Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

W sercu ułana - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 stycznia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W sercu ułana - ebook

W sercu ułana, gdy położysz je na dłoń, na pierwszym miejscu panna, przed panną tylko koń.

Bolesław Wieniawa-Długoszewski

Jesienią 1937 roku Janek, Ignacy i Michał, dziewiętnastoletni chłopacy pochodzący z trzech różnych rodzin i środowisk, spotykają się na bydgoskiej ulicy i razem przekraczają bramę koszar 16 Pułku Ułanów Wielkopolskich, stając się częścią otoczonego podziwem barwnego świata kawalerii.

Pełni życia, młodzi i radośni rozpoczynają ciężką ułańską służbę, która jest również początkiem wielkiej przyjaźni.

1 września 1939 roku, kilka tygodni przed końcem ich służby, wybucha wojna, która zmienia wszystkie plany i marzenia. Wir historii porywa Janka, Michała i Ignacego, a także ich rodziny, dziewczyny oraz cały otaczający świat.

Ciemna noc okupacji, rozstanie i czas nie są w stanie zerwać więzów przyjaźni, która trwa nieprzerwanie, splatając ze sobą losy trzech rodzin i kilku pokoleń na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci.

W sercu ułana to pełna emocji opowieść o losach zwykłych ludzi na tle wielkiej historii. Niezwykła podróż do wyjątkowego i wielobarwnego świata przedwojennej kawalerii, wojennej rzeczywistości i następnych etapów dziejów, w których słychać echa ułańskiej przeszłości bohaterów. To opowieść o służbie, walce i wojnie, o wielkiej przyjaźni i wspaniałej miłości, o porywającej namiętności, o rodzinie, najtrudniejszym rozstaniu i niełatwych wyborach, o sile człowieka i woli przetrwania. O potędze pamięci. To wielowątkowa wyprawa w przeszłość, którą tworzyli ludzie z krwi i kości, i bez której nie byłoby teraźniejszości.

Byli przecież kwiatem kwiatów, elitą elit, byli ułanami, o których śpiewano piosenki, którzy potrafili łamać dziewczęce serca. Nie pozostawało nic innego, jak tylko spróbować swoich sił.

O autorce

Magdalena Stykała: żona, mama, kobieta pracująca. Zakochana w przyrodzie, zwierzętach, książkach i Bieszczadach. Nałogowa biegaczka i fotograf amator. Autorka książek: "Grunt pod nogami", "Szlak serca" i "Legia Cudzoziemska damskim okiem".

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67539-24-1
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 września 1939 roku Niemcy bez wypowiedzenia wojny zaatakowały Polskę na całej długości granicy. Żołnierze polscy mimo ogromnej przewagi agresora od początku stawiali bohaterski opór. 3 września 1939 roku, 16 Pułk Ułanów Wielkopolskich wchodzący w skład Pomorskiej Brygady Kawalerii, będącej częścią Armii Pomorze, toczył walki z niemieckim najeźdźcą w Bukowcu – mojej rodzinnej miejscowości. Ułani pozostawili w Bukowcu zabitych i rannych. Pamięci o tych wydarzeniach pilnują: mogiła ułanów, ulica i szkoła Ich imienia oraz uroczystości rocznicowe.

Niniejsza książka jest opowieścią o tym, jak mogło to wyglądać z perspektywy ludzi, którzy płynęli wówczas z potężnym nurtem historycznych wydarzeń.

Zapraszam do lektury

Magdalena StykałaMiejmy nadzieję!

Miejmy nadzieję!… nie tę lichą, marną,
Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera,
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno
Przyszłych poświęceń w duszy bohatera.

Miejmy nadzieję!… nie tę chciwą złudzeń,
Ślepego szczęścia płochą zalotnicę,
Lecz tę, co w grobach czeka dnia przebudzeń
I przechowuje oręż i przyłbicę.

Miejmy odwagę!… nie tę jednodniową,
Co w rozpaczliwym przedsięwzięciu pryska,
Lecz tę, co wiecznie z podniesioną głową
Nie da się zepchnąć z swego stanowiska.

Miejmy odwagę!… nie tę tchnącą szałem,
Która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem
Przeciwne losy stałością zwycięża.

Miejmy pogardę dla wrzekomej sławy
I dla bezprawia potęgi zwodniczej,
Lecz się nie strójmy w płaszcz męczeństwa krwawy
I nie brząkajmy w łańcuch niewolniczy.

Miejmy pogardę dla pychy zwycięskiej
I przyklaskiwać przemocy nie idźmy!
Ale nie wielbmy poniesionej klęski
I ze słabości swojej się nie szczyćmy.

Przestańmy własną pieścić się boleścią,
Przestańmy ciągłym lamentem się poić:
Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią,
Mężom przystoi w milczeniu się zbroić…

Lecz nie przestajmy czcić świętości swoje
I przechowywać ideałów czystość;
Do nas należy dać im moc i zbroję,
By z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość.

Adam Asnyk
6 maja 1871SIERPIEŃ 1937

Stary Potok

Dziewiętnastoletni Michał Janczar siedział na ławeczce ustawionej przy ścianie kuźni i trzymał na kolanach zniszczony druk „Pana Wołodyjowskiego”. Jeśli tylko znajdował chwilę, wracał do tej książki z przyjemnością. Nigdy mu się nie znudziła i nie zdetronizowała jej żadna inna, mimo że czytał wszystkie, jakie tylko trafiały w jego ręce. Uwielbiał trylogię Sienkiewicza, ale ostatnia część zdecydowanie była jego ulubioną. Ojciec żartował, że to przez imię, które syn dostał po swoim dziadku, a ten miał je podobno nosić na cześć Sienkiewiczowskiego Małego Rycerza.

Michał był synem kowala. Żył tylko z ojcem. Mama zmarła, wydając go na świat, a tata nigdy nie związał się z inną kobietą. Do opieki nad noworodkiem wynajął mamkę, a potem, nim synek skończył dwa lata i wymagał dużo uwagi, najmował nianie. Najczęściej były to dziewczyny ze Starego Potoku, które chciały zarobić kilka złotych. Każda była bardzo zadowolona z tego zajęcia. Michał był niezwykle grzecznym dzieckiem, spokojnym i cierpliwym. Kiedy skończył dwa latka, ojciec zabierał go ze sobą do kuźni, a popołudniami do małego sadu, który był niezwykle ważnym miejscem. Wszystkie drzewka posadził na specjalne życzenie żony, która marzyła o własnym sadzie. Zanim drzewka zaczęły owocować, mama Michała była już po drugiej stronie życia. Ojciec pielęgnował je troskliwie, tak jak pamięć o ukochanej żonie. Dbał o każde drzewko, przycinał, podwiązywał, walczył ze szkodnikami, ratował w przypadku choroby. Co niedziela chodził na cmentarz i spędzał tam kilka godzin, opowiadając żonie o synu, domu, sadzie i pracy.

Michał nie tęsknił za mamą. Wiedział, że istniała, spoglądał na jej duże zdjęcie umieszczone na ścianie domu, na ślubny portret rodziców, czuł więź poprzez opowieści taty, ale brak obecności mamy nie był dla niego tak bolesny, jak dla ojca. Pan Józef każdego dnia myślał o swej Małgorzacie, która pozostała miłością jego życia. Michał odziedziczył po mamie migdałowy kształt szarych oczu, spojrzenie i kolor włosów. Tata patrzył z miłością na syna, odnajdując w twarzy dziecka, a potem nastolatka rysy żony.

Łączyła ich silna więź. Mieli tylko siebie i spędzali razem dużo czasu. Chłopak wychował się w męskim świecie. Ojciec stanowił całą jego rodzinę, w kuźni pojawiali się wyłącznie mężczyźni, jego autorytetem był ulubiony nauczyciel, pan Julian. Wolne chwile spędzał w towarzystwie kolegów i młodszych chłopaków ze Starego Potoku, którzy z biegiem czasu znaleźli w nim wzór.

Grali wspólnie w piłkę, pływali w jeziorze, urządzali ogniska, bawili się w podchody. Marzyli o tym, by stworzyć prawdziwą drużynę harcerską. Michał za namową wychowawcy ukończył w Bydgoszczy gimnazjum. Reforma polskiego systemu szkolnictwa zwana jędrzejewiczowską od nazwiska autora, ministra Janusza Jędrzejewicza, ujednolicała system i opanowywała chaos organizacyjny będący jeszcze pozostałością po zaborach. Od 1932 roku istniał jeden podział. Pierwszym etapem była szkoła powszechna, siedmioklasowa dla uczniów, którzy edukację kończyli na tym etapie, oraz sześcioklasowa dla tych, którzy chcieli kontynuować naukę. Kolejnym była sześcioklasowa szkoła ogólnokształcąca podzielona na czteroletnie gimnazjum i dwuletnie liceum. Liceum było już szkołą elitarną, umożliwiało rozpoczęcie studiów.

Michał bardzo chciał zostać nauczycielem. Ukończenie gimnazjum dawało mu tak zwaną małą maturę, dzięki której mógłby uczyć się dalej w trzyletnim liceum pedagogicznym, będącym nową wersją dawnych seminariów nauczycielskich.

Nauka w liceum oznaczała jednak kolejne koszty, na które musiałby narazić ojca. Do gimnazjum w Bydgoszczy dojeżdżał pociągiem, nie było ich stać na to, by mieszkał w mieście na czas nauki.

Kolejne trzy lata szkoły byłyby dużym wyzwaniem. Ojciec zapewniał syna, że poradzą sobie i zachęcał, by uczył się dalej i spełnił swoje marzenia. Jednak wówczas Józef poważnie zachorował na nerki. Michał nie chciał zostawiać ojca, wiedział, że jest potrzebny w domu, w miarę swoich możliwości i umiejętności zastępował rodzica w kuźni. Leczenie pochłonęło skromne oszczędności Janczarów. Minął rok i ojciec wrócił do zdrowia. Michał nadal pomagał, razem pracowali w kuźni, w domu i w sadzie.

Wiedział, że jeżeli nie podejmie nauki, pójdzie do wojska i w tej chwili uznał, że to najlepsze rozwiązanie, o liceum pedagogicznym obiecał sobie pomyśleć po skończonej służbie. Pan Julian mówił, że z otwartymi ramionami przyjmie młodego nauczyciela, a Michał wiedział, że najlepiej będzie się czuł w roli historyka i równie chętnie zajmie się wychowaniem fizycznym młodzieży. Historia i sport były jego pasjami. Wiedzę na temat przeszłości czerpał z książek, które czytał od najmłodszych lat. Miejscową bibliotekę znał jak własną kieszeń, w domu miał jeden mały regał z książkami, o które prosił w ramach prezentu świątecznego lub urodzinowego. Najważniejsze miejsce na półce zajmowała trylogia Sienkiewicza.

Informacje na temat sportu zbierał z radia i prasy. Ekscytował się osiągnięciami polskich sportowców.

Choć Polska po latach zaborów ze względu na skromne fundusze i brak wystarczająco długich tradycji nie mogła pokonać odległości, jaka dzieliła ją w tej dziedzinie od krajów Europy Zachodniej, to każdy sukces był źródłem nieopisanej radości. Michał znał na pamięć wszystkie miejsca i daty, które zapisały się mniejszym lub większym zwycięstwem oznaczonym biało-czerwoną flagą. Kadra jeździecka złożona z oficerów kawalerii zdobywała medale olimpijskie w Paryżu i Amsterdamie, a prasa donosiła, że major Kazimierz Szosland, major Adam Królikiewicz, podpułkownik Karol Rómmel, choć jak na jeźdźców przystało, niewysocy i drobni, byli ubóstwiani przez publiczność. Michał jako chłopiec wyłapywał w gazetach każdą wzmiankę na ich temat. W książkach trzymał prasowe wycinki i zdjęcia. Na jednej z takich fotografii pozowali oficerowie z końmi, którzy brali udział w 1926 roku w Międzynarodowych Zawodach Hippicznych o Puchar Narodów w Nowym Jorku. Wyglądali niepozornie, a Michał uważał, że każdy z nich ze względu na drobną postawę ma coś wspólnego z Wołodyjowskim, każdy z nich w oczach chłopca był współczesnym Małym Rycerzem.

Kolejny idol, Roger Verey, zdobył dla Polski dwukrotnie mistrzostwo Europy we wioślarskich jedynkach, a w dwójkach brązowy medal na igrzyskach olimpijskich w Berlinie w 1936 roku, był też kilkakrotnie mistrzem Europy. Sławny Janusz Kusociński, wielokrotny mistrz Polski w biegach, wygrał w 1932 roku doskonale obsadzony bieg na dziesięć tysięcy metrów w Nowym Jorku. Był wzorem dla wielu, bo łatwiej było naśladować lekkoatletę niż jeźdźca czy wioślarza.

Michał czytał o modzie na sport, o najbardziej popularnych dyscyplinach, takich jak tenis ziemny czy narciarstwo, lecz były to zajęcia poza zasięgiem zwykłych ludzi, podobnie jak taternictwo czy alpinizm. Nigdy nie był w górach. Nie przejmował się jednak takimi brakami, uważał, że skoro nie spróbował, to nie może wiedzieć, czy jakaś dyscyplina by mu się spodobała. Rozumiał też doskonale, jaką satysfakcją jest przygoda ze sportem, jak ogromnie poprawia nastrój i jednocześnie w jakiś sposób uzależnia od siebie. Nie wyobrażał sobie, by pozostać biernym. Często, gdy kończyli z ojcem pracę w kuźni, zastawało ich późne popołudnie, a chłopacy już czekali z piłką. Michał domykał w pośpiechu dzień pracy i biegł z nimi na boisko lub nad jezioro. Gdy udało się zebrać kilka rowerów, w niedzielę urządzali sobie rajd po okolicznych wsiach.

Dobrymi wiadomościami ze świata sportu dzielił się z chłopakami, chcąc umocnić w nich dumę oraz zaszczepić chęć do wytrwałości i dążenie do celu. Nie umiał się powstrzymać, by nie nauczać. Za każdym razem podsycał iskierkę patriotyzmu, głód wiedzy, a oni, mimo że młodsi zaledwie o cztery lub pięć lat, słuchali go z zainteresowaniem. Czasem przywoływał się do porządku, uznając, że prawi za długie i nudne kazania.

„Wychodzi ze mnie przyszły belfer” – śmiał się w myślach. – „Zaraz mnie znienawidzą, za te mądrości”. Jednak gdy słyszał: „Opowiedz coś jeszcze…”, zaczynał nową historię. Wolał mówić o przeszłości, o dawnych bohaterach, bitwach, potyczkach. Interesowały go też ciekawostki ze świata i jeśli tylko się o czymś dowiedział, natychmiast mówił o tym kolegom. Był wiecznie głodny wiedzy i potrzeby, by przekazywać ją dalej. Jeśli coś go zainteresowało, szukał informacji tak długo, aż był pewien, że poznał każdy szczegół. Nowinki techniczne nie budziły w nim tak ogromnej ciekawości jak przeszłość, jednak gdy miał okazję obejrzeć u kogoś nowy zegarek, radio czy też nieznany sprzęt rolniczy we wsi, zawsze robił to uważnie, zastanawiając się, jak działają poszczególne elementy.

Jedynym tematem, jakiego nie lubił, była polityka, która nieustannie zajmowała ojca i pana Juliana.

Czasem po pracy nauczyciel przychodził z wizytą, panowie siadali wtedy na ławeczce przy kuźni i przez długie godziny rozprawiali o sytuacji politycznej kraju i świata. Analizowali najnowsze doniesienia, roztrząsali słowa poszczególnych mężów stanu, deliberowali na temat przepychanek w rządzie i programach partii. Obaj byli weteranami Wielkiej Wojny, a pan Julian brał też udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku.

Michał uwielbiał słuchać o wojennych przeżyciach, wypytywał o każdy dzień, znał na pamięć te opowieści, których największą siłą były szczęśliwe zakończenia. Okropności Wielkiej Wojny nie wydawały się tak straszne, bo ich finałem było odzyskanie niepodległości po stu dwudziestu trzech latach zaborów. Podobnie wojna z 1920 roku i zwycięstwo nad bolszewikami. Oba te wydarzenia były wręcz symboliczne, a ich rocznice obchodzono zawsze uroczyście, zarówno w Starym Potoku, jak i w całej Polsce.

Rocznica Cudu nad Wisłą wypadała 15 sierpnia, dlatego były to zawsze dużo przyjemniejsze imprezy niż listopadowe święto. W sierpniu oprócz oczywistej mszy i oficjalnych uroczystości często urządzano pełen atrakcji festyn, a wieczorem na drewnianej podłodze przygotowanej nad jeziorem mieszkańcy tańczyli do rana. Pan Julian opowiadał, że początkowo pojęcie „Cud nad Wisłą” wcale nie miało pozytywnego znaczenia. Używając tych słów podczas wojny polsko-bolszewickiej, prasa wątpiła w zdolności polskich dowódców, uważając ich pomysły za nietrafione. Pisano wówczas, że tylko cud jest w stanie pomóc i rzeczywiście tak się stało, a określenie „Cud nad Wisłą” oznaczało spektakularne zwycięstwo.

W listopadzie uroczystości odbywały się w szkole, a potem organizowano pochód, o ile drogi nie zamieniły się w błoto i nie padał deszcz. Od 1933 roku, dokładnie rok od pierwszych uroczystości w Gdyni, ważnym wydarzeniem w Starym Potoku było Święto Morza. Jednak najbardziej oczekiwanym i przynoszącym najwięcej emocji była Sobótka, czyli Noc Świętojańska.

Pan Julian twierdził, że Sobótka jest wpisana w geny, bo towarzyszyła ludziom od najdawniejszych pogańskich czasów przez wszystkie pokolenia. Od momentu, gdy jeszcze bogiem był Perun, niewiele zmieniło się w obrzędach tej nocy, a chrześcijaństwo, nie mogąc wyplenić tej silnej tradycji, po prostu przystosowało ją do siebie. Wszyscy wiedzieli, że to noc świętego Jana, jednak tak naprawdę dużo ważniejsze od święcenia wody były stare zwyczaje związane z letnim przesileniem. Nikt nie kąpał się w jeziorze czy rzece w dniu poprzedzającym, bojąc się utopców, wodników czy rusałek, do wody wchodzono nocą. Palono ogniska, które symbolizowały słońce, i chłopacy skakali przez płomienie, co miało wypędzać zło i przynosić zdrowie i pomyślność. Dziewczęta plotły wianki i wypuszczały je na wodę z zapalonymi świecami, pilnując, by żadna nie zgasła. Bawiono się całą noc. To było ważne święto, zwłaszcza na wsi, bo wiązało się z powrotem czasu dobrobytu, szczęścia i urodzaju. Kończył się okres wiosenny, zaczynało lato i ludzie przygotowywali się do żniw. Wszyscy lubili tę noc i czekali na nią z niecierpliwością.

Michał za każdym razem pomagał panu Julianowi, jeśli ten z racji swojego zawodu prowadził uroczystości i organizował świętowanie. Angażował chłopaków, pilnował ich i zachęcał, a oni chętnie spędzali czas w towarzystwie starszego kolegi, który nie traktował ich jak dzieci, ale równych sobie. Miał siłę przyciągania i mnóstwo cierpliwości, a jego opowieści były bardzo ciekawe. Mówił w taki sposób, że nie zauważali, kiedy znali kolejną ciekawostkę, datę czy ważne nazwisko. Każdy moment był dobry, by dzielić się wiedzą, a Michał kompletnie nad tym nie panował. Wiadomości przemycał nieświadomie, w zwykłej rozmowie i zabawie.

Chłopcy często towarzyszyli mu w kuźni podczas pracy, czekając na koniec. Michał zazwyczaj wykonywał tam mnóstwo dodatkowych robót, a ojciec zajmował się kuciem. Chłopak znał wszystkie rodzaje i kształty końskich kopyt oraz anatomię tego zwierzęcia, co dla kowala było koniecznością. Ojciec mówił, że kowal jest troszkę weterynarzem, bo nie sposób działać tylko w jednym miejscu ciała, nie znając powiązań. Po wielu latach w kuźni Michał mógł opowiedzieć setki historii związanych ze zdrowiem i użytkowaniem koni na wsi.

Gdy przychodzili chłopcy, obserwowali Michała, który werkował kopyta i zadawał pytania, podnosząc co chwilę głowę znad umieszczonego między kolanami kopyta. Wskazywał poszczególne miejsca, a piętnastoletni Grzesiek, Wiktor czy Łukasz prześcigali się, by je nazywać: puszka, strzałka, podeszwa, ściana. Michał opowiadał o tym, jak w nodze konia krew płynie tętnicami palcowymi, a gdy strzałka dotyka podłoża, wywiera nacisk na poduszeczkę opuszek kopytowych wewnątrz, która pod tym ciężarem wypycha krew wyżej. Chłopcy dowiadywali się, że końskie kopyto nie jest sztywne, ale sprężyste i elastyczne, a uderzając o podłoże, zmienia kształt, dopasowując się do obciążeń, oraz że tylko zdrowe i poprawnie wykształcone elementy są w stanie przyjąć obciążenia związane z uderzeniem kopyta o grunt. Michał mówił, że to tak jak w wachlarzu, bo działanie kopyta polega na powtórkach rozszerzania się i zwężania puszki kopytowej, a to wszystko dzięki amortyzacji uwięzionej w kopycie krwi. Opowiadał, że kopyta unaczyniają dwie tętnice, zmieniające się w prawdziwą sieć, oplatając kość kopytową, wnikając w nią i odżywiając, a krew zbierana jest przez rozmieszczone równomiernie żyły.

– To taka siatka – wyjaśniał. – Amortyzuje i pompuje. To działa na cały organizm. Zgadnijcie, ile krwi przepływa w kopycie?

Chłopcy zastanawiali się przez chwilę.

– Nie jest duże, jak spora pięść – kalkulował Grzesiek. – Może pół litra na dzień?

– Pół litra to ma flaszka w gospodzie – zaśmiał się Michał. – Przez prawidłowo działające kopyto przepływa jeden litr krwi na każde dwadzieścia kroków.

Chłopcy spojrzeli z powątpiewaniem na końskie kopyto, które piłował Michał, próbując sobie wyobrazić tę ilość w tak małej przestrzeni.

– Niemożliwe! Nie bujasz? – zapytał Wiktor.

Michał pokręcił głową.

– Nie bujam – zapewnił. – Niekiedy mówi się, że koń ma pięć serc.

– Jak to?

– Każde kopyto to dodatkowe serce. To kolejna pompa. Dlatego zdrowe kopyta to gwarancja zdrowia konia, a gwarancja zdrowych kopyt to…? – zapytał ciekawy, czy pamiętają jego nauki.

– To ruch.

– Tak – potwierdził. – Koń musi się ruszać, by być zdrowym. Wtedy te jego pięć serc pracuje równo. No dobrze. To teraz powiedźcie, ile by było półlitrowych flaszek na sto kroków? Kto pierwszy policzy?

– To rachunki! – zaprotestował Grzesiek, ale natychmiast podał odpowiedź.

Innym razem, gdy byli jeszcze maluchami, podglądali, jak pan Józef podkuwał, a Michał stał z przodu i głaskał po wielkiej i umięśnionej szyi ogromną klacz, chcąc ją uspokoić. Wierciła się, odwracała głowę, wyraźnie niezadowolona z tego, co jej robią.

– Zobaczcie, jaka potężna szyja – powiedział do chłopaków Michał. – Ile tu musi być kręgów? – Udawał, że się zastanawia i uśmiechnął się pod nosem.

– No ile? – zapytał Wiktor.

– A ty ile masz? – odpowiedział pytaniem Michał.

– No… siedem?

– Tak, zgadza się – potwierdził młody kowal. – A taki koń? Ile? – Uśmiechał się, zadając pytanie.

Chłopcy spoglądali po sobie.

– Koń to chyba z piętnaście – rzucił Grzesiek.

– A żyrafa? – dopytał, nie przestając się uśmiechać Michał.

– Ooo… żyrafa to pewno ze trzydzieści – zgadywał Łukasz.

Michał roześmiał się głośno i pokręcił przecząco głową.

– Głupiś! – wykrzyknął Wiktor. – I koń, i żyrafa też mają siedem, tylko dużych.

Grzesiek i Łukasz spojrzeli na Michała, chcąc usłyszeć potwierdzenie.

– Dokładnie tak – przyznał. – Zapamiętacie?

– Się wie!

Pewnego razu w kuźni Michał prosił, by chłopcy wskazali poszczególne części szkieletu konia, zaznaczając na ciele, gdzie to może być. Bezskutecznie szukali obojczyka. Michał, uśmiechając się pod nosem, nakazywał, by szukali dokładniej, a gdy się poddali, dowiedzieli się, że koń obojczyka nie posiada. Zapewniali, że zapamiętają to do końca życia.

Chłopacy przychodzili często. W czasie lata spędzali razem wieczory przy ognisku nad jeziorem. Tuż przed snem układali się wokół ognia zmęczeni zabawą, kąpielą i kawałami, jakie sobie robili, a Michał wyjmował z małego płóciennego plecaka książkę oraz latarkę i czytał im najciekawsze fragmenty „Starej baśni” Kraszewskiego lub „Quo vadis”, „W pustyni i w puszczy” czy trylogii Sienkiewicza. Oni za każdym razem domagali się przygód, walk, bitew, a gdy znajdował się u progu romantycznego wątku, popędzali, twierdząc, że to nieznośnie nudne.

– Jeszcze przyjdzie wasz czas. – Michał się śmiał.

– A ty? – pytali. – Starszy jesteś, a panny nie masz.

– Ale wiem, że to na pewno nie jest nudne… – Uśmiechał się. – A moja się jeszcze nie narodziła – żartował.

Przyznawał w duchu, że relacje z dziewczynami to jedyna sfera życia, w której kompletnie sobie nie radzi. Tutaj nie wystarczały wzorce z książek. Kobiety wydawały mu się należeć do innego świata, którego nie miał okazji podejrzeć, żyjąc tylko z ojcem, w otoczeniu kolegów, opierając się na autorytecie nauczyciela. Gdyby była mama albo siostra, lub nawet macocha czy przyrodnie siostry, być może byłoby to prostsze, nikogo takiego jednak nie miał. W kontakcie z dziewczynami zupełnie gubił słowa i zastanawiał się, o czym rozmawiać. Wydawało mu się, że wszystko, co powie, jest niewłaściwe i nieciekawe. Jednocześnie czuł, że ten inny świat bardzo go pociąga, lubił delikatność dziewczęcych rysów, kształty, uśmiech i spojrzenia. Gdy widywał się z koleżankami, zwłaszcza tymi, które działały na niego szczególnie, wiedział, że nie wypada najlepiej, bo zamiast rozmawiać, wpatrywał się w oczy, myślał o tym, jak miękkie muszą być w dotyku włosy zaplątane w warkocze, jak kuszący jest ich zapach i zastanawiał się, jak smakują usta. Gdy budził się z tych przemyśleń, uświadamiał sobie, że wychodzi na nieciekawego milczka.

W tej chwili postanowił się tym zupełnie nie przejmować. Czekało go wojsko. Może gdzieś po drodze sytuacja się zmieni.

– Za mundurem panny sznurem – śmiał się pan Julian. – Jeszcze będziesz wybierał – zapewniał, a Michał się uśmiechał.

– Nie potrzeba – odparł. – Wystarczy, gdy mnie wybierze ta, którą ja wybiorę.

– Mądry chłopak jesteś. Niech ci się trafi najlepsza.

Teraz, pod koniec sierpnia, Michał coraz częściej myślał o służbie. Wiedział, że najprawdopodobniej czeka go kawaleria. Kilka miesięcy wcześniej pojechał do Bydgoszczy na wojskową komisję lekarską.

Zapamiętał ten dzień, bo poprzedniego popołudnia dotarł do biblioteki egzemplarz najnowszej powieści Dołęgi-Mostowicza „Znachor”. Michał był pierwszym, który wypożyczył książkę. Zaczął czytać wieczorem i nie umiał się oderwać do późnej nocy. Rano zapakował lekturę do małego, płóciennego plecaka, wziął pieniądze na bilet i pojechał do Bydgoszczy. Do „Znachora” wrócił w pociągu, a potem w poczekalni przed komisją. Nie rozglądał się dookoła, zatopiony w kartach powieści, ale kątem oka zauważył, że przygląda mu się ciemnowłosy, szczupły chłopak, siedzący naprzeciwko. Popatrzył na niego, a tamten zmieszany zapytał o książkę. Zamienili kilka słów i towarzysz został wezwany do gabinetu lekarskiego. Gdy wyszedł, Michał miał wrażenie, że chłopak jest lekko przestraszony. Próbował go zapytać o cokolwiek, ale dowiedział się tylko, że jeden z lekarzy to major, choć zależało mu na innych wiadomościach. Gdy miał już wypowiedzieć kolejne pytanie, ich uwagę zwrócił jeszcze jeden poborowy, który wszedł do poczekalni. Wysoki blondyn. Odróżniał się od wszystkich – modne ubranie, wyprostowana sylwetka, pewna duma w oczach, wydawał się kimś z innego świata.

– Ja wracam. Janek jestem – powiedział szczupły, ciemnowłosy chłopak. – Może się jeszcze spotkamy.

Michał podał swoje imię i odwzajemnił uścisk.

– Może się spotkamy – dodał.

Razem zerknęli w stronę wysokiego blondyna, który poprzez postawę i modny strój kojarzył się im z którymś z filmowych amantów.

– „Coś między Aleksandrem Żabczyńskim a Jerzym Olgierdem” – pomyślał Michał. – „My przy nim jak furmanki przy automobilu”. – Zaśmiał się w myślach z własnego żartu. Chciał coś powiedzieć do Janka, ale w tym momencie usłyszał swoje nazwisko i ruszył do gabinetu lekarskiego.

– Do zobaczenia – rzekł.

– Cześć – odparł Janek i wyszedł z budynku.

Michał wszedł do gabinetu, gdzie ujrzał dwóch lekarzy z pokaźnymi wąsami. Jeden uzupełniał dokumentację za biurkiem, drugi ze stetoskopem przerzuconym przez szyję zawołał go na badanie. Wykonywał swoje czynności, a spostrzeżenia podawał koledze za biurkiem.

– Ze wsi? – zapytał doktor.

– Tak.

– Zawód jakiś jest? Czy w gospodarstwie pracujesz?

– Nauczycielem chciałbym być – odrzekł Michał.

Doktor zmarszczył brwi.

– Ja cię nie pytam, kim chciałbyś być, tylko co umiesz. Zrozumiano?

– Tak. Kowalem jestem, to znaczy ojciec, a ja pomagam.

– Ale na robocie się znasz?

– No tak… Ma się rozumieć.

– Kowal… – Zamyślił się na chwilę doktor. – To mamy kolejnego kawalerzystę – powiedział do kolegi.

– Który raz to dzisiaj słyszę! – odpowiedział z uśmiechem lekarz przy biurku. – Jak tak dalej pójdzie, to nam koni zabraknie. Sami ułani, jak mi Bóg miły.

– Zjechali się chłopcy ze wsi, to wiadomo. Z miastowymi to w kawalerii gorzej. Tu obycie z końmi potrzebne i chłopska karność – odparł doktor ze stetoskopem, a Michał zerkał na rogatywkę położoną na biurku, zastanawiając się, czy to ten major, o którym przed chwilą mówił Janek.

– Podkuwaczem w pułku najpewniej będziesz – oznajmił lekarz.

– Ja? – zdziwił się Michał.

– A kto? Fryzjer? – huknął doktor.

Michał spojrzał w ziemię przestraszony silnym głosem lekarza.

– No dobrze. Zdrów jesteś jak ryba – rzekł medyk. – Idź już i na bilet do wojska czekaj. Ułanem będziesz, cieszyć się trzeba.

Michał ukłonił się i wyszedł. Za drzwiami odetchnął z ulgą. Nie dziwił się Jankowi, że nie umiał zebrać słów, by odpowiedzieć na proste pytanie. On sam w tej chwili nie był w stanie opisać swoich wrażeń.

Wracając do domu, w pociągu jeszcze raz sięgnął po „Znachora”. Nie mógł oderwać się od lektury. Gdy wysiadł w Starym Potoku, zobaczył z daleka, że na stację wchodzą Grzesiek, Wiktor i Łukasz. Przyszli dowiedzieć się, jak mu poszło i zapytać o wrażenia. Michał ruszył w ich kierunku. Przechodząc wzdłuż peronu, spojrzał na wagon. W oknie dostrzegł Janka. Żałował, że nie zauważył go wcześniej, jechali razem, nie wiedząc o tym, że podróżują w jednym kierunku. Michał uśmiechnął się i pomachał do niego, a Janek odwzajemnił uśmiech i podniósł rękę.

„Może się jeszcze spotkamy” – pomyślał Michał.

Michał zamknął „Pana Wołodyjowskiego”, było późne sierpniowe popołudnie. Ławeczka przy ścianie kuźni zawsze przyciągała. Lubił siadać na niej z książką. Opierał plecy o szachulcową ścianę i zanurzał się w kartach powieści. Tutaj też często siadali tata i pan Julian, by dyskutować o polityce. W ostatnim czasie ich głównym tematem była rosnąca potęga Niemiec i coraz odważniejsze poczynania Hitlera. Zastanawiali się, do czego może doprowadzić bierność Europy.

Michał nie chciał o tym myśleć, wystarczała mu troska starszych. Przymknął oczy i oparł głowę o ścianę, ciesząc się ciepłem zachodzącego słońca. Nie zauważył, gdy obok pojawili się Grzesiek, Wiktor i Łukasz. Przychodzili w każdej wolnej chwili. Wiedzieli, że jesienią Michał idzie do wojska.

– Zabierzesz? – zapytał Wiktor.

– Co?

Chłopak wskazał na książkę.

– No książki, do wojska.

Michał się uśmiechnął.

– Wątpię, by tam był na to czas.

– To jak ty wytrzymasz? – Grzesiek się zaśmiał.

– Ty będziesz czytał, a jak przyjadę, to opowiesz – rzucił Michał.

– Ja? W życiu. Ja mogę słuchać. Niech oni czytają. – Wskazał na kolegów.

– Ja bym nawet chciał – stwierdził Wiktor. – Tylko w polu robota zawsze i w obejściu, a wieczorem to oczy się kleją.

– Migacie się – stwierdził Michał.

– Może trochę – przyznali. – Też byśmy woleli do wojska.

– Poczekacie jeszcze kilka lat i was wezmą.

– Będziesz ułanem. – Łukasz się uśmiechnął.

– Trzeba się cieszyć – dokończył Michał słowami doktora.

– No pewnie! To najlepsze wojsko! – przyznał chłopak.

– A wiecie skąd ułani? – zapytał Michał.

– No jak skąd? Z Polski przecież.

Michał się uśmiechnął.

– No pewnie, ale nazwa, pochodzenie? Słyszeliście?

Chłopcy pokręcili głowami przecząco.

– To od Aleksandra Ułana, polskiego Tatara.

– Tatara? – zdziwił się Grzesiek.

– Tak – potwierdził Michał. – On się urodził pod koniec siedemnastego wieku, a wywodził się ze znamienitego tatarskiego rodu, pochodzącego od chanów Złotej Ordy, i od tego rodu wzięła się nazwa ułan. Oni przybyli na teren Wielkiego Księstwa Litewskiego już w piętnastym wieku, potem doszli do stanu szlacheckiego. W tej rodzinie było wielu oficerów i dowódców, nagradzanych przez władcę za zasługi na polu bitwy majątkami ziemskimi. Ojciec Aleksandra Ułana, Adam, był towarzyszem chorągwi husarskiej.

– To pewnie syna chrzcił na dwóch złożonych szablach? Tak kiedyś mówiłeś – wtrącił Wiktor.

– Dobrze zapamiętałeś. Tak czytałem, że synowie husarzy byli podawani do chrztu na dwóch skrzyżowanych szablach. Nie wiem, czy prawda, czy legenda. A w rodzinie Ułanów dużo wojskowych było. Bratanek Aleksandra był rotmistrzem, a inni krewni walczyli w pułkach litewskiej armii. Aleksander był najpierw rotmistrzem, potem pułkownikiem. Walczył u boku króla Augusta Mocnego. Ten pułk liczył wtedy osiem chorągwi, czyli ze czterystu żołnierzy. Był znany nie tylko w Polsce, ale też poza granicami. Wtedy ze względu na nazwisko dowódcy zaczęto żołnierzy określać słowem ułani. Więc to od Tatarów z pułku lekkiej jazdy pułkownika Aleksandra Ułana pochodzi nazwa.

– Naprawdę?

– Tak czytałem – odparł Michał. – No i jest jeszcze miasto daleko na Wschodzie, Ułan Bator, co oznacza dokładnie Czerwony Bohater. Czy ta nazwa ma coś wspólnego z naszymi ułanami? Nie wiem, może przez tatarskie zaczątki, skoro oni wyszli od Złotej Ordy…, czyli gdzieś tam. Nikt o tym dzisiaj nie myśli i nie będziemy się zastanawiać.

– Nie będziemy – zaśmiali się chłopcy.

– Tylko pamiętajcie, że pułk Aleksandra Ułana stosował nowoczesne jak na tamte czasy taktyki bojowe. Ułani Tatarzy atakowali wyłącznie przy użyciu lanc z proporczykiem. Przeciwnicy, widząc łopoczące na wietrze chorągwie, byli mocno przerażeni. Ułani słynęli z waleczności i ogromnej odwagi, a jeszcze długo po śmierci Aleksandra jego pułk nazywano pułkiem pana Ułana. Dzięki skuteczności znała ich cała Europa. No i potem już ułanami określano wszystkich jeźdźców lekkiej kawalerii walczących za pomocą lancy i umundurowanych na polski wzór.

Chłopacy słuchali oczarowani. Takie wiadomości lubili najbardziej, a kiedy opowiadał Michał, mogli słuchać bez końca.

– Ja też będę ułanem – stwierdził Wiktor.

– Ja też – dodał Grzesiek.

– I ja! – dołączył Łukasz.

Michał się roześmiał.

– No tak, za kilka lat to cały szwadron ze Starego Potoku się zbierze.

– Dokładnie za cztery lata – uzupełnił Wiktor.

– W tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym roku to my pójdziemy do kawalerii! – zawołał Łukasz.

– To będzie nasz rok! Będziemy w wojsku.

– Wszyscy?

– Tak – odpowiedzieli chórem.

– No dobrze – powiedział Michał. – To będzie wasz rok.

Nie mógł wiedzieć, że za cztery lata, w 1941 roku, chłopcy rzeczywiście będą w wojsku. W leśnym partyzanckim oddziale, gdzie każdego dnia będą stawać do nierównej walki na śmierć i życie z niemieckim najeźdźcą.Od autorki

1 września 1939 roku Niemcy bez wypowiedzenia wojny zaatakowały Polskę na całej długości granicy. Żołnierze polscy mimo ogromnej przewagi agresora od początku wojny stawiali bohaterski opór. W dniu 3 września 1939 roku, 16 Pułk Ułanów Wielkopolskich toczył walki z niemieckim najeźdźcą w Bukowcu.

Pamięci o tych wydarzeniach pilnują: pomnik ułanów, ulica i szkoła ich imienia oraz uroczystości rocznicowe. Każdy z mieszkańców słyszał o bitwie pod Bukowcem i ułanach, każdy ma osobiste wyobrażenia i przemyślenia z tym związane.

Wydarzenia września 1939 roku w Bukowcu poruszają i pobudzają moją wyobraźnię od wielu lat. Historia zawsze była mi bliska, a historia rodzinnej miejscowości dotyka serca w szczególny sposób.

Oczywiście istotą są ludzie, których los rzucił w wir historycznych wydarzeń oraz spojrzenie na przeszłość przez pryzmat zwykłych osób. Przecież każdy z tych ułanów miał gdzieś swoją rodzinę, dom, być może dziewczynę, większe lub mniejsze plany na przyszłość.

Od lat rozmyślam nad ich losem, a brak możliwości zadania setek pytań każe szukać odpowiedzi na nie w książkach, dokumentach, wspomnieniach, zapiskach, albumach i układać w opowieść o ludziach i emocjach, jakich oni mogli doświadczać.

Inspiracją do napisania książki stało się zdjęcie, które zrobił kolega podczas inscenizacji historycznej w Bukowcu w 2012 roku, przedstawiające trzech ułanów wjeżdżających w chmurę dymu. Zdjęcie, które symbolicznie obrazuje definitywne odejście w przeszłość przedwojennego świata. Ta fotografia jest najbardziej poruszającą spośród wielu tysięcy robionych od lat podczas naszych dorocznych ułańskich uroczystości. To właśnie na jej podstawie ułożyła się opowieść o Janku, Michale i Ignacym, która jako szkic zapisany w myślach, była gotowa w sierpniu 2021 roku.

Pisanie tej książki okazało się wspaniałą przygodą, która przyniosła mnóstwo niezwykłych emocji, ogrom wzruszeń i radości. Ze względu na historyczny charakter należało poświęcić dużo czasu na poszukiwanie i czytanie wiele razy dokumentów i książek dotyczących 16 Pułku Ułanów Wielkopolskich oraz przedwojennej kawalerii i obyczajowości. Aby wyłuszczyć informacje i wydarzenia, które znalazły się w powieści jako element życia bohaterów, należało przebrnąć przez regulamin kawalerii, pełne nazwisk i wojskowych sformułowań książki dokumentalne, które pisane są w dość zawiły sposób, przeznaczone zdecydowanie dla znawców tematu. Zapoznanie się z nimi było jednak niezbędne, by ułożyć mapę wydarzeń, bo mimo iż „W sercu ułana” to literatura obyczajowa, starałam się trzymać miejsc, chronologii wydarzeń, dat i godzin, śledząc dokładnie życie 16 Pułku Ułanów Wielkopolskich w latach 1937–1939, kiedy służyli tam moi bohaterowie. W podobny sposób opisywałam przedwojenną obyczajowość i życie społeczne, wplatając losy bohaterów w bieg historii. Oglądałam przedwojenne filmy, zaglądałam do literatury i prasy tamtego okresu, poznawałam zwyczaje i modę, poszukiwałam tematów, które zajmowały ówczesne społeczeństwo. Niektórzy bohaterowie i epizody mają swoje pierwowzory w rzeczywistości, jak Niemka Elza czy srebrny partyzancki sygnet Andrzeja, jaki należał do ojca mojego teścia, a który stanowi rodzinną pamiątkę, a także wątek powojennych losów Jakuba Tęczyńskiego, który za przynależność do WiN podzielił los mojego dziadka.

Mówiąc kolokwialnie, Ameryki nie odkryłam. Cała opowieść jest oparta na faktach historycznych, bez wątpienia wszystko to mogło się wydarzyć.

Bardzo zależało mi na tym, by naszkicować pełen barw świat przedwojennej kawalerii, zarówno od strony zwykłych ułanów, jak i oficerów. Najwspanialszym źródłem informacji na ten temat była książka porucznika Grzegorza Cydzika, absolwenta Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu, służącego w 13 Pułku Ułanów Wileńskich, którą czytałam wielokrotnie, często zaśmiewając się do łez. Porucznik w niezwykły sposób opisuje świat kawalerii. Żadna z przeczytanych opowieści nie była równie porywająca. Wiele jego anegdot wykorzystałam i przeniosłam na grunt bydgoskiego pułku, wychodząc z założenia, że istniały oczywiste analogie, choć z pewnością można było znaleźć też różnice ze względu na usytuowanie garnizonów. Porucznik Cydzik trafił do 16 Pułku Ułanów Wielkopolskich latem 1939 roku, był tym młodym oficerem, do którego pułkownik Mastalerz, dowódca 18 Pułku Ułanów Pomorskich, przed szarżą pod Krojantami skierował słynne słowa: „Za młody jest pan, młodzieńcze, żeby mnie uczyć, jak się wykonuje niewykonalne rozkazy”, w odpowiedzi na sugestię, by wyjść na tyły nieprzyjaciela i uderzać w szyku pieszym. Grzegorz Cydzik po wojnie przez jakiś czas mieszkał zaledwie 10 kilometrów od Bukowca, w Polskim Konopacie. Za każdym razem, jadąc ze Świecia, spoglądam w kierunku tej miejscowości, wspominając ułana z krwi i kości oraz żałując, że urodziłam się 20 lat za późno. Oddałabym wiele za możliwość jednej rozmowy z nim.

Można powiedzieć, że był towarzyszem każdego wieczoru przez kilka miesięcy. Stał się dobrym znajomym, niezastąpionym doradcą i inspiracją. W rozbrajający sposób opisywał relacje z kobietami. Książkowe spotkanie z nim uznaję za jedno z najważniejszych w życiu.

Opisując wrzesień 1939 roku, korzystałam z pięciu różnych źródeł, znajdując między nimi niewielkie różnice, jednak fundamentem są wspomnienia por. Hieronima Marcinkiewicza, podarowane przez Marka Holaka, które wykorzystałam w całości. Zawierają one informacje, których nie można znaleźć w najdoskonalszych dokumentach. Począwszy od ułańskiej spowiedzi w Wielu w sierpniu 1939 roku do powrotu na teren Stalagu i zachęty ze strony Niemców do wpisania się na volkslistę wiosną 1940 roku. Układałam przebieg akcji na podstawie tych wspomnień, starając się ująć każde z nich.

Zebranych wiadomości i informacji zgromadziło się bardzo dużo, lecz nie sposób było umieścić ich wszystkie w książce obyczajowej. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że udało mi się opisać zaledwie fragment tamtego fascynującego świata i moment dziejów, który bezpowrotnie odchodził w przeszłość. Bardzo trudno było wybrać najistotniejsze rzeczy, lecz książka jest skierowana do każdego, zatem nie należało zanudzać czytelników, których odstręczyć może zbyt wiele fachowych określeń i opisów.

Znawców tematu przepraszam za oczywiste błędy, potrafię wskazać wiele miejsc, gdzie się pojawiają… Lecz proszę mieć na uwadze, że to literatura obyczajowa. Powieść rządzi się swoimi prawami. To nie dokument, wiele rzeczy należało zwyczajnie dopiąć lub uzupełnić, bazując na własnej wyobraźni. Bardzo starałam się podążać zgodnie z chronologią i faktami, korzystając wyłącznie z autentycznych wydarzeń, lecz najistotniejsi mieli być bohaterowie, ich emocje i przeżycia, przemyślenia i losy na przestrzeni wielu lat.

W całości i niezmienionej formie ujęłam w tekście list rotmistrza Aleksandra Zarębickiego z USA, na temat harcerza z Drzycimia, oraz wiersz napisany w niewoli na cześć tego chłopca. Mijając przejazd kolejowy na ulicy Wiatrakowej w pobliżu nieczynnej stacji kolejowej w Bukowcu, za każdym razem myślę o rotmistrzu Zarębickim, dowodzącym we wrześniu 1939 roku IV szwadronem, który poniósł największe straty w czasie bitwy i pośród koniowodnych usytuowanych w lesie przy cmentarzu.

W identycznej formie zachowałam w książce wspomnienia pani Anieli Kempińskiej, nie zmieniając ich kształtu, wplotłam je w rozmowę z moimi bohaterami przy pomniku.

Losy bohaterów na tle historii są fikcją literacką, okazuje się jednak, że każda fikcja może mieć swój pierwowzór w rzeczywistości. Na potrzeby książki wymyśliłam Tomka – polskiego chłopaka, który służył w Legii Cudzoziemskiej. Jego postać została stworzona w celu umieszczenia w tekście rozmowy o analogiach łączących przedwojenną kawalerię i współczesną Legię Cudzoziemską. Wątek Tomka niespodziewanie rozrósł się do dużych rozmiarów, lecz cel został osiągnięty. Legionista Tomek rozmawia z dziadkiem, ułanem, o podobieństwach obu formacji. Kilka miesięcy później podczas spotkania z jednym z kolegów, którzy służyli w Legii Cudzoziemskiej, okazało się, że jego dziadek był rotmistrzem 13 Pułku Ułanów Wileńskich. Popłynęły wspaniałe opowieści. Nie spodziewałam się, że książkowy epizod może mieć swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości.

Przez wiele miesięcy większość mojej energii i myśli pochłaniały losy bohaterów powieści. Jak zawsze w pewien sposób wzięli sprawy w swoje ręce, a zamysły i plany z pierwowzoru uległy zmianie. Stali się bliscy jak rodzina i skradli serce. Towarzyszyli mi przez cały dzień, odzywając się w różnych momentach. Z niecierpliwością czekałam na wieczorne spotkanie z nimi, które zabierało do innego świata. Umbero Eco mówił: „Kto czyta książki, żyje podwójnie”, z całą pewnością można powiedzieć, że kto pisze książki, żyje wielokrotnie.

Dlaczego „W sercu ułana”? W oczywistym nawiązaniu do słów Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego: „Bo w sercu ułana, gdy położysz je na dłoń, na pierwszym miejscu panna, przed nią tylko koń”. Jednak serce ułana kryło znacznie więcej. W sercu ułana jest rodzinny dom, najbliżsi, przyjaciele, rodzinna miejscowość, ukochana dziewczyna, koledzy z pułku, barwy otoków, konie i codzienność w koszarach… W sercu ułana jest walka wrześniowa, więź z tymi, co polegli i tymi, którzy musieli odnaleźć się w nowej rzeczywistości… W sercu ułana jest pamięć, która nigdy nie umarła, o którą każdy z nich dbał najlepiej, jak umiał. W sercu ułana jest ogrom przeżyć i emocji.

Pisanie tej książki było wielką przygodą i niezwykłą podróżą w przeszłość, ale przede wszystkim lekcją życia, dzięki której na wiele rzeczy patrzę już w inny sposób. Mogę tylko dziękować losowi, że przydarzyło mi się coś tak wspaniałego.

Często zaglądam do pomnika ułanów, pilnując, by żywe światło płonęło tam przez cały czas. W tym miejscu czuję się wyjątkowo, wiedząc, ile tajemnic w sobie kryje. Mam nadzieję, że spotkam się z Nimi po drugiej stronie życia i zapytam o wiele rzeczy. Zawsze będą bliscy sercu.

CZEŚĆ ICH PAMIĘCIPodziękowania

Składam serdecznie podziękowania wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób świadomie lub nieświadomie przyczynili się do powstania tej książki.

W pierwszej kolejności dziękuję moim Rodzicom, za przekazane w genach miłość i szacunek do historii. Za to, że w naszym domu przeszłość zajmowała zawsze ważne miejsce, a podczas spotkań w gronie rodzinnym rozmawiało się o Cesarstwie Rzymskim, Piastach, Jagiellonach, Napoleonie… O wydarzeniach i postaciach z historii, która nigdy nie przestawała fascynować, będąc porywającą opowieścią, w której nie daty i suche fakty stanowiły najważniejszy element, ale ludzie i ich losy na przestrzeni dziejów.

Wychowałam się w rodzinie, gdzie trylogia Sienkiewicza była niewątpliwie najważniejszą i ulubioną lekturą. Imię, które otrzymałam od mojego Taty na cześć Magdaleny Zawadzkiej w roli Basi Wołodyjowskiej, sprawiło, że Michał Wołodyjowski jest niezastąpionym i ukochanym bohaterem książkowym i filmowym. Cytaty i dialogi z trylogii od zawsze należą do kanonu rodzinnych powiedzonek. Zna i korzysta z nich każde kolejne pokolenie.

Nie mam wątpliwości, że miłość do historii i książek oraz nieustanna chęć uzupełniania wiedzy o przeszłości jest zbudowana na fundamencie rodzinnego domu i efektem genów, mimo że dla każdego z nas inna epoka jest tą ulubioną i najbardziej fascynującą.

Dziękuję mojemu mężowi, Sebastianowi, który jako pierwszy czytelnik poznawał losy bohaterów poprzez czytanie pisanych niechronologicznie fragmentów, za męsko-żołnierski punkt widzenia, za wsparcie i wysłuchiwanie moich niekończących się rozważań wokół aktualnie opisywanych wątków.

Pragnę podziękować wielu osobom, za wszelką pomoc i zainteresowanie. Nie sposób wskazać, co w ogromie materiałów pojawiających się podczas moich poszukiwań było najważniejsze. Kolejne informacje, które docierały w trakcie spotkań czy rozmów były niczym najwspanialsze prezenty. Niesamowite było odkrywać fakty i uzupełniać wiadomości. Historia zostawia ślady, niezwykle jest nimi podążać. Jednak ta wędrówka nie byłaby możliwa, gdyby nie pomoc ze strony innych. Zatem w kolejności alfabetycznej DZIĘKUJĘ PIĘKNIE:

Dyrekcji Szkoły Podstawowej w Bukowcu, pani Łucji Ludkiewicz za udostępnienie wspaniałego albumu wspomnień, opracowanego przez rotmistrza Józefa Cetnerowskiego – adiutanta pułku, oraz weteranów, podarowanego szkole w 1966 roku. Album zawierający oryginalne zdjęcia, opisy, informacje jest skarbnicą wiedzy i łącznikiem z przeszłością. Dotyk tych kart ze świadomością, że tworzyli je świadkowie tamtych wydarzeń, przynosi niesamowite wrażenia. Czytając wielokrotnie słowa napisane przez ułanów, można zrozumieć dużo więcej. Jedno jest pewne, bardzo pragnęli, by pamięć o poległych i o 16/2 Pułku Ułanów Wielkopolskich przetrwała.

Dyrekcji Szkoły Podstawowej w Korytowie za kopię przecudownej Kroniki Szkoły, której początki sięgają XIX wieku. Kronika w rewelacyjny sposób oddaje atmosferę poszczególnych dziesięcioleci, zawiera fantastyczne informacje, pozwala wyobrazić sobie przeszłość w najbliższej okolicy, warunki życia i codzienność wielu pokoleń. Dziękuję paniom: Teresie Drewce i Teresie Nadarzyńskiej oraz Romanowi Szałwickiemu, który naprowadził mnie na trop tego skarbu.

Panu Jerzemu Haniszowi, za udostępnienie tekstu do inscenizacji, jaka miała miejsce w Bukowcu w 2021 roku, która jest też ostatnim wydarzeniem opisanym w książce. Historia ukazana poprzez żywy obraz zapada w sercach widzów na długo, a to przecież właśnie jest celem strażników pamięci. Dziękuję również za możliwość udziału w tym wyjątkowym przedsięwzięciu.

Markowi Holakowi, za wspomnienia por. Hieronima Marcinkiewicza, uczestnika wydarzeń pod Bukowcem. Żadna z książek dokumentalnych nie poruszyła tak ogromnie jak kilkanaście stron opisujących tamten czas oczami ułana, który brał w tym udział. Każde zdanie dotykało do głębi. To świadectwo, stało się fundamentem opisu wydarzeń, będących istotą powieści. Każde słowo tych wspomnień i każda informacja w nich zawarta są niezmiernie ważne.

Zosi Kotowskiej, za opowieść o wydarzeniach września 1939 roku z perspektywy własnej rodziny. Ta historia wzrusza i zapada w pamięci. Jest świadectwem mieszkańców Bukowca, bezpośrednio związanych z niedzielą 3 września 1939 roku. Z położonym najbliżej mogiły ułanów domem, który tamtego dnia spłonął najprawdopodobniej na skutek ataków lotniczych, z dziewięcioletnim chłopcem, jakim był wówczas tata Zosi, który słyszał odgłosy bitwy , widział samoloty na niebie Bukowca. To również opowieść o zawiłych losach pomnika ułanów, o obronie i trosce o miejsce pamięci, przez ludzi, którzy byli najbliżej.

Wojtkowi Lemańczykowi, za cierpliwość, rzeczowe i rzetelne odpowiedzi na pytania, które z pewnością wydawały się bardziej niż banalne, na przykład, jakie buty nosili ułani, jakie fryzury. Za czas poświęcony na wyszukiwanie i wysyłanie zdjęć, które obrazowały odpowiedzi, za wszelką pomoc i zainteresowanie. Za messengerowe pogawędki.

Pani Kazimierze Matia, za poświęcony czas, spotkania i bezcenne materiały. Za udostępnienie kronik harcerskich, zawierających niesamowite dokumenty, jak list rotmistrza Aleksandra Zarębickiego z USA, wiersz napisany w niewoli przez ułanów na cześć harcerza, który dołączył do nich w Drzycimiu i zginął w Grupie, kartki świąteczne wysyłane do szkoły przez weteranów pułku. Za wspaniałe opowieści, jakie może przekazywać tylko najlepsza pani od historii. Za arcyciekawą historię rodziny. Za wszelką życzliwość.

Przy tej okazji jako była uczennica dziękuję również za cztery lata wspaniałych lekcji historii, które nigdy nie były suchymi faktami i datami, lecz fascynującą opowieścią. Za niepowtarzalny klimat pełnej eksponatów klasy historycznej, która przypominała małe muzeum oraz za możliwość posmakowania harcerskiej przygody.

Krystianowi Zajkowskiemu, za zainteresowanie i pełną wersję wspomnień pani Anieli Kempińskiej, które przytoczyłam w całości, pragnąc, by w niezmienionej formie trafiły do rąk czytelników. Pani Aniela chętnie dzieliła się wspomnieniami, sporo osób w Bukowcu z pewnością jest w posiadaniu kserokopii zapisów, lecz ze względu na ich przekaz musiały znaleźć się w książce.

Chciałabym również podziękować wszystkim, którzy, znając moje zainteresowanie tematem, dzielili się wiedzą i opowieściami o historii naszych terenów poprzez pryzmat rodzin i poszczególnych osób, których losy kształtowały historyczne wydarzenia. Dziękuję za dłuższe lub krótsze przypadkowe rozmowy, które pozwoliły wyobrazić sobie klimat minionych lat i życie poprzednich pokoleń. Dziękuję za możliwość obejrzenia przechowywanych w rodzinnych albumach unikalnych zdjęć, które zachwycały widokiem znanych miejsc sprzed wielu lat. Za garść guzików i łusek oraz ułański portret znaleziony na jednym ze strychów, przyniesionych w prezencie ze względu na moje zamiłowanie do przeszłości.

Dziękuję serdecznie Ewie Wojtas za pamięć o nas i wspólną przygodę, jaką był udział w naszych inscenizacjach, w odstępach blisko dziesięciu lat. Za naszą podróż w przeszłość i udział w niepowtarzalnych wydarzeniach. Za zaangażowanie, które podziwiam od lat, za zainteresowanie i życzliwość.

Dziękuję Lucynie Janus, za prezent w postaci zachowanego w idealnym stanie żołnierskiego guzika oznaczonego na 1938 rok, który przeleżał w ziemi w pobliżu naszego kościoła ponad osiemdziesiąt lat. Z właściwą sobie skłonnością do doszukiwania się symboliki w przedmiotach i spotkaniach potraktowałam ten drobiazg jak prezent z drugiej strony życia. Jako dar od poległych.

Guzik pozostanie ważną, symboliczną pamiątką, a jego dotyk sprawia, że myśli wędrują do rąk, które kiedyś go zapinały, do munduru, w który był wszyty, do chłopaka, który go nosił.

Pozdrawiam Kubę Wiśniewskiego i Piotra Majkowskiego, moich wspaniałych «ułańskich synów» ,z inscenizacji historycznej w Bukowcu w 2021 roku. Rola Waszej mamy była wielką przyjemnością. Dziękuję za «rodzinne», okładkowe zdjęcie. Życzę Wam wszelkiej pomyślności oraz spełnienia wszystkich życiowych planów i marzeń.

DZIĘKUJĘ PIĘKNIE WSZYSTKIM
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: