- W empik go
W szponach wroga - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
W szponach wroga - ebook
90 część serii powieści kryminalnych noszących wspólny nadtytuł: „Lord Lister - tajemniczy nieznajomy”. Lord (Eward) Lister to postać fikcyjnego londyńskiego złodzieja-dżentelmena, kradnącego oszustom, łotrom i aferzystom ich nieuczciwie zdobyte majątki, a także detektywa-amatora broniącego uciśnionych, krzywdzonych, niewinnych, biednych i wydziedziczonym przez los, która po raz pierwszy pojawiła się w niemieckim czasopiśmie popularnym zatytułowanym „Lord Lister, genannt Raffles, der Meisterdieb” i opublikowanym w 1908, autorstwa Kurta Matulla i Theo Blakensee. Po wydaniu kilku początkowych numerów serię kontynuowano, pt. „Lord Lister, znany jako Raffles, Wielki Nieznajomy”, który był tytułem pierwszej powieści. Seria stała się bardzo popularna nie tylko w Niemczech (ukazało się tam 110 cotygodniowych wydań, a ostatnie wydanie cyklu zakończyło się w 1910); została przetłumaczona na wiele języków, i wydawana w wielu krajach na całym świecie. W Polsce od początku listopada 1937 do końca września 1939 wydawano serię 16-stostronicowych zeszytów pt. „Tygodnik Przygód Sensacyjnych. Lord Lister. Tajemniczy Nieznajomy” Każdy numer zawierał jedną mini-powieść cyklu, która stanowiło oddzielną całość.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-890-7 |
Rozmiar pliku: | 346 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Polowanie na Rafflesa
Sześciu mężczyzn biegło szybko wzdłuż krętej uliczki... Zbliżała się północ.
Uliczka była tak wąska, że w ciągu dnia ani jeden promień słońca nie docierał do niższych pięter odrapanych starych domów... Gnieździła tu się największa nędza londyńska.
Mimo mgły, mężczyźni posuwali się raźno naprzód. Znali widać drogę doskonale. Szli gęsiego w dość znacznych odstępach, aby nawzajem na siebie nie wpadać. Dokoła panowała cisza. Mieszkańcy smutnych domów pogrążeni byli we śnie. Tylko, od czasu do czasu, jakieś jasno oświetlone okno lub uchylone drzwi, z których buchały kłęby rozgrzanego powietrza i dźwięki muzyki, świadczyły o tym, że tu żyją i bawią się jacyś ludzie.
Przed takimi właśnie drzwiami zatrzymała się na chwilę nasza szóstka. Prowadziły one do „lokalu“ Mikołaja Hare, znanego ongiś irlandzkiego boksera, obecnie zaś właściciela najpopularniejszej w tym światku meliny złodziejskiej.
Deszcz lał strumieniami i wskutek nierówności terenu woda płynęła środkiem ulicy wartkim strumieniem.
— Gadaj, Fatty — ozwał się nagle cieniutki falset któregoś z mężczyzn. Czy musimy pójść jeszcze dalej? Ubrałem się wieczorowo, mam na nogach nowe lakiery, a tu nic, tylko ganiaj, człowieku, niewiadomo dokąd!...
— Może chcesz abyśmy cię zanieśli, Jimie Peanut? — padło z ciemności ironiczne pytanie.
— Nie byłoby to najgorsze — odparł Jim. — Nie rozumiem, co za pomysł spotykać się w takiej przeklętej dziurze! Gdybym o tym wcześniej wiedział, nie przyszedłbym z pewnością...
— Mam nadzieję, że namyśliłbyś się... Zebranie zwołał sam mistrz Raff...
Zapanowało milczenie. Jim Peanut, niezadowolony, mruczał coś pod nosem.
— Dzisiejsze zebranie zwołane zostało w bardzo ważnej sprawie — zabrał znów głos ten sam mężczyzna, który przemawiał ostatnio. — Nie radzę nikomu wahać się... Mistrz wymaga bezwzględnego posłuchu Niedawno otrzymałeś godność „porucznika“ bandy... Ostrzegam cię: trzymaj się mocno i nie osłabiaj swego zapału. Nasz mistrz jest bezwzględny.
Peanut zwalczył w sobie chęć powiedzenia czegoś ostrego i szedł dalej w milczeniu. Po kilku minutach rozległ się głos mężczyzny, idącego na czele oddziałku:
— Stop!... Jesteśmy!
Zatrzymali się przed mocnymi drewnianymi, drzwiami. Na odgłos pukania rozległ się dźwięk kluczy i odgłos odsuwanych zasuw... Wymieniono jakieś tajemnicze słowa, stanowiące umówione hasło... Drzwi uchyliły się lekko. Ukazała się w nich jakaś niewyraźna postać, trzymająca w ręku ślepą latarkę, której czerwone światło przesunęło się szybko po twarzach sześciu mężczyzn. Dopiero wówczas drzwi otwarły się szerzej... Mężczyźni znaleźli się na niewielkim placyku, który dawniej stanowić musiał podwórze opuszczonej obecnie fabryki.
Człowiek z latarnią wprowadził ich do budynku, w którym znajdowały się wąskie kręcone schodki. Mężczyźni weszli po tych schodkach na górę i stanęli przed drzwiami, które przewodnik otworzył ciężkim kluczem.
Długim korytarzem ruszyli naprzód. Zatrzymali się na chwilę w niewielkiej jasno oświetlonej izbie. Przy drzwiach siedział na ławie jakiś mężczyzna. Na widok wchodzących poderwał się szybko i począł przyglądać im się uważnie.
— Jak się masz, Brain? — zawołał Fatty z uśmiechem. — Czy wszyscy już są? Jeśli mistrz już przyszedł, będzie można zaraz zaczynać.
Fatty, był małym człowieczkiem na krótkich nóżkach, przypominającym okrągły dziecinny balonik. Z kolei zwrócił się do Peanuta:
— Jesteśmy w komplecie — rzekł. — Zupełnie jak w knajpie Mike Harego... Właściwie kryjówka nasza znajduje się pod tą knajpą... Żadną inną drogą dostać się tu nie można. Istnieje jeszcze jedna droga i tę zna tylko mistrz. Moglibyśmy uciec tamtędy gdyby nakryła nas policja. Ale jest to ewentualność mało prawdopodobna!... Jesteśmy tu doskonale strzeżeni.
— Nie mogę zrozumieć, dlaczego nasz mistrz tak sobie upodobał to miejsce? — rzekł Peanut, wzruszając ramionami.
— Widocznie jest mniej wymagalny od ciebie. — odparł krótko Fatty. Musimy być ostrożni. Policja siedzi nam na karku i od pewnego czasu wszystkie nasze miejsca zebrań figurują w jej spisie.
Mężczyzna stojący na warcie przekonał się ponad wszelką wątpliwość, że zna każdego z obecnych. Otworzył więc drugie drzwi, prowadzące do sali obrad i cała szóstka znalazła się w piwnicy. Po środku stał długi stół z krzesłami, pod jedną ze ścian radio-odbiornik... W ciemnym kącie wałęsał się duży aparat fotograficzny, prawdopodobnie pozostałość z tych czasów, kiedy banda trudniła się głównie fałszowaniem banknotów.
Piwnicę oświetlała jasna elektryczna lampa zawieszona w ten sposób, że światło padało tylko na tę część stołu, przy której zasiadali zwykli członkowie bandy, podczas gdy druga część, zajęta przez starszyznę, pozostawała w cieniu.
Za stołem siedziało pięciu mężczyzn. Był to sam mistrz, jego adiutant, i trzej „kapitanowie“. Mężczyźni, którzy zatrzymali się w progu, byli „porucznikami“.
Od szeregu lat policja londyńska prowadziła zaciętą walkę z niebezpieczną bandą przestępców, noszącą nazwę bandy „Czarnego Kruka“. Walka ta dawała, niestety, mizerne rezultaty... Dopiero od trzech lat, to jest od czasu, gdy sławny John Raffles począł współdziałać na tym terenie z policją — walka ta przybrała zgoła inny obrót. Do zupełnego zwycięstwa było jeszcze daleko. Banda okazywała niezwykłą żywotność, spoistość i mocną organizację, czego dowodem było dzisiejsze zebranie w piwnicy, pod spelunką Mike Hara...
Mistrz siedział pomiędzy swymi dowódcami.
Był to szczupły człowiek o kościstej, suchej twarzy. Oczu jego nie było prawie widać, tak głęboko osadzone były w oczodołach. Gęste brwi, ciemną linią odcinały się dolną część twarzy od bladego czoła. Twarz ta robiła wrażenie niesamowite. Usta wąskie, o bezkrwistych wargach, otwierały się powoli, jak gdyby niechętnie...
Na widok wchodzących mistrz nie podniósł nawet głowy. W milczeniu zajęli swoje miejsca Fatty w wybrudzonym kombinezonie, Jim Peanut, zapięty na ostatni guzik z podejrzaną elegancją kieszonkowca i Oliver Petticoat, wysoki, chudy i opalony mężczyzna o zielonych, blisko siebie osadzonych oczach i ptasim nosie. Czwarty z nich wyglądał jak małomiasteczkowy inteligent z długimi bokobrodami, w wysokim kołnierzyku i z głową łysą, jak kolano. Tuż obok niego siedział maleńki człowieczek o wzroście dziecka i twarzy błazna cyrkowego. Szósty i ostatni, olbrzymiego wzrostu człek o dużych szaro-błękitnych oczach, nie czekając, aż mistrz otworzy posiedzenie, wyrwał się niecierpliwie...
Uciszyli go siedzący obok towarzysze a sam mistrz obrzucił karcącym spojrzeniem.
— Witajcie — rzekł grobowym głosem. Wezwałem was tu dzisiaj dla omówienia bardzo ważnej sprawy. Chodzi mianowicie o walkę, którą toczy z nami od pewnego czasu policja, uniemożliwiając każde nowe przedsięwzięcie...
Spojrzenie jego zatrzymało się na Fattym-Grubasku.
— Przed dziesięciu zaledwie dniami nasz towarzysz Fatty dostał się w ręce policji i z trudem tylko udało mu się ujść z życiem... Jestem głęboko przekonany, że sprawkę tę należy położyć na karb Rafflesa...
Na dźwięk znienawidzonego nazwiska szmer oburzenia przeszedł po zebranych. Mistrz podniósł rękę i zapanowała znów cisza.
— Jesteśmy w przededniu walki, która może wybuchnąć dziś, jutro lub pojutrze. Raffles nie zadawala się własnymi wyczynami, które w gruncie, rzeczy stawiają go w tym samym, co i my rzędzie... Nie wierzę w cele społeczne, które rzekomo przyświecają jego akcji. Raffles w obliczu prawa jest takim samym przestępcą, jak i my... I ten sam człowiek idzie ręka w rękę z policją w zwalczaniu naszej organizacji...
Zebrani spoglądali na siebie w milczeniu... Wiedzieli, że mistrz ma rację. Niebezpieczeństwo, grożące im z tej strony, było wielkie i należało mu za wszelka cenę zapobiec. Raffles zdołał bowiem wedrzeć się do nich, przeniknąć ich sekrety i poznać charakter ich organizacji. Był to człowiek, który potrafił dowolnie wcielać się w każdą, choćby najbardziej do niego niepodobną postać..
Dziś jednak byli bezpieczni. Jakkolwiek nikt z nich nie znał go osobiście, jedno było pewne: Raffles był mężczyzną wysokim, silnie zbudowanym, o charakterystycznych, błękitno-szarych oczach... Nie mógł więc się wcielić ani w Fattyego-Grubaska z wywiniętymi wargami, ani w Jima Peanuta z czarnymi oczami, ani w dziwacznego karła... Byli więc sami, wyłącznie między swoimi... Ale ta świadomość nie wystarczała... Chcąc pozbyć się Rafflesa należało go przede wszystkim schwytać, a to nie było rzeczą łatwą.
Jak gdyby zgadując myśli swych podwładnych, mistrz znów rozpoczął swym monotonnym głosem:
— Musimy zastanowić się nad metodami, które należy obrać... Celem naszym bezpośrednim jest schwytanie Rafflesa... Nie jest to sprawa łatwa. Tym razem jednak mam nadzieję, że wysiłki nasze, zostaną uwieńczone powodzeniem. Oczekuję przybycia pewnego człowieka, który ma nam udzielić nader ważnych wskazówek odnośnie osoby naszego wroga. W tych warunkach schwytanie Rafflesa staje się już tylko kwestią czasu...Blizna na uchu
W chwili, gdy mistrz wypowiedział te słowa, rozległo się pukanie.
Jeden z członków bandy podniósł się i wyjrzał przez niewielki otwór. Przed drzwiami stał jakiś przyzwoicie ubrany mężczyzna, z prawą ręką na temblaku.
— Czy to on? — zapytał cicho, zwracając się do Braina.
— Widzisz przecie, kto z nim przyszedł — odparł Brain niechętnie.
Tuż za nowoprzybyłym rysowała się sylwetka drugiego mężczyzny, szerokiego w barach, o czerwonej opalonej twarzy jaką mają zazwyczaj marynarze. Mężczyzna ten wysunął się naprzód i zawołał głośno:
— To ja, Jef Cunning, otwierajcie prędzej! Przynosimy ważne wiadomości...
Brain otworzył drzwi. Do sali zebrań wszedł Cunning wraz z nieznajomym mężczyzną, który począł ciekawie rozglądać się dokoła. Zebrani przyjęli go wrogim spojrzeniem. Nowoprzybyły zatrzymał wzrok na woskowej, nieruchomej twarzy mistrza. Jef Cunning zamienił po cichu kilka słów z jednym z „kapitanów“.
— Oto człowiek o którym mówiłem, mistrzu — rzekł.
Przewodniczący przyjrzał się bacznie wprowadzonemu mężczyźnie.
— Nazwisko? — rzucił ostro.
— Gerald Brunner.
— Czy to prawda, że potrafisz naprowadzić nas na ślad Johna Rafflesa?
— Tak, to prawda.
— Mów więc, byle krótko i wyraźnie!
Gerald Brunner chrząknął i przez chwilę zdawał się porządkować swe myśli. Zbliżył się do stołu i rozpoczął spokojnie:
— Czytaliście chyba w gazetach o kradzieży klejnotów z pałacu lady Wolverton. Wypadek ten zdarzył się zaledwie tydzień temu...
Mistrz skinął w milczeniu głową.
— Dokonał tego John Raffles... Jest to tak pewne, jak to, że teraz tutaj przed wami stoję. Raffles ograbił owego wieczora prawie wszystkich gości, zanim ktokolwiek zdołał się zorientować w sytuacji. Przypadek chciał, że tegoż samego wieczora jedna z mych przyjaciółek zdołała wykraść bratu lady Wolverton bardzo ważny tajny dokument... Będę starał się pominąć w moim opowiadaniu szczegóły, któreby mogły być dla was obojętne. Ja i moja przyjaciółka zamierzaliśmy sprzedać ten dokument za bardzo wysoką cenę pewnemu ościennemu mocarstwu... Niechaj wam wystarczy, jeśli powiem, że ten szatan Raffles dziwnym cudem dowiedział się o naszych planach, pokrzyżował nam zamiary i, nie poprzestając na cennym łupie, złożonym z pereł i diamentów, wykradł podstępnie z naszych rąk ów dokument.
— Chwileczkę — przerwał mu mistrz. — Jak się nazywa twoja przyjaciółka?
— Lola Ravenna.
— Ach tak... Wiele o niej słyszałem. Podobno sprytna i mściwa... Co dalej?
— Nie wiem jakim cudem udało się Rafflesowi ukryć w tym samym aucie, w którym oczekiwałem powrotu Loli... Miałem ją zabrać z pałacu i zawieźć na miejsce, gdzie czekała na nas łódź motorowa... Raffles wbiegł na pokład przed nami, powalił sternika i zajął jego miejsce. W ciemnościach i mgle nie zauważyliśmy tej sceny. Proszę sobie wyobrazić nasze zdumienie, gdy zamiast ważnego dokumentu, znaleźliśmy w kopercie o nienaruszonych pieczęciach pustą kartkę papieru i wizytówkę z nazwiskiem Rafflesa. Wściekłość Loli nie miała granic. Błąd nasz poznaliśmy dopiero wówczas, gdyśmy z kopertą zgłosili się do agenta, który miał nam zapłacić pół miliona funtów w gotówce...
Pomruk podziwu rozległ się wśród zgromadzonych. Mistrz zmarszczył brwi i znów wszystko ucichło.
— Rozumiem, że dla ciebie i Loli musiał to być cios nielada — ozwał się przewodniczący. — Nie wiem tylko, w jakim związku pozostaje to opowiadanie z naszą spnawą.
— Nie doszedłem jeszcze do tego punktu mistrzu — podjął Gerald Brunner — drżącą dłonią trąc niespokojnie czoło. — Gdy mgła opadła i gdy sądziliśmy, że łódź nasza bierze kurs na jeden z europejskich portów, nagle wyjaśniło się wszystko. Płynęliśmy w stronę wybrzeży Anglii... Sprawcą tego był Raffles, który przebrał się za sternika.
— Czy złapaliście go? — zapytał mistrz.
— Niestety... Czasami wydaje mi się, że tego człowieka strzegą jakieś niesamowite moce...Wszczęliśmy alarm i oddaliśmy trzy strzały w jego kierunku, udało mu się jednak przeskoczyć przez burtę... Nie zauważyliśmy bowiem we mgle, że łódź ratunkowa spuszczona została uprzednio przez niego na wodę.
— Zwykły jego manewr — odparł mistrz obojętnym tonem. — Tym niemniej nie mogę zrozumieć...
— Pioszę mi wybaczyć, mistrzu, — przerwał Gerard Brunner. — Jak wspominałem, trzykrotnie, strzelaliśmy do Rafflesa. Ja sam oddałem ów trzeci strzał, który byłby nas na zawsze uwolnił od naszego wspólnego wroga, gdyby kula trafiła o centymetr bardziej na prawo... Niestety! Stało się inaczej. Raffles wyszedł z tej opresji tylko ranny lekko w lewą muszlę uszną. Widziałem jak krew poczęła obficie sączyć mu się z ucha. Rana w tym miejscu goi się bardzo powoli.
— Jakie to wszystko ma znaczenie?
— Zaraz się przekonacie. Ja sam zostałem ranny w prawe ramię, którym z trudem mogę jeszcze teraz poruszać. W zasadzie powinienem jeszcze leżeć w domu, ale nie mogłem dłużej wytrzyma w bezczynności. Rwałem się do wolności i powietrza... Przyznaję... że przyczyniła się do tego niemało chęć zemsty. Wczoraj, około godziny dziesiątej, wałęsałem się po ulicach, gdy zwróciłem nagle uwagę na wytwornie ubranego mężczyznę w średnim wieku... Szedł on szybko przedemną, spoglądając od czasu do czasu na numery domów. Nie wiem, co mnie skłoniło do obserwowania go. Nagle spostrzegłem na jego prawej muszli usznej jeszcze niezagojoną ranę... Miał ucho odrobinę zniekształcone i opuchnięte. Zbliżyłem się doń na odległość trzech kroków, przyjrzałem się uważnie ranie: była to niewielka półksiężycowa ledwo zagojona blizna, która z biegiem czasu powinna zniknąć zupełnie.
— Podziwiam twoją spostrzegawczość... Londyn posiada jednak siedem milionów mieszkańcom, a wśród tak wielkiej masy ludzkiej znaleźć można kilka osób, zranionych w ten sam sposób...
— Pomyślałem również o tym, mistrzu, — odparł Brunner. — Ale mężczyzna odwrócił twarz. Ujrzałem wówczas jego profil, i przestałem się wahać. Był to ten sam prosty nos, ten śmiały podbródek, ten sam kształt ust...
— To jeszcze za mało — odparł mistrz niecierpliwie. — Sam wspomniałeś mi, że Raffles na pokładzie motorówki przebrał się za sternika... Niewątpliwie zmienił swą powierzchowność...
— Oczywiście.... Ale nie rozporządzał, z powodu braku czasu, specjalnymi środkami, któreby mogły mu pomóc do zmiany rysów twarzy. Ale to niewszystko. Miałbym może i ja pewne wątpliwości, gdyby nie Lola, która szła razem ze mną. Gdy śledzony przez nas mężczyzna wszedł do jakiegoś domu, Lola zapewniła mnie stanowczo, że go poznała.Ja widziałem go, co prawda, tylko w przebraniu, ale Lola spędziła w jego towarzystwie cały dzień na zamku lady Wolverton i miała możność dokładnego przestudiowania jego rysów.
Błyskawica ukazała się w ciemnych oczach mistrza:
— Dopiero teraz sprawa zaczyna przedstawiać się poważniej — rzekł grobowym głosem. — Może i naprawdę warto było zwrócić uwagę na tego człowieka! Czy przypominał Rafflesa?
— Podobny był, jak dwie kropie wody... Mówiłem wam, że ubrany był po pańsku. W ten sam sposób był ubrany w czasie wizyty na zamku, kiedy widziała go Lola.
— Czy wzrost się zgadza?
— Co do centymetra.
— A rana?
— Identycznie, w tym samym miejscu... Jeszcze dotąd nie mogę się uspokoić, że chybiłem...
— Rozumiem cię — odparł mistrz. — Oddałbyś naszej bandzie nieocenioną usługę. Nie widziałem cię nigdy przed tym... Czy jesteś członkiem naszej bandy?
— Brunner uśmiechnął się.
— Nie. Ale znam bardzo wielu z pośród jej członków.. Dlatego też w trudnej dla mnie sytuacji zwróciłem się o pomoc do mego przyjaciela, Jefa Cunninga...
— Czy nie czekałeś, aż ów osobnik wyjdzie z domu, do którego wszedł?
— Tego nie mogłem uczynić, bowiem Raffles poznałby mnie niezwłocznie. Proszę nie zapominać, że byłem wspólnikiem kobiety, której w każdej chwili grozi aresztowanie.. Wprawdzie Raffles zdołał zabrać nam skradziony dokument, ale tym nie mniej grozi nam proces karny... Dlatego też musieliśmy być ostrożni. Złapałem jakiegoś chłopca, który się tam kręcił i kazałem mu pilnie obserwować dom.
— Czy wywiązał się ze swego zadania? — zapytał mistrz.
— Aż za dobrze. Ustawił się przed domem w taki sposób. że Raffles musiał go spostrzec... Zauważył widocznie przed tym, że z nim rozmawiałem. Choć nasz mały czekał kilka godzin, Raffles nie zjawił się więcej... Musiał wyjść inną bramą, jak mi wyjaśnił malec, gdy w kilka godzin później przybył na umówione ze mną miejsce.
— Wielka szkoda... W jaki sposób wpadłeś z powrotem na jego trop?
Ciemne oczy przybysza zajaśniały złym blaskiem:
— Czy sądzicie, że należę do ludzi, których łatwo można zniechęcić? Przeprowadziłem malutki wywiadzik wśród mieszkańców domu: dowiedziałem się, że Raffles występuje w roli pocieszyciela i obrońcy uciśnionych. W tym domu mieszka młoda dziewczyna, która posiada śliczny głos. Nazywa się Mabel Melony. Dziewczyna ta mieszka wraz ze swym wujem starym pijanicą, który ją maltretuje. Raffles wziął ją w opiekę, jak zapewniali mnie sąsiedzi, po raz drugi dopiero zjawił się w tym domu, aby sprowadzić do młodej dziewczyny lekarza. Mabel i wszyscy sąsiedzi znają go jako hrabiego Palmhursta. W jaki sposób trafił na tę dziewczynę, nie wiem.. Prawdopodobnie wskazał mu ją jego sekretarz, mający za zadanie wynajdywanie biedaków, zasługujących na wsparcie.
— Czy tam powróci? — zapytał mistrz, wstrzymując oddech.
— To jest właśnie sedno całej sprawy — zawołał Brunner z podnieceniem. — Jestem pewien, że wróci, ponieważ dziewczyna jest dość poważnie chora.
Chwilowo nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na sprzyjający moment.
— Ostry nóż... Niezawodny rewolwer, a pozbędziemy się naszego wroga! — zawołał Jef Cunning. — Jeśli chcecie, podejmę się tej sprawy — Zaczaję się w bramie tego domu i...
— Nic z tego. Cunning — przerwał mu mistrz. — Pochwalam twój zapał, doceniam twój talent w operowaniu nożem i rewolwerem, ale tym razem nie możemy z twych zalet korzystać... Musimy przede wszystkiem mieć pewność, że ten, na którego czyhamy jest naprawdę Rafflesem.. Poza tym mamy z nim leszcze pewne porachunki. Wiadomo powszechnie, że Raffles posiada bezcenne skarby... Musimy go zmusić do tego, aby wskazał nam miejsce, gdzie te skarby są ukryte. Skoro uzyskamy od niego tę wiadomość, załatwimy się z nim szybko.
— Kilka razy próbowaliśmy tego dokonać i za każdym razem wysiłki nasze skończyły się niepowodzeniem! — odparł Cunning wzruszając ramionami. — Czy nie lepiej zabić go, nie tracąc słów? Czy znów zamierzasz, mistrzu, wystawić go na próbę tortur? Zapewniam cię, że z Rafflesem to tylko strata czasu...
Mistrz spojrzał bystro na Cunninga i zmarszczył brwi. Oczy jego tworzyły dwie ciemne głębokie plamy na trupio bladej twarzy. Cunning zadrżał i odwrócił głowę.
— Postaraj się zrozumieć mnie, Cunning — podjął mistrz. — Wiem równie dobrze jak ty o nieudałych poszukiwaniach, czynionych w tym kierunku. Zapewniam jednak, że tortury którym poddawano Rafflesa, wydadzą się dziecinną igraszką wobec tego, co ja dla niego przygotowałem... Nie darmo spędziłem długie lata wśród Chińczyków, traktujących tortury jako specjalną i trudną umiejętność...
Zapanowała cisza. Zebrani spoglądali na siebie z przerażeniem. Z trupio bladej twarzy mistrza nie można było wyczytać śladu żadnego wzruszenia. Wszyscy wiedzieli, że mistrz nie rzuca słów na wiatr. Nawet na Brunnerze wywarły one przejmujące wrażenie...
Mistrz zamienił po cichu kilka słów ze swymi „kapitanami“.
— Musimy szybko zabrać s:ę do roboty — rzekł. — Nie wolno popełnić nam najmniejszej nieostrożności, nie wolno zapomnieć o najdrobniejszym szczególe! Musimy dopiąć celu! Raffles zna dobrze niektórych członków bandy i dlatego plan nasz powinien przewidywać z góry każdą ewentualność. Czy pewien jesteś, Brunner, że Raffles nie poznał cię wczoraj?
— To było zupełnie wykluczone... Szliśmy za nim: Raffles nie odwrócił się ani razu. Gdy wszedł do domu ukryliśmy się za autem ciężarowym, tak, że w żaden sposób nie mógł dostrzec naszych twarzy.
— Nie podoba mi się jednak jego wymknięcie się tylnemi drzwiami... Świadczy to, że żywił jakieś podejrzenia... Możemy jednak przyjąć, że stało się to na skutek głupoty owego dzieciaka który ustawił się nierozsądnie w miejscu zbyt widocznym.
Zamyślił się głęboko, uniósł wreszcie głowę:
— Słuchajcie uważnie i zastosujcie się do każdego słowa mojej instrukcji — rzekł grobowym głosem. — Ty, Cunning, udasz się do tego domu i nie wzbudzając podejrzeń, postarasz sie zbadać, jak przedstawia się sprawa chorej dziewczyny... Chodzi mi o to, czy oczekuje ona nowej wizyty rzekomego hrabiego Palmhursta?.... Przypuszczani, że gadatliwe sąsiadki powiedzą ci wszystko na ten temat. Skoro zdobędziesz tę wiadomość, dasz mi natychmiast znać.
— Gdzie będę mógł cię znaleźć, mistrzu?
— Gdzie mnie znajdziesz? Tam, gdzie zwykle znajdujecie mnie w podobnych okazjach, w moim domu, oczywiście — zawołał ze złością. — Możecie nawet zatelefonować, byleście tylko uczynili to w odpowiednio ostrożny sposób.
— Ty zaś, Farty — zwrócił się do grubasa — odegrasz rolę szpiega. Dowiesz się, jakie stosunki łączą tę dziewczynę z Rafflesem i wydobądź z niej czy nie wie przypadkiem, gdzie on mieszka... Wydaje mi się to mało prawdopodobne, ponieważ Raffles z reguły nie zostawia nikomu swego adresu. W każdym jednak razie, nie wolno nam zaniedbywać żadnych środków ostrożności.
Podniósł się powoli i zacisnął groźnie pięść.
— Odważyłeś się wystąpić przeciwko nam — szepnął przez zaciśnięte zęby. — Dowiesz się wkrótce, czym to się kończy, jeżeli ktoś usiłuje wejść nam w drogę!
Sześciu mężczyzn biegło szybko wzdłuż krętej uliczki... Zbliżała się północ.
Uliczka była tak wąska, że w ciągu dnia ani jeden promień słońca nie docierał do niższych pięter odrapanych starych domów... Gnieździła tu się największa nędza londyńska.
Mimo mgły, mężczyźni posuwali się raźno naprzód. Znali widać drogę doskonale. Szli gęsiego w dość znacznych odstępach, aby nawzajem na siebie nie wpadać. Dokoła panowała cisza. Mieszkańcy smutnych domów pogrążeni byli we śnie. Tylko, od czasu do czasu, jakieś jasno oświetlone okno lub uchylone drzwi, z których buchały kłęby rozgrzanego powietrza i dźwięki muzyki, świadczyły o tym, że tu żyją i bawią się jacyś ludzie.
Przed takimi właśnie drzwiami zatrzymała się na chwilę nasza szóstka. Prowadziły one do „lokalu“ Mikołaja Hare, znanego ongiś irlandzkiego boksera, obecnie zaś właściciela najpopularniejszej w tym światku meliny złodziejskiej.
Deszcz lał strumieniami i wskutek nierówności terenu woda płynęła środkiem ulicy wartkim strumieniem.
— Gadaj, Fatty — ozwał się nagle cieniutki falset któregoś z mężczyzn. Czy musimy pójść jeszcze dalej? Ubrałem się wieczorowo, mam na nogach nowe lakiery, a tu nic, tylko ganiaj, człowieku, niewiadomo dokąd!...
— Może chcesz abyśmy cię zanieśli, Jimie Peanut? — padło z ciemności ironiczne pytanie.
— Nie byłoby to najgorsze — odparł Jim. — Nie rozumiem, co za pomysł spotykać się w takiej przeklętej dziurze! Gdybym o tym wcześniej wiedział, nie przyszedłbym z pewnością...
— Mam nadzieję, że namyśliłbyś się... Zebranie zwołał sam mistrz Raff...
Zapanowało milczenie. Jim Peanut, niezadowolony, mruczał coś pod nosem.
— Dzisiejsze zebranie zwołane zostało w bardzo ważnej sprawie — zabrał znów głos ten sam mężczyzna, który przemawiał ostatnio. — Nie radzę nikomu wahać się... Mistrz wymaga bezwzględnego posłuchu Niedawno otrzymałeś godność „porucznika“ bandy... Ostrzegam cię: trzymaj się mocno i nie osłabiaj swego zapału. Nasz mistrz jest bezwzględny.
Peanut zwalczył w sobie chęć powiedzenia czegoś ostrego i szedł dalej w milczeniu. Po kilku minutach rozległ się głos mężczyzny, idącego na czele oddziałku:
— Stop!... Jesteśmy!
Zatrzymali się przed mocnymi drewnianymi, drzwiami. Na odgłos pukania rozległ się dźwięk kluczy i odgłos odsuwanych zasuw... Wymieniono jakieś tajemnicze słowa, stanowiące umówione hasło... Drzwi uchyliły się lekko. Ukazała się w nich jakaś niewyraźna postać, trzymająca w ręku ślepą latarkę, której czerwone światło przesunęło się szybko po twarzach sześciu mężczyzn. Dopiero wówczas drzwi otwarły się szerzej... Mężczyźni znaleźli się na niewielkim placyku, który dawniej stanowić musiał podwórze opuszczonej obecnie fabryki.
Człowiek z latarnią wprowadził ich do budynku, w którym znajdowały się wąskie kręcone schodki. Mężczyźni weszli po tych schodkach na górę i stanęli przed drzwiami, które przewodnik otworzył ciężkim kluczem.
Długim korytarzem ruszyli naprzód. Zatrzymali się na chwilę w niewielkiej jasno oświetlonej izbie. Przy drzwiach siedział na ławie jakiś mężczyzna. Na widok wchodzących poderwał się szybko i począł przyglądać im się uważnie.
— Jak się masz, Brain? — zawołał Fatty z uśmiechem. — Czy wszyscy już są? Jeśli mistrz już przyszedł, będzie można zaraz zaczynać.
Fatty, był małym człowieczkiem na krótkich nóżkach, przypominającym okrągły dziecinny balonik. Z kolei zwrócił się do Peanuta:
— Jesteśmy w komplecie — rzekł. — Zupełnie jak w knajpie Mike Harego... Właściwie kryjówka nasza znajduje się pod tą knajpą... Żadną inną drogą dostać się tu nie można. Istnieje jeszcze jedna droga i tę zna tylko mistrz. Moglibyśmy uciec tamtędy gdyby nakryła nas policja. Ale jest to ewentualność mało prawdopodobna!... Jesteśmy tu doskonale strzeżeni.
— Nie mogę zrozumieć, dlaczego nasz mistrz tak sobie upodobał to miejsce? — rzekł Peanut, wzruszając ramionami.
— Widocznie jest mniej wymagalny od ciebie. — odparł krótko Fatty. Musimy być ostrożni. Policja siedzi nam na karku i od pewnego czasu wszystkie nasze miejsca zebrań figurują w jej spisie.
Mężczyzna stojący na warcie przekonał się ponad wszelką wątpliwość, że zna każdego z obecnych. Otworzył więc drugie drzwi, prowadzące do sali obrad i cała szóstka znalazła się w piwnicy. Po środku stał długi stół z krzesłami, pod jedną ze ścian radio-odbiornik... W ciemnym kącie wałęsał się duży aparat fotograficzny, prawdopodobnie pozostałość z tych czasów, kiedy banda trudniła się głównie fałszowaniem banknotów.
Piwnicę oświetlała jasna elektryczna lampa zawieszona w ten sposób, że światło padało tylko na tę część stołu, przy której zasiadali zwykli członkowie bandy, podczas gdy druga część, zajęta przez starszyznę, pozostawała w cieniu.
Za stołem siedziało pięciu mężczyzn. Był to sam mistrz, jego adiutant, i trzej „kapitanowie“. Mężczyźni, którzy zatrzymali się w progu, byli „porucznikami“.
Od szeregu lat policja londyńska prowadziła zaciętą walkę z niebezpieczną bandą przestępców, noszącą nazwę bandy „Czarnego Kruka“. Walka ta dawała, niestety, mizerne rezultaty... Dopiero od trzech lat, to jest od czasu, gdy sławny John Raffles począł współdziałać na tym terenie z policją — walka ta przybrała zgoła inny obrót. Do zupełnego zwycięstwa było jeszcze daleko. Banda okazywała niezwykłą żywotność, spoistość i mocną organizację, czego dowodem było dzisiejsze zebranie w piwnicy, pod spelunką Mike Hara...
Mistrz siedział pomiędzy swymi dowódcami.
Był to szczupły człowiek o kościstej, suchej twarzy. Oczu jego nie było prawie widać, tak głęboko osadzone były w oczodołach. Gęste brwi, ciemną linią odcinały się dolną część twarzy od bladego czoła. Twarz ta robiła wrażenie niesamowite. Usta wąskie, o bezkrwistych wargach, otwierały się powoli, jak gdyby niechętnie...
Na widok wchodzących mistrz nie podniósł nawet głowy. W milczeniu zajęli swoje miejsca Fatty w wybrudzonym kombinezonie, Jim Peanut, zapięty na ostatni guzik z podejrzaną elegancją kieszonkowca i Oliver Petticoat, wysoki, chudy i opalony mężczyzna o zielonych, blisko siebie osadzonych oczach i ptasim nosie. Czwarty z nich wyglądał jak małomiasteczkowy inteligent z długimi bokobrodami, w wysokim kołnierzyku i z głową łysą, jak kolano. Tuż obok niego siedział maleńki człowieczek o wzroście dziecka i twarzy błazna cyrkowego. Szósty i ostatni, olbrzymiego wzrostu człek o dużych szaro-błękitnych oczach, nie czekając, aż mistrz otworzy posiedzenie, wyrwał się niecierpliwie...
Uciszyli go siedzący obok towarzysze a sam mistrz obrzucił karcącym spojrzeniem.
— Witajcie — rzekł grobowym głosem. Wezwałem was tu dzisiaj dla omówienia bardzo ważnej sprawy. Chodzi mianowicie o walkę, którą toczy z nami od pewnego czasu policja, uniemożliwiając każde nowe przedsięwzięcie...
Spojrzenie jego zatrzymało się na Fattym-Grubasku.
— Przed dziesięciu zaledwie dniami nasz towarzysz Fatty dostał się w ręce policji i z trudem tylko udało mu się ujść z życiem... Jestem głęboko przekonany, że sprawkę tę należy położyć na karb Rafflesa...
Na dźwięk znienawidzonego nazwiska szmer oburzenia przeszedł po zebranych. Mistrz podniósł rękę i zapanowała znów cisza.
— Jesteśmy w przededniu walki, która może wybuchnąć dziś, jutro lub pojutrze. Raffles nie zadawala się własnymi wyczynami, które w gruncie, rzeczy stawiają go w tym samym, co i my rzędzie... Nie wierzę w cele społeczne, które rzekomo przyświecają jego akcji. Raffles w obliczu prawa jest takim samym przestępcą, jak i my... I ten sam człowiek idzie ręka w rękę z policją w zwalczaniu naszej organizacji...
Zebrani spoglądali na siebie w milczeniu... Wiedzieli, że mistrz ma rację. Niebezpieczeństwo, grożące im z tej strony, było wielkie i należało mu za wszelka cenę zapobiec. Raffles zdołał bowiem wedrzeć się do nich, przeniknąć ich sekrety i poznać charakter ich organizacji. Był to człowiek, który potrafił dowolnie wcielać się w każdą, choćby najbardziej do niego niepodobną postać..
Dziś jednak byli bezpieczni. Jakkolwiek nikt z nich nie znał go osobiście, jedno było pewne: Raffles był mężczyzną wysokim, silnie zbudowanym, o charakterystycznych, błękitno-szarych oczach... Nie mógł więc się wcielić ani w Fattyego-Grubaska z wywiniętymi wargami, ani w Jima Peanuta z czarnymi oczami, ani w dziwacznego karła... Byli więc sami, wyłącznie między swoimi... Ale ta świadomość nie wystarczała... Chcąc pozbyć się Rafflesa należało go przede wszystkim schwytać, a to nie było rzeczą łatwą.
Jak gdyby zgadując myśli swych podwładnych, mistrz znów rozpoczął swym monotonnym głosem:
— Musimy zastanowić się nad metodami, które należy obrać... Celem naszym bezpośrednim jest schwytanie Rafflesa... Nie jest to sprawa łatwa. Tym razem jednak mam nadzieję, że wysiłki nasze, zostaną uwieńczone powodzeniem. Oczekuję przybycia pewnego człowieka, który ma nam udzielić nader ważnych wskazówek odnośnie osoby naszego wroga. W tych warunkach schwytanie Rafflesa staje się już tylko kwestią czasu...Blizna na uchu
W chwili, gdy mistrz wypowiedział te słowa, rozległo się pukanie.
Jeden z członków bandy podniósł się i wyjrzał przez niewielki otwór. Przed drzwiami stał jakiś przyzwoicie ubrany mężczyzna, z prawą ręką na temblaku.
— Czy to on? — zapytał cicho, zwracając się do Braina.
— Widzisz przecie, kto z nim przyszedł — odparł Brain niechętnie.
Tuż za nowoprzybyłym rysowała się sylwetka drugiego mężczyzny, szerokiego w barach, o czerwonej opalonej twarzy jaką mają zazwyczaj marynarze. Mężczyzna ten wysunął się naprzód i zawołał głośno:
— To ja, Jef Cunning, otwierajcie prędzej! Przynosimy ważne wiadomości...
Brain otworzył drzwi. Do sali zebrań wszedł Cunning wraz z nieznajomym mężczyzną, który począł ciekawie rozglądać się dokoła. Zebrani przyjęli go wrogim spojrzeniem. Nowoprzybyły zatrzymał wzrok na woskowej, nieruchomej twarzy mistrza. Jef Cunning zamienił po cichu kilka słów z jednym z „kapitanów“.
— Oto człowiek o którym mówiłem, mistrzu — rzekł.
Przewodniczący przyjrzał się bacznie wprowadzonemu mężczyźnie.
— Nazwisko? — rzucił ostro.
— Gerald Brunner.
— Czy to prawda, że potrafisz naprowadzić nas na ślad Johna Rafflesa?
— Tak, to prawda.
— Mów więc, byle krótko i wyraźnie!
Gerald Brunner chrząknął i przez chwilę zdawał się porządkować swe myśli. Zbliżył się do stołu i rozpoczął spokojnie:
— Czytaliście chyba w gazetach o kradzieży klejnotów z pałacu lady Wolverton. Wypadek ten zdarzył się zaledwie tydzień temu...
Mistrz skinął w milczeniu głową.
— Dokonał tego John Raffles... Jest to tak pewne, jak to, że teraz tutaj przed wami stoję. Raffles ograbił owego wieczora prawie wszystkich gości, zanim ktokolwiek zdołał się zorientować w sytuacji. Przypadek chciał, że tegoż samego wieczora jedna z mych przyjaciółek zdołała wykraść bratu lady Wolverton bardzo ważny tajny dokument... Będę starał się pominąć w moim opowiadaniu szczegóły, któreby mogły być dla was obojętne. Ja i moja przyjaciółka zamierzaliśmy sprzedać ten dokument za bardzo wysoką cenę pewnemu ościennemu mocarstwu... Niechaj wam wystarczy, jeśli powiem, że ten szatan Raffles dziwnym cudem dowiedział się o naszych planach, pokrzyżował nam zamiary i, nie poprzestając na cennym łupie, złożonym z pereł i diamentów, wykradł podstępnie z naszych rąk ów dokument.
— Chwileczkę — przerwał mu mistrz. — Jak się nazywa twoja przyjaciółka?
— Lola Ravenna.
— Ach tak... Wiele o niej słyszałem. Podobno sprytna i mściwa... Co dalej?
— Nie wiem jakim cudem udało się Rafflesowi ukryć w tym samym aucie, w którym oczekiwałem powrotu Loli... Miałem ją zabrać z pałacu i zawieźć na miejsce, gdzie czekała na nas łódź motorowa... Raffles wbiegł na pokład przed nami, powalił sternika i zajął jego miejsce. W ciemnościach i mgle nie zauważyliśmy tej sceny. Proszę sobie wyobrazić nasze zdumienie, gdy zamiast ważnego dokumentu, znaleźliśmy w kopercie o nienaruszonych pieczęciach pustą kartkę papieru i wizytówkę z nazwiskiem Rafflesa. Wściekłość Loli nie miała granic. Błąd nasz poznaliśmy dopiero wówczas, gdyśmy z kopertą zgłosili się do agenta, który miał nam zapłacić pół miliona funtów w gotówce...
Pomruk podziwu rozległ się wśród zgromadzonych. Mistrz zmarszczył brwi i znów wszystko ucichło.
— Rozumiem, że dla ciebie i Loli musiał to być cios nielada — ozwał się przewodniczący. — Nie wiem tylko, w jakim związku pozostaje to opowiadanie z naszą spnawą.
— Nie doszedłem jeszcze do tego punktu mistrzu — podjął Gerald Brunner — drżącą dłonią trąc niespokojnie czoło. — Gdy mgła opadła i gdy sądziliśmy, że łódź nasza bierze kurs na jeden z europejskich portów, nagle wyjaśniło się wszystko. Płynęliśmy w stronę wybrzeży Anglii... Sprawcą tego był Raffles, który przebrał się za sternika.
— Czy złapaliście go? — zapytał mistrz.
— Niestety... Czasami wydaje mi się, że tego człowieka strzegą jakieś niesamowite moce...Wszczęliśmy alarm i oddaliśmy trzy strzały w jego kierunku, udało mu się jednak przeskoczyć przez burtę... Nie zauważyliśmy bowiem we mgle, że łódź ratunkowa spuszczona została uprzednio przez niego na wodę.
— Zwykły jego manewr — odparł mistrz obojętnym tonem. — Tym niemniej nie mogę zrozumieć...
— Pioszę mi wybaczyć, mistrzu, — przerwał Gerard Brunner. — Jak wspominałem, trzykrotnie, strzelaliśmy do Rafflesa. Ja sam oddałem ów trzeci strzał, który byłby nas na zawsze uwolnił od naszego wspólnego wroga, gdyby kula trafiła o centymetr bardziej na prawo... Niestety! Stało się inaczej. Raffles wyszedł z tej opresji tylko ranny lekko w lewą muszlę uszną. Widziałem jak krew poczęła obficie sączyć mu się z ucha. Rana w tym miejscu goi się bardzo powoli.
— Jakie to wszystko ma znaczenie?
— Zaraz się przekonacie. Ja sam zostałem ranny w prawe ramię, którym z trudem mogę jeszcze teraz poruszać. W zasadzie powinienem jeszcze leżeć w domu, ale nie mogłem dłużej wytrzyma w bezczynności. Rwałem się do wolności i powietrza... Przyznaję... że przyczyniła się do tego niemało chęć zemsty. Wczoraj, około godziny dziesiątej, wałęsałem się po ulicach, gdy zwróciłem nagle uwagę na wytwornie ubranego mężczyznę w średnim wieku... Szedł on szybko przedemną, spoglądając od czasu do czasu na numery domów. Nie wiem, co mnie skłoniło do obserwowania go. Nagle spostrzegłem na jego prawej muszli usznej jeszcze niezagojoną ranę... Miał ucho odrobinę zniekształcone i opuchnięte. Zbliżyłem się doń na odległość trzech kroków, przyjrzałem się uważnie ranie: była to niewielka półksiężycowa ledwo zagojona blizna, która z biegiem czasu powinna zniknąć zupełnie.
— Podziwiam twoją spostrzegawczość... Londyn posiada jednak siedem milionów mieszkańcom, a wśród tak wielkiej masy ludzkiej znaleźć można kilka osób, zranionych w ten sam sposób...
— Pomyślałem również o tym, mistrzu, — odparł Brunner. — Ale mężczyzna odwrócił twarz. Ujrzałem wówczas jego profil, i przestałem się wahać. Był to ten sam prosty nos, ten śmiały podbródek, ten sam kształt ust...
— To jeszcze za mało — odparł mistrz niecierpliwie. — Sam wspomniałeś mi, że Raffles na pokładzie motorówki przebrał się za sternika... Niewątpliwie zmienił swą powierzchowność...
— Oczywiście.... Ale nie rozporządzał, z powodu braku czasu, specjalnymi środkami, któreby mogły mu pomóc do zmiany rysów twarzy. Ale to niewszystko. Miałbym może i ja pewne wątpliwości, gdyby nie Lola, która szła razem ze mną. Gdy śledzony przez nas mężczyzna wszedł do jakiegoś domu, Lola zapewniła mnie stanowczo, że go poznała.Ja widziałem go, co prawda, tylko w przebraniu, ale Lola spędziła w jego towarzystwie cały dzień na zamku lady Wolverton i miała możność dokładnego przestudiowania jego rysów.
Błyskawica ukazała się w ciemnych oczach mistrza:
— Dopiero teraz sprawa zaczyna przedstawiać się poważniej — rzekł grobowym głosem. — Może i naprawdę warto było zwrócić uwagę na tego człowieka! Czy przypominał Rafflesa?
— Podobny był, jak dwie kropie wody... Mówiłem wam, że ubrany był po pańsku. W ten sam sposób był ubrany w czasie wizyty na zamku, kiedy widziała go Lola.
— Czy wzrost się zgadza?
— Co do centymetra.
— A rana?
— Identycznie, w tym samym miejscu... Jeszcze dotąd nie mogę się uspokoić, że chybiłem...
— Rozumiem cię — odparł mistrz. — Oddałbyś naszej bandzie nieocenioną usługę. Nie widziałem cię nigdy przed tym... Czy jesteś członkiem naszej bandy?
— Brunner uśmiechnął się.
— Nie. Ale znam bardzo wielu z pośród jej członków.. Dlatego też w trudnej dla mnie sytuacji zwróciłem się o pomoc do mego przyjaciela, Jefa Cunninga...
— Czy nie czekałeś, aż ów osobnik wyjdzie z domu, do którego wszedł?
— Tego nie mogłem uczynić, bowiem Raffles poznałby mnie niezwłocznie. Proszę nie zapominać, że byłem wspólnikiem kobiety, której w każdej chwili grozi aresztowanie.. Wprawdzie Raffles zdołał zabrać nam skradziony dokument, ale tym nie mniej grozi nam proces karny... Dlatego też musieliśmy być ostrożni. Złapałem jakiegoś chłopca, który się tam kręcił i kazałem mu pilnie obserwować dom.
— Czy wywiązał się ze swego zadania? — zapytał mistrz.
— Aż za dobrze. Ustawił się przed domem w taki sposób. że Raffles musiał go spostrzec... Zauważył widocznie przed tym, że z nim rozmawiałem. Choć nasz mały czekał kilka godzin, Raffles nie zjawił się więcej... Musiał wyjść inną bramą, jak mi wyjaśnił malec, gdy w kilka godzin później przybył na umówione ze mną miejsce.
— Wielka szkoda... W jaki sposób wpadłeś z powrotem na jego trop?
Ciemne oczy przybysza zajaśniały złym blaskiem:
— Czy sądzicie, że należę do ludzi, których łatwo można zniechęcić? Przeprowadziłem malutki wywiadzik wśród mieszkańców domu: dowiedziałem się, że Raffles występuje w roli pocieszyciela i obrońcy uciśnionych. W tym domu mieszka młoda dziewczyna, która posiada śliczny głos. Nazywa się Mabel Melony. Dziewczyna ta mieszka wraz ze swym wujem starym pijanicą, który ją maltretuje. Raffles wziął ją w opiekę, jak zapewniali mnie sąsiedzi, po raz drugi dopiero zjawił się w tym domu, aby sprowadzić do młodej dziewczyny lekarza. Mabel i wszyscy sąsiedzi znają go jako hrabiego Palmhursta. W jaki sposób trafił na tę dziewczynę, nie wiem.. Prawdopodobnie wskazał mu ją jego sekretarz, mający za zadanie wynajdywanie biedaków, zasługujących na wsparcie.
— Czy tam powróci? — zapytał mistrz, wstrzymując oddech.
— To jest właśnie sedno całej sprawy — zawołał Brunner z podnieceniem. — Jestem pewien, że wróci, ponieważ dziewczyna jest dość poważnie chora.
Chwilowo nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na sprzyjający moment.
— Ostry nóż... Niezawodny rewolwer, a pozbędziemy się naszego wroga! — zawołał Jef Cunning. — Jeśli chcecie, podejmę się tej sprawy — Zaczaję się w bramie tego domu i...
— Nic z tego. Cunning — przerwał mu mistrz. — Pochwalam twój zapał, doceniam twój talent w operowaniu nożem i rewolwerem, ale tym razem nie możemy z twych zalet korzystać... Musimy przede wszystkiem mieć pewność, że ten, na którego czyhamy jest naprawdę Rafflesem.. Poza tym mamy z nim leszcze pewne porachunki. Wiadomo powszechnie, że Raffles posiada bezcenne skarby... Musimy go zmusić do tego, aby wskazał nam miejsce, gdzie te skarby są ukryte. Skoro uzyskamy od niego tę wiadomość, załatwimy się z nim szybko.
— Kilka razy próbowaliśmy tego dokonać i za każdym razem wysiłki nasze skończyły się niepowodzeniem! — odparł Cunning wzruszając ramionami. — Czy nie lepiej zabić go, nie tracąc słów? Czy znów zamierzasz, mistrzu, wystawić go na próbę tortur? Zapewniam cię, że z Rafflesem to tylko strata czasu...
Mistrz spojrzał bystro na Cunninga i zmarszczył brwi. Oczy jego tworzyły dwie ciemne głębokie plamy na trupio bladej twarzy. Cunning zadrżał i odwrócił głowę.
— Postaraj się zrozumieć mnie, Cunning — podjął mistrz. — Wiem równie dobrze jak ty o nieudałych poszukiwaniach, czynionych w tym kierunku. Zapewniam jednak, że tortury którym poddawano Rafflesa, wydadzą się dziecinną igraszką wobec tego, co ja dla niego przygotowałem... Nie darmo spędziłem długie lata wśród Chińczyków, traktujących tortury jako specjalną i trudną umiejętność...
Zapanowała cisza. Zebrani spoglądali na siebie z przerażeniem. Z trupio bladej twarzy mistrza nie można było wyczytać śladu żadnego wzruszenia. Wszyscy wiedzieli, że mistrz nie rzuca słów na wiatr. Nawet na Brunnerze wywarły one przejmujące wrażenie...
Mistrz zamienił po cichu kilka słów ze swymi „kapitanami“.
— Musimy szybko zabrać s:ę do roboty — rzekł. — Nie wolno popełnić nam najmniejszej nieostrożności, nie wolno zapomnieć o najdrobniejszym szczególe! Musimy dopiąć celu! Raffles zna dobrze niektórych członków bandy i dlatego plan nasz powinien przewidywać z góry każdą ewentualność. Czy pewien jesteś, Brunner, że Raffles nie poznał cię wczoraj?
— To było zupełnie wykluczone... Szliśmy za nim: Raffles nie odwrócił się ani razu. Gdy wszedł do domu ukryliśmy się za autem ciężarowym, tak, że w żaden sposób nie mógł dostrzec naszych twarzy.
— Nie podoba mi się jednak jego wymknięcie się tylnemi drzwiami... Świadczy to, że żywił jakieś podejrzenia... Możemy jednak przyjąć, że stało się to na skutek głupoty owego dzieciaka który ustawił się nierozsądnie w miejscu zbyt widocznym.
Zamyślił się głęboko, uniósł wreszcie głowę:
— Słuchajcie uważnie i zastosujcie się do każdego słowa mojej instrukcji — rzekł grobowym głosem. — Ty, Cunning, udasz się do tego domu i nie wzbudzając podejrzeń, postarasz sie zbadać, jak przedstawia się sprawa chorej dziewczyny... Chodzi mi o to, czy oczekuje ona nowej wizyty rzekomego hrabiego Palmhursta?.... Przypuszczani, że gadatliwe sąsiadki powiedzą ci wszystko na ten temat. Skoro zdobędziesz tę wiadomość, dasz mi natychmiast znać.
— Gdzie będę mógł cię znaleźć, mistrzu?
— Gdzie mnie znajdziesz? Tam, gdzie zwykle znajdujecie mnie w podobnych okazjach, w moim domu, oczywiście — zawołał ze złością. — Możecie nawet zatelefonować, byleście tylko uczynili to w odpowiednio ostrożny sposób.
— Ty zaś, Farty — zwrócił się do grubasa — odegrasz rolę szpiega. Dowiesz się, jakie stosunki łączą tę dziewczynę z Rafflesem i wydobądź z niej czy nie wie przypadkiem, gdzie on mieszka... Wydaje mi się to mało prawdopodobne, ponieważ Raffles z reguły nie zostawia nikomu swego adresu. W każdym jednak razie, nie wolno nam zaniedbywać żadnych środków ostrożności.
Podniósł się powoli i zacisnął groźnie pięść.
— Odważyłeś się wystąpić przeciwko nam — szepnął przez zaciśnięte zęby. — Dowiesz się wkrótce, czym to się kończy, jeżeli ktoś usiłuje wejść nam w drogę!
więcej..