Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

W służbie miłości - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W służbie miłości - ebook

Emilia to kobieta sukcesu, która może zagrozić zorganizowanej grupie przestępczej, dlatego jest w niebezpieczeństwie. Maks, wybitny prawnik, a także tajny agent służb specjalnych, zwabia kobietę do mieszkania, w którym ma ją chronić. Nie jest to łatwe zadanie, gdyż nieoczekiwanie pomiędzy tymi dwojgiem wybucha pełen pasji romans. Wyrzuty sumienia i rozterki na niewiele się zdają, a ich zażyłość się pogłębia.
Tymczasem sytuacja się komplikuje. W służbach jest tzw. kret, który zrobi wszystko, aby zaszkodzić Maksowi. Relacja pomiędzy Emilią i Maksem, która miała trwać zaledwie kilka dni, wchodzi w fazę ścisłej współpracy. Przeciwstawienie się ludziom, którym zależy tylko na władzy i pieniądzach, wymaga od kochanków podjęcia ryzyka i złożenia deklaracji lojalności.
Przesycona emocjami i zmysłowym erotyzmem opowieść o niezwykłej sile nagłego i gwałtownego uczucia, które nigdy nie miało prawa się narodzić i może kosztować utratę tego, co najcenniejsze - wolności albo życia. Obraz samotnych do bólu, pokiereszowanych mentalnie i uwikłanych w niebezpieczne zbiegi okoliczności kochanków, którzy oswajają brutalną rzeczywistość poprzez zatracenie się we wzajemnym pożądaniu i namiętności.
Ile są w stanie dla siebie poświęcić?
Czy uda się im przetrwać?
Jaką zapłacą za to cenę?

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66995-14-7
Rozmiar pliku: 571 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Tydzień I, wtorek

Stał nieruchomo pod prysznicem, dogrzewając się ciepłą wodą, która rozpryskiwała o czubek jego głowy na wszystkie strony. Zawsze tak robił po nieprzespanej nocy i jak dotychczas właśnie ta, a nie inna metoda była na tyle skuteczna, że nigdy nie odczuwał specjalnego zmęczenia ani nadmiernej senności. Pomimo że ma prawie 50 lat na karku i od 24 godzin jest na nogach.

Od kilku dni zgodnie z wytycznymi podyktowanymi wymogami aktualnie prowadzonej operacji nie sypiał we własnym łóżku. Nie była to nowość ani żaden karkołomny, a już tym bardziej nietypowy zwrot w jego życiu. Nawykł do takich sytuacji. Wiele razy przecież nocował w mieszkaniach, hotelach i innych lokalach, które mu wyznaczano, a później adaptowano na cele operacyjne. Wśród nich były najbardziej obleśne meliny, dziuple, a nawet ukryte pomiędzy zwykłymi domostwami – domy uciech.

Nie wiedzieć czemu, ale zaczął dzień od refleksji na temat miejsca, w którym go zakwaterowano tym razem. Wydało się schludne, ale jak dla niego zbyt ciasne. Prywatnie lubił duże puste przestrzenie.

Zajebiście. Zaczynam rozmyślać nad wygodami – przemknęło mu przez myśl. – Starzeję się.

Robota, jak robota. Czasami maksimum adrenaliny, a czasami naprawdę mozolnie i ciężko. Zwłaszcza gdy planowaniem zajmują się niedouczone i przemądrzałe, zatrudnione po znajomości, coraz młodsze plecaki. Te typki nie grzeszą talentem ani wiedzą. Wielokrotnie widział skutki przyjęcia za pewnik faktów wypracowanych za pomocą geniuszu takich osobników. Kompletnie rozmijały się z realiami dotyczącymi przeróżnych zdarzeń. Na koniec zaś wszyscy byli zaskoczeni gwałtownym i niekontrolowanym mnożeniem się prawdziwie niebezpiecznych sytuacji i… trupów.

Wrodzona ostrożność i inteligencja podpowiadały mu, że po otrzymaniu zbiorczych danych i planów należy wszystko filtrować i oceniać samemu. Nawet wtedy gdy te dane i plany uprzednio poddawano krzyżowym analizom w sztabach wyspecjalizowanych ludzi z przeróżnych dwu- i trzyliterówek. Zresztą, w jego robocie nawet najbardziej aktualna informacja czy rysopis, a już z pewnością personalia, mogły w każdej chwili okazać się niepewne, nieprawdziwe albo nieaktualne.

Dzisiaj odbędzie się starcie inicjujące. Ani pierwsze, ani ostatnie, w jakim Maksymilian Toman-Radias uczestniczył w ciągu ostatnich 20 lat służby. Delikatnie pchnie klocek mechanizmu przestępczej konstrukcji gospodarczo-politycznej, która później runie jak domino i na końcu trzeba będzie to wszystko posprzątać. Jak zwykle.

Nie raz i nie dwa brał udział pod przykryciem w podobnych akcjach, ale tym razem to naprawdę gruba sprawa. Światło z góry, żeby ruszać, dawano już kilka razy, po czym niespodziewanie cofano zgodę, więc do końca nie było wiadomo, jak sytuacja się rozwinie. Dyscyplina, jakość, przepisy przegrywały raz po raz z ambicjami i strachem o utratę stanowisk decydentów, gdyż w tej sprawie można było narazić się kilku prominentnym politykom.

Ostatecznie zdecydowano się na podjęcie działań.

Siedział więc w firmie ponad dwa lata, obserwując zmiany kolorów z czerwonego na zielone i z zielonego na czerwone, sprawdzając coraz to nowe hipotezy. Czekał na swoją kolej, ale jak to się u nich mawia: ktoś musi to zrobić i odsiedzieć. Tym razem tym kimś był on. Oficjalnie jest twarzą przedsięwzięcia i nie dopuszcza do ujawnienia informacji dotyczących całego zaplecza operacyjnego i zaangażowanych w to ludzi, żeby nie wzbudzić niepokoju wśród podejrzanych. Nieoficjalnie jako oficer służb z pakietem informacji i danych działa jak automat w celu doprowadzenia do zakończenia zadania.

Szybka mocna kawa postawi go na nogi i da kopa do dalszej wytężonej pracy bez nadmiaru emocji.

Przypadł mu etacik w MM&KK Sp. z o.o. To spółka córka firmy zajmującej się technologiami informatycznymi o przeznaczeniu wojskowym. Firma posiadała sześć oddziałów zlokalizowanych w największych miastach w kraju, ale w ciągu ostatnich dwóch lat zmieniono koncepcję i przeniesiono wszystkie lokalizacje poza centralą na wschód, żeby – jak uzasadniano – zapewnić tamtemu regionowi zrównoważony rozwój, w tym obniżyć bezrobocie.

Niestety po jakimś czasie okazało się, że owszem bezrobocie w nowych lokalizacjach spadło, ale pociągnęło za sobą brak rozwoju przedsiębiorstw z uwagi na niedobór wyspecjalizowanych kadr w tamtym rejonie. Przed relokacjami nie dokonano stosownych analiz siły roboczej i nie zapewniono odpowiedniej liczby wyszkolonej kadry zarządzającej i specjalistów. Nie spędzało to jednak snu z powiek oficjelom odpowiedzialnym za te zmiany, gdyż nowe lokalizacje to miejsca atrakcyjne przyrodniczo, z bogatą bazą turystyczno-restauracyjną, która miała być uruchamiana na czas kilkudniowych wizyt integracyjno-szkoleniowych dla wierchuszki z Warszawy.

Władzę w spółce sprawuje zarząd, w którym Witold Agat-Sadecki pełni funkcję prezesa, a Mirosław Pollak – wiceprezesa. W strukturze jest też dyrektor operacyjny z czysto politycznego nadania, Centaur Adamski, odpowiedzialny m.in. za zamówienia i lokalizacje. Stanowisko dyrektora administracyjnego piastuje Emilia Gwiazdewicz. Jej podlega m.in. zespół prawników, a więc także on – Maksymilian Toman-Radias, zgodnie z prawdą wpisany na listę radców prawnych. Oczywiście, jest także personel średniego szczebla i szeregowi pracownicy, którzy niespecjalnie go interesują czy obchodzą.

Przez ostatnie dwa lata udało mu się wiarygodnie przeniknąć do bezpośredniego otoczenia figurantów. Sukcesem jest to, że potwierdził przypuszczenia i wszelkie informacje, które mu przekazywano, a nawet ustalił znacznie więcej. Wie, jakiego rodzaju dokumenty należy zlokalizować, a przede wszystkim wie o ich istnieniu, sposobie przechowywania oraz archiwizowania. Najważniejsze jednak, że udało mu się wgryźć, nie budząc żadnych podejrzeń, w ustrukturyzowane powiązania osobowe, które towarzyszą wszystkim aspektom szeroko rozwiniętego procederu. Teraz wystarczy odpalić odpowiedni „guzik” i po niego po prostu sięgnąć. A tym „guzikiem” jest Emilia Gwiazdewicz.

Granatowe i czarne kostiumy lub sukienki, włosy związane w kok lub kucyk, szpilki, czyli przeciętność w najmarniejszej i najbardziej pospolitej postaci – tak mu się kojarzyła. Wszystko, co jej dotyczyło, było średnie – tak by to określił. Wzrost – średni, waga – średnia, włosy – średni blond. Cierpi na brak cech charakterystycznych i jest tak bardzo uśredniona, że nawet nie ma jak jej wskazać i opisać. Nie zdradzała żadnych symptomów spontaniczności, była totalnie powtarzalna. Gdyby nie znał tej kobiety, pomyślałby, że odebrała o niebo lepsze od niego wyszkolenie kontrwywiadowcze, bo nie da się jej w żaden sposób opisać, a co za tym idzie, złapać potencjalnemu wrogowi. Poza tym merytorycznie jest świetna we wszystkim, co robi. Żaden typ suki czy karierowiczki, raczej bezpiecznie wyżywająca się w pracy. Nie zna jej dobrze, ale zauważył, że nie należy do tzw. grupy przy korycie.

Zapoznał się już dawno z jej profilem, a następnie osobiście zweryfikował wyniki otrzymane z baz i rejestrów. Wiek: 40 lat. Zamożna. Bezdzietna. Prawdopodobnie pracoholiczka. Z zebranych informacji wynikało, że w jej życiu rzeczywiście nie było nic nadzwyczajnego. Żadnych tajemnic czy wstydliwych epizodów, o których chciałaby zapomnieć. Mieszka z kimś od kilku lat. Obydwoje dobrze zarabiają, mają wysokie stanowiska. Nigdy nigdzie nie wychodzą razem. Nawet zakupy robią oddzielnie. Nie do końca wiadomo, dlaczego tak jest.

Pewnie nowoczesny otwarty związek – myślał z przekąsem.

On – typ gruchacza pospolitego, który wychodzi na łowy, by łajdaczyć się z innymi dupami. Nieraz zostaje u nich na noce, a nawet na kilka. Ona – typ Penelopy i Westy w jednym. Siedzi w domu i czeka, ale też od czasu do czasu wychodzi sama i spotyka się z różnymi ludźmi z tą różnicą, że się nie łajdaczy.

Wiele razy zastanawiał się, co jest czynnikiem łączącym ten związek. Przymus ekonomiczny? Nie wchodzi w grę. Przemoc fizyczna czy emocjonalna? Raczej nie. Nie był w stanie znaleźć uzasadnienia nawet w najdalej idących interpretacjach.

Po co żyć z kimś na takich warunkach jak oni? Wzajemnie się oszukują, a w dodatku mijają jak zwykli współlokatorzy. Niektórzy są dziwni – myślał wielokrotnie, po czym za każdym razem puentował to stwierdzeniem: Co mnie to obchodzi? Mam na to centralnie wywalone, póki trzymają się z daleka ode mnie.

Był jednak zmuszony realizować swoje zadanie przy pomocy Emilii, dlatego od pewnego czasu próbował znaleźć nić porozumienia z nią. Zacieśnić więzi i współpracę. Wejście w bliższy kontakt, późniejsze dopasowanie się do niej i prowadzenie jej okazało się jednak trudniejsze, niż przypuszczał, bo pomimo statystycznej przeciętności ciągle zmieniała front.

Uległ wrażeniu, że jest na tyle opanowana i pozbawiona emocji, że nawet on, wytrawny operacyjny wyjadacz, nie będzie w stanie się przebić przez jej pancerz, by nawiązać z nią jakąkolwiek harmonię komunikacyjną i uzyskać to, na czym mu zależy. Nie dlatego, że celowo chce coś ukryć i jest powiernicą figurantów bądź zamkniętego złotego kręgu osób powiązanych z figurantami. Nie jest dopuszczona do tego kręgu i jej to na razie nie grozi. Jest zwykłym wyrobnikiem, pszczółką robotnicą, która wbrew pozorom wie więcej niż inni, ale siedzi cicho.

Niestety, na podstawie analizy nagrań z podsłuchów telefonów figurantów można było wysnuć jednoznaczny wniosek: antygwiazda, wyrobnik i pszczółka robotnica w jednym budzi zainteresowanie nie tylko służb, ale przede wszystkim głównych macherów, czyli Adamskiego i jego popleczników. Z tą różnicą, że służbom przydałyby się jej informacje o nadużyciach, gigantycznych oszustwach, korupcji oraz stręczycielstwie, a Adamskiemu i spółce wydawała się obciążeniem, które należało jak najszybciej wyeliminować.

W związku z tym wiedział, że każda nawet najbardziej nieetyczna i ohydna figura manipulacyjna, modalność i inne, których by względem niej nie użył, znajdą usprawiedliwienie, gdy na drugiej szali zostanie położone życie jej i pewnie kilku innych osób. Zwłaszcza, że rzeczona eliminacja z obrotu mogła stać się szybkim i brutalnym zgonem, uzasadnionym pożarem, wybuchem, wypadkiem drogowym, tudzież innym zdarzeniem w każdej praktycznie chwili. W ten sposób Emilia niechcący stała się elementem układanki, czy raczej założeń do działań w ramach prowadzonej operacji.

Nie raz i nie dwa bywało, że nie miał współczucia dla zwykłych, nic nieznaczących ogniw: kolegów, znajomych, rodzin i współpracowników pojawiających się w łańcuchu przyczynowo-skutkowym działań oraz zaniechań różnej maści oszustów, złodziei, malwersantów. Tym razem jest inaczej, może dlatego właśnie, że Emilia Gwiazdewicz jest szarobura i nijaka na tyle, że nikt nie stanie w jej obronie. Niestety, aby ją potraktować po ludzku, będzie musiał najpierw zszarpać jej nerwy i wykorzystać zaufanie.

Używając uroku osobistego i kilku sztuczek związanych z neurolingwistycznym programowaniem, na początek otrzymał dostęp do jej kalendarza. Zapłacił tanio jak za barszcz, bo równało się to kosztom zaledwie kilku obiadów i kaw w firmowej stołówce. Cieszył się, że są jeszcze łatwe i tanie kobiety, bo wedle jego ostatnich doświadczeń zazwyczaj trzeba było zainwestować w zdobywanie informacji trochę więcej pieniędzy z funduszu operacyjnego niż niecałe 250 złotych. Sekretarka, od której wyciągał wiadomości, miała dzięki naturze współczynnik urody odwrotnie proporcjonalny do inteligencji, ale świetnie się bawił. Nie było na co za bardzo narzekać.

Maks doskonale wiedział, że dzisiejsze posiedzenie zarządu zaplanowano na dwunastą.

Przed salą konferencyjną, w której odbywały się tradycyjnie spotkania, stało kilku tak spoconych ze strachu korpoludków, jakby ustawiali się w wyścigu do walki o śmierć i życie. Tymczasem chodziło o zwyczajne poczekanie pod drzwiami na zaproszenie do referowania spraw, które wcześniej zgłosili do rozpatrzenia przez zarząd. Przed salą znajdowała się wygodna kanapa i fotele dla gości, ale, o dziwo, nikt z nich nie korzystał, jakby panicznie się bał, że na jego odświętnych, drogich ponad realny status ubraniach w typie sunday best powstaną niekontrolowane fałdy i zagniecenia.

Referujący przeważnie stali, przebierając nogami lub przestępując z nogi na nogę dla uspokojenia swoich sumień powykręcanych jak masa z włoskiej maszyny do lodów. Skoncentrowani byli na nadstawianiu uszu, by osobiście w odpowiednim czasie wychwycić nazwisko wywoływane przez Emilię i wejść do sali. W ten oto sposób nakręceni nie wiadomo albo i wiadomo czym, wchodzili, omawiali swoje kwestie i opuszczali salę.

