- W empik go
W mroku gwiazd: Poezye - ebook
W mroku gwiazd: Poezye - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 252 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ruinom podobne serce moje – ruinom ogromnym i bezkształtnym.
Mrok otulił rany moje, po lazurowych wschodach prowadzi mię zaduma w gwiazdy.
Oryonie – bracie mój – w purpurowem zarzewiu wulkanów czytający księgę przeznaczeń –
i Ty, siostro moja, Andromedo, przykuta do skał –
i Ty, łamiąca dłonie Kassyopeo, której córę wzięło na pożarcie złe bóstwo – miłość –
i Ty, Perseuszu, coś ujarzmił obłąkane loty swojej wyobraźni –
i Ty, Liro – i Ty, Orle – i Ty najbliższa nam grzywo Centaura –
– – o gwiazdy magowie, składający hołd wiekuistnemu Sercu! wzmocnijcie chlebem aniołów mnie – najciemniejszego z tułaczów po otchłani.
Męczennicy, których krew użyźnia bryłę ziemi – dziewice, niewinniejsze od lilij – młodzieńcy, dzielniejsi od posągów – rozżarzcie serce moje w trybularz wonności.
I wy, Geniusze, tworzący wszechład – ogień – wodę – powietrze i ziemię – eter – gwiazdy i przeznaczenie gwiazd –
świeczniki boże siedmioramienne – skrysztalcie mię w klejnot wiedzy, na czarny węgiel rzućcie iskrę objawień.
Aniołowie – otom dzwon zaryty w piasku, – na wysokich górach postawcie mię braciszkowie moi, abym dolinom opętanym w mroku zwiastował Ducha Pocieszyciela.
O ruiny serca mego, ogromne i bezkształtne w mroku – poryte wąwozami cieniów, które nie wiem dokąd zawiodą – pełne więzień i klatek na potwory, łańcuchów – pordzewiałych od krwi i od łez –
– – Czarodzieje filtrują jady w przysionkach mych –
handlarze bronzu rozkopują łono moje – niewolnice kupczą wdziękiem Afrodyty –
dumna młodzież rozpędza rydwany dokoła cyprysowych alej –
lecz łasice gryzą się w ciemnościach, a świerszcze sykają nad upadkiem –
i tylko gwiazdy wświecają się w sznur obłąkanych nieskończonością okien –
a niebiosa rozwinęły się nademną jako szafirowe żagle.
O przedwieczne rodzeństwo – aniołowie, geniusze i święci – dźwignijcie księżyc z fali morza zamarzłego – niechaj cyprysy moje napełni szmerami proroctw.
W ciemności schodzi duch mój – w ciemności rozłączone od szronu gwiazd – łyskające kopułą czarodziejskiego zamku, gdzie białe rumaki strącane są w głuche jeziora – a w fosforycznych grotach ucztują widma potępionych.
Tysiącoletnie drzewa rozpaczy nurzają się w lodowych zatorach, płyną szeleszcząc ku bezdennym wirom – nad mglistym wyżłobionym lejem Anioł śmierci waży się w krwawym płomieniu, niby dogorywająca na wieży latarnia.
Stało się –
zapadły podemną niebiosa – kępa kwiatów pod stopą kamiennego olbrzyma i mrok zgęstniał dokoła.
A nad głębiami Duch – gasi gwiazdy – i rozżarza wizye, świetniejsze od gwiazd.ORLAND SZALONY
Kwiat purpurowy marznie w lodowni w upiornych snach –
dusza się błąka z zarzewiem głowni, by odgnać strach.
Tam – na Golgoty krzyżu zawisnął skrwawiony kruk –
harfa gra cicho – skrzydłami błysnął –
u Jego nóg.
A więc ty dziki śmiechu zwątpienia składasz Mu łzy?
lecz to kość ludzką gryzły wśród cienia zgłodniałe psy.
* * *
Hej, z maurytańskich śpiewnych sal wybiega do mnie hurysa –
czarny płomienny jedwabny szal z nagiego łona się zwisa.
Cyprysy – księżyc – fontann szmer –
zaczarowane ganki –
oddałem wszystkie gwiazdy sfer za uścisk – Maurytanki.
* * *
Newady śnieżne zimne szczyty, gdzie orły z wrzaskiem krążą głodne, sosen pachnących malachity, mórz turkusowych szlaki wodne –
– widzę – czerwony mam puginał i krwi na ciele mojem plama, gdym ją w uścisku już przeginał ona o śmierć prosiła sama.
* * *
Na szafirowej snów głębinie toną żałobne gwiazd mych łodzie.
A cień olbrzymi jest na wodzie od chmury, która za mną płynie.
Oh, w ciemnym borze słowiki nucą –
oh, na przestworze gwiazdy!
Polecę – polecę – polecę –
i umrę – u Twoich nóg –
w głębokiej zimnej rzece –
śniąc, że u Twych nóg.
Dusza jak płomień biały przez morza leci w dal –
ja rycerz Boga – lecz o skały zmiażdżyłem święty Gral.
W przydrożnej wisiał iwie skrwawiony za mnie Mistrz –
ja mam ran więcej! – orły żywię mem sercem – burzo świszcz!
* * *
Ach, w modrzewiowym dworze gdzie na kominku płonie żar (obroń tej myśli, Boże!)
podejdę w ciemny jar –
– – wilkołak! będę pił twą krew –
i twoje dziatki – –
wydrę im z trzew ten jęk – co serce opiekielni –
matki!
– – – Zawyje wicher, zawierucha –
i ujrzysz mojego ducha, jak twojego męża głowę będę wlókł –
i uderzę nią o przydrzwia bronzowe.
……………………..
i ujrzysz mię wśród zamieci, jak będę go wlókł i krwawił –
i wyć będziesz – ty – i twoje dzieci a szatan będzie z borów błogosławił tej mocnej – jak śmierć – zemście.CZARNE XIĘSTWO.
Pną się we mnie czarne kwiaty –
złote kwiaty, krwawe kwiaty.
Nim Adonai przeklął Kainowe plemię wirowały już te światy w ogniach Mocy i Tronów –
i z kryształowych dzwonów płynęły w rajskich melodyach na ziemię.
Ach, moich szaleństw złowieszcze bachmaty wichrem spadających komet uniosły mię w zamek Chimery –
gdzie na krzyżach rozpięte ciała męczonych Andromed i niemych Sfingów twarze wniebowzięte.
(… fosforycznie przyświecają w studniach głębokich –
jednookich olbrzymów do się zapraszają…)
Na rubinowym szczycie, oplątana w liany zodyaków i w sennych mgławic protosfery –
ta Jeruzalem piekielna.
Jako płonące świeczniki żarzą się wichrem rozszumione cedry.
Wśród kolumn czarnych olbrzymiej katedry zaklęta postać leży Bereniki.
(… a hymn jej grają zimowe bezdroża –
a skrzydła nad nią roztaczają
Samumy…)
* * *
Pośród nocy miesięcznej przez bory orszak magów płynie w adoracyi –
nad słoniami złota kiść akacyi –
to królowie wyklętej Gomory.
W tańcu zwiewnym czarne bajadery lśnią skarbami podziemnej Golkondy –
na warkoczach skrzą gwiazdy, drżą szmery, jak kwiat mango w ściskach anakondy.
Wrzask tympanów, brzmią dzikie litaury, od pochodni goreją świątynie –
to na Olimp się wdarły Centaury i w zadumie patrzą na boginię:
(a Hymn jej grają zimowe bezdroża –
a skrzydła nad nią roztaczają
Samumy).
Nad cysterną – wśród gorącej splątanej zieleni kwiat niewoli brudną krwią się mieni i zatapia w mrok siny swe łona –
duch za kratą wytęża ramiona.
* * *
Kiedy w rajskim dziwnym śnie, kołysany szeptem tulipanów, w mgły srebrzyste przyoblokłem Cię na dalekiej wyspie Oceanów (w dziwnym rajskim śnie) –
szafirową w ogniach różę wydałem z mojego łona i łzy szczęścia w gwiazd wichurze przetopiłem w blask Oryona –
ach, ujrzałem Cię:
przezemnie wyśnioną, przezemnie na wiek potępioną.
Bóg mściwy wyrwał ten mój serca kwiat i wśród jaskiń księżyca pustyni duchy wężów się wzniosły w las pinij –
a ze skał niebosiężnych gdzie był chram patrzył na mnie fosforyczny zimny gad –
ze skał, gdzie się tuli śmierć do bram.
* * *
Ponad głębiami czarnych wód leżę w bezchwiejnym cichym śnie i marzę – że ty przyjdziesz mnie tam strącić – w swój piekielny gród.
– Na uczcie króla Baltazara sfałszował mag żydowski Daniel jej złote imię Upharisim.
A imię znaczy:
– nieśmiertelny
– i bogom równy!
– zejdź w zimny wilgny loch kościelny
– i zabij tę, co w trumnie śni –
– Mene – Mene – co w mroku lśni –
– jej duszę – serce twe –
– Mene – Mene!…
– a ja Cię wzniosę – bóg piekielny –
– ponad aniołów czyn niedokonany
– ponad najgłębszą z gwiazd
– o której mędrce marzą i szatany…
O pani konających, nasyć oczy moje.LUCIFER.
Jam ciemny jest wśród wichrów płomień boży, lecący z jękiem w dal – jak głuchy dzwon północy –
ja w mrokach gór zapalam czerwień zorzy iskrą mych bólów, gwiazdą mej bezmocy.
Ja komet król – a duch się we mnie wichrzy jak pył pustyni w zwiewną piramidę –
ja piorun burz – a od grobowca cichszy mogił swych kryję trupiość i ohydę.
Ja – otchłań tęcz – a płakałbym nad sobą jak zimny wiatr na zwiędłych stawu trzcinach, jam blask wulkanów – a w błotnych nizinach idę, jak pogrzeb, z nudą i żałobą.
Na harfach morze gra – kłębi się rajów pożoga –
i słońce – mój wróg słońce! wschodzi wielbiąc Boga.
* * *
Mój duch łańcuchem skuty do ziemi zwisa się w przepaść piekielnych łon, a kiedy targnie skrzydły dźwięcznemi głuche się echo ozwie jak dzwon.
U stropu mego gwiazda się żarzy
w przeanieleniu złotych witraży ona się moją syciła krwią.
I znowu płynie gwiaździsta rosa pocałunkami morderczych zórz –
oh, duszo moja, – oh, me niebiosa rzućcie swe płomię w toń zimnych mórz.
Nie pragnę słońca – osamotniony –
z krzykiem złowieszczym upiornych snów, bogowie mogił – jam był pojony jak wy – ambrozyą – i mlekiem lwów.
Organy grają Requiem żalu, organy grają Centaurów zgon, jak Damajanti płacze po Nalu, tak burze, wichry, grady i szron –
wieczne są we mnie, jak łzy w opalu.MELANCOLIA.
Żyje we mnie jakiś głuchy płacz – jakiś szloch i płacz żyją we mnie –
niby w grocie kropel wieczny szmer, monotonnych kropel tajny jęk.
Ach, to pewno przez zbójców zamkniona ze złotymi włosami królewna, (kasztelanka lub może pasterka) – z pól słonecznych, zielonych porwana, zapomniana i w grocie zamknięta i na ostrych się głazach krwawiąca złotowłosa mej duszy królewna.
Łzy jej płyną jak zimne opale – łzy jej płyną wśród nocy bez końca i w kryształy się lodów zwisają – w zamyślenia wiszące kryształy.
Raz przypełznął za szmerem do groty – wąż kusiciel tych głuchych podziemi, usta chciwie przyłożył do zdroju, lecz się wzdrygnął przed blaskiem nieznanym.
A wtem ujrzał w szafirach królewnę – i swe oczy głębokie, zielone –
swoje oczy widzące w ciemnościach utkwił w bladą płaczącą królewnę –
i mądrymi oczyma pocieszał i prowadził ją w otchłań głęboką –
fosforycznie oczyma przyświecał – i prowadził ją w otchłań głęboko.
Aż pod ręką skrwawioną, co szuka w mroku oparcia grać poczęły jak dzwony bólów zamarzłych kryształy:
chór wyklętych pielgrzymów nuci pieśń grobu świętego, tarcze błyskają, miecze – wśród kolumn czarnych bazaltu –
wstają z grobów olbrzymy – szał rozpędzonych rumaków niesie ich w ogniach kłębiących przed gniewny w piorunach Majestat.
Nagle śpiewy zamilkły – głucha rozwarła sięotchłań –
widać wśród ścian obślizgłych mgłą wirujące jezioro.
I na zwilgłym grobowcu drżąca spoczęła królewna w otchłań patrzy bezgwiezdną – w świątyń zagasłych jezioro.
Wtem ją mocne ramiona objęły w krzyku bezdźwięcznym i uniosły nad otchłań skrzydeł sześcioro i ujrzała cudowną w blasku miesięcznym –
twarz Lucifera.
* * *
Oto mej duszy świątynia – z czarnych, jak miłość, marmurów, gdziem lud spiżowych posągów zaklął nad głębią rozpaczy.
Niech wicher morski gra, niech strąca lwów – Poskramiaczy w płynny wulkanów żar – w ogniowy pałac Ahurów.
Tu napowietrzny most z bolesnych krwawych stygmatów między górami na morzu, jakoby nici pajęcze –
i tu Cię będę niósł, jak chmura porwaną tęczę, na ten najwyższy cypl – w zorzy polarnej dwóch światów.
I Tobie oddam regiony, co w skalnych zboczach mej duszy, jak ametysty lśnią: sny prerye; sny jak miesiąc w borze, i tę ścieżynę modlitwy, którą szedł Chrystus raz w mroku.
A dla mnie to bezbrzeżne kraterów gasnących morze, upiory świateł, wieczność, której już nic nie poruszy –
chyba ten Bóg – co przyszedł mię potępić – w Twoim wzroku.