Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

W pogoni za cieniem. Tom 1 - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
5 września 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W pogoni za cieniem. Tom 1 - ebook

Czy stary Holgersen ściga cienie we własnym umyśle, czy ktoś naprawdę czyha na jego życie?

Ingolf Holgersen ma pieniądze i wspaniałą posiadłość. Wiele osób mu tego zazdrości. Nie wiedzą jednak, że mężczyzna cierpi na schizofrenię paranoidalną i w pewnych okresach czuje się prześladowany. Gdy Holgersen informuje swojego syna Catona, że strzelał do niego człowiek w czerni, Caton jest przekonany, że choroba ojca odezwała się na nowo, nie ma bowiem żadnych śladów zagrożenia. Ole Vik, szef miejscowej policji w miasteczku Fjellberghavn, starannie bada sprawę, lecz i on nie znajduje śladów tajemniczego napastnika. Sprawa ma zostać umorzona, gdy nieoczekiwanie pojawia się pewien trop...

Jørgen Jæger to chwalony przez krytyków norweski autor kryminałów. "W pogoni za cieniem" to jego debiut literacki, a zarazem pierwszy tom serii powieści kryminalnych, w których śledztwo prowadzi lensman Ole Vik.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0236-241-1
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Schi­zo­fre­nia jest jedną z naj­po­waż­niej­szych cho­rób psy­chicz­nych i do­tyka od pół do jed­nego pro­centa lu­dzi.

Cho­roba za­li­czana do grupy psy­choz ob­ja­wia się mię­dzy in­nymi w więk­szym lub mniej­szym stop­niu utratą kon­taktu z rze­czy­wi­sto­ścią, cho­rzy czę­sto czują, że kie­ruje nimi osoba zmarła, nie­znana moc albo głosy, które sły­szą tylko oni.

Ze względu na od­czu­wany lęk schi­zo­fre­nicy mogą bu­dzić prze­ra­że­nie i wy­da­wać się an­ty­pa­tyczni. Z re­guły to bar­dzo nie­szczę­śliwi lu­dzie, okre­sami wy­co­fani w swój zde­for­mo­wany świat, od­bie­ra­jący oto­cze­nie jako za­gro­że­nie.

Schi­zo­fre­nia ujaw­nia się czę­sto już w la­tach mło­dzień­czych i na ogół to­wa­rzy­szy cho­rym do końca ży­cia. Cho­robę można wy­ci­szać po­przez sto­so­wa­nie le­cze­nia far­ma­ko­lo­gicz­nego i psy­cho­te­ra­pii, a pa­cjenci są w sta­nie żyć w miarę nor­mal­nie i przez dłu­gie okresy nie wy­ka­zy­wać ob­ja­wów.

Uro­je­nia czę­sto przyj­mują formę ma­nii prze­śla­dow­czej, pa­ra­noja sta­nowi ele­ment schi­zo­fre­nii.

Jed­nym z bo­ha­te­rów tej książki jest In­golf Hol­ger­sen, cier­piący na schi­zo­fre­nię pa­ra­no­idalną. Po­dob­nie jak po­zo­stali bo­ha­te­ro­wie wy­stę­pu­jący w książce In­golf jest po­sta­cią fik­cyjną. To samo do­ty­czy wszyst­kich nazw miejsc.ROZ­DZIAŁ 1

_Len­sman¹ Ole Vik wy­cią­gnął się na biu­ro­wym krze­śle, zło­żył ręce na brzu­chu i roz­parł się swoim po­tęż­nym cia­łem tak wy­god­nie, że krze­sło aż gło­śno jęk­nęło. Skrzy­żo­wane nogi po­ło­żył na biurku, przyj­mu­jąc tym sa­mym swoją ulu­bioną po­zy­cję w pracy._

_Z sap­nię­ciem za­do­wo­le­nia wy­jął z kie­szonki na piersi wiel­kie cy­garo ku­bań­skie, zwil­żył je war­gami i wsu­nął mię­dzy zęby. Gdy je za­pa­lił, po­kój wy­peł­nił się dy­mem. Ole Vik był w swoim ży­wiole._

_Na dy­wa­niku przy biurku le­żał Birk, czarno-biały bor­der col­lie, i wpa­try­wał się w swego pana, strzy­gąc uszami. Na­gle z wes­tchnie­niem wstał, prze­szedł w kąt po­koju i tam de­mon­stra­cyj­nie się po­ło­żył._

_Dym cy­gara naj­wy­raź­niej ani tro­chę mu nie od­po­wia­dał._

_Był nie­dzielny wie­czór, siódmy stycz­nia, a len­sman wy­ko­rzy­sty­wał week­end na nad­ro­bie­nie za­le­gło­ści. Dzie­sięć po siód­mej za­dzwo­nił te­le­fon. To był ko­niec spo­koju._

Kilka mi­nut wcze­śniej, około dzie­więt­na­stej, coś za­częło się dziać w domu In­golfa Hol­ger­sena, by­łego wła­ści­ciela firmy han­dlu­ją­cej zło­mem. Stran­dve­ien, wą­ska i po­zor­nie skromna boczna ulica, przy któ­rej stał dom, wiła się od portu ku po­ło­żo­nemu nad brze­giem mo­rza eks­klu­zyw­nemu osie­dlu w mia­steczku Fjel­l­ber­ghavn. W tej naj­więk­szej miej­sco­wo­ści w gmi­nie ele­ganc­kie przy­brzeżne po­sia­dło­ści są­sia­do­wały ze sobą jak perły na­wle­czone na nitkę. W więk­szo­ści były to oka­załe domy wy­po­czyn­kowe, na­le­żące do lu­dzi z mia­sta, lecz tu i ów­dzie tra­fiały się wille prze­bu­do­wane z domu let­ni­sko­wego na ca­ło­roczny.

Do tych wła­śnie za­li­czał się dom In­golfa Hol­ger­sena. Sie­dem­dzie­się­cio­letni eme­ry­to­wany wdo­wiec miesz­kał w swo­jej prze­pięk­nej po­sia­dło­ści nad mo­rzem sam. No, sam jak sam – są­sie­dzi byli prze­ko­nani, że go­spo­dyni, która przy­cho­dziła sprzą­tać trzy razy w ty­go­dniu, oprócz zaj­mo­wa­nia się do­mem sta­rego przed­się­biorcy, z cza­sem za­częła peł­nić rów­nież inne obo­wiązki.

Hol­ger­sen z god­no­ścią dźwi­gał brze­mię swo­jego wieku. Wy­soki i szczu­pły, trzy­mał się pro­sto jak mło­dzie­niec, włosy miał gę­ste, szpa­ko­wate, za­cze­sane do tyłu. Nikt by nie po­my­ślał, że bo­daj o dzień prze­kro­czył sześć­dzie­siątkę.

Był czło­wie­kiem pra­co­wi­tym i miał wro­dzoną smy­kałkę do han­dlu, nic więc dziw­nego, że od­niósł wielki suk­ces jako han­dlarz zło­mem. Nie­stety dwa lata wcze­śniej oko­licz­no­ści zmu­siły go do zre­zy­gno­wa­nia z pracy, po­nie­waż po­waż­nie za­cho­ro­wał i nie był w sta­nie za­jąć się ani firmą, ani sobą. Sprze­daż firmy za­gwa­ran­to­wała mu jed­nak bez­pie­czeń­stwo fi­nan­sowe do końca ży­cia.

W ten spo­kojny stycz­niowy wie­czór Hol­ger­sen sie­dział w sa­lo­nie i oglą­dał w te­le­wi­zji wia­do­mo­ści. Od­wie­dziła go go­spo­dyni, Helga Mo­ene. Po­stawna, do­stojna sześć­dzie­się­cio­latka zaj­mo­wała się In­gol­fem w cho­ro­bie i zdo­była jego serce. W ostat­nich la­tach za­czął szwan­ko­wać jej słuch, dla­tego ko­rzy­stała z apa­ratu słu­cho­wego. Wy­jąw­szy apa­rat z ucha i wy­łą­czyw­szy go, sku­piła się na trud­nej krzy­żówce i wła­ści­wie od­cięła się od świata. Dla­tego nie usły­szała dzwonka do drzwi.

Usły­szał go na­to­miast Hol­ger­sen i pod­niósł się zi­ry­to­wany, że prze­szka­dza mu się aku­rat w środku in­te­re­su­ją­cego ma­te­riału re­por­ter­skiego. Kiedy wy­szedł, Helga w roz­tar­gnie­niu spoj­rzała po­nad kra­wę­dzią oku­la­rów, unio­sła brwi, ale za mo­ment znów po­pa­dła w za­my­śle­nie, za­sta­na­wia­jąc się, kto na sześć li­ter do­stał Po­ko­jową Na­grodę No­bla w roku 1983.

Za drzwiami ni­kogo nie było. Hol­ger­sen zro­bił parę kro­ków po ścieżce w ogro­dzie, roz­glą­da­jąc się na obie strony.

– Jest tu ktoś? – za­wo­łał.

