- W empik go
W małym domku - ebook
W małym domku - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 207 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Warszawa
Nakł. I Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Skład Główny W Księgarni E. Wende I S-ka.
1907.
Zastrzega się prawo własności wobec scen.
OSOBY:
Doktór.
Marya, jego zona.
Wanda, jego kuzynka.
Sielski, nauczyciel.
Jurkiewicz, inżynier.
Sędzia.
Sędzina.
Notaryusz.
Notaryuszowa.
Kosicki; prowizor.
Kasia, sługa.
Szymon, robotnik.
Mały Antek.
Rzecz dzieje się w małem mieście, w 6aiicyi.
AKT ly.
u doktora. Dom stoi niedaleko kolei. Okna (na-
przeciw widowni) otwarte – widać przez nie trochę
zieleni i malwy wysokie i smukłe. Na ścianach nai-
wne olejodruki. Fajczarnia; czuje się prawie zapach
cybuchów, zresztą także dzieciarnia i pokój ordyna-
cyjny, do którego prowadzą drzwi z lewej strony.
W kącie biurko zarzucone wszystkiem prócz papie-
rów: fartuszek, pajac etc. Nad biurkiem rogi jelenie,
szpady, strzelby, także półka z książkami. W po-
środku stół z jasnego drzewa. Po prawej stronie koło
drzwi, prowadzących do sieni, kredens; na ścianie
portret doktora; pod lewą ścianą czarna ceratowa sofa.
SCENA I.
Marya – Kasia – Antek.
Przy oknie stoją Marya i Kasia z dzieckiem na
ręku; na ziemi siedzi sześcioletni Antek z książką).
Marya.
Teraz pojechał kuryer. czwarta trzydzieści, |
a pan doktór poszedł o trzeciej.
Kasia.
Już dwa razy byli tu po pana.
Marya.
Kasia nigdy nie słucha, jak ją o co popro-
sić… Trzeba zdjąć bieliznę – zaraz zacznie padać.
Mnie boli głowa, a musze się gniewać.
Kasia.
Aptekarzowa powiedziała, że nie będzie padać.
Marya.
A ja mówię, że trzeba zdjąć bieliznę. Będzie to samo, co zeszłego tygodnia, właśnie, jak
przejeżdżał towarowy, druga dwanaście.
Kasia.
Pan się spóźni do ratusza. A może pocze-
kają. Czy bez niego wybiorą burmistrza? Sługa
od aptekarza mówi, że wybiorą naszego pana.
Sługa od aptekarza idzie pierwszego ze służby,
bo się wdawała z Frankiem od stolarza.
Marya.
Teraz grzmi… całkiem zdaleka… tak, jakby
jechał wóz po moście.
Antek (na ziemi).
Mamo, jak to jest, że przychodzą takie
grzmoty?
Kasia.
Dzisiaj przyszedł do naszego pana list i pacz-
ka – pewnie od tej oficerowej, co ją pan kurował.
Marya.
Niech Kasia nastawi samowar, żeby zaraz
była herbata, jak pan przyjdzie.
Antek (natarczywie).
Mamo, jak to jest… że przychodzą takie
grzmoty?
Kasia.
Myślę, że w tej paczce są cygara. Teraz co dzień coś przysyłają dla pana doktora… raz
wino… wczoraj nawet kwiaty.
Marya.
Od kogo były kwiaty? Dlaczego tu nie sto-
ją? Jak mieszkałam jeszcze u matki w Krakowie,
to także dostawałam.., przysyłali róże, cukierki…
Tak, mieszkał u nas student, który mi raz przy-
słał bukiet i cukierki (wzdycha) Ot, teraz pada…
Antek (j… w. powtarza, jakby dla zabawy)
Mamo, jak to jest… mamo, jak to jest… ma-
mo, jak to jest,..
Marya (do chłopca)
Cicho! (do Kasi) Ot, pada, a mówiłam Kasi,
prawda?
Kasia (chce iść)
Idę zaraz…
Marya.
Teraz? – już za późno… Pojechał kuryer.
trzeba robić herbatę.
Kasia.
Dobrze, (do dziecka) No, chodź. Czemu tm
idziesz?… „ wolisz stać przy oknie?
Marya (prawie płaczliwiej
Niechże Kasia wreszcie raz usłucha.
Kasia (biorąc dziecko)
Ja przecież już idę.
Marya.
Kiedy byłam jeszcze u matki w Krakowie,
to nie potrzebowałam się o nic troszczyć… a teraz
nie wiem, czy ja sługa, czy Kasia, czy kto… Dla-
czego Kasia ciągle mówi i mówi? Dlaczego Ka-
sia opowiadała mi tę historyę o słudze od apte-
karza i o stolarzu? Co mnie to obchodzi? Kasia
ze mną tak mówi, jak z drugą sługą.
Kasia.
O! pani słuchała, a teraz..
Marya.
Co mnie obchodzą te historyę Kasi? Ja je-
stem pani, a Kasia jest (patrzy się naraz na dół,
na swoją suknio) Co to?
Kasia.
Podarta.
Marya.
Masz!… tak teraz chodzę… (zmienionym to-
nem, prawie s przyjemnością) O! dawniej, jak by-
łam panną, ubierałam się inaczej… nosiłam zawsze
coś z czerwonem, wie Kasia?
Kasia.
Tak.
Marya.
Pan doktór mieszkał wtedy u nas. mówił,
że mi z czerwonem do twarzy. W jednym po-
koju był student, a w drugim pan doktór. Wte-
dy pan doktór nie nosił jeszcze brody… teraz
z brodą wygląda starzej.
Kasia.
Aptekarzowa mówi, że i teraz wygląda, jak-
by miał dwadzieścia pięć.
Marya (j… w.)
Ale wtedy nosił tylko czarne małe wąsiki…
Taki był przystojny! Wszystkie panny mógł mieć…
wszystkie…
Kasia.
O! i teraz wszystkie za nim., nie tylko pan-
ny. Ale pójdę nastawić…
Marya (zatrzymując ją mimowoli
Wtedy kochała się w nim panna, która mia-
ła kamienicę.
Kasia podziwem)
O!?
Marya.
I inna panna, córka jenerała… tak.
Kasia (j.w.)
O! córka jenerała"?…
Marya.
Ale on nikogo nie chciał… nikogo… bo tyl-
ko mnie…
Kasia (prędko)
Tak… tak, wiem… bo musiał.
Marya.
Co?…, bo tylko mnie kochał, rozumie Kasia?…,
tylko mnie… nikogo, prócz mnie.
Kasia.
Tak, tak…
Marya.
Rzucił wszystko i… co Kasia mówi?…, jakto?….
(gniewnie) Dlaczego Kasia nie idzie?
Kasia.
Idę… idę!…, (odchodzi z dzieckiem na rąku.
Chłopiec wstaje, rzuca żołnierza i idzie za nią).
Marya (do chłopca)
A ty czego? chcesz może do ogrodu, co?…
zmoczyć się?…, w taki deszcz?… (chce wyjść drzwia-
mi na prawo, wiodącemi do sieni, ale u progu
spotyka się z Jurkiewiczem).
SCENA II.
Marya – Jurkiewicz – Antek.
Jurkiewicz.
(mówi trocha słodkim, pieszczonym głosem; staran-
nie ubrany, pince-nez na nosie – mając Ją za sługi).
Nie puścisz mnie, dziecko?
Marya (cofając się kilka kroków)
Co?
Jurkiewicz.
Nie bój się. Jak ci na imię?
Marya (śmiejąc się z zakłopotaniem)
Mnie?
Jurkiewicz.
No, tak; musimy się poznać, bo będę tu
mieszkał.
Marya.
Tu?…
Jurkiewicz.
Tutaj, u pana doktora, (zbliża sir, Jakby ją
chciał wziąć pod brodą. Marya się cofa).
Antek.
Mamo, ja chcę do ogrodu… do o…gro.. du!…„
Jurkiewicz (zmieszany)
Co?…, a… przepraszam!…, to dobre… myślałem…
Mrya (czerwona, śmiejąc się)
Pan myślał, że jestem Kasia.
{Antek widząc, że na niego nie zwracają
tmagi, wybiega do ogrodu).
Jurkiewicz (j – w.)
Coś podobnego. „ to jest… Nie wiem, kto
Kasia, ale… {kłania się nizko) Jurkiewicz {całuje
ją z galanteryą w rękę). Niech się pani nie gnie-
wa.. Mąż pani nic nie mówił… Jestem inżynier
Jurkiewicz… buduję tutaj most.. Może pani sły-
szała, zwykły mościk na łańcuchach, kettenkon-
struktion.,. Pan doktór. to jest mąż pani..
Marya.
Mój mąż…
Jurkiewicz.
Wynajął mi pokój na kilka tygodni… to jest
do 15-go września… aż skończę budowę mostu.
Marya.
Mąż nic mi nie mówił.
Jurkiewicz.
Jeżeli pani się nie zgadza…
Marya.
Ależ nie… nie… Może pan u nas mieszkać,
skoro Lolek tak chce. Czy pan przyjechał tym
pociągiem o ósmej pięćdziesiąt?
Jurkiewicz.
Ja tu już jestem tydzień i dotychczas miesz-
kałem bardzo niewygodnie, w jednym pokoju z mo-
im przyjacielem Kosickim.
Marya.
Z tym… prowizorem?…
Jurkiewicz.
Z prowizorem.. Mąż pani zapewne na po-
siedzeniu w ratuszu?…, wybierają burmistrza.
Marya.
Nie, mój mąż ma operacyę.
Jurkiewicz.
Tu bardzo ładnie!…, bardzo mi się podoba to
miejsce. Taki biały domek… okna patrzą się tak
poczciwie.., a pod oknami czerwone malwy…
Marya.
Ja nie lubię malw, bo to zwykłe; chciałam
róże…
Jurkiewicz.
Od pierwszej chwili ten domek mi się po-
dobał… i powiedziałem sobie: będziesz tu miesz-
kał!…,. Mój przyjaciel, Kosicki, odradzał mi dla-
tego, że blisko kolei… ale ja powiedziałem sobie:
tu, albo nigdzie!
Marya.
Tu nie słyszy – się pociągów, tylko raz w no-
cy, jak gwiżdże ten pośpieszny, o jedenastej pięć.
Jurkiewicz.
Pani zna wszystkie pociągi, co?… pani stoi
pewnie często przy oknie i patrzy się na kolej.
Myślałem sobie; nie smutno pani tak daleko za
światem?
Marya.
Za światem? Mnie wszystko jedno.
Jurkiewicz.
Pani oddawna żyje w tem miasteczku?
Marya.
Odkąd wyszłam za mąż – ośm lat.
Jurkiewicz.
Jestem szczęśliwy, że mi będzie wolno tu
mieszkać. Ja zawsze mieszkam przy jakiejś ro-
dzinie… także w mieście… zawsze, zawsze… to
mój zwyczaj, proszę pani… Ja lubię ciepło.
Marya.
Tak.
Jurkiewicz.
Tak, proszę pani. Nie lubiłem nigdy poko-
jów z osobnem wejściem i z brzydkiemi meblami.
Marya.
Nasze meble stare, mamy zawsze te same,
tylko w pokoju ordynacyjnym męża są nowe,
z wielkiemi kwiatami.
Jurkiewicz.
Dom, w którym panuje kobieta, jest zawsze
piękny. Czuje się to piękno w powietrzu… mniej-
sza o meble. Potrzebuję właśnie tej atmosfery,
żeby istnieć,.. Tutaj jest ślicznie! (patrzy się jej
w oczy).
Marya (Czuje jego wzrok, rumieni się i patrzy na swą podartą suknię; od tej chwili stara
się Ją Ciągle ułożyć tak, żeby nie było widać, że na dole podarta).
Nie wiem, co to jest, że jeszcze nie ma męża.
Jurkiewicz.
Mąż pani jest nadzwyczajny człowiek…
Wszyscy go szanują i wychwalają pod niebiosy.
Marya.
Ludzie nie dają mu spokoju; cały dzień nie
ma go w domu.
Jurkiewicz.
To są obowiązki, łaskawa pani… zawód le-
karza… no, a potem obowiązki względem miasta.
Ja mu zazdroszczę… bo ja mam tylko pracę, a on ma po pracy dom. Kiedy wraca, to te okna wi-
tają go już zdaleka, i te malwy pod oknami…
a w oknie niebieskie oczy.
Marya.
Cały ranek w szpitalu. Jakie niebieskie oczy
w oknie?…, A potem przychodzą ludzie… Czy
jest pan doktór?…, czy jest pan doktór?…
SCENA III.
Ciż – Kosicki.
Kosicki.
(ukazuje się w drzwiach ogrodowych, zadyszany).
Czy jest pan doktór?
Marya (Śmiejąc się)
Ot, widzi pan… Nie ma, pojechał na operacyę.
Jurkiewicz (wskazując Kosickiego)
Mój przyjaciel,..
Marya.
A tak…
Kosicki.
Przysłał mnie aptekarz [do Jurkiewicza) A! jak
się masz?…. Wszyscy są w ratuszu… niezadługo
będzie glosowanie.
Marya.
Niech pan powie, że mój mąż wyjechał.
Kosicki.
O! – tak ważne posiedzenie…
Marya.
No, cóż? On ma operacyę.
Kosicki (do Jurkiewicza)
Ty już tu mieszkasz. Stasiu?
Jurkiewicz.
Jak widzisz, zaczynam mieszkać.
Marya (wstając)
Nawet nie wiem, czy pana pokój w porząd-
ku… Winien Lolek, bo nic nie mówił… On ni-
gdy nie powie… Zaraz…
Jurkiewicz.
Ach! pani trudzi się sama.
Marya.
Pójdą popatrzeć (odchodzi).
SCENA IV.
Kosicki – Jurkiewicz.
Kosicki.
No, jakże?
Jurkiewicz.
Dobrze… od kilku minut bardzo dobrze.
Kosicki.
Albo co?
Jurkiewicz.
No, nic; ona mi się podoba.
Kosicki.
Kto?…, doktorowa?
Jurkiewicz.
Nareszcie kobieta!a ja nic innego nie chcia-
łem. Pierwsza prawdziwa kobieta, którą u was
widzę,
Kosicki.
A niech cię!…
Jurkiewicz.
Czemu się dziwisz?
Kosicki.
Można tu mieszkać latami, a doktorowa nie
wpadnie człowiekowi ani razu na myśl; to już tak
jest. Spytaj się notaryusza albo komisarza, albo
kogo chcesz z młodych ludzi.
Jurkiewicz.
Hm!…, dlaczego?
Kosicki.
Dlatego, że… no, nie wiem… Jej poprostu
nie ma.
Jurkiewicz.
Jakto nie ma? Moja dusza zadrzała i zbla-
dła, jak panna… a ty mówisz, że jej nie ma.
Kosicki.
Jest tylko jej mąż, nasz wielki doktór.
Jurkiewicz.
Jeżeli ten doktór naprawdę taki wielki, to
się ztąd wyprowadzę, bo ja nie lubię wielkości…
zwłaszcza w małem miasteczku.
Kosicki.
O niej wcale się nie mówi, prawie nie wypada.
Jurkiewicz.
Jakto?
Kosicki.
No, ze względu na pewne… Co tu mówić?
Zresztą ona także głupia.
Jurkiewicz.
Głupia? Ach! jakie to sympatyczne!
Kosicki.