- W empik go
W Paryżu. Tom 2 - ebook
W Paryżu. Tom 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 380 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy Celina weszła do bielonej, ubogiej izby, w której miała mieszkać jako „narzeczona” Le Bela, ujrzała przed sobą starszego robotnika o chudej, zżółkłej twarzy. Kiedy goLe Bel ujrzał, cofnął się przerażony o kilka kroków, bo poznał Gargasse'a, który tu przybył, wiedząc przez ulicznika o tem, coLe Bel poszedł robić.
– Chodź tu, obywatelu Esparcatte – rzekł Gargasse spokojnie. – Nie cofaj się. Dowiedziawszy się o tem, że nająłeś sobie tu pomieszkanie, sprosiłem tu kilku przyjaciół na naradę. W tem miejscu możemy radzić spokojnie, nie budząc niczyjego podejrzenia, nieprawdaż? Teraz jest rzeczpospolita liberalna; wiesz dobrze, że ona jest tak samo przeciwna naszej sprawie, jak każdy inny rząd, a jest niebezpieczniejszą dla nas, ponieważ ludzie, którzy są teraz na czele rządu, spiskowali razem z nami przeciwko cesarstwu. Wiedzą, co robimy, gdzie się schodzimy. Musimy się przeto mieć na baczności. U mnie będą się teraz ludzie schodzić tylko dla pozoru, a prawdziwe narady będą się odbywać u ciebie. Zaraz tu się zejdzie kilku przyjaciół. Czemuż wyglądasz tak zmieszany, obywatela Esparcete? A powiedz mi, kto jest ta piękna pani, którą sprowadziłeś z sobą? Wygląda jakoś smutna, jakoś nie swoja. Czy to może owa panna Cieszanowska, o której mi mówiłeś, że chciała iść za ciebie, i że ją zmuszają opiekunowie, aby szła za obcego, za bogatszego człowieka Doszedłeś widzę do celu twoich marzeń i czego nie mógł osiągnąć młody uczony pan Le Bel to osiągnął prosty robotnik i komunista Esparcete. Powiedz ze mi, co sprowadziło tą cudowną zmianę? Czy opiekunowie tej panny są tak gorliwymi przyjaciółmi sprawy ludu, że ani na chwilę nie wahali się oddać swojej pupilki w twoje ręce, jak się tylko dowiedzieli, że jesteś komunistą? Cav robotnik, który może rzucać tysiączkami, wydał im się nagle bardzo bogatym? Bo nie ulega wątpliwości, że bogactwo i ubóstwo są rzeczami względnemi i że to, co się wydaje mierną fortuną dla przyszłego lekarza, jest ogromnym skarbem dla cieśli naprzykład, albo dla czeladnika ślusarskiego, że nie mówię już o prostym wyrobniku fabrycznym. Bo dotąd nie wiem, jaki zawód chcesz sobie wybrać, wiem tylko, że obiecujesz tysiąc franków tym, którzy ci do pomogą w zamierzonym przez ciebie zamachu. Wiem także, że zamiast pilnować dopełnienia powierzonych tobie rozkazów, występujesz z szeregu w najważniejszej chwili, innych pociągasz za sobą i myślisz o zadośćuczynieniu twojej osobistej namiętności. My komuniści takiej prywaty i takiej niekarności nie znosimy u siebie i zwykliśmy ją karać przykładnie.
Le Bel stał, jak wryty. Ogniste plamy migały mu się przed oczyma. Gniew burzył się w nim, ale nie śmiał się porwać Gargasse'a, bo wiedział, że przepadnie, jeśli się na tego człowieka rzuci; był zupełnie bezradny, a klął tylko po cichu Villaome'a, o którym się domyślał, ze go zdradził.
Po ostatnich słowach Gargasse'a spróbował jednak odpowiadać, spróbował się tłómaczyć:
Wybełkotał niewyraźnie:
– Byłem w parlamencie. Tam się dokonało wszystko, co się dokonać miało, aby przewrócić obecny stan kraju Myślałem że marsz do pawilonu Flory jest czystą formalnością, że się tam obejdzie bezemnie i bez kilku ludzi…
Gargaase spojrzał teraz bystro na Le Bela i zawołał gromkim głosem:
– Podwładny myśleć nie powinien; powinien ślepo wykonywać rozkazy. A tylko głupiec mógł myśleć, że wygnanie cesarzowej z Tuilerji jest czczą formalnością. To najważniejsza rzecz w całej rewolucji. Gdyby prywatny sługa taką rzecz zrobił, jak zrobiłeś, wygnanoby go ze służby. Ale tego się nie odgania, kto wszedł do tajnej organizacji spiskowej. Tego się gubi, jeśli się nie da naprawić Miałbym wielką ochotę ciebie zgubić za zdradzone zaufanie Ale tego nie zrobię, jeszcze. Tymczasem odbieram tobie wszelką władzę nad robotnikami. A na to, aby być pewnym twojego posłuszeństwa, biorę zakładnika, o którego ci najwięcej chodzi Jeśli będziesz słuchał nas we wszyskiem, aż do końce, oddam w ręce twoje pannę. Cieszanowską i będziesz się mógł z nią ożenić Jeśli nie, nie dostaniesz jej do rąk twoich. Jeśli zechcesz nas zdradzić, jeśli spróbujesz nas zadenuncjować, zginiesz, a przed tobą jeszcze zginie twoja kochanka. Bądź pewny, że będziemy wiedzieli o wszystkiem, co będziesz robił, a zgnieść ciebie będzie rzeczą nadzwyczaj łatwą. Nikt nie domyśli się nawet, gdzie zginął, czy to robotnik Esparcete, czy to młody medycynier Le Bel.
To rzekłszy, zwrócił się Gargasse ku Celinie i podając jej rękę, rzekł: – Chodź pani ze mną.
Celina, zupełnie obojętna na dalszy swój los, skoro jej się ten los wydawał beznadziejnym a jeśli co, rada, że się wydostała z rąk
Le Bela, usłuchała rozkazów i podała rękę Grargasse'owi.
Grargasse spojrzał na Le Bela. Widział, że namiętność przebrała w nim miarę; zła myśl błysnęła w jego oczach, gotów był do czynu szalonego. Gargasse wydobył tedy wolną ręką z zanadrza bluzy rewolwer i odciągnąwszy kurek, wymierzył niem w czoło La Bela.
– Dostąp, – rzekł – w głąb pokoju, bo cię zastrzelę.
Le Bel odszedł cofańcem aż pod najdalszą ścianą, podobny do tygrysa, który się cofa, warcząc, przed rozkazem poskromiciela zwierząt, a Gargasse wyprowadził Celinę z kamienicy, trzymając w ręku rewolwer z odciągniętym kurkiem i oglądając się ustawicznie, jak długo szedł korytarzami i schodami starego domu.
U bramy, na ulicy, stał Villaume ze swoimi towarzyszami.
Gargasse rzekł do nich: – Wyście niewinni, boście słuchali rozkazów waszego bezpośredniego przełożonego. Tylko pieniądze, które wam dał, macie złożyć dziś jeszcze do wspólnej kasy. Możecie isć do domu.
Gargasse prowadził, milcząc, milczącą Celinę, przez przybytki nędzy, póki nie doszedł do swojego pomieszkania. Obejrzała się tu Celina, nie rozumiejąc. Uderzyła ja tylko postać margrabiego de Villefranche, leżącego nieruchomie na swojem łożu.
– Siadaj – rzekł Gargasse – wypocznij sobie. Nie bój się, nic ci się złego nie stanie u mnie.
Celina siadła na drewnianem krześle koło ściany, na pół martwa, a Grargasse chodził czas jakiś milcząc po izbie. Wreszcie stanął wprost naprzeciw Celiny i zapytał się jej, z założonomi na pierś ramiony:
– Powiedz mi, pani, czyście się umówili z Le Belem, co do tej ucieczki? Czy kochałaś Le Bela?
Celina odpowiedziała spazmatycznym płaczem, zasłoniwszy twarz oburącz.
Gargasse pomilczał znowu czas jakiś. Kiedy się szlochanie Celiny nieco uspokoiło, powtórzył zapytanie.
– Nie, – odrzekła – ja go nienawidzą. On porwał mnie dziś gwałtem. Byłam narzeczoną człowieka, którego szanuje „ którego kocham może, z którym byłabym była w Polsce szczęśliwą. Le Bela nigdy nie kochałam, był dla mnie wstrętnym. Opiekunowie chcieli mnie zmusić, abym za niego poszła. Nie wiem, co by się było stało ze mną. Ale trafił się mój rodak, pan Wronowski, teraz mój narzeczony, i uwolnił mnie od pewnego nieszczęścia. Już byłam spokojną, jaz byłam szczęśliwą, kiedy Le Bel, przebrany za robotnika i na czele innych robotników, wpadł do mojego pomieszkania, gdzie byłam sama i uwiódł mnie przemocą. Zmiłuj się pan nademną i wróć mnie pan moim opiekunom, mojemu narzeczonemu!
Wyraz politowania zarysował się na twarzy Gargasse'a, patrzącego w piękne, zapłakane lice Celiny, ale nic nie odpowiedział, tylko zaczął znowu chodzić po izbie. Milczenie zalegało czas jakie, pokój, po którym Gargasse chodził, w którym Villefranche leżał nieprzytomnie, i w którym Celina siedziała nieruchomie na swojem drewnianem krześle.
Wreszcie Gargasse przerwał milczenie: – Nie mogę ciebie oddać twoim opiekunom. Służę nazbyt ważnej sprawie, abym mógł usłuchać głosu litości. Jesteś dla mnie ważnym zakładnikiem, i obiecałem zresztą, ze cię oddam Le Belowi, jeśli do końca będzie posłuszny moim, rozkazom, a ja zwykł jestem dotrzymywać słowa.
– Ale, – dodał po nowej chwili milczenia – jak znam teraz Le Bela, jestem prawie pewny, że zawini niebawem znowu i że będę cię mógł oddać tam, gdzie zechcesz, jeśli tyłka przysięgniesz pierwej, że nikomu we Francji nie opowiesz tego, coś tu widziała. Mówiłem La Belowi, że w razie zdrady zginiesz. To była groźba, nie obietnica i wolno to zmienić. Zresztą zginiesz dla niego, ale nie dla życia i dla tych którzy cię kochają. Będziesz wolna i może szczęśliwa, jeśli szczęście, wbrew swojemu zwyczajowi, zechce dla ciebie dotrzymać swoich obietnic. Tymczasem będziesz tu bezpieczna, nienaruszona.
Po tych słowach zapanowało znowu długie milczenie, aż do chwili, w której Fany wesoła z jedzeniem dla sparaliżowanego margrabiego. Z zadziwieniem spojrzała na młodą damę, siedzącą koło ściany. Nie widziała nigdy Celiny, więc jej nie poznała; Gargasse'a o nic nie śmiała pytać i nakarmiwszy chorego, któremu trzeba było jedzenie do ust wkładać, chciała już odejść, kiedy ją Gargasse zatrzymał.
Rzekł: – Fany! to jest panna Celina Cieszanowska, która ma przebywać u mnie, aż do czasu. Dzisiaj odstąpisz jej swoją izbę, a sama tu przenocujesz na moiem łóżku, bo ja zabawię całą noc na mieście. Jutro znajdę dla niej pokój w pobliżu. Nasi sąsiedzi ustąpią się jej na moją prośbę, ona się tam przeniesie, a ty jej będziesz usługiwać. Kupisz jej książki, papiery, wszystko, czego zażąda. Ale oprócz mnie, nie wolno nikogo do niej puszczać. Moi ludzie będą strzedz kamienicy, aby stąd nie wyszła. A gdybyś chciała jej dopomóż do tego, aby uszła, spadnie na twoją głowę najsroższa kara. Pamiętaj!
Fany zadrżała, słysząc groźbę Gargasse'a.
Po chwili zaprowadził Gargasse Celinę do Fany i pozostawił tam obie niewiasty same. Ce – lina siadła znowu milcząc, na krzesełka, a Fany nieruchoma stała przy niej. Słyszały wyraźnie kroki odchodzącego Gargasse'a. Dopiero kiedy zaginęły w dali, przemówiła Fary:
– To pani jesteś narzeczoną pana Wronowskiego?
Celina spojrzała zdziwiona na Fany, która była teraz przebrana w zwykły fartuszek i czepeczek paryskiej służącej.
Spytała:
– A skądże wiesz o mnie? Czy mnie znasz?
– Nie widziałam pani nigdy, ale słyszałam o niej nieraz. Ja jestem dawna towarzyszka Le Bela i nazywam się Fany. Wiesz zapewne, jak mnie sponiewierał, jak mnie zrobił stawką niegodziwego zakładu? Aby się pomścić na nim, starałam się uniemożliwić jego ślub z panią. W tym celu przysłałam do was pana Hektora Moriau; i udało mi sie. Ale skądżeż się pani ta wzięłaś? Bo tego zgoła nie rozumiem.
Celina rozpłakała się znów na to zapytanie. Utuliwszy się, opowiedziała Fany dokładnie dzieje ostatnich kilku godzin.
Fany słuchając; zacinała zęby i ściskała pięście. Kiedy Celina skończyła, zawołała tylko:
– A to łotr nad ludzką wiarę!
Celina spojrzała na nią błagającym wzrokiem, mówiąc:
– Baz mi już pomogłaś. Winnam ci jaz wiele. Czy nie możesz mnie wyprowadzić z tego dziwnego więzienia, do którego wpadłam? Przecież groźby robotnika tego są płonne i śmieszne? Jak raz się dostaniemy pod dach moich opiekunów, będziemy obie bezpieczne. Zresztą mogę cię potem wywieść z Paryża, z Francji.
Fany potrząsła smutnie głową i rzekła:
– Nie nie mogę zrobić. Każdy mój krok będzie znany mojemu teraźniejszemu panu każde nieposłuszeństwo przepłacę życiem. To człowiek niewzruszony ani przez groźby, ani prasa prośby, a co powie, to zrobi. To człowiek dziwny; takiego drugiego chyba nie ma na świecie. Żałuję, żem do niego przyszła na służbę, bo drżę przed nim nieustannie.
– A skądże taka moc a tego człowieka? Czy on jest taki zły?
– Zły, nie! On jest po swojemu święty; tylko tak niewzruszony, jak święci z kamienia. Drżę przed nim, ale podziwiam go?
– A któż to jest? jak się nazywa…
– Nazywa się Gargasse. Jest to człowiek bardzo majętny, miljonowy, ale żyje, jak robotnik. Jest to człowiek bardzo uczony, ma mnóstwo ksiąg u siebie i czytuje te księgi po nocy, a mimo to zajmuje się we dnie, wraz z innymi robotnikami, najgrubszą ręczną pracą. Miał być księdzem, ale wystąpił z seminarjum, bo nie wierzył i walczy teraz z księżmi, a przecież widywałam, jak się na kolanach modlił. On jest jednym z najpotężniejszych naczelników, najpotężniejszym nawet naczelnikiem komunistów paryskich. Wszystko, co ma, wydaje na rewolucję socjalną, którą przygotowuje, do której rewolucja polityczna i obwołanie rzeszy pospolitej jest tylko wstępem, przygotowaniem. Całe przedmieście świętego Antoniego jest posłuszne jego rozkazom; każde jego skinienie znajduje posłuch. Jak zechce, zamordują tu nieposłusznego człowieka tak cicho, że żaden policjant się o tem nie dowie. Żaden król, żaden car nie jest tak potężnym u siebie, jak tu Gargasse. Kiedy się o tem dowiedziałam, żałowałam, żem tu przyszła za chlebem. Ale cóż robić? teraz muszę go słuchać, jak go wszyscy słuchają.
– Więc dla mnie nie masz rady? Nie masz nadziei?
– Jest, jak pomyślę, przecie nadzieja. Aż do tej chwili nic o tem nie wiedziałam, zeLe Bel przystał do komunistów, że się przebrał i przezwał. On to zrobił, aby nasycić a woja namiętność, aby wykonać ten zbrodniczy zamach, który ręka Gargasse udaremniła. Gargasse nigdy pani nie wyda w ręce La Bela. Ja to wiem To jest człowiek, który uknuje jakieś szaleństwo, aby się pomścić na Gargaase'u, aby panią prędzej dostać w swoje bydlęce łapy. Ja to będę wiedziała prędzej od wszystkich szpiegów Gargaase'a, ja o tem najpierwsza doniosę Gargasse'owi, ja to sama sprowadzę, choćbym miała przytem zginąć i tak panią uwolnię. Nienawiść kobiety może bardzo wiele może wszystko, a jaLe Bela z serca nienawidzę.
Natem się skończyła owa rozmowa, w tajemniczej kamienicy, pośród labiryntu domów, na przedmieściu świętego Antoniego. Noc zapadła. Fany namówiła Celinę, aby się rozebrała i aby się położyła do łóżka. Ale sen nie zszedł tej nocy na powieki nieszczęśliwej Polki, która się stała więźniem dziwnego spisku, w obcem, ogromnem mieście. Celina modliła się noc całą ale w modlitwie nie znalazła ani spokoju, ani pociechy.
A tymczasem rewolucja dokonała się w Paryżu tłumy ludu nie znalazły żadnego oporu w Tuilerjach, jak go nie były znalazły w pałacu Bourbon. Cesarzowa wyszła tylko bramą tylną i wyjechała nie nagabywana przez nikogo do Belgji. Sen dziwnej wielkości, który ozłocił był życie pięknej Hiszpanki, rozchwiał się jako sen, a Francja pod nowem hasłem rzeczy pospolitej gotowała się do dalszych, śmiertelnych zapasów z nieprzyjacielem, który najechał jej granice.
Pan Ciarski z żoną, córką i Wronowskm przypatrywali się rewolucji aż do końca stojąc na moście nad Sekwaną. Już było dobrze po południu, kiedy Stanisław i Kazimierz z trójko lorowemi kokardami przy surdutach odnaleźli rodziców.
– Już wszystko się skończyło, – zawołał Kazimierz uradowany. – Francja jest rzecząpospolitą. Tak się tego przelękną prawdopodobnie Prusacy, że się sami cofną do granic. Wszyscy się tego spodziewają.
– A jak nie, – dodał Stanisław – będziemy się bili, niechaj popróbują guzów! Cała młodzież chwyci teraz za oręż Tchórz chybi pozostanie w domu. Organizuje się gwardja narodowa, do której Kazimierz i ja wstąpimy zaraz jutro.
– Niech się spróbują bić! – rzekł pan Eugenjusz… pełen uniesienia. – Lepiej, aby naród francuski walcząc, wyrósł w olbrzyma, aby raz na zawsze zdeptał łeb gadowi despotyzmu. Wtenczas i Polska zmartwychwstanie. I ja, choć stary, wstąpię także do gwardji narodowej, jeśli mi dadzą tylko rangę odpowiednią mojemu wiekowi i mojemu doświadczeniu. Broniąc Francji, będę walczył za Polskę.
Pani Eliza ani słowem się nie sprzeciwiła mężowi. Rozumiała, że synowie muszą wstąpić do gwardji narodowej, że na to nie było rady. Co do męża, była przyzwyczajoną do jego ogni słomianych i pewna, że nie dostanie rangi odpowiedniej, była spokojną o to, ze do gwardji nie wstąpi. Zresztą zdawało jej się, że ta gwardja prochu nie powącha, że będzie sobie tylko spokojnie paradowała po Paryżu. Nikt bowiem nie przypuszczał wtedy, aby się Prusacy odważyli na oblężenie ogromnego miasta.
Wszyscy szli do domu w złotym humorze, debatując o niezawodnych zwycięstwach rzeczypospolitej francuskiej. Kornel w to nie wierzył, ale wolał się nie sprzeczać. Milcząc prowadził Olimpję pod rękę.
Kiedy wrócili do domu, zdziwili się nieco, nie zastawszy Celiny. Spytali się sług, kiedy wyszła? Ale sługi nie powiedzieć nie mogły, bo już jej nie zastały, kiedy same wróciły; nie taiły się bowiem z tem, że przypatrywały się także rewolucji, nic tylko o tem nie wspominały, że tańczyły karmaniolę.
– Zapewne – rzekła pani Eliza – Celina chciała wreszcie także przypatrzyć się rewolucji i wyszła sama.
– To było wielce nieostrożcie, – zawyrokował pan Eugenjusz.
– Ależ papa nie wiesz – rzekła Olimpja. – Jakie dziwne pomysły miewa Celina?
– Nie ma co na nią czekać, – podjęła pani Eliza, – Biadajmy do stołu, a ona wnet nadejdzie.
– Pójdę ją szukać – rzekł Kornel.
– A gdzież ją pan znajdziesz? Tu w Paryżu człowieka nie można tak łatwo znaleść.
– Może poszła się pomodlić do kościoła. Narzekała nieraz na to, że dawno nie była w kościele.
– To z kościoła trafi do domu. Mogła już wiedzieć, że to godzina obiadowa.
Kornel nie dał się powstrzymać i wyszedł szukać Celiny. Kiedy się nie zjawiła do końca obiadu, wyszli także szukać Kazimierz i Stanisław. Ale darmo! Nigdzie nie było jej ani śladu. Noc zapadła i zostawiła wszystkich w wielkim, a Kornela w śmiertelnym niepokoju.XXVII.
Anatol Moriau rozumiał to dobrze, że w chwili, w które] się losy Francji rozstrzygały, nie można było ścigać zabójcę ojca. Poprzestał tedy natem, że pozostawił opieczętowany pokój Le Bela i że się przekonał, iż Le Bel nie zamieszkał wcale pod Sfingą. Znikł, a najął pokój na to tylko, aby zmylić pogonie. Kiedy się Paryż uspokoi, będzie czas podnieść skargę. Anatol tego nie omieszka, choćby przez szacunek dla pamięci ojca, chociaż lękał się, że winowajca znikł bez śladu, że nikt go już nie pochwyci.
Sprawił tymczasem cichy pogrzeb poecie. Nazajutrz po obwołaniu rzeczypospolitej francuskiej, odniesiono zwłoki Hektora Moriau do pospolitego grobu, gdzie ciała ubogich leżą razem w jednej wielkiej jamie. Nie było za co kupić osobnego grobu i nikt prawie, oprócz Anatola i Pierety nie szedł za trumną człowieka, który był przecie w swoim czasie głośnym i popularnym. Tak to oszukuje sława tych, którzy za nią giną.
Wracając z pogrzebu rozmawiał Anatol z Pieretą smutno, nie o tem już, co przepadło i co się odwołać nie da, ale o tem, co będzie. Groziło bowiem teraz Pierecie i jej dziecku, że zostaną bez dachu, jak tylko pomieszkanie Hektora Moriau wyjdzie. Dawne ich pomieszkanie było już wynajęte komu innemu, a zupełnie nie mieli pieniędzy, za któreby mogli nająć choćby taką samą, jak dawniej, izbę na poddaszu. Cały spadek po Hektorze Moriau wystarczył zaledwo na koszta pogrzebu, a Anatol był teraz żołnierzem, żył z płacy prostego żołnierza i zgoła nic nie mógł zarabiać. Nawet gdyby nie to, nie o wiele lepiejby się przedstawiała jego przyszłość; wiedział o tem, że dostawał lekcje i rękopisy do przepisywania, tylko dzięki stosunkom ojca, którego nie było już na świecie. Bez tego spadłby na poziom wielu ubogich studentów, których znał i którzy musieli przyjmować najprzykrzejsze i najbardziej upokarzające roboty na to, aby samemu wyżyć zaledwo. Nie było o tem mowy, aby taki student mógł wyżywić kobietę i dziecko, nawet w zwyczajnym czasie, a cóż dopiero teraz, kiedy stagnacja wszystkich interesów dawała się coraz wyraźniej uczuwać.
– Boże, mój Boże! – wołał Anatol – cóż pocznę teraz z tobą, Piereto, i z naszem dzieckiem? Lęk mnie bierze na myśl, że pozostaniesz bez dachu i bez chleba.
– Cóż? – odrzekła Piereta. – Będę robiła to, co tyle innych robi. Poszukam jakiejś służby, albo dziennego zarobku w jakimś sklepie, a dziecko biedne trzeba będzie oddać na mamkę,. Tam bardzo wiele dzieci umiera. Ale cóż robić? Może i lepiej będzie Temistoklesowi, jeżeli nie będzie potrzebował żyć na tym niedobrym świecie?
– Jeszcze tak nie mów, Piereto. Mam przyjaciół. Oni zechcą mnie wesprzeć w tej potrzebie. Pożyczą mi pieniądze.
– A skądże oddasz te pieniądze? Nie, nie zapożyczaj się dla mnie! Losem dziewcząt z ludu jest pracować ciężko.
– Pamiętaj Piereto o tem, że nietylko o ciebie chodzi; chodzi także o nasze dziecko, którego życia nie wolno narażać na zgubę.
– Nie ma na to rady. Powiadają, że to dziecko nie powinno się było narodzić. Może to prawda, że nasz stosunek był zdrożnym i Bóg karze nas teraz za to; ukarze także dziecko.
– Mówisz, jak fanatyk. Nie chcę tego słyszeć. Bluźnisz sprawiedliwości Bożej.
– Spojrz tylko, Anatolu, na świat dokoła i powiedz, co my wiemy o sprawiedliwości Bożej? Iluż to niewinnych ślęczy w nędzy, ile wystęnych opływa w skarbach! Jeśli jest sprawiedliwość Boga, nie rozumiemy jej; nie jest podług ludzkiej miary.
– Piereto, błagam cię nie oddawaj jeszcze dziecka w obce ręce Mam nadzieję, mam, że znajdę dla ciebie miejsce także, w którembyś mogła przebywać z dzieckiem.
Piereta potrząsała głową smutnie.
– To być nie może – rzekła – daremne twoje zachody, nikt takiej matki nie przyjmie do siebie z dzieckiem, które przyszło na świat, wbrew przepisom praw ludzkich i tego, co wielu nazywa prawem Boskiem.
Jednak Piereta zrobiła to, o co ją Anatol prosił. Została jeszcze tego dnia przy najukochańszem dziecku, przy tej części własnej istoty, którą kobiety kochają nadewszystko, w pomieszkaniu starego Moriau. Anatol uścisnąwszy ją wielokrotnie, poszedł szukać. Przy niej udawał, że jest dobrej myśli, ale czuł w głębi serca, że niepodobna cokolwiek znaleść. A tu urlop, który otrzymał z wojska, ubiegał już nazajutrz.
Chodził po ogromnych, niezwykle ożywionych ulicach pogrążony w rozpaczy, o której gród olbrzymi nic nie wiedział, zajęty cały dziejowemi sprawami, albo zabawą, która teraz nawet nie usypiała w świetnym Paryżu. Różne pro – jekta przesuwały mu się przez głową, ale przy żadnym nie ujrzał nawet iskierki nadziei.
Przez chwilę tylko zatrzymała się jego myśl przy Ciarskich. Dalekie pokrewieństwo i dawna osobista zażyłość wiązały go z tą rodziną, a ojciec przywrócił właśnie w ostatnich czasach dawne stosunki z panem Eugenjuszem. Ale nie!
o tych ludziach nie można było myśleć ani przez chwilę. Pani Eliza dzierżyła berło w tej rodzinie, a przy niej niepodobna nawet wspomnieć takiej sprawy, jak sprawa Pierety.
Ale Ciarscy przypomnieli Anatolowi Wronowskiego. Był to obcy, cudzoziemiec, jednak obudził w Anatola wielkie względem siebie zaufanie; a prócz tego był wiele winien jego ojca, który sprowadził swoją interwencją jego zaręczyny. Przecież nie odmówi podobnej przysługi Anatolowi, kiedy ten przyjdzie prosić o pomoc w nagłej potrzebie? Wyjedzie niezawodnie niezadługo z żoną do Polski. Niechże na ten czas Pieretę weźmie z sobą, choćby jako sługę a tymczasem niech zamieni swoje pomieszkanie w hotelu, za dawne mieszkanie Hektora Moriau, mech trzyma przy sobie do usług Pieretę. Pomieszkanie wypadnie mu darmo jeszcze przez dwa miesiące z góry i tak będzie żył wygodniej i taniej, jak w hotelu. Zresztą Anatol wstąpił do wojska tylko na czas wojny, a wojna powinna się przecież skończyć… przed ubiegłem tych dwu miesięcy. Po wojnie będzie mógł Anatol wziąć ślub z Pieretą, a z żoną ślubną pójdzie przecie jakoś łatwiej. Teraz dopiero widział Anatol wyraźnie, że stosunki takie, jak jego stosunek z Pteretą, były lekkomyślnemi, że ludzie nie bez przyczyny winowali tych, którzy takie stosunki zawiązują. Gdyby Piereta była jego żoną, szedłby całkiem śmiało do Kornela, pewny, że mu Kornel przysługi nie odmówi, na ten nawet wypadek, jeśli zamierza Paryż opuścić w czasie wojny; a teraz wiedział, że trudno mu będzie brać z żoną swoją kochankę Anatola i jej dziecko. Jeśli na to przystanie nawet, będzie musiał rzecz upozorować jakiemś kłamstwem, a kłamstwa były dla Anatola wstrętnemi, będą równia wstrętnemi dla Wronowskiego, upokarzającemi dla Pierety.
A jednak stosunek Anatola z Pieretą różnił się od małżeństwa tem tylko, że nie dopilnowano pewnych form prawnych. Miłość była większa, od tej, która bywa w małżeństwie, a oboje postanowili, że związek ich potrwa aż do śmierci. A właśnie brak tych czczych formalności gotów był teraz związek rozerwać, wspólne dziecko zgubić, a Pieretę pchnąć w otchłań nędzy, w kał hańby, nie wiedzieć na jakie losy. Anatol miał większy od Le Bala powód do wyrzekania na formy społeczne, na urządzenia głupie ludzkich praw. Przecież Piereta nie była dotychczas jego żona, dlatego, że prawo żądało rozmaitych formalności i straty czasu przed ślubem. A jednak należało się mieć tę odwagę i dawniej jeszcze pomówić otwarcie z ojcem.
Anatol nie umiał sobie tego dowieść, żeby był bez winy, nie umiał sobie wmówić, aby społeczeństwo mogło obyć się bez form uświęcających małżeństwo i sprowadzających jego prawne i społeczne skutki. Anarchiczne myśli nie powstały w jego głowie, tylko wielki smutek i wielka trwoga zaległy jego pierś.
Szedł do hotelu, w którym Wronowski mieszkał, bez wielkiej nadziei, naprzód już upokorzony, zawstydzony, ale szedł, bo nie mógł w sobie wzniecić innej, jakkolwiek wątłej nadziei, oprócz tej, którą pokładał we Wronowskim.
Doszedłszy do hotelu dowiedział się, że Wronowskiego nie było w domu; że przeszłej nocy przyszedł dopiero nad ranem, a wyszedł na miasto mimo to dość wcześnie następnego rana. Nikt nie mógł powiedzieć, kiedy wróci?
Anatol postanowił czekać w bawialni hotelowej. Czekał godzinami. Było już całkiem ciemno, a jednak dość wcześnie, kiedy ujrzał Kornela, przez drzwi otwarte, w przyległej jadalni. Był bladym, nadzwyczaj znużonym. Cały dzień szukał Celiny i nigdzie nie mógł znaleźć je] śladu. Władze paryskie jeszcze nie przyszły do równowagi. Republikańscy naczelnicy urzędów zastępywali dawnych imperjalistycznych, a podrzędne organa nie mogły użyczyć należytej uwagi pytaniom i prośbom Kornela i Ciarskich. Odkładano rzecz na później; powiadano, ża można się pędzie dopiero za dni kilka zająć odszukaniem śladów tej, co przepadła! Kornel był okropnie smutny, prawie beznadziejny, ale taki znużony i głodny, że musiał wypocząć. Padł prawie na krzesło i kazał sobie podać wieczerzę, aby sił nabrać na dzień jutrzejszy.
Anatol wstał i poszedł do niego. Słowa, które miał wymówić, dławiły go, wychodziły z jego ust z trudnością. Przemówił jednak:
– Dobry wieczór, panie Wronowski! Czekałam na pana długo, bo mam do niego wielką, bardzo wielką prośbę, prośbę, od której spełnienia zależy moje szczęście, a szczęście i życie może, najdroższych dla mnie istot.
Kornel spojrzał na Anatola zdziwiony. Rzekł:
– Jakto? Pan do mnie masz prośbę?
– Tak, panie Wronowski. Musze, się przyznać do stosunku, o którym nie łatwo jest mówić, bo świadczy o mojej lekkomyślności, jeśli nie użyję ostrzejszego i słuszniejszego może wyrazu. A muszę o tem mówić, bo nie mam nikogo, do którego mógłbym się udać, a pan mnie może nie odmówisz wielkiej przysługi, przez pamięć dla mojego ojca świętej pamięci?
– Jakto? Dla pańskiego ojca świętej pamięci?
– Tak jest. Mój ojciec już nie żyje. Przed kilkoma dniami umaił, w sam dzień bitwy pod Sedanem, rano, został zamordowany…
– Został zamordowany. Czyż zbrodnie się w Paryżu mnożą, jakby pośród dziczy?
– Jest moje przekonanie, że został zamordowany. Dowiedzieliśmy się z niezawodnego źródła, że La Bel ma zawsze przy sobie te moja nieszczęsna wiersze, które były przedmiotem zakładu i że chce je wydać pod swojem imieniem, ale dopiero po śmierci mojege ojca, aby uniknąć wykrycia swojego szpetnego potępku. Biedny i chciał je koniecznie odebrać, a totem bardziej, że jak pan o tem najlepiej wiesz, Le Bal przegrał zakład. Ojciec wybrał się zatem rano doLe Bela, zastał go w domu, ale stamtąd nie wrócił. W kilka godzin potem dostawszy kartkę od lekarza, otrzymałem urlop, który jutro w południe dobiega do końca i zastałem ojca umarłego, pokrwawionego w pokoju Le Bela. Lekarz stwierdził, że silne uderzenie w pierś sprowadziło śmierć starca, a La Bel opowiadał o zgonie w sposób w najwyższym stopniu nieprawdopodobny. Co więcej, znikł tego samego dnia bez śladu. Albo wyjechał z Paryżu, albo ukrywa się w mieście pod obcem nazwiskiem..
Kornel mimo nieszczęścia, które jego samego przytłaczało, nie mógł dziwnego opowiadania Anatola nie słuchać z największą uwagą. Teraz chwycił się oburącz za czoło i zawołał;
– Le Bel jest w Paryżu, był przynajmniej w Paryżu wczoraj popołudniu?
– A skądże to pan wiesz?… Czy pan go widziałeś?
– Nie, nie widziadłem, ale Le Bel popełnił wczoraj drugą zbrodnią. Bóg pana przyprowadził do mnie, bo wytropimy go wspólnemi siłami. Słuchaj pan! Ja pana teraz opowiem historję równie dziwną, równie straszną, która mnie się tym razem tyczy. Streszcza się w kilku słowach Rodzina Ciarskich i służba wyszła wczoraj na miasto, aby się przypatrywać rewolucji i nieszczęsna ciekawość skosiła mnie, abym im towarzyszył. Jedna panna Celina nie chciała wyjść z pomieszkania. Wróciwszy do domu nie zastaliśmy jej; dotąd nie wróciła. Wszystkie nasze poszukiwania nie naprowadziły nas dotąd na jej ślad. V. tej chwili jest tak, jak gdyby policji nie było w Paryżu. Ale jestem już teraz pewny, że toLe Bel porwał pannę Celinę.
– Tak i ja jestem tego pewny – zawołał Anatel:
– Nie dla tego się ukrył, aby uniknąć śledztwa po dokonanem morderstwie, bo toby było niezręcznem, i niezgodnem z jego zuchwałym temperamentem, tylko na to, aby sobie przygotować norę, do którejby mógł zanieść porwaną pannę.
– To jest straszne, ale tak jest Nasza odsiecz przyjdzie zapóźno, ale naszym obowiązkiem tropić, śledzić.
– Dla tego tylko nie wracał już do Ciarskich, nie przeszkadzał pańskim zaręczynom. Gotował już pokryjomu swój samach, i z pewnością jest gdzieś w Paryża, pod przybranem nazwiskiem. Są tu labirynty ulic i zaułków, w których można się ukryć bezpieczniej, jak gdziekolwiek na prowincji, albo gdziekolwiek nawet zagranicą. A potem, można panną powieść przemocą do innej dzielnicy Paryża. Wywieźć ją daleko, niepodobna. On jest ta i my go wytropimy. Zaprzęgnę do tych łowów mnóstwo znajomej mi młodzieży. Wydostaniemy go, choćby się ukrył pod ziemię.
– Tak, wydobędziemy go z pod ziemi odrzekł Kornel, z największą goryczą w głosie – Ale w Jakimże stania znajdę moją narzeczoną? Czy jej Le Bal już nie zhańbił? Czy można ją będzie odbierać? Czy nie przepadła już wiecznie dla szczęścia i dla mnie?
Po słowach słowach umilkli obaj, Słychać było dokoła obojętny szmer jadalnej sali.
– Chodźmy na górę, do mojego pomieszkania – rzekł znowu Kornel. – Ta niepodobna o takich rzeczach rozmawiać.
I poszli na górę, i siedli naprzeciw siebie, w ciasnej izdebce paryskiego hotelu, i milczeli, aż Anatol przerwał milczenie, mówiąc:
– Pan jesteś równie nieszczęśliwy jak ja – a mimo to będę pana prosił o pomoc, o wielką łaskę?
– O cóż takiego?
– Panie Wronowski, ja jestem także narzeczony, i drżę także o los mojej narzeczonej, a pan możesz mi ją wyratować, tak, jak, da Bóg, pana oddam nietkniętą pannę Celinę.
I opowiedział, nie bez wielkigo samoprzezwyciężenia, to wszystko, poco był pierwotnie przyszedł do Kornela, a rzecz zakończył takiemi oto słowy:
– Nie wtem, jak się pan zapatrujesz na mój zamiar. Ale mnie się wydaje, że jest moim obowiązkiem wobec Boga i Pierety… abym ją poślubił, jak będę tylko mógł, i abym ją jaz teraz strzegł przed nędzą, i przed hańbą, i przed niebezpieczeństwami o których mówić trudno, w które popadnie niezawodnie, jeśli pozostanie bez dachu i bez chleba.
W położeniu w którem się Kornel znajdował niepodobna było odmówić prośbie człowieka, na którego pomoc sam liczył, bez którego pomocy nie mógł się, obejść, nie znając Paryża, a znając niedołęstwo Ciarskiego i obojętne usposobienie jego synów. Zresztą trudno powiedzieć, co byłby zrobił w innem położeniu.
Odpowiedział jednak powoli, i nie baz wewnętrznej trudności:
– Dobrze, zrobię tak, jak pan chcesz; będzie mi nawet teraz koniecznie potrzeba prywatnego pomieszczenia. Z hotelu nie będę prowadził polowania za zbrodniarzem. Tylko przyznam się, że nie wiem jak się mam obchodzić z ta osobą o której pan mówisz?
Anatol zarumienił się i odrzekł:
– Niestety, nie jest dotąd moją żoną. Będzie pańską służącą.
– Ba, widział pan, ja nie jestem Francuzem, a jestem w dodatku szlachcicem – człowiekiem zacofanym, jak pa n powiesz zapewne, i nie znam jeszcze dobrze różnicy jaka we Francji istnieje między żoną a nie żoną. Dla mnie ślub cywilny małżeństwa nie stanowi, bo zdaje mi się zawsze, że Bóg, a nie ladzie powinni ustanawiać i uświęcać takie związki.
Anatol odpowiedział tylko:
– Cokolwiekby było, nie przyjąłbym od pana jałmużny, i Piereta może pański chleb jeść tylko pod tym warunkiem, aby była pańską sługą.
– A zatem – zakończył Kornel – jutro się przeniosę do pomieszkania pańskiego ojca. Dziękuję pana za delikatna zaufanie, które pokładasz we mnie. A jutro zaczniesz tropić Le Bek.XXVIII.
Kiedy się Kornel znalazł w dawnem pomieszkaniu Hektora Moriau, razem z Pieretą i jej dzieckiem, zrobiło ma się bardzo dziwnie Ba sercu. W jakiemże to był niesłychanem położeniu ów turysta, który przyjechał do Paryża na rozrywkę, który się dał w Paryżu omotać jakiemuś niezwykłemu przeznaczeniu, który się zaręczył z panną, poznaną przypadkiem i któremu teraz zbrodniarz, zabójca, tę panną porwał? Szukał jej jej z obowiązku, i bolał nad tem, że ją utracił; zdawało mu się, że coś pękło w jego życiu, tak, jak gdyby kto był silnie w stół uderzył młotem, zostawiając na nim wielki rys. Życie jego nie było zniszczone, powróciło do tego stanu, w którem było pierwej i miało być dalej, takie same, jak dotąd, tylko jakieś zeszpecone. Odmieni się chyba, jeśli Celinę, odnajdzie wolną. To mu się wydawało nieprawdopodobnem myśl odwracał od chwili, w którejby ujrzał Le Bela pokonanego przez siebie, wleczonego przed sąd za morderstwo i gwałt, bo nie wiedział, czyją będzie wtedy Celina wobec Boga, nawet jeśli nie będzie związana formalnem węzłem małżeństwa? A na każdy sposób będzie pokalana tem, co zobaczy, co pozna w tym poczwarnym stosunku z mordercą, który ją porwał, choćby samemi tylko namiętnemi zamachami bezwstydnego La Bela, których pewno nie braknie. A cudem będzie, jeśli się oprze jego przemocy i podstępowi. O tem myślał Kornel ustawicznie i przeto szukał Celiny bez zapału i bez nadziei szczęścia. Choć tę myśl odganiał od siebie, zdawało mu się nieraz, że byłoby najlepiej, gdyby jej nie znalazł żywej, że byłby najspokoniejszym, gdyby tylko jej ciało odnalazł. Postawiłby wtedy dla jej postaci osobny przybytek w swojej pamięci i tam czciłby umarłą Ale szukał z obowiązku, żarliwie, żadnych nie pomijając środków, z pomocą Anatola, który istotnie umiał wielu z młodzieży zająć tą sprawą.
I nie prywatnemi tylko środkami szukano Le Bela i Celiny. Rewolucje francuskie przez to tylko nie stały się ze wszystkiem zgubnemi dla kraju, że tyczą się tylko zewnętrzne) etykiety, formy rządu, a nie wstrząsają wcale, ani ustawami, ani administracją. Jedna rewolucja wieka obaliła wszystko, co przedtem istniało, ale urządzenia, które Napoleon I. później utworzył, zostały uszanowano wśród wszystkich następnych przewrotów i nikt, oprócz jednych komunistów, nie myśli ich naruszać. Nawet legitymiści, choć przeklinają rewolucję, szanują dzieło stworzone przez jej najwiękasego syna i pragną jedynie tego, aby stara dynastja stała na czele nowożytnej, z gruntu zmienionej Francji.
Pomiędzy stałemi instytucjami Francji zajmuje tak zwana magistrat ara, to jest sądownictwo, jedno z miejsc najpocześniejszych, a jeśli zawiesi swoją działalność w czasie jakiejś rewolucyjnej burzy, czyni to na chwilę tylko. Francuska Temida zasiada zaraz na swojej stolicy i ujmuje w ręce miecz i wagę. To też sędziowie zebrali się napowrół do roboty w parę dni po obwołaniu rzeczypospolitej, kończąc spokojnie sprawy, rozpoczęte za cesarstwa i rozpatrując nowe, a uważając to za rzecz honoru i obowiązku, aby groza wojny nie wstrzymywała toku spraw sądowych. Adwokaci, już znowu poważni i bystrzy podjęli się procesów, prowadzonych przez Kornela i Anatola przeciw Le Balowi o morderstwo i gwałt publiczny, a prokuratowie o wszystkiem zawiadomieni, uznali, że jest rzecz godna badania. Obejrzano miejsce zabójstwa domniemanego, przeczytana akta dawniejsza, popisano nowe i osądzono, ze trzeba ścigać La Bela sądownie. Nato trzeba go było najpierw chwycić: postanowione zatem nie rozgłaszać zbrodni i utrzymać rzecz całą w tajemnicy i udano się do policji z prośbą aby zbrodniarza wytropiła.