W sercu Londynu - ebook
W sercu Londynu - ebook
Znany londyński finansista i milioner Stefano Gunn na prośbę swojej matki zleca sprawę początkującej kancelarii prawniczej. Matka usiłuje go wyswatać, a w tej kancelarii pracuje córka jej przyjaciółki. Jednak to nie ona wpada w oko Stefanowi, lecz Sunny Porter, najmłodsza pracownica kancelarii. Stefan postanawia złożyć jej pewną propozycję…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3413-9 |
Rozmiar pliku: | 598 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– On tu jest!
Sunny podniosła głowę znad sterty papierów i książek. Papiery należało powkładać do odpowiednich teczek, a książki służyły do wyszukiwania precedensów odnoszących się do skomplikowanego zagadnienia podatkowego, którym zajmowała się jej szefowa. Sunny miała tyle pracy, że nie mogła sobie pozwolić nawet na wyjście do łazienki, a jednak także jej udzieliło się podniecenie, które ogarnęło wszystkich pracowników kancelarii Marshall, Jones and Jones na wieść, że dostali zlecenie od Stefana Gunna.
Kancelaria była stosunkowo nowa i niezbyt dobrze jeszcze osadzona w prawniczym światku Londynu. Udało się tu ściągnąć kilka jaśniejszych gwiazd z większych firm, ale brakowało jeszcze doświadczenia, jakiego zapewne oczekiwał ktoś taki jak Gunn. Fakt, że mimo to dał im zlecenie, stał się przyczyną spekulacji, które dotarły nawet do malutkiej dziupli na samym końcu budynku, w której siedziała przysypana po uszy pracą Sunny.
Zlecenie dotyczyło prawa patentowego, które firma zawdzięczała Katherine, jednej z partnerek. Plotkarze twierdzili, że Stefanowi spodobała się Katherine i próbował ją w ten sposób obłaskawić, ale zdaniem Sunny to nie miało żadnego sensu. Przecież Gunn mógł po prostu zadzwonić do Katherine i zaprosić ją na kolację jak każdy normalny człowiek. Ale z drugiej strony Stefano Gunn nie był normalnym człowiekiem. Normalni ludzie w wieku trzydziestu paru lat nie trzęsą całym Londynem.
Zresztą niewiele ją to wszystko obchodziło. Początkującej firmie przydaje się każde zlecenie. Praca, którą dał im Stefano, dla niego być może znaczyła niewiele, ale dla nich były to duże pieniądze.
Oparła podbródek na ręku, patrząc na Alice, z którą dzieliła pokój. Alice była nieduża, pulchna, gadatliwa i ani chwili nie potrafiła usiedzieć spokojnie. Z miejsca uznała za swój obowiązek dowiedzieć się jak najwięcej o milionerze dobroczyńcy. Przez ostatnie dwa tygodnie nosiła dokumenty z pokoi na parterze do ważniejszych szyszek, które zajmowały dwa pozostałe piętra budynku, i za każdym razem przynosiła stamtąd nowe strzępki informacji, które Sunny przeważnie ignorowała.
– Naprawdę udało ci się go zobaczyć? – zapytała teraz Sunny z niedowierzaniem.
– No, wiesz…
– Odpowiedz po prostu: tak albo nie.
– Nie psuj zabawy, Sunny. – Zupełnie niespeszona Alice wyciągnęła sobie krzesło i usiadła po drugiej stronie biurka. – To niemożliwe, żeby w ogóle cię to nie interesowało!
– Chcesz się założyć? – uśmiechnęła się Sunny.
Alice uosabiała wszystkie cechy, które zwykle wzbudzały w niej niechęć: mówiła z irytującym akcentem, kręciła się po pokoju ze swobodą i pewnością siebie kogoś, kogo życie zawsze dobrze traktowało, a w dodatku dostała pracę w kancelarii tylko dzięki kontaktom ojca, do czego zresztą przyznała się bez zahamowań już pierwszego dnia. Ale, o dziwo, Sunny ją polubiła. Dlatego teraz na chwilę oderwała się od pracy, żeby posłuchać ostatnich doniesień.
– Nie – westchnęła Alice, wydymając usta. – Nawet nie mogłam wypytać Ellie o żadne szczegóły, bo wszyscy mają się zachowywać wzorowo i Ellie wygląda, jakby ktoś jej przeszczepił osobowość.
– Może po prostu miała dużo pracy i uznała, że dziesiąta piętnaście przed południem to nie jest odpowiednia chwila na plotki o nowym kliencie?
– A na tobie naprawdę nie robi to wrażenia? – zdumiała się Alice.
– Trudno na mnie zrobić wrażenie. – Sunny nadal się uśmiechała, ale spięła się. Ciekawa była, czy kiedyś uda jej się rozluźnić na tyle, że osobiste pytania przestaną ją paraliżować. Alice nie była wścibska i tak naprawdę jej pytanie trudno było uznać za osobiste, a jednak Sunny natychmiast się wycofała.
Wiedziała, że jest sztywna w kontaktach i że rówieśnicy z pracy uważają, że jest miła, lecz niedostępna i trzyma się na dystans. Przypuszczała, że obgadują ją za plecami. Była, jaka była, i wiedziała, dlaczego taka jest, ale czasami żałowała, że nie potrafi tego zmienić.
Alice czekała na odpowiedź, wpatrując się w nią brązowymi oczami jak pocieszny szczeniak.
– Ktoś taki nie jest w moim typie. To znaczy nie mogłabym go uznać… no cóż, nie robi na mnie wrażenia to, że ktoś jest bogaty albo przystojny – zakończyła bezradnie i wskazała na stertę papierów. – To dobrze, że dał nam zlecenie. Partnerzy na pewno bardzo się ucieszyli.
– A kogo obchodzą partnerzy? Jeśli chodzi mu o Katherine, to ją pewnie ucieszy nie tylko zlecenie – uśmiechnęła się Alice. – Na pewno zabierze ją na kolację, żeby omówić wszystkie szczegóły. Gdzieś, gdzie nie będzie im się przyglądać cała kancelaria. Chociaż – spojrzała na Sunny z szerokim uśmiechem – ty wyglądasz znacznie lepiej od niej, a gdybyś jeszcze zechciała się jakoś ubrać… Idę stąd, zanim mnie zastrzelisz – dodała i zniknęła.
Sunny znów zatrzymała wzrok na dokumentach, ale nie była w stanie się skupić. Myśl, że ktoś taki jak Stefano Gunn mógłby uznać ją za atrakcyjną, była zupełnie absurdalna. Wszyscy o nim słyszeli. Cały świat o nim słyszał. Był niedorzecznie bogaty i przystojny. Jego nazwisko niemal codziennie pojawiało się na finansowych stronach gazet. Sunny nie czytała brukowców, ale była pewna, że tam również o nim pisano. Niedorzecznie bogaci i przystojni mężczyźni rzadko żyli jak mnisi. Przeważnie ciągnęli za sobą orszak kobiet podobnych do lalek Barbie.
Ale co ją to wszystko mogło obchodzić? Wpatrzyła się w ekran komputera, ale zamiast gęstych linijek raportu widziała przed sobą obraz własnego życia: nieszczęśliwe dzieciństwo, koszmarną rodzinę zastępczą, szkołę z internatem, do której dostała stypendium, oraz koleżanki, które nie chciały mieć z nią nic wspólnego, bo nie była jedną z nich.
Wzięła kilka głębokich oddechów, żeby przerwać to użalanie się nad sobą. Głęboko w duszy wciąż nosiła blizny po tamtych czasach, ale teraz miała dwadzieścia cztery lata, była dorosła i umiała sobie poradzić z minionymi cierpieniami.
Litery na ekranie stały się wyraźniejsze. Zagłębiła się w pracy i oderwała się od niej dopiero wtedy, gdy zadzwonił telefon na jej biurku. To była wewnętrzna linia. Spojrzała na zegarek i ze zdumieniem zauważyła, że jest już wpół do pierwszej.
– Sunny?
– Cześć, Katherine. – Katherine była jedną z najmłodszych partnerek we wszystkich kancelariach w mieście. Wysoka i szczupła, miała krótkie ciemne włosy i inteligentne brązowe oczy. Nieskazitelne pochodzenie przygotowało ją do życia pełnego osiągnięć i Katherine spełniała wszelkie pokładane w niej nadzieje. Od czasu do czasu wychodziła ze wszystkimi na drinka po pracy, bo, jak kiedyś powiedziała, nie należy się zamykać w wieży z kości słoniowej. Przy jednej z takich okazji wyznała, że brakuje jej w życiu tylko męża i dzieci. Powiedziała również, że wciąż powtarza rodzicom, by nie liczyli na wnuki, ale oni nie dają za wygraną.
