W obronie wypraw krzyżowych - ebook
W obronie wypraw krzyżowych - ebook
O średniowiecznych krucjatach napisano wiele książek, w których aż roi się od jawnych i celowych kłamstw, mniej lub bardziej świadomych przeinaczeń oraz uprzedzeń, kompletnie nie oddających ducha idei krucjatowej. Wielotomowe publikacje specjalistów okazują się niewystarczająco pojemne, by obejmować rzeczywistość w sposób całościowy, przez co zostawiają miejsce ideologicznie zaangażowanym twórcom kultury na zapełnienia luk własnymi wyobrażeniami.
Książka, którą oddajemy do rąk czytelników, ma przyczynić się do odrzucenia usankcjonowanych polityczną poprawnością krucjatowych paradygmatów. Stanowi ona swoisty zbiór wątpliwości, z jakimi autor mierzył się niemalże od początku zainteresowania problematyką wypraw krzyżowych. Czy krucjaty rzeczywiście zaczęły się od wyprawy na Jerozolimę? Czy krzyżowcy faktycznie dokonali niesławnej rzezi? Czy Saladyn okazał miłosierdzie pokonanym łacinnikom?
Bartosz Ćwir (ur. w 1992 roku), absolwent historii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II w Lublinie. Laureat wielu konkursów literackich. Zadebiutował w styczniu 2013 na łamach e-zina „Fahrenheit” tekstem W cieniu templariuszy, podejmując po raz pierwszy problematykę wypraw krzyżowych. W dalszych latach publikował artykuły o tematyce historycznej w takich czasopismach, jak „QFant” czy „Libertas”. Aktywny publicysta. Prowadzi własny kanał na YouTube poświęcony tematyce gier wideo (GalzagGaming).
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65546-55-5 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy Kościół katolicki przepraszał za krucjaty? Dziś większość wyznawców Chrystusa, którzy przyznają się do katolicyzmu, jak również wszyscy ci, których bynajmniej o podobną przynależność nie da się posądzić, nie mają raczej większych wątpliwości, że rzeczywiście do takiego aktu skruchy doszło. Stolica Apostolska wyparła się zatem swojej niewłaściwej tradycji i za pomocą Soboru Watykańskiego II skierowała wspólnotę Kościoła na zupełnie inny, nowoczesny, tolerancyjny tor. Pierwsze skrzypce w tym procesie odgrywać miał św. Jan Paweł II, za co z jednej strony zbierał gromkie brawa, z drugiej zaś solenną krytykę. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że niektóre poczynania papieża Polaka wydają się być co najmniej kontrowersyjne (jak np. ucałowanie Koranu czy też przeprowadzenie spotkania modlitewnego w Asyżu w 1986 roku). Z drugiej jednak strony, częstokroć oceny niektórych wypowiedzi Ojca Świętego formułowane są naprędce i w konsekwencji prowadzą do poważnych nadinterpretacji.
Rozpoczynając rozważania na temat dziejów wypraw krzyżowych, nie mogłem pominąć całej spuścizny, jaką w tym aspekcie pozostawił po sobie św. Jan Paweł II. Z tego też względu zanim w ogóle zabrałem się za pisanie pierwszego rozdziału, spędziłem długie godziny na przeszukiwaniu Internetu w celu odnalezienia jakichkolwiek konkretnych danych związanych ze wspomnianymi przeprosinami, które to Ojciec Święty miał wygłosić w jubileuszowym roku 2000. Warto przy tym podkreślić, że rzeczywiście w owym czasie Stolica Apostolska wielokrotnie próbowała kajać się i prosić o przebaczenie, jednakże robiła to na tyle umiejętnie, aby nie potępić z góry przy tym całej łacińskiej tradycji. W każdym razie w przepastnych odmętach Internetu trudno jest dziś odnaleźć jakiekolwiek konkretne cytaty, w których to Jan Paweł II czy też jego poprzednicy lub następcy potępialiby wprost tradycję wypraw krzyżowych. Przeprosiny miały niejednokrotnie zupełnie ogólnikowy charakter, zaś przemówienia podchodziły do tematu zupełnie okrężną drogą. Nic w tym zaskakującego. Odrzucenie idei krucjat wiązałoby się z koniecznością stanięcia w opozycji do św. Augustyna czy św. Grzegorza VII oraz odrzuceniem setek, jeśli nie tysięcy oficjalnych dokumentów wydanych ongiś przez Stolicę Apostolską.
Prawdopodobnie wygłoszenie takich stonowanych przeprosin miało z jednej strony udobruchać wszystkich wrogów Kościoła, zaś z drugiej strony nie obudzić zdecydowanego sprzeciwu środowisk wiernych tradycji łacińskiej. Mówiąc prościej: chodziło o poprawę i tak dość zszarganego wizerunku Kościoła katolickiego w świecie. Problem w tym, że osiągnięto efekt wręcz odwrotny. Antyklerykałowie, jak i wyznawcy innych religii (przede wszystkim judaizmu), wciąż pozostają niezadowoleni, o czym świadczy chociażby oficjalne stanowisko Międzynarodowego Komitetu Żydowskiego ds. Konsultacji Międzynarodowych, według którego Kościół katolicki przez stulecia swojej działalności stworzył ,,wrogą atmosferę”, z powodu której możliwe było zaistnienie Holocaustu. Mówiąc wprost: Kościół stworzył podwaliny dla zagłady Żydów podczas II wojny światowej!
Można się tylko domyślać, jaka forma zadośćuczynienia doprowadziłaby do rzeczywistego pojednania. Zapewne wszystkie antyklerykalne organizacje, mające bardzo często lewicowe korzenie, poczułyby się usatysfakcjonowane, gdyby Stolica Apostolska zaproponowała pieniężną gratyfikację za domniemane szkody, jakie ponoć wyrządziła. Taką regularną, dożywotnią pensję dla każdego wroga katolicyzmu, żeby ci nie musieli już więcej pracować i aby mogli skupić się na ,,walce z faszyzmem”.
Tymczasem Jan Paweł II wielokrotnie podkreślał, że konieczne jest zaistnienie wzajemnego przebaczenia, a zatem obie strony muszą dążyć do skruchy, co niezwykle istotne jest przede wszystkim w kontekście wypraw krzyżowych. Dziś krucjaty postrzega się jako katolicką agresję, przez co całkowicie pomijany jest wątek islamskiej inwazji na Europę oraz ciągłego zagrożenia, jakie wisiało nad Starym Kontynentem w czasie, gdy do Ziemi Świętej wyruszała pierwsza zbrojna pielgrzymka. Jednocześnie pomija się przy tym hiszpański teatr działań wojennych, zaś dla lepszego efektu stworzono nawet osobny termin (rekonkwista), byleby tylko nikt nie próbował łączyć obrony półwyspu Iberyjskiego z ruchem krucjatowym. Wyprawy krzyżowe wszelako stanowiły odpowiedź dla ciągłego zagrożenia ze strony islamu, z czego zapewne zdawał sobie sprawę Jan Paweł II, kiedy wielokrotnie mówił o konieczności wzajemnego przebaczenia. Warto przy tym podkreślić, że strona katolicka wykonała znaczące kroki w tym zakresie, zaś strona muzułmańska nie. W krajach islamskich wciąż dochodzi do zbrodni na tle religijnym, wymierzonych bezpośrednio w wyznawców Chrystusa. Niestety arabscy uczeni potrafili ostentacyjnie odmówić papieżowi spotkania w 1982 roku w Nigerii i w 1995 roku w Kenii, lecz nie potrafią uczynić żadnych równie stanowczych gestów wobec zbrodni wciąż popełnianych przez ich współbraci.
Niewątpliwie wszystkie te kajania Stolicy Apostolskiej podziałały niczym woda na młyn środowisk antyklerykalnych i doprowadziły do powstania w ramach samego Kościoła katolickiego prawdziwej gangreny fałszu i zakłamania. Doprawdy trudno jest obecnie dyskutować z tzw. przeciętnymi ludźmi na temat wypraw krzyżowych, bowiem nie przemawiają do nich absolutnie żadne argumenty. Skoro za krucjaty przepraszał sam Jan Paweł II, to zwalnia ich to niejako z obowiązku myślenia i dociekania prawdy. Przecież święty papież nie mógł się mylić! Do przeciętnego odbiorcy zazwyczaj nie docierają jakiekolwiek argumenty o tym, że faktycznie przeprosiny owe nie miały nic wspólnego z zanegowaniem słuszności zbrojnych pielgrzymek, czy tym bardziej całkowitym ich potępieniem. Ojciec Święty wyraził bowiem skruchę jedynie za poszczególne jednostki, które mogły dopuścić się podczas tych przedsięwzięć uczynków jednoznacznie złych.
Dyskusja na temat krucjat obarczona jest zatem pewnymi mitami, które wprowadzają niejako a priori pewne aksjomaty o co najmniej wątpliwej prawdziwości. Pierwszym i zasadniczym jest założenie, że wyprawy krzyżowe były z natury złe, zaś ich ogólna ocena wiąże się z pewną stopniowalnością zła (pewne określone zjawiska czy wydarzenia mogą być zatem bardziej lub mniej złe). Drugim błędnym paradygmatem jest przyjęcie moralnego punktu widzenia jako jedynego dopuszczalnego spojrzenia na problem.
I tutaj świadomy czytelnik po raz kolejny zderzy się z górą lodową, jeśli tylko przyjdzie mu dyskutować z osobami nie mającymi najmniejszego pojęcia o temacie. Wymuszanie etycznego spojrzenia na wyprawy krzyżowe to jakby fundament krucjatowego kłamstwa. Bez niego, stworzona mitologia nie byłaby w stanie się utrzymać. Spojrzenia strategiczno–militarne, ekonomiczne, polityczne czy społeczne prowadzą do absolutnie jednoznacznego wniosku – Europa skorzystała na wyprawach krzyżowych i to właśnie dzięki nim dokonał się niewiarygodny postęp, zapewniający Europejczykom bezpieczeństwo. Odepchnięcie arabskiego zagrożenia od serca Starego Kontynentu doprowadziło do gospodarczego rozkwitu, do otwarcia szlaków handlowych oraz powstania europejskiej kultury rycerskiej, o której za wszelką cenę próbuje się dziś zapomnieć.
Apeluję zatem do każdego, kto zamierza przeczytać niniejszą publikację, aby odrzucił przynajmniej na jakiś czas paradygmat etycznego badania zjawiska wypraw krzyżowych i przyjął ujęcie nieco bardziej pragmatyczne, opierające się na bilansie zysków i strat. Wędrowanie utartymi szlakami z całą pewnością nie jest tak fascynujące, jak odkrywanie nowych ścieżek na własną rękę.
Na zakończenie muszę na ręce czytelnika złożyć przeprosiny i kilka słów wytłumaczenia. Otóż przepraszam za wszystkie uproszczenia, uogólnienia czy skróty myślowe, których musiałem użyć, aby opisać w tak skondensowanej formie wielosetletnią tradycję wypraw krzyżowych. Niestety, niekiedy nie miałem innego wyjścia, jak zwyczajnie przeskoczyć pewne istotne elementy, czy też przedstawić je w nazbyt banalny sposób. Chciałem, aby książka była krótka oraz aby obejmowała zjawisko całościowo, zaś wybranie takiego, a nie innego podejścia wymuszało zaistnienie pewnych naturalnych wad. Mam jednak nadzieję, że niniejsza praca jest jedynie otwarciem na nowo dyskusji o krucjatach, w ramach której będzie możliwe przyjrzenie się każdemu fragmentowi dziejów ze zdecydowanie większą dokładnością i dbałością o szczegóły.Rozdział I Dlaczego definicje są ważne?
Cztery lata temu, 24 kwietnia 2014 roku, na kanale YouTube’owym surgepolonia ukazał się piąty odcinek z serii „Jędrek o historii”. Odcinek mający dotyczyć, zgodnie opisem zawartym w tytule, wypraw krzyżowych. Tymczasem widzowie, zamiast rzetelnej analizy, otrzymali jakąś dziwaczną informacyjną papkę, która w pewnym ogólnym przekroju dotyczyła przede wszystkim ruchów chłopskich, jakie ożywiły się w okresie tzw. I wyprawy krzyżowej. Zresztą, gdyby główny bohater wspomnianego materiału filmowego ograniczał się wyłącznie do przekazania widzom tejże ,,papki” nie upstrzonej własnymi opiniami, to zapewne dałoby się ją jakoś przetrawić. Świadomy widz nabawiłby się ewentualnie delikatnej, intelektualnej niestrawności. Prywatne opinie „Jędrka” zaczynają jednak przeważać już od pierwszej minuty i są one po prostu skrajnie absurdalne i nieprawdziwe.
Nie ma potrzeby zbyt głęboko brnąć w treść materiału, bo właściwie już na wstępie dostajemy jakże ciekawy cytat podsumowujący tzw. I krucjatę, po którym pozostaje się tylko złapać za głowę. Otóż „Jędrek” opisuje wspomnianą wyprawę jako „bestialstwo, ludobójstwo, ludożerstwo i masakrę”. Taki opis może osobie świadomej i obeznanej w tematyce przysporzyć niemałego dysonansu poznawczego. Czym bowiem wspomniana wyprawa wyróżniła się na tle innych wojen średniowiecznych, aby zasłużyła sobie na podobne określenie? Ludobójstwo? Gdzie?! Gdzie podczas tzw. I krucjaty znajdziemy „celowe wyniszczanie całych lub części narodów, grup etnicznych, religijnych lub rasowych, zarówno poprzez fizyczne zabójstwa członków grupy, jak i wstrzymanie urodzeń w obrębie grupy, stworzenie warunków życia obliczonych na fizyczne wyniszczenie, czy przymusowe odbieranie dzieci”? W zabijaniu podczas działań wojennych osób wyznających inną religię? W porządku. Takie przypadki miały miejsce. Jak na każdej innej wojnie. Rzecz w tym, że mimo tego typu działań, państwa krzyżowe składały się w dużej mierze z ludności muzułmańskiej, a w państwach arabskich żywiołem dominującym niejednokrotnie byli chrześcijanie, zatem gdzie niby miałoby znajdować się owo straszliwe ludobójstwo?
A kanibalizm? Znajdą się jakieś przypadki? Otóż pewnie się znajdą. Może nie od razu w liczbie mnogiej, ale jeden epizod w historii całego ruchu krucjatowego da się wygrzebać z kronik. Pisał o nim chociażby Fulcher z Chartres, kronikarz tzw. I krucjaty, przy czym należy z całą stanowczością zaznaczyć, że wielokrotnie wspomina on o straszliwym głodzie podczas długotrwałej wyprawy do Jerozolimy. Podczas licznych głodówek pojawia się jednorazowy akt kanibalizmu. Czy rozsądne jest zatem nazywanie całego ruchu krucjatowego, który mógł trwać przy niektórych szacunkach nawet ok. 500 lat, ludożerstwem?
Powinienem zapewne krok po kroku analizować każde z wymienionych w przytoczonym materiale słów, ale zwyczajnie nie ma na to czasu na łamach niniejszej publikacji. Wszystko za sprawą faktu, że „Jędrek” sypie podobnymi absurdami już praktycznie w kolejnym zdaniu. O ile wcześniej oczernił stronę łacińską, o tyle tym razem postanowił wybielić stronę arabską. Otóż dowiadujemy się z materiału filmowego, iż Arabowie zagrażali głównie Bizancjum, prowadzili ekspansję „powolutku”, a tak w ogóle ,,to byli wyjątkowo światli, sympatyczni i mądrzy ludzie”. Poza tym nie mogło zabraknąć innego, jakże pięknego określenia: „Arabowie byli tolerancyjni”. Ciekawe rzeczy. Bardzo ciekawe. Uproszczenie tak skrajne, że aż niemożliwe do przyjęcia. Wiedza zaprzeczająca tezie o braku zagrożenia ze strony świata islamu jest naprawdę bardzo obszerna, dlatego na razie darujemy sobie rozstrzyganie tego problemu. Poświęcam tej sprawie cały trzeci rozdział. Póki co nad wypowiedzianym zdaniem spuszczam zasłonę milczenia.
Idźmy dalej. Właściwie do samego sedna. Otóż „Jędrek” zaczyna snuć opowieść o tzw. I wyprawie ludowej, która poprzedziła rycerską krucjatę, i ewidentnie traktuje ją tak, jakby ów chłopski ruch miał z krzyżowcami cokolwiek do czynienia. W tym wypadku trudno jest zwalać winę na samego głównego bohatera materiału filmowego, skoro podobnie stawia się sprawę w większości podręczników szkolnych, że o publikacjach naukowych nie wspomnę. Nie jest to, jak sądzę, zła wola twórców, ponieważ rzeczywiście ludowa ekspedycja zrodziła się jako efekt uboczny ruchu krucjatowego, a zatem w jakimś stopniu te dwa elementy są ze sobą genetycznie powiązane. Jednakże podobieństwa na tym właśnie etapie dobiegają końca.
Wyprawy ludowe nigdy nie zostały oficjalnie zatwierdzone przez Kościół katolicki, nie posiadały przewodników ani „koordynatorów” narzuconych przez władze kościelne. Mało tego. Węgierski król Koloman – katolicki król, dodajmy – odnosił się do części ludowych ,,krzyżowców” z ogromną nieufnością, żeby nie powiedzieć wprost – wrogością. I nie miał absolutnie żadnych skrupułów przy ostatecznym rozbijaniu chłopskich oddziałów, które plądrowały jego ziemie. Trzeba zaznaczyć przy tym pewną istotną kwestię: Węgrzy przepuścili bez większych problemów dwie takie eskapady dowodzone przez Waltera Bez Mienia i Piotra Pustelnika. Rozgromiono wyłącznie „niepokornych” Niemców Emicha z Leisingen. Koloman nie bał się kar kościelnych, bo i nikomu nie przeszło przez myśl, aby jakiekolwiek kary na niego nakładać. Oczywiście jasnym jest, że prowadzenie wojen z państwami biorącym udział w krucjacie było zakazane i obłożone najwyższymi sankcjami polityczno–religijnymi, a tym bardziej traktowano tak bezpośredni atak na wojska krzyżowe. Węgry mimo to nijak nie oberwały za swoje działania wobec chłopskich wojsk¹. Najwyraźniej absolutnie nikt nie traktował ich jako wyprawy krzyżowej. Nawet cesarz bizantyjski nie został uprzedzony o nadchodzącej odsieczy Waltera Bez Mienia (spodziewał się, że rycerstwo zachodnie wyruszy znacznie później), przez co był zupełnie nieprzygotowany na jego przyjęcie. Powtórzę zatem raz jeszcze: nikt nie postrzegał wypraw ludowych – ani tych bandyckich, ani tych działających w sposób cywilizowany – jako wypraw krzyżowych. Nikt, absolutnie nikt, nie traktował ich poważnie.
Chłopski ruch zderzył się także bezpośrednio z władzami kościelnymi. Chodzi tu przede wszystkim o rzezie dokonywane na ludności żydowskiej, jakie tenże ruch urządzał niekiedy na swej drodze². Pierwsza taka akcja miała miejsce w Spirze, lecz na szczęście dzięki ochronie miejscowego biskupa ilość potencjalnych ofiar została znacznie zredukowana. Podobnie stało się w Wormacji, gdzie również w ochronę ludności żydowskiej zaangażował się miejscowy biskup, choć w tym wypadku bez większych rezultatów (wrota do biskupiej siedziby okazały się za słabe). Kościół staje zatem po stronie przeciwnej niż ta, którą zajmują wojska ludowe. Jak to rozstrzygnąć? Jak ocenić? Otóż utarł się bardzo prosty schemat – oskarżamy generalnie wszystkie krucjaty o antysemityzm i mordowanie Żydów oraz wskazujemy, że nawet hierarchia kościelna stała się ofiarą wojsk krzyżowych. Taka jest oficjalna wersja, wielokrotnie powtarzana na łamach rozmaitych publikacji. Funkcjonuje do dziś! Mało kto zwraca uwagę, iż zwykle w podobnych okolicznościach nakładano na krzyżowców ekskomunikę (było tak w przypadku napadu na Zadar podczas tzw. IV wyprawy krzyżowej czy też w przypadku krucjaty przeciwko albigensom). Tym razem nie wykonano podobnego kroku. W ogóle wszyscy ,,ważni” wydawali się chłopską wyprawę ignorować. Dlaczego? Otóż powtórzę już po raz ostatni: bandy chłopskie są jedynie efektem ubocznym ruchu krucjatowego, a nie jego częścią.
I tutaj należy na chwilę przystanąć. Wrócę znów do materiału filmowego, od którego zacząłem powyższe rozważania. Zgadzam się zasadniczo z większością postawionych tam tez na temat wypraw ludowych, które zasługują na najwyższą krytykę i taką także otrzymają na łamach niniejszej publikacji. Podkreślam przy tym, że chodzi wyłącznie o wyprawy ludowe, ze szczególnym uwzględnieniem tej prowadzonej przez Emicha z Leisingen. Jednemu się wszakże sprzeciwiam – traktowaniu chłopskich ,,armii” jako armii krzyżowych. I trudno jest tu zarzucać ,,Jędrkowi” ignorancję albo oskarżać go o zakłamywanie historii, mimo że stworzony przez niego całościowy obraz krucjat jest całkowicie nieprawdziwy. Amator historii może mieć bowiem duże trudności z rzetelną oceną zjawiska wypraw ludowych, jeśli światowy autorytet w tym temacie, Steven Runciman, uparcie nazywa członków tychże ludowych eskapad mianem krzyżowców.
Dotykamy tu zatem problemu podstawowego. Bez jego rozwiązania nie ma co marzyć o stworzeniu jakiegokolwiek rzetelnego materiału na temat krucjat – tyczy się to zarówno książek, jak i debat publicznych czy materiałów filmowych dostępnych na YouTube. Mam tu na myśli oczywiście definicję.
Logika naukowa wyjaśnia, jak należy rozumieć pojęcie definicji oraz jakie konkretnie spełnia ona funkcje. Otóż definicja to wypowiedź o określonej budowie, w której informuje się o znaczeniu pewnego wyrażenia. Proste. Ma ona zatem w zwięzły sposób wyjaśniać, czym jest omawiane zjawisko. Definicja informuje, przekazuje wiedzę na jakiś temat, nadaje pojęciom znaczenia. Czy spełnia przy tym zadania propagandowe? Oczywiście. Przecież stworzenie definicji wiąże się bardzo często z nadaniem pojęciu cech wartościujących. Dajmy prosty przykład. Dewocja. W Polsce pojęcie rozumiane absolutnie negatywnie, jako swego rodzaju nadmierne oddanie się sprawom religijnym. Tymczasem angielskie devotion tłumaczy się jako „oddanie, poświęcenie, kult”. W angielskim przypadku nie mamy tego jakże pejoratywnego zabarwienia. Oba terminy są od siebie całkowicie odmienne jeżeli chodzi o ich znacznie pojęciowe, mimo że sama konstrukcja wyrazu jest zasadniczo podobna. Definicje wyjaśniają zatem, to jasne, ale w zależności od tego, jak to robią, mogą prowadzić do powstania wokół danych pojęć całych sieci skojarzeniowych – negatywnych lub pozytywnych.
Tak właśnie wygląda problematyka definiowania wypraw krzyżowych. Oczywiście należy zwrócić uwagę, że zdefiniowanie niektórych zjawisk jest naprawdę bardzo trudne, a niekiedy nawet niemożliwe. I chodzi tu nie tylko o tak złożone elementy rzeczywistości, jak religia czy kultura, albo właściwie niemożliwy do zdefiniowania czas, lecz także o pojęcia zupełnie banalne, jak np. stół czy krzesło. Krucjaty borykają się z podobnym problemem, ponieważ są zjawiskiem niesłychanie rozbudowanym, ale tutaj na kwestię definiowania nakładają się nie tylko merytoryczne trudności, lecz również pewne ,,naciski” natury ideologicznej.
Przypuszczam, że większość czytelników, którzy sięgną po niniejszą publikację, posiada jakąś wiedzę na temat wypraw krzyżowych. Nawet ci, którzy jak dotąd nie przeczytali żadnej większej książki o krucjatach, coś tam musieli słyszeć – choćby podczas edukacji szkolnej. Na pewno znane są im pewne fakty lub jakieś proste skojarzenia. Stawiam w ciemno, że będą one dotyczyć przede wszystkim Jerozolimy.
Oto powszechnie przyjmuje się, że w ramach szeroko rozumianego ruchu krucjatowego omawia się wyłącznie wyprawy do Ziemi Świętej. I tak mówi się zatem o I krucjacie, II krucjacie, III krucjacie, itd., gdzie w domyśle zawsze chodzi o te wyprawy, których celem było odzyskanie Jerozolimy lub wsparcie powstałego później Królestwa Jerozolimskiego czy też innych państw krzyżowych. Podział ten przyjął się w wyniku takiego a nie innego zdefiniowania pojęcia krucjaty, gdzie za sam cel wypraw krzyżowych wskazuje się wyraźnie wspomniany region Ziemi Świętej oraz Grób Pański w Jerozolimie. Zadaniem krzyżowców było zatem udanie się na tereny zamieszkane przez muzułmanów i zdobycie tego, co prawnie należy się chrześcijanom. Jeśli tak postawi się sprawy, to niemalże automatycznie nasuwa się pewien oczywisty wniosek – krucjaty mają charakter stricte ofensywny! Chrześcijaństwo atakuje islam!
Przyjęcie takich założeń jest prawdziwym darem losu dla wszystkich propagandystów chcących wskazać na pewne historyczne winy świata chrześcijańskiego. Agresja i atak, inspirowane i kierowane bezpośrednio przez władze Kościoła katolickiego, prowadzą do ostatecznego zjednoczenia się muzułmanów i jak najbardziej słusznej kontrofensywy ze strony Arabów, co w końcu prowadzi do wyparcia najeźdźców. Czy podobne tezy nie pojawiają się w dyskursie publicznym? Pojawiają się, jak najbardziej. Wypływają często od osób, które o krucjatach nie wiedzą absolutnie nic albo stosunkowo niewiele. I trudno tych ludzi obwiniać. Po prostu wypowiadają pierwsze możliwe skojarzenia, jakie im się nasuwają. Zresztą w przytoczonym wyżej materiale filmowym znalezionym na YouTube taka teza też się przewija i dociera przy tym do ok. 400 tys. odbiorców! Ciekawe ilu z nich ją potem powieli podczas prywatnych rozmów i zarazi nią kolejne osoby…
Istnienie takiego problemu, gdzie definicja pojęcia może przysparzać mu pewną ideologiczną „gębę”, wcale nie znaczy, że istnieje jakiś tajny spisek, który celowo wprowadza do obiegu takie a nie inne rozumienie pojęcia krucjaty. Oczywiście z drugiej strony nie wykluczam takiej możliwości, skoro niemalże od początku XVI wieku zaczęto prowadzić intensywną kampanię propagandową właśnie w celu maksymalnego wypaczenia historii Kościoła katolickiego. W toku tejże kampanii wykreowano zapewne wiele fałszywych tez, które przylgnęły do opinii publicznej na długie lata (i trwają niekiedy do dzisiaj). Z krucjatami mogło być podobnie, jednakże taki sam efekt mógł zostać uzyskany niejako przypadkiem.
Ciekawie patrzy na ten problem amerykański historyk Joseph F. O’Callaghan, autor obszernej publikacji na temat hiszpańskiej rekonkwisty. Stawia on niezwykle trafną tezę, że w publikacjach naukowych sprowadza się cały ruch krucjatowy do kilku wypraw krzyżowych do Ziemi Świętej. Pisałem o tym kilka akapitów wcześniej. Teraz podpieram moje słowa niewątpliwym autorytetem, lecz O’Callaghan idzie o krok dalej i pokazuje, dlaczego w nauce przeważa taki właśnie stan rzeczy. Wszystko za sprawą faktu, że za pisarstwo krucjatowe odpowiadali (i odpowiadają do dziś) przede wszystkim autorzy francuscy, angielscy i niemieccy³. W Średniowieczu rycerstwo z tychże krajów udawało się właściwie wyłącznie na krucjaty do Ziemi Świętej, a zatem wspomniani francuscy, angielscy i niemieccy naukowcy, opisując dokonania swoich narodów, skupiali się wyłącznie na zagadnieniach walki o wyzwolenie Grobu Pańskiego. Pamiętamy, oczywiście, że rycerstwo francuskie brało pewien udział w hiszpańskiej rekonkwiście, jednakże w porównaniu z wyprawami do Ziemi Świętej, zaangażowanie to miało charakter raczej znikomy. Rycerstwo niemieckie z kolei, głównie w postaci Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego, angażowało się na terenie Europy Wschodniej celem zwalczania pogańskich Prusów. Wciąż były to jednak zjawiska marginalne w porównaniu z wyprawami do Ziemi Świętej – te bowiem poruszyły niemalże całą Europę.
Wrócę jednak do O’Callaghana. Jego podejście do definiowania krucjat zdecydowanie odbiega od tego, co czytamy w szkolnych podręcznikach. Amerykański naukowiec podkreśla bowiem w swojej publikacji, że „prowadzone od VIII w. walki pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami na Półwyspie Iberyjskim, nazywane rekonkwistą, w wieku XII i XIII zostały przez papiestwo przekwalifikowane na krucjaty”. Autor nie owija w bawełnę i stawia sobie za cel odwrócenie tego powszechnego, wąskiego postrzegania zjawiska wypraw krzyżowych przez naukowców oraz wprowadzenie do obiegu spojrzenia szerokiego. Trudne zadanie. Sukces tej operacji mógłby doprowadzić do zmiany ideologicznego obrazu krucjat. I to diametralnie! O ile wyprawa do Ziemi Świętej wyraźnie miała charakter ofensywny, o tyle rekonkwista wręcz odwrotnie – tutaj mamy do czynienia z obrońcami świata katolickiego przed muzułmańskim agresorami. Oto mielibyśmy iście rewolucyjną (a raczej kontrrewolucyjną) woltę!
Pierwsze wydanie książki O’Callaghana datuje się na rok 2003. Minęło dobrze ponad dziesięć lat, ale zmian na pierwszy rzut oka nie widać. Jeśli spojrzymy na tzw. opinię publiczną, to z całą pewnością nie ma absolutnie żadnych przesłanek, aby mówić o jakiejkolwiek wolcie. Wciąż pokutują te same plotki i zabobony, co oczywiście nie powinno nikogo dziwić. Już o tym mówiłem – dyskurs publiczny na temat krucjat jest jednolity i sprowadza się właściwie wyłącznie do patrzenia na zjawisko z moralnego punktu widzenia. Chyba nikt w tymże dyskursie nie zastanawia się nad definicjami oraz konsekwencjami, jakie za nimi idą.
Tymczasem nauka nie ma takiego problemu. Oczywiście wielokrotnie wspominany autorytet naukowy w zakresie wypraw krzyżowych, Runciman, trzyma się utartych szlaków, jednakże jego monumentalne dzieło powstało przecież w połowie XX wieku! Dawno temu. Nauka zdołała przez ten czas wyjść z kręgu pewnych zabobonów, o czym świadczy chociażby dzieło O’Callaghana. Amerykanin nie był bynajmniej jedynym rozsądnym. Z biegiem lat powstał swoisty podział w środowisku naukowym jeśli chodzi o definiowanie krucjat, który z czasem się usystematyzował i doprowadził do powstania kilku wyraźnych „obozów”.
,,Obóz” generalizujący opisuje wyprawy krzyżowe do Ziemi Świętej jako wyłącznie jeden element długiej historii polityki ,,wojen świętych”, a zatem krucjaty jerozolimskie nie zajmują w historiografii żadnego szczególnego miejsca. ,,Obóz” tradycjonalistyczny działa właściwie wręcz odwrotnie – tutaj stawia się szczególny nacisk właśnie na te wyprawy, których celem była Ziemia Święta. Często nawet w tym ujęciu nie uznaje się w ogóle żadnych innych form krucjaty. ,,Obóz” pluralistów zakłada, że wszystkie rodzaje wypraw krzyżowych były w oczach współczesnych jednakowo ważne, a najważniejszą cechą tego ruchu nie był kierunek czy cel, lecz obiecywana jej uczestnikom przez papieża nagroda duchowa⁴.
Nie można jednak dać się zanadto wpędzić w te „obozowe” ramy, ponieważ rzadko da się zakwalifikować danego badacza czy popularyzatora historii do jakiejś jednej, określonej grupy. Mimo to należy mieć zawsze na uwadze ten podział, w którym z jednej strony krucjaty postrzega się bardzo szeroko – jako wszystkie wyprawy wojenne prowadzone przez Kościół katolicki czy wręcz nawet przez przedstawicieli innych wyznań – z drugiej zaś strony postrzeganie to ma bardzo wąski charakter i ogranicza się wyłącznie do ofensywy na Jerozolimę. Przyjęcie danego punktu widzenia wpływa bezpośrednio na to, jak właściwie krucjaty będą opisywane.
Sprowadzanie całego ruchu krucjatowego wyłącznie do regionu Ziemi Świętej prowadzić może do nadużyć, o czym wspominałem powyżej. Wyprawy te automatycznie nasuwają skojarzenia z ,,katolicką ofensywą”. Jednakże wcale nie dlatego należy to ujęcie odrzucić. Sprawa jest prosta: hierarchia kościelna w epoce krucjat – i to nawet ta najwyższa, w postaci instytucji papieża – stawiała wprost, bez owijania w bawełnę, znak równości między wyprawami do Ziemi Świętej a hiszpańską rekonkwistą czy krucjatami północnymi. Robiono to zresztą wielokrotnie, więc nie da się takiego stanu rzeczy sprowadzić do jakiegoś „wybryku” jednej osoby sprawującej w danym momencie urząd biskupa Rzymu. Pisze o tym wielokrotnie wspominany wcześniej O’Callaghan. Pierwsze takie zrównanie wypraw do Ziemi Świętej z działaniami w Hiszpanii pojawiło się jeszcze rok przed zdobyciem Jerozolimy w 1099 roku. Papież Urban II nakłaniał rycerstwo hiszpańskie do obrony własnych granic: ,,(…) ktokolwiek z was pragnie udać się do Azji, niech spełnia pragnienie swej wiary tutaj. Nie przysporzy sobie bowiem zasług, ratując chrześcijan przed Saracenami daleko, podczas gdy blisko chrześcijanie cierpią ucisk i prześladowania od Saracenów”. Obiecano hiszpańskim rycerzom te same nagrody duchowe, które zostały obiecane krzyżowcom jerozolimskim.
Zauważmy jednak, że podejście wprost przeciwne do powyższego również nie jest do końca trafne. Chodzi tu o ,,obóz” generalizujący, w którym za krucjaty uważa się wszystkie działania i wyprawy zbrojne mające jakąkolwiek motywację religijną. Takie ujęcie sprawia, że do grona wypraw krzyżowych zakwalifikowane zostaną takie działania, od których Kościół katolicki całkowicie się odcina. Przykład? Wyprawy ludowe. Pisałem powyżej, jak wielkim nadużyciem jest traktowanie ich jako krucjat. Przykład drugi? Ekspedycja Fryderyka II Hohenstaufa do Ziemi Świętej (która – tak na marginesie – zakończyła się zdobyciem Jerozolimy bez działań zbrojnych!). Wielki sukces niemieckiego cesarza… ekskomunikowanego cesarza. Tak, przed wyruszeniem na swoją świecką „krucjatę”, Fryderyk II został ekskomunikowany, a jakby tego było mało, większość baronów krzyżowego Królestwa Jerozolimskiego sprzeciwiało się jego supremacji. Nie chciano ekskomunikowanego monarchy z rodu Staufów, obawiano się jego centralizmu i absolutyzmu.
Nie ulega wątpliwości, że wielu działań nie można zakwalifikować do grona wypraw krzyżowych, ponieważ nie posiadają pewnej cechy szczególnej, jaką jest zaangażowanie Kościoła katolickiego. Zaangażowanie takie często wiąże się z bezpośrednim kierownictwem przedstawicieli hierarchii kościelnej nad wyprawą oraz oficjalnym wezwaniem określonych grup ludzi do wzięcia udziału w przedsięwzięciu w formie oficjalnego dokumentu (bulli). Jaki dalszy wniosek można wyciągnąć na tej podstawie? Bardzo prosty: wyprawy krzyżowe funkcjonują wyłącznie w ramach cywilizacji łacińskiej, w której to powstał Kościół katolicki. O tym także powiem szerzej w dalszej części książki.
Należy zaznaczyć z całą stanowczością, że krucjaty charakteryzuje właśnie zaangażowanie Kościoła oraz funkcjonowanie pewnych nagród duchowych, które tenże Kościół oferuje wszystkim uczestnikom podobnych wypraw. Wypraw wojennych? Ano właśnie. Kolejne istotne pytanie. Zdecydowana większość definicji dostępnych w Internecie (ale także tych wyjętych z publikacji naukowych) podkreśla, iż wyprawy krzyżowe miały charakter jak najbardziej zbrojny. Cofnijmy się zatem o kilka akapitów – do cytatu, w którym papież Urban II nakłania hiszpańskie rycerstwo do zaangażowania się w ramach rekonkwisty zamiast wyruszenia do Ziemi Świętej. Owo „zaangażowanie w ramach rekonkwisty” wiązało się nie tylko z walką zbrojną. Cytat ten odnosił się mianowicie do działalności w ramach odbudowy kościoła i miasta Tarragona. Uzupełnijmy innymi słowami papieża: „Zachęcamy tych, którzy wyruszą do Jerozolimy lub innych miejsc w duchu pokuty lub wiary, by wszystkie trudy tej podróży zużyli na odbudowę Kościoła w Tarragonie, by miasto to , mogło być sławione jako zapora i opoka przeciwko Saracenom”. Nie mamy tu do czynienia z walką zbrojną, to jasne, chociaż oczywiście odbudowa Tarragony mogła wiązać się ze wznoszeniem murów czy wież obronnych, czyli struktur militarnych. Jest rok 1089.
Jak zatem określić działalność krucjatową? Wyprawa zbrojna? Myślę, że to całkiem trafne sformułowanie, bo jak by nie było, działalność krzyżowa miała często rzeczywiście zbrojny charakter. Nawet przywołaną odbudowę Tarragony prowadzono, aby „miasto to , mogło być sławione jako zapora i opoka przeciwko Saracenom”. Działalność krucjatowa wiązała się zatem z obroną Kościoła (w rozumieniu całej wspólnoty wiernych), czy też z obroną chrześcijaństwa. Przy czym obrona ta musi być w jakiś sposób usankcjonowana przez samego papieża oraz wiązać się z pewnymi charakterystycznymi nagrodami duchowymi.
Nagrodami? Czy aby na pewno? Temat jest bez wątpienia niezwykle szeroki i ponownie – niezwykle zafałszowany. Znana jest bowiem scena z filmu „Królestwo Niebieskie” (główną rolę zagrał Orlando Bloom), gdzie pewien młody chłopak (prawdopodobnie duchowny) wykrzykuje następujące hasło: „zabicie muzułmanina to nie grzech, lecz przepustka do nieba!”. Slogan ten miał wyrażać właśnie filozofię wspomnianych nagród duchowych – zwykle w formie odpustu⁵ – za wzięcie udziału w wyprawie krzyżowej. I rzeczywiście podobne zjawisko występowało, nie da się temu zaprzeczyć, chociaż w rzeczywistości nagród nie otrzymywano wcale za zabijanie Saracenów.
Krucjata wyewoluowała z ruchu pielgrzymkowego i to nie jest bynajmniej żadna naciągana teoria. To fakt. Naukowcy nie mają w tym wypadku żadnych wątpliwości. Trudno zresztą mówić o wątpliwościach, skoro nawet ludzie z epoki nazywali początkowo krzyżowców właśnie mianem pielgrzymów. Pojęcie „krucjaty” (łac. cruciata) powstało dopiero w połowie XIII w., czyli praktycznie w czasie ostatecznej agonii Królestwa Jerozolimskiego, a zatem w momencie, kiedy idea krucjatowa przeżywała poważny kryzys. Zresztą pojęcia tego używano i tak, jak twierdzi Mayer, stosunkowo rzadko. W użyciu wciąż pozostawało popularne expeditio, iter in terram sanctam (podróż do Ziemi Świętej) oraz – zwłaszcza w początkowym okresie krucjat – peregrinatio, co jest niczym innym, jak łacińskim określeniem pielgrzymki. W kontekście osobowym zaczęto z czasem używać pojęcia crucesignatus – krzyżowiec. Pojawia się ono jednak dopiero ok. 1180 roku.
Rzeczywiście, pielgrzymka i krucjata miały ze sobą bardzo wiele wspólnego. Co konkretnie? W tym wypadku należałoby sięgnąc do absolutnych podstaw i zapytać, czym właściwie jest pielgrzymka i po co w takowych bierze się udział. Pytanie, co ciekawe, niezwykle na czasie, bo pielgrzymki stają się obecnie bardzo popularne, chociaż patrząc na to, jak wygląda ich przebieg, można dojść do wniosku, że uczestnicy nie bardzo zdają sobie sprawę, w czym właściwie uczestniczą. Ksiądz z gitarą, radosne śpiewy i tańce – taka jest współczesna wizja… Przy okazji można zwiedzić ciekawe miejsca, zobaczyć Rzym, Jerozolimę czy naszą polską Częstochowę, nakupić pamiątek, zjeść regionalne przysmaki… i tyle. Tymczasem pielgrzymka, tak w przeszłości, jak i obecnie, ma przede wszystkim charakter pokutny. Uczestnictwo w niej wiązało się z próbą odpokutowania własnych przewin. Średniowieczne podejście wynikało bezpośrednio z charakteru ówczesnych pielgrzymek jako wypraw niebezpiecznych i niezwykle ciężkich fizycznie.
Czy krucjaty także można uznać za niebezpieczne? Z pewnością. Wielu badaczy stawia tezę, iż papież Urban II nie miał absolutnie żadnej nadziei na wyzwolenie Jerozolimy z rąk Saracenów, chociaż taki cel wyznaczono podczas tzw. I krucjaty. Wyprawa trwała kilka lat, a jedynymi trudnościami nie były wyłącznie odległość i oddziały nieprzyjaciela. Już we wstępie do niniejszego rozdziału pojawił się problem kanibalizmu, który wprawdzie zdarzył się zapewne wyłącznie raz (może więcej, może wcale…), jednakże długotrwałe głodówki pośród żołnierzy pojawiały się zdecydowanie częściej. Praktycznie w każdym ważniejszym starciu czy oblężeniu to krzyżowcy stali na straconych pozycjach. Niektórzy ważniejsi przywódcy, jak Stefan z Blois, zawrócili podczas drogi do Jerozolimy, bo nie widzieli żadnych szans na sukces. Pomijam oczywiście fakt, że większość uczestników musiała finansować wyprawę z własnych kieszeni, co bez wątpienia stanowiło kolejne obciążenie.
Czy obiecywane wczesne formy odpustów stanowiły rzeczywistą nagrodę? W pewnym sensie tak, ale wciąż należy pamiętać, że część rycerstwa poświęcała własne życie dla uzyskania tejże nagrody. Drugą kategorią pozostają wszyscy ci, którzy zamienili wcześniej nałożoną na nich pokutę na wzięcie udziału w krucjacie. Trudno jest dokładnie oszacować liczbę krzyżowców wywodzących się z tej grupy, ponieważ niemożliwe jest uzyskanie jakichkolwiek informacji na temat kar, jakie nakładali na swoich penitentów spowiednicy. W każdym razie członkostwo w krucjacie można bez wątpienia i bez skrupułów powiązać zarówno z pojęciem nagrody, jak i kary. Ciekawy paradoks. Powiedzmy jeszcze mocniej: dla wielu rycerzy uczestnictwo w krucjacie odbywało się pod przymusem.
Najwyższa pora podsumować powyższe rozważania związane z definiowaniem wypraw krzyżowych. Problem ten może wydawać się zagadnieniem czysto naukowym, na który nie powinno być miejsca w pracach popularyzatorskich. To oczywiście tylko pozory. Wskazałem na wiele czynników związanych z kształtowaniem pojęć (czyli z procesem definiowania), które wpływają wyraźnie na to, jak te pojęcia są następnie postrzegane. Zredukowanie ruchu krucjatowego wyłącznie do Ziemi Świętej sprawia, iż automatycznie charakteryzuje się całe zjawisko jako wojskową ofensywę, militarną agresję. Pomija się zupełnie odbudowę miast i twierdz w ramach wypraw hiszpańskich. Ba, pomija się w ogóle całą tradycję hiszpańskiej rekonkwisty. Z drugiej zaś strony spojrzenie zbyt szerokie sprawia, iż do worka z napisem „krucjaty” wrzuca się wszystkie możliwe operacje zbrojne, w których pada hasło ,,Deus vult”, czy też jakiekolwiek inne odniesienie do Boga. Potrzebne jest zatem wypracowanie definicji, która uniknie obu tych skrajności.
Na koniec pozostaje zatem podać definicję, która w jakimś stopniu naprawi powyższe zaniedbania i która zostanie przyjęta jako właściwa podczas dalszej analizy. Otóż wyprawy krzyżowe na łamach niniejszej publikacji będą traktowane jako pielgrzymki zbrojne zatwierdzone przez hierarchię Kościoła katolickiego, których jedynym celem jest obrona chrześcijaństwa.Bibliografia:
Źródła
U. ibn Munkidh, Księga pouczających przykładów, Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 1975.
Anonim, Dzieje pierwszej krucjaty albo czyny Franków i pielgrzymów jerozolimskich, pobrane z: zrodla.historyczne.prv.pl.
Anonim, Zdobycie Ziemi Świętej przez Saladyna, pobrane z: www.zrodla.historyczne.prv.pl.
E. Peters, The First Crusade. The Chronicle of Fulcher of Chartres and Other Source Materials, University of Pennsylvania Press, Philadelphia 1998.
G. Villehardouin, Zdobycie Konstantynopola, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2003.
Opracowania
M. Bloch, Społeczeństwo feudalne, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2002.
H. E. Mayer, Historia wypraw krzyżowych, Wydawnictwo WAM, Kraków 2008.
M. Balon, Bohaterowie świętej wojny, Wydawnictwo Rafael, Kraków 2008.
J. Harris, Bizancjum i wyprawy krzyżowe, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2005.
S. Runciman, Dzieje wypraw krzyżowych, T. 1, 2 i 3, Księgarnia DiGG, 2010.
A. Jotischky, Wyprawy krzyżowe i państwa krzyżowców, Wydawnictwo Książka i Wiedza, Warszawa 2007.
D. Seward, Mnisi wojny Krótka historia zakonów rycerskich, Wydawnictwo Zysk i S–ka, Poznań 2000.
TW. Lange, Szpitalnicy Joannici. Kawalerowie Maltańscy, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 1999.
P. Jenkins, Wojny w imieniu Jezusa. Jak czterej patriarchowie, trzy królowe i dwaj cesarze ukształtowali chrześcijaństwo na 1500 lat, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2011.
H. Inalcik, Imperium Osmańskie. Epoka klasyczna 1300–1600, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2006.
J.D. Brandes, Korsarze Chrystusa. Joannici – władcy Morza Śródziemnego, Wydawnictwo M, Kraków 2010.
P. Marczak, Wojny husyckie, Agencja Wydawnicza Egros, Warszawa 2004.
L.W. Marvin, Krucjata przeciwko Albigensom. Militarna i polityczna historia wojny oksytańskiej 1209–1218, Wydawnictwo Napoleon V, Oświęcim 2017.
H.J.A. Sire, Kawalerowie Maltańscy, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2000.
J.J. Norwich, Historia Wenecji, T 1 i 2, Wydawnictwo FitoHerb i Literatura Net Pl, Sopot 2011.
A. Maalouf, Wyprawy krzyżowe w oczach Arabów, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2001.
G. Bordonove, Życie codzienne zakonu templariuszy, Wydawnictwo Replika, Zakrzewo 2005.
P. Solecki, Saladyn i krucjaty, Wydawnictwo Replika, Zakrzewo 2011.
F. Koneczny, Cywilizacja Bizantyńska, Wydawnictwo Antyk, Warszawa 1973.
V. Croce, Tajemnice templariuszy i upadek Królestwa Jerozolimskiego, Wydawnictwo M, Kraków 2004.
F. Koneczny, O ład w historii, Wydawnictwo Ostoja, Krzeszowice 2013.
F. Koneczny, Napór Orientu na Zachód, Wydawnictwo Ostoja, Krzeszowice 2006.
J. Riley–Smith, Krucjaty. Historia, Wydawnictwo W drodze, Poznań 2002.
A. Dziubiński, Ostatnia krucjata. El–Ksar el–Kebir 1578, Instytut Historii PAN, Warszawa 2014.
J. F. O’Callaghan, Rekonkwista. Krucjaty w średniowiecznej Hiszpanii, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2016.
M. Meschini, 1204. Tajemnica IV wyprawy krzyżowej i podboju Konstantynopola, Wydawnictwo Jedność, Kielce 2007.
K. M. Setton (red.), A History of the Crusades, T 1–6, Wydawnictwo Uniwersytetu w Wisconsin, Londyn 1969.
I. Fonnesberg–Schmidt, Papieże i krucjaty bałtyckie 1147–1254, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2009.
D. Nicolle, Wojny za wiarę. Chrześcijaństwo i dżihad, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2008.
D. Nicolle, Pierwsza krucjata 1096–1099. Zbrojna wyprawa do Ziemi Świętej, Wydawnictwo Amercom, Poznań 2009.
Z. Morawski, Epilogi krucjat w XV wieku i inne studja renesansowe, Krakowska Spółka Wydawnicza, Kraków 1924.
E. Christiansen, Krucjaty północne, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2009.
C. Morrison, Krucjaty, Wydawnictwo Agade, Warszawa 1997.
M. Billings, Wyprawy krzyżowe, Wydawnictwo Fakty, 2002.
M. Barber, Katarzy, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2005.
Artykuły
K.F. Komarnicki, Etos mnicha wojownika w kontekście teologii wojny na podstawie Reguły templariuszy i Pochwały nowego rycerstwa św. Bernarda z Clairvaux, „Roczniki Teologii Katolickiej”, T. XII, nr 2, 2013, s. 197–218.
T. Gergen, The Peace of God and its legal practice in the Eleventh Century, „Cuadernos de Historia del Derecho”, Vol. 9, 2002, s. 11–27.Bartosz Ćwir (ur. w 1992 roku), absolwent historii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II w Lublinie. Laureat wielu konkursów literackich. Zadebiutował w styczniu 2013 na łamach e–zina „Fahrenheit” tekstem W cieniu templariuszy, podejmując po raz pierwszy problematykę wypraw krzyżowych. W dalszych latach publikował artykuły o tematyce historycznej w takich czasopismach, jak „QFant” czy „Libertas”. Aktywny publicysta. Prowadzi własny kanał na YouTube poświęcony tematyce gier wideo (GalzagGaming).