Chwilę po­stał, ale żad­nej od­po­wie­dzi się nie do­cze­kał. Wzru­szył ra­mio­nami i za­wró­cił do drzwi.

– Hol­ger­sen!

Usły­szał ten głos wy­raź­nie, do­cho­dził gdzieś zza jego ple­ców. Wy­da­wał się przy­tłu­miony, a mimo wszystko miał w so­bie ton roz­kazu. Hol­ger­sen gwał­tow­nie przy­sta­nął i sze­roko otwar­tymi oczami za­czął wpa­try­wać się w po­stać w ciem­nym ubra­niu prze­my­ka­jącą przez po­dwó­rze. Na­gle męż­czy­zna sta­nął na sze­roko roz­sta­wio­nych no­gach, wy­cią­ga­jąc obie ręce w stronę Hol­ger­sena. Jego ciało okry­wał czarny luźny dres. Tym jed­nak, co wy­wo­łało u sta­rego przed­się­biorcy gwał­towne bi­cie serca, był prze­ra­ża­jący wi­dok ko­mi­niarki na­cią­gnię­tej na twarz owej po­staci w czerni oraz fakt, że osoba ta mie­rzyła do niego z pi­sto­letu.

Za­nim Hol­ger­sen miał szansę na ja­ką­kol­wiek re­ak­cję, usły­szał przy­tłu­miony wy­strzał. W tej sa­mej se­kun­dzie gdzieś znad jego głowy do­biegł gło­śniej­szy huk i na schody po­sy­pał się pył.

Hol­ger­sen drgnął, za­to­czył się do wia­tro­łapu i za­mknął wej­ściowe drzwi na klucz. Po­tem po­biegł do sa­lonu.

– Helga! – krzyk­nął. – Helga!

Spoj­rzała spo­nad kra­wę­dzi oku­la­rów i za­częła nie­po­rad­nie za­kła­dać apa­rat słu­chowy.

– O co cho­dzi, In­gol­fie?

– W ogro­dzie jest ja­kiś czło­wiek! – tłu­ma­czył za­sa­pany. – Ubrany na czarno. On… on do mnie strze­lił! Helga, o mój Boże, miał pi­sto­let!

Helga zbla­dła, odło­żyła krzy­żówkę i wstała. Pa­trzyła na In­golfa oczami peł­nymi tro­ski.

– Och, nie! – jęk­nęła. – Tylko nie to, na mi­łość bo­ską! Tylko nie to! – Po­de­szła do niego i po­ło­żyła mu rękę na ra­mie­niu. – Na pewno coś ci się przy­wi­działo – mó­wiła spo­koj­nie. – Nikt w na­szym spo­koj­nym Fjel­l­ber­ghavn nie cho­dzi pod do­mach i nie strzela do lu­dzi.

Hol­ger­sen się wy­ry­wał. Z jego oczu wy­zie­rał strach.

– Ależ ja go wi­dzia­łem cał­kiem wy­raź­nie! Miał na so­bie ko­mi­niarkę i ciemny strój. O mój Boże, Helgo, ktoś chce mnie za­bić!

– Bzdura, In­gol­fie! – Da­lej usi­ło­wała go uspo­koić. – Nie mów tak. Usiądź i obej­rzyj do końca wia­do­mo­ści, a ja za­pa­rzę her­batę.

Hol­ger­sen nie uspo­ka­jał się ani tro­chę.

– Nie je­stem już chory – oświad­czył z upo­rem, gwał­tow­nie wy­ma­chu­jąc rę­kami. – To się dzieje na­prawdę. – Przy­kuc­nął za krze­słem. – Schyl się! On może do nas strze­lać przez okno!

Helga ze zło­ścią ujęła się pod boki.

– No to niech strzela – oświad­czyła. – Ja w każ­dym ra­zie idę przy­go­to­wać nam po fi­li­żance her­baty, niech się dzieje, co chce.

Ob­ró­ciła się na pię­cie i zde­cy­do­wa­nym kro­kiem ru­szyła do kuchni.

Hol­ger­sen usi­ło­wał pro­te­sto­wać, ale zro­zu­miał, że nic mu z tego nie przyj­dzie. Z im­po­nu­jącą zwin­no­ścią zgięty w pół pod­biegł do biurka, się­gnął po te­le­fon i wy­brał nu­mer syna. Chwilę póź­niej w słu­chawce usły­szał głos sy­no­wej.

– Char­lotte – za­czął pod­nie­co­nym gło­sem. – Daj mi Ca­tona!

Char­lotte się za­wa­hała.

– Cato jest w pracy – po­wie­działa. – Ma week­en­dowy dy­żur. A co się dzieje, In­gol­fie?

– Mu­szę z nim po­roz­ma­wiać. Ktoś do mnie strzela!

– O Boże! – jęk­nęła ci­cho Char­lotte.

Za­pa­dło mil­cze­nie.

– Cato ma przy so­bie te­le­fon ko­mór­kowy – pod­jęła Char­lotte po chwili. – Spró­buj za­dzwo­nić do niego na ko­mórkę. Albo na po­ste­ru­nek. Masz nu­mer?

Hol­ger­sen nie od­po­wie­dział. Już zdą­żył się roz­łą­czyć i wy­bie­rał nu­mer Ca­tona.

Po dwóch sy­gna­łach usły­szał zna­jomy głos syna:

– Halo, słu­cham, tu sier­żant Hol­ger­sen.

In­golf ode­tchnął z ulgą.

– Cato, je­steś! Dzięki Bogu. Mu­sisz na­tych­miast przy­je­chać! Ktoś do mnie strze­lał w ogro­dzie, więc za­ba­ry­ka­do­wa­li­śmy się z Helgą w domu.

Cato Hol­ger­sen przez chwilę mil­czał.

– Strze­lał do cie­bie? A kto? – spy­tał z nie­do­wie­rza­niem.

– Ja­kiś męż­czy­zna. Był… był w ko­mi­niarce i ciem­nym ubra­niu.

– Ro­zu­miem – wes­tchnął syn. – Tato, spo­koj­nie zo­stań w domu i cze­kaj na mój przy­jazd. Nie otwie­raj ni­komu i trzy­maj­cie się oboje z dala od okien. Za­raz za­dzwo­nię do len­smana. Po­sta­ramy się przy­je­chać w ciągu pię­ciu–sze­ściu mi­nut.

Roz­łą­czył się, więc Hol­ger­sen rów­nież odło­żył słu­chawkę. Helga wró­ciła do sa­lonu i przy­glą­dała mu się, wy­raź­nie zmar­twiona.

– Na­prawdę ko­niecz­nie trzeba za­wra­cać głowę two­jemu sy­nowi, In­gol­fie? – spy­tała, ła­piąc go za rękę. – Wy­glą­da­łam przez okno w kuchni i w ła­zience, ni­kogo nie wi­dzia­łam.

Hol­ger­sen ciężko osu­nął się na sto­jący naj­bli­żej fo­tel.

– O Boże, ty mi nie wie­rzysz, prawda? – wy­mam­ro­tał.

– Oczy­wi­ście, że ci wie­rzę – za­pew­niła ła­god­nie. – Ale to nie­ła­twe. Przy­po­mnij so­bie wszystko, co się działo, kiedy by­łeś chory. Te­raz roz­dra­pu­jesz to na nowo.

– Nie po­rów­nuj dzi­siej­szego dnia z tam­tym okre­sem – oświad­czył z na­ci­skiem. – Wtedy mia­łem ha­lu­cy­na­cje, prawda? A te­raz je­stem już zdrowy, Helgo. Cato i len­sman stwier­dzą, że mam ra­cję, bo kula mu­siała wbić się w ścianę gdzieś nad drzwiami. Wo­kół mnie po­sy­pał się pył. To się da udo­wod­nić.

Helga le­ciutko się uśmiech­nęła.

– Tak. Masz ra­cję, In­gol­fie. Sama nie wiem, co we mnie wstą­piło. To na pewno przez ten szok.

Za­częli roz­ma­wiać szep­tem, aż po kilku mi­nu­tach prze­rwał im dzwo­nek te­le­fonu. Hol­ger­sen się po­de­rwał i zgięty wpół prze­su­nął się do biurka, żeby ode­brać.

– Tu Hol­ger­sen – ode­zwał się pod­nie­sio­nym gło­sem.

– Tato, to ja – po­wie­dział Cato. – Po­słu­chaj mnie uważ­nie. Za­par­ko­wa­łem przed bramą i nie wi­dzę ni­czego po­dej­rza­nego. Za­nim wejdę do domu, chcę okrą­żyć po­sia­dłość. Po­tem trzy razy za­dzwo­nię do drzwi, że­byś wie­dział, że to ja.

Hol­ger­sen ode­tchnął z ulgą.

– Dzię­kuję, Cato. Do­brze, że tu je­steś, synu. Cze­kam.

Kilka mi­nut póź­niej usły­szeli umó­wiony sy­gnał i ra­zem po­szli otwo­rzyć. Za drzwiami stał Cato Hol­ger­sen w cy­wilu, ubrany w modną, nieco luźną kurtkę i pa­su­jące do niej sty­lem spodnie oraz buty. Przy swo­ich stu dzie­więć­dzie­się­ciu cen­ty­me­trach wzro­stu pre­zen­to­wał się świet­nie. Miał ciemne włosy, nieco rzad­sze niż oj­ciec, i bar­dziej wy­ra­zi­stą, nie­mal ko­ści­stą twarz, z ciem­nymi brwiami i do­łecz­kiem w bro­dzie. Był szczu­pły i wy­spor­to­wany.

– Cześć, tato – ode­zwał się. – Spraw­dzi­łem ogród, ni­kogo tam nie ma. – Prze­niósł wzrok za plecy ojca i do­dał z uśmie­chem: – Cześć, Helgo. Miło cię wi­dzieć.

Od­po­wie­działa uśmie­chem i ski­nęła mu głową.

– No cóż – pod­jął Cato. – Roz­ma­wia­łem z len­sma­nem Vi­kiem, po­le­cił mi się tym za­jąć. Gdzie za­tem wi­dzia­łeś tę po­stać?

In­golf wy­szedł na ze­wnętrzne schody i po­ka­zał.

– Tam – po­wie­dział. – Kiedy do mnie strze­lił, stał mniej wię­cej w tym miej­scu. – Prze­szedł da­lej na po­dwó­rze i sta­nął na sze­roko roz­sta­wio­nych no­gach, aby za­de­mon­stro­wać, jak to wy­glą­dało. – W mo­men­cie wy­strzału usły­sza­łem tylko przy­tłu­miony huk – pod­jął – ale kiedy kula tra­fiła, huk­nęło znacz­nie moc­niej. Wy­daje mi się, że wce­lo­wał gdzieś nad drzwiami, bo na schody i na wy­cie­raczkę po­sy­pał się pył.

Cato słu­chał go z za­in­te­re­so­wa­niem.

– Ro­zu­miem – po­wie­dział.

Wy­szedł na po­dwó­rze i za­czął ba­dać wska­zany przez ojca ob­szar. Od czasu do czasu ku­cał i wo­dził pal­cami po żwi­rze, ze szcze­gólną do­kład­no­ścią spraw­dził miej­sce, z któ­rego we­dług słów ojca ów ubrany na czarno męż­czy­zna strze­lił. W końcu pod­szedł do drzwi, wni­kli­wie obej­rzał schody i wy­cie­raczkę, a po­tem ścianę wo­kół fu­tryny.

– Hm – za­my­ślił się. – Mó­wisz, że po­sy­pał się pył?

– Tak – od­parł In­golf. – Po­le­ciał na schody i na wy­cie­raczkę.

Cato ner­wo­wym ge­stem prze­cze­sał pal­cami włosy.

– Je­steś tego pe­wien?

– Czy je­stem pe­wien? – Hol­ger­sen po­czer­wie­niał na twa­rzy. – My­ślisz, że stoję tu i zmy­ślam?

– Skąd. – Cato zro­bił prze­pra­sza­jącą minę. – Ale wi­dzisz, nad drzwiami nic się nie znisz­czyło. A przy­naj­mniej ja tego nie do­strze­gam. Ściana jest cała. Bez żad­nych uszko­dzeń. Sam zo­bacz.

Hol­ger­sen też pod­szedł do drzwi. Cato i Helga wy­mie­nili po­spieszne za­nie­po­ko­jone spoj­rze­nia.

– Ależ, na mi­łość bo­ską – wy­du­sił z sie­bie In­golf. – Ja­kie to dziwne, prze­cież wi­dzia­łem wy­raź­nie… No i po­sy­pało się na mnie.

Na­chy­lił się i sam spraw­dził, ale i schody, i wy­cie­raczka wy­glą­dały czy­sto i bez za­rzutu, były w ta­kim sta­nie, w ja­kim Helga po­zo­sta­wiła je kilka go­dzin wcze­śniej, kiedy sprzą­tała. Hol­ger­sen za­chwiał się na no­gach i mu­siał przy­trzy­mać się fu­tryny.

– Jezu Chry­ste – po­wie­dział nie­pew­nie. – Nic już nie ro­zu­miem.

Cato zła­pał go za ra­mię.

– Chodź, wej­dziemy do domu, usią­dziemy – za­pro­po­no­wał z po­wagą.

In­golf wstrzą­śnięty kiw­nął głową i bez pro­te­stów ru­szył za sy­nem. Ręce mu drżały, a twarz miał bladą i ścią­gniętą. W sa­lo­nie usie­dli w fo­te­lach i przez długą chwilę mil­czeli.

– Po­wiedz mi, Helgo – za­czął Cato de­li­kat­nie. – Ty też sły­sza­łaś, co tu się działo?

– Nie. Roz­wią­zy­wa­łam krzy­żówkę, wy­ję­łam z ucha apa­rat i nic do mnie nie do­tarło. – Wy­cią­gnęła z kie­szeni chu­s­teczkę i wy­tarła nos. – No ale, Cato – po­wie­działa nie­mal bła­gal­nie. – Zna­la­złeś chyba ja­kieś ślady na ze­wnątrz, prawda?

Cato po­pa­trzył jej w oczy. Za­uwa­żyła, że jest zmar­twiony.

– Nie, Helgo – od­parł. – Nie zna­la­złem żad­nych śla­dów. – Nie­pew­nie zer­k­nął na ojca, sie­dzą­cego nie­ru­chomo, za­pa­trzo­nego przed sie­bie. Po­tem roz­ło­żył ręce, ciężko wes­tchnął i za­koń­czył: – Tego po pro­stu nie da się wy­tłu­ma­czyć.

_______________

1 Len­sman – do roku 2021 w Nor­we­gii szef okręgu po­li­cyj­nego pierw­szego szcze­bla, peł­niący obo­wiązki szefa po­li­cji i wy­ko­nu­jący pewne za­da­nia ad­mi­ni­stra­cyjne (wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­maczki).ROZ­DZIAŁ 2

Noc z nie­dzieli na po­nie­dzia­łek była wil­gotna i mroźna. War­stwa szronu ni­czym biały dy­wan po­kryła całe Fjel­l­ber­ghavn, two­rząc ba­śniowy na­strój w ja­snym świe­tle księ­życa.

Dwa­dzie­ścia pięć po czwar­tej nad ra­nem spo­kój In­golfa Hol­ger­sena znów się skoń­czył. Taką przy­naj­mniej go­dzinę wska­zał ze­ga­rek, kiedy In­golf usiadł na łóżku i mru­żąc krót­ko­wzroczne oczy, pa­trzył w jego tar­czę, po tym jak coś go obu­dziło. Długo sie­dział, na­słu­chu­jąc, ale nic już nie usły­szał, po­ło­żył się więc z po­wro­tem.

Po­woli już od­pły­wał, gdy na­gle znów się po­de­rwał. Tym ra­zem nie miał wąt­pli­wo­ści: wy­raź­nie sły­szał, że ktoś mocno i ryt­micz­nie stuka w szybę okna sy­pialni. Cztery razy, krótka prze­rwa, znów cztery razy i znów prze­rwa, i jesz­cze cztery stuk­nię­cia. Po­tem za­pa­dła ci­sza.

In­golf sie­dział sztywny jak kij, ale serce mu wa­liło i lęk ści­skał w piersi. W końcu ze­brał się na od­wagę, wstał z łóżka i nie­pew­nie pod­szedł do okna.

Ostroż­nie od­su­nął na bok za­słonę. Księ­życ w pełni ośle­pił go zim­nym świa­tłem. Tuż przed sobą, w od­le­gło­ści za­le­d­wie dwóch, może trzech me­trów, In­golf zo­ba­czył na bal­ko­nie ciemną po­stać. Stała nie­ru­chomo, z rę­kami zwie­szo­nymi wzdłuż bo­ków. Nie dało się stwier­dzić, czy jest od­wró­cona przo­dem czy ty­łem. Hol­ger­sen prze­ra­żony pa­trzył, jak ten ktoś po­woli pod­nosi rękę, tak aby po­ka­zać za­rys pi­sto­letu.

Były przed­się­biorca opu­ścił za­słonkę, jed­nym ru­chem się ob­ró­cił i zbiegł po scho­dach na tyle szybko, na ile po­zwa­lały mu sie­dem­dzie­się­cio­let­nie nogi. Zdy­szany do­tarł do biurka i chwy­cił słu­chawkę te­le­fonu. Drżą­cymi pal­cami za­czął wy­bie­rać nu­mer do syna, ale prze­rwał, sły­sząc ostry stu­kot z okna tuż obok. Od­wró­cił się i krew za­krze­pła mu w ży­łach. Pa­trzył wprost na za­ma­sko­waną i słabo oświe­tloną twarz tej strasz­nej po­staci. Pi­sto­let groź­nie ce­lo­wał wprost w niego. Hol­ger­sen rzu­cił słu­chawkę i wy­biegł do przed­po­koju. Z bi­ją­cym ser­cem otwo­rzył szarp­nię­ciem drzwi do schowka pod scho­dami, wsu­nął się do środka i mocno za­mknął drzwi za sobą.

Mi­nęło dużo czasu, za­nim od­wa­żył się stam­tąd wyj­rzeć. Nic nie było wi­dać, nic nie było też sły­chać. Ostroż­nie wy­gra­mo­lił się ze schowka i na czwo­ra­kach wró­cił do sa­lonu, z prze­ra­że­niem pa­trząc w okna i ciem­ność na ze­wnątrz. Cały się trząsł i nie po­tra­fił nad tym za­pa­no­wać.

Prze­stę­pu­jąc z nogi na nogę, cze­kał, aż syn wresz­cie od­bie­rze te­le­fon. Czoło ob­lał mu zimny pot, a serce wa­liło jak sza­lone. Wresz­cie jed­nak roz­legł się za­spany głos Ca­tona:

– Halo?

– To ty. Na­resz­cie. On znów tu jest. Stoi za oknem i wy­ma­chuje pi­sto­le­tem. – Hol­ger­sen ze szlo­chem ła­pał po­wie­trze. – Co mam ro­bić? On chce mnie za­bić. Przy­jedź, Cato, przy­jedź na­tych­miast!

– Kto chce cię za­bić? – spy­tał za­mro­czony snem syn.

– Ten w czerni. Wró­cił! Znów ma pi­sto­let. Mu­sisz przy­je­chać, bo mnie za­strzeli!

Cato mil­czał.

– Uspo­kój się, tato – po­wie­dział w końcu. – Sta­raj się za­cho­wać zimną krew. Przy­jadę. Tylko ni­komu nie otwie­raj drzwi, do­brze? Do­piero kiedy usły­szysz mój sy­gnał, ten, który usta­li­li­śmy dzi­siaj.

– Po­spiesz się, chłop­cze! Szybko! Kiedy mo­żesz tu być?

– Prze­cież wiesz, że mam do prze­je­cha­nia spory ka­wa­łek. Po­sta­ram się być jak naj­prę­dzej.

In­golf przez chwilę stał nie­pewny przy te­le­fo­nie, usi­łu­jąc od­zy­skać kon­trolę nad cia­łem. W końcu znów się­gnął po słu­chawkę i wy­brał nu­mer do Helgi Mo­ene.

Tym ra­zem cze­kał na­prawdę długo, bo Helga mu­siała za­ło­żyć apa­rat, za­nim ode­brała te­le­fon dzwo­niący na noc­nej szafce.

– Słu­cham? – roz­legł się wresz­cie jej za­spany i za­lęk­niony głos.

– Helgo, to ja. – Hol­ger­sen pró­bo­wał ukryć drże­nie we wła­snym gło­sie. – Ja… wiem, że nie po­wi­nie­nem za­kłó­cać ci spo­koju w nocy, ale… – Głos mu się za­ła­mał.

– Co się dzieje, mój drogi? – spy­tała z lę­kiem. – Wiesz, która go­dzina? – Na kilka se­kund w te­le­fo­nie za­pa­no­wała ci­sza. – O Boże – od­po­wie­działa sa­mej so­bie. – Jest za dwa­dzie­ścia piąta.

– Przy­kro mi – rzu­cił In­golf zde­spe­ro­wany. – Ale zro­zum, mu­szę z kimś po­roz­ma­wiać, cze­ka­jąc na Ca­tona.

– Ależ, mój drogi. Chyba nie cze­kasz na Ca­tona o wpół do pią­tej rano? – spy­tała z lekką zło­ścią. – Co się znowu stało?

– To ten czło­wiek w czerni – wy­ja­śnił In­golf. – Znów tu jest i… chce mnie za­strze­lić! Był na bal­ko­nie w sy­pialni, z pi­sto­le­tem w ręku, i stu­kał w szybę. Na­prawdę, Helgo!

Długo mil­czała.

– In­gol­fie – oświad­czyła w końcu zde­cy­do­wa­nie. – Za­raz u cie­bie będę. We­zmę sa­mo­chód. Je­śli na­prawdę ktoś jest u cie­bie w ogro­dzie, bę­dzie się mu­siał z tego wy­tłu­ma­czyć, bo ina­czej nie na­zy­wam się Helga Mo­ene. Pi­sto­let nie pi­sto­let, mnie nie prze­stra­szy. Je­stem za stara na ta­kie rze­czy.

– To może być nie­bez­pieczne! – usi­ło­wał pro­te­sto­wać Hol­ger­sen. – Nie wolno ci!

Ale jakby rzu­cał gro­chem o ścianę. Helga już się roz­łą­czyła. Hol­ger­sen, nie wie­dząc, co ro­bić, stał ze słu­chawką w ręku, roz­trzę­siony i wy­stra­szony, sam w wiel­kim domu, w po­czu­ciu strasz­nego za­gro­że­nia.

Ja­kiś ruch ka­zał mu się od­wró­cić w stronę okna i wtedy za­czął gło­śno krzy­czeć. Po­stać w ciem­nym ubra­niu stała tuż za szybą i pa­trzyła wprost na niego, po­tężna i groźna.

Hol­ger­sen, chwie­jąc się na no­gach, za­czął się co­fać, w końcu się od­wró­cił i wy­biegł z sa­lonu, pła­cząc jak dziecko. W biegu po­tknął się o próg, po­le­ciał na ścianę w przed­po­koju i z ha­ła­sem ru­nął na pod­łogę. Ze ska­le­czeń na twa­rzy po­pły­nęła krew, ale on tego nie czuł. Z tru­dem się pod­niósł, nie­pew­nie wspiął się po scho­dach na pię­tro i za­mknął się w jed­nym z po­koi go­ścin­nych.

Roz­legł się dzwo­nek do drzwi. In­golf miał wra­że­nie, że ten dźwięk prze­szywa go do szpiku ko­ści, wnika w każdy nerw i roz­dra­puje dawne rany. Z ję­kiem osu­nął się na pod­łogę i za­sło­nił uszy.

Po pew­nym cza­sie, który wy­da­wał się mu wiecz­no­ścią, w domu za­pa­no­wała ci­sza. Od­su­nął ręce od uszu, ro­zej­rzał się i w tej sa­mej chwili usły­szał, jak otwiera się i za­myka furtka w ogro­dzie. Pod­szedł od okna i wyj­rzał zza za­słonki. Ścieżką zde­cy­do­wa­nym, moc­nym kro­kiem ma­sze­ro­wała Helga.

Hol­ger­sen ob­ser­wo­wał ją, nie wie­dząc, co ro­bić. Czy po­wi­nien zbiec na dół i wcią­gnąć ją do domu, żeby była bez­pieczna, czy ra­czej za­stu­kać w szybę i krzyk­nąć, że musi ucie­kać? Po­staci w ciem­nym ubra­niu ni­g­dzie nie wi­dział.

Za­nim się na co­kol­wiek zde­cy­do­wał, Helga za­trzy­mała się na środku alejki i zmru­żo­nymi oczami za­częła wpa­try­wać się w tę stronę domu, która wy­cho­dziła na mo­rze. W końcu pew­nym kro­kiem ru­szyła przez traw­nik.

Ogar­nięty pa­niką Hol­ger­sen za­czął stu­kać w szybę.

– Helgo! – krzyk­nął. – Nie idź tam! Wra­caj! Jak naj­szyb­ciej wejdź do domu!

Helga ani go nie sły­szała, ani nie wi­działa. Ze sta­now­czą miną da­lej szła przed sie­bie, aż znik­nęła mu z pola wi­dze­nia. Hol­ger­sen pod­biegł do drzwi i za­czął szar­pać za klamkę, w końcu uprzy­tom­nił so­bie, że za­mknął się na klucz, więc nie bez trudu otwo­rzył za­mek i prze­szedł do okna we wła­snej sy­pialni.

Wielki bal­kon za­sła­niał wi­dok na ta­ras po­ni­żej. In­golf przez chwilę wa­hał się, co ro­bić, w końcu jed­nak ze­brał się na od­wagę, otwo­rzył drzwi bal­ko­nowe, ostroż­nie wy­szedł i wy­chy­lił się przez ba­lu­stradę. Zdrę­twiał. W świe­tle ze­wnętrz­nej lampy zo­ba­czył, że Helga zde­cy­do­wa­nym kro­kiem zbliża się do wę­gła domu. Wzdłuż dru­giej ściany miękko jak kot nad­cho­dził ten w czerni.

Za­nim In­golf zdą­żył za­re­ago­wać, tam­tych dwoje na dole sta­nęło twa­rzą w twarz tuż pod bal­ko­nem.

Helga oprzy­tom­niała pierw­sza.

– Kim ty je­steś? Dla­czego ośmie­lasz się za­kłó­cać spo­kój ta­kiemu czło­wie­kowi jak In­golf Hol­ger­sen? – spy­tała ze zło­ścią.

Śmiało chwy­ciła ko­mi­niarkę i ze­rwała ją z głowy na­tręta, od­sła­nia­jąc jego twarz. Hol­ger­sen miał wra­że­nie, że krew krzep­nie mu w ży­łach. Wy­chy­lił się jesz­cze moc­niej, żeby i on mógł zo­ba­czyć cho­ciaż frag­ment tej twa­rzy. Ale z góry oka­zało się to nie­moż­liwe.

Osoba w ciem­nym stroju z po­wro­tem za­sło­niła twarz ko­mi­niarką i wy­cią­gnęła pi­sto­let. Wy­ce­lo­wała nim w Helgę, która znie­ru­cho­miała i wy­jąt­kowo za­nie­mó­wiła. Przy­po­mi­na­jąca cień po­stać agre­syw­nie szturch­nęła Helgę w pierś. Ko­bieta za­to­czyła się i ca­łym cię­ża­rem ciała wpa­dła na ba­lu­stradę na sa­mym skraju ta­rasu. Przez mo­ment wy­da­wało się, że ba­lu­strada wy­trzyma, pę­kła jed­nak z trza­skiem i Helga ty­łem ru­nęła w dół urwi­ska scho­dzą­cego do mo­rza.

Hol­ger­sen z gło­śnym krzy­kiem rzu­cił się do drzwi wej­ścio­wych, raz po raz wo­ła­jąc Helgę. Za­po­mniał o wła­snym bez­pie­czeń­stwie, w my­ślach miał wy­łącz­nie Helgę i to, co jej zro­bił ubrany na ciemno na­past­nik.

Po­cząt­kowo nie mógł jej doj­rzeć, ale w końcu usły­szał ci­che jęki na zbo­czu. Ostroż­nie uklęk­nął i wy­chy­lił się poza brzeg ta­rasu. Do­strzegł ją na nie­wiel­kiej skal­nej półce, za­le­d­wie pół­tora me­tra ni­żej. Pró­bo­wała sta­nąć na nogi. Zo­ba­czył, że krew jej leci z za­dra­pań na twa­rzy i z rany z tyłu głowy.

– Mó­wi­łem, że masz uwa­żać! – krzyk­nął. Wy­cią­gnął do niej rękę, drugą przy­trzy­mu­jąc się słupka ba­lu­strady. – Złap się mnie!

Helga chwy­ciła go za ra­mię, a on po­woli za­czął wcią­gać ją po zbo­czu.

– Uwa­żaj, In­golf!

Z tyłu po­ja­wił się na­past­nik. Prze­kli­na­jąc, na­chy­lił się nad In­gol­fem, zła­pał go za rękę i bru­tal­nie za­czął od­cią­gać na bok.

Helga nie wy­pusz­czała dłoni In­golfa z uści­sku, wbiła pa­znok­cie w jej grzbiet. Na­past­nik jed­nak cią­gnął za mocno. Mu­siała się pu­ścić i roz­kła­da­jąc ręce, na próżno usi­ło­wała od­zy­skać rów­no­wagę. Z prze­cią­głym krzy­kiem ru­nęła do tyłu i za­częła spa­dać ku brze­gowi mo­rza, obi­ja­jąc się o strome zbo­cze.

Na­past­nik w czerni znik­nął, ale In­golf nie zwró­cił na to uwagi. Nie my­śląc o wła­snym bez­pie­czeń­stwie, po­ło­żył się na brzu­chu i w ten spo­sób za­czął się zsu­wać.

Helga Mo­ene le­żała na ple­cach, roz­cią­gnięta na przy­brzeż­nych ka­mie­niach, z rę­kami roz­rzu­co­nymi na boki i jedną nogą wy­krę­coną w nie­na­tu­ral­nej po­zy­cji pod drugą. Jej włosy le­d­wie ko­ły­sały się w wo­dzie, po­ru­szane nie­wiel­kimi fa­lami, które marsz­czyły po­wierzch­nię mo­rza nad ra­nem.

Hol­ger­sen czoł­gał się w jej stronę, cały czas po­wta­rza­jąc jej imię. Gdy wresz­cie do niej do­tarł, na­chy­lił się nad nią i chwy­cił ją za rękę.

– Helgo – po­wie­dział drżą­cym gło­sem. – Wstań, po­mogę ci!

Nie od­po­wie­działa. Wpa­try­wała się przed sie­bie sze­roko otwar­tymi pu­stymi oczami. Usta miała roz­chy­lone, znie­ru­cho­miałe w krzyku, który zo­stał tak bru­tal­nie prze­rwany. Wo­kół jej głowy woda po­woli za­bar­wiała się na czer­wono.

Helga Mo­ene nie żyła.ROZ­DZIAŁ 3

In­golf Hol­ger­sen klę­czał obok Helgi, apa­tycz­nie pa­trząc w dal. Bujne włosy, za­zwy­czaj tak sta­ran­nie za­cze­sane do tyłu, opa­dły mu na twarz. Nie zo­rien­to­wał się, że przy­szedł syn, który stał te­raz na kra­wę­dzi urwi­ska, z prze­ra­że­niem pa­trząc na ob­raz w dole.

– Tato! – za­wo­łał w końcu Cato ostro. – Co tu się, u dia­bła, stało?

W ciągu paru chwil był już przy nich.

– O Boże! – wes­tchnął i na­chy­lił się nad Helgą. Zba­dał ją, wstrzą­śnięty, po­tem się wy­pro­sto­wał i ob­ró­cił do ojca. – Jak do tego do­szło?

Hol­ger­sen od­wró­cił się po­woli i pół­przy­tomny spoj­rzał na syna, od­ru­chowo od­gar­nia­jąc włosy z twa­rzy.

– Ten w czerni – mruk­nął me­cha­nicz­nie i tak ci­cho, że le­d­wie go było sły­chać. – To ten ubrany na czarno.

Cato przy­kuc­nął i po­ło­żył mu rękę na ra­mie­niu.

– Chodź, tato – po­wie­dział. – Nie mo­żemy tu zo­stać. Hel­dze już nie po­mo­żemy.

Prze­szedł go dreszcz, ale pod­niósł się i po­mógł ojcu sta­nąć na nogi. Hol­ger­sen bier­nie mu się pod­da­wał.

– To ten w czerni – szep­nął jesz­cze raz. – On… on ją ze­pchnął. Wi­dzia­łem. – Głos za­czął mu drżeć. – To ja­kiś spi­sek. Te­raz bę­dzie chciał do­paść mnie. Może się tu zja­wić w każ­dej chwili, synu.

In­golf za­czął się nie­kon­tro­lo­wa­nie trząść. Cato ob­jął go ra­mie­niem i uści­snął.

– Chodź – po­wtó­rzył. – Wej­dziemy do domu i tam po­roz­ma­wiamy. Nie mo­żesz zo­stać na tym mro­zie w sa­mej pi­ża­mie.

Z drże­niem jesz­cze raz zer­k­nął na Helgę, chwy­cił ojca pod rękę i czę­ściowo go cią­gnąc, a czę­ściowo pod­trzy­mu­jąc, do­pro­wa­dził do domu i ostroż­nie po­sa­dził w fo­telu w sa­lo­nie.

– Już do­brze – po­wie­dział. – Po­siedź tu so­bie, a ja za­dzwo­nię do len­smana Vika.

Póź­niej Cato za­te­le­fo­no­wał jesz­cze do domu i obu­dził żonę. W krót­kich sło­wach przed­sta­wił jej sy­tu­ację, za­ofia­ro­wała się, że za­raz przy­je­dzie. Cato po­dzię­ko­wał jej i nie prze­cią­gał roz­mowy.

– Char­lotte nie­długo tu bę­dzie – po­in­for­mo­wał ojca. – To do­brze, prawda?

Hol­ger­sen pół­przy­tomny pod­niósł wzrok. Oczy miał mar­twe. Cato po­czuł, że łzy ci­sną mu się do oczu. Oj­ciec naj­wy­raź­niej kom­plet­nie stra­cił kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Zna­lazł się w swoim schi­zo­fre­nicz­nym świe­cie, peł­nym uro­jeń i wi­zji gro­żą­cych mu nie­bez­pie­czeństw, tak jak dwa lata temu i jesz­cze kilka razy wcze­śniej.

– Ona też umrze – wy­mam­ro­tał In­golf le­d­wie sły­szal­nie. – On tak po­sta­no­wił.

– O czym ty mó­wisz?

– Ten w czerni – od­parł Hol­ger­sen odro­binę gło­śniej. – Tak zde­cy­do­wał. Wiem o tym, bo do­sta­łem prze­kaz od… od Boga. Ich jest cała ar­mia, do­padną nas wszyst­kich.

Cato przy­sta­wił so­bie krze­sło bli­żej ojca i usiadł.

– Nikt nie umrze, tato – za­pew­nił ze łzami w oczach. – Z Helgą to był wy­pa­dek, prawda? Nie­długo przy­je­dzie len­sman. Nie bój się, my wszy­scy się tobą za­opie­ku­jemy.

Ujął dłoń ojca i lekko ją ści­snął. Długo tak sie­dzieli, a gdy wresz­cie za­częło wy­glą­dać na to, że oj­ciec tro­chę się uspo­koił, Cato wy­szedł okryć zwłoki Helgi prze­ście­ra­dłem.

In­golf da­lej sie­dział apa­tyczny. Od czasu do czasu mam­ro­tał ja­kieś nie­zro­zu­miałe słowa, pa­trząc przed sie­bie nie­wi­dzą­cymi oczami. Na­gle roz­legł się ostry dzwo­nek do drzwi, który przy­wo­łał go do rze­czy­wi­sto­ści.

– Cato! – za­wo­łał pół­gło­sem.

Nie do­cze­kał się od­po­wie­dzi. Na­to­miast dzwo­nek ode­zwał się jesz­cze raz. Hol­ger­sen z sze­roko otwar­tymi oczami pod­niósł się, przez chwilę tak stał, po czym z wolna osu­nął się na ko­lana i po­chy­lił, jak mo­dlący się mu­zuł­ma­nin. Z rę­kami przy uszach, po­dej­mu­jąc roz­pacz­liwą próbę od­cię­cia się od sza­leń­stwa, za­czął się ko­ły­sać w przód i w tył rów­nym, mo­no­ton­nym ryt­mem.

Cato stał na brzegu przy Hel­dze Mo­ene, gdy jego uwagę przy­cią­gnęły kroki roz­le­ga­jące się na ta­ra­sie. Za­darł głowę. Jego kor­pu­lentny szef zbli­żał się zdy­szany do wę­gła domu, włosy ster­czały mu na wszyst­kie strony, bro­data twarz była za­spana, a z ką­cika ust zwi­sało mu wiel­kie cy­garo. Tuż za nim szedł jego pies Birk.

– Halo, je­stem tu, na dole! – za­wo­łał Cato i po­ma­chał rę­kami.

Len­sman Ole Vik za­trzy­mał się przy znisz­czo­nej ba­lu­stra­dzie. Py­ka­jąc dy­mem z cy­gara, zmru­żo­nymi oczami pa­trzył na młod­szego ko­legę, któ­rego w ciem­no­ści le­d­wie mógł do­strzec. Pies usiadł przy nim i wpa­try­wał się w tę samą stronę co jego pan.

– Co się dzieje? – spy­tał len­sman grzmią­cym gło­sem.

W ostrym świe­tle księ­życa len­sman wy­glą­dał nie­sa­mo­wi­cie. Ca­to­nowi przy­szło do głowy, że trzeba na­prawdę do­brze znać Olego Vika, aby wie­rzyć, że ma się do czy­nie­nia z pro­fe­sjo­na­li­stą i sza­no­wa­nym przed­sta­wi­cie­lem władz, a nie z ja­kimś dzi­ku­sem. Był męż­czy­zną po­tęż­nej bu­dowy, miał krę­cone włosy, brodę czarną jak wę­giel i głos tak do­no­śny, że osoby, które go nie znały, mo­gły się prze­stra­szyć. Za tą dość prze­ra­ża­jącą fa­sadą biło jed­nak go­rące serce, o czym wie­dział Cato, a dwoje oczu na za­ro­śnię­tej twa­rzy pa­trzyło na oto­cze­nie ze szcze­rym za­in­te­re­so­wa­niem, wzro­kiem zdra­dza­ją­cym zde­cy­do­wa­nie, ale i do­bro.

Ole Vik był je­dyną osobą w ca­łej nie­wiel­kiej gmi­nie, która mo­gła ucho­dzić za ce­le­brytę. Ta nie­sza­blo­nowa, barwna po­stać wy­ra­ża­jąca zde­cy­do­wane sądy dzia­łała na me­dia jak ma­gnes. Cato wie­dział, że zwierzch­nik byłby mile wi­dziany za­równo w pro­gra­mie „Ta­bloid” pry­wat­nej sta­cji TV2, jak i w pro­gra­mach pu­bli­cy­stycz­nych pań­stwo­wej NRK1. Len­sman jed­nak za­wsze od­ma­wiał. Po­ka­zy­wa­nie się w me­diach ogól­no­kra­jo­wych nie słu­żyło jego pracy.

– Tak jak ci mó­wi­łem przez te­le­fon, Helga Mo­ene miała wy­pa­dek – wy­ja­śnił Cato i za­czął wspi­nać się ku ta­ra­sowi.

– Z tej ty­rady, którą wy­gło­si­łeś przez te­le­fon, nie do­tarło do mnie ani jedno słowo – po­skar­żył się len­sman. – Oprócz tego, że cho­dzi o coś po­waż­nego. Czy to ma ja­kiś zwią­zek z wczo­raj­szymi wy­da­rze­niami? Cato, jest śro­dek nocy, bar­dzo cię pro­szę, opo­wiedz wszystko jesz­cze raz, po­woli i spo­koj­nie. Co się stało pani Mo­ene?

Cato wy­ja­śnił, co za­szło, i wska­zał na zwłoki.

– Ona tam leży – za­koń­czył. – Okry­łem ją prze­ście­ra­dłem.

Ole Vik za­klął ci­cho, wy­chy­lił się nad kra­wę­dzią i z nie­do­wie­rza­niem spoj­rzał w stronę wska­zaną przez Ca­tona.

– Na­prawdę nie żyje? – jęk­nął. – A gdzie twój oj­ciec?

– W domu. – Cato po­pa­trzył na szefa z roz­pa­czą w oczach. – Chyba cho­roba znów się ode­zwała – do­dał drżą­cym gło­sem. – A już tak długo nie miał żad­nych symp­to­mów. W ogóle tego nie ro­zu­miem.

Ole prze­łknął ślinę.

– Jest sam?

– Tak.

– Przed chwilą kilka razy dzwo­ni­łem do drzwi. – Len­sman pa­trzył na pod­wład­nego z za­tro­skaną miną. – Nikt mi nie otwo­rzył.

Cato z tru­dem ła­pał od­dech.

– Mu­szę do niego na­tych­miast iść – oświad­czył. – Dzwo­nek mógł go prze­stra­szyć. Na­gle za­czął się bać wszyst­kiego, rów­nież te­le­fonu.

Len­sman zga­sił cy­garo.

– Idź do niego od razu – po­wie­dział ze współ­czu­ciem. – A ja się zo­rien­tuję tu, na dole, i za­raz do was do­łą­czę.

Otwie­ra­jąc so­bie klu­czem drzwi, Cato usły­szał Char­lotte bie­gnącą ogro­dową ścieżką. Za­trzy­mała się przed nim i z prze­ra­że­niem ro­zej­rzała w świe­tle ze­wnętrz­nej lampy.

– Co się dzieje? – spy­tała z lę­kiem w gło­sie.

Po­krótce opo­wie­dział, co się wy­da­rzyło.

Pa­trzyła na niego wiel­kimi oczami. Z jej twa­rzy, po­cią­głej i atrak­cyj­nej, na co dzień uśmiech­nię­tej, te­raz biło zmar­twie­nie. Char­lotte była śred­niego wzro­stu, miała dłu­gie ja­sne włosy po­spiesz­nie zwią­zane w koń­ski ogon.

– Gdzie jest Helga? – spy­tała, z tru­dem wy­ma­wia­jąc słowa.

Cato wska­zał za wę­gieł domu w stronę znisz­czo­nej ba­lu­strady.

– Cie­szę się, że przy­je­cha­łaś, Char­lotte.

– Ra­zem się tym zaj­miemy – za­pew­niła go. – Chodź, pój­dziemy do In­golfa.

Hol­ger­sen le­żał sku­lony na pod­ło­dze w sa­lo­nie. Char­lotte kuc­nęła przy nim.

– In­gol­fie – ode­zwała się ła­god­nie. – Je­ste­śmy tu­taj, Cato i ja. Chodź, po­mo­żemy ci prze­nieść się na ka­napę. – Spoj­rzała na męża. – Nie po­win­ni­śmy za­dzwo­nić po le­ka­rza?

Hol­ger­sen cały się spiął.

– Tylko żad­nego le­ka­rza! – syk­nął za­ska­ku­jąco ostro. – Po moim tru­pie, ja­sne? – Oczy mu błysz­czały.

– Do­brze, jak chcesz, to była tylko pro­po­zy­cja – po­wie­działa uspo­ka­ja­jąco Char­lotte i z re­zy­gna­cją po­pa­trzyła na Ca­tona.

Ra­zem ujęli In­golfa pod pa­chy i ostroż­nie go pod­nie­śli. Bez opo­rów po­zwo­lił się po­ło­żyć na ka­na­pie. Cato wsu­nął mu po­duszkę pod głowę, a Char­lotte przy­nio­sła pled i okryła nim te­ścia. Po­tem usia­dła obok i ujęła In­golfa za rękę.

Le­żał z sze­roko otwar­tymi oczami i pa­trzył przed sie­bie pu­stym wzro­kiem. Wy­raź­nie było wi­dać, że jest w szoku. Po pew­nej chwili jed­nak po­wieki za­częły mu opa­dać, aż wresz­cie cał­kiem się za­mknęły. Pod­bró­dek się roz­luź­nił, od­dech po­głę­bił, a w końcu prze­szedł w re­gu­larne chra­pa­nie.

Char­lotte de­li­kat­nie odło­żyła jego rękę i wstała. Od­wró­ciła się do męża i ze szlo­chem rzu­ciła mu się w ra­miona.

Nie­długo po­tem trza­snęły drzwi wej­ściowe, a de­li­katne pu­ka­nie i przy­tłu­mione „halo” za­po­wie­działy na­dej­ście len­smana.

– Jak on się czuje? – Vik pa­trzył na Char­lotte i Ca­tona z za­tro­skaną miną.

– Śpi – wy­ja­śnił Cato i po­chy­lił się, żeby po­gła­skać psa, który przy­szedł za len­sma­nem.

Vik roz­tar­gnio­nym ge­stem po­dra­pał się po gło­wie, jesz­cze bar­dziej mierz­wiąc roz­czo­chrane włosy, i ob­cią­gnął nieco przy­cia­sny swe­ter.

– Da się z nim po­roz­ma­wiać? – spy­tał.

Char­lotte po­krę­ciła głową.

– Jest za bar­dzo wzbu­rzony.

– To chyba rze­czy­wi­ście nie ma sensu – po­twier­dził Cato.

– We­zwa­li­ście ka­retkę?

– Wy­daje mi się, że po­win­ni­śmy dać mu po­spać w spo­koju – od­parł Cato i opo­wie­dział o re­ak­cji ojca na pro­po­zy­cję spro­wa­dze­nia le­ka­rza.

Len­sman się za­sta­no­wił.

– Wo­bec tego po­roz­ma­wiam z wami.

Cato po­ki­wał głową.

– Mo­żemy usiąść w kuchni – za­pro­po­no­wał.

Usie­dli wo­kół po­ma­lo­wa­nego na nie­bie­sko stołu w du­żej, prak­tycz­nie urzą­dzo­nej kuchni. Birk, otrzy­maw­szy po­le­ce­nie, że ma się po­ło­żyć, wszedł pod stół i oparł głowę o stopy Char­lotte.

– Na­sta­wić kawę? – spy­tał Cato, pa­trząc na nich py­ta­jąco.

Po­tak­nęli.

Przy­go­to­wał więc eks­pres, wy­sta­wił fi­li­żanki i po­piel­niczkę. Po­tem usiadł obok żony. Char­lotte z kie­szeni kurtki wy­jęła pa­pie­rosy, za­pa­liła jed­nego i głę­boko za­cią­gnęła się dy­mem.

– O, jak do­brze!

Ole uśmiech­nął się do niej i prze­niósł spoj­rze­nie na Ca­tona.

– Wczo­raj wie­czo­rem wspo­mnia­łeś, że In­golf praw­do­po­dob­nie ma na­wrót cho­roby – za­czął. – Mo­żesz to do­pre­cy­zo­wać?

Cato nie­spo­koj­nie po­ru­szył się na krze­śle. Szczu­płą twarz miał bladą i ścią­gniętą.

– Oj­ciec cierpi na schi­zo­fre­nię pa­ra­no­idalną – od­parł ci­cho. – To się za­częło już w mło­do­ści. Póź­niej wie­lo­krot­nie na­wra­cało. Nie­kiedy ataki były silne. W ostat­nich la­tach czuł się do­brze, cho­roba była w re­mi­sji, ale dwa lata temu znów za­ata­ko­wała, moc­niej niż kie­dy­kol­wiek. Mu­siał sprze­dać firmę i prze­stać pra­co­wać.

– Do­brze to pa­mię­tam – po­wie­dział Ole. – Nie chcia­łeś prze­jąć firmy, więc dzieło jego ży­cia mu­siało przejść w obce ręce.

– Ni­gdy mi tego nie wy­ba­czył. – Cato za­smu­cony spu­ścił głowę. – Ale nie odzie­dzi­czy­łem po nim ta­lentu do in­te­re­sów, więc nic by z tego nie wy­szło. Nie mia­łem zresztą ochoty na­wet pró­bo­wać.

– Źle się stało dla two­jego ojca, ale dla mnie do­brze, bo dzięki temu mo­głem za­cho­wać zdol­nego funk­cjo­na­riu­sza. – Len­sman ro­ze­śmiał się roz­bra­ja­jąco i od­ru­chowo ob­cią­gnął swe­ter. Jesz­cze dwa lata temu swe­ter był na niego do­bry, ale ostat­nio zro­bił się za cia­sny i opi­nał ciało w miej­scach, w któ­rych nie po­wi­nien opi­nać. Len­sman miał swo­bodny sto­su­nek do wła­snego ciała i nie za bar­dzo przej­mo­wał się lekką nad­wagą, ży­jąc w prze­ko­na­niu, że wnę­trze li­czy się bar­dziej niż wy­gląd. Uwa­żał jed­nak, że z tego po­wodu nie na­leży wcale pod­kre­ślać swo­ich gor­szych stron, dla­tego ten swe­ter nie­po­mier­nie go iry­to­wał. Po­wi­nien był wło­żyć coś in­nego.

– Po­przed­nim ra­zem zo­stał przy­mu­sowo za­brany do szpi­tala – pod­jął Cato za­chryp­nię­tym gło­sem.

Ole w za­my­śle­niu po­ki­wał głową.

– Ale po­tem do­szedł do sie­bie i był zdrowy aż do te­raz? – upew­nił się.

– Ow­szem. Te­raz jed­nak na­gle po­ja­wiły się uro­je­nia i my­śli prze­śla­dow­cze. Trudno to zro­zu­mieć.

– Musi się nim za­jąć le­karz, jak tylko na­sta­nie dzień – stwier­dził len­sman. – Póź­niej z nim po­roz­ma­wiam.

– Wo­bec tego znów trzeba bę­dzie umie­ścić go w szpi­talu pod przy­mu­sem – uśmiech­nął się lekko Cato. – Ni­gdy nie uda ci się skło­nić tego upar­ciu­cha, żeby przy­znał, że jest chory i po­trze­buje le­cze­nia. Już prze­cho­dzi­li­śmy przez to pie­kło.

– Mu­sisz zro­zu­mieć – wtrą­ciła się Char­lotte – że In­golf ma znie­kształ­cony ob­raz rze­czy­wi­sto­ści i wła­snego za­cho­wa­nia. Oczy­wi­ście wtedy, kiedy cho­roba się od­zywa. Jest wów­czas prze­ko­nany, że to inni za­cho­wują się nie­wła­ści­wie, a nie on.

– Ro­zu­miem – po­wie­dział za­my­ślony Ole. – Zaj­miemy się tym pro­ble­mem, gdy przyj­dzie na to czas.

Wy­jął z kie­szeni cy­garo i po­woli w roz­tar­gnie­niu już miał je zwil­żyć, gdy na­gle przy­po­mniał so­bie, gdzie jest, i za­raz scho­wał je z prze­pra­sza­ją­cym uśmie­chem.

– Wy­bacz­cie, ale mu­szę o coś spy­tać. Po­wiedz­cie mi, czy In­golf jest agre­sywny, kiedy cho­roba ata­kuje? W ja­ki­kol­wiek spo­sób skłonny do prze­mocy?

Cato zde­cy­do­wa­nie po­krę­cił głową.

– Nie, wprost prze­ciw­nie. Po pro­stu za­myka się w so­bie. W okre­sach re­mi­sji, czyli naj­czę­ściej, jest pe­łen tem­pe­ra­mentu i ener­gii, ale ni­gdy nie bywa agre­sywny. Cza­sami może się wy­da­wać nie­przy­jemny z po­wodu ata­ków pa­ra­noi. Na ogół wtedy, kiedy do­cho­dzi do sy­tu­acji, która wzmac­nia w nim po­czu­cie za­gro­że­nia. Po­trafi wów­czas krzy­czeć, trza­skać drzwiami, przyj­muje po­zy­cję obronną.

– Ko­goś, kto nic nie wie o jego cho­ro­bie, może to prze­ra­zić – włą­czyła się Char­lotte. – Oczy wy­dają mu się pło­nąć. Wy­gląda na kom­plet­nego sza­leńca.

– Prze­cież nim wtedy jest – za­uwa­żył cierpko Cato.

Ole się ro­ze­śmiał.

– Jak się do­ra­stało u boku tak cho­rego ojca, Cato?

– Prawdę mó­wiąc, by­łem już do­ro­sły, kiedy się do­wie­dzia­łem, że coś mu do­lega. Sporo kloc­ków uło­żyło się wtedy na swo­ich miej­scach, ale w cza­sach mo­jego dzie­ciń­stwa cho­roba ojca ni­gdy nie sta­no­wiła pro­blemu.

– Cho­ciaż był kil­ka­krot­nie w szpi­talu? – zdzi­wił się len­sman.

Cato po­ki­wał głową.

– Przede mną to ukry­wano. Mó­wiono mi, że oj­ciec wy­je­chał.

– A jak się te­raz układa mię­dzy wami?

– W po­rządku. – Cato wzru­szył ra­mio­nami. – Cho­ciaż oj­ciec uważa mnie za ko­goś w ro­dzaju syna mar­no­traw­nego, który go kom­plet­nie za­wiódł.

– I z któ­rego In­golf zre­zy­gno­wał – do­dała Char­lotte. – On po pro­stu taki jest. Ma nie­spo­żytą ener­gię, cza­sami bywa jej aż za dużo. Po­myśl tylko, co zdo­łał zbu­do­wać mimo swo­jej cho­roby. I ile pie­nię­dzy po­świę­cił przez te lata na cele do­bro­czynne. To do­bry czło­wiek i bar­dzo go po­lu­bi­łam, cho­ciaż nie­ła­two było do niego do­trzeć.

– Ale mnie ni­gdy nie wy­ba­czy – wes­tchnął Cato. – Na­prawdę czuje do mnie urazę za to, co się stało z firmą.

– A jak się ukła­dają jego re­la­cje z są­sia­dami?

Char­lotte i Cato po­pa­trzyli na sie­bie.

– Róż­nie – przy­znała Char­lotte.

Cato wstał, wziął z eks­presu dzba­nek z kawą i na­lał jej do fi­li­ża­nek.

– Pa­mię­taj, że w ta­kiej ma­łej miej­sco­wo­ści nie­trudno o za­zdrość – wy­ja­śnił. – Poza tym, jak przed chwilą po­wie­działa Char­lotte, oj­ciec to czło­wiek, który do­brze wie, czego chce. Kiedy wbije so­bie coś do głowy, trudno go po­wstrzy­mać. Jest wręcz nad­ludzko zde­cy­do­wany i dy­na­miczny. Z całą pew­no­ścią znaj­dzie się sporo lu­dzi, któ­rym na­dep­nął na od­cisk.

– Wśród są­sia­dów?

– Mię­dzy in­nymi.

– Czy lu­dzie wie­dzą o jego cho­ro­bie?

– Nie są­dzę. W ogóle się o niej nie mówi. Ni­gdy o tym nie roz­ma­wiał, na­wet z nami. Nie, ra­czej wy­klu­czone, by kto­kol­wiek o tym wie­dział.

Len­sman po­ki­wał głową i wy­pił łyk kawy.

– I co te­raz bę­dzie? – spy­tała Char­lotte.

– Cze­kamy na po­moc z ze­wnątrz – od­parł Ole Vik. – Po­in­for­mo­wa­łem o tym, co się stało, dy­żur­nego pro­ku­ra­tora² z ko­mendy po­li­cji w Borgu. Le­karz są­dowy i tech­nicy po­winni zja­wić się w ciągu go­dziny. Mu­szę pro­sić, żeby nikt nie­po­trzeb­nie nie krę­cił się wo­kół domu.

Char­lotte chci­wie za­cią­gnęła się dy­mem i się­gnęła po fi­li­żankę.

– Aż trudno uwie­rzyć, że coś ta­kiego się stało.

Za­pa­dła ci­sza, w któ­rej do­tarło do nich głę­bo­kie po­chra­py­wa­nie In­golfa w sa­lo­nie.

– A co z Helgą? Bę­dzie tak le­żeć? – za­nie­po­ko­iła się Char­lotte.

– Nie­długo pew­nie ją za­biorą – od­parł len­sman. – To bę­dzie za­le­żało od de­cy­zji pa­to­loga. I od ba­dań, które prze­pro­wa­dzą nasi lu­dzie.

– A do­kąd ją za­biorą?

– Zo­sta­nie prze­wie­ziona na sek­cję zwłok.

Znów umil­kli.

– Po­wiedz­cie mi – ode­zwał się Vik po chwili – czy Helga Mo­ene ma ja­kąś ro­dzinę? Bę­dziemy mu­sieli prze­cież po­wia­do­mić naj­bliż­szych. – Spoj­rzał na nich py­ta­jąco.

Cato kiw­nął głową.

– Ma syna w moim wieku. Na imię mu Pet­ter. Mieszka w oko­licy Ber­gen.

– A do­kład­niej?

– W Åsane, na pół­noc od cen­trum mia­sta.

Ole wy­jął no­tes i za­pi­sał.

– Nosi ta­kie samo na­zwi­sko jak matka?

– Tak.

– Czyli Pet­ter Mo­ene. – Ole za­pi­sał i tę in­for­ma­cję, po czym odło­żył no­tes i dłu­go­pis na stół. – Po­wiedz mi, czy twój oj­ciec ma na ciele ja­kieś ślady, które świad­czy­łyby o tym, że wdał się w bójkę czy coś po­dob­nego? – spy­tał. – Ja­kieś rany czy za­dra­pa­nia?

Cato spoj­rzał na szefa z po­nurą miną, jakby nie miał ochoty od­po­wia­dać.

– Ma kilka drob­nych za­dra­pań na twa­rzy – od­parł, wzru­sza­jąc ra­mio­nami. – Ale to prze­cież nie musi nic ozna­czać. Był tak wzbu­rzony, że pew­nie się prze­wró­cił i ude­rzył, prawda?

– Oczy­wi­ście – przy­znał Ole. – Ni­czego nie można wy­klu­czyć.

– Ma też kilka dziw­nych ran na grzbie­cie dłoni. – Char­lotte po­pa­trzyła na nich prze­ra­żona. – Za­uwa­ży­łam je, kiedy przy nim sie­dzia­łam. Wy­glą­dają tak, jakby ktoś go po­dra­pał.

– Daj spo­kój, Char­lotte! – za­pro­te­sto­wał Cato. – To nie są żadne po­dra­pa­nia. – Na­chy­lił się nad sto­łem i do­dał sta­now­czo: – Ole, oj­ciec nie jest czło­wie­kiem skłon­nym do prze­mocy.

– Tak, tak, zro­zu­mia­łem. – Len­sman po­ki­wał głową. – Wspo­mnia­łeś, że In­golf miał wielu wro­gów. Są­dzisz, że ktoś z nich mógł mieć do­sta­tecz­nie silny mo­tyw, żeby pra­gnąć jego śmierci albo chcieć go skrzyw­dzić w ja­kiś inny spo­sób?

Cato długo się za­sta­na­wiał.

– Nie. Trudno mi w to uwie­rzyć – od­parł. – Oj­ciec bez wąt­pie­nia nie­jed­nemu na­dep­nął na od­cisk, ale…

– Bę­dziemy mo­gli do­trzeć do ta­kich osób, je­śli to się okaże ko­nieczne?

– Tak, na pewno – od­rzekł Cato bez prze­ko­na­nia. – Ale chyba nie są­dzisz, że któ­ryś z daw­nych wro­gów ojca za­czął po tylu la­tach bie­gać no­cami po jego ogro­dzie?

Len­sman uśmiech­nął się le­ciutko.

– Rze­czy­wi­ście nie brzmi to zbyt praw­do­po­dob­nie – przy­znał i znów ob­cią­gnął swe­ter. – Ale na ra­zie nie mogę wy­klu­czyć żad­nej ewen­tu­al­no­ści. Czy ostat­nio wy­da­rzyło się coś szcze­gól­nego, co mo­głoby tłu­ma­czyć taki na­gły na­wrót cho­roby? Ja­kiś czyn­nik, który by ją wy­wo­łał?

– Nie. – Cato i Char­lotte od­po­wie­dzieli nie­mal jed­nym gło­sem.

Ole się prze­cią­gnął.

– Cato, zrób so­bie dzi­siaj wolne, zaj­mij się oj­cem. Poza tym mu­sisz być do­stępny na wy­pa­dek, gdy­by­śmy chcieli ci za­dać ja­kieś py­ta­nia. Nie­stety, nie je­steś bez­stronny, więc nie mo­żesz uczest­ni­czyć w śledz­twie. Ro­zu­miesz to, prawda?

– Ja­sne. – Cato uśmiech­nął się z przy­mu­sem.

Ole sen­nie spoj­rzał na ze­ga­rek.

– No cóż – po­wie­dział. – Czeka nas długi dzień.

_______________

2W Nor­we­gii naj­niż­szy szcze­bel pro­ku­ra­tury (od­po­wied­nik pol­skich pro­ku­ra­tur re­jo­no­wych) jest ści­śle zin­te­gro­wany z po­li­cją. Two­rzą go po­li­cjanci-praw­nicy w stop­niach młod­szy pro­ku­ra­tor po­li­cji, pro­ku­ra­tor po­li­cji i in­spek­tor po­li­cji. Upraw­nie­nia pro­ku­ra­tor­skie ma rów­nież ko­men­dant okrę­gowy po­li­cji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: