Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W stronę Xenopolis - ebook

Data wydania:
6 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,00

W stronę Xenopolis - ebook

Jak w boleśnie podzielonej wspólnocie przełamać paraliż wzajemnych uprzedzeń i niechęci? Dlaczego słabe centrum wzmacnia granice i buduje zasieki? Czym jest dzisiaj „pogranicze” i jakich pytań nie wolno tam zadawać? Wreszcie, co to znaczy „zabić most” i dlaczego „bieda temu, kto wyrusza i nie powraca”? Najobszerniejszy jak dotąd wybór twórczości eseistycznej Krzysztofa Czyżewskiego – praktyka idei, pisarza, tłumacza, redaktora, reżysera – umiejscawia Europę Środkową w samym środku najważniejszych dla współczesnego świata pytań i problemów: kryzysu wspólnotowości, pogłębiających się podziałów i coraz ostrzejszych wojen kulturowych.

Współtwórca Ośrodka „Pogranicze” zabiera czytelnika w podróż po europejskich peryferiach: do rumuńskiej Timisoary, kawiarni w siedmiogrodzkim Sybinie, do Czerniowiec – miasta na rubieżach dawnej monarchii habsburskiej, Wilna czy Krasnogrudy i Sejn, z którym związał swoje życie. Uwaga ciągnie go też w rejon europejskiego „epicentrum burz” ­– do Kosowa i Bośni, które opisuje tuż po tragicznym konflikcie na początku lat 90. ubiegłego wieku. W pełniejszym zrozumieniu historii tych miejsc, gdzie „nikt nie może mieć racji i nikt nie może być jej pozbawiony”, pomagają mu Rebeca West, Edith Durhan, Ivo Andrić, Danilo Kiš, Maria Todorova, Robert Kaplan, Drago Jančar czy Roger Cohen.

Europa Środkowa jawi się tu jako etos i postawa, która wykorzenieniu przeciwstawia przynależność, kompleksowi prowincjonalizmu – siłę prowincji, a ostro zarysowanym granicom – przestrzeń przenikania i współistnienia. W swoich eseistycznych peregrynacjach Czyżewski podąża po mapie wyznaczonej przez outsiderów, wygnańców i kontestatorów, niesfornych intelektualistów, dla których Europa pozostawała i pozostaje ciągle niezrealizowanym w pełni projektem: Vincenzem, Rothem, Stempowskim, Ficowskim, Giedroyciem, Venclovą, a nade wszystko z Miłoszem.

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66419-08-7
Rozmiar pliku: 3,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Przedmowa

Niczego mi, proszę pana,
Tak nie żal jak porcelany.

W napisanym w 1947 roku wierszu Piosenka o porcelanie Czesław Miłosz uderza w delikatną i nieoczekiwaną nutę. Wypisany na ścianie kawiarni nazwanej od jego tytułu, wiersz utrzymany do pewnego momentu w żartobliwym tonie przeciwstawia ponadczasowe szczęście młodości wstrząsom, które przełamują czas na dwoje – na dzieciństwo i dorosłość, na pokój i wojnę, na przedtem i potem. Różowe spodeczki i kwieciste filiżanki zostają na brzegu, miażdżone teraz przez gąsienice czołgu.

Kawiarnia mieści się w piwnicy odrestaurowanego dworu w Krasnogrudzie, czyli w miejscu, gdzie Miłosz jako młody człowiek spędzał letnie wakacje, pływając w jeziorze i pijąc herbatę z kwiecistych porcelanowych filiżanek. W tamtych czasach, w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego stulecia, położony niedaleko granicy Polski z Litwą dwór był pensjonatem prowadzonym przez dwie ciotki Miłosza. We wrześniu 1939 roku Polskę najechały nazistowskie Niemcy i Związek Radziecki; okolice Krasnogrudy najpierw zajęły sowieckie czołgi, a następnie niemieckie.

Sejneńszczyzna, gdzie leży Krasnogruda, w każdym sensie tego słowa była i jest pograniczem. W średniowieczu należała do Wielkiego Księstwa Litewskiego, które w 1385 roku zawarło unię z Królestwem Polskim. Dała schronienie rosyjskim starowiercom, którzy uciekali z Rosji po siedemnastowiecznych reformach religijnych. Na wsi mówiono po litewsku, białorusku, polsku i w jidysz. Nieopodal sejneńskiego rynku stoi Biała Synagoga. Niemcy wypędzili tamtejszych Żydów na wschód ku sowieckiej granicy, a w 1941 roku wymordowali ich po inwazji na ZSRR.

W 1944 roku Armia Czerwona wróciła, pokonując Niemców, a następnie również Polaków, którzy walczyli z Niemcami. W lipcu 1945 roku w okolicach Sejn czerwonoarmiści pojmali tysiące mężczyzn, którzy stawiali opór Niemcom i setki z nich zamordowali. Region znowu należał do Polski, tym razem komunistycznej. Litwa, teraz sowiecka republika, a nie niepodległe państwo, znowu była tuż za granicą. Pensjonat w Krasnogrudzie przestał istnieć, porcelanę na wszelki wypadek zakopano. Dwór, w którym Miłosz spędzał letnie wakacje, niszczał aż popadł w ruinę. Sam poeta wyemigrował i w 1947 roku napisał Piosenkę o porcelanie. Synagogę w Sejnach przeznaczono na użytek gospodarczy, co za komunizmu było częstą praktyką.

Krzysztof Czyżewski przybył do Sejn z przyjaciółmi w 1989 roku, kiedy skończył się komunizm. Wywodził się ze środowiska teatru alternatywnego, przede wszystkim należał do wędrownej trupy etnograficznej, która dążyła do uwydatnienia rozmaitych tradycji ludowych w oficjalnie jednorodnym kraju. Czyżewski i jego przyjaciele otrzymali zgodę na użytkowanie synagogi (najpierw od miasta, a po restytucji majątku żydowskiego od gminy żydowskiej) i przekształcili ją w scenę dla spektakli teatralnych i muzycznych. Zaczęli publikować książki o pograniczach, między innymi Sąsiadów Jana Tomasza Grossa. Czesław i Andrzej Miłoszowie powierzyli im krasnogrudzki dwór, który został odbudowany jako centrum dialogu. Powstałe w Krasnogrudzie i w Sejnach Ośrodek i Fundację „Pogranicze” cechuje swoisty stosunek do przeszłości.

Po upadku komunizmu w 1989 roku w Polsce i być może w całej Europie Środkowo-Wschodniej obowiązywały dwa rozumienia przeszłości. Najbardziej słyszalne były głosy, które natychmiast oznajmiły, że historia się skończyła, a przyszłość należy do przewidywalnej demokracji liberalnej. Wszyscy jesteśmy racjonalnymi podmiotami, które kapitalizm wiedzie ku demokracji i nie ma zapotrzebowania na odrębne pamięci i tradycje. Niedługo jednak nastąpiła reakcja pod hasłem „pamięć”: nasz naród ucierpiał, z pewnością więcej niż inne narody, które nigdy tego cierpienia nie zrozumieją. Przeszłość należy zatem odzyskać i tak przebudować, aby ukazała naszą niewinność (oraz winę innych).

