Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

W sercu światła. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
27 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W sercu światła. Tom 3 - ebook

Sofia wie, że w życiu może polegać tylko na sobie. Jej głównym celem stała się zemsta na korporacji LaRoux Industries, którą obwinia o śmierć ojca. Aby tego dokonać, nie cofnie się przed niczym. Gideon to błyskotliwy i niezwykle utalentowany haker. Sofia i Gideon nie ufają sobie nawzajem, ale wspólny cel zmusza ich do współpracy.

Losy tej dwójki splatają się z losami innych wrogów okrutnej korporacji. Lilac, Tarver, Jubilee oraz Flynn wciąż płacą wysoką cenę za wybory, których dokonali. Zanim na planecie Korynt dojdzie do finałowego starcia z wrogiem, sześcioro bohaterów będzie musiało rozprawić się z własną przeszłością.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7696-4
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1. Sofia

1

Sofia

Prze­świ­tu­jące przez trawę cęt­ko­wane świa­tło sło­neczne wygląda pięk­nie, choć wiem, że nie jest praw­dziwe. Nie ogrzewa mojej skóry. Nie będę miała od niego popa­rzeń ani pie­gów. Źdźbła nie ugi­nają się pod moimi sto­pami, cho­ciaż te zapa­dają się w mar­mu­rową posadzkę ukrytą pod holo­gra­ficz­nymi obra­zami. Rok temu wes­tchnę­ła­bym gło­śno na widok słońca i nie­bie­skiego nieba, nawet tych holo­gra­ficz­nych, ale dziś spra­wiają, że ogar­nia mnie tęsk­nota za domem. Ileż bym teraz dała, by pod­nieść głowę i ujrzeć sine chmury sunące po nie­bie w kie­runku mocza­rów i cią­gnącą się po hory­zont pustkę, któ­rej nie zdo­łałby odtwo­rzyć żaden holo­gra­ficzny westy­bul biu­rowca.

W holo­apar­ta­men­cie panuje tłok. Wielu z obec­nych tu ludzi zdaje się pra­co­wać w sie­dzi­bie głów­nej LaRoux Indu­stries, pozo­sta­łych trud­niej przy­po­rząd­ko­wać. Nie­któ­rzy noszą sta­ro­modne teczki w hoł­dzie zło­żo­nym latom dwu­dzie­stym dwu­dzie­stego wieku na Ziemi – to naj­now­szy trend wśród wyż­szej war­stwy. Innym wystar­czają palm­topy. Nosze­nie tore­bek i teczek to coś absur­dal­nie sztucz­nego, ponie­waż wszystko, co można by wło­żyć do środka – pie­nią­dze, doku­menty, tele­fony, karty iden­ty­fi­ka­cyjne – zostało zdi­gi­ta­li­zo­wane setki lat temu.

Ten trend uła­twia mi jed­nak nosze­nie wszyst­kiego, czego potrze­buję, bez koniecz­no­ści odpo­wia­da­nia na pyta­nia. Gdy­bym chciała być modna zale­d­wie kilka lat temu, musia­ła­bym się wci­snąć w pseu­do­wik­to­riań­ski przy­odzie­wek, a narzę­dzia pracy ukryć pod nie­wy­godną spód­nicą. Teraz moja roz­klo­szo­wana sukienka jest lekka i w razie koniecz­no­ści umoż­li­wia ucieczkę, a co naj­waż­niej­sze, deli­katna, nie­winna kre­mowa koronka spra­wia, że wyglą­dam na młod­szą niż moje sie­dem­na­ście lat. Przy­ci­skam torebkę do ciała, biorę głę­boki oddech i lustruję wzro­kiem tłum ludzi.

W powie­trzu wyczu­wam napię­cie, od któ­rego przy­spie­sza mi tętno. Jest sub­telne – tym, któ­rzy pozo­stają w cie­niu, udało się dosko­nale zama­sko­wać. Pra­wie. Ja jed­nak dora­sta­łam na pla­ne­cie Avon i potra­fię zlu­stro­wać tłum. Wiem, jak szybko pro­test potrafi się prze­ro­dzić w zamieszki. I jak spo­kojne mia­steczko w jed­nej chwili staje się polem bitwy.

Nie mam poję­cia, czy pra­cow­nicy roz­le­głej sieci bez­pie­czeń­stwa w LaRoux Indu­stries zdają sobie sprawę z tego, że na dziś zapla­no­wano nie­le­galne pro­te­sty. Doniósł mi o tym jeden z moich kon­tak­tów z orga­ni­za­cji Korynt prze­ciwko Tyra­nii – choć nazwa zrze­sze­nia jest idio­tyczna, kie­ruje się ono roman­tyczną ideą walki z opraw­cami. Kiedy roz­glą­dam się po holo­apar­ta­men­cie wypo­sa­żo­nym w dozow­niki z lemo­niadą i napo­jami gazo­wa­nymi prze­la­tu­ją­cymi na krą­żą­cych pomię­dzy gośćmi tacach, gdzie powie­trze wypeł­niają odgłosy kon­wer­sa­cji i śmiech, myślę, że ci ludzie nie mają poję­cia, czym jest tyra­nia. Odry­wam wzrok od pary z pobła­ża­niem obser­wu­ją­cej pię­cio lub sze­ścio­let­nie dziecko, które uga­nia się za kil­koma holo­gra­ficz­nymi pta­kami krą­żą­cymi w powie­trzu. Ist­nieje powód, dla któ­rego LaRoux Indu­stries rok w rok znaj­duje się na czele listy naj­lep­szych miejsc pracy w Galak­tyce, więc gdy­bym to ja orga­ni­zo­wała dzi­siej­szy pro­test, z pew­no­ścią nie wybra­ła­bym do tego nowego holo­apar­ta­mentu na dwu­dzie­stym pię­trze wie­żowca.

Holo­apar­ta­ment jest czę­ścią nowego pro­gramu pomocy potrze­bu­ją­cym. Pra­cow­nicy mogą z niego korzy­stać za darmo, a reszta spo­łe­czeń­stwa za drobną opłatę. „Widzi­cie, jaki jestem hojny? – mówi LaRoux. – Na kilku pię­trach sie­dziby głów­nej stwo­rzy­łem bez­pieczne, rado­sne miej­sce dla was i waszych dzieci”. Od tej jego kam­pa­nii, która ma na celu spra­wić, by cała Galak­tyka znów go poko­cha i by ludzie zapo­mnieli o oskar­że­niach wymie­rzo­nych w niego w trans­mi­sji z Avonu, prze­wraca mi się w żołądku – zwłasz­cza że to wszystko działa.

Obecni tu ludzie wydają się rado­śni. Nikogo z nich nie obcho­dzi, że jesz­cze rok temu, przed osła­wioną już mową Flynna Cor­maca, miesz­kańcy Avonu umie­rali. Nikogo nie obcho­dzi, że Rode­rick LaRoux to potwór – głów­nie dla­tego, że tylko nie­wiel­kie grupy osób tu i ówdzie uwie­rzyły w jakie­kol­wiek słowo, które padło w cza­sie pro­gramu Flynna. Ci ludzie przy­byli tutaj, ponie­waż infor­ma­cja o tym, że brali udział w pro­te­ście, będzie dobrze wyglą­dać na ich pro­fi­lach w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Nie­któ­rzy z nich mają praw­do­po­dob­nie nadzieję, że zostaną aresz­to­wani, by móc póź­niej zamie­ścić swoje poli­cyjne zdję­cie w hiper­ne­cie.

Plus jest taki, że to wszystko rze­czy­wi­ście odwraca ich uwagę od celu, w jakim tu przy­by­łam.

Znam tylko nazwi­sko kon­taktu, z któ­rym mam się spo­tkać – San­jana Rao – i cho­ciaż koja­rzy się ono z jakąś sta­ro­in­dyj­ską rodziną, rów­nie dobrze może to być blon­dynka o nie­bie­skich oczach, jeśli wziąć pod uwagę to, jak wszyst­kie rasy i rody wymie­szały się przez kil­ka­set lat. Umó­wi­ły­śmy się, że po przy­by­ciu da mi znać na palm­topa, ale nie mogę się powstrzy­mać i pró­buję wyło­wić ją spo­śród tłumu.

Mój wzrok powraca do drzwi windy, tak spryt­nie zama­sko­wa­nych w tej imi­ta­cji parku, że przy­po­mi­nają wej­ście na karu­zelę. Przez cały rok dep­ta­nia LaRoux po pię­tach nie znaj­do­wa­łam się bli­żej niego. Mam ochotę wła­mać się do ich zabez­pie­czo­nych wind i wje­chać do luk­su­so­wego apar­ta­mentu na ostat­nim pię­trze budynku. Rok spa­lo­nych toż­sa­mo­ści i izo­la­cji. Bole­sna ope­ra­cja usu­nię­cia tatu­ażu, która i tak nie zdo­łała w cało­ści wyczy­ścić mojego geno­tagu. Rok zama­zy­wa­nia śla­dów, wszel­kich pozo­sta­ło­ści daw­nego życia, które wciąż noszę ze sobą, na wypa­dek gdy­bym dziś, w tej chwili, musiała się spa­ko­wać i znowu rzu­cić do ucieczki.

Jed­nak do samego LaRoux nie spo­sób dotrzeć. Gdyby było ina­czej, ktoś zabiłby go już wiele lat temu – choć więk­szość miesz­kań­ców Galak­tyki go kocha, na dro­dze do wła­dzy stra­to­wał dość osób zna­ją­cych jego praw­dziwe obli­cze. Nie, bez­po­średni atak ni­gdy się nie uda. Usu­nię­cie LaRoux wymaga sub­tel­no­ści.

Zer­kam na wewnętrzną stronę ramie­nia w odru­chu, któ­rego nie zdo­ła­łam się jesz­cze pozbyć. Bystrzej­szy czło­wiek bez trudu odgadłby, co ozna­cza to spoj­rze­nie – nikt z osób uro­dzo­nych na Koryn­cie lub jed­nej ze star­szych pla­net nie otrzy­muje przy naro­dzi­nach geno­tagu – a jed­nak nie mogę się powstrzy­mać. Nie­wy­raźne pozo­sta­ło­ści mojego tatu­ażu z geno­ta­giem zostały dobrze zama­sko­wane, cho­ciaż muszę się pil­no­wać, żeby nie potrzeć ręką o sukienkę i nie prze­nieść cha­rak­te­ry­stycz­nej smugi korek­tora na mate­riał. Mam ochotę wyjąć palm­topa i spraw­dzić, czy nie prze­ga­pi­łam wia­do­mo­ści od dok­tor Rao, ale jeśli kto­kol­wiek mnie obser­wuje, moje bez­u­stanne zer­ka­nie na ekran będzie dla niego jasnym komu­ni­ka­tem, że się dener­wuję.

Dopiero kiedy pod­no­szę głowę, uświa­da­miam sobie, że rze­czy­wi­ście mam publicz­ność. I że nie jest nią mój kon­takt.

Na pod­ło­dze sie­dzi młody męż­czy­zna oparty o drzewo – drzewo, któ­rego oczy­wi­ście tu nie ma. Opiera się o mar­mu­rową kolumnę, jed­nak holo­gra­ficzna powłoka pomiesz­cze­nia spra­wia, że chło­pak wygląda, jakby relak­so­wał się w parku. Jego lap-ekran jest pod­łą­czony do pnia. Znaj­duje się tu bez­prze­wo­dowe pole siłowe, więc wiem, że chło­pak nie ładuje urzą­dze­nia. To port danych, co samo w sobie jest dosyć dziwne, ponie­waż wszel­kie infor­ma­cje dostępne w miej­scu publicz­nym takim jak to można uzy­skać z hiper­netu. Ale nie to mnie nie­po­koi, nie to spra­wia, że moje serce zamiera. Nie­po­koi mnie to, że ma na sobie sza­ro­zie­lony strój LaRoux Indu­stries z lambdą wyszytą nad kie­sze­nią na piersi. Pra­cuje dla LaRoux i nie spusz­cza mnie z oczu.

Czuję suchość w ustach i zmu­szam się do tego, by nie odwró­cić wzroku zbyt gwał­tow­nie. Zamiast tego prze­krzy­wiam głowę, jak gdyby zdzi­wiona, i robię, co mogę, by spra­wiać wra­że­nie zain­try­go­wa­nej, a nawet zawsty­dzo­nej.

Kiedy przy­ła­puję go na tym, że mnie obser­wuje, na jego twa­rzy poja­wia się sze­roki uśmiech. Nawet nie udaje, że tego nie robił, i po pro­stu przy­tyka palce do skroni, po czym odrywa je, jak gdyby uchy­lał wyima­gi­no­wa­nego kape­lu­sza. Nie przy­po­mina typo­wego pra­cow­nika biura, ma nieco dłuż­sze włosy w odcie­niu pomię­dzy ruda­wo­zło­tym a brą­zem, a kiedy tak sie­dzi oparty o kolumnę, w jego syl­wetce jest coś zuchwa­łego.

Wcią­gam powie­trze, by się uspo­koić i zataić obawę, że on dosko­nale wie, iż nie powinno mnie tu być. Uśmie­cham się i bez trudu przy­bie­ram maskę nie­śmia­ło­ści i sło­dy­czy. Ku mojej uldze jego uśmiech staje się jesz­cze szer­szy. A więc to tylko flirt.

Mruga do mnie, po czym wci­ska jakiś guzik na lap-ekra­nie. Holo­gra­ficzny ptak o jaskra­wo­czer­wo­nym upie­rze­niu prze­cina mi drogę i zawisa w powie­trzu. Nagle całe tło zastyga: ćwier­ka­nie pta­ków, szmer liści, a nawet śmie­chy i roz­mowy – wszystko znika. Po chwili, bez ostrze­że­nia, cały holo­park gaśnie, pozo­sta­wia­jąc nas w prze­stron­nym bia­łym pomiesz­cze­niu.

Jedyną rze­czą w holo­apar­ta­men­cie poza ludźmi, pro­jek­to­rami i kolum­nami podob­nymi do tej, o którą opiera się chło­pak, jest ogromny meta­lowy pier­ścień o śred­nicy dwa razy więk­szej niż ja sama. Usta­wiony pio­nowo krąg, wyko­nany z jakie­goś dziw­nego stopu poły­sku­ją­cego w jaskra­wym bia­łym świe­tle, u pod­stawy jest połą­czony z pod­łogą coko­łem pokry­tym pane­lami i narzę­dziami. Nie­które holo­gra­ficzne tech­no­lo­gie LaRoux objęto paten­tem, ale to urzą­dze­nie nie przy­po­mina żad­nego z pro­jek­to­rów, które dotąd widzia­łam – pod­czas gdy inne pro­jek­tory migają, brzę­czą i pró­bują pora­dzić sobie z tym, że prze­stały dzia­łać, meta­lowy pier­ścień pozo­staje nie­ru­chomy i mil­czący.

Przez tłum ludzi prze­biega szmer dez­orien­ta­cji, kiedy poszcze­gólne grupy prze­ry­wają roz­mowy, by się rozej­rzeć, jak gdyby samo pomiesz­cze­nie skry­wało w sobie jakąś odpo­wiedź. Teraz, kiedy masku­jący holo­gram prze­stał dzia­łać, na pierw­szy plan wycho­dzą inne cechy pomiesz­cze­nia – dozow­niki z napo­jami są surowe i pozba­wione upięk­szeń, a pro­jek­tory i gło­śniki zaśmie­cają niski sufit jak znie­kształ­cone gwiazdy.

To, co się dzieje, nie jest czę­ścią planu pro­te­stu­ją­cych. Wszy­scy, pra­cow­nicy i goście, kłę­bią się wokół, zagu­bieni. Gdyby ta sytu­acja została zapla­no­wana, pro­te­stu­jący wyko­rzy­sta­liby błąd do roz­po­czę­cia wiecu, tym­cza­sem nawet usta­wieni w kątach pomiesz­cze­nia ochro­nia­rze wydają się pode­ner­wo­wani. Roz­glą­dam się z uda­wa­nym nie­po­ko­jem i kryję za grupką sta­ży­stów, aby jak naj­ci­szej i pozor­nie bez­ce­lowo prze­do­stać się w stronę scho­dów ewa­ku­acyj­nych. Jeśli ktoś mnie zła­pie, w naj­gor­szym wypadku pomy­śli, że przy­szłam tu jako uczest­niczka pro­te­stu. Mam jed­nak nadzieję, że w ogóle mnie nie zauważą.

Zanim udaje mi się dotrzeć do wyj­ścia poża­ro­wego, dostrze­gam migo­ta­nie barw. Odwra­cam się w samą porę, by zoba­czyć, jak chło­pak z lap-ekra­nem wyciąga z urzą­dze­nia chip wiel­ko­ści paznok­cia i wkłada go do kie­szeni. Spo­gląda w sufit, pod­nosi się i robi dwa powolne, spo­kojne kroki w bok, usta­wia­jąc się dokład­nie w mar­twym punk­cie kamery bez­pie­czeń­stwa.

Następ­nie ściąga uni­form LaRoux Indu­stries i przez chwilę ma na sobie tylko koszulkę odsła­nia­jącą wyta­tu­owane ramiona. Odwraca ubra­nie na lewą stronę, uka­zu­jąc krzy­kliwą koszulę w pasy wpi­su­jącą się w obecne trendy, po czym jak gdyby ni­gdy nic wta­pia się w tłum. Nie jest już pra­cow­ni­kiem LaRoux Indu­stries.

Jest jed­nak o wiele za sprytny, żeby być jed­nym z pro­te­stu­ją­cych błą­ka­ją­cych się po pomiesz­cze­niu, zdez­o­rien­to­wa­nych i ziry­to­wa­nych tym, że nie udało im się zaist­nieć w wia­do­mo­ściach.

– Sza­nowni pań­stwo, pro­szę o uwagę. – Z gło­śni­ków wydo­bywa się głos jedwa­bi­sty jak krem i wzmoc­niony tak, by zagłu­szyć szmer tłumu. – Wykry­li­śmy naru­sze­nie zasad bez­pie­czeń­stwa. Sprawca znaj­duje się w tym pomiesz­cze­niu. Pro­simy zacho­wać spo­kój i w mak­sy­mal­nym stop­niu współ­pra­co­wać z agen­tami bez­pie­czeń­stwa, a my doło­żymy wszel­kich sta­rań, by roz­wią­zać ten pro­blem tak szybko, jak to moż­liwe.

Ochro­nia­rze wyko­nu­jący jakiś roz­kaz prze­ka­zany im za pośred­nic­twem wsz­cze­pio­nych w uszy implan­tów zaczy­nają oddzie­lać od sie­bie poszcze­gólne osoby, zapewne po to, by prze­słu­chać je indy­wi­du­al­nie. Jeden z ochro­nia­rzy wciąż stoi przy drzwiach, blo­ku­jąc dostęp do klatki scho­do­wej, a mnie drogę ucieczki. Korek­tor na moim ramie­niu może zmy­lić nie­uważ­nego pra­cow­nika recep­cji, ale teraz nie mam szans, by uda­wać uczest­niczkę pro­te­stu – naru­sze­nie zasad bez­pie­czeń­stwa posta­wiło ich w goto­wo­ści. Wie­dząc, że spraw­ców należy szu­kać przede wszyst­kim wśród bun­tow­ni­ków z sąsied­nich pla­net, pierw­szą rze­czą, jaką zro­bią straż­nicy, kiedy mnie zła­pią, będzie spraw­dze­nie, czy mam tatuaż z geno­ta­giem. Zamy­kam oczy, przy­wo­łu­jąc w myślach plan pomiesz­czeń, któ­rego uczy­łam się przez pół­tora tygo­dnia. Zablo­kują dostęp do wind na tym pię­trze, ale jest jesz­cze jedno wyj­ście poża­rowe i dodat­kowa klatka scho­dowa w głębi jed­nego z kory­ta­rzy odcho­dzą­cego z tego pomiesz­cze­nia. Ska­nuję tłum wzro­kiem, aż udaje mi się zna­leźć wła­ściwe wyj­ście i straż­nika kie­ru­ją­cego zebra­nych w tamtą stronę.

Muszę jakoś odwró­cić ich uwagę.

Mój wzrok pada na krzy­kliwą koszulę w czer­wone i złote pasy. Kim­kol­wiek jest ten chło­pak, nie pra­cuje w LaRoux Indu­stries i jego także nie powinno tu być. I choć nie mogę być pewna, że wci­ska­jąc tam­ten guzik, wyłą­czył holo­pro­jek­tory, wiem, że jeśli znaj­dziemy się w jed­nej gru­pie, wyda się znacz­nie bar­dziej podej­rzany ode mnie, zwłasz­cza gdy odkryją, że w ciu­chy ma wszyty uni­form LRI. Prze­kli­nam pod nosem i ruszam w stronę ochro­nia­rza.

Wybacz, przy­stoj­niaku. Pew­nie masz ochotę zna­leźć się w cen­trum zain­te­re­so­wa­nia tak samo jak ja. Ale jeśli znaj­duje się tu ktoś, kto ma więk­sze kło­poty ode mnie, jesteś nim wła­śnie ty, chło­paku z fał­szy­wym uni­for­mem LRI po wewnętrz­nej stro­nie koszuli.

– Tam­ten chło­pak… – mówię cicho, dba­jąc o to, by w moich oczach było widać strach. – Wydaje mi się, że potrze­buje pomocy.

Przy odro­bi­nie szczę­ścia spraw­dzą go, a mnie uda się wymknąć, kiedy odkryją, że nie powinno go tu być.

Wzrok straż­nika natych­miast prze­nosi się na chło­paka w koszuli w paski, który obser­wuje nas z odro­biną nie­po­koju wyzie­ra­ją­cego z jego non­sza­lanc­kiej syl­wetki. Kiedy straż­nik robi kilka kro­ków w jego stronę, uśmiech chło­paka znika, a ja powoli prze­su­wam się do tyłu, w stronę drzwi, któ­rych pil­no­wał męż­czy­zna. Powoli, powoli, nie zwra­caj na sie­bie uwagi.

Jak­bym wypo­wie­działa te słowa na głos, straż­nik wyciąga rękę i chwyta mnie za ramię.

– Pokaż który! – roz­ka­zuje, a ja zamie­ram. Co gor­sza, unosi dłoń i daje znać jed­nemu z pozo­sta­łych sto­ją­cych w pobliżu goryli.

Teraz obser­wuje mnie dwóch straż­ni­ków, a drzwi zaraz znowu zostaną zablo­ko­wane. Cho­lera. Jeśli zmu­szą mnie, żebym z nimi poszła, i odkryją jego fał­szywą koszulę LRI, mogą uznać, że dosta­łam się tu razem z nim. Teraz muszę wydo­stać stąd nas oboje.

Dobra robota, Sofio.

Mózg pod­rzuca mi mnó­stwo moż­li­wo­ści, a ja ana­li­zuję je w ułamku sekundy, odrzu­ca­jąc to, co nie­wy­ko­nalne, aż zostaje mi tylko jeden spo­sób, żeby sku­pić ich uwagę na chło­paku.

– Pro­szę, pospiesz­cie się! – krzy­czę, napi­na­jąc mię­śnie twa­rzy, aż moje oczy zaczy­nają łza­wić. – To mój narze­czony. Jest chory, a stres tylko pogar­sza sprawę.

Mam nadzieję, że w ogól­nym zamie­sza­niu i przy tak wiel­kiej licz­bie osób do prze­słu­cha­nia straż­nik nie będzie miał ochoty zada­wać zbyt wielu pytań.

Męż­czy­zna wpa­truje się we mnie, a kiedy odwra­cam się, żeby poka­zać mu chło­paka w pasia­stej koszuli, podąża wzro­kiem za moją ręką. Chło­pak odpo­wiada nie­uf­nym spoj­rze­niem i prze­nosi wzrok ze straż­nika na mnie. Bła­gam cię, myślę, nic nie mów, dopóki nie uda mi się obok nich prze­mknąć.

– Jesz­cze chwilę temu oboje czu­li­ście się dobrze. – Straż­nik wymie­nia spoj­rze­nia z kolegą, który stoi teraz obok mnie. – To na pewno może pocze­kać.

Mówi pew­nym, sta­now­czym gło­sem, ale jego dłoń wciąż znaj­duje się w ruchu – popra­wia broń za paskiem i pociąga za rękaw mun­duru.

Podwa­jam sta­ra­nia i zmu­szam głos, żeby się łamał.

– Pro­szę – powta­rzam. – Zostanę tu. Odpo­wiem na wszyst­kie wasze pyta­nia. Po pro­stu sprawdź­cie, jak się czuje, a sami się prze­ko­na­cie. Jeśli nie spro­wa­dzi­cie leka­rza, będzie miał atak.

Obaj ochro­nia­rze muszą stać odwró­ceni w stronę chło­paka na tyle długo, żebym mogła się wyśli­zgnąć nie­zau­wa­żona i bez eskorty.

Naj­bliż­szy straż­nik prze­stę­puje z nogi na nogę, a ja wstrzy­muję oddech. Męż­czy­zna dalej wymie­nia spoj­rze­nia ze swoim towa­rzy­szem, nie decy­duje się jed­nak zro­bić kroku.

– Wezwę dyżu­ru­ją­cego ratow­nika medycz­nego – rzuca w końcu. – Cho­ciaż moim zda­niem chło­pa­kowi nic nie jest.

Głowę wypeł­nia mi galo­pada myśli. Przy­pa­truję się straż­ni­kowi, szu­ka­jąc cze­goś, co mogła­bym wyko­rzy­stać. To facet po czter­dzie­stce – praw­do­po­dob­nie zbyt kumaty, żeby udało mi się wykrę­cić flir­tem, zwłasz­cza że uży­łam już histo­ryjki o narze­czo­nym. Na jego ciu­chach nie dostrze­gam śla­dów tego, że ma zwie­rzęta albo dzieci, nic, co pomo­głoby mi nawią­zać z nim jakie­kol­wiek poro­zu­mie­nie, nic, co pomo­głoby mi się odwo­łać do jego czło­wie­czeń­stwa. Już mam się­gnąć po ostatni śro­dek – histe­ryczne łka­nie małej dziew­czynki – kiedy chło­pak z lap-ekra­nem upada na zie­mię z jękiem.

Straż­nicy roz­dzia­wiają usta ze zdzi­wie­nia i przez krótką chwilę jestem rów­nie wstrzą­śnięta, jak oni. Chło­pak na ziemi pod­ska­kuje, a jego koń­czyny drgają. Wygląda, jakby miał atak, przed któ­rym ich ostrze­ga­łam. Przez krótką, bole­sną chwilę zasta­na­wiam się, czy moje kłam­stwo nie nało­żyło się na coś zbli­żo­nego do prawdy, ale nie mogę sobie pozwo­lić na to, by się tego dowie­dzieć. Wła­śnie zamie­rzam się rzu­cić przez drzwi wyj­ściowe, kiedy sto­jący obok straż­nik dźga mnie pomię­dzy łopat­kami i popy­cha do przodu.

– Zrób coś! – W jego wzroku kryje się prze­ra­że­nie.

Cho­lera. Cho­lera. CHO­LERA. Tak czy siak, będzie lepiej, jeśli wylą­duję w karetce z tam­tym chło­pa­kiem, niż jeśli znajdę się w pokoju prze­słu­chań sie­dziby głów­nej LRI. Sani­ta­riusz prze­ska­nuje chip iden­ty­fi­ka­cyjny na moim palm­to­pie, ale otrzyma infor­ma­cję, że mam na imię Ale­xis. Nie będą szu­kać geno­ta­gów. Upadnę na kolana u boku nie­zna­jo­mego, się­gnę po jego drga­jącą dłoń i splotę palce z jego pal­cami, jak gdy­bym nie doty­kała go po raz pierw­szy. Jeden ze straż­ni­ków mówi coś pospiesz­nie do łaty na kami­zelce, pro­sząc o wspar­cie, leka­rza, jaką­kol­wiek pomoc.

Palce chło­paka zaci­skają się wokół moich, co spra­wia, że spo­glą­dam mu w twarz – nagle wszyst­kie moje symu­lo­wane łzy i panika gwał­tow­nie zni­kają. Z jego ust zaczyna się wydo­by­wać piana, oczy ucie­kają w tył czaszki. Nie może być o wiele star­szy ode mnie, zde­cy­do­wa­nie dzieje się z nim coś złego.

Jeden ze straż­ni­ków pró­buje mi zada­wać pyta­nia – co ostat­nio jadł, kiedy przy­jął ostat­nią dawkę leków, na co cho­ruje – żeby prze­ka­zać infor­ma­cje jadą­cym już sani­ta­riu­szom. Jed­nak wypo­wia­dane przez niego słowa giną w szu­mie innego nara­sta­ją­cego odgłosu, który spra­wia, że ner­wowe kon­wer­sa­cje w pomiesz­cze­niu milkną. Uru­cha­mia się meta­lowy pier­ścień, ten, który ukry­wały pozo­stałe holo­pro­jek­tory.

Świa­tełka u jego pod­stawy budzą się do życia, uka­zu­jąc dane na wyświe­tla­czach. Panele świetlne na sufi­cie migo­czą, jak gdyby pier­ścień pobie­rał zbyt wiele mocy. Jed­nak to nie żadna z tych rze­czy spra­wia, że w pomiesz­cze­niu peł­nym ludzi zapada cisza.

Iskierki nie­bie­skiego świa­tła zaczy­nają krą­żyć wokół kra­wę­dzi pier­ście­nia, poja­wia­jąc się i zni­ka­jąc, jakby wni­kały bez­po­śred­nio w metal. Poru­szają się coraz szyb­ciej, w miarę jak dźwięki wyda­wane przez budzącą się do życia maszynę nasi­lają się i wyrów­nują w jeden głos, tak że wkrótce nie­bie­ski ogień pełza po całej kra­wę­dzi pier­ście­nia.

Dłoń na moim ramie­niu odwraca uwagę od urzą­dze­nia. Z walą­cym ser­cem spo­glą­dam w dół.

Leżący przy mnie chło­pak unosi brew.

– Zdra­dzisz, kiedy ślub, kocha­nie? – mówi ledwo dosły­szal­nym gło­sem, nie poru­sza­jąc ustami.

Mru­gam.

– Co? – Jestem tak zdez­o­rien­to­wana, że tracę rów­no­wagę.

Chło­pak spo­gląda na naj­bliż­szego straż­nika, cał­ko­wi­cie pochło­nię­tego sto­jącą pośrodku pomiesz­cze­nia maszy­ne­rią, po czym prze­nosi wzrok z powro­tem na mnie. Ociera pozo­sta­ło­ści piany z ust i unosi się na łok­ciach.

– Pomy­śla­łem, że mogli­by­śmy roz­po­cząć mie­siąc mio­dowy nieco wcze­śniej. – Tym razem w jego szep­cie sły­chać nie­po­kój. Zna­cząco wska­zuje pod­bród­kiem na drzwi ewa­ku­acyjne.

Nie­za­leż­nie od tego, kim jest i co tu robi, w tym momen­cie oboje pra­gniemy tego samego – wydo­stać się stąd. Mnie to wystar­czy. Zawsze mogę go potem zgu­bić.

Pod­cią­gam go na nogi – ochro­niarz nawet nie patrzy w naszą stronę – i prze­śli­zguję się w stronę wyj­ścia. Docie­ramy do drzwi w chwili, kiedy roz­błysk nie­bie­skiego świa­tła pada na białe ściany przed nami. Kiedy chło­pak w pasia­stej koszuli sza­mo­cze się z drzwiami, oglą­dam się przez ramię.

Iskierki świa­tła wokół kra­wę­dzi pier­ście­nia docie­rają teraz do środka, jęzory błę­kitu poja­wiają się i zni­kają niczym bły­ska­wiczne gwiezdne race. Co jakiś czas spo­ty­kają się z ogrom­nym roz­bły­skiem, aż w końcu cały pier­ścień jest wypeł­niony świa­tłem i trza­ska niczym zasłona ener­gii.

Kiedy obser­wuję to, co się dzieje, męż­czy­zna sto­jący przy pier­ście­niu bez­dź­więcz­nie upada na pod­łogę. Cze­kam, aż znaj­du­jący się przy nim ludzie zare­agują, aż ruszą mu na pomoc i wyrwą się spod rzu­co­nego

na nich czaru, ale wszy­scy pozo­stają nie­ru­chomi, bez­czynni, jak maszyny, któ­rym odcięto prąd. Z każdą mija­jącą sekundą coraz wię­cej osób nie­ru­chomieje i milk­nie, zarówno straż­nicy, jak i pro­te­stu­jący, w roz­sze­rza­ją­cym się kręgu wokół urzą­dze­nia pośrodku pokoju. Co jakiś czas kolejne osoby upa­dają na pod­łogę, ale więk­szość stoi nie­ru­chomo, w wypro­sto­wa­nej pozy­cji, rzu­ca­jąc dłu­gie cie­nie, które migo­czą i dosię­gają nas, pod­czas gdy maszyna nie­mal stoi w pło­mie­niach.

Pomię­dzy roz­bły­skami świa­tła roz­po­znaję tych będą­cych po dru­giej stro­nie – widzę ich oczy.

W jed­nej chwili prze­no­szę się do bazy woj­sko­wej na Avo­nie i obser­wuję, jak ojciec zmie­nia się w mojej obec­no­ści. Widzę jego oczy, zmul­ti­pli­ko­wane kil­ka­dzie­siąt razy w ota­cza­ją­cych mnie twa­rzach, źre­nice tak sze­ro­kie, że przy­po­mi­nają kałuże atra­mentu, jak bez­gwiezdny bez­miar nocy nad mocza­rami. Wra­cam do chwili, kiedy ojciec wszedł do kosza­rów z bombą przy­mo­co­waną do swo­jego ciała. Przy­po­mi­nam sobie, jaki był, kiedy widzia­łam go po raz ostatni – cień czło­wieka, sko­rupa pozba­wiona duszy.

W bia­łej prze­strzeni holo­apar­ta­mentu wciąż stoją setki ludzi – a oczy każ­dego zamie­niają się w ciem­ność._NA POCZĄTKU NIE MA NIC WIĘCEJ…_

_Na początku nie ma nic wię­cej. Po chwili poja­wiają się takie sym­bole:_

_TEST._

_Następ­nie roz­bły­ska wię­cej słów, a za nimi obrazy, dźwięki i kolory. Krok po kroku bez­ruch zalewa ten nowy rodzaj życia, a my zaczy­namy rozu­mieć ciągi sym­boli i dźwięki, które prze­ni­kają ciszę. Te twarde, jasne, zimne rze­czy poja­wiają się coraz czę­ściej, pozo­sta­wia­jąc ślad na bez­ruchu, zbie­ra­jąc mate­riał egzy­sten­cji w fale, kiedy prze­śli­zgują się po powierzchni świata._Rozdział 2. Gideon

2

Gideon

Pomy­ślałby kto, że na tym eta­pie będę potra­fił unik­nąć kło­po­tów. Ale oto jestem, z ustami wypeł­nio­nymi sma­kiem tabletki SysC­le­anz, i pędzę kory­ta­rzem, myśląc o tym, że dałem się wcią­gnąć w tę bez­na­dziejną sytu­ację przez dwa dołeczki w policz­kach. Naprawdę czas, żebym zmą­drzał.

Dziew­czyna, za którą bie­gnę, jest szczu­pła i przy­naj­mniej o głowę niż­sza ode mnie. Ma na sobie jedną z tych sukie­nek, które noszą teraz wszyst­kie bogate panny. Choć bie­gnie na obca­sach, nie­źle zasuwa. Oprócz dołecz­ków w policz­kach ma jasno­blond włosy się­ga­jące nieco poni­żej pod­bródka, zmierz­wione w arty­stycz­nym nie­ła­dzie, oraz duże szare oczy.

Wygląda na to, że na „zmą­drze­nie” będę musiał jesz­cze tro­chę pocze­kać.

– Bar­dzo chciał­bym wie­rzyć, że twój plan ma jakąś dal­szą część, mądralo – dyszę, kiedy gnamy razem kory­ta­rzem.

– Coś ty tam zro­bił? – Jej oczy stają się jesz­cze więk­sze, a praw­dziwy lęk spra­wia, że jej głos zaczyna drżeć.

Moje roz­ba­wie­nie natych­miast znika. Miała lep­szy widok na to, co się dzieje, a co cał­kiem nią wstrzą­snęło – dziew­czyną, która nawet nie mru­gnęła, kiedy zaczą­łem toczyć pianę z ust.

– To nie ja. – Spo­glą­dam przez ramię, spo­dzie­wa­jąc się, że zza rogu wysko­czą dep­czący nam po pię­tach straż­nicy. – Ale miło mi, że tak pomy­śla­łaś.

Już mam mówić dalej, kiedy chwyta mnie za koszulę i nie zatrzy­mu­jąc się, korzy­sta z pędu mojego ciała, żeby cisnąć mnie do wnęki miesz­czą­cej awa­ryjny sprzęt prze­ciw­po­ża­rowy. Ude­rzam o ścianę, a ona o moje plecy. Domy­ślam się, że pchnęła mnie w tę stronę nie tylko po to, by zadać mi ból, że kie­ro­wał nią inny powód, więc stoję bez ruchu. Chwilę póź­niej zza rogu dobie­gają nas pełne wście­kło­ści głosy. Nie­zły refleks, Dołeczku.

– Musimy odwró­cić ich uwagę – szep­cze. Jedną ręką obej­muje mnie za szyję i pociąga w dół, żeby móc powie­dzieć mi to na ucho. Nie, wc a l e mnie to nie roz­pra­sza. – Możesz ich ode­słać w inne miej­sce?

– Skąd pomysł, że to potra­fię? – mówię i choć wycią­gam już lap-ekran ze skó­rza­nej teczki, jestem cie­kawy, co o mnie myśli.

– Pro­szę – mru­czy. – Może nie włą­czy­łeś tam­tej maszyny, ale wiem, że to ty odcią­łeś pro­jek­tory.

Hmm. Cóż, przy­naj­mniej na mnie patrzyła, a to już coś. Powi­nie­nem spró­bo­wać umó­wić się z nią potem na drinka. Jeśli nie umrzemy albo nas nie aresz­tują.

Odwra­cam się i staję z nią twa­rzą w twarz. Sądząc po tym, jak zaci­ska usta, ma ochotę ostu­dzić moje zapędy, jed­nak po chwili uświa­da­miam sobie, że robię to – przede wszyst­kim – dla­tego, by zmie­ścić przed sobą ekran.

– Dajmy im coś do spraw­dze­nia – mam­ro­czę, wycią­ga­jąc z kie­szeni chip akty­wa­cyjny i wsu­wa­jąc go do portu z boku ekranu.

– Co zro­bisz? – pyta.

– A zro­zu­mia­ła­byś, gdy­bym odpo­wie­dział?

Włą­czam ekran, a kiedy wypi­suję sobie zapro­sze­nie do rdze­nia sys­temu LaRoux Indu­stries, jak zwy­kle roz­lega się deli­katne, ale gwał­towne bucze­nie i zaczy­nam polo­wać na part­nera do tańca. Ich zabez­pie­cze­nia nie są złe, ale nie są też dość dobre.

Pry­cha.

– Nie – przy­znaje. – Nie tykam kom­pu­te­rów. Ludzie wydają mi się waż­niejsi.

Muszę przy­znać, że roz­pra­co­wała tam­tych kolesi w holo­apar­ta­men­cie, jak gdyby wie­działa, gdzie szu­kać przy­ci­sków i dźwi­gni w ludz­kich umy­słach. I choć nie sły­sza­łem jej słów, coś mi mówi, że pró­bo­wała mnie wro­bić, dopóki straż­nik nie dał jej do zro­zu­mie­nia, że ma mi towa­rzy­szyć. Nie mogę jej winić. Była w trud­nej sytu­acji, a w miło­ści, na woj­nie i w przy­padku nie­le­gal­nego wkro­cze­nia na teren pry­watny wszyst­kie chwyty są dozwo­lone.

– Ludzie, mówisz? – Znaj­duję przy­datny trop i roz­po­czy­nam pracę.

– To takie kom­pu­tery o orga­nicz­nych obwo­dach.

Z jej tonu wno­szę, że dołeczki powró­ciły. Chciał­bym powie­dzieć, że nie jestem świa­domy tego, jak jej ciało dość mocno przy­lega do mojego w zaci­szu wnęki, ale to na nic. Prze­cież ona naj­wy­raź­niej chce, żebym to zauwa­żył, a ja z natury jestem pomocny.

– A więc jeśli wolisz myśleć o ludziach… powiedz, co myślisz o mnie.

– Że niby co? Ujaw­niamy swoje tajem­nice? – Zdez­o­rien­to­wana kręci głową. – Naprawdę przy­szłam tu tylko po to, by się z kimś spo­tkać. Kiedy wysia­dły pro­jek­tory, a straż­nicy zaczęli odcią­gać ludzi, wybra­łam cię, żeby odwró­cić ich uwagę, bo widzia­łam, jak zmie­niasz koszulę. Pomy­śla­łam, że cie­bie pew­nie też nie powinno tu być i że będziesz ze mną współ­pra­co­wał.

Nuda. To nie jest praw­dziwa histo­ria. Taka dziew­czyna nie zja­wia się w takim miej­scu bez dobrego powodu. Nawet ja nie zja­wiam się w takim miej­scu bez dobrego powodu – to, że ponio­słem dotkliwą porażkę i nie zyska­łem nowych infor­ma­cji na temat miej­sca pobytu komen­dant Antje Towers, tylko dolewa oliwy do ognia. Ale polo­wa­nie na daw­nego pionka LaRoux Indu­stries będzie musiało pocze­kać. Par­skam, dając Dołecz­kowi do zro­zu­mie­nia, że nie kupuję jej histo­ryjki, i znaj­duję kom­po­nenty, któ­rych szu­ka­łem. Zaraz mogę zaczy­nać imprezę.

Dziew­czyna milk­nie, sku­biąc wargę, a ja zer­kam na jej pro­fil.

– Jak to zro­bi­łeś? – pyta. – Skąd wzięła się ta piana?

Prze­su­wam języ­kiem po zębach, a posmak wypeł­nia­jący usta każe mi się skrzy­wić.

– Pastylka SysC­le­anz. Gdy wrzu­cisz ją do odka­żo­nej wody, two­rzy się zasa­dowy roz­twór do czysz­cze­nia obwo­dów. Gdy roz­gry­ziesz ją bez wody, czego pro­du­cenci nie pole­cają, nie­mal eks­plo­dują ci usta.

– Aha – mru­czy i choć naj­wy­raź­niej nie zamie­rza tego przy­znać, widzę, że jest pod wra­że­niem.

Założę się o swoje buty, że zachowa tę infor­ma­cję na przy­szłość, na wypa­dek gdyby miała jej się przy­dać.

– Masz jakieś imię, przy­szła żonko? – pytam, korzy­sta­jąc z prze­wagi.

– Ale­xis.

– Miło cię poznać, Ale­xis.

Nie będziesz miała nic prze­ciwko, jeśli zostanę przy „Dołeczku”, co?

Prze­cież to i tak nie jest twoje praw­dziwe imię.

– A ty?

– Sam Sidoti – mówię i tym razem to ona mie­rzy mnie spoj­rze­niem.

– Samantha Sidoti pro­wa­dzi wie­czorne wia­do­mo­ści na kanale SDM – zauważa. – Poza tym jest kobietą.

– Przy­ła­pa­łaś mnie. – Pod­no­szę wzrok znad roboty, a kiedy ona spo­gląda na mnie przez ramię, odkry­wam, że wywo­ła­nie tej maleń­kiej zmarszczki na jej czole jest nie­mal rów­nie zabawne, jak patrze­nie na jej dołeczki. – Już pra­wie koń­czę. Chyba powin­ni­śmy uło­żyć jakiś plan i przy­go­to­wać się na moment, kiedy nasi przy­ja­ciele zaczną biec do miej­sca, gdzie za mniej wię­cej minutę powsta­nie awa­ria. A może plan jest taki, że każde z nas pój­dzie w swoją stronę?

Przez chwilę mil­czy i nie wiem, czy roz­waża, co wybrać, czy nasłu­chuje kro­ków.

– Jeśli się roz­dzie­limy, jest mniej praw­do­po­dobne, że nas zatrzy­mają – mówi powoli, obser­wu­jąc moje dło­nie, kiedy wpi­suję ostat­nią komendę i prze­bie­gam pal­cami po ekra­nie. Jej ton staje się sta­now­czy. – Ale mam kartę dostępu do scho­dów prze­ciw­po­ża­ro­wych, na któ­rych nie ma moni­to­ringu. Możesz ze mną iść, jeśli chcesz.

No, no, inte­re­su­jące. Wyłą­czam lap-ekran, przy­ci­ska­jąc kciuk do czyt­nika linii papi­lar­nych, po czym wycią­gam chip i wsu­wam go do kie­szeni.

– Lubię dziew­czyny, które anga­żują się w zwią­zek. W dzi­siej­szych cza­sach nie­ła­two takie zna­leźć.

Prze­krzy­wiam głowę z boku na bok i kil­ka­krot­nie kręcę ramio­nami – od symu­lo­wa­nia ataku ciało nie­źle się spina – po czym obcią­gam koszulę.

– No i? – dopy­tuje. – Gotowe?

Uno­szę rękę – nie mogę się powstrzy­mać, żeby tro­chę się nie popi­sy­wać – w myślach odli­czam do pię­ciu i pstry­kam pal­cami.

Roz­pę­tuje się pie­kło.

Dźwięk wyją­cej syreny zalewa kory­tarz, więc choć widzę, że usta dziew­czyny się poru­szają, alarm unie­moż­li­wia mi usły­sze­nie jej słów. Posta­na­wiam myśleć, że kom­ple­men­tuje to, jak świet­nie zha­ko­wa­łem sys­tem. Szybko potrząsa głową, po czym przy­suwa usta do mojego ucha i przez chwilę jestem zbyt skon­cen­tro­wany na cie­ple jej odde­chu, żeby ją usły­szeć.

– Ty kre­ty­nie, musimy się stąd wydo­stać scho­dami prze­ciw­po­ża­ro­wymi!

Uśmie­cham się sze­roko.

– Zadba­łem o to, by sys­tem odczy­tał, że pożar wybuchł na scho­dach – odkrzy­kuję. – Wszy­scy będą się kie­ro­wać na drugi koniec budynku. Dziew­czyna milk­nie, a ja mam chwilę, żeby roz­ko­szo­wać się jej dość powścią­gli­wym podzi­wem. Po chwili ruchem głowy daje mi znać, żebym ruszył za nią, i wymyka się na kory­tarz, skręca w prawo, a potem znowu w prawo.

Przy naj­bliż­szym roz­wi­dle­niu gwał­tow­nie się zatrzy­muje, bo przez jazgot syreny prze­dziera się krzyk. Z tego, co udaje mi się usta­lić, krzyk docho­dzi z holo­apar­ta­mentu, w któ­rym byli­śmy wcze­śniej. Nie jest to jed­nak wzbu­rzony okrzyk ani żąda­nie wol­no­ści wysu­nięte przez pro­te­stu­ją­cych, któ­rzy przy­po­mnieli sobie, po co przy­szli. To krzyk, który urywa się wraz z prze­ni­kli­wym piskiem broni lase­ro­wej.

Dziew­czyna spo­gląda mi w oczy, a jej źre­nice są roz­sze­rzone ze stra­chu, który odzwier­cie­dla przy­spie­szone bicie mojego serca. Cokol­wiek się tu dzieje, nie na to się przy­go­to­wy­wa­li­śmy, pla­nu­jąc nawet naj­gor­szy moż­liwy sce­na­riusz wyda­rzeń.

– Widzia­łeś…? – Pod­nosi głos, żeby prze­krzy­czeć hałas, ale w jej tonie sły­szę wyż­szą nutę, nie­po­kój. – Kiedy opusz­cza­li­śmy tamto miej­sce…

Widzia­łem ludzi nie­ru­cho­mych jak posągi pośrodku pomiesz­cze­nia, zwró­co­nych niczym wyznawcy w stronę ogrom­nego meta­lo­wego pier­ście­nia wypeł­nia­ją­cego się nie­bie­skim ogniem. Wydaje mi się, że wiem, czym był ten pier­ścień, ale…

– Ci ludzie! – odkrzy­kuję. – Nie wiem, co tam się, u dia­bła, działo…!

– Ja wiem! – Jej odpo­wiedź pra­wie mi umyka, ale jej mina jest oczy­wi­sta. Na krótką chwilę Dołe­czek zrzuca maskę, a wie­dza, którą ma, wstrząsa nią do głębi.

Biorę oddech i poru­szam ustami, żeby zadać jej pyta­nie, ale ona nie daje mi takiej szansy. Zrywa się do biegu, wcze­śniej chwy­ta­jąc mnie za ramię, żeby mnie odwró­cić i pocią­gnąć za sobą innym kory­ta­rzem.

Wszyst­kie ściany są takie same, poma­lo­wane na kre­mową biel, podob­nie jak wszyst­kie drzwi, co daje nie­po­ko­jące wra­że­nie, że krę­cimy się w kółko, ona jed­nak się nie waha, raz po raz skrę­ca­jąc i lawi­ru­jąc kory­ta­rzami. Mój wyjący alarm prze­ciw­po­ża­rowy zadzia­łał. Na kory­ta­rzach nie ma nikogo poza przy­pad­ko­wym straż­ni­kiem, któ­rego bez pro­blemu omi­jamy. Po jakimś kwa­dran­sie dziew­czyna w końcu się zatrzy­muje, unosi rękę i zamyka oczy, by zaj­rzeć do wewnętrz­nej mapy. Sta­ram się czymś zająć – spraw­dzam, czy w pobliżu nie ma żad­nych nie­po­żą­da­nych gości. Po pół minuty moja towa­rzyszka kiwa głową i daje znak, żebym ruszył za nią.

Chciał­bym się dowie­dzieć wię­cej – o wiele wię­cej – o tej dziew­czy­nie, która ma prze­pustkę na schody prze­ciw­po­ża­rowe, zabój­czy uśmiech i która zapa­mię­tała mapę wszyst­kich kory­ta­rzy dostęp­nych jedy­nie dla per­so­nelu.

Nie­stety koń­czy nam się szczę­ście. Wyglą­damy za róg i dostrze­gamy straż­nika sto­ją­cego przy drzwiach opa­trzo­nych neo­no­wym zna­kiem wska­zu­ją­cym wyj­ście na schody prze­ciw­po­ża­rowe. Męż­czy­zna jest pulchny, a jego koszula tak nowa, że wciąż ma fabryczne zagnie­ce­nia. Zga­duję, że facet pra­cuje tu od nie­dawna. Jego sze­roko otwarte oczy świad­czą o tym, że nie pisał się na doświad­cze­nie cze­goś takiego na tak wcze­snym eta­pie swo­jej kariery. Nie wiem, co widzi moja towa­rzyszka, ale bez względu na to, co to jest, uśmie­cha się i znów chowa za róg.

Unosi dłoń, żeby przy­ci­snąć mi ją do piersi, i przez krótką chwilę potra­fię się sku­pić jedy­nie na tym punk­cie, na cie­ple jej skóry prze­ni­ka­ją­cym przez moją koszulę. Popy­cha mnie na ścianę. Zaczy­nam zauwa­żać w tym pewien wzo­rzec. Naj­wy­raź­niej nie przy­wy­kła do pracy zespo­ło­wej.

– Zostań tu – naka­zuje, po czym tą samą dło­nią szuka cze­goś w sta­niku.

Domy­ślam się, że to dzia­ła­nie, któ­remu mam się przy­glą­dać, więc to robię. Wyciąga małą nie­bie­ską kap­sułkę i roz­gniata ją ręką. Kiedy prze­cze­suje pal­cami pla­ty­nowe włosy, spo­strze­gam, że kap­sułkę wypeł­niono farbą, bo ten krótki ruch wystar­cza, by jej włosy pokryły się jasno­nie­bie­skimi pasem­kami.

– Dobra, to wła­śnie mój sekret – rzuca, przy­ku­ca­jąc, by wytrzeć rękę o wykła­dzinę.

– Tak?

Szcze­rzę się, a ona odpo­wiada wsty­dli­wym uśmie­chem, tym razem uka­zu­jąc tylko jeden dołe­czek. To chyba podoba mi się jesz­cze bar­dziej. Podoba mi się, że – przy­naj­mniej na razie – jej strach ustę­puje, choć w jej spoj­rze­niu wciąż dostrze­gam jego ślady.

– Patrz i ucz się. – Czy­stymi pal­cami szczy­pie się w policzki, tak że robią się zaczer­wie­nione, i łapie kilka szyb­kich odde­chów, po czym wypada za róg. Bie­gnie pro­sto na straż­nika i rzuca się na niego z pła­czem. Widzia­łem w życiu wielu arty­stów pre­zen­tu­ją­cych wyż­szy poziom, ale ta dziew­czyna jest naprawdę dobra.

Męż­czy­zna zdaje się oszo­ło­miony tym, że trzyma w ramio­nach roz­hi­ste­ry­zo­waną nie­bie­sko­włosą nasto­latkę, i zarzuca ją waria­cjami zdań w stylu: „Jesteś ranna?” i „Punkt ewa­ku­acyjny znaj­duje się po tam­tej stro­nie, panienko”. Nie spusz­cza­jąc ich z oka, ścią­gam koszulę, szybko odwra­cam na drugą stronę i znów wkła­dam, tak że logo LaRoux Indu­stries, które wyszy­łem, ponow­nie znaj­duje się na wierz­chu.

Tym­cza­sem Dołe­czek bie­rze kilka gwał­tow­nych odde­chów i znów pró­buje coś powie­dzieć, tym razem nieco wyraź­niej pomimo „prze­ra­że­nia”.

– Tam – dyszy, wska­zu­jąc na kory­tarz po prze­ciw­le­głej stro­nie od tego, w któ­rym się ukry­wam. – Pró­bo­wał wziąć mnie jako zakład­niczkę. Ma broń! Pro­szę, musi mi pan pomóc. – Po tych sło­wach oddaje się roz­pacz­li­wym jękom, cho­ciaż syrena nad naszymi gło­wami wyje tak gło­śno, że nie sły­szę nic poza nią.

Z mowy ciała straż­nika domy­ślam się, co mówi, kiedy udaje mu się wyswo­bo­dzić ramię z uści­sku dziew­czyny. „Zostań tu” i „Zajmę się tym”. Kiedy jed­nak zaczyna biec w kie­runku, który mu wska­zała, nie poru­sza się zbyt szybko. Praw­do­po­dob­nie wcale nie chce zna­leźć tego uzbro­jo­nego pory­wa­cza, i prawdę mówiąc, trudno mu się dzi­wić.

Nie wycho­dzę z ukry­cia, dopóki straż­nik nie znika za rogiem, po czym spiesz­nie pod­bie­gam do swo­jej przy­ja­ciółki, która szpera w torebce – kto jesz­cze nosi torebki? – po czym wyj­muje kartę magne­tyczną. Kiedy czyt­nik roz­bły­skuje na zie­lono, na twa­rzy dziew­czyny poja­wia się lekki wyraz ulgi. Po chwili znaj­du­jemy się na suro­wej klatce scho­do­wej. Odgłos alarmu jest tu nieco przy­tłu­miony, więc kiedy zaczy­namy scho­dzić, nasze kroki niosą się echem.

– Coś ty tam, u dia­bła, zro­bił?! – woła do mnie przez ramię po dłuż­szej chwili. – Widzia­łam, że maj­stru­jesz coś na lap-ekra­nie i że pod­pią­łeś port danych do drzewa tuż przed tym, jak holo­pro­jek­tory prze­stały dzia­łać, ale teraz mamy do czy­nie­nia z zupeł­nie innym pozio­mem sys­temu zabez­pie­czeń.

Kusi mnie, by jej powie­dzieć, że nie mam poję­cia. Sie­dzia­łem na ser­we­rach LaRoux i zauwa­ży­łem dziwne skoki ener­gii, o któ­rych chcia­łem się dowie­dzieć cze­goś wię­cej, ale led­wie zaczą­łem. Nic, co uru­cho­mi­łem, nie powinno było wywo­łać tak panicz­nej reak­cji. Daw­niej nie­które z moich tri­ków mogłyby spo­wo­do­wać zamie­sza­nie. Ale ostat­nimi czasy, o ile ktoś nie zaj­dzie mi za skórę… Tak czy siak, żadne z moich dzia­łań nie tłu­ma­czy­łoby wystrza­łów dobie­ga­ją­cych z holo­apar­ta­mentu.

Zaczę­li­śmy dwa­dzie­ścia pię­ter wyżej – choć to liczba względna, ponie­waż par­ter nie sięga praw­dzi­wej powierzchni Koryntu – i zostały nam jesz­cze trzy, więc oszczę­dzam oddech, bo przyda mi się w cza­sie biegu.

Nagle drzwi na par­te­rze roz­wie­rają się z trza­skiem i wybiega przez nie trzech straż­ni­ków. Za bar­dzo się roz­pę­dzi­li­śmy, żeby natych­miast sta­nąć, więc przy­wie­ram do ściany i sta­ram się zna­leźć poza zasię­giem ich wzroku. Dziew­czyna chwyta mnie za koszulę, by zaha­mo­wać, po czym wpada na ścianę obok mnie. Sto­imy w bez­ru­chu, zasta­na­wia­jąc się, czy straż­nicy nas dostrze­gli i czy wbie­gną po scho­dach.

Oczy­wi­ście, że tak. Czy cokol­wiek poszło dzi­siaj po mojej myśli? Nie ma mowy, żeby­śmy dostali się do wyj­ścia nie­zau­wa­żeni, więc cho­wam torbę z wyświe­tla­czem za plecy i wycho­dzę im naprze­ciw z nadzieją, że pomoże mi fał­szywy uni­form LaRoux Indu­stries. Moja wspól­niczka trzyma się za mną i naj­wy­raź­niej żywi rów­nie mocną nadzieję, że straż­nicy nie zauważą, iż ona uni­formu nie ma.

– Tylko mnie nie zastrzel­cie, pano­wie! – wołam tonem, który wska­zuje na to, że ta wizja mnie bawi. – Cho­ler­nie trudno będzie mnie zastą­pić!

Trzy lufy uno­szą się, po czym opa­dają, kiedy męż­czyźni dostrze­gają moją koszulę. Wygląda na to, że pomo­gła mi osią­gnąć cel, przy­naj­mniej z oddali.

– Co robi­cie na tej klatce scho­do­wej?! – woła jeden z nich.

Cho­lera, dobre pyta­nie. Pra­cow­nik LRI powi­nien wie­dzieć, któ­rędy się ewa­ku­ować.

Wtedy zza moich ple­ców odzywa się Dołe­czek _vel_ Ale­xis – muszę się w końcu dowie­dzieć, jak naprawdę ma na imię.

– Na górze powie­dziano nam, że to może być pro­blem tech­niczny. Nie ma tam dymu ani pło­mieni, więc spraw­dzamy alarmy ręcz­nie.

Trzeba przy­znać, że laska ma refleks.

– Prace kon­ser­wa­cyjne – przy­ta­kuję celowo znu­żo­nym tonem. – Nie­które z nich da się spraw­dzić tylko oso­bi­ście, a jeśli to fał­szywy alarm, ktoś naj­wy­raź­niej tego nie zro­bił. Czy możemy pro­sić, żeby­ście opu­ścili klatkę scho­dową? Mogą na was zare­ago­wać czuj­niki ruchu.

Dwóch z nich od razu kupuje naszą histo­ryjkę, ale męż­czy­zna, który zadał nam pyta­nie, nie jest prze­ko­nany – mie­rzy mnie spoj­rze­niem i dopiero po chwili odwraca się, żeby ruszyć za kole­gami. Wciąż ści­ska broń.

– Wiel­kie dzięki! – wołam za nimi naj­ra­do­śniej, jak potra­fię.

Zza moich ple­ców dobiega cichy głos mojej towa­rzyszki:

– Możemy się dostać na dru­gie pię­tro. Wycho­dzi na ulicę. W ten spo­sób omi­niemy hol.

Kiwam głową i ruszamy. Trzy­mam się pomię­dzy wspól­niczką a scho­dzą­cymi na par­ter straż­ni­kami. Mam nadzieję, że dziew­czyna zdaje sobie sprawę, iż ukry­wam tylko jej brak uni­formu, a nie chro­nię ją wła­snym cia­łem.

Chwi­leczkę! – krzy­czy ten docie­kliwy straż­nik, który jest już w poło­wie scho­dów na górę. Przy­ci­ska dłoń do ucha, gdzie zapewne znaj­duje się słu­chawka, przez którą ktoś prze­ka­zuje mu infor­ma­cje o nas.

Ale­xis klnie pod nosem. Przez chwilę mam wra­że­nie, że mówi z obcym akcen­tem, po czym oboje bie­gniemy do drzwi.

– Stać!

Cała trójka ochro­nia­rzy rzuca się w górę scho­dów. Dzieli nas od nich tylko kilka metrów. Wykrzy­kują groźby, ich głosy dud­nią tak samo gło­śno jak ich kroki, a nad nami wciąż roz­lega się wycie alarmu.

Dziew­czyna wybiega przede mnie i popy­cha dźwi­gnię anty­pa­niczną, żeby otwo­rzyć drzwi. Słońce wdziera się do środka i oświe­tla klatkę scho­dową. Kładę dłoń mię­dzy łopat­kami Ale­xis i popy­cham ją na zewnątrz, po czym wypa­dam za nią, a torba z wyświe­tla­czem obija mi się o bio­dro. Ści­ga­jący nas męż­czyźni nie mają sta­bil­nego celu, a ja robię unik, żeby dodat­kowo utrud­nić im zada­nie.

W następ­nej chwili dobiega mnie pisk zaawan­so­wa­nego pisto­letu lase­ro­wego. Kiedy zatrza­skuję za sobą drzwi, w moim ramie­niu zagnież­dża się fala bólu, która prze­nosi się do klatki pier­sio­wej i spra­wia, że moje nerwy stają w ogniu._ISTNIEJĄ LISTY, OBRAZY I PIOSENKI…_

_Ist­nieją listy, obrazy i pio­senki, a każda ich część została uchwy­cona i wtło­czona do bez­ru­chu. Jed­nak każdy prze­błysk jest tak odmienny, tak samotny, że nie spo­sób poskła­dać ich w całość._

_Jed­nostki._

_Ta kon­cep­cja jest nowa, tak samo jak nowe były zimne, twarde cząstki prze­my­ka­jące przez wszech­świat. Pewne frag­menty zale­wa­jące bez­ruch są piękne, inne brzyd­kie, a jesz­cze inne zupeł­nie nie­po­jęte._

_Czy ist­nieje spo­sób na to, by zro­zu­mieć je wszyst­kie?_

_Tak, trzeba zro­zu­mieć jedną._

_Obser­wu­jemy, cze­kamy i się uczymy.__MATERIA ROBI SIĘ CIENKA, PRZEZROCZYSTA…_

_Mate­ria robi się cienka, prze­zro­czy­sta. Po dru­giej stro­nie znaj­duje się ciem­no­włosy, nie­bie­sko­oki męż­czy­zna, który wpa­truje się w mate­rię, jak gdyby jego wzrok przez nią prze­ni­kał. Oto moment, na który cze­ka­li­śmy._

– _Chciał­bym wie­dzieć, co to, u dia­bła, jest – mam­ro­cze młody męż­czy­zna w języku słów, obra­zów i dźwię­ków, które prze­szy­wają bez­ruch._

_Prze­rze­dze­nie zaczyna pul­so­wać, a młody męż­czy­zna cofa się z prze­ra­że­niem. Jesz­cze uważ­niej wpa­truje się w prze­zro­czy­ste miej­sce w mate­rii, ale po jakimś cza­sie wybu­cha ner­wo­wym śmie­chem._

– _Coś mi się wyda­wało – mówi do sie­bie. – Prze­cież to mnie nie sły­szy._

_Prze­rze­dze­nie znów zaczyna pul­so­wać, tym razem jaśniej._

_Młody męż­czy­zna bled­nie._

– _Rose – woła pona­gla­jąco. – Rose, chodź tu szybko. Wydaje mi się, że… że to jakaś myśląca istota._
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: