- W empik go
W słońcu i we mgle - ebook
W słońcu i we mgle - ebook
Niepozorny hotelik w centrum Wałcza, trzy przyjezdne kobiety i właścicielka obiektu – sceneria iście filmowa, jednak daleka od ideału. Za bohaterkami ciągnie się przeszłość, która prześladuje je na każdym kroku. Dlaczego Bożena ma wiecznie zaciśnięte usta i tworzy szczegółowy plan każdego dnia? Co jest przyczyną tego, że Natalia nie chce rozmawiać z mężem, a w nocnej szafce skrywa pozew rozwodowy? Z jakiego powodu Majka usiłuje popełnić samobójstwo? I w końcu Alicja – skąd wie o sekretach pozostałej trójki? Jakie tajemnice kryją się za hotelowymi drzwiami?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65684-43-1 |
Rozmiar pliku: | 755 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bożena jeszcze raz zerknęła w stronę hotelowego bufetu. Na długim stole, przykrytym białym obrusem, poustawiane były najróżniejsze przysmaki. Kilka rodzajów sałatek, w tym jej ulubiona z tuńczykiem, galareta drobiowa, jajka w sosie tatarskim i twarożek ze szczypiorkiem. Z elektrycznego podgrzewacza wydobywał się zapach jajecznicy na maśle, pieczonych kiełbasek i naleśników. Spod kremowej serwetki wystawały pajdy białego i ciemnego pieczywa. Błogość! Całości dopełniały pojemniczki z dodatkami: masłem ziołowym, smalcem, konfiturami oraz miodem. Z wazonu stojącego w rogu stołu, by nie przeszkadzał gościom, rozchodził się cudowny zapach majowego bzu.
Była sama w pomieszczeniu. Poprzedniego dnia dowiedziała się, że śniadania rozpoczynają się o siódmej. Ona zjawiła się kwadrans przed czasem. Chciała wypić w spokoju kawę i zastanowić się nad rozkładem dnia. Wiedziała, że za chwilę do jadalni przyjdą pozostali goście i zapanuje tu gwar. To zawsze wytrącało ją z równowagi. Uwielbiała ciszę. Jedynie wtedy potrafiła skupić myśli.
– Przepraszam, gdzie jest codzienna prasa? – zagadnęła kelnerkę wychodzącą z kuchennego zaplecza.
Młoda dziewczyna spojrzała na nią z konsternacją.
– Prasa?! – Wpatrywała się w Bożenę, jakby po raz pierwszy słyszała to słowo. – W kiosku naprzeciwko może pani kupić.
– Tu nie macie?!
– Nie.
Kelnerka odeszła, a Bożena wydęła usta. Co to za hotel, w którym nie można przejrzeć gazet podczas śniadania! Powinnam się tego spodziewać, pomyślała.
Była tu po raz pierwszy. I ostatni zapewne. To małe miasto – zaledwie pięć rond, które poprzedniego wieczoru mijała. Nie zdążyła przyjrzeć się mieścinie, bo zjawiła się zbyt późno, ale domyślała się, że da radę przejść ją wzdłuż i wszerz w ciągu jednego popołudnia. Jak ludzie mogą żyć w takim miejscu? Do niedawna jeszcze nie wiedziała, że to miasteczko istnieje na mapie Polski. Przypomniała sobie rozmowę z szefem sprzed dwóch tygodni.
– Naprawdę to ja muszę tam jechać? – Patrzyła na niego zaskoczona. – Nie może któraś z młodszych pracownic?
– Nie poradzą sobie. – Przełożony pokręcił głową. – Nie mają doświadczenia.
– Ale ja nie mogę… – zaczęła.
Szef wszedł jej w słowo:
– Nie możesz? Od pięciu lat nie wyjeżdżałaś w żadną delegację! Wydaje mi się, że właśnie tobie najłatwiej tam pojechać! Nie masz weekendowej uczelni, bo już wszystko za tobą. Małe dzieci nie płaczą ci w domu, a mąż przez te dziesięć dni doskonale sobie poradzi. Chyba że jest coś, o czym nie wiem? – Zawiesił głos, dając Bożenie szansę na dopowiedzenie.
Milczała.
– Co mam tam dokładnie robić? – spytała po chwili zrezygnowana.
Przez następny kwadrans słuchała o kontroli w miejskiej spółce. Standardowe zadanie. Będzie przeglądać i sprawdzać setki dokumentów, tysiące rachunków, a potem stworzy kilkustronicowy raport. Nadawała się do tej pracy doskonale. Była skrupulatna i dokładna. Szef lubił zlecać jej odpowiedzialne zadania, bo wiedział, że wykona je precyzyjnie. Nigdy nie powiedział tego głośno, ale była jego najlepszą pracownicą. Trafiła do biura zaraz po studiach, przechodząc poszczególne etapy kariery. I choć nigdy nie miała zbytniego parcia na kierownicze stanowisko, od kilku lat je piastowała.
– Z poznańskiego oddziału dołączy do ciebie pani Natalia. Nie znam jej, ale słyszałem wiele dobrego. Ma trzydzieści lat, pracuje tam od niedawna. Służ jej pomocą w razie czego – dodał.
Bożena wykrzywiła usta. Ten grymas pojawiał się u niej coraz częściej. Albo napinała wargi, albo przygryzała je od środka. Czasami robiła to tak mocno, że odczucie bólu przechodziło w smak krwi. Dopiero wtedy się uspokajała. Wykrzywianie ust sprawiało, że wydawała się starsza niż w rzeczywistości. Figurę, ukształtowaną w młodości treningami piłki siatkowej, miała bez zarzutu. Dzisiaj zapomniała, jak wiele radości sprawiało jej to niegdyś. Z jaką ochotą związywała długie blond włosy w kitkę i spiłowywała paznokcie, by nie łamały się przy przyjmowaniu piłki. Ten nawyk pozostał jej do teraz. Włosy do ramion, z przedziałkiem pośrodku, każdego ranka zaczesywała w identyczny sposób. Do pracy najczęściej wkładała białe koszule i ciemne marynarki tuszujące kobiece kształty, przyjmując wygląd nudnej księgowej. W soboty i niedziele zwykle snuła się po domu w dresie.
– Będziecie zakwaterowane w jednym hotelu. W weekend też masz opłacony nocleg – powiedział przełożony. – Bez sensu, żebyś na dwa dni jechała sześćset kilometrów w jedną stronę i zaraz potem wracała. Sama podróż cię zmęczy.
Bożena pokiwała głową, zgadzając się niechętnie. Myślami była jednak zupełnie gdzie indziej.
– Widzę, że już żyjesz podróżą – odezwał się mężczyzna. – Zaraz prześlę ci mailem zakres zadań. Popołudnia będziesz miała wolne. Zwiedzaj Wałcz, bo to podobno piękne miasteczko. Jeszcze tam nie byłem, ale kilkoro znajomych opowiadało o tym miejscu w samych superlatywach.
Opuszczając gabinet szefa, machnęła lekceważąco ręką. Kiedy na nowo zasiadła za swoim biurkiem, wyciągnęła z szuflady kilka białych kartek i zaczęła pisać. Co chwilę zerkała w kalendarz, sprawdzając daty. Przez moment się namyślała i notowała znowu. Kartki zapełniały się drobnym maczkiem. Gdy skrupulatny plan był gotowy, przeczytała go, dopisała coś i ponownie przeleciała wzrokiem. Wydawał się w porządku. Teraz należało wykonać telefon.
Matka odebrała po czwartym sygnale. Przez chwilę wysłuchiwała tego, co córka ma do powiedzenia.
– Zwariowałaś – rzuciła krótko. – Wyobrażasz sobie, że zostawię tatę i przyjadę do was na dziesięć dni? Tylko dlatego, że ty wyjeżdżasz i nie chcesz Marka zostawić samego? A co on? Ośmioletni dzieciak jest, że trzeba go pilnować?!
Bożena miała odpowiedź na końcu języka. Powstrzymała się jednak.
– Jeżeli przyjedziesz i dopilnujesz wszystkiego, to sfinansuję tobie i ojcu letni pobyt nad morzem – rzuciła.
W słuchawce zapadła cisza. Rodzicielka analizowała nieoczekiwaną, kuszącą propozycję.
– Właściwie to dobrze będzie zmienić na trochę domowy klimat na inny. – Matka zaczęła ostrożnie. Jej natura skąpca była znana wszem wobec i każdemu z osobna. Brała wszystko, co było za darmo.
– Czyli zgadzasz się? – spytała córka.
– Tak. – Dałaby głowę, że w tym momencie matka wzruszyła ramionami. – Ale nie będę musiała gotować ani sprzątać? Inne obowiązki domowe także nie znajdą się na mojej głowie? – Nienawidziła tego.
– Nie. Wystarczy, że będziesz dotrzymywała towarzystwa Markowi i sprawdzała, czy wykonuje wszystko zgodnie z planem, który mu zostawiam – powiedziała Bożena.
– Z jakim planem?!
– Gdy mnie nie będzie, Marek może popołudniami zająć się malowaniem naszej sypialni. Wiesz, że jestem uczulona na farbę. Niech więc tę pracę wykona podczas mojej nieobecności. Potem odmaluje garaż i skręci dwa regały, które stoją nierozpakowane prawie drugi miesiąc. Zresztą wszystko już spisałam. Dzisiaj wieczorem powiem mu, że przyjedziesz. Dobrze, żebyś była dzień wcześniej. Zdążyłybyśmy porozmawiać o szczegółach.
Matka przez chwilę zastanawiała się, jak córka wyobraża sobie to wszystko. Od ósmej do szesnastej zięć był w pracy. Żona planowała wypełnić mu każde popołudnie zajęciami w domu. Wyglądało to tak, jakby teściowa miała kontrolować i rozliczać mężczyznę z każdej rzeczy narzuconej przez Bożenkę.
Skuszona atrakcyjną nagrodą, nie dopytywała jednak o nic.
Zobaczyły się dzień przed wyjazdem córki. Matka przyjechała wieczorem, zatem nie miały zbyt wiele czasu na rozmowę. Zresztą ledwo tylko rodzicielka się rozebrała, ujrzała przed sobą plik kartek. Bożena tłumaczyła punkt po punkcie. Było ich tam chyba sto! Starsza kobieta zastanawiała się, czy aby jej córka nie wyjeżdża na pół roku.
– Wypielenie rabatek?! Powtórne pomalowanie bujanego fotela?! Mycie okien w całym domu?! Dziecko, czyś ty powariowała?! Przecież on nawet nie będzie miał chwili wytchnienia!
I o to chodzi, pomyślała Bożena. Głośno jednak powiedziała:
– Marek nie lubi bezczynności. Czas beze mnie spędzi produktywnie.
– Zgodził się na to wszystko?! – Matka nie mogła uwierzyć.
– Oczywiście – odparła, wzruszając ramionami.
Nie miał innego wyjścia, powiedział głos w jej głowie.
– Zaraz go zapytam. – Rodzicielka ruszyła w kierunku kuchni, w której zaszył się zięć.
– Nie musisz! – Gwałtowny i głośny ton córki sprawił, że zatrzymała się w pół kroku. – Wszystko mamy uzgodnione. Co wieczór będę dzwoniła do ciebie, tak około dwudziestej drugiej, a ty będziesz zdawała mi relację, czy wszystko zostało wykonane. Są trzy kopie planu. Jedna jedzie ze mną, drugą masz ty, a trzecia jest u mojego męża.
– Dajże pożyć chłopu – zaczęła matka proszącym tonem. – Niech któregoś popołudnia wyskoczy sobie na piwo z kolegami czy…
– Absolutnie! Zresztą mój mąż tego nie lubi. – Bożena odezwała się tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Przecież on nawet nie odetchnie. – Starsza kobieta podjęła ostatnią próbę. Gdy spojrzała na córkę, zaskoczyła ją jej mina. Wyglądało na to, że właśnie o to jej chodzi!
Pożegnały się jeszcze tego samego wieczoru, gdyż Bożena wyjeżdżała wczesnym rankiem. Miała do przejechania sześćset kilometrów. Czekała ją długa podróż pociągiem, w tym dwie przesiadki.
* * *
Dwadzieścia cztery godziny wcześniej Bożena stała na dworcu na południu Polski. Teraz siedziała w hotelowej restauracji w niewielkim zachodniopomorskim Wałczu nad filiżanką zimnej kawy, rozmyślając o mężu. Spojrzała na zegarek. Siódma dziesięć. Powinien być już w zakładzie. Kusiło ją, by tam zadzwonić i sprawdzić, czy rzeczywiście dotarł. Idiotycznie to będzie jednak wyglądać. Marek nigdy nie zaliczył nawet spóźnienia, a zwolnienia chorobowe zdarzyły mu się do tej pory dwa. Chęć sprawdzenia była jednak niezwykle silna. Kobieta odnosiła wrażenie, jakby wraz z każdym kilometrem oddalającym ją od domu traciła panowanie nad sytuacją. A już tak dobrze sobie wszystko poukładała!
– Dzień dobry! Pani Bożena, prawda? – Przy stole pojawiła się młoda kobieta. Pachniała świeżo wziętym prysznicem, delikatnymi kwiatowymi perfumami i kremem wtartym w smukłe dłonie. Blondynka z delikatnymi dołeczkami na twarzy, ubrana w modną bluzeczkę w kwiatowe wzorki oraz niebieskie dżinsy opinające zgrabne ciało, na szyi miała fantazyjnie zawiązaną apaszkę pasującą do całości.
Bożena nie dostrzegła żadnej biżuterii, tylko na prawej ręce kobiety widniała gumka. Szybko z niej zniknęła, bo ta błyskawicznie związała włosy w niedbały węzeł. Dopiero wtedy podała dłoń na powitanie.
– Mam na imię Natalia. Będziemy razem pracować przez kilka najbliższych dni.
Bożena niechętnie wyciągnęła rękę. Mimo wszystko uścisnęła mocno, błyskawicznie kończąc moment zapoznawczy. Poczuła młodość pod palcami. Skóra Natalii była delikatna i wypielęgnowana, paznokcie zadbane i pomalowane na różowy odcień. Takie dłonie doskonale nadają się do miłosnego dotyku. Bożena się wzdrygnęła. Próbowała zignorować tworzącą się przed oczami wizję, ale ta uparcie powracała. Młode, delikatne palce gładzące szyję, a potem zsuwające się niżej, wzdłuż linii kręgosłupa. Paznokcie zostawiające na ciele biały ślad, który zaraz znika… Zirytowana wstała z miejsca, niemal przewracając filiżankę z kawą.
Natalia spojrzała na nią z lekkim zaskoczeniem.
– To moja wina. Niepotrzebnie się dosiadłam. Miała pani ochotę na chwilę spokoju, a ja…
– Nie, to niczyja wina – odparła Bożena, starając się nad sobą zapanować. – Zbyt gwałtownie wstałam.
Młoda kobieta nie wydała się przekonana, ale nie kontynuowała tematu.
– Może podam śniadanie. Mają tu takie pyszności!
– Dziękuję, sama sobie coś przyniosę.
W milczeniu podeszły do stołu. Natalia nałożyła pełen talerz smakołyków, a Bożena poprzestała na suchym kawałku ciemnego pieczywa i odrobinie łososia. Jadły, wpatrując się w ogromny ekran telewizora zawieszonego pod sufitem w rogu jadalni.
– Nie za głośno? – spytała kelnerka, chwytając za pilota.
– Nie! – Bożena prawie krzyknęła.
Zaskoczona dziewczyna odłożyła urządzenie na miejsce, spoglądając spod byka na gościa. Po chwili wzruszyła ramionami i odeszła do swoich obowiązków.
W pomieszczeniu rozlegały się jedynie dźwięki programu informacyjnego. Nawet Natalia postanowiła jeść najciszej, jak się da, by nie zdenerwować towarzyszki. Pewnie wstała niewyspana, lewą nogą, w hotelu zamiast w domowych pieleszach, tłumaczyła sobie.
– Chodźmy, bo się spóźnimy. – Usłyszała nieoczekiwanie.
Młoda kobieta odstawiła niedopitą kawę i potulnie poszła za nową znajomą.
* * *
Marek spojrzał na zegarek. Przyjechał dzisiaj do pracy nieco wcześniej. Nie żeby nie lubił teściowej. Lubił! Ale irytowało go jej ciągłe gadanie. Gdyby była Bożena, prawdopodobnie zajęłaby się nią. Chociaż ostatnio ciężko było przewidzieć, co zrobi żona. Właściwie po jaką cholerę sprowadziła matkę na czas swojej nieobecności? Sekundę trwało rozmyślanie. Jasne, przecież znał odpowiedź.
Rozdrażniony zszedł do hali pracowniczej. Wszyscy podwładni już byli, stali przy swoich stanowiskach. Przeszedł z kartą obecności, odhaczając nazwiska. Potem wrócił do biura i zajął się zamawianiem towaru. Przyjął kilka raportów, rozliczył sprzedaż i złożył reklamację. Obiad zjadł w zakładowej stołówce. Po południu usiadł z dyrektorem w jego gabinecie. Wspólnie omawiali strategię pracy na najbliższy miesiąc.
Z firmy wyszedł punktualnie o szesnastej. Dwadzieścia minut później parkował przed domem. Zerknął na wyświetlacz komórki. Pusty, żadnej wiadomości. Pomyślał, że da jej jeszcze chwilę. Nim minęły dwie minuty, usłyszał sygnał nadchodzącego esemesa: O 16.30 będzie kurier z zamówionymi chwostami do zasłon. Odbierz. Bożena.
Zastanawiał się, jak ona to robi. Zorganizowała przyjazd kuriera parę minut po spodziewanym powrocie Marka do domu. Musiała dopłacić za taką usługę. Ledwo wysiadł z samochodu, gdy pod bramę podjechał samochód dostawczy.
– Przesyłka do pani Bożeny – rzucił młody chłopak, wpatrując się w listy przewozowe.
– Odbiorę. To dla mojej żony.
Kurier nawet nie sprawdzał dokumentów. Podsunął Markowi papier do podpisu, wyszukał w samochodzie paczkę, przekazał ją i odjechał z piskiem opon. Mężczyzna popatrzył niezadowolony. Biały żwir, który z takim pietyzmem rozsypywał wokół płotu, był teraz wszędzie, tylko nie na swoim miejscu. Kompletny brak poszanowania czyjejś pracy, zdenerwował się.
Odłożył przesyłkę na półkę w garażu i wziął grabie, by uprzątnąć porozsypywane kamyczki. Te, które zagubiły się w trawie, wygrzebywał ręką. Zajęło mu to dobry kwadrans. W tym czasie usłyszał dwukrotnie esemesowe powiadomienia. Odczytał je dopiero, gdy ostatni kamyczek znalazł się na swoim miejscu.
Był już?
Na pewno jesteś w domu???
Charakter drugiej wiadomości nie pozostawiał wątpliwości. Za chwilę żona zacznie dzwonić.
Brudnymi od grzebania w ziemi rękami starał się jej odpowiedzieć:
Właśnie odjechał. Mam przesyłkę.
Przez dwie minuty wpatrywał się w ekran, który w końcu zawibrował.
Pamiętaj o pomalowaniu ścian w sypialni.
Przeczytał i westchnął.
Pamiętał o wszystkim. Listę rzeczy do zrobienia wykuł prawie na pamięć. I choć miał ochotę na kawę, szybko przebrał się w robocze ubranie i zniknął w pokoju. Puścił muzykę na cały regulator, jakby miała zagłuszyć krążące w głowie myśli. Nie było zbyt dużo rzeczy do uprzątnięcia z sypialni. Przez chwilę patrzył zaskoczony, jak gdyby widział wnętrze po raz pierwszy. Na komodzie zebrała się spora warstwa kurzu, choć Bożena należała do regularnie i pedantycznie sprzątających kobiet. Na firance to samo. Aż chwycił go atak kaszlu, gdy ściągał ją z karnisza. Szyby także prosiły się o umycie, zaniedbane od dłuższego czasu.
Przypomniał sobie, jak ten pokój wyglądał kilka lat temu. Był czyściutki i zadbany. Okno zdobiły fikuśne zasłony w kolorze czerwonym. Na komodzie stały liczne zdjęcia z ich wspólnych podróży, bibeloty i pamiątki. Łóżko przykrywała kapa uszyta przez Bożenę z kolorowych skrawków różnych materiałów. Ściany zdobiły pejzaże. Przypominało to mieszaninę stylów podchodzącą pod kicz, ale jeszcze wtedy w sypialni spędzali naprawdę dużo czasu. Na stolikach nocnych po stronie żony leżały książki, a po jego – czasopisma techniczne. Na parapecie, poza trzema orchideami, stała lampka, która w chwilach intymnych przyjemności rzucała na nich ciepłą poświatę. Pamiętał, jak delikatne błyski tańczyły na blond włosach Bożeny. Uwielbiał, jak kosmyki spadały mu na twarz. Kochał wplatać w nie palce, czasami chwytając mocniej i odsuwając głowę żony, by popatrzeć w jej oczy. Uśmiechała się wtedy radośnie. Tego uśmiechu nie widział od dwóch lat.
Otrząsnął się ze wspomnień i jeszcze raz rozejrzał po pomieszczeniu. Kiedy ona to wszystko usunęła? I dlaczego do tej pory tego nie zauważył? Wchodził do sypialni jedynie na czas snu, a wychodził z niej szybko każdego poranka, nie chcąc irytować żony swoją obecnością w tym miejscu. Akurat w tym. Zastanawiał się, czy jest sens, aby to dłużej trwało.
* * *
Natalia dokładnie studiowała menu. W końcu zdecydowała się na złożenie zamówienia.
– Poproszę o sandacza w sosie kurkowym z ziemniaczanymi łódeczkami.
Kelnerka odeszła, by przekazać zlecenie do kuchni, a Natalia rozglądała się dyskretnie po lokalu. Poza nią był tu jeszcze postawny mężczyzna. Na stoliku miał rozstawiony laptop. Rozmawiał z kimś przez telefon komórkowy. Kobieta automatycznie wyprostowała się i poprawiła włosy. Przy takim przystojniaku nie wypada się garbić i wyglądać na zmęczoną, pomyślała.
Po ośmiu godzinach przeglądania dokumentacji Bożena nie miała ochoty schodzić na obiad. Wybrała drzemkę w pokoju hotelowym. Natalia, mimo zmęczenia, nie mogłaby żyć bez obiadu. Miała doskonałą przemianę materii. Potrafiła zjeść dużo, a nie odbijało się to na jej wadze. Już kiedyś doszła do wniosku, że to sprawa genetyki, bo zarówno jej matka, jak i starsza siostra nigdy nie miały problemów z kilogramami.
Jeszcze nie wiedziała, co myśleć o Bożenie. Znała ją zaledwie kilka godzin i podświadomie określiła jako przeciętną kobietę w średnim wieku. Zaciśnięte usta sprawiały, że wydawała się wiecznie sfrustrowana. Choć Natalia nie miała najmniejszych zastrzeżeń do wykonywania przez nią obowiązków, stwierdziła, że jej współpracownica raczej nie lubi swojej pracy, bo co chwilę zerkała na wyświetlacz komórki, jakby upewniając się, ile czasu zostało do końca. Była skrupulatna, nie pominęła żadnego papierka, a nim przystąpiły do audytu – ułożyła wszystkie dokumenty w pedantyczny, idealny stosik. W trakcie pracy zrobiła sobie zaledwie jedną krótką przerwę na kawę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to nerwowe sprawdzanie telefonu.
– Co mi pani tu przyniosła?! – Męski głos nieoczekiwanie wyrwał ją z zamyślenia.
Natalia spojrzała w kierunku restauracyjnego gościa. Wpatrywał się w kelnerkę złowrogim spojrzeniem.
– Stawia mi tu pani drugie danie, a ja pierwszego nie zjadłem! – rzucił opryskliwie. – Poza tym pomidorowa jest zimna.
– Stoi tu od dwudziestu minut – przypomniała trzeźwo dziewczyna z obsługi. – Tyle czasu rozmawiał pan przez telefon.
– Moja sprawa, co robię! Pani nic do tego!
– Proszę zatem nie mieć pretensji o zimne potrawy. – Kelnerka odwróciła się z zamiarem odejścia.
– Halo! Ale ja chyba nie zamawiałem ziemniaków, tylko ryż! – Mężczyzna strofował ją ostrym tonem głosu.
– Jestem pewna, że miały być ziemniaki. Skoro jednak upiera się pan przy ryżu, zaraz zamienię dodatek. Coś jeszcze nie pasuje? – spytała nieco zirytowana.
– Nie wiem. Dam znać.
Kelnerka westchnęła i poszła do kuchni. Po chwili wracała z miseczką ryżu.
– Proszę. – Postawiła ją przed gościem.
Ten wzruszył ramionami.
– Tak długo czekałem, że zacząłem już jeść ziemniaki – odezwał się nieelegancko z pełną buzią.
Natalia widziała, że dziewczyna ma ochotę coś odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowała i odeszła. Wróciła, niosąc jej danie. Wyglądało niezwykle apetycznie i kusząco pachniało.
– Smacznego – rzuciła zrezygnowana dziewczyna, oczekując wymówek od kolejnego gościa.
– Dziękuję, na pewno takie będzie – odparła Natalia z serdecznym uśmiechem.
Zajęła się pałaszowaniem i rozmyślaniem o tym, czy Paweł wrócił już z pracy. Dzwonił dzisiaj do niej dwa razy, ale nie odbierała.
– Do rachunku niech pani doliczy jeszcze wodę. Wezmę do pokoju. – Do jej uszu doleciał głos restauracyjnego gościa. – Trzy butelki chcę.
Kelnerka wróciła, niosąc zamówienie.
– Niegazowaną! – Mężczyzna podniósł głos. – Czy każde zamówienie musi pani mylić?!
– Nie wspomniał pan o rodzaju wody.
– Pani obowiązkiem jest pytać! – Prawie wrzasnął. – Człowiek ma tyle spraw na głowie, że może zapomnieć! Pani natomiast jest tylko kelnerką!
Oburzona Natalia podniosła głowę znad talerza. Dziewczyna odeszła do baru. Minutę później wróciła.
– Proszę! – Postawiła wszystkie trzy butelki na stoliku.
– Niech pani wykaże się choć odrobiną inteligencji i nie robi z siebie skończonej idiotki. – Gość odezwał się, przybierając fałszywy, nieco pretensjonalny uśmiech. – Potrzebuję jeszcze jakiejś jednorazówki, by przetransportować wodę do pokoju.
– Nie mamy tu reklamówek – odparła dziewczyna. – Pana pokój jest parę kroków stąd, na pierwszym piętrze. Mogę doręczyć zamówienie na miejsce.
– Sam chcę je zanieść. I chcę jednorazówkę – powiedział, nie przestając uśmiechać się cynicznie. – Jeżeli nie macie w hotelu, to niech pani idzie do marketu naprzeciwko. Tam na pewno będą. – Upajał się speszeniem kelnerki.
Natalia straciła resztki szacunku dla tego mężczyzny. Cham! Prostak! Nie chciała mieszać się w wymianę zdań, która zdawała się iść w stronę awantury. Z jednej strony to nie była jej sprawa. Z drugiej natomiast była ciekawa, jak długo dziewczyna da sobą pomiatać.
– Przykro mi, ale nie mogę opuścić miejsca pracy – odparła kelnerka, zbierając się do odejścia.
– Nie, moja droga! Zapomniałaś o zasadzie „klient nasz pan”! Masz mi natychmiast przynieść tę jednorazówkę w zębach albo…
Mężczyzna nie dokończył, bo poczerwieniała nagle na twarzy kelnerka wrzasnęła na niego z wściekłością:
– Może i śpi pan na pieniądzach, ale słoma z butów wystaje panu razem z gównem! Zaniosę tę cholerną wodę pod drzwi pana pokoju! Będzie na mój koszt!
Zgarnęła trzy butelki ze stołu i nie spojrzawszy na gościa, ruszyła zamaszystym krokiem. Tylko Natalia widziała, że szybko wytarła spływającą po policzku łzę. Mężczyzna klął, na czym świat stoi. Rzucał słowa w powietrze, jakby miały trafić do wszystkich i do nikogo. Najwięcej dostało się, oczywiście, kelnerce.
Pięć minut później gość rzucił widelec na talerz i odszedł od stolika, mrucząc coś pod nosem. Z oddalonej od restauracji recepcji dały się słyszeć jego krzyki, ale Natalia nie rozumiała już ani słowa. Zajęła się konsumowaniem obiadu. Uwielbiała ryby. Nagle widelec zatrzymał się w pół drogi do ust. Przypomniała sobie, dlaczego tak bardzo je lubi. To Paweł raz na jakiś czas w sobotę wczesnym rankiem przywdziewał rybacki strój, by godzinami wpatrywać się w taflę jeziora. Nie zdarzyło się jeszcze, by wrócił z pustymi rękami, a właściwie z suchym wiadrem. Za każdym razem sam czyścił ryby i opowiadał o tym, co działo się podczas wędkowania. Raz jeden, skuszona jego opisami, wybrała się z nim nad jezioro. Po dwóch godzinach miała dość. Komary pogryzły każdy skrawek jej ciała, a jakaś zabłąkana mucha dostała się do oka i nie chciała wyjść. Spuchło niemiłosiernie i bolało od ciągłego tarcia. Do tego nad jeziorem kompletnie nic się nie działo! Co zagadała do Pawła, prosił o ciszę. Wzięła ze sobą książkę, ale jednym okiem nie była w stanie czytać. Nigdy więcej nie dała się namówić na wędkowanie, lecz nadal z zafascynowaniem słuchała opowieści męża. Zwracał uwagę na wszelkie szczegóły, jakie zmieniły się od czasu ostatniego pobytu w tym miejscu.
– Musiała być burza. Główny konar został ułamany i wisiał, w połowie zanurzony w wodzie. Niektóre gałęzie dotykały także kładki. Będę musiał zgłosić to służbom leśnym. Jeśli przyjdzie kolejna wichura, konar złamie się do końca i uszkodzi pomost. Właściwie on i tak jest do naprawy. Ruszała się w nim… zaraz, zaraz… – Przez chwilę się zastanawiał. – Tak, ruszała się trzecia, szósta i dwunasta deska. Barierki zabezpieczające także chwieją się już od dłuższego czasu. Natomiast naprzeciwko… – Potrafił tak opowiadać bez końca. Skupiał uwagę na drobiazgach. Zawsze taki był. Tylko w jednym momencie zawiódł.
Na samo wspomnienie przestała jeść. Choć wszystko wydarzyło się dwa lata temu, historia i emocje wróciły z pełną mocą.
Natalia rozejrzała się po restauracji. Chciała uregulować rachunek, ale po kelnerce nie było śladu. Trudno, najwyżej dopiszą koszt obiadu do faktury za pokój. Ruszyła w stronę schodów wiodących na pierwsze piętro.
– Przepraszam! – Od strony recepcji doleciał ją nieco zachrypnięty głos. W jej kierunku zmierzała szczupła rudowłosa kobieta. Ciemne oprawki okularów doskonale kontrastowały z kolorem włosów, które domagały się fryzjera i ponownego nałożenia farby. – Pani przed chwileczką jadła obiad, prawda?
– Tak. Szukałam kelnerki, by uiścić należność, ale nie mogłam jej znaleźć. Proszę doliczyć wszystko do ceny pokoju. Mieszkam w dwieście siedem.
Rudowłosa machnęła ręką, jakby to nie pieniądze były w tym momencie najważniejsze.
– Dziewczyna jest w łazience. Musi się uspokoić – odezwała się. – Czy była pani świadkiem zajścia w restauracji? Nasz gość chce złożyć skargę na Agnieszkę.
Zanim skończyła mówić, drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Najpierw wpadł zapach dopiero co wypalonego papierosa, a po chwili pojawiła się w nich twarz niezadowolonego klienta.
– O! To ta pani! Ona może wszystko potwierdzić! – Wskazywał palcem na Natalię. Nigdy nie lubiła tego gestu. Ani u nauczycielki, która nie darzyła jej sympatią, ani u księdza, który przygotowywał ją do pierwszej komunii i był wściekły, gdy nie umiała modlitw. Tak samo czuła się teraz, mimo że była już dorosłą kobietą.
– Co mam potwierdzić?! – spytała, wzruszając lekko ramionami i odwracając się plecami do gbura. Miała ochotę jak najszybciej umknąć do swojego pokoju.
– Ma pani potwierdzić, że ta dziewucha mnie obraziła, gdy wytknąłem jej niewłaściwe wykonywanie obowiązków! – Głos mężczyzny przybrał na sile.
W Natalię jakby piorun strzelił. Błyskawicznie odwróciła się w stronę gościa, uderzając go dłonią w palec, nadal w nią wymierzony.
– Ty bucu jeden! Masz niesamowite szczęście, że dziewczyna nie strzeliła ci z liścia! Nie dość, że czepiałeś się wszystkiego, to jeszcze poniżałeś ją! Znam takich jak ty! Jeżdżą po hotelach, wszczynają awantury, zwalają winę na biedne kelnerki i żądają obniżenia ceny za pobyt, bo nie spełnił ich oczekiwań! Kelnerka robiła wszystko, o co poprosiłeś, a ty szukałeś kolejnej okazji, by jej dokuczyć! Wodę zaniosłaby ci do pokoju, to wymyśliłeś, że chcesz reklamówkę! Na łeb tu komuś padło! – Natalia zakończyła tyradę i dopiero na koniec nabrała tchu. Odwróciła się w stronę rudej kobiety, mówiąc: – Taka kelnerka to skarb. Niczemu nie zawiniła. Powinna premię dostać.
Rudowłosa uśmiechała się radośnie.
– Dostanie, proszę mi wierzyć, że dostanie. Natomiast co do pana… – zwróciła się w stronę gościa – już wszystko jest jasne. Pana skarga zostaje odrzucona. Mamy świadka.
– Moja noga tu więcej nie postanie! Wystawię wam negatywną opinię w internecie! Cholerne baby! – Mężczyzna chwycił stojącą przy ladzie walizkę i zatrzaskując za sobą drzwi, z krzykiem opuścił pomieszczenie.
Rozmówczyni odwróciła się w stronę Natalii.
– Jeszcze raz serdecznie pani dziękuję. Agnieszka jest naprawdę doskonałą pracownicą. Nie wyobrażam sobie, że mogłaby zachować się tak, jak przedstawiał to klient, ale musiałam wszystko sprawdzić.
– Oczywiście. W razie wątpliwości jestem do dyspozycji. – Natalia zorientowała się, że ma przed sobą właścicielkę hotelu.
– Pani przebywa u nas z koleżanką, prawda? Obecnie nie mam zbyt wielu gości, dlatego kojarzę każdego klienta. Zapraszam was obie dzisiaj wieczorem na lampkę wina. To będzie moje zadośćuczynienie za tę awanturę i podziękowanie za obiektywny osąd trudnej sytuacji.
– Nie wiem, co na to moja znajoma, ale ja przyjdę bardzo chętnie – odparła Natalia. – Spróbuję ją namówić.
– W takim razie do wieczora! – Rudowłosa się uśmiechnęła.
* * *
Alicja rozłożyła sprzęt na łóżku. Wydawało się, że ma wszystkie obiektywy niezbędne do wykonania zlecenia. Nigdy nie zostawiała ich w samochodzie, nawet na parkingu strzeżonym, jaki znajdował się przy hotelu. Zbyt wiele zainwestowała, chociaż nie tylko o pieniądze chodziło. Każdy aparat, każdy obiektyw, każda lampa były jej bliskie niczym najlepszy przyjaciel.
Jeszcze raz przejrzała umowę. Ma zrobić zdjęcia do informatora promującego powiat wałecki. Termin – tylko dziesięć dni. Spokojnie, pomyślała, powinnam się wyrobić ze wszystkim. Jednak żeby była pewność, Alicja wyciągnęła niewielką kosmetyczkę znajdującą się z boku torby podróżnej. Otworzyła ją. Na pierwszy rzut oka zawartość przypominała kolorowe kredki, które jednak były świeczkami. W saszetce znajdowały się i grubsze, krótkie, i cieniutkie, poskręcane woskowe wałeczki. Kobieta wyciągnęła jedną z nich, cieniutką niczym ołówek, uformowaną w spiralny wzorek. Rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając czegoś. Weszła do łazienki i wtedy jej wzrok przykuła podstawka pod mydło. Ściągnęła z niej kosmetyk i położyła go na szklanej półeczce pod lustrem. Pojemnik przeniosła do pokoju i ustawiła na stoliku służącym za biurko. Chwyciła świeczkę pomiędzy palce obu dłoni. Kciuki przytknęła do siebie, dotykając nimi splotu słonecznego.
– Pragnę! – rzuciła głośno i zamknęła oczy. – Pragnę dać sobie radę z tym zleceniem. Pragnę, by moje zdjęcia spodobały się pracodawcy, a spędzony tu czas okazał się niezwykle wartościowy.
Przez chwilę powtarzała po cichu tę mantrę. Potem zapaliła świeczkę i za pomocą roztopionych woskowych kropel umieściła ją na szklanym pojemniczku. Z uśmiechem patrzyła, jak po kwadransie knot się dopala. Po chwili pozostała jedynie smużka ciemnego dymu. Dopiero wtedy, już spokojna i wyciszona, spakowała wszystkie obiektywy do pokrowców i zajęła się rozpakowywaniem walizki. W powietrzu nadal unosił się zapach palonej przed chwilą świeczki. Jako dziecko nie znosiła go, jednak od czasu wypadku zmieniło się to. Jak wiele innych rzeczy w jej życiu.
Zapas świeczek wotywnych woziła ze sobą zawsze. Uwielbiała palić je w najróżniejszych intencjach. Pamiętała początkowe zaskoczenie koleżanek, które odwiedzały ją po wypadku.
– Po co ci te świeczki? – pytały.
Najpierw pokój w szpitalu, a potem każde pomieszczenie w domu było nimi wypełnione.
– Zobaczcie – starała się tłumaczyć. – Białe oczyszczają nas od złych emocji. Czarne natomiast uwalniają od złego myślenia innych ludzi oraz od wampirów energetycznych. Najskuteczniejsze działanie mają jednak świeczki wotywne.
Koleżanki patrzyły na nią jak na wariatkę.
– Ale ty nie znosisz ich zapachu! – przypominały. – Skąd nagle pomysł, by je palić? Czy po tym wypadku coś ci się poprzestawiało?
Wybuchały śmiechem, ale Alicji wcale nie było wesoło. Miały rację. Poprzestawiało się. Samego uderzenia nie pamięta. Wracała z biblioteki w sąsiedniej miejscowości. Jechała rowerem z górki, nieco szybciej. Wchodziła właśnie w zakręt. Kierowcę, mknącego z naprzeciwka z niedozwoloną prędkością, dostrzegła w ostatniej chwili. Na ucieczkę było za późno. Zamknęła oczy, poczuła silne uderzenie i lot gdzieś w górę. Była pewna, że zaraz spadnie z hukiem na ziemię, łamiąc sobie kości. Otworzyła oczy i z góry widziała wszystko… Przede wszystkim dostrzegła siebie leżącą na ziemi w nienaturalnej pozycji. Jakiś mężczyzna pochylał się nad nią, jego żona płakała, a w oddali było słychać sygnał karetki oraz nadjeżdżającej policji. Po chwili z obu samochodów wybiegli jacyś ludzie, zajmowali się nią. Chciała krzyknąć, zapytać, co robią. Przecież nic jej nie jest! Czuje się dobrze, jest dziwnie lekka i jakaś niespotykanie szczęśliwa! A może ta osoba tam na ziemi to wcale nie ona? Jeszcze raz spojrzała z góry, uważnie. Lekarz właśnie wyciągnął sprzęt i zasłaniał twarz leżącej kobiety swoją torbą. Pochylił się nad nią. Wtedy Alicja zaczęła spadać. Nie wiedziała skąd, nie była pewna dokąd, ale im bliżej ziemi, tym większy odczuwała ból. Bolała ją głowa, nogi, klatka piersiowa, coś jakby rozrywało ją od środka. Zamknęła oczy i już nic więcej nie czuła.
Obudziła się dopiero w szpitalu. Dwa dni leżała nieprzytomna. Lekarze twierdzili, że to cud, iż w ogóle przeżyła. Składanie wszystkich złamań zajęło pół roku, rehabilitacja – kolejne długie miesiące. O powrocie do pracy nauczycielki nie mogło być mowy. Absolutnie nie załamało to Alicji. Wręcz przeciwnie, choć do chwili wypadku nie wyobrażała sobie życia bez uczenia. Nagle okazało się, że nie może przestać… fotografować. Najprostszym aparatem robiła zdjęcia pielęgniarkom, pacjentom, kwiatom wręczanym przez gości. Potem fotografowała rehabilitantkę i fizjoterapeutę. Nie wspominając o zdjęciach, które robiła podczas spacerów! Czuła przymus uwieczniania obrazów. Sprawiało jej to niewysłowioną radość.
Nie pamiętała, kto pierwszy zwrócił uwagę na efekty tej pasji. Chyba było to po jakiejś rodzinnej uroczystości. Przeglądała w aparacie wykonane właśnie fotki, gdy ktoś się dosiadł i zaczął zachwycać. Pocztą pantoflową rozeszło się, że Alicja wykonuje śliczne zdjęcia, i nim się zorientowała, zaczęła zarabiać na dopiero co odkrytej pasji. Po wypadku przyznano jej rentę. Najszybciej jak tylko mogła, rozpoczęła studia na wydziale fotografii. Ukończyła je z wyróżnieniem. Pięć lat później nie mogła opędzić się od zleceń.
To nie była jedyna dziwna rzecz, która zdarzyła się od momentu potrącenia jej przez samochód. Alicja nigdy nie lubiła zapachu świec. Kojarzyły się jej z kościołem, do którego nie lubiła chodzić, a obecność na coniedzielnych nabożeństwach była wymuszana przez babcię. Świece kojarzyły się także z cmentarzem. Babcia ciągnęła ją tam po każdej mszy, tłumacząc, że lada chwila obie tam trafią. Alicja nie miała zamiaru umierać, ale słowa babci były tak przekonujące, że każde odwiedziny grobu dziadka traktowała jak ostatnie.
– Zobacz, tu będę leżała ja, tu twoi rodzice, a tam ty. – Staruszka z dumą oprowadzała ją po wykupionych kwaterach. Oczekiwała wdzięczności za zabezpieczenie wnuczce miejsca pochówku, ona jednak wykazywała się rażącą niewdzięcznością.
– Nie chcę tego miejsca! – krzyczała Alicja.
– Nie podoba ci się? To może ciebie pochowamy obok dziadka, a ja będę z boku? Będziesz leżała pomiędzy nami! – informowała radośnie babcia.
Wnuczka uciekała stamtąd z krzykiem. Świece i zapach zniczy kojarzyły się jej nieodłącznie z umieraniem i chowaniem do grobu.
Wszystko zmieniło się po wypadku. Jeszcze na szpitalnej sali, ni z tego, ni z owego, poprosiła pielęgniarkę o zakup świecy.
– Jaką chcesz? Taką zwykłą?
– Fioletową.
Alicja nie miała pojęcia, dlaczego akurat ten kolor wybrała. Dopiero po jakimś czasie, gdy wpadła jej w ręce książka na temat znaczenia barw świec, dowiedziała się, że liliową należy palić, gdy pragnie się jak najszybciej wrócić do zdrowia po przebytej chorobie. Już w szpitalu zaczęła zgłębiać symbolikę świec. Po pewnym czasie opanowała ją do perfekcji. Uwielbiała zapach dymu. Wiedziała, że nie należy zapalać knotów zapałką, bo na jej końcu jest siarka symbolizująca piekło i szatana. Wiedziała, że nie wolno zdmuchiwać płomienia ani gasić go palcami, by nie zdusić szczęścia. Przyjaciółki nie mogły uwierzyć, skąd nagły zwrot Alicji ku świecom. Podczas spotkań, gdy nie patrzyła, rysowały palcami kółka na czole, dając do zrozumienia, co myślą o jej nowym wariactwie. Nigdy nie zdradziła, że w chwili wypadku jej dusza wyszła poza ciało, a potem do niego wróciła. Wtedy dopiero miałyby używanie!
O kolejnej nowej przypadłości dowiedziała się w zaskakujący sposób. Jej rehabilitant przyjmował w gabinecie niedaleko katedry. Któregoś razu, zmierzając na zabieg, natknęła się na opuszczający świątynię kondukt. Trumna była biała i nieco mniejsza niż zwykle. Kobieta domyśliła się, że zmarło dziecko. Rzuciła okiem na klepsydrę wiszącą na słupie ogłoszeniowym. Karolinka, 9 lat, przeczytała. Żal ścisnął ją za gardło. Co takiego się wydarzyło, że to dziecko musiało umrzeć? Z nieoczekiwanej ciekawości podążyła za żałobnikami, choć po wszystkim określiłaby to mianem niezrozumiałego przymusu.
Stanęła z boku, by nie tarasować przejścia uczestnikom pogrzebu i nie rzucać się w oczy. Szlochająca matka dziecka miała w ręku pęk białych róż. Trzymała je kurczowo, aby kolce sprawiły jak najwięcej fizycznego bólu. Psychiczny był nie do opisania. Kiedy trumna powoli zjeżdżała do grobu, przy wtórze żałobnego marsza, krzyk matki rozdzierał wszystkim serca na strzępy. Alicja przymknęła na chwilę oczy, bo łzy aż paliły pod powiekami. Gdy je otworzyła, sądziła, że ma omamy wzrokowe. Niedaleko niej, pod drzewem, stała mała dziewczynka. Był środek lata, a ona miała na sobie czarne, grube ubranie. Gdy odwróciła się na chwilę, Alicja dostrzegła przeraźliwą bladość jej twarzy.
Dziecko wpatrywało się w szlochającą matkę. Kiedy rozległ się charakterystyczny stukot uderzania trumny o podłoże, wydawało się, że kobieta chce wskoczyć do grobu za dzieckiem.
– Mamo, nie… – wyszeptała dziewczynka, a Alicja poczuła ciarki na całym ciele. Rozejrzała się nerwowo, żeby sprawdzić, czy ktoś jeszcze to słyszał. Po chwili tamtej już nie było.
Pierwsze takie zdarzenie wzięła za omam. Jednak gdy po kilku tygodniach spotkała na klatce schodowej nieżyjącego od dziesięciu lat sąsiada, zaczęła podejrzewać, że po wypadku coś się stało z jej głową. Na lekarzu wymogła ponowną tomografię.
– Nic niepokojącego nie widać – stwierdził specjalista, uważnie przyglądając się zdjęciom. – Wszystko w jak najlepszym porządku. Ma pani nieco rozbudowany jeden płat. Nie jest to jednak spowodowane wypadkiem czy jakąś chorobą. Mówimy, że osoby takie jak pani mają lepiej działającą intuicję. Proszę się nie martwić. To nigdy nie zostało naukowo potwierdzone.
W drodze do domu Alicja analizowała słowa lekarza. Coś było na rzeczy. Kilka tygodni temu poczuła nagłą ochotę, aby wysiąść z tramwaju dwa przystanki wcześniej. Okazało się, że dobrze zrobiła, bo chwilę później pojazd zderzył się z samochodem, a drugi wagon, w którym wcześniej siedziała, wypadł z szyn. Jedna osoba zmarła. Kto wie, czy nie byłaby drugą ofiarą. Później też zdarzały się przypadki, że intuicja ostrzegała ją przed czymś. Przed wypadkiem tego nie miała. Przed wypadkiem nie widziała też zmarłych osób. Teraz nie mogła pogodzić się z faktem, że od czasu do czasu je widuje, ale powoli oswajała się z tym. Lata, od momentu gdy dusza opuściła na chwilę jej ciało, okazały się i ciekawe, i straszne. Powoli akceptowała otrzymane dary, choć bywało, że traktowała je jak przekleństwo.
W hotelu, w którym właśnie się zatrzymała, także czaiło się w powietrzu coś dziwnego. Nie złego, nie dobrego, a po prostu dziwnego.