Katherine była w stu procentach kobietą sukcesu i wzorem dla Sunny, która wierzyła, że praca jest jedyną rzeczą, na której można w życiu polegać. Praca nigdy nie zawiedzie, jeśli wkłada się w nią wystarczająco dużo wysiłku. Zawieść mogą tylko ludzie.
– Wiem, że to twoja pora lunchu i robię to bardzo niechętnie, ale muszę cię prosić o przysługę. Czy mogłabyś przyjść do sali konferencyjnej?
– Czy to ma coś wspólnego z dokumentami, które Phil Dixon dał mi do przejrzenia? Bo jeśli tak, to jeszcze z nimi nie skończyłam. – Robiła, co mogła, ale inaczej niż większość znajomych z pracy miała kredyty do spłacenia i wieczorami pracowała dodatkowo w restauracji. Gdy w końcu docierała do mieszkania, które dzieliła z Amy, nie miała już czasu ani siły na nic więcej. Dokumenty miały być gotowe dopiero na następny tydzień, mimo to Sunny z niepokojem już czekała na reprymendę.
– Nie, to nie ma z tym nic wspólnego. Przyjdź do sali konferencyjnej i zabierz ze sobą to, nad czym pracujesz w tej chwili. Nie martw się o lunch, każę ci coś przysłać.
Na zewnątrz na błękitnym niebie świeciło słońce, ale w klimatyzowanym budynku było chłodno. Idąc dwa piętra w górę do sali konferencyjnej, Sunny zauważyła, że wiele pokoi jest pustych. Kto w piękny letni dzień miałby ochotę jeść lunch przy biurku, skoro zaledwie o kilka minut drogi stąd znajdował się St James’s Park?
Na trzecim piętrze skręciła do garderoby i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Długie srebrzystoblond włosy, które rozpuszczone tworzyły burzę loków wokół twarzy, teraz były ściągnięte w węzeł na karku. Biała bluzka i szara spódnica do kolan wyglądały nienagannie. Nie musiała sprawdzać butów, bo wiedziała, że są wyczyszczone do błysku. Każdego ranka przed wyjściem z domu dokładnie sprawdzała swój wygląd. Uderzająca uroda jeszcze nigdy nie przyniosła jej żadnego pożytku, toteż Sunny próbowała ją ukrywać. Czasami żałowała, że ma dobry wzrok; gdyby nie to, mogłaby się dodatkowo oszpecić okularami w grubych oprawkach.
Katherine czekała na nią w dużej sali konferencyjnej. Stał tam orzechowy stół, przy którym mogło usiąść dwadzieścia osób. Obok znajdowały się niezbędne przyrządy do robienia herbaty i kawy. Na podłodze leżała beżowa wykładzina, a wielkie okna osłonięte były wertykalnymi żaluzjami. Nie było tu żadnych jaskrawych kolorów, obrazów ani przykuwających wzrok roślin. Koło Katherine przy wielkim stole siedziała dziewczynka z ramionami buntowniczo skrzyżowanymi na piersiach. Przed nią leżała sterta elektronicznych gadżetów: iPad, iPhone, cieniutki komputer.
– Sunny, to jest Flora.
Flora nawet nie podniosła głowy, natomiast Sunny otworzyła usta ze zdziwienia.
– Wiem, że pewnie jesteś zaskoczona, ale muszę cię poprosić, żebyś posiedziała z Florą, dopóki nie skończę rozmawiać z jej ojcem. – Katherine podeszła do niej i dodała cicho: – Babcia miała się nią zająć, ale musiała wyjechać i pół godziny temu zrzuciła mi ją na głowę.
– Mam się opiekować dzieckiem? – powtórzyła Sunny ze zgrozą. Nie miała rozwiniętych instynktów macierzyńskich ani żadnego doświadczenia w zajmowaniu się dziećmi. W jej własnym dzieciństwie niewiele było okazji do zabawy; musiała bardzo szybko dorosnąć.
– To już nie jest małe dziecko – uśmiechnęła się Katherine. – Nic z nią nie musisz robić, dlatego powiedziałam, żebyś przyniosła ze sobą pracę. Tu będzie ci wygodnie. Sala jest wolna przez całe popołudnie. Powinnam skończyć z panem Gunnem około wpół do szóstej.
– To jego dziecko? – zdumiała się Sunny.
– O ile mówi prawdę. Ale wierz mi, nie należy do ludzi, którzy robią sobie głupie żarty.
Przedstawiła Sunny dziewczynce, po czym błyskawicznie odwróciła się i zniknęła za drzwiami. Sunny odniosła wrażenie, że Katherine czuje się przy dzieciach równie niepewnie jak ona.
Przez kilka sekund patrzyła na Florę w milczeniu. Mała była bardzo ładna. Ciemne włosy opadały jej na plecy, długie rzęsy niemal dotykały policzków. Patrzyła na nią wielkimi czarnymi oczami w kształcie migdałów.
– Ja też nie chcę tu być – stwierdziła z grymasem i znów złożyła ramiona na piersiach. – To nie moja wina, że babcia musiała mnie tu zostawić.
Sunny w głębi ducha odetchnęła z ulgą. Ponure i zbuntowane dziecko było jej łatwiej zrozumieć niż szczęśliwe.
– Przyniosłaś ze sobą wszystkie swoje zabawki. – Popatrzyła na kolekcję drogich gadżetów, zastanawiając się, ilu ośmio- czy dziewięciolatków nosi ze sobą zabawki o wartości kilku tysięcy funtów. Nic wcześniej nie słyszała o tym, by Stefano Gunn miał dziecko, i o ile wiedziała, nikt inny również o tym nie słyszał.
Flora ziewnęła, nie zasłaniając ust.
– Już mi się znudziły.
– Ile masz lat?
– A po co chcesz to wiedzieć?
– Może ci się wydaje, że jesteś twarda, ale ja z całą pewnością jestem twardsza – powiedziała Sunny szczerze i to stwierdzenie wywołało w oczach dziewczynki iskrę zainteresowania. – Ile masz lat?
– Prawie dziewięć.
– Dobrze. – Z uśmiechem sięgnęła po teczki, które przyniosła ze sobą. – W takim razie, skoro znudziły cię zabawki, to możesz mi pomóc w pracy.
Stefano wyciągnął przed siebie długie nogi i stłumił ziewnięcie.
Tym wszystkim w zupełności mógł się zająć któryś z jego pracowników. Miał w swojej firmie kompetentnych prawników, a nawet gdyby oni nie byli w stanie rozwikłać tego konkretnego problemu z prawem patentowym, mógł zatrudnić największą i najlepszą kancelarię. Tymczasem ze względu na matkę siedział teraz w firmie, która w zasadzie jeszcze nie wyszła z fazy pączkowania.
– Córka Jane tam pracuje. Pamiętasz chyba moją przyjaciółkę Jane? – dopytywała się matka. Nie pamiętał, ale gdy usłyszał te słowa, od razu wiedział, do czego matka zmierza.
Już nie po raz pierwszy Angela Gunn próbowała go wyswatać. Po śmierci byłej żony, która pod wpływem alkoholu jechała zbyt szybko sportowym samochodem po krętych drogach Nowej Zelandii, matka próbowała znaleźć mu odpowiednią kobietę, która, jak to ujmowała, byłaby w stanie wywrzeć stabilizujący macierzyński wpływ na jego córkę.
– Dziewczyna potrzebuje matki – powtarzała ciągle. – Flora prawie cię nie zna i tęskni za Alicią, dlatego tak trudno jej się przystosować.
Stefano musiał się z matką zgodzić przynajmniej w jednej sprawie: niemal nie znał swojej córki, choć z trudem się powstrzymywał, by nie wyjaśnić matce, dlaczego tak jest. Jego małżeństwo z Alicią było krótkotrwałą katastrofą. Poznali się w młodości i to, co miało być przelotnym romansem, zmieniło się w małżeństwo z konieczności, gdy Alicia zaszła w ciążę. Czy zrobiła to celowo? Nigdy jej o to nie zapytał, ale z drugiej strony, czy musiał? Przyjechała z Nowej Zelandii na studia, a potem zdecydowała się zostać w Londynie i znalazła pracę jako pielęgniarka w jednym z największych miejskich szpitali. Poznał ją tam, gdy grając w rugby, złamał sobie trzy żebra. Pożądał jej, a ona udawała niedostępną i nieśmiałą, a gdy wreszcie udało mu się ją zaciągnąć do łóżka, był przekonany, że bierze pigułkę i że jako pielęgniarka doskonale zdaje sobie sprawę, jak ważne jest przestrzeganie wszystkich zasad. Okazało się, że przydarzyła im się wpadka.
– Pamiętam, że któregoś dnia bolał mnie żołądek – powiedziała, zarzucając mu ręce na szyję i przytulając się do niego, choć jemu ziemia usuwała się spod stóp. – Nie jestem pewna, czy wiesz, że czasami przy wirusie żołądkowym antykoncepcja nie działa.
Ożenił się z nią. Szedł przez kościół z entuzjazmem człowieka zmierzającego na szubienicę i nie trzeba było nawet pięciu minut, by sobie uświadomił, jak wielki błąd popełnił. Alicia zmieniła się z dnia na dzień. Gdy tylko zyskała dostęp do wielkich pieniędzy, zaczęła je wydawać w szaleńczym tempie. Do tego domagała się, by spędzał z nią więcej czasu, narzekając ciągle na jego godziny pracy. Urządzała mu awantury, jeśli spóźnił się choćby o dwie minuty. Zgrzytając zębami, powtarzał sobie, że to tylko hormony ciążowe, choć wiedział, że to nieprawda.
Po urodzeniu Flory wymagania Alicii jeszcze wzrosły. Teraz domagała się jego uwagi przez okrągłą dobę. Ich londyńska rezydencja zmieniła się w pole bitwy. Im mniejszą ochotę Stefano miał wracać do domu, tym bardziej jadowite stawały się słowne ataki Alicii. W końcu z wielką satysfakcją oznajmiła, że ponieważ się nudzi, a jego nigdy nie ma w domu, to sama poszuka sobie rozrywek. Odkrył, na czym polegały te rozrywki, gdy któregoś dnia wrócił do domu wcześniej i zastał ją w łóżku z innym mężczyzną. Nie poczuł nawet cienia zazdrości i to był najlepszy dowód, że konieczny jest rozwód.
Można było rozstać się w cywilizowany sposób, bo Stefano ze względu na córkę z największą chęcią zaspokajał wszystkie wygórowane żądania Alicii. Tymczasem rozwód zmienił się w koszmar, który trwał sześć lat. Alicia zgarnęła pieniądze, wróciła do Nowej Zelandii i zaczęła ograniczać jego odwiedziny u córki, które i tak były trudne, jako że znajdowali się na dwóch przeciwnych krańcach świata. Stefano robił, co mógł, by wywalczyć sobie jakieś rozsądniejsze prawa do opieki nad dzieckiem, ale okazało się to niemożliwe. Alicia zastraszała go na wszelkie możliwe sposoby i tylko jej przedwczesna śmierć pozwoliła mu w końcu odzyskać dziecko, które tak bardzo pragnął poznać, ale które widział tylko parę razy w życiu.
Teraz miał Florę, ale po tych wszystkich latach zupełnie jej nie znał, a ona odnosiła się do niego nieprzyjaźnie, była ponura i niechętna do współpracy. Mieszkali razem już niemal od roku i jego matka wciąż powtarzała, że Florze potrzebne jest ciepło macierzyńskiej miłości.
Popatrzył na Katherine Kerr, która siedziała ze zmarszczonym czołem nad przyniesionymi przez niego dokumentami. Pochwyciła jego spojrzenie i uśmiechnęła się przyjaźnie.
– Proszę się nie martwić o córkę. Zostawiłam ją w rękach jednej z naszych najjaśniejszych gwiazd.
Katherine Kerr była inteligentna, atrakcyjna i obdarzona empatią. Jego matka miała nadzieję, że coś między nimi zaiskrzy i że Stefano zaprosi ją na kolację. Ale nic z tego.
– Nie martwię się o Florę, tylko o to, że jeśli zaraz tego nie skończymy, to spóźnię się na spotkanie o wpół do szóstej.
Katherine zamknęła teczkę i podniosła głowę.
– To wydaje się zupełnie proste. Jeśli zgadza się pan zostawić to nam, mogę pana zapewnić, że będzie pan zadowolony z naszej pracy, panie Gunn.
Stefano spojrzał na zegarek i wstał. Jeśli ta kobieta oczekiwała czegoś więcej, czekało ją rozczarowanie.
– Nie będę pani zatrzymywać dłużej, panno Kerr, proszę mi tylko powiedzieć, gdzie znajdę córkę. Rozumiem, że ma już pani wszystkie istotne informacje potrzebne do przeprowadzenia tej sprawy?
Owszem, zebrała wszystkie informacje, a współpraca z nim była dla niej przyjemnością. Miała nadzieję, że Stefano będzie pamiętał o jej firmie, gdyby potrzebował prawniczej asysty w jakichś kolejnych przedsięwzięciach.
Wychodząc z gabinetu Stefano pomyślał, że będzie musiał jakoś delikatnie przekazać matce, żeby powstrzymała swoje zapędy. Gdy chodziło o kobiety, był całkiem zadowolony z obecnego stanu rzeczy. Ładne, niewymagające i niezbyt błyskotliwe dziewczyny pojawiały się w jego życiu i znikały z niego w miarę potrzeb. To był całkiem niezły układ.
Poszedł do sali konferencyjnej, przygotowując się w duchu na konfrontację z córką, przepełniony współczuciem dla osoby, której przypadła wątpliwa przyjemność opieki nad Florą. Mała miała wyjątkowy talent do okazywania wrogości, szczególnie wobec opiekunek.
W całym budynku czuć było zapach świeżej farby i nowych wykładzin. Podobał mu się styl urządzenia wnętrz: były stonowane i bezpretensjonalne. Pomyślał, że może rzeczywiście podrzuci im jeszcze jakieś zlecenie. Zastukał do drzwi i, nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka.
Sunny podniosła głowę i zaparło jej dech. Wiedziała, jak wygląda Stefano Gunn, a w każdym razie tak jej się wydawało – na finansowych stronach gazet widywała zdjęcia wysokiego, przystojnego mężczyzny o szkockich korzeniach i zupełnie nieszkockim wyglądzie – ale na żywo to było zupełnie co innego. Stefano Gunn nie był po prostu przystojny. Był oszałamiająco przystojny – bardzo wysoki i muskularny, z czarnymi włosami wijącymi się na karku, a rysy twarzy… Po prostu emanował seksapilem.
W końcu Sunny zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech, i wzięła się w garść. Podniosła się i wyciągnęła rękę.
– Nazywam się Sunny Porter.
Od dotyku jego chłodnych palców przeszył ją dreszcz.
– Floro – zwróciła się do dziecka, które nawet nie podniosło głowy, zajęte zakreślaniem markerem fragmentów na kopii dokumentu. – Przyszedł twój ojciec.
– Flora – powiedział Stefano ostro, ale zaraz złagodził ton i dodał: – Czas już iść.
– Wolałabym tu zostać – odrzekła Flora chłodno, patrząc na niego z wyzwaniem.
Zapadło milczenie. Sunny odchrząknęła ze skrępowaniem i zaczęła zbierać papiery.
– Zdaje się, że udało się pani zainteresować moją córkę. Co ona właściwie robi?
Sunny niechętnie przeniosła na niego wzrok. Była wysoka, ale i tak musiała podnieść głowę, by spojrzeć mu w oczy.
Jest piękna, pomyślał Stefano. Nie po prostu ładna czy atrakcyjna, ale naprawdę uderzająco piękna, choć było widać, że robi, co może, żeby to ukryć. Tanie i nijakie ubranie w smętnych kolorach nie było w stanie zamaskować promiennej urody, twarzy w kształcie serca i wielkich zielonych oczu.
Sunny przywykła do tego, że mężczyźni się na nią gapią, ale spojrzenie ciemnych oczu Stefana nie wzbudziło w niej irytacji; przeciwnie, poczuła, że kolana pod nią miękną, ale przez to wpadła w panikę. Jej życie w dzieciństwie pełne było chaosu; matkę interesowali przede wszystkim mężczyźni, narkotyki i alkohol i niejednokrotnie znikała na kilka dni, zostawiając córkę u któregoś z sąsiadów. Po takich doświadczeniach Sunny uważała, że jest zahartowana i potrafi sobie poradzić w każdej sytuacji, zwłaszcza gdy chodziło o mężczyzn. Zwracali na nią uwagę, odkąd zaczęła dojrzewać. Gdy matka zmarła z przedawkowania narkotyków, jedenastoletnia Sunny trafiła do rodziny zastępczej. Zastępczy ojciec przez cały czas wlepiał w nią lubieżne spojrzenia. Tylko patrzył, nigdy jej nie dotknął, ale była tak wystraszona, że na noc zamykała drzwi sypialni na klucz. Potem zdobyła stypendium do ekskluzywnej szkoły z internatem, ale tam również jej uroda stała się przyczyną odrzucenia. Koleżanki pochodzące z bogatych rodzin izolowały ją, bo w towarzystwie Sunny chłopcy patrzyli tylko na nią.
W rezultacie Sunny zbudowała wokół siebie pancerz ochronny, który pozwalał jej ignorować to, czego nie potrafiła zmienić. Nauczyła się nie zauważać męskich spojrzeń. Powtarzała sobie, że odpowiednim dla niej mężczyzną będzie taki, który zapragnie jej ze względu na inteligencję i osobowość.
Ktoś taki pojawił się podczas studiów. Miał na imię John, był dobry, uroczy, szarmancki i zrównoważony, ale nie wzbudzał w Sunny żadnej fizycznej reakcji. Od tego czasu minęły dwa lata, ale myśl o tym wciąż była dla niej bolesna. Czyżby pod swoją skorupą wciąż tęskniła do miłości? Do kogoś, kto prawdziwie ją rozpali? John na pozór wydawał się idealnym kandydatem do wielkiego uczucia, tylko że w ogóle nie miała ochoty go dotykać. W rezultacie doszła do wniosku, że nieudane dzieciństwo uszkodziło ją na zawsze i gotowa już była się z tym pogodzić.
Skąd zatem wzięła się jej reakcja na Stefana Gunna? Nigdy wcześniej nie oblewało ją gorąco pod spojrzeniem mężczyzny.
– Flora nie miała ochoty bawić się swoimi drogimi zabawkami. – W porę przypomniała sobie, że Gunn jest bardzo ważnym klientem i powściągnęła lekceważenie w głosie. – Dałam jej więc pracę i siedzi nad nią od trzech godzin.
– Pracę? – Gunn popatrzył z niedowierzaniem na córkę, która nie zwracała na niego uwagi i w dalszym ciągu ostentacyjnie zaznaczała fragmenty tekstu.
– To nie jest prawdziwa praca – wyjaśniła Sunny, odsuwając się od niego. – Skserowałam kilka stron z podręcznika z opisem sprawy Petersen kontra Shaw, poprosiłam, żeby to przeczytała i zaznaczyła te fragmenty, które jej zdaniem są istotne dla wygranej Petersena.
– Co takiego?
– Najmocniej przepraszam, panie Gunn. – Sunny zesztywniała i odruchowo przeszła w tryb obronny. Co miała zrobić, wyczarować klocki lego? – Powiedziała, że znudziły jej się już gry na iPadzie i laptopie, a ja miałam sporo własnej pracy.
– Ja pani nie krytykuję – odrzekł Stefano sucho. – Tylko po prostu nie posiadam się ze zdumienia, że coś takiego mogło zainteresować Florę.
Sunny rozluźniła się i zerknęła na jego przystojną twarz. Głos miał głęboki i aksamitny, ciemna karnacja wskazywała na domieszkę cudzoziemskich genów. Poczuła, że się rumieni.
– Może sobie zabrać te wydruki. To klasyczna sprawa. W żadnym wypadku nie dałabym jej niczego aktualnego czy objętego klauzulą poufności.
– Co pani robi po pracy?
– Przepraszam? – Spojrzała na niego z konsternacją.
– Później. Co pani robi później? Chciałbym podziękować za opiekę nad córką i zaprosić panią na kolację.
– Nie ma takiej potrzeby. – Na samą myśl o wyjściu z nim na kolację ogarnęło ją przerażenie. Miała ochotę pożegnać się z nim jak najszybciej i nigdy więcej nie widzieć go na oczy. Jej ciało reagowało na niego w katastrofalny sposób, a Sunny bardzo sobie ceniła własną samokontrolę.
Stefano przyjrzał jej się przymrużonymi oczami, zdziwiony odmową.
– Naprawdę nie mogę – dodała, nie chcąc wydawać się niegrzeczna. – Po szóstej zaczynam drugą pracę. A poza tym nie musi mi pan dziękować. To część moich obowiązków.
– Drugą pracę? – Zmarszczył brwi. – Jaką?
– Cztery wieczory w tygodniu pracuję w restauracji. Szkoła prawnicza kosztuje – powiedziała wprost. – Muszę też opłacić czynsz i kupić jedzenie. To, co zarabiam tutaj, nie wystarcza na wszystko.
– W takim razie proszę pójść ze mną na kolację – powtórzył Stefano gładko. – Mam dla pani pewną ofertę. Sądzę, że jej pani nie odrzuci.