Maks będzie uczestniczył w posiedzeniu zarządu jak co tydzień, lecz dzisiaj po raz pierwszy sprowokuje wywołanie tematów znajdujących się w zainteresowaniu jego organizacji, żeby wyczuć klimat i poprowadzić Emilię zgodnie z przyjętym scenariuszem. Oficjalnie i formalnie rzecz biorąc, będąc radcą, wyjaśnia od kilku miesięcy niuanse związane z formalnoprawnymi zapisami dokumentów przedkładanych przez poszczególnych korpoludków na posiedzeniach zarządu. Wcześniej robił to na zmianę z innymi członkami zespołu prawników, ale później zręcznie pokierował sprawami organizacji w taki sposób, że praktycznie jego grafik zawsze pokrywał się z terminem posiedzenia. W ten oto sposób wyeliminował pozostałych członków zespołu i dzięki temu był w bezpośrednim kontakcie z tymi, na których mu zależało.

Nikt nie miał mu tego za złe, gdyż na posiedzeniach trzeba było zawsze wykazywać pewność siebie, wiedzę i błyskotliwość, a gdy komuś to nie wychodziło i chciał coś dodatkowo doczytać, sprawdzić lub zweryfikować – boleśnie przekonywał się o tym, jak złośliwym człowiekiem potrafi być prezes. Nie raz i nie dwa dawał upust swoim frustracjom, upokarzając prawników, mówiąc wprost, że są głupsi niż goły abiturient czy decydent, któremu złośliwie zabrano uprawnienia, malując mu glacę na perłowo albo że potrzebuje mieć tu natychmiast radcę w typie orła lub kondora, a nie zwykłą kurę domową, która dysponuje jedynie jednym zwojem mózgowym.

Przed dzisiejszym posiedzeniem zarządu, podobnie jak przed każdym innym, Maks odbywał „proszone” spotkanie z Witoldem Agatem-Sadeckim, czyli takie w cztery oczy, żeby, przynajmniej w teorii, wprowadzić prezesa w tematy, które będą omawiane. Te spotkania miały dość luźny charakter. Zazwyczaj prezes częstował go pełną (!) szklaneczką wódki, whisky, koniaku – do wyboru, a później raczył opowieściami o swoich lub znajomych inwestycjach kapitałowych. Zdarzało się, że wysłuchiwał mądrości ludowych w typie, że jak chce się człowieka o naturze trzody lub bydlęcia do siebie przekonać, należy mu wsypać żarcie w koryto, czy też o tym, że przyzwoity mąż to taki, który na boku się zabawi, ale zawsze wróci do swojej żony.

Podczas dzisiejszego spotkania szklaneczek koniaku było więcej niż zazwyczaj, tak samo jak mądrości ludowych pt. każdy ptaszek ma swój daszek i łysego się włos nie trzyma (prezes ma wystający brzuch i łysinę). Ale Maks ostatecznie upewnił się, że Agat-Sadecki ma świadomość, choć może nie jest to pełne i dokładne pojęcie o dodatkowej gospodarczo-polityczno-obyczajowej działalności dyrektora operacyjnego Centaura Adamskiego, która pozycjonuje się w trójkącie brzmiącym nie inaczej niż oszustwa–korupcja–stręczycielstwo.

– Ile mamy spraw przewidzianych na dzisiaj? – zapytał Maks, zajmując miejsce w sali posiedzeń.

– Dwadzieścia siedem – odrzekła Emilia, wyczuwając od niego wyraźną woń alkoholu.

– Ile z obszaru operacyjnego i kto referuje? – Udał, że nie wie.

– Czternaście. – Przyjrzała mu się uważnie i dodała: – Dyrektor Adamski.

Po chwili do sali konferencyjnej weszli członkowie zarządu, po czym prezes formalnie rozpoczął obrady. Po wyczytywaniu kolejnych spraw korpoludkowie zapraszani byli do udziału w dyskusji na temat omawianych zagadnień. Po około 30 minutach poproszono dyrektora Adamskiego. Już od progu udał zatroskanie i patrząc na Emilię, powiedział:

– Pani wygląda na strasznie przemęczoną. Dziewczyno, ogarnij się, bo jak tak dalej będzie, to przepadniesz. Samochodem jeździsz? Przemęczonym wypadki się zdarzają. Samolotem latasz? Skrzep się oderwie i zawędruje do płuc.

– Równoległe remonty wszystkich sześciu oddziałów firmy – odczytała Emilia z agendy spotkania, lekceważąc uwagę Adamskiego, po czym dodała złośliwie, patrząc uważnie na prezesów. – Remonty mają dotyczyć nie tylko trzech starych budynków, ale też trzech całkiem nowych.

– Remontujemy tylko stare obiekty. Firma stoi na skraju bankructwa. Limitujemy herbatę, przybory papiernicze, papier toaletowy… – rzekł zaskoczony Agat-Sadecki i rozejrzał się po sali, sprawdzając, czy wszyscy słyszeli, jak bardzo dba o finanse firmy.

– Nie ma co robić dziadostwa. Przecież musimy czymś kusić kontrahentów. Włoskie płytki, hiszpańskie kafelki – uzasadniał Adamski, nie zważając na uwagę prezesa.

– Miało być skromniutko. Dlaczego na takim oficjalnym wypasie? Mam zwolnić trzydzieści procent ludzi, żeby ich wypłaty pokryły to szaleństwo? – zapytał retorycznie prezes, po czym dodał: – Zresztą. Niech będzie na bogato, ale ma wyglądać, jakby było biednie i skromniutko.

– Dajcie już spokój z ludźmi i ich wypłatami – powiedział Adamski, ale jego głos mimo wysiłku, jaki wkładał w swoją wypowiedź, był przytłumiony, ponieważ jednocześnie przegryzał pączka, którego chwycił z patery znajdującej się na stole konferencyjnym.

– Sprowadzamy towar z Włoch i Hiszpanii? Ma być krajowy. Komu wejść na pensję i premię? – Agat-Sadecki rozejrzał się po sali, szukając winnego, na którym mógłby się dzisiaj wyżyć i jego wzrok ostatecznie spoczął na wiceprezesie.

– Kurwa, Witek, to nie ja! – zaperzył wiceprezes. – Daj spokój.

– Skoro nie ty, to po co zrobiłeś minę kota srającego po kątach, jakbyś był winny? – wrzasnął prezes, uśmiechając się przy tym szyderczo.

– Witek, rozwodzę się i mam sporo problemów. Lubisz się czepiać byle czego.

– Nie będę czekał na wasze zgody i uchwały. Ludziom remont się należy. Materiały będą z Europy, żeby było światowo. Mnie diabli biorą, jak tu komuną wali na dziesięć kilometrów. – Adamski podniósł głos. – Korników i kuny, które wyżrą resztki ocieplenia dachu, tylko brakuje!

– Wszelkie zakupy, których wartość przekracza określone kwoty, a na to wskazują dokumenty przedstawione przez pana Adamskiego, powinny być przyjmowane uchwałami. Nie może pan sam podejmować takich decyzji, panie Adamski – powiedziała spokojnie i rzeczowo Emilia, wchodząc w kolejną fazę odgrywania się. – Przynajmniej tak wynika z regulaminu organizacyjnego i nie bywało wcześniej inaczej.

– Wchodzimy na budynki, niezależnie od jakichś uchwał i wątpliwej politycznie woli zarządu – upierał się Adamski i zagroził: – Bo inaczej zgłoszę to gdzie i komu potrzeba i będzie pozamiatane.

– Co z tym zrobić? – rzucił przestraszony Agat-Sadecki do Maksa.

– Pan prezes wolnym człowiekiem jest. Przecież panu wszystko wolno. Jak pan kupuje prezerwatywy przed spotkaniem z kochanką, to pyta pan żonę? Czy od razu pan kupuje, jak wie, że nie ma, a przychówku pan nie chce? – wtrącił Adamski.

– Czuję się wystarczająco niezależny! – krzyknął prezes, nie czekając na odpowiedź Maksa i uderzył z całej siły pięścią w stół na tyle mocno, że aż podskoczyły znajdujące się na nim filiżanki i butelki z wodą. – Adamski! A dlaczego wszystko ma robić jedna firma? Z dokumentów, które przedstawiłeś, nie wynika, aby wystąpił pan o inne oferty. Nie pójdę za to siedzieć.

– Pytałem w jednej firmie. Wcześniej z nimi to uzgodniłem nieoficjalnie. A później niby oficjalnie. Jak się podłapie wykonawcę trzeba go trzymać. Takie czasy. Kapitalizm w czystej postaci – odrzekł Adamski.

– Decyzję pana Adamskiego można potwierdzić uchwałą – wtrącił Maks.

– Nie mam zamiaru niczego potwierdzać! – krzyknął prezes.

– Co to za firma, którą trzeba trzymać i dlaczego? – zainteresował się Maks.

– Opis zamówienia był uzgodniony z tą firma, która wygrała. Lepiej dograć, jak się wie, że i tak wygrają, niż samemu tworzyć opis zamówienia. Jak świat światem, warunków zamówienia stworzonego bez konsultacji z tym, kto wygrywa, nikt nie spełni! To firma Tadeusz, tylko grube sprawy biorą. Trzech remontów nawet by nie powąchali – głośno argumentował Adamski. – Rynek jest trudny. Wszyscy tak robią, jak podłapią, to już trzymają takich wykonawców, żeby nie uciekli do innych. To jest kapitalistyczna norma.

– Zauważyłem, że terminy remontów zaplanowano na ten sam czas, czy firma Tadeusz ma wystarczające zasoby, żeby to wykonać? – ciągnął niewzruszony Maks.

– Zatrudniają na czarno ludzi zza granicy, którzy nie mówią po polsku, ale robota na budowie taka sama w każdym języku – zażartował Adamski, puszczając porozumiewawczo oczko do prezesa, jakby chciał dać do zrozumienia, że właśnie oto z jego pomocą dzięki wybitnym walorom intelektualnym, błyskotliwości i sprytowi dobija się targu na nieziemski interes.

– Jesteśmy firmą o profilu wojskowym, czyli produkujemy dla wojska. Każdy cudzoziemiec, który wykonuje pracę na terenie tych obiektów, powinien być sprawdzony i musi być zatrudniony na podstawie umowy. Z dokumentów, które pan przedłożył, wynika, że to, co pan proponuje, nie spełnia tych standardów – rzekł spokojnie Maks, wprowadzając Adamskiego w postępujący z minuty na minutę nastrój szaleństwa.

– Pies to srał. To nie jest komuna. To wolny rynek – powiedział Adamski.

– Dlaczego przed zawarciem umów z wykonawcami poszły płatności za jeszcze niezrealizowane roboty? – zapytał spokojnie Maks, wertując materiały i porównując daty, dając tym samym powód do dalszego zaogniania dyskusji.

– Nie pozwoliłem płacić za… Adamski! Chcesz iść do paki, droga wolna, ale mnie zostaw w spokoju – podchwycił rozzłoszczony prezes.

– Pani Emilio, dlaczego pani dołączyła stare przelewy?! – ryknął zdenerwowany Adamski, który usiłował naiwnie wszystko zrzucić na Emilię.

– Proszę sprawdzić daty przelewów – zaproponowała poruszona uwagą Adamskiego Emilia ze złośliwym uśmiechem. – To pan je podpisał w dniu, kiedy prezesi byli nieobecni. To pan miał pełnomocnictwo i to pan skorzystał z niego.

– Rozumiem, że przedmiotem obrad ma być kwestia tego, czy równo i czytelnie złożyłem podpis jako pełnomocnik? Chodzi o to, że umowy z firmą Tadeusz mają być zawarte! – krzyknął pogardliwie w kierunku Emilii, okazując jej swoją wyższość. – To sprawa polityczna. Czy naprawdę nikt tego nie ogarnia?

– O co panu chodzi? Nie mam nic wspólnego z pana sprawami politycznymi – odpysknęła Emilia.

– Ile w tym roku firma Tadeusz zarobiła? – zapytał Maks i razem z prezesem popatrzyli na Adamskiego. – Może czas dać zarobić także innej firmie? Choćby dla przyzwoitości?

– Minimum trzy miliony – zaczęła Emilia, chcąc się choćby po części odgryźć i popastwić nad Adamskim za chamski atak na wstępie i wiele innych, których doświadczała w ostatnim czasie.

– Proszę przestać się wtrącać! Robi się pani nieznośna. Przypominam, że jest pani kobietą – zagrzmiał ostro Adamski.

– Nie pan mi wydaje polecenia – odcięła się Emilia.

– Dlaczego nic o tym nie wiem?! – wrzasnął prezes. – Na moje konto takie szwindle? Po jaki wielki chuj ponad trzy miliony wyprowadziłeś do firmy Tadeusz?

– Nie udawaj świętego! – krzyknął Adamski. – Tyle głupot podpisywałeś, że jedna w tę czy w tamtą nie ma żadnego znaczenia. Firma Tadeusz to polityka przez duże P.

– Kurwa, ale ja za to siedzieć nie pójdę. Jak cię mogę – zaklinał się prezes.

– Witek, ty chyba chcesz w trybie natychmiastowym poznać nazwisko swojego następcy – wrzasnął Adamski z całej siły i złożył dłonie w pięści, jakby szykował się do fizycznego ataku na prezesa.

– O czym ty mówisz? Daj spokój, stary. – Prezes uśmiechnął się, łagodząc nastroje.

– Wiesz, że robimy interesy w ten sposób od dawna i po co udajesz głupiego? – powiedział Adamski do prezesa. – A dostawy trefnych komponentów dla Włochów to się same zrobiły? Brytyjczycy się dobijali, a my ich wykosiliśmy psim swędem, dostarczając trefny towar. A teraz jest międzynarodowa pretensja i larum. Pewnie też nic o tym nie wiesz?

– Było zamówienie polityczne, to się zrobiło – rzucił prezes, przewracając oczami.

– Bardzo słusznie. Przypominam z tego miejsca: wola polityczna decyzje w biznesie podejmuje! – ryknął Adamski. – A ty? Podpisałeś? Podpisałeś. Jesteś umoczony.

– Usługi serwisowe, których nie było. Zapłaciliśmy firmie. Były naciski. Firma wskazana i to od samego byłego… – powiedział z refleksją na twarzy wiceprezes. – Ani to pierwsza, ani ostatnia taka umowa.

– Pamiętasz usługi przeciwpożarowe? Kupowaliśmy za grubą forsę w okolicach miejsca zamieszkania byłego…, który to wcześniej nadzorował. Mogły być równie dobrze za darmo w ramach prewencji – dodał Adamski, przekonując prezesa.

– Szkolenia antykorupcyjne mogły być za darmo. Buliliśmy, bo żona jednego z byłych oficjeli firmę prowadzi i trzeba było dać zarobić. Albo szkolenia z bezpiecznej jazdy samochodem dla magazynierów – wtrącił się wiceprezes z uśmiechem.

– Po chuj magazynierowi bezpieczna jazda? – zauważył Adamski. – Zamówienie polityczne. Trzeba było się ugiąć. A człowiek chce pracować i takie rzeczy robi. Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las. Każda opcja polityczna ma własne wymagania biznesowe.

– Grzęźnie się w tym łajnie najpierw po kostki, później po kolana, dalej po pachy, aż w końcu się człowiek zadławi – skwitował Maks, celowo naprowadzając dyskusję i podpuszczając do dalszych wynurzeń. – Wszyscy jesteśmy umoczeni.

– Trzeba było, to się zrobiło. Nie my pierwsi i nie ostatni. Przecież tego się nie zliczy – powiedział wiceprezes.

– Czy mamy w ogóle jakieś dokumenty dotyczące tych transakcji? – zdziwiła się Emilia, gdyż nie przypominała sobie, aby natknęła się na takie papiery, a to dowodziło, że w spółce odbywa się podwójny obrót dokumentów zamówieniowych.

– Adamski, Adamski, kiedy wreszcie przestaniesz mnie kompromitować? – zapytał prezes z uśmiechem, ostentacyjnie rozglądając się po sali. – Wyciągasz króliki z kapelusza i pani Emilia myśli, że to poważnie.

– A teraz przestań udawać głupka. Doskonale znasz firmę Tadeusz. Wiele spółek i instytucji korzysta z jej usług. Wszyscy są zadowoleni, wiesz dlaczego… Bo to jest wiarygodna firma wiarygodnej żony wiarygodnego sekretarza z jedynej wiarygodnej partii – wrócił do tematu agendy Adamski, lekceważąc wcześniejsze słowa prezesa.

– Za chwilę otrzymamy pytania o informację publiczną. Jak pan uzasadni firmowane przez pana przedsięwzięcia, panie dyrektorze? – zapytał Maks, testując Adamskiego.

– Normalnie: tajemnica przedsiębiorstwa, klauzula tajne przez poufne albo przedłużamy w nieskończoność termin udzielenia odpowiedzi.

– Tak się nie da – powiedział Maks zadowolony z tego, że Adamski się rozkręca.

– Nie mamy dokumentów. Trzymamy w archiwum. A nuż, widelec zapomną – wyjaśniał Adamski, dalej przekonując zebranych o słuszności swojej koncepcji.

– Nie ma co liczyć na amnezję. – Maks się zaśmiał.

– Panie mecenasie, gdzie pan się uchował? Gdzie praktyka i doświadczenie? – powiedział, drwiąc z sytuacji Adamski, którego Maks zaczął wyraźnie irytować.

– Takich rzeczy nie da się ukryć, są w pełni weryfikowalne – wyjaśnił Maks.

– Mam pięćdziesiąt lat i z niejednego pieca chleb jadłem. Czy słyszał pan, żeby polityków ścigały instytucje powołane przez polityków? – warknął przekonany o swojej doniosłości politycznej Adamski. – Najważniejsze, żeby odmówili wszczęcia. Albo wszczęli i od razu umorzyli. To jest gwóźdź programu. Tadaam.

– Jakich polityków? Poproszę o nazwiska tych, którzy mieliby stanąć w naszej obronie. Ciekaw jestem, czy bezinteresownie? Może ja też chciałbym zawrzeć z nimi porozumienie, bo warto? – zapytał Maks, blefując zainteresowanie tego typu rozwiązaniami, i dodał: – W razie gdyby było potrzebne wsparcie prawne, jestem do usług.

– Pewnie chodzi o tych polityków, którzy tutaj przychodzą – wtrąciła się Emilia, wykrywając, że wreszcie pojawił się klimat, w którym skutecznie odgryzie się Adamskiemu za wszystkie czasy. – Mam pytanie, kto podpisze odpowiedzi, jeśli nie będą zgodne z rzeczywistością?

– Pani, pani Emilio. Pani jest koordynatorem do tego typu spraw! – ryknął zdenerwowany Adamski, nie przebierając w słowach. – Panie prezesie, proszę wyjaśnić pani Emilii, na czym polegają jej zadania. Pomimo że pracuje tutaj od wielu lat, nie może biedaczka przyswoić, że jest od takich rzeczy jak dupa od srania.

– Odpowiedzi udziela pani Emilia. Zawsze tak było i to się sprawdzało. Nie ma potrzeby dokonywania zmian w tym zakresie – odpowiedział prezes, nie zważając na to, że Emilia została właśnie obrażona.

– Ma pan jakiś problem, o którym nie wiemy? – zapytała Emilia, patrząc na Adamskiego i jednocześnie zaciskając pięści pod stołem tak mocno, że poczuła, jak paznokcie wbijają się jej w dłoń. – Potrzebuje pan pomocy?

– Zaraz poustawiam zastępstwa i nawet moje własne polityczne umowy będzie pani podpisywała, i chuj! – krzyknął rozwścieczony Adamski, który kompletnie przestał kontrolować język wypowiedzi.

– Pan raczy w tej chwili żartować. Jeśli nie będzie wkładu merytorycznego parafowanego przez pana, sama przygotuję odpowiedź. Proszę pamiętać, że mam wszystkie potrzebne dostępy, które mi to skutecznie umożliwiają. – Usłyszał rzeczową odpowiedź.

– Pogrążysz nas, Emilio. Coś trzeba wymyślić. Panie mecenasie. – Przerażony prezes zwrócił się do Maksa, patrząc na niego błagalnie. – Inaczej będzie koniec rządzenia.

– Przygotuję to wyjątkowo porządnie i dokładnie, w każdym razie na tyle skrupulatnie, że pan Adamski będzie czuł się zdruzgotany – powiedziała dobitnie, nie dając za wygraną, najbardziej jak tylko potrafiła złośliwie Emilia.

– Pani mnie nie lubi? – zapytał Adamski, przyglądając się jej badawczo.

– Nie lubię chamstwa i odgrzewanego rosołu na wykrochmalonym obrusie – odparła.

– Jest parasol ochronny, żaden srak nam nie napta na głowę – rzucił Adamski do członków zarządu. – Chamstwo? A ja zaraz udowodnię, że mam dużo kultury osobistej. Powinna się pani częściej w różowe koszule ubierać, bo pani ładnie. Gdybym był z panią zamknięty, to musiałbym drzwi otworzyć, bo jeszcze ktoś by coś złego pomyślał.

– Adamski, Adamski, bo będę zazdrosny – odezwał się tubalnym głosem wiceprezes Pollak, jakby go nagle obudzono z głębokiego snu zimowego.

Wszyscy zebrani zaczęli się śmiać, a Adamski porozumiewawczo pokiwał głową i wskazał prezesom Emilię, przewracając oczami. Pomyślała, że tym razem zaszło to zbyt daleko. Bez względu na wszystko ma dość poniżania. Dopóki mogła normalnie, uczciwie pracować znosiła tego typu zachowania i udawała spolegliwość, patrząc na nich wszystkich z przymrużeniem oka – jak na idiotów. W momencie, gdy wiedziała już, że będzie musiała swoim nazwiskiem poświadczać coś, z czym się nie zgadza tylko po to, żeby oni mogli utrzymać swoje stołki, eksponując idiotyczne i seksistowskie zachowania, coś w niej pękło.

– Pan zaburza normalne, zdrowe i uczciwe relacje, czy pan ma tego świadomość? – powiedziała spokojnie, godząc się z tym, że być może za chwilę dowie się, że ważą się jej losy, a może i od razu ją zwolnią z powodu utraty zaufania czy coś w tym stylu.

– Czy ja powiedziałem, że chcę mieć z tobą, kobieto, jakiekolwiek relacje? Niuńka, trzeba być diplomaticznim. Gdybyśmy wypili parę kaw, to byśmy się lepiej dogadywali.

– Nie mam ochoty na żaden napój w pana towarzystwie. Czy wyglądam jak pozbawiona oblicza intelektualnego kukiełka na patyku? Seksistowski, szowinistyczny, mizoginistyczny pajac! – krzyknęła Emilia, czym wprawiła w osłupienie Maksa, gdyż nigdy w życiu nie przypuszczałby, że w tak nijakiej kobiecie może kryć się imponujący temperament, ale i odwaga do obdarzenia kogokolwiek publicznie i poniekąd służbowo inwektywą typu pajac, czy jak wcześniej, cham.

– Pani Emilio! Trzeba czasami do mnie zajść, jak są różni ważni goście, od razu by pani diplomaticzne sznyty złapała – odpowiedział jej bez ogródek Adamski, uśmiechając się znacząco, po czym ściszył głos i dodał: – Pani jak ten pruski urzędnik: wszystko co trzeba i czego nie trzeba na piśmie. A sprawy damsko-męskie pani spisuje w pamiętniku?

Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem. Nawet gdyby im powiedziała, co myśli na ich temat, nie zrozumieliby. No, może poza Maksem, ale on był trochę inny. Pracoholik i formalista.

– Panie Adamski, dla mnie dyplomacja ma inne znaczenie niż dla pana.

– Niuńka, nie unoś się. – Usłyszała i po chwili wybuchła salwa śmiechu.

– Chcę w tej chwili wyraźnie i dobitnie, aczkolwiek mało dyplomatycznie powiedzieć: nic mnie nie obchodzą pana względy polityczne. Ani ci wszyscy ludzie, których pan podejmuje. Ani nawet ludzie, którzy przybywają tutaj z pełnymi reklamówkami. Ani te kobiety, które pan zamawia po godzinach, kiedy pan myśli, że nikogo już nie ma w biurze. Ani to, że co poniedziałek zjada pan tony czosnku, żeby zabić woń alkoholu, która od pana bije po weekendach. I tutaj mam złą wiadomość: ta woń alkoholu jest od pana zawsze i wyraźnie wyczuwalna. Nie życzę sobie nazywania mnie niuńką w miejscu pracy. Zrozumiano i przyjęto? – rzuciła ostro Emilia, bez zastanowienia patrząc prosto w twarz Adamskiemu, jednocześnie czując, że jeśli będzie musiała pożegnać się z pracą, zrobi to bez żalu.

Maks, który obserwował ją od dłuższego czasu, nie mógł wyjść z podziwu. Zdał sobie sprawę, że jej dotychczasowe zachowanie nie wynikało ani z bierności, ani ze słabości. Była o wiele silniejsza, niż mógłby przypuszczać. Jak mógł się co do niej tak pomylić?

– Szpiegowanie po godzinach – powiedział zdenerwowany Adamski, wstał i przybliżył się do niej, a następnie pochylił nad jej głową. – Woń czosnku? Jeżdżę do matki na Podlasie i tam robią kiełbasę. Prawdziwą z czosnkiem. Co pani wyprawia? Pomawia mnie, to są oszczerstwa.

– Mam książki wejść i wyjść. Kamery nagrywają obraz. Poza tym wszyscy to widzą i wiedzą. Nieraz nawet słyszą dźwięki dobiegające z pana pokoju, panie DEREKTORZE! – odgryzła się, wiedząc, że nie zauważy różnicy pomiędzy słowem „dyrektor” i „derektor”, a jej godziny i minuty w tej firmie tak czy siak są policzone.

– Pani parcie na szkło mnie przeraża. Planuje pani jakieś sztuczki? Ustawki – zagrywki z prasą. Nagrywanie na kamery. Wszystko pani sprzeda. Budujemy dobro wspólne, żeby ludzi nie zwalniać, a kontrakty tylko zaufanym dawać, a nie niesprawdzonym prywaciarzom. Papierki przekłada z jednego stosu na drugi, a jaka mądra! – wykrzykiwał Adamski, nadal pochylając się nad głową Emilii.

– Gdybym miała parcie na szkło, pana umowy dawno wylądowałyby na skrzynkach e-mailowych dziennikarzy śledczych – warknęła zdenerwowana i wstała, nie odrywając od niego oczu.

Emilia stała naprzeciwko Adamskiego. Byli jednakowego wzrostu. W sali panowała cisza. Patrzyła na niego spokojnie, zastanawiając się, co zaraz wymyśli, a z drugiej strony bała się, czy jej nie uderzy.

Adamski pod naporem jej spokojnego wzroku zaczął atakować jak rozjuszony byk, coraz bardziej zbliżając się do niej i pod­skakując.

– Dziennikarze śledczy! Może listę pani podam dla ułatwienia – ryczał.

– Panie prezesie, zwracam się z prośbą o przywołanie pana Adamskiego do porządku. Jego zachowanie odbieram jako agresywne, wręcz na granicy mobbingu – zwróciła się do prezesa, czując, że tym razem jest to sytuacja bez wyjścia i znalazła się w prawdziwym ogniu, z którego nie ma jak uciec.

Agat-Sadecki popatrzył badawczo na Maksa, Adamskiego, Pollaka, jakby chciał ich przestrzec przed jakimkolwiek ujawnianiem tego, co się tutaj przed chwilą wydarzyło, i powiedział:

– Proszę o obniżenie temperatury sporu i przerwanie wymiany zdań, nie pochwalam zachowania dyrektora Adamskiego, ale pani też nic nie brakuje. Wszyscy wiemy, że Adamski jest polityczny. Dla pani również nigdy nie było to tajemnicą. Przerywam posiedzenie.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
_Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji książki._
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: