- W empik go
W Peterburku 1827-1838: Wspomnienia pustelnika i koszałki kobiałki - ebook
W Peterburku 1827-1838: Wspomnienia pustelnika i koszałki kobiałki - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 464 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
{jak w orginale] SPIS RZECZY :
SPIS ILUSTRACYJ… III
PRZEDMOWA WYDAWCÓW… V
WSPOMNIENIA PUSTELNIKA… 1
I. Puszkin Aleksander Siergiejewicz… 5
II. Józef Sękowski… 21
III. Aleksander Orłowski… 47
IV. Gaspar Żelwietr. 75
V. Józef Oleszkiewicz… 109
VI. Marja Szymanowska… 153
KOSZAŁKI – KOBIAŁKI… 201
I. Dwie anegdoty… 203
II. Śmierć króla Stanisława Augusta… 211
III. Aleksander Michajłowicz Kochowski)… 217
IV. Caulaincourt w Petersburgu… 251
V. Kisielew – Sperański – Butiagin… 257
VI. Zemsta doktora… 265
VII. Pierwsze półrocze lekarskiego życia… 283
ANEKSY… 323
I. Józef Sękowski… 325
II. Aleksander Orłowski… 327
III. Głupie i błazeńskie notatki pisane w Petersburgu w 1830 r. 328
IV. Pamiętniki Stanisława Augusta… 331
PRZYPISY WYDAWCÓW… 335
SPIS ILUSTRACYJ .
1. Dr. Stanisław Morawski według portretu Józefa Oleszkiewicza ze zbiorów rodzinnych p. Z. Morawskiego……….przed tytułem
2 Wincenty Smokowski według autoportretu… 1
3. Walenty Wańkowicz według autoportretu z "Albumu
Wileńskiego" Wilczynskiego… 8
4. Stanisław Chomiński według portretu Walentego Wańkowicza… 16
5. Józef Sękowski w stroju wschodnim według portretu
Wincentego Smokowskiego… 32
6. Aleksander Orłowski według autoportretu… 48
7. Szkice Aleksandra Orłowskiego: a) szlachcic tłusty, b) szlachcic chudy, c) Gaspar Żelwietr, d) oficer kawalergardów, e) Józef Oleszkiewicz, f) oficer kawalergardów. 64
8. Aleksandra Orłowskiego: a) Widok teatru petersburskiego, rysunek ołówkowy ze zbiorów p. Dominika Witke – Jeżewskiego w Warszawie, i b) Dorożka petersburska, litografia… 96
9. Hrabia Grocholski według portretu Józefa Oleszkiewicza ze zbiorów rodzinnych hrhr. Grocholskich… 128
10. Dr. Mikołaj Arendt według portretu Józefa Oleszkiewicza reproduk… w "Portraits russes" w. ks. Mikołaja Michajłowicza… 144
11. Marja Szymanowska według minjatury Jacques'a w zbiorach rodzinnych sędziego Feliksa Czerwiakow – skiego w Warszawie… 160
13. Kazimiera z Wołowskich Wołowska według minjatury Jacques'a w zbiorach rodzinnych sędziego Feliksa Czerwiakowskiego w Warszawie… 186PRZEDMOWA.
W lekkim koronkowym "pudermaniku" siadła pani Telimena przy biurku. Małe jego szufladki i schówki kryją w sobie liczne a drogie sercu pamiątki.
"W Peterburku" zbierała je, gdzie w sprawach majątkowych nieraz bawić musiała, rady doświadczonego plenipotenta zasięgając a w Senacie o ostateczne ich rozstrzygnięcie zabiegając.
"Miłe wspomnienia, wdzięczne przeszłości obrazy" stają przed nią, gdy te drobne przegląda przedmioty. Oto plan miasta, w którem tyle osób poznała i tyle posiadła wpływów; oto list księcia Sukina i portrecik ofiarowanego przezeń psiny – bonończyka (ta łez kilka zwilżyło powieki – "Tak marnie zginął zdławiony przez charty" – ale wnet i uśmiech wypłynął na różowane usteczka na wspomnienie Kiryiy Gawrylicza Kozodusina, carskiego jegermejstra!) A oto album – "rysunków zbiórek, który zewsząd skupiała" a w nim zamaszysty kontuszowiec, co z piękną panią w polonezie kroczy… To rysował "Orłowski – sławny malarz, który całe życie strawił w stolicy, mieszkał tuż przy cesarzu, na dworze, jak w raju" a który tak "tęsknił po kraju, lubił ciągle wspominać swej młodości czasy"…
W ten świat Telimenowego "Peterburka" wprowadza nas ten oto pamiętnik, który trzymasz, Czytelniku, w ręku. Jest to zarazem świat, z którym się stykał Mickiewicz za swych pobytów nad Newą.
Więc Puszkin, "co był wieszczem ruskiego narodu" i z którym "ów pielgrzym, przybylec z Zachodu" stał przed pomnikiem pierwszego z carów "na dżdżu pod jednym płaszczem, wziąwszy się za ręce"; więc Józef Oleszkiewicz, co tegoż przybylca przywitał "krzyża i pogoni znakiem" i acz malarz "od farb i pendzla odwyknął, biblję tylko i kabałę badał i, jak mówią, że z duchami gadał"; więc Aleksander Orłowski, "co miał gust soplicowski"; Marja Szymanowska, której dwie córki zaślubią później dwóch przyjaciół: Celina – Mickiewicza, Helena – Malewskiego; dziekan wszystkich plenipotentów magnackich Gaspar Żelwietr, który przy swym obficie zastawionym stole tylekrotnie skupiał polskich wygnańców z Mickiewiczem na czele; wreszcie Józef Sękowski, ongi student Uniwersytetu Wileńskiego i protegowany litewskich masonów, wkońcu renegat, co żarty przez ambicję wyrzekł się pracy na polu literatury ojczystej i stał się jednym z filarów krytyki i dziennikarstwa rosyjskiego…
A obok tych postaci głównych, pierwszoplanowych, długi szereg innych, drugorzędnych: Walenty Wańkowicz, co malował wieszcza na Judahu – skale, Michał Konarski, guwerner magnacki i skąpiec a wkońcu filantrop, Adam Rogalski, Wincenty Smokowski, Anastasiewicz… słowem znaczna część kolonji polskiej w Petersburgu na początku XIX wieku, złożonej z ludzi wybitnych zdolności i talentów, zagnanych nad Newę bądź walką o byt, bądź pędem za karjerą, bądź "przemocą carskich wyroków".
A wszyscy jak żywi, jakbyś ich widział w sąsiednim pokoju przesuwających się, jakbyś przez otwarte narozcież drzwi obserwował ich sam niewidzialny.
Nic zresztą dziwnego. Wizerunki ich bowiem dał nam jeden z członków tego właśnie świata. Człowiek wykształcony wszechstronnie, zdolny, bystry obserwator, niezależny w sądach, a do tego błyskotliwie dowcipny i znakomicie władający piórem. Zamknąwszy się w swem Ustroniu, ten "wielki nieznany pisarz" dla swej przyjemności kreślił te wspomnienia, pisał je więc zupełnie szczerze i z całą lubością.
Dając je obecnie szerokiej publiczności po raz pierwszy zebrane razem (poszczególne z nich z pewnemi opuszczeniami w rozmaitym czasie drukowane były w "Ateneum" warszawskiem i "Kraju" petersbuskim), mniemamy, że dostarczamy jej jednocześnie literatury nietylko miłej, czasami nawet wesołej, lecz również nader interesującej, bo pozwalającej poznać bliżej pewną epokę i pewne grono ludzi, dotąd mało jeszcze przez badaczy naukowych poznane.
W drugiej części niniejszej książki zatytułowanej "Koszałki – Kobiałki" umieściliśmy dwie nowele oraz kilka notatek i anegdot petersburskich, wyciągniętych z innych rękopisów tegoż autora. Dopełniają one bardzo dobrze pierwszą połowę książki – dając jednocześnie lepiej poznać literackie zalety autora oraz rzucając jeszcze trochę światła na jego życie. Szczególną wartość pod temi wzglądami mają nowele "Zemsta doktora" i "Pierwsze półrocze lekarskiego życia", osnute niewątpliwie na osobistych przeżyciach. Uważny czytelnik obu przez nas ogłoszonych tomów odrazu to sobie uprzytomni, gdy się z niemi zapozna.
W końcu książki znalazły się aneksy i przypisy, objaśniające te lub owe takty lub osoby. Odsyłacze do aneksów w postaci litery A z numerkami obok – np. A. I… – znajdują się w tekście. Nie chcąc pstrzyć tekstu odsyłaczami do przypisów, sporządziliśmy je do odpowiednich stron.
Wreszcie zaznaczamy, że zebrane do tego tomu ilustracje, przeważnie reprodukujące mało znane lub też zupełnie nieznane utwory polskiego ołówka lub pendzla, pochodzą również z okresu, opisywanego przez pamietnikarza, i powstały również przeważnie "w Peterburku".
Warszawa, grudzień 1927 r.
Adam Czartkowski.
Henryk Mościcki.Wspomnienia Pustelnika
Jeżelibym przypadkiem przeciw zwyczajowi swojemu tej gryzmoły nie spalił, a ona się po śmierci mojej komu w ręce dostała, Ty, co to czytać będziesz, nie myśl sobie, że celem moim było opisać życie tych osób, o których tutaj wspominam. Nie mam do tego w mojem odosobnieniu ani dostatecznych źródeł i środków, ani nawet chęci. Życie tych ludzi opiszą inni. Ja dla siebie samego zbieram i zapisuję to tylko, co albo ma jakąkolwiek styczność ze stosunkami, w jakich byłem z nimi, albo na co własnem okiem patrzyłem, albo co własnem uchem w owym czasie słyszałem. Mało znakomitych ludzi mojego czasu czy w Litwie, czy w Polsce, czy w Rosji pokażesz, z krórymibym się w życiu choć łokciem przynajmniej nie otarł. A i cudzoziemców za granicą poznawałem wielu. Czy o wszystkich powiem? czy nawet wszystkich spamiętam? a co większa, czy mnie życia na tę zabawkę wystarczy? to inne zupełnie pytanie.I PUSZKIN ALEKSANDER SIERGIEJEWICZ
umarł 29 lutego 1837 r. w 37-m roku życia.
Wkrótce po przybyciu mojem do Petersburga, żeby się jakoś w obcem miejscu odosobnieniem i nudą nie zabić, urządziwszy jakkolwiek pierwsze potrzeby życia, zacząłem odwiedzać dawnych moich wileńskich kolegów i znajomych. W ich liczbie był malarz Wańkowicz, wnuk pani wojskiej Goreckiej, a siostrzan pani Wysogierdowej, obu dobrych, odwiecznych a szanownych przyjaciółek moich rodziców. Staraniem poczciwego z kościami Rustema Wańkowicz ze Smokowskim kosztem Uniwersytetu Wileńskiego wysłani byli do Akademji Sztuk Pięknych w Petersburgu dla doskonalenia się w malarstwie. Smokowski, człowiek niepospolitego talentu i tęgiej głowy, przybywszy do Petersburga, spaczył w sobie odrazu dar Boży. Zapatrzywszy się na sławnego i noszonego na rękach podówczas Daua (Dawe), chciał olejem zuchwale szkicować swoje obrazy i od pierwszego rzutu pendzla wielkie robić efekty. Chciał być tem z pendzlem na wielkim płótnie, czem nasz Orłowski był z ołówkiem i piórem na małym kawałku papieru. Rzadko to się komu udaje. Chcieć i móc to tak różne jak niebo i ziemia! Gaudeant bene nati! Smokowskiemu to się nie udało, bo się tylko nawpół do tego urodził. Mimo to upór silniejszy był od głosu rozsądku, od rady i natchnienia dobrego smaku. Do zguby i skoszlawienia jego talentu przyłożyła się nieobaczna młodzież nasza, śpiewając mu hymny i wmawiając w niego entuzjazmem swoim, że właśnie na dobrej jest drodze. Smokowski, mój dobry znajomy, któregom raz od okropnej trwogi, ukąszeniem psa wściekłego wzbudzonej, i radą i perswazją ratował, skończył natem, że, rzuciwszy paletę pod ławę, nabywszy żółciowego poglądu na rzeczy i na ludzi, wyuczył się medycyny w Wilnie, ożenił się z bogatą, garbatą i na wszystkie cztery wiatry pogiętą starą panną, Kublicką, i jest teraz oficjalnym lekarzem miasta Warszawy. W tym charakterze widziałem go tam właśnie w 1846 roku. A wielka szkoda.
Wańkowicz, póki był w Wilnie, i cichy, i skromny, i chłodny, ożeniwszy się z Ordzianką, malutką, ale dziwnej rafaelowskiej piękności panienką, w Petersburgu wmówił w siebie, szturchając się kułakami pod boki, że jest i że być musi natchnionym artystą – poetą. Ciągle sobie różnemi najdziwaczniejszemi wyobrażeniami mózgi podsmalał (!), aż nakoniec bez nauki, bez przygotowania w jakiegoś mistyka przeszedł i tysiące głupstw w życiu potocznem i domowem narobiwszy, z dobrą i piękną żoną swoją się rozstał i na towiańszczyźnie zakończył. Chciało mu się koniecznie wspólności żon, a na to właśnie jego żona, choćby zapewne lepiej wyjść mogła, zgodzić się nic chciała i, jak warjatowi, pięknemi swojemi oczyma patrzyła mu w oczy. Pamiętam, że kiedy nieprędko potem, wracając z Paryża, wpadłem na dni kilka do Wilna i tam się przed kimś z toku rozmowy przyszło mnie wygadać, żem lekcyj saintsimonistów, bucheristów i Furiera słuchał, Wańkowicz, powziąwszy o tem języka, wpadł do mnie natychmiast, jak szalony, o jedenastej w nocy i całą noc spać nie dał, żądając, żebym mu koniecznie w treści zasady tych, dotąd przynajmniej marzycieli wyłożył. Owóż, przyszedłszy do Wańkowicza, przedstawiony arcymiłej żonie jego, dla którejbym się z ochotą do jego późniejszych teoryj wspólności podpisał, przeszliśmy nakoniec do jego pracowni. Nie licząc rozwieszonych po ścianach robót, dwa wielkie uderzające oko portrety na dwóch warsztatach obok siebie stały.
Jednym z nich był to właśnie ów szczęśliwie zrodzony portret Mickiewicza, opartego o skałę w burce. Portret, który się stał potem popularnym nieledwie tak, jak i sam Mickiewicz. W tym portrecie udało się artyście upoetyzować, uidealizować, upiększyć twarz naszego wieszcza, a jednak zrobić go najzupełniej podobnym. Z radością patrzyłem na ten płód pendzla artysty – rodaka!
Tychże samych zupełnie rozmiarów stał obok drugi portret. Wyobrażał on mężczyznę, udrapowanego w szeroki z kratkowaną podszewką płaszczalmaviva, stojącego w kontemplacji i rozmyślaniu pod cienistem drzewem. Twarz wielce niemiła, koloryt jej jakiś dziwny, a jednak instynktem poznać się dający, że jest naturalnym; fizjonomja tem mniej interesująca, że portret en face l azącym w oczy był zrobiony; światełka z cieniami od drzewa, niejako migające po twarzy; wszystko to razem sprawiło, żem z widoczną na ten blejtram patrzył odrazą.
"Któż to jest?" – zapytałem. "Czyż nie znasz? Ach! prawda, tyś świeżo tu przyjechał! To Pusz – kin i Puszkin podobny jak dwie krople wody". "No", pomyślałem sobie: "winszuję! i w obrazie, i w postaci, i w dziełach Mickiewicz wierzchem, górą idzie nad Puszkinem!" Oglądając jednak inne portrety, poznałem w jednym z nich Stanisława Chomińskiego, przyjaciela mojego, pięknego podówczas jak anioł, a zawsze i dotąd dobrego, jak anioł, chłopca. Ale na portrecie zepsował tę śliczną fizjonomję kochany mój Wańkowicz, a totem gorzej, że i podobnego zrobił i piękne, dziewicze lice zeszpecił. Byłem tedy pewny, że i Puszkin tej samej uległ metamorfozie. Nie wiem, jak było potem, ale wówczas Wańkowicz miał w sobie wadliwy dar portretowy, bo dar schwycenia podobieństwa na krzywdę twarzy. Śmiało o tem mówić mogę, bo mnie nie malował nigdy. Takem się tedy pierwszy raz spotkał z rysami Puszkina.
Niedługo potem dawny przyjaciel, Mickiewicz, przybyły z Moskwy do Petersburga na stały pobyt, zaprosił mnie biletem na obiad w Vauxhallu w Ekaterinhofie. Pojechałem. Wszedłszy do sali, znalazłem już tam i amfitrjona i kilka jeszcze osób, z pomiędzy których jedna, stanąwszy pod światło, skoczyła mi w oczy właśnie pamięcią owego portretu, com go u Wańkowicza widział. Był to Puszkin. Mickiewicz poznał mnie z nim natychmiast. Ten zaś obiad dawał on dla swoich moskiewskich przyjaciół, łącząc ich razem z literatami petersburskimi. Był tam książę Wiaziemski, Delwig, Muchanow, Polewoj, na dni kilka z Moskwy przybyły, i wielu innych. Z Polaków był tylko Franciszek Malewski i ja. Na tym męskim, choć' proszonym bankiecie, byliśmy wszyscy w surdutach. Nie spuszczałem oka z Puszkina, siedzącego prosto naprzeciw mnie. Abnegacja jego ubioru, rozczochrane, a był nieco łysawy, włosy i bakenbardy, wykrzywione w przeciwne strony najzupełniej w obcasach i tyłkach buty okazywały więcej trochę niż zaniedbanie, bo kapcaństwo. Mickiewicz także nie muskał się, ale w jego abnegacji widzieć zawsze było można jakąś godność, szlachetność i wyższość. Cera Puszkina była osobliwsza. Pochodziła ona z przymieszania się do żył jego murzyńskiej krwi Annibala, która po kilku nawet pokoleniach, jeszcze swoją sadzę mieszała do naszego słowiańskiego mleka.
Rozmowa była wesoła bez pedanterji. Mało o naukach, coś o literaturze i poezji, nic zgoła literackiej obmowy, wiele ploteczek o mieście, więcej o teatrze. Na temeśmy się rozjechali po wykwintnym i pełnym dobrego smaku obiedzie. Odtąd spotykaliśmy się często z Puszkinem. Nie widziałem go nigdy prócz jednego razu na balu w niewykrzywionych butach. Maniery nie miał żadnej; cały układ taki, że nigdybyś się nie domyślił, że to Puszkin i że to już od stu lat szlachcic. Dobroduszności w obejściu się dużo. Był niskiego wzrostu, a idąc wlókł nogi za sobą niezgrabnie, i chód miał koszlawy. Portrety jego podobne wszystkie, ale upiększone. W kłótniach literackich, które w człowieku z boku stojącym litość wzbudzają i usprawiedliwiają odwieczne słowo: genus irritabile vatum, Puszkin ochotnie brał udział i do tych mikroskopijnych konspiracyj, jaką jedna partja na drugą knuje, wielce był pochopnym. Mowa ustna, potoczna, często się u niego z gburowskim językiem w wyrażeniach mieszała. Czułem ciągle, będąc z nim chwilkę, że dla mnie przynajmniej przykleić się do niego, jak do człowieka, trudno. Cenić go, jako poetę, można było i bardzo można! Otoczony był podówczas entuzjazmem, zachwyceniem, ekstazą całej publiczności w stolicy do najwyższego stopnia. Wkrótce się ożenił w Moskwie z panną Gonczarow, której starego i majętnego stryja, obywatela kałuskiej gubernji, dobrze znałem z odrębnych zupełnie powodów.
Pani Puszkinowa była jedną z najpiękniejszych kobiet Petersburga. Twarz, świeżość, młodość, talja – wszystko za nią mówiło, wszystko warte ruskiego wieszcza. Prawdziło się jednak i na niej przysłowie włochów: " Nel molino e la sposa, sempre manca qualche cosa". Twarz była bardzo piękna, ale coś mię w niej zawsze kułakiem biło takiego, żem tam błąd jakiś rysunkowy widział. Nakoniec doszedłem, że najrzadszym w twarzach ludzkich przykładem – oczy jej, bardzo piękne i bardzo duże, osadzone były tak blisko siebie, że wrzeszczały na to aksioma rysunkowe: "Oko od oka powinno być oddalone na miarę całego oka".
Z panią Puszkinowa bywała zawsze i wszędzie panna Gonczarowówna, jej siostra. Dwór, mianując Puszkina swoim kammerjunkrem, zrobił i żonie i mężowi zaszczyt ciągłego do siebie przystępu. Po rewolucji paryskiej, która wyniosła na tron Ludwika Filipa, niejaki Dantes, młody uczeń szkoły wojskowej w St. Cyr, udając wiernego rojalistę i niezachwianego żadnym wypadkiem Burbonów sługę, przybył bez grosza do Petersburga. Cesarz Mikołaj dowiedział się o tem, kazał go sobie przedstawić i, protegując legitymizm, zrobił go oficerem kawalergardów i z własnej szkatuły po 6000 rubli asygnacyjnych rocznie, prócz żołdu, wypłacać mu kazał. Dantes z tych wszystkich powodów stał się wiadomym i interesującym w całej stolicy.
Był to młody chłopiec ni brzydki, ni piękny, dość wysoki, w ruchach niezgrabny, blondyn, z białemi umiarkowanych rozmiarów wąsami. Jeszcze w vicemundurze było mu jakkolwiek, ale przy ruskich oficerach, jak się w paradny mundur ustroił i wlazł do botfortów, mało kto miny jemu zazdrościł. Zresztą bon enfant, jak mówią, lepki, wyborny chłopak, wesoły, lubiący karty. To go właśnie z naszymi członkami Sekretarjatu Stanu Królestwa Polskiego zbliżyło, a szczególniej z dobrym przyjacielem moim Konstantym księciem Giedroyciem, pierwszym sekretarzem legacji, u którego często bywałem i często tam Dantesa widziałem. Był wtedy w Petersburgu posłem niderlandzkim baron Heckeren, sztuczka niepozorna, czarna, śniada i chuda. Żył skromnie bardzo w stosunku do innych ambasadorów, lubo mówiono o nim powszechnie, że ma ogromną fortunę w biletach banków całego świata. Chodziły o nim czasem i złośliwe słuchy, że niby do nonkonformistów należał i płcią niewieścią najzupełniej gardził.
Dowiedzieliśmy się wkrótce w Sekretarjacie, że baron Heckeren Dantesa przysposobił za syna i na to nawet ukaz monarszy uzyskał. Dantes do nowego ojca swojego przeniósł się na mieszkanie.
Jedni powiadali, że Dantes jest siostrzanem barona Heckerena, drudzy, że jest synem dawnej jego kochanki. Co było prawdą – nie wiem. Ale czy tak, czy owak, Dantes odtąd do swego nazwiska jeszcze i imię przysposobionego ojca swojego dołożył. Pogadano o tem dni kilka i zapomniano. Kancelarja Sekretarjatu Stanu była podówczas nad Fontanką w domu Miżujewa, o kilka kroków od publicznego ogrodu, Letnim Ogrodem zwanego. Tego nazwiska do petersburskich pleonazmów nie wypada zaliczyć (do takich naprzykład pleonazmów, jak ten: Winotorgowla winogradnych win (Handel winny), bo Petersburg ma piękne i zimowe kryte ogrody. Znużeni skwarem afrykańskiego słońca tej stolicy w lecie, wymykaliśmy się czasem odetchnąć powietrzem świeżem, pod cieniem lip tego ogrodu, ręką Piotra Wielkiego sadzonych. Letni Ogród w Petersburgu jest dla kochanków błogosławieństwem, dobrodziejem, opiekunem. Pełny spacerujących pod wiosnę, kiedy ani jednego liścia niema; w lecie żywej duszy tam nie zobaczysz nigdy, oprócz kilku nianiek. Całe miasto od wiosny wynosi się na wieś, na dacze. W Letnim więc Ogrodzie rendezvous miłosne najbezpieczniej się odbywają. Delikatność w tym względzie każda para wzajemnie zachowuje dla siebie z całem ugrzecznieniem dawnego rycerstwa. Jeden drugiemu nie lezie w oczy, każdy mając dla siebie więcej niż potrzeba uliczek, ławek i miejsca. Przez całe lato bywając tam codzień, widziałem zdaleka naszego Dantesa, asystującego w tym osamotnionym ogrodzie żonie Puszkina, której jednakże ledwie że nie zawsze asystowała jej siostra. Między Dantesem i Puszkinem, jako mężczyznami, pod względem powierzchowności była kolosalna różnica. Puszkin, jako mąż, oswojony już ze stanem małżeńskim, abnegując celibatowskie drobiazgi, te riens, które tyle u kobiet znaczą, jeszcze się bardziej w zewnętrznych formach skapcanił. Dantes codzień więcej nabierał maniery, coraz się stawał zgrabniejszym. Nieraz westchnąłem w duchu, żałując męża i jako małżonka, i jako męża! Dziwiłem się temu płci naszej przeznaczeniu, że nawet i wielki poeta tyle w żonie swojej dla siebie wzbudzić uniesień nie może, żeby mu nakoniec, tak jak i najlichszemu wyrobnikowi, róg na łbie nie wyrósł.
Il n'y a pas de grand homme devant son valet de chambre!
Nadeszła zima. Puszkin postrzegł się. Dantesowi okropne porobił sceny. Tygrysia zazdrość objęła wszystkie zmysły afrykańską krwią zarażonego poety, drażniąc co chwila w progresie geometrycznym wrodzoną burzliwość i pyłkość (!) duszy jego. Dantes szczerze zakochany, postąpił uczciwie. Widząc to wszystko, innego środka na grzech swój nie znalazł nad poświęcenie się i ofiarę z siebie. Wmówił Puszkinowi, że się grubo myli, wyznał, że się kocha, ale kocha w siostrze jego żony. Prosił go nawet w tym Celu za swata. Puszkin wziął go za słowo i tego, jak tonący brzytwy, się chwycił. Siostra żony jego z radości ledwie nie umarła, parę razy zemdlała, oświadczenie z pocałowaniem przyjęła. W kilka dni ślub. W kilka dni Dantes był już żonaty i związany ciężkim i nieprzewidzianym łańcuchem na całe życie. Podjął to na siebie, byleby kochankę od podejrzeń i szorstkiego a może krwawego prześladowania ochronić. No, zdaje się, że teraz wszystko pójdzie dobrze!
0, ludzie, patrzcie, co grzech robi!
Szydła nie utaisz w worku! Wkrótce znowu Puszkin, ciągle już na straży będący, znalazł powody pomacać się za czoło i znowu tam znalazł hańbiący go nienawistny wyrostek! Tą razą wściekły rzucił się na Dantesa i na Heckerena. Obydwóch w szatańskiem piśmie krwawą i najhaniebniejszą zelżył obrazą, między innemi zarzutami wszeteczny i zbrodniczy pomiędzy sobą zadając związek. Rzecz doszła do tego, że tylko krew jedna zmyć mogła tę hańbę i ze tylko ofiara życia jednego z nich drugiemu jakąkolwiek mogła być w przyszłości rękojmią pokoju! Puszkin wyzwał; Dantes przyjął wyzwanie. Trzy dni przedtem Dantes, niczego nie spodziewając się jeszcze, grał w mojej obecności u Giedroycia w djabełka. Dziś, jadący na saniach na pojedynek, spotkał się z nami na Newskim Prospekcie i coś jeszcze do nas jadąc powiedział, aleśmy nie dosłyszeli, co mówił. A nikt z nas o tym pojedynku nie wiedział. Strzelił Dantes pierwszy. Puszkin padł twarzą do ziemi. Dantes rzucił się go ratować. Ale Puszkin ze wściekłem wejrzeniem, zgrzytając zębami, ryknął mu: "Na miejsce!" podniósł się nieco i nagarnąwszy śniegu pod siebie, leżąc, na Dantesa wycelił, wystrzelił… Padł i Dantés!
Sekundanci Puszkina porwali go, podnieśli, wsadzili rannego poetę w sanie. Jechał w przekonaniu, że ubił rywala. Zmuszony wysiąść, postrzegł krew z uryną dziurgiem walącą i w ciągłej nieuhamowanej wściekłości i pasji, powiedział: "Je voudrais bien pisser de ce sang dans le cul de ma catin!"
Homerycznie!
Przywieziono go do domu. Można sobie wyobrazić pozycję żony, której nie puścił na oczy! Sonda odkryła, że i kość pacierzowa zgruchotaną i nerki bez ratunku zranione. Nie było sposobu. We trzy dni największy współczesny ruski poeta do lepszego przeniósł się życia.
Wszystko, co żyło w Petersburgu, a szczególniej czerń i brody, jak w konwulsjach, dyszało najzaciętszą zemstą na Dantesa. Nikt ani z małych, ani z wielkich wyperswadować sobie nie dał, że Dantes nie był zabójcą. Chciano się nawet rzucić na chirurgów, co Puszkina leczyli, dowodząc, że to był spisek i zdrada, że cudzoziemiec go ranił i cudzoziemców do leczenia go użyto. A Dantes? trafiony był kulą – w guzik! Guzik ten od śmierci go uratował! Przeznaczenie! kontuzja tak mu w tej chwili dech zajęła, że upadł i zemdlał. Nim go rozpięto, całe już piersi były granatowe i wypuchłe, jak bomba. Osadzony natychmiast w fortecy, sekretnie potem, jak się podleczył, nocą za granicę wywieziony został. Lękano się bowiem, żeby go rozsrożony lud nie rozszarpał na sztuki. Baron Heckeren z posady ambasadora także odwołany. Chociaż dzisiaj entuzjazm już słabnie, a oczy robią się większemi i otwierają się lepiej, dotąd jednak i poniekąd słusznie uważają Puszkina za największego ruskiego poetę.