W zawartych w tej książce esejach oraz w działalności „Pogranicza” zwycięża inne podejście. Przeszłości nie można ani rozwiać w imię uniwersalizmu, ani upamiętniać w imię narodu. Kto nie widzi początku, mówi Czyżewski, ten kocha złudzenia: własnej racjonalności lub własnej niewinności. Odpominanie przeszłości musi być wspólnym wysiłkiem, który polega na poszukiwaniu sposobów – poprzez działania kulturowe – umożliwiających wydobycie na światło dzienne nieoczekiwanych wspomnień i niewygodnych prawd. Nie da się przezwyciężać zaszłości bez ich przepracowania. Nie można wrócić do domu, trzeba go odbudowywać, ciągle od nowa.

Oba wyobrażenia o przeszłości, dominujące po 1989 roku, miały pewne zabarwienie polityczne: zwolennicy zapomnienia byli neoliberałami, a stojący po stronie pamięci skłaniali się ku nacjonalistycznej prawicy. Mimo oczywistej różnicy między nimi, obie postawy były współzależne. Deklaracja państw zachodnich, że historia nie ma znaczenia, wywołała reakcję ludzi, którzy uważali, że ich historia jest nieznana. Kapitalizm, zaczynający się i kończący na jednostce, z natury rzeczy wzbudzał mgliste poczucie braku wspólnoty. Z kolei wielokulturowość, ponieważ z zasady tolerowała różnice, mogła być tylko ustępstwem w celu uniknięcia konfliktu, a nie krokiem naprzód ku spotkaniu.

Animatorzy z „Pogranicza” wiedzieli, że zarówno spuścizna komunizmu, jak i wyzwania kapitalizmu rodzą problemy dla kultury. Potrzeba było wiele pracy, aby umożliwić ludziom wyrażenie tego, co wcześniej było niewyrażalne. Jednak zwykłe zaakceptowanie głosów, które wydobył i wzmocnił rynek, nie było rozwiązaniem. Adam Smith rozumiał, że kapitalizm opiera się na cnotach, których sam nie stworzył. Jak mają się ukształtować takie cnoty?

Krzysztof Czyżewski pisze w swoich esejach o zaczadzonych faszyzmem elitach rumuńskich, o tych błyskotliwych ludziach, którzy po 1918 roku – kiedy na mapie kontynentu pojawiły się młode państwa środkowo- i wschodnioeuropejskie – pragnęli wyobcowaną jednostkę uleczyć narodowym entuzjazmem. Pisze także o tym, jak zaradzić alienacji w naszych miastach, szuka Xenopolis, takiego rozwiązania, które jest w stanie przeciwstawić się (sans le mot) pokusom faszystowskim. Jak – pojawiający się na kartach tej książki – Mircea Eliade, Czyżewski wyprawił się na Wschód w poszukiwaniu mądrości, aby powrócić z nią na wschód Europy. Jednak w odróżnieniu od Eliadego nie tęskni za zbiorowością, lecz za spotkaniem.

Animatorzy z „Pogranicza” nie proponują ideologicznej odpowiedzi na neoliberalizm czy faszyzm, proponują praktykę idei. Krzysztof Czyżewski ani nie pisze gładko, jak zwykli pisać neoliberałowie głusi na jednostkowe doświadczenie, ani nie zacietrzewia się jak nacjonaliści, święcie przekonani, że ich wizja przeszłości jest jedynie słuszna. Czyżewski pisze serdecznie – i wtedy, gdy opowiada się za czymś, i wtedy, gdy powątpiewa – czyni to wyrozumiale.

Przedstawiana przez niego idea kulturowej praxis nie należy do kategorii wielkich gestów. Nie ma tam rewolucji, które wszystko zmieniają, które lekceważą złożoność, które niszczą indywidualność. Sztuka w „Pograniczu” nie polega na pięknym czynieniu czy radykalnej odmowie. Nie chodzi w niej ani o budowanie mitów, ani o ich burzenie. Artysta nie staje tu w imieniu innych ludzi, lecz pomiędzy nimi, tworząc coś, co Czesław Miłosz nazwał „tkanką łączną”.

Sztuka „Pogranicza” jest powrotem. Na stronach tej książki Miłosz powraca do Krasnogrudy. Na amarantowym ganku odrestaurowanego dworu, teraz wypełnionego wierszami Miłosza, widnieje motto jego krewnego, poety Oskara Miłosza: „Bieda temu, kto wyrusza i nie powraca”. Czyżewski jedzie do Rumunii, a potem do Rumunii znów powraca; jedzie do Jugosławii, a potem do Jugosławii znów powraca. Zburzony most w Mostarze staje w centrum jego myślenia: fizycznie można go odbudować, ale co to znaczy ponownie zjednoczyć ludzi po wstrząsach, które przełamują czas na dwoje, na dzieciństwo i dorosłość, pokój i wojnę, przedtem i potem?

Może to mało efektowne, ale najistotniejsze, że sztuka „Pogranicza” jest ponawianiem. Jest gościnnością dla przybyszów z miasta i z szerokiego świata w „prowincjach wybranych” Sejn i Krasnogrudy. Jest spektaklem – jak Sejneńskie kroniki czy opowieść o Medei i Jazonie – wystawianym ciągle od nowa w synagodze pod niestrudzonym okiem Bożeny Szroeder. Jest pracowniami: sztuki, teatru i muzyki, gdzie młodzi – tydzień po tygodniu, rok po roku – wyrastają na innych ludzi niż ci, którymi bez nich by się stali.

Być może najwyrazistsze jest odzyskiwanie przedwojennej muzyki żydowskiej – klezmerskiej – i jej przekazywanie dzięki ciężkiej pracy tutejszych młodych i ich genialnego orkiestrmistrza Wojtka Szroedera. Blondwłose rozczochrane pięcio- czy sześciolatki, z rodzin polskich i litewskich, uczą się wygrywać na puzonach, trąbach, klarnetach czy werblach muzykę, która jest im i bliska, i daleka. Gdy dorosną, same zdecydują, czym jest dla nich ta muzyka, co mówi o ich Polsce albo ich Litwie, o ich mieście, ich rodzinach i o nich samych.

Orkiestra klezmerska grywa czasem w piwnicznej kawiarni krasnogrudzkiego dworu. Tam, gdzie Krzysztof Czyżewski przyjmuje gości z daleka i z bliska, aby rozmawiać z nimi o odradzaniu i ukształcaniu pograniczy, co sam praktykuje, włączając i tych, na których pracę i pamięć się powołuje. W wieczory muzyczne na scenie staje Małgorzata Czyżewska, śpiewająca w jidysz z akompaniamentem młodej orkiestry. Na stołach – przy których gęsto zasiadają okoliczni bywalcy i goście z Polski (a także z Europy i zza oceanu) – tłoczą się kwieciste filiżanki.

Bo „Pogranicze” odnalazło porcelanę.

Timothy SnyderTkanka łączna

Tkanka łączna

Widziana przez okular mikroskopu przypomina mapę prowincji o gęstej fakturze granic, rzek i dróg połączonych w sieć ogniskami splotu osobnych linii. Textus connectivus, tkanka łączna. Najbardziej zróżnicowana ze wszystkich tkanek. Wytwarza substancję międzykomórkową, budującą złącza, życiodajną. Pojedyncze włókna, luźno ułożone, osobne jak kreski Giacomettiego, nakładają się na grunt spoiwa, przez histologów nazywany istotą podstawową. To w niej zanurzone są komórki i włókna. Jest bezpostaciowa, wspólna dla wszystkich, wyłaniająca się u samego początku z mezenchymy, czyli tkanki łącznej zarodkowej, w której nie ma jeszcze włókien.

Choroba tkanki łącznej osłabia środowisko wewnętrzne organizmu.

Zanika wytwarzanie przeciwciał, a komórki tracą zdolność radzenia sobie z „elementami obcymi”. Zagrożone są funkcje odżywcze, regeneracyjne, zapewniające elastyczność i przeciwdziałające krzepnięciu krwi. O dziwo, to nie sama komórka, ale substancja międzykomórkowa utrzymuje i ochrania narządy wewnętrzne, stojąc na straży integralności ustroju organizmu.

Widziana przez teleskop nakierowany na Ziemię albo w niebo tkanka łączna przypomina konstelację, społeczeństwo, wspólnotę. Zauważamy same ogniwa, gwiazdy, kontynenty, państwa, ludzi. Nie widzimy istoty podstawowej.

Rozmowa toczyła się późnym wieczorem w klasztorze kamedulskim nad Wigrami. Był koniec września 1989 roku. Czesław Miłosz zwrócił się do nas, mojej żony Małgorzaty i do mnie, z pytaniem, co chcemy robić w nowej Polsce. Widząc nasze zakłopotanie, jego brat, Andrzej, szybko odpowiedział: „Przecież mówili ci, że chcą założyć fundację”. Dopowiedzieliśmy, że nosimy się z zamiarem przeniesienia się do Sejn z rodziną i przyjaciółmi, i stworzenia tutaj ośrodka kultury. „No dobrze – nie ustępował poeta – ale czym będziecie się zajmowali?”. Z chaotycznej opowieści, którą zaczęliśmy snuć, jasno wynikało tylko to jedno, że mamy za sobą ciekawe doświadczenia teatru alternatywnego i działalności w podziemiu, ale nie potrafimy nazwać tych intuicji, które doprowadziły nas na polsko-litewskie pogranicze i kazały poszukiwać nowej formy działania w kulturze. „Książki zbójeckie” Miłosza, a także Vincenza, Stempowskiego, Mackiewicza, Ficowskiego, Konwickiego, Singera, Grassa, Bubera, Bachtina, Weil, Schulza, Gombrowicza… czytane przez nas z bijącym sercem na ruinach „starej cywilizacji”, domagały się przełożenia na język nowych idei i praktyk. A tego języka jeszcze nie znaliśmy.

Potem rozmowa zeszła na sprawy życiowe, bo okazało się, że przepaść dzieli nasze marzycielstwo od warsztatu autora Traktatu poetyckiego, skoncentrowanego na konkrecie, detalach życia codziennego, uważnym przyleganiu do rzeczywistości. Było więc o dzieciach, szkole, mieszkaniu, funduszach… „Poeta, a taki konkretny” – myślałem. Czuć było jednak, że nie daje mu spokoju ta niemożność językowa ujawniona chwilę wcześniej. W pewnym momencie wstał i w milczeniu zaczął krążyć po pokoju. Andrzej coś mówił. Aż zatrzymał się przed nami rozpromieniony: „Państwo zajmować się będziecie budowaniem tkanki łącznej! Czyż nie tak?”. Nasze „tak” było milczące, ale równie ostateczne jak zakończenie wiersza Notatnik: Brzegi Lemanu.

Wszystkim nam lżej zrobiło się na duszy. W pokoju było więcej światła i radości. Jak po narodzinach. Gdybyż ta wieczna chwila mogła trwać. Skąd mogliśmy wiedzieć, że słowo „tak” wypowiedziane tego wieczora oznaczać będzie wygnanie z polskiej ortodoksji i fakt, że gdziekolwiek byśmy się znaleźli, nie będziemy stąd.

------------------------------------------------------------------------

Pierwsze spotkanie z Czesławem Miłoszem przywoływałem dotychczas w krótkich relacjach, wywiadach, anegdocie. Naszą rozmowę ledwie muskałem pamięcią, opisując raczej okolice czasu i miejsca, jakbym lękał się zbliżyć do niej. A może nie było takich okoliczności, by zatrzymać się przy wspomnieniu dłużej? Życie z „Pograniczem” nabrało przyspieszenia, i co było, szybko zasypiało pod rosnącą warstwą nowych wydarzeń. Nie słyszałem we śnie aniołów powtarzających mi te słowa, ale dyktat był ten sam, co u Miłosza: „zaraz dzień / jeszcze jeden / zrób co możesz” (O aniołach, WW 628)¹. Dopiero teraz, gdy zamieszkałem w Krasnogrudzie, powrócił do mnie tamten wieczór, ze zdwojoną siłą, tak wyrazisty jak nigdy dotąd. Zdumiewające, ileż tam skrywa się zapowiedzi i nauk, które przyjdzie mi zgłębiać przez kolejne lata. Tak, Ciemno Wielmożny Profesorze: „Nawet śpiąc, pracujemy nad stawaniem się świata” (Czarodziejska góra, WW 690).

Odzyskanie przyszłości. Zanim zdążyliśmy go zapytać o to, co było kiedyś, i jakie nosi w sobie wspomnienia, on już nas pytał, o nową Polskę i nasze plany na przyszłość. Kolejne z nim spotkania i podróże tylko potwierdziły jego głód dyskusji z młodymi ludźmi i nienasyconą ciekawość nowego, które rodzi się wraz z przełomem 1989 roku. Od początku wektor naszych rozmów ustawił ku przyszłości. My chcieliśmy widzieć w nim wysłannika zatopionej Atlantydy, on chciał być powiernikiem naszego jutra.

Podczas innej rozmowy, już w Krasnogrudzie, powiedział, że prawdopodobnie jesteśmy pierwszym pokoleniem od stuleci, które na środkowoeuropejskich pograniczach ma szansę uchwycić nitkę długiego trwania, czyli odzyskać przyszłość. I niech nas nie zwodzi fakt, że sam był poetą-guślarzem, przywołującym zmarłych i żywych na obrzęd obcowania, powołującym się w jednym z listów do „Pogranicza” na słowa Simone Weil: „Skąd przyjdzie odrodzenie do nas, którzyśmy skazili i spustoszyli cały glob ziemski? Tylko z przeszłości, jeżeli ją kochamy?”². Odzyskujemy przyszłość, przywracając pamięć istnieniu i zabierając zmarłych ze sobą w podróż, tak pracując świadomie dla tego, co kiedyś będzie. Teraz wiem, że linia powrotu biegnie do przodu.

Jedną z podstawowych zasad warsztatu praktyka pogranicza jest wychylenie wektora czasu ku przyszłości. Musi się to odbywać z zachowaniem heglowskiej reguły, o której też przypomniał nam Miłosz: „Przezwyciężyć, zachowując”. Uświadomienie sobie, jak długo – wskutek zaborów, wypędzeń, deportacji, totalitarnego zniewolenia – pokolenia przed nami żyły bez przyszłości, która została im odebrana, ma kolosalne znaczenie dla naszej pracy tak w Sejnach, jak w Wilnie, Czerniowcach, Târgu Mureș czy Sarajewie. Jesteśmy w błędzie, dopatrując się przyczyn niegasnących konfliktów narodowościowych czy kulturowych wyłącznie w przeszłości i usiłując im zaradzić albo przez gloryfikację własnych mitów przeszłości, albo przez zacieranie pamięci, w naiwnej wierze, że obojętność – jeden ze skutków lobotomii – lepsza jest od niezagojonej rany. Zebrane przeze mnie doświadczenie mówi, że na tę ranę najskuteczniejszy jest balsam odzyskiwanej przyszłości, zakorzenienia w długim trwaniu, póki oczywiście jest on gdzieś jeszcze w tej płynnej nowoczesności do zdobycia.

Esencja konkretu. Poeta i praktyk pogranicza dzielą warsztat pracy, wyposażony w narzędzia umożliwiające wydziedziczonym zbliżenie do rzeczywistości. Most, jak wiersz, buduje się z esencji miejsca, losów, imion, pamięci, ocalanych drobiazgów i doświadczanych dramatów, z esencji odsączanej z życia przez miłosną uwagę. Dlatego i poeta, i praktyk pogranicza muszą być ludźmi słowa „tak”, jak kiedyś mądrze o Miłoszu powiedział Tomas Venclova. Choćby dane im było zaglądać do czeluści wojen i czystek etnicznych, choćby sploty uprzedzeń i osobnych stuprocentowych racji były jak węzły gordyjskie.

Czesław Miłosz odczytywał nasz wyjazd na prowincję i zatrzymanie się w Sejnach na życie, a nie tylko na jeden występ artystyczny, jako gest niezgody na zastępowanie konkretu, wszelkiego szczegółu tak zwanymi ideami ogólnymi, idées générales. Po latach, wiedząc już, czym się zajmujemy, potrafił więcej powiedzieć o tajnikach budowania tkanki łącznej, znowu dając rzeczy odpowiednie słowo:

„Pogranicze” przez dziesięć lat swojej działalności zajmowało się tym, co w naszej części Europy jest szczegółowe, konkretne, bolesne, a zarazem życiodajne. Sama nazwa „Pogranicze” oznaczała wybór sfery dla ludzi z zewnątrz niejasnej, gdzie trzeba być na miejscu, żeby ludzi o różnych językach i różnych tradycji rozumieć³.

Wymówione, wzmacnia się. Podczas tamtej wieczornej rozmowy z Czesławem Miłoszem trudziliśmy się nad znalezieniem słów określających naszą przyszłą pracę. Minęło wiele lat i dalej się trudzimy. Miłosz zainicjował wtedy jedną z najważniejszych pracowni w warsztacie „Pogranicza” – pracownię języka. Dzisiaj nasz leksykon jest dużo bogatszy, ale ciągle szukamy słów, które zbliżałyby nas do rzeczywistości „istoty podstawowej”, niewidzialnej w przestrzeni międzyludzkiej, nienazwanej, a więc może nieistniejącej… Ludzie z zewnątrz pytali: „Po co wam ten ośrodek pomiędzy? Jeśli jesteście Polakami, macie polski dom kultury, jeśli Litwinami – jest przecież litewski. Kim jesteście?”. W takiej sytuacji znalezienie imienia dla swojej obecności jest tak samo ważne jak znalezienie miejsca dla swojego warsztatu – w naszym przypadku w opuszczonym kwartale żydowskim w centrum miasteczka.

„Obrzydliwość spustoszenia”, o której pisał Miłosz, konstatując kres starej cywilizacji, obejmuje nie tylko erozję pamięci i materialną degradację, jak w przypadku zrujnowanych dworów i zdziczałych parków w Szetejniach i Krasnogrudzie, także utratę języka mogącego tworzyć textus connectivus. W zamian odziedziczyliśmy język zamykający nas w obrębie „swoich”, obronny, giętki jedynie w wyrażaniu konfliktu i naszej odrębności. Zatem odpamiętujemy dawne słowa, przywracamy wartość zdeprecjonowanym, autentyczność wytartym i skompromitowanym, tworzymy nowe. Któż wcześniej u nas mówił, że spotykamy się na naszej sejneńskiej agorze? A doskwierał nam brak i takiego miejsca, i określającego go pojęcia. Podobnie jak imienia dla budowniczego mostów – neimara, które odnaleźliśmy na Bałkanach. Z kolei słowo „pogranicze” nie miało tutaj dobrych konotacji, skoro wartością był albo czysty Polak, albo Litwin, a o życiu decydowało nieraz zatajenie prawdy o własnych, mieszanych – jak w większości tutejszych rodzin – korzeniach. Trochę to trwało, zanim przestano nazywać nas „przygraniczem” albo „zarzeczem”. Podobnie było z przekładami na języki obce. Na przykład na angielski usilnie nas tłumaczono jako „Borderline Foundation”. Trzeba było czasem całego wykładu, by wyjaśnić, że chodzi o „borderland”, coś diametralnie różnego. Któregoś razu w Barcelonie opowiadałem o etosie pogranicza przedstawicielom europejskiej sieci miast wielokulturowych. Ktoś z sali poprosił mnie wtedy, abym nauczył ich polskiego słowa „pogranicze”, bo angielskie „intercultural dialogue” jest już w Europie tylko irytującym sloganem. Od tego czasu zacząłem częściej posługiwać się polskim słowem jako trudno przetłumaczalnym, woląc opisywać jego sens, niż zdawać się na wypaczające ten sens ekwiwalenty. W mojej małej ojczyźnie słowo „pogranicze” też jest już oswojone, co w istocie znaczy „przypomniane”, a także i to, że wraz ze słowem staliśmy się częścią rzeczywistości, wprawdzie uwierającą czasem, ale swoją.

Długo można by snuć opowieść o słowach i związanych z nimi perypetiach w praktykowaniu pogranicza. Ułożone w leksykon z pewnością dobrze służyłyby ludziom, którzy parają się tym niezwyczajnym rzemiosłem i zwykle wpadają w panikę, słysząc sakramentalne „więc czym się państwo zajmujecie?” albo otrzymując do wypełnienia formularze z rubryką „zawód wykonywany”. Czyż nie warto jednak znosić te męki dla jednej chwili radości z odnalezionego słowa, które jak kamień wyciągnięty z rzeki mieni się znaczeniami do tej pory pozostającymi w ukryciu i urzeczywistniającymi to coś wewnątrz nas, co trwało w nie-do-istnieniu, choć upragnione? Z tamtej wieczornej rozmowy co pozostanie? Promienna twarz pana Czesława zbliżającego się do nas z darem słowa o budowaniu tkanki łącznej. Widzę go jakby to było teraz, i słyszę z bliska jego rozmowę z japońskim poetą Issą:

Wiedzieć i nie mówić:
tak się zapomina.
Co jest wymówione, wzmacnia się.
Co nie jest wymówione, zmierza do nieistnienia
(Czytając japońskiego poetę Issa (1762–1826), WW 704)

------------------------------------------------------------------------

Minęły trzy lata od pamiętnego pierwszego spotkania i Czesław Miłosz ponownie odwiedził nasze pogranicze. Towarzyszyliśmy mu wtedy w podróży do miejsc rodzinnych w Litwie, a potem powróciliśmy razem do Sejn i Krasnogrudy. Przywiózł nam w darze książkę Szukanie ojczyzny, z dedykacją nawiązującą do naszej pierwszej rozmowy. W przedmowie pisał:

Istnieje polska ortodoksja, która ma różne odcienie, i spostrzegam, że znalazłem się poza jej obrębem. Nie sądzę jednak, że miano „prawdziwych Polaków” przyznawane tym, którzy ją wyznają, i wyłączenie heretyków ze wspólnoty cokolwiek załatwia. Niech będzie tak, że niektórzy czują się źle w kulturach etnocentrycznych. Użyteczność takich osobników na tym właśnie może polegać, że tworzą „tkankę łączną” tam, gdzie sprzeczne narodowe lojalności zdają się nie do pogodzenia⁴.

W kolejnych rozmowach dopytywał mnie, czy „dobrze wywiązał się z zadania”… Podkreślał, że na starość stało się to jego służbą obywatelską. W przedmowie do drugiego wydania książki też nawiązał do spełniania przez siebie funkcji „tkanki łącznej”, ciesząc się, że ukazało się wydanie litewskie.

Dzisiaj mógłbym Czesławowi Miłoszowi powiedzieć, że Szukanie ojczyzny jest jednym z podstawowych podręczników w „szkole budowniczych mostów”, czyli utworzonym w Krasnogrudzie Międzynarodowym Centrum Dialogu. Po nauki przyjeżdżają tu ludzie z różnych pograniczy Europy i świata, ponownie nawiedzanych „zbiorowym durem” megalomanii narodowej i uprzedzeń kulturowych. Wiem, że nieobce im są opisane w Rodzinnej Europie doświadczenia studenta z dalekich prowincji, którego podczas podróży na Zachód w 1931 roku na moście łączącym Szwajcarię i Francję witał napis obwieszczający, że „zabrania się wstępu Cyganom, Polakom, Rumunom i Bułgarom”⁵. Dokładamy starań, aby lekcja wyciągana współcześnie z podobnych doświadczeń nie utwierdzała ich w przekonaniu, że lepiej żyć osobno, we własnym zamkniętym świecie, lecz uświadamiała im, że dla każdej osobnej komórki życiodajna jest tkanka łączna.

1. Wszystkich przytoczeń z wierszy Czesława Miłosza dokonano za Wierszami wszystkimi, Kraków 2011; dalej będą oznaczane skrótem WW i numerem strony.

2. Simone Weil, Wybór pism, przeł. Czesław Miłosz, Kraków 1991, s. 174.

3. Czesław Miłosz, O „Pograniczu”, Miłosz – Dialog – Pogranicze, Łukasz Galusek (red.), Sejny 2011, s. 75.

4. Tenże, Szukanie ojczyzny, Kraków 2001, s. 13–14.

5. Tenże, Rodzinna Europa, Kraków 2001, s. 184.Limes i agora

Limes i agora

Jeszcze całkiem niedawno, w latach sześćdziesiątych XX wieku, Europa Zachodnia zmierzała do zniesienia granic dzielących państwa, narody i ludzi. Dynamiczny rozwój nowoczesnej techniki, a także rosnąca liczba problemów, których rozwiązanie możliwe było tylko ponad granicami, jak ekologia czy bezpieczeństwo – wszystko to zdawało się potwierdzać zapowiedź McLuhana o „globalnej wiosce”, światowej wspólnocie, gdzie granice utracą wszelkie znaczenie. Towarzyszyło temu przekonanie, że dzięki takiemu rozwojowi wypadków zanikać będą konflikty etniczne i wszelkie separatyzmy narodowe.

Podobne założenie można było odnaleźć na wschodzie kontynentu w ideologii komunistycznej, tylko że tam wyzwoleniem od narodowych fobii miał być nowy, zunifikowany wytwór ludzki – homo sovieticus. Ten wschodni internacjonalizm w rzeczywistości okazał się jedynie wierzchnią warstwą skrywającą ciągle kultywowany tutaj szowinizm. Fakt ten demaskowały jaskrawo granice „bratnich państw” najeżone nienawiścią i wrogością. Były to swoiste strefy-zony, do których strach było się zbliżać. Podróżny, który posiadał wszystkie potrzebne dokumenty, niczego nie przemycał, nie miał ze sobą nawet zakazanych książek, na granicy czuł się winny, był szykanowany i poniżany.

Mieszkaniec państw z tej strony berlińskiego muru z zazdrością patrzył na procesy zachodzące w Europie Zachodniej. Świat otwartych granic symbolizował wolność. W roku 1990 zburzono mur, co miało dać początek otwieraniu się granic w całej Europie Środkowej i Wschodniej. Tymczasem powstają nowe, krwią okupione granice w byłej Jugosławii, dla wielu niezrozumiała granica dzieli Czechy i Słowację, cała sieć granic pokryła obszar dawnego Związku Radzieckiego.

Przewartościowaniu ulega samo rozumienie granicy: coraz częściej w imię wolności właśnie i zagrożonej suwerenności obywatele domagają się utwierdzenia granic czy wręcz ich zamknięcia. Tak dzieje się we wschodniej części Europy, ale czy tylko? Pomimo spełniających się zapowiedzi modernizacji i postępu technicznego, pomimo zaawansowanego procesu jednoczenia się Europy, u schyłku XX wieku nikt poważny nie mówi o całkowitym zniesieniu granic na naszym kontynencie. Wręcz przeciwnie, coraz silniejsze podnoszą się głosy w ich obronie, w obronie zachowania własnej oddzielności. Technika dokonała bardzo wiele, ale jest bezradna wobec lęku członków wspólnoty przed jej pełnym otwarciem. Nie doszło również do zaniku konfliktów etnicznych, a świadomość przynależności narodowej, pomimo przeobrażeń, pozostaje ciągle żywotną siłą oddziałującą na współczesnych Europejczyków.

Europa doświadczyła już bardzo różnych form istnienia granicy. Wytyczono ją, by dzielić, odstraszać i izolować, by chronić, a także aby łączyć i spotykać. Zmiana podejścia do problemu granicy zawsze związana była silnie z kształtującą się nową postawą światopoglądową. Chwila obecna jest czasem przewartościowań, upadku starych systemów i hierarchii, dlatego ponownie ważne staje się pytanie o rozumienie granicy dzisiaj, w trakcie toczących się debat o kształcie Unii Europejskiej czy o Europie regionów.

Jean-Marie Domenach w książce Europa: wyzwanie dla kultury tak oto postrzega Europę zacierających się granic:

Przechodzę na drugą stronę Renu mostem Europejskim, nie zauważając nawet, że przechodzę z Francji do Niemiec. Kiedyś, jako dziecko, z zachodniego brzegu Renu obserwowałem przez lornetkę mego dziadka artylerzysty manewry młodych nazistów. Dziś ogarnia mnie radość, której towarzyszy jednak pewne zażenowanie: nie dostrzegam już granic mojego terytorium, a przecież granica (finis) zawsze była tym, co mnie określa (définit), zamyka, co przekazuje moje własne ograniczenia¹.

Jak przystało na Europejczyka, spostrzeżenie to zawiera trudną do rozwiązania sprzeczność: z jednej strony radość z pokonania, a właściwie z wyswobodzenia się z granic, z drugiej – potrzeba wyznaczenia granicy, która mnie określa, stanowi o mojej tożsamości. Inaczej mówiąc: tęsknota za wyobcowaniem spotyka się z pragnieniem zakorzenienia.

W taki oto sposób docieramy do sedna toczących się w dzisiejszej Europie polemik absorbujących ludzi polityki, gospodarki, kultury i nauki. I nic dziwnego, skoro jesteśmy w trakcie wypracowywania nowego kształtu jednoczącego się kontynentu. Polemiki przybrały na sile po ujawnieniu rezultatów badań socjologicznych prowadzonych zwłaszcza wśród młodych generacji Europejczyków, które wykazały rosnącą przewagę postaw zwróconych ku zakorzenieniu nad postawami ciążącymi ku wyobcowywaniu. Jakże daleko jesteśmy od lat sześćdziesiątych!

Warto zapytać, czy przywołane orientacje muszą się wzajemnie wykluczać? Czy rację przyznawać należy wyłącznie jednej ze stron? Czy nie powinniśmy może pozwolić po prostu zaistnieć tej sprzeczności, która objawia się tak naturalnie jak w owym zwierzeniu Domenacha? Czy nie taki jest w istocie duch europejski, korzeniami tkwiący w rozmaitości i wielogłosie, gardzący czystkami i sprowadzeniem rzeczy do jednego wymiaru?

Pozwolić zaistnieć tej sprzeczności to uznać ją za zgodną z naturą Europy, to tak budować jej kształt, aby pomieścił wszystko, czego gdzie indziej pomieścić się nie da, co rozsadzi każde inne, z innego kruszcu stworzone naczynie. Takie jest zadanie prawdziwego budowniczego, bo – jak mawiał mój mistrz, cieśla i starowier – „nie sztuka zbudować sobie dach nad głową, sztuka zbudować taki dach, który nie przesłania nieba!”.

Ku takiej budowie zmierzają ci, którzy wypracowują kształt Europy regionów, kontynentu, gdzie jeszcze raz uniwersalne zrodzi się z tego, co odrębne.

Granica jest święta

Zakreślając granice, człowiek często ustanawia linię przynależną do sfery sacrum. Naruszenie takiej granicy jednoznaczne jest ze świętokradztwem.

W Prawach Platona znajdziemy takie oto zdanie włożone w usta samego Zeusa, opiekuna granic, zwanego przez Greków Herkeios – Graniczny: „Niech nikt nie ruszy kamienia, który oddziela jego posiadłość od posiadłości sąsiada…”².

Hannah Arendt interpretująca ten fragment w Kondycji ludzkiej podkreśla, że tym, co kazało Grekom bronić nietykalności granic, nie było „poszanowanie własności prywatnej w naszym rozumieniu, lecz dlatego, że bez posiadania domu człowiek nie mógł uczestniczyć w sprawach świata, ponieważ nie miał w nim naprawdę własnego miejsca”³.

Słowianie sadzili na granicach grusze, których ścięcie – jak powszechnie wierzono – przynosiło nieszczęście. Chroniliśmy swoje miejsce, swą odrębność, a więc to, co – jak mówi Domenach – nas określa, co stwarza nam możliwość podmiotowego udziału w sprawach tego świata. Otwartym pozostaje pytanie o zakres przestrzenny takiego miejsca. Kiedyś było nim najbliższe otoczenie, rodzinna posiadłość, mała ojczyzna, mury naszego miasta… Dzisiaj mamy państwa narodowe ze strzeżonymi granicami i poczucie, że utraciliśmy własne miejsce.

Granica jest względna

Pochodzę z tej części Europy, gdzie trudno by znaleźć coś bardziej niestałego od granic państwowych. Spotkać tu można ludzi, którzy nie zmieniając przez całe życie miejsca zamieszkania, byli obywatelami trzech, a nawet czterech państw. Granice mojego kraju po drugiej wojnie światowej przesunęły się o sto, a czasem i więcej kilometrów na zachód. Względność granic podkreśla jeszcze bardziej ich często absurdalny przebieg, urągający wszelkim normom racjonalnego myślenia i właściwego rozpoznania rzeczywistości. Zdarza się, że granica biegnie przez środek miejscowości, z niezrozumiałych powodów dzieląc rodziny czy ludzi mówiących tym samym językiem.

Rudolf Kučera z Pragi stwierdza:

Po pierwszej wojnie światowej w Europie Środkowej powstało – zamiast siedmiu – czternaście państw i obecnie nie ma w niej państwa, które by uważało swoje granice za sprawiedliwe – i to jest dziedzictwo pokojowych traktatów z obu wojen. Te granice wyznaczyła ołówkiem na biurku, na którym świętowała swe wojenne zwycięstwo, grupa politycznych i wojskowych psychopatów⁴.

(Ja sam mieszkam na Suwalszczyźnie w pobliżu tzw. trójstyku, miejsca niezwykłego w tej części Europy, gdzie od XV wieku spotykają się niezmiennie granice trzech państw: dawniej Królestwa Polskiego, Wielkiego Księstwa Litewskiego i Zakonu Krzyżackiego; dzisiaj Polski, Litwy i obwodu kaliningradzkiego należącego do Rosji – podaję ten przykład jako wyjątek potwierdzający regułę).

Towarzyszy temu zjawisko niezwykłej dynamiki migracyjnej mieszkańców Europy Środkowej i Wschodniej powodowanej bądź to względami ekonomicznymi (choćby niedawne wędrówki Cyganów rumuńskich do Polski i Niemiec czy Węgrów siedmiogrodzkich na Węgry), bądź to przymusowymi deportacjami przeprowadzanymi przez reżim komunistyczny (przesiedlanie ludności ukraińskiej ze wschodu na zachód i północ Polski bądź Niemców sudeckich z Czechosłowacji do Niemiec). Przykłady można by mnożyć.

Na Zachodzie podobne zjawiska nie występowały, a przynajmniej nie z taką siłą. Niemniej również tam, głównie z powodu postępującego procesu otwierania się i zacierania granic państwowych, doszło do rosnącego poczucia ich względności i tymczasowości. W rezultacie mieszkańcy obu, rozdzielonych jeszcze do niedawna, części Europy tak samo tęsknią dzisiaj do miejsca, którego kamień oddzielający nie byłby naruszony i które by nas zakorzeniało.

Coraz bardziej oczywiste staje się również przekonanie, że linia graniczna tego miejsca nie będzie już granicą państwa narodowego, a raczej naszego domowego, rodzinnego regionu, z którym łatwiej jest nam się w pełni utożsamić.

Granica jest przełamywana

Duch europejski równie silnie jak do zadomowienia dąży do wyobcowania, wyswobodzenia się z lokalnych przynależności. Ciągłe przekraczanie granic jest wyzwaniem, któremu Europejczyk usiłuje z radością sprostać. Stoi za tym nienasycona ciekawość świata, otwartość na odmienność, upatrywanie bogactwa w różnorodności. Stoi za tym również pragnienie stworzenia budowli ponadlokalnej, cywilizacji o charakterze uniwersalnym, która zagarniałaby i przyswajała możliwie wiele różnych przestrzeni. Taką była przecież cywilizacja łacińska. Taka była też république des lettres zainicjowana przez hugenotów wygnanych przez Ludwika XIV pod koniec XVII wieku, którzy wśród elit różnych krajów rozpowszechniali drukowane przez siebie książki, dzięki czemu język francuski stał się językiem wspólnego, europejskiego porozumienia. Przynależność do tej republiki utożsamiana była z udziałem w tym, co powszechne, i okupiona musiała być rezygnacją z wszelkiej przynależności wyznaniowej, narodowej czy nawet rodzinnej. Jest to więc skrajny przykład przeciwstawienia się lokalności i dyskredytacji wszelkiej odmienności.

Inaczej było z cywilizacją łacińską, która dzięki chrześcijaństwu wrażliwa była na koloryt lokalny, wchłaniała i tym samym zachowywała wszelkie odrębności regionalne. Jej jedność była jednością w różnorodności. Niewątpliwie to z tego ducha nieustannie dążącego do przekraczania granic rodzi się dzisiejsze zjednoczenie europejskie. Zapewne stworzy ono zupełnie nową jakość w dziejach kontynentu. Niemniej przywoływane przeze mnie echa różnych koncepcji zjednoczeniowych z przeszłości przewijają się w dzisiejszych dyskusjach nad kształtem Unii. Dzięki dążeniu do przełamywania granic Europa – jak żadna chyba inna kultura – jest ciągle sobą nieusatysfakcjonowana, ciągle otwarta i ekspansywna.

Granice Europy

Bardzo trudno jest tak naprawdę powiedzieć, gdzie przebiegają granice Europy. Ciągle na przykład trwają spory o jej wschodnią granicę. Herodot umieszczał ją na Donie, de Gaulle na Uralu, a do niedawna byli jeszcze tacy, którzy uparcie widzieli ją na Łabie. Dzisiaj coraz częściej mówi się o Europie od Uralu po Atlantyk. A gdzie przebiegają jej granice na południu?

Zabrzmi to paradoksalnie, ale uniwersalizm Europejczyków zawsze miał swe granice. Uniwersalna była cywilizacja europejska, która strzegła swych granic oddzielających ją od świata barbarzyńców. Tak więc począwszy od limes – granic Cesarstwa Rzymskiego – samo istnienie Europy warunkowane jest wyraźnym zakreśleniem jej linii granicznych.

Oczywiście granice te można było rozszerzać. Samo słowo nazywające Europejczyków – Européens, pojawia się po raz pierwszy jako określenie wojowników chrześcijańskich walczących w VIII wieku o rozszerzenie imperium Karola Wielkiego. Świadomość istnienia granicy oddzielającej nas, mieszkańców Państwa Środka, od obcych, których przez długi czas nazywaliśmy obraźliwie barbarzyńcami, decydowała o istnieniu naszej tożsamości europejskiej. Pamiętać należy, że nasze limes nigdy nie były tak szczelne i zamknięte jak na przykład mur chiński, były granicami przenikania i wzajemnych wpływów, których znaczenie dla rozwoju Europy nie podlega dyskusji. Niemniej sam fakt ich istnienia określał naszą odrębność i nasz charakter.

Czyniono rozmaite próby przełamania czy wręcz zatarcia również tych granic. Szczególnie w XX stuleciu zainteresowanie Europy innymi cywilizacjami, do którego przyczynił się zwłaszcza dynamiczny rozwój antropologii kultury, miało charakter nie tylko poznawczy, ale także silnie zwalczający europocentryzm i przeciwstawiający dumnej Europie mądrość innych kultur. W rezultacie jednak to kultura europejska stała się jeszcze bardziej różnorodna, a limes w naszej świadomości istnieją nadal. Między innymi jako przeczucie zagrożenia, co niewątpliwie zawsze aktywizowało wszelkie próby jednoczenia się Europy i tak jest również dzisiaj.

Richard Nikolaus hrabia Coudenhove-Kalergi, który w Wiedniu w 1923 roku książką Paneuropa kładł podwaliny pod dzisiejszą ideę Unii Europejskiej, ostrzegał przed Sowietami na barbarzyńskim Wschodzie, upatrując tam głównego zagrożenia dla Europy. O tym, że obawy Kalergiego nie były bezpodstawne, przekonuje polski pisarz Stanisław Vincenz, opisując w Dialogach z Sowietami reakcję ludzi, którzy na wieść o wkroczeniu Armii Czerwonej do Polski zaczynali palić książki, ich posiadanie bowiem mogło przynieść im zgubę. Dzisiejsze działania Europejczyków podejmowane między innymi właśnie w obronie książki przed zalewem amerykańskiej, masowej kultury obrazkowej jako żywo przypominają usiłowania zakreślenia granicy, nowych limes, chroniących europejską tożsamość.

Europa Środka

Wzmacnianie i pilne strzeżenie granic – czy to będą limes, czy też granice państw narodowych – ma miejsce nie tylko w okresie rosnącego zagrożenia z zewnątrz. Mocnych granic domaga się słabe centrum. Inaczej mówiąc: to nasz wewnętrzny kryzys, nasza zagrożona tożsamość powodują, że zaczynamy przywiązywać wielką wagę do granicy, która ma nas chronić. W takiej sytuacji rodzą się napięcia i łatwo wybuchają konflikty.

Wspomniałem, że zmienia się dzisiaj nasze rozumienie granic w porównaniu na przykład do lat sześćdziesiątych minionego wieku. Źródeł tego stanu rzeczy doszukiwać się należy w wewnętrznych problemach samych Europejczyków. Coraz dobitniej artykułowana potrzeba zakorzenienia wyraża niepokój związany z utratą własnego miejsca. Zafascynowanie możliwością łatwego przemieszczania się, zdobywania przestrzeni, otwartością granic, ustępuje poszukiwaniu dróg prowadzących do środka, do samego centrum.

A gdzie szukać takiego centrum we współczesnej Europie? Dawno już utraciliśmy Rzym jako miejsce promieniujące na całą naszą cywilizację. Do przeszłości należy również okres, w którym podobną rolę mogły spełniać niektóre, silnie oddziałujące kulturowo i politycznie miasta, jak Paryż czy Wiedeń. Nie uda się takich oczekiwań spełnić również współczesnym centrom europejskiej administracji, choćby Brukseli czy Strasburgowi, za którymi stoi wprawdzie Europa otwartych granic, ale zunifikowana.

Jeśli dobrze rozpoznaję dążenia Europejczyków, wyrażone najdobitniej w istniejącej sprzeczności pomiędzy wyraźnym zakreślaniem granic swojego miejsca a ciągłym ich przełamywaniem, to nowa Europa, która w najbliższym czasie się z tego wyłoni, będzie Europą regionów. Wydaje się bowiem, że tylko taki jej kształt umożliwi docieranie nowoczesnemu Europejczykowi do centrum, które zakorzenia i określa go w jego odrębności, a jednocześnie zapewnia mu udział w sprawach świata, w tym, co powszechne.

Czym jest Europa regionów? To kula, której środek jest wszędzie, a granice nigdzie. To szczególne określenie Boga – sformułowane jeszcze przez tradycję hermetyczną i dzięki mistykom średniowiecza przyswojone chrześcijaństwu – wydaje się niezwykle trafne również w odniesieniu do naszych rozważań. Powstawanie małych i większych regionów w Europie to tworzenie się autentycznych centrów pozostających blisko człowieka i możliwie w pełni go wyrażających. Ten proces jest niezbędny w momencie powstawania Unii Europejskiej, niezbędny dla równowagi. Otwarcie czy zniesienie granic powoduje silne wyodrębnienie różnorodności i odmienności, które bronią się przed unifikacją.

I to jest zjawisko naturalne. Tak rodzi się nieobca przecież europejskiemu doświadczeniu jedność w różnorodności. Powstawanie regionów to natomiast dążenie – w poszukiwaniu środka – do wewnątrz. Jednocześnie silnie promieniujące centrum przekracza granice, ucisza nasze obawy przed otwarciem i wymieszaniem, a tym samym przyczynia się do zwiększania szans zrealizowania idei Wspólnoty Europejskiej.

Fałszywym jest twierdzenie, że w dążeniu Europejczyków do zakorzenienia w swych małych regionach skrywa się niebezpieczeństwo prymatu racji partykularnych, ksenofobii i nacjonalizmu. Nacjonalizm nadszedł z peryferii. Zrodził się wśród ludzi oddalonych od centrum, żyjących z jego kompleksem, eksploatowanych przez nie. W tym sensie nacjonalizm jest dzieckiem okresu olbrzymiej dysproporcji istniejącej pomiędzy polityczno-kulturowym centrum a regionalno-etniczną prowincją. Realną przeciwwagę dla takiego układu może stanowić Europa, która stworzy swoje centra na peryferiach, której środek będzie wszędzie.

Oczywiście Europa regionów, broniąc odrębności i różnorodności jako bogactwa, które ją samostanowi, nie będzie dążyła do zacierania istniejących granic kulturowych, narodowych czy wyznaniowych. Istnienie silnych centrów regionalnych będzie te granice zachowywać i wyodrębniać. Nie ma w tym sprzeczności, bowiem źródłowe znaczenie samego słowa ‘granica’, łacińskiego finis i pokrewnego mu finitimus – ‘pograniczny’, związane jest bardziej z pojęciem bliskiego sąsiedztwa niż ze szczelnym odizolowaniem. To jest specyfika regionu, który można nazwać pograniczem, a więc takim miejscem, gdzie granice są wewnątrz, a nie na zewnątrz bliskiego nam obszaru. Istnienie żywego centrum osłabia jedynie te granice, które są na zewnątrz, które izolują i zamykają, natomiast w naturalny sposób wzmacnia granice przebiegające wewnątrz i decydujące o charakterze regionu.

Istnienie i rozwój pograniczy, których przecież we współczesnej, wielokulturowej Europie powstawać będzie coraz więcej, jest niezwykle ważne w procesie kształtowania się europejskiego zjednoczenia. Tutaj bowiem najszybciej ma szansę zrodzić się autentyczna wspólnota tworzona w zmaganiu silnych odrębności. Tutaj wyraźnie zakreślone granice zbiegać się będą w uniwersalnym centrum. Tak powstawać będzie Europa Środka. A wówczas może uda się sztuka zbudowania takiego dachu nad głową, który nie przesłoni nam nieba.

1. Jean-Marie Domenach, Europa: wyzwanie dla kultury, przeł. Hanna Sikorska, Warszawa 1992, s. 21–22.

2. Platon, Prawa, przeł. Maria Maykowska, Warszawa 1960, s. 366.

3. Hannah Arendt, Kondycja ludzka, przeł. Anna Łagodzka, Warszawa 2000, s. 35.

4. Rudolf Kučera, Kapitoly z dějin střední Evropy, Praha 1992, s. 11. Jeżeli nie podano tłumacza, wszystkie cytaty w przekładzie autora.Most i człowiek

Most i człowiek

Stara to prawda, że tylko przekraczając siebie, człowiek pozostaje sobą. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie wyobraźnia dialogu, która jest jak ścieżka wyprowadzająca człowieka poza horyzont własnego ja, ku spotkaniu.

Powodowani wyobraźnią dialogu zagadujemy Innego, którym może być nasz głos wewnętrzny, istota nieziemska, inna rzeczywistość, byt z drugiej przestrzeni, pamięć nieoswojona, osoba, z którą dzielimy życie, sąsiad z korzeniami w innej kulturze, współmieszkaniec inaczej myślący lub niepełnosprawny, współobywatel innej narodowości lub religii… Inny jest częścią nas i częścią wspólnoty, do której czujemy się przynależni. Inny, o którym tutaj myślimy, nie może być nieobecnym, kimś nam obojętnym. Jeśli chcemy, dajmy na to, o derwiszu z Buchary mówić jako o Innym, to tylko wówczas, gdy obejmujemy go przynależnością do tej samej wspólnoty, którą odczuwamy jako żywotną i decydującą o naszym losie. Jeśli uznalibyśmy, że jego świat jest odrębny, rządzący się swoimi prawami, bez znaczenia dla naszej egzystencji, to pozostałby on dla nas obcym i dalekim, może ciekawym i godnym szacunku, w żadnym zaś wypadku Innym. Podobnie anioł – nie jest Innym, jeżeli pozostaje dla nas bytem abstrakcyjnym, którego nie dotyka nasza realność, doświadczenie wewnętrzne czy wiara.

Jedynie wtedy, gdy Inny jest częścią nas samych i integralnym ogniwem wspólnoty, do której należymy, zagadując go, mamy szansę przekroczyć siebie.

Wyobraźnia dialogu w działaniu staje się etosem, szeregiem poczynań i umiejętności życiowych, zdobywanych dzięki kierowaniu się kodeksem wartości zgodnym z jej duchem. Ten etos scala naszą osobowość i wspólnotę, i zagaja rozmowę z Innym, zamiast dążyć do jego eliminacji i złożenia w ofierze na ołtarzu grupowej jedności. Istotna jest jego integralność, obejmująca życie duchowe i rodzinne, aktywność społeczną i polityczną. W każdej z nich stajemy przed tym samym progiem, wzniesionym przez nasze ego, interes własny, posiadanie, zasiedzenie w tym, co nam znane i zgodne z naszym mniemaniem – progiem, który powstrzymuje dążenie człowieka do bycia sobą w pełni. Wydaje się on na tyle silną przeszkodą, że wolimy budować swoją osobowość i wspólnotę, rezygnując z próby jego przekroczenia. W konsekwencji tożsamość, rozwój społeczny, rację stanu czy przestrzeń życiową opieramy na negacji Innego. Szukamy różnych sposobów wyparcia go ze swojego wnętrza i najbliższego otoczenia. Tchórzliwi w walce z własnymi ograniczeniami i lękami, chełpimy się sukcesami w zwalczaniu Innego, co jest jedynie formą ucieczki przed Nim, czytaj: nami samymi. Łatwo też dajemy się przekonać, że tak postępując, zdobywa się imię własne i służy postępowi cywilizacyjnemu.

Gdy człowiek przestaje przekraczać siebie, zamierają w nim organy i funkcje, dzięki którym zdolny jest to czynić. Jego doświadczeniem staje się wykorzenienie. Bo czymże innym jest pozbawienie człowieka drugiego brzegu i jego samotność na wyspie pośród nieprzystępnego archipelagu? Wyobraźnia dialogu to także wejrzenie w świat, w którym zapomniano tajemnicy rzemiosła budowania mostów i który trwa w nieświadomości konsekwencji takiego stanu rzeczy. Jeśli myślimy tutaj o zagajeniu Innego jako o spoiwie osobowości i wspólnoty, to niezdolność do czynienia tego musi skutkować problemami w sferze życia wewnętrznego, społecznego i politycznego. Patrząc z tej perspektywy, możemy dostrzec nić łączącą problemy, które dotychczas zwykliśmy przypisywać różnym sferom naszego życia. Trudności w zapanowaniu nad własnym ego, odcięcie od transcendencji, alienacja i samotność wolnych jednostek, kultura zniewolona wielką liczbą i pozbawiona intymnej przestrzeni autentycznego spotkania, krótkotrwałość związków partnerskich, kryzys rodziny, obojętność sąsiada, strach przez współmieszkańcem, ksenofobia współobywatela, zapotrzebowanie na kozła ofiarnego, niezdolność do budowania struktur federacyjnych, odwrót od uniwersalizmu… W każdym z tych zjawisk objawia się człowiek niezdolny do przekroczenia siebie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: