- W empik go
W otchłani Imatry - ebook
W otchłani Imatry - ebook
Jest rok 1893. W pociągu Kolei Nikołajewskiej, w tajemniczych okolicznościach umiera rosyjski milioner Jegor Pawłowicz Worobiow, który tuż przed śmiercią próbuje wyjawić córce mandżurski sekret jej rodu. W śledztwo natychmiast angażuje się Metody Kobyłkin - znany w całej Rosji detektyw, wielokrotnie porównywany do francuskiego Vidocqa. Z pozoru sympatyczny starszy pan, w rzeczywistości jest śmiertelnie groźną bronią wymiaru sprawiedliwości. Wraz z zaufanymi agentami, Kobyłkin podejmuje się rozwiązania mrocznej zagadki rodu Worobiowów. Obfitujące w nieoczekiwane zwroty akcji śledztwo odkrywa przed Czytelnikami kolejne zbrodnie, przenosząc bohaterów w coraz bardziej egzotyczne zakątki naszego globu...
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-63737-21-4 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był cichy czerwcowy wieczór. Dochodziła godzina jedenasta, gdy na peron stacji Imatra wjechał niewielki, niemal pusty pociąg. Zupełnie nietypowy jak na tę porę roku chłód lub być może inne wydarzenia, które rozgrywały się w tym czasie w Finlandii, odstraszały turystów. Dlatego też mało kto odwiedzał tę słynącą z niezwykłej urody wodospadu miejscowość, która zazwyczaj przyciągała niezliczone tłumy podróżników. Gospodarze skarżyli się na marne interesy, kelnerzy, z subtelnością petersburskich kupców, nawoływali i wlekli za sobą nielicznych przyjezdnych.
Z wagonu pierwszej klasy wyszedł młody człowiek średniego wzrostu, o zmęczonej, smutnej twarzy, na której dało się dostrzec ślady zarówno fizycznego, jak i psychicznego cierpienia. Mężczyzna nie miał przy sobie żadnego bagażu, w rękach trzymał jedynie parasol, a przez ramię przerzucił małą torbę podróżną. Żadnego kufra ani walizki – nie wziął niczego, co zazwyczaj mają przy sobie turyści.
Po wyjściu z wagonu zaczął rozglądać się na wszystkie strony, a minę miał zdecydowanie bezradną.
– Jeśli potrzebny panu nocleg – podszedł do niego jeden z kelnerów – to mogę zaproponować...
Przyjezdny ucieszył się jak dziecko.
– O tak! Z nieba mi pan spadł! – odrzekł pośpiesznie – mówi pan po rosyjsku?
– Oczywiście! Tutaj nie ma innego wyjścia – wzruszył ramionami kelner – nad Imatrę przyjeżdża tylu Rosjan... Proszę za mną! Powóz czeka przy zejściu z peronu. Naszym turystom gwarantujemy wszelkie udogodnienia...
– A do pańskiego hotelu daleko? – jakby ze strachem zapytał przybysz.
– Wręcz przeciwnie! Raptem parę kroków... Nasz ośrodek znajduje się najbliżej stacji.
– W takim razie pojazd nie będzie potrzebny. Chciałbym jak najszybciej znaleźć się nad wodospadem. Czy to daleko stąd?
– Proszę się wsłuchać! – odrzekł kelner z uśmiechem.
Rzeczywiście, z oddali dolatywał jakiś huk. Zupełnie jakby w kolosalnej fabryce puszczono w ruch setki maszyn parowych. Ich miarowy stukot przeistaczał się w niemilknący zgiełk, z daleka przypominający wściekły ryk ukrytego gdzieś nieopodal, gigantycznego potwora.
– To właśnie wodospad? – spytał mężczyzna.
– O tak! Mieszkańcy już dawno do niego przywykli i szum w niczym im nie przeszkadza... Ale turyści, a w szczególności damy... nie to, żeby się bały, o nie! Ale mimo wszystko Imatra źle wpływa na ich nerwy.
Ostatnie zdanie kelner wypowiadał już w drodze do powozu. Przybysz posłusznie szedł za nim. Wiedząc, że jest już blisko celu, bez sprzeciwu wsiadł do niewielkiej bryczki. Zadowolony koń od razu ruszył z miejsca. Kelner szedł obok.
Hotel faktycznie był dosyć blisko. Po trzech minutach powóz stał już przed werandą jednopiętrowego, drewnianego domku. Dookoła rozpościerał się bujny ogród.
– Proszę obejrzeć pokój! – Gestem zaprosił kelner, otwierając drzwi.
– Wszystko mi jedno, proszę wybrać którykolwiek – padła odpowiedź. – Ja udam się już nad wodospad...
– W takim razie ostatnia kwestia. Planuje pan zatrzymać się u nas na kilka dni?
– Najprawdopodobniej wyjadę jutro... Ale nie wiem jeszcze którym pociągiem.
Kelner ze zdziwieniem spojrzał na gościa.
– Nie planuje pan udać się nad Małą Imatrę? Zapewniam, że jest na co popatrzeć.
Gość jakby się zmieszał.
– Nie wiem... nie! – rzekł niepewnie. – Zresztą, być może... Zobaczymy.
– Wszyscy turyści bezwzględnie wybierają się nad obie nasze Imatry – pouczył mężczyznę i wskazał ręką na księgę gości, leżącą na stole między dwiema lampami. Mocne żarówki oświetlały również wiszące nad stołem lustro. – Uprzejmie proszę się wpisać...
– Do czego? – spytał przybysz z zakłopotaniem.
– Do księgi. Imię, nazwisko, skąd raczył pan przyjechać...
– Czy to naprawdę konieczne?
– Owszem. Takie są przepisy. Bardzo pana proszę.
Ostatnie zdanie wypowiedziane zostało tak stanowczo, że nie pozostawało nic innego, jak poddać się prośbie. Gość nachylił się nad księgą, wziął do ręki pióro i, jakby w zadumie, zaczął obracać je w dłoni. Kelner uważnie spoglądał w lustro, w którym widać było bladą, wymęczoną twarz nieznajomego. Twarz o głęboko zapadniętych oczach, ostro zarysowanym nosie i kościach policzkowych, gotowych niemal w każdej chwili przebić żółtą, woskową skórę mężczyzny.
Przez ramię nieznajomego kelner dostrzegł, jak ten po chwili zastanowienia wyraźnie wypisał w księdze: Aleksiej Nikołajewicz Kudriński, z Petersburga.
– To już wszystko – uśmiechnął się kelner. – Chce pan zobaczyć swój pokój? Numer trzy, okna z widokiem na ogród...
– Dziękuję bardzo... Jednak mimo wszystko pójdę już nad wodospad. Proszę mi pokazać, którędy...
– To niedaleko stąd. Pójdzie pan wzdłuż szosy, najpierw trzeba skręcić w lewo, a potem na prawo. Wtedy dojdzie pan do rzeki Vuoksi. Wystarczy przejść przez most i będzie pan na miejscu. Wynajmuje pan pokój numer trzy – krzyknął już w ślad za oddalającym się Kudrińskim. – Będziemy na pana czekać. Nie trzeba dzwonić, zazwyczaj czekamy, dopóki wszyscy nasi goście nie wrócą do hotelu.
Kudrińskiego już nie było. Kelner wzruszył ramionami, jeszcze raz rzucił okiem na zapis w księdze gości, pokręcił głową i udał się do właściciela, by zameldować mu o przybyciu dziwnego osobnika.
W tym czasie Kudriński szedł już wskazaną mu trasą. Było po jedenastej, jednak panująca nad tą częścią świata biała noc nie rozwiała jeszcze popielatego półmroku.
Aleksiej Nikołajewicz poruszał się bardzo wolno, ledwie powłócząc nogami. Szedł kilkanaście metrów, zatrzymywał się i odpoczywał. Wyrywającemu się z piersi, ciężkiemu oddechowi towarzyszyło nieprzyjemne rzężenie. Mężczyzna nabierał sił i znów rozpoczynał swój marsz.
Ryk wodospadu stawał się coraz głośniejszy. Szosa gwałtownie skręciła w lewo, omijając okoloną wysokimi drzewami polanę. Potem, zawijając w przeciwną stronę, pomknęła całkiem prosto, docierając do wysokiego mostu, garbiącego się nad jakąś, póki co niedostrzegalną przepaścią.
Kudriński wspiął się na most. W tym miejscu Vuoksi osuwała się w dół z ustępu, mknąc przed siebie z oszałamiającą prędkością. Aż do samego mostu, nad całą tą wodną masą roztaczała się biała pierzyna, jak gdyby narzuciła ją ręka jakiegoś mocarnego tytana. To tu, to tam na białej pokrywie, niczym oczy tego ryczącego potwora, czerniły się kamienie. Fale z szaleńczą wściekłością rzucały się na nie i w tejże chwili odskakiwały do tyłu. Rozbijały się, oblewając całą powierzchnię obłokami wodnego pyłu i, pochłaniane przez kolejne potoki, mieszały się z nimi, ponownie rzucając się na kamienie i ponownie, z łoskotem, jękiem, szalonym chichotem i świstem rozbijając się o nie. Ostatecznie, pokonane w nierównej walce, ze wstydem ustępowały i opływały nieprzystępną skałę tysiącami szemrzących strug.
Kudriński stał i z zachwytem wpatrywał się w tę wściekle żywą masę. Czuł, że nie może oderwać wzroku od dzikiego obrazu. Przeszywał go dreszcz, przeraźliwa wilgoć przenikała do samych kości. Aleksiej trząsł się całym ciałem, lecz nie ruszył się z miejsca. Jego nogi jak gdyby przyrosły do desek mostu. Oddał się obserwacji.
Na lewym brzegu, nad mostem, niemal na skraju tych szaleńczych fal stała malutka chatka. Najwidoczniej należała do stróża, który razem z żoną całe życie spędził wśród tego nieustającego, piekielnego huku.
Wizja takiego życia, w sąsiedztwie z nieposkromionym żywiołem doprowadziła Aleksieja do przytomności. Na moment jego zachwyt zniknął. Kudriński przeszedł na drugą stronę mostu i spojrzał z góry w kipiącą otchłań. W dole, pod jego nogami kłębiły się obłoki białej piany.
Aleksiej Nikołajewicz zszedł z mostu i zbliżył się do furtki, od której po niemal pionowej skarpie do samego brzegu wiodły strome, drewniane schody. Otwierając furtkę, Kudriński zawahał się na chwilę, po jego twarzy przemknął cień, usta zadrżały dziwnie, jakby zawładnął nim jakiś niepokój. Zdjął kapelusz, otarł krople potu, które pomimo chłodu wystąpiły mu na czoło i ciężko, ciężko westchnął.
– Tak trzeba... zło konieczne! – wyszeptał zupełnie cicho. – Istne piekło... do piekła... z piekła do piekła!..
Pokonawszy chwilowe zdenerwowanie, równym, pewnym krokiem, nie trzymając się nawet poręczy, zszedł ze schodów i śmiało podszedł do brzegu wodospadu. Imatra powitała go ogłuszającym rykiem. Z dołu wyglądała ona zupełnie inaczej niż z mostu. W tym miejscu wodospad ukazał się w pełnej, dzikiej krasie. Masa wody z wściekłością pędziła na lewy brzeg. W ślad za nią, rycząc i świszcząc, mknęła kolejna.
Kudriński szedł wzdłuż brzegu, nie odrywając wzroku od wirujących i pieniących się fal.
Aleksiej Nikołajewicz dwukrotnie przeszedł tę samą trasę do miejsca, gdzie Imatra wyraźnie traciła impet i Vuoksi płynęła już nieporównywalnie ciszej.
Za trzecim razem mężczyzna zatrzymał się na środku brzegu. Wychylił się nad drewnianą balustradą, kończącą się daleko, nad samą kipielą szalejącej wodnej masy. Kręciło mu się w głowie od tej wściekłej, dzikiej szarży. Nieposkromiony, potężny żywioł wciągał go za balustradę. Ryczący potwór rozpościerał piekielne ramiona i przyzywał go w swoje objęcia.
Nazwisko Kudriński wywodzi się z wyrazu _kudri_, co po rosyjsku oznacza kędziorki, kręcone włosy – przyp. wyd.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------NOTA O AUTORZE
„Najsłynniejszy autor powieści
kryminalnej w odcinkach!”
(Lira Publishing)
A. ŁAWROW (1866–1917) to pseudonim Aleksandra Iwanowicza Krasnickiego, słynnego autora kryminałów, którego dzieła rozeszły się w milionowych nakładach. Zaczynał jako reporter, później zajął się literaturą. Opublikował ponad sto powieści, wiele opowiadań, wierszy, nie mówiąc już o reportażach i szkicach. Pod pseudonimem A. Ławrow napisał powieściowe cykle pt. „Caryca hunhuzów” oraz „Fatalna tajemnica” – wielopłaszczyznowe utwory, w których po raz pierwszy pojawia się postać słynnego detektywa Metodego Kobyłkina. Szczególnym sentymentem pisarz darzył powieść awanturniczą, a zwłaszcza kryminał. Był bowiem mistrzem w tworzeniu zmyślnych intryg.