W tę grudniową noc - ebook
W tę grudniową noc - ebook
Czy zaczarowana grudniowa noc wystarczy, by odnaleźć to, co stracili?
Drogi Iwony i Roberta od zawsze splatały się ze sobą. Połączyły ich nie tylko studia, miłość do książek czy kawy, ale i przeświadczenie, że razem będą szczęśliwi.
Kiedy po kilku wspólnych latach udało im się spełnić marzenia o rodzinie, pewnego świątecznego dnia do głosu doszły upór, egoizm i niezdrowa ambicja.
Cicho nucone kolędy nie zdołały zapobiec kłótni, a przełamanie opłatkiem nie stało się gestem pojednania.
Dwie minuty na drodze między sądem a domem małżonków sprawiły, że wszystko zawisło na włosku.
Zaparz kawę, usiądź wygodnie w fotelu i przeczytaj, jak skończyła się ta historia.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67867-54-2 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Co roku w grudniu wyznawcy Chrystusa świętują najważniejsze narodziny w historii ludzkości. Przyjście na świat Najwyższego.
Pachnąca choinka, prezenty i świąteczne potrawy to tylko otoczka. Nic nieznacząca, jeśli nie pamiętamy, dla Kogo to wszystko. Niezależnie od tego czy wierzysz, czy nie, każdego świątecznego dnia dzieją się cuda. Jesteśmy dla siebie lepsi, bardziej wyrozumiali, cierpliwi. Znów odkrywamy, że tego, co najpiękniejsze i najważniejsze nie da się kupić.
Niezależnie od tego czy wierzysz, czy nie, upamiętnianie Bożego Narodzenia sprawia, że przypominamy sobie, że istotą człowieczeństwa jest miłość.
I jesteśmy dobrzy. Tak jak On by tego chciał.
Niech te kilka dni będą czasem prawdziwego odpoczynku od złośliwości, zniecierpliwienia, uporu i negatywnych myśli. Przytulcie babcię, która zapyta z troską „a z tym chłopcem to jeszcze rozmawiasz?”. Uśmiechnijcie się do cioci, która już od progu stwierdzi, że ozdoby takie same jak ostatnio. Może czekała cały rok, żeby to powiedzieć. Bez tego nie byłaby tą samą ciocią. Złap męża za rękę zupełnie bez powodu. Pogłaskaj go po policzku. Kocham można powiedzieć na wiele sposobów. A po wigilijnej kolacji nie przejmujcie się bałaganem i tym, że trzeba posprzątać ze stołu. Bądźcie razem. Śpiewajcie kolędy. Cieszcie się tym czasem.
Bo święta to radość w sercu, bo święta to Wy – dobrzy, cierpliwi i wyrozumiali. Dla siebie i innych.
Niech ostatnie tygodnie starego roku będą pełne radości i miłości. Życzę Wam mnóstwa pięknych, rodzinnych chwil nie tylko w święta. Dobro i życzliwość, których szukacie, są w Was.
Niech każdy potrzebujący znajdzie miejsce przy Waszym stole nie tylko w Wigilię. Bóg narodził się jako mały, bezbronny chłopiec, bo wiedział, ile dobra kryje się w człowieku.
Tego dobra w śnieżną grudniową noc szukali Robert i Iwona. Pozornie wyruszyli w krótką podróż – tak naprawdę dotarli do samych siebie.Prolog
Pani Alicja
– Pani Alicja powiedziała, że nie przyjmuje dziś gości i że zostaje na święta w ośrodku. – Drobna brunetka spojrzała na nich niepewnie i uśmiechnęła się przepraszająco.
– Jak to zostaje? Proszę jej powiedzieć, że to my. Jej córka i zięć. – Iwona jak zawsze nie przyjmowała do wiadomości jakiejkolwiek odmowy.
– Mówiłam. Powiedziała, że nie chce dziś nikogo widzieć.
– Proszę mnie do niej natychmiast wpuścić! – krzyknęła, zaciskając pięści ze złości.
– Proszę się uspokoić. Myślę, że powinniśmy uszanować prośbę pani Alicji… – zaczęła niepewnie dziewczyna. Nie wiedziała jak się zachować. Nie spodziewała się czegoś takiego na dzień przed Wigilią.
– Nie będzie mi pani mówić, co mam robić! To moja matka. Płacę wam niemałe pieniądze i żądam, żeby mnie pani natychmiast do niej zaprowadziła.
– Iwona, uspokój się – powiedział cicho Robert.
– Nie wtrącaj się – warknęła.
Starsza pani usłyszała ciche pukanie do drzwi. Domyśliła się, że tak będzie. Słyszała krzyki dochodzące z korytarza.
– Pani Alicjo, ja bardzo przepraszam… Pani córka chce porozmawiać.
– Dobrze, drogie dziecko, rozumiem.
Alicja zauważyła, że w ciągu ostatnich kilku dni Kasia bardzo schudła. Nie uśmiechała się. Podejrzewała, że stało się coś bardzo złego. Bała się, że wścibskim pytaniem zburzy kruchy mur pozornej normalności zbudowany przez dziewczynę. Siedziała tu całymi dniami, Czytała im, karmiła. Ze smutnym uśmiechem na ustach. Alicja chciała dodać, żeby ich wpuściła. Nie zdążyła, usłyszała krzyk Iwony. Nim Kasia zamknęła drzwi, córka stała przed nią krzycząc:
– Co mama sobie wyobraża, co to za cyrki?! Ta pielęgniarka powiedziała, że nie chcesz nas widzieć i że nie wracasz na święta do domu!
– Nie pielęgniarka, tylko wolontariuszka. Kasia. Mówiła prawdę, zostaję tutaj. – Alicja spojrzała na Roberta, który jak zawsze stał z boku. Uśmiechnął się do niej niepewnie. Odwzajemniła uśmiech.
– Cieszę się, że cię widzę – powiedziała.
Usłyszała podniesiony głos córki.
– Mówię do mamy!
– Nie mówisz, tylko krzyczysz. Uspokój się. Nie wszyscy muszą wiedzieć, że zostaję.
Iwona nagle zamilkła.
Pani Alicja wstała i podeszła do okna.
– Po co mam z wami jechać? – zapytała cicho i spokojnie. – Żeby sąsiedzi widzieli, że o mnie dbacie? Mam posiedzieć trzy dni w domu, a później przywieziecie mnie tu i zapomnicie?
– Co też mama opowiada?! Po tym wszystkim, co dla mamy zrobiliśmy, mama ma teraz czelność mieć pretensje?! Woziliśmy mamę po najlepszych szpitalach, załatwialiśmy pielęgniarki do opieki… mama sama mówiła, że nie chce sprawiać problemów, że to dobry pomysł. Po tym wszystkim, co dla mamy zrobiłam…
Alicja czuła, że coś w niej pękło. Wystarczająco długo milczała. Nie chciała tego mówić, ale widziała, że inaczej córka niczego nie zrozumie.
– Ty dla mnie zrobiłaś? – powiedziała zdecydowanym tonem, który Iwona tak rzadko słyszała. – Po tym, co dla mnie zrobiliście? To ja cię wychowałam. Sama. Zrezygnowałam z malarstwa po to, by cię utrzymać. Odkładałam każdy grosz. Nigdy nie byłam na wakacjach. Ani razu nie widziałam morza, nie byłam w górach. Widziałam je tylko na pocztówkach, które przesyłał mi Robert.
– Które Robert co? – wydukała zdumiona Iwona. Czuła, że przestaje panować nad sytuacją i bardzo jej się to nie podobało.
– Które Robert wysyłał mi z waszych wycieczek znad morza i z gór. – Alicja odwróciła się w stronę córki. – Może gdybyś przestała na niego krzyczeć, to zauważyłabyś, jaki dobry z niego człowiek.
Iwona głośno wciągnęła powietrze do płuc i natychmiast je wypuściła, nie była w stanie powiedzieć ani słowa.
Alicja kontynuowała cicho.
– Poświęciłam wiele lat życia, żeby cię wychować. Nie tylko, żeby niczego ci nie zabrakło, ale żebyś miała wszystko, co najlepsze. Nie mam pretensji, że jestem tutaj. – Spojrzała na Roberta. – Wiem, że z moją cukrzycą, nadciśnieniem i padaczką nie moglibyście się mną właściwie zająć. I czuję się o wiele lepiej niż wcześniej. Tu mam odpowiednią opiekę. Wiem, że chcieliście dobrze, dlatego milczałam. Do dzisiaj. Nie mogę milczeć, gdy zarzucasz mi niewdzięczność. – Spojrzała na córkę – Jestem tu już trzy lata. Powiedz, ile razy mnie odwiedziłaś?
– Boże, znów to samo… – Iwona westchnęła sfrustrowana.
Usłyszała przejęty głos Roberta.
– Iwona!
– Mówiłam ci wiele razy, nie wtrącaj się, to moja matka! – krzyknęła.
– Naprawdę podziwiam tego człowieka, że jeszcze z tobą wytrzymuje – powiedziała Alicja. – Wiem, że jesteś moją córką i być może nie powinnam tego mówić, ale podziwiam go, że nadal jest z osobą, która wiecznie na niego krzyczy. Jest wiecznie niezadowolona. Nieustannie ma o coś pretensje. Nie wiem, jakim cudem się w tobie zakochał, skoro tak go traktujesz. Nie mam pojęcia, co się z tobą stało. To ja cię tak źle wychowałam, że nie masz szacunku do najbliższych? Jeśli tak, to zawiodłam jako matka. Jeśli nie, to nie mam pojęcia, co się z tobą dzieje. Nic nie usprawiedliwia twojego zachowania. Ten chłopak zostanie świętym za swoją cierpliwość do ciebie. Nie wiem, ile jej jeszcze ma, więc radzę ci uważać.
– Jak mama śmie?!
– Ja? Już wystarczająco długo milczałam, jak Robert. Nie jestem jak ładna zastawa, którą można wyciągnąć i użyć w Wigilię, a później schować i zapomnieć o niej na kolejny rok. Nie mam zamiaru wracać z wami po to, żebyś mogła pochwalić się sąsiadom, jaką jesteś wspaniałą córką dbająca o matkę… Nie chcę też słuchać twoich wymówek. Tego, że nie odwiedzasz mnie, bo praca, bo częste wyjazdy, bo awans i kupno własnego mieszkania. Na wycieczki masz czas, ale na telefon do matki w dniu urodzin już nie.
Iwona najpierw poczerwieniała, a potem spojrzała krytycznie na Roberta.
– Nie rób mu wyrzutów – dodała Alicja. – On przynajmniej o mnie pamięta. Wie, że nie pojadę z wami, ale nakreśli na pocztówce kilka słów. Czasem zadzwoni. Początkowo starał się ciebie usprawiedliwiać. Ale później zauważył, że to bezcelowe. Przez trzy lata znosiłam bez skargi to, że nigdy nie masz dla mnie czasu. Rok temu spędziłam z wami Wigilię i liczyłam, że dzięki temu coś się zmieni, że odwiedzisz mnie przynajmniej raz w tygodniu. Byłam naiwna. Dlatego postanowiłam, że dziś nie wracam z wami. Pogodziłam się z tym, że mnie tu nie odwiedzasz i nie będę zabierać twojego cennego czasu.
Iwona wybiegła z pokoju, trzasnąwszy drzwiami ze złością. Robert i Alicja patrzyli na siebie w milczeniu dłuższą chwilę. W końcu mężczyzna podszedł do niej i wziął ją za rękę. Alicja usiadła na fotelu.
– Przepraszam za nią – powiedział ze smutkiem.
– To ja przepraszam. Nie powinnam tego wszystkiego mówić przy tobie. Powinnyśmy to omówić na osobności. Wiele razy próbowałam, tłumaczyłam, jak jeszcze czasem do mnie zaglądała. Zawsze komentowała, że mam nieuzasadnione pretensje. Ani tłumaczenia, ani prośby nic nie dają. Sam wiesz, jaka jest uparta. Podziwiam, jak dobrze sobie z tym radzisz. Kiedyś taka nie była. Skupiona, skrupulatna, panująca nad sobą. Taką ją pamiętam, a teraz? Skąd te wybuchy złości? Pokłóciliście się?
– Nie. Teraz uznaje, że ma do tego prawo. Do zmiennych nastrojów, zdenerwowania.
– Dlaczego?
Po dłuższej chwili milczenia wyciągnął z kurtki białą kopertę.
– Otwórz – powiedział.
Powoli wyjęła z koperty małą kartkę. Przyglądała się jej w skupieniu. Zobaczył, że drżą jej ręce.
– Piąty miesiąc. Wiemy dopiero od dwóch… i jeszcze nic nie widać jak Iwona włoży golf. Chciałem zadzwonić, ale później pomyślałem, że powiemy ci w Wigilię. Że to będzie najlepszy prezent. Moim rodzicom ani bratu też jeszcze nie powiedzieliśmy. Tak naprawdę nikt jeszcze nie wie. Jesteś pierwsza. – Zobaczył, że z trudem powstrzymuje łzy.
– Dziękuję, że mi powiedziałeś – szepnęła – ale to niczego nie zmienia. I tak nie wrócę dziś z wami do domu. – powiedziała, oddając mu kopertę.
– Dlaczego?
Usłyszała zdziwienie w jego głosie.
– Bardzo się cieszę waszym szczęściem. Wiem, że oboje marzyliście o dziecku. Ale sądzę, że to niczego nie zmieni. Na początku dzwoniłam, prosiłam ją, żeby przyjeżdżała częściej. Tłumaczyłam, że nawet sąsiadki mnie odwiedzają, siostra, a własna córka nie. O tobie nie mówiłam. Nie chciałam, żeby miała pretensje, że przyjeżdżasz tu sam. Początkowo jeszcze wpadała tu na chwilę jak po ogień. Mówiłam, że zależy mi na tym, żeby was częściej widzieć, żeby wybrała jeden dzień w tygodniu, skoro tak lubi wszystko planować. Ale ona uważa, że skoro mam tu dobrą opiekę medyczną, to niczego więcej nie potrzebuję. Mam książki, cały zestaw do szydełkowania, malowania. Mam sąsiadki w pokojach obok, to po co mi córka, że ona ma swoje zajęcia i ja swoje. Osobne życia. Najpierw było mi przykro, później byłam zła i znów było mi przykro. Stwierdziłam, że skoro prośby nie przynoszą rezultatu to nie będę żebrać o uwagę własnej córki. Skoro przez trzy lata nie chciała znaleźć dla mnie czasu, to teraz tym bardziej nie będzie go miała. Będę miała wnuka, w którego życiu nie będę brała udziału, albo którego zobaczę raz na pół roku.
– Mamo… – wydusił z bólem.
– Przepraszam, ale tak właśnie czuję. Mam jechać z wami i cieszyć się ciążą Iwony, a później co? Odwiezie mnie i nie znajdzie czasu ani na telefon, ani na odwiedziny – odpowiedziała z goryczą. – Nie chcę teraz wrócić z wami, a później łudzić się, że będzie inaczej. Nie zniosę tego.
Kucnął przed nią i wziął ją za rękę.
– Nie podejmuj jeszcze ostatecznej decyzji – powiedział spokojnie. – Porozmawiam z nią dziś i jeśli się zgodzisz, przyjadę po ciebie jutro, dobrze?
– Robert, wiesz, że bardzo cię lubię i naprawdę uważam, że nikt inny nie zniósłby trudnego charakteru mojej córki. Jest jak uśpiony Wezuwiusz. Próbuje nad sobą panować, wymusza spokój, ale tylko pozorny, bo nagle wybucha. Uważa, że emocje są zbędne, że nie należy ich okazywać, bo sobie z nimi nie radzi. Sam widziałeś, a raczej słyszałeś. Szanuję cię za to, że znosisz wszystkie jej humory i nie chcę cię urazić, ale przecież wiesz, że i tak cię nie posłucha. Zawsze stawia na swoim. Już wiele razy próbowałeś jej wytłumaczyć, że powinniście odwiedzać mnie częściej i zawsze miała jakąś wymówkę. Nie przekonasz jej, a ja nie chcę łudzić się nadzieją, że za jakiś czas będę spędzać więcej czasu z wnukiem i z wami. Odebrana nadzieja boli bardziej niż ta, której nie ma. Idź już do niej. Pewnie czeka w samochodzie. I nie przekonuj jej do niczego. Nie chcę wymuszonego zainteresowania na trzy dni.
– Mamo… wiem, że, tak myślisz, że zawsze tak było… ale tym razem będzie inaczej. Dla Jasia – dodał z czułością w głosie.
– Jasia? – wykrztusiła z trudem.
– To piąty miesiąc i odpowiednio się ułożył, więc już znamy płeć. – Uśmiechnął się. – Dobrze słyszałaś. Jaś. Twój wnuk. Będę tak stanowczy, jak jeszcze nigdy w życiu. Porozmawiam z Iwoną. Nie mogę dopuścić do tego, żeby mój syn nie miał najlepszej babci z możliwych.
– Jaś – powiedziała cicho, spoglądając na małe zdjęcie w srebrnej ramce. Uśmiechnęła się przez łzy. Przystojny żołnierz nadal patrzył na nią wzrokiem mówiącym, że wszystko będzie dobrze.Rozdział pierwszy
Droga w przeszłość
– Mamo, zajmiesz się Jasiem? – wyszeptał Robert, zabierając kurtki z korytarza.
– Ależ oczywiście, co to za pytanie? Bądź spokojny, znajdziemy sobie zajęcie. Będziemy ozdabiać pierniki i kleić kolorowe łańcuchy. Wiem, że już teraz takich się nie robi, ale może dzięki temu nie zauważy, że tak długo was nie ma. Porysujemy, zjemy obiad i wrócicie. Nie będę wychodzić z nim na zewnątrz, bo jest za zimno. Nie bój się.
– Na pewno dobrze się czujesz? Nic ci nie jest? – wtrąciła szybko Iwona. – Numer telefonu do pielęgniarki masz wpisany w telefon. Wystarczy, że wciśniesz jedynkę i zieloną słuchawkę – dodała po chwili.
– Wszystko w porządku. Czuję się dobrze. To nie mną musicie się teraz martwić. – Spojrzała na nich z niepokojem, który każde z nich próbowało ukryć
– Dobrze. W takim razie ruszamy. – Robert uśmiechnął się słabo, jakby chciał przekonać wszystkich wokół, że postępuje właściwie. Może chciał. Łącznie z samym sobą.
– Powinniśmy wrócić za około pięć godzin. Dwie godziny w jedną stronę, dwie godziny w drugą i godzinę na miejscu. Zadzwonimy, jeśli mielibyśmy wrócić później – dodała Iwona, otwierając ciężkie dębowe drzwi ozdobione świątecznymi wieńcami z jednej i drugiej strony.
– Weźcie szaliki. – Pani Alicja z obawą spojrzała za okno. – Pada mokry śnieg, a po południu ma być mróz, więc wszystko będzie marznąć. Jedźcie bardzo powoli.
Kiwnęli głowami, wychodząc na zewnątrz i zabierając ze sobą wspólne zagubienie, a pani Alicja wróciła do wnuka. Nie zauważyła nawet, że z radia płynie jej ulubiona kolęda Gdy śliczna panna.
Iwona milczała. Już kilka dni temu postanowiła, że nie będzie się odzywać przez całą drogę. Nie da się wciągnąć w niepotrzebną dyskusję i wzajemne oskarżenia. To tylko dwie godziny w jedną stronę, a przebywanie obok siebie w ciszy bardzo dobrze im wychodziło. Obawiała się jednak, bo w domu milczy się łatwiej – można włączyć laptop, telewizor albo iść do drugiego pokoju, a tu będą skazani na swoje towarzystwo na bardzo małej przestrzeni przez ponad cztery godziny. Jak zawsze racjonalna, od razu sobie wszystko wyliczyła. Godzinę wyjazdu i powrotu. Jak na razie wszystko przebiegało według jej planu, co pozwoliło jej trochę się uspokoić. Przez pierwsze kilka minut jechali w milczeniu.
– Wiadomości? – zapytał lakonicznie, wskazując na radio.
– Nie. Muzyka?
– Nie – odpowiedział równie krótko, kątem oka widząc, że Iwona sprawdza, czy zabrała dowód osobisty.
Kolejne minuty rozciągały się tak jak ich milczenie. Każde zatopiło się w swoich myślach. Tak było lepiej, prościej. Słowa niepotrzebnie komplikowały wiele spraw. Podobnie jak ich brak.
Iwona spoglądała na niego ukradkiem. Jak zawsze skupiony w czasie jazdy wydawał się jej oazą spokoju. Nie przypuszczała nawet, że targa nim mnóstwo sprzecznych emocji. Od kilkunastu godzin powtarzał sobie, że powinien siadać za kierownicę z przekonaniem, że to dobra decyzja, że czekał wystarczająco długo, dawał mnóstwo szans, które pozostały niewykorzystane. Czuł się jak lekarz stawiający ostateczną diagnozę: tu nie ma szansy na wyleczenie, na jakąkolwiek poprawę stanu ich relacji. Wiedział to od dawna, jednak łudził się ze względu na siebie i synka. Próbował utwierdzać się w przekonaniu, że może kolejne wakacje albo święta przyniosą odmianę, że potrzeba jakiegoś impulsu przełomowego wydarzenia.
Później doszedł do wniosku, że skoro kolejne urodziny Jasia i następne święta niczego nie zmieniły, to nic się nie wydarzy. Od kilku miesięcy funkcjonował jak zepsuty mechanizm. Chodził do pracy, ale nie mógł się na niczym skupić, nic go nie cieszyło, był podenerwowany, a to wszystko odbijało się na rodzinie i znajomych. Coraz rzadziej odwiedzał rodziców. Nie oddzwaniał do kolegów z pracy. Nie miał pojęcia, co odpowiedzieć na pytanie „co u ciebie?”. Udawać, że jest dobrze czy przyznać, że wszystko się sypie? Kłamać nie umiał nigdy, nawet w szkole. Na klasówkach nie zerkał na kartki kolegów, bo jak tylko nauczycielka spojrzała w jego stronę, czerwienił się jakby obok siedziała najpiękniejsza dziewczyna w klasie. A nie wyobrażał sobie sytuacji, w której musiałby tłumaczyć znajomym to, czego sam nie rozumie. Jeszcze mocniej nie chciał usłyszeć w odpowiedzi „będzie dobrze”. Nie wierzył, że będzie. Nie wiedział, czy bardziej boli go uczucie osobistej porażki, czy to, że ogrom energii i zaangażowania nie sprawił, że zaczęli patrzeć na siebie inaczej.
Nagle przypomniała mu się pierwsza, poważna rozmowa, jaką przeprowadzili po wyjściu z domu opieki od mamy. Obiecał, że będzie zdecydowany i był. Powiedział Iwonie, że nie może być tak niemiła i uparta. Patrząc jej prosto w oczy, krzyknął, że świat nie kręci się wokół niej. Że stworzyli nowe życie i to jest teraz najważniejsze. Decyzję o powiększeniu rodziny podjęli razem, więc teraz ona nie ma prawa oczekiwać, że wszystko będzie tak jak ona chce tylko, dlatego że takie jest jej życzenie. Prawie wykrzyczał, że nigdy w życiu nie zgodzi się na to, by ich przyszłe dziecko nie znało własnej babci i albo natychmiast przeprosi matkę, albo może zapomnieć o kupnie domu, na którym jej tak zależało.
Nie wróciła. Obróciła się na pięcie i po prostu poszła do samochodu. Jednak wieczorem słyszał, jak rozmawia z mamą i przyznaję, że jej zachowanie było nie na miejscu i że bardzo chciałaby, żeby Alicja wróciła na święta do domu. Że teraz, kiedy okazało się, że będą mieli dziecko, naprawdę wszystko się zmieni.
Nie miał zamiaru podsłuchiwać. Szedł do kuchni i dotarły do niego strzępki zdań wypowiadanych przez Iwonę. Po kilku minutach wszedł do sypialni i przytulił ją mocno. Nie powiedziała ani słowa. Pogłaskała go po ręce i westchnęła z ulgą.
***
Wiedział, że nigdy nie zapomni tej pierwszej Wigilii. Minęło prawie pięć lat, a wspomnienia wyświetlały się mu przed oczami niemal jak film. Widział ich eleganckich i uśmiechniętych. Na jego prośbę Iwona odłożyła na dwa wieczory laptop i telefon służbowy, więc Wigilię i pierwszy dzień świąt spędzili w miłej atmosferze. Mama cieszyła się, że zostanie z nimi kilka dni i wypytywała o szczegóły. Kiedy dowiedzieli się o dziecku? Czy Iwona źle się czuła? Wymiotowała? Co powiedział lekarz? Planowana data porodu to początek czy koniec kwietnia? Ile rzeczy już kupili? Czy czegoś potrzebują? Po kolacji wigilijnej usiedli do wspólnej kawy, a Iwona powiedziała mamie, że zadzwoniła do domu opieki przekazać, że mama spędzi u nich kilka dni i przywiozą ją dopiero wtedy, gdy poczuje się gorzej.
Wieczorem Robert usiadł obok Iwony na kanapie i zapytał:
– Rozmawiałaś dziś z mamą?
– Przecież cały czas rozmawiamy.
– Wiesz, o co pytam.
– Powiedziałam jej przez telefon, że przyznałam ci rację, że to dla nas ważne, żeby dziś była z nami i że chcę, żeby razem z nami rozpoczęła nowy etap. Odpowiedziała, że możesz po nią pojechać. I przecież jest tu z nami. Piekłyśmy razem ciastka. Piłyśmy kawę. Wszystko jest w porządku.
– To dobrze, ale nie możesz tak tego zostawić. Bez przeprosin. Bez wyjaśnienia sobie wszystkiego.
– Myślę, że to wystarczy – odpowiedziała z uporem.
Pokręcił przecząco głową.
– To tak jakbyś przykleiła plaster na brudną ranę bez użycia wody utlenionej.
– Myślę, że to porównanie trochę na wyrost. Nie jest zła, przecież widziałeś jak bardzo cieszy się razem z nami. Dawno nie była tak zadowolona.
– Tym bardziej że się nie spodziewała. Kilka razy pytała mnie, czy jesteśmy pewni, czy byłem z tobą u lekarza, czy widziałem dziecko w czasie USG. Jak jechaliśmy do domu powiedziała, że takiego prezentu naprawdę się nie spodziewała – dodał ze słyszalną radością.
– Ja też nie spodziewałam się, że potrafisz być tak stanowczy – powiedziała Iwona z nutą uznania w głosie.
– Jeśli mi na kimś lub na czymś zależy, to potrafię. Kilka wspólnych lat powinno ci to już udowodnić. Trudno jest wyśrodkować, kiedy odpuścić, bo mi na tobie zależy, a kiedy nie dawać za wygraną, bo mi na tobie zależy, ale staram się. Chociaż bywa ciężko.
– Wiem. – Wzięła go za rękę.
– Myślisz, że damy sobie radę? – spytał nagle, głaszcząc ją po brzuchu.
– Oczywiście, że tak – oświadczyła z zapałem. – Wszystko już zaplanowałam. To nie będzie nic trudnego. Już spisałam listę zakupów z nazwami i adresami sklepów. Zrobimy harmonogramy, podzielimy się obowiązkami. Wypiszemy, kto o której wraca i kto kiedy będzie mógł zająć się Jasiem. Nie będziesz musiał o nic pytać, wszystko będzie dokładnie rozpisane. – Uśmiechnęła się z dumą.
– O to akurat się nie martwię.
– A o co?
– Czy poradzimy sobie z byciem rodzicami.
– No przecież właśnie powiedziałam, że sobie poradzimy.
– Nie chodzi mi tylko o przygotowanie wyprawki, urządzenie pokoju czy kupienie wszystkich niezbędnych rzeczy albo podział obowiązków. Tak długo się do tego przygotowywałem, byłam wręcz pewien, że jestem gotowy. Że wiem już wszystko i nie mam żadnych wątpliwości. A teraz zastanawiam się, czy będę dobrym tatą. Czy nauczę syna wszystkiego, co powinien wiedzieć? Czy wyrośnie na dobrego człowieka? Czy jak podrośnie, to będzie przychodzić do mnie i pytać o radę, czy raczej stwierdzi, że ma okropnego ojca. Mam nadzieję, że pójdę w ślady swojego i sprawdzę się w tej roli.
– Nie mam najmniejszej wątpliwości. Gdybym kiedykolwiek, chociaż raz zastanowiła się, czy na pewno będziesz dobrym ojcem, nigdy nie zdecydowałabym się na dziecko z tobą. Od zawsze wiedziałam, że będziesz o mnie dbał. I już teraz wiem, że będziesz dbał o nas.
– Na pewno. Jesteście całym moim światem.
– Jednak jesteśmy? – zapytała, obejmując go ramieniem.
– To, że powiedziałem, że cały świat nie kręci się wokół ciebie, nie oznacza, że nie jesteś w centrum mojego świata. W nim zajmujesz i zawsze zajmowałaś najważniejsze miejsce.
– Wiem. I dobrze się czuję z tą myślą. Mam nadzieję, że teraz, kiedy już wszystko wyjaśniłyśmy sobie z mamą…
– Hmm… – chrząknął znacząco
– No dobrze. Mam nadzieję, że teraz, kiedy już mama wie, że chciałabym, żeby odwiedzała nas częściej, przestaniemy się o to kłócić i skupimy się na tym, co najważniejsze, czyli na urządzaniu pokoju dziecięcego i zabezpieczeniu kuchni, łazienki. Czasu mamy teoretycznie dużo, ale nie wiem, czy po pojawieniu się Jasia będziemy pamiętać o tym, żeby zabezpieczyć stoły, blaty i wszystkie kanty.
– Na razie skup się na tym, żeby odpoczywać. Nabierać sil. A co do naszych sprzeczek to też mam nadzieję, że zaczął się nowy, spokojniejszy etap. Cieszę się, że zaczęłyście z mamą rozmawiać.
– Ja też.
– Podejrzewam, że tęskniłaś za tym bardziej, niż chciałabyś przyznać. I dlatego nawet nie jesteś zła o ostatnią – z racji Wigilii nazwijmy to – burzliwą rozmowę.
– Trudno było mi to przyznać, ale miałeś dużo racji.
– I gdyby nie mój upór, nie byłoby jej dziś u nas.
– Prawdopodobnie nie.
– Więc postawienie wszystkiego na ostrzu noża czasem się opłaca – powiedział usatysfakcjonowany.
– Nie przesadzaj – odpowiedziała ze śmiechem. – Już i tak wiele razy przyznałam ci dziś rację.
Podał jej sernik z polewą czekoladową i sok pomarańczowy.
– Pyszny. Rozpływa się w ustach, ale to naprawdę ostatni kawałek, bo będzie mi niedobrze.
– Znów masz mdłości? – zapytał z niepokojem. – Źle się czujesz?
– Nie. Nie martw się, ewentualne problemy żołądkowe będą karą za łakomstwo. Na tym etapie ciąży nie powinnam już wymiotować. I dobrze, bo to było okropnie męczące. Lubię święta – powiedziała pomiędzy jednym, a drugim kęsem. – Lubię święta z tobą. I cieszę się, że udało ci się przełamać i znów zacząć widzieć je przynajmniej w części tak jak ja. Znów możesz cieszyć się kolędami, choinką, pysznościami na stole. I spokojem.
– Na spokój i odpoczynek pozwalasz sobie zbyt rzadko. Nadal tak uważam – skomentował, podkreślając szczególnie ostatnie zdanie.
– Gdybym pozwalała sobie na niego częściej, nie byłby tak wyjątkowy. Poza tym wiesz, że nie umiem inaczej. Nie odnajduje się w jednostajnych, przewidywalnych dniach. Nie umiem funkcjonować bez wyzwań, zadań. Nawet urlopy lubię spędzać aktywnie.
– Na najbliższy aktywny będziesz musiała trochę poczekać. W lipcu Jaś będzie miał dopiero trzy miesiące. I nie wiadomo, jak będziesz się czuć, więc nie wiem, czy planowanie jakiegokolwiek wyjazdu to dobry pomysł.
– Moim samopoczuciem się nie martwię i ty też się nie przejmuj. Wszystkie kobiety w mojej rodzinie bardzo szybko wracały do siebie po urodzeniu dziecka.
– Skąd wiesz?
– Rozmawiałam z mamą. Ty pojechałeś na zakupy, a ja zdążyłam w tym czasie zrobić wywiad środowiskowy co do mojej rodziny i wszystkich możliwych powikłań poporodowych, chorób i kondycji. I muszę przyznać, że wypadł niezwykle korzystnie.
– Jesteś niesamowita. Nigdzie nie zostawiasz na wpół otwartych furtek, prawda?
– Myślę, że po to stawia się pytania, by uzyskać odpowiedzi. Nie wliczając tych retorycznych, taka jest ich zasadnicza funkcja, a ja bardzo lubię odpowiedzi.
– A na pytanie, co do imienia dziecka odpowiedź jest taka sama jak ostatnio?
– Tak – powiedziała bez chwili wahania. – Jeśli lekarz na kolejnym badaniu podtrzyma, że to chłopczyk, będzie miał na imię Jaś. Jeśli urodzi się dziewczynka, to Joasia.
– Nie musisz tego robić – powiedział cicho.
– Ale chcę. – Uśmiechnęła się, całując go w policzek. – Pamiętasz jak opowiadałam ci, że zawsze chciałam mieć dwójkę dzieci? Starszego chłopca i młodszą dziewczynkę. Jesteśmy na dobrej drodze. I nie patrz tak krytycznie – powiedziała, dostrzegając jego wzrok. – Wiem, ile mam lat, rozmawiałam z lekarzem na ten temat kilkukrotnie. Jak na razie wszystko jest w porządku i żadne objawy nie zapowiadają chociażby najmniejszych komplikacji. Poza tym ustaliłam z nim, że maksymalna przerwa, którą możemy zrobić pomiędzy jednym, a drugim dzieckiem, wynosi dwa lata. Maksymalna. Proponował rok. Oczywiście później też można, ale wraz z wiekiem płodność się zmniejsza. Dużo zależy od indywidualnych predyspozycji i stylu życia kobiety, ale wolałabym nie czekać zbyt długo, bo trzeba doliczyć jeszcze dziewięć miesięcy ciąży. Lekarz prowadzący powiedział, że po roczku pierwszego dziecka możemy zrobić sobie prezent w postaci kolejnej próby.
– No proszę – odpowiedział Robert z uśmiechem. – Ze swoim ginekologiem zdążyłaś to już ustalić, a z mężem jeszcze nie.
– Dobrze, mój błąd. Więc przyznając ci rację po raz kolejny dzisiejszego wieczoru i wyczerpując tym samym pulę twojego pierwszeństwa na dziś, informuję: drogi mężu w związku z tym, iż razem chcielibyśmy mieć dwójkę dzieci, odbyłam rozmowę z ginekologiem, z której wynika, że za rok możemy zacząć starać się o rodzeństwo dla Jasia.
Pomyślał, że uwielbia jej śmiech i odpowiedział:
– Jeśli wszystko przebiegnie tak sprawnie jak za pierwszym razem, to sądzę, że nie będziemy musieli starać się zbyt długo.
– Lekarz też był w szoku. Kilkukrotnie powtarzał: „Pani Iwono, to ogromne szczęście. Według statystyk, w Polsce w ciążę w wieku czterdziestu lat zachodzi około dwa procent kobiet. To ogromne szczęście”. Jakbym nie wiedziała. Posłuchaj, jak to ładnie brzmi – powiedziała zadowolona. – Jan i Joanna.
Następnego dnia poszli na długi spacer, a potem wspólnie oglądali zdjęcia. Opowiadali mamie o pracy, urlopach, o znajomych, żeby czuła, że naprawdę chcą, by stała się większą i ważniejszą częścią ich życia. Robert naiwnie łudził się, że to pierwszy dobry krok do ich wspólnej, lepszej przyszłości. Cieszył się, że jego zdecydowanie podziałało na Iwonę i przynajmniej odrobinę przewartościowała listę priorytetów. Rodzina w końcu stała się dla niej najważniejsza.
Swoją pomyłkę zrozumiał już następnego dnia. W drugi dzień świąt Iwona wzięła laptop i zamknęła się z nim w gabinecie. Stwierdziła, że nie pracowała w Wigilię i dwudziestego piątego grudnia, więc ma mnóstwo zaległości. Musi przynajmniej przejrzeć pocztę i skontaktować się z potencjalnymi klientami. Tłumaczył, że są święta i prawdopodobnie nikt nie myśli teraz o kupnie nieruchomości, ale argumentami rzucał jak grochem o ścianę. Spędziła w gabinecie ponad cztery godziny. Po wyjściu uśmiechnęła się przepraszająco, a wieczorem obejrzała z nimi film.
Po kilku dniach mama wróciła do domu, ponieważ zaczęły się kilkuminutowe napady duszności, a Iwona i Robert powrócili do swojego dawnego rytmu. To znaczy Iwona do pracy, a Robert do prób uświadomienia jej, że piąty miesiąc ciąży nie jest dobrym momentem na przepracowanie się, a raczej czasem, kiedy powinna o siebie zadbać. Nabrać jak najwięcej sił przed porodem i połogiem. Zastanawiał się, co zrobił nie tak. I naprawdę nic nie przychodziło mu do głowy. Kochał ją już przed ciążą, a gdy dowiedział się, że urodzi jego syna, zakochał się w niej od nowa.
Nie był święty, ale nawet po dłuższym namyśle nie potrafił wskazać błędu i przyczyn pęknięć, które później zaczęły się pojawiać.
Tłumaczył, że rynek nieruchomości nie zginie w czasie jej krótkotrwałej nieobecności. Po pracy zabierał ją na obiady, żeby nie musiała gotować. Przynosił jej ulubione słodycze. Przykrywał kocem, gdy spała i kupował książki, które mogłyby ją zainteresować. Gdy wyjeżdżał na cały dzień, prosił którąś z jej koleżanek, by wpadła tak „zupełnie przypadkiem na kawę”, żeby Iwona nie siedziała sama i chociaż na chwilę oderwała się od pracy.
Do dziś nie wie, jak to możliwe, że pracowała prawie przez całą ciąże. Co prawda później zdalnie, ale laptop odłożyła dopiero na dwa tygodnie przed porodem. I to właśnie te dwa tygodnie wspominał najlepiej. Mógł się o nią troszczyć, a ona poświęcała mu uwagę i wszystkie jego zabiegi przyjmowała z wdzięcznością. Masował jej stopy, przygotowywał kąpiele. Wspólnie wybierali kolorowe ubranka. Iwona zachwycała się tym, że wszystko jest takie malutkie. Sporządzała listy, jakie ubranka trzeba dokupić, jakie płyny do kąpieli, zabawki do pokoju dziecięcego, smoczki, pieluszki. Czytała książki o przygotowaniach do porodu i rodzicielstwie. Odliczała dni. Sprawdzała czy w torbie porodowej, jak ją nazywała, jest wszystko. W brązowym kalendarzu, do tej pory pełnym numerów telefonów i dat spotkań, naszkicowała małe dziecko i codziennie skreślała kolejne dni do tego najważniejszego wydarzenia. Wróciła do rysowania, szkicowała koty w domu jego rodziców, kwiaty w ogrodzie. Był szczęśliwy.
Myślał wtedy, że idealnie byłoby, gdyby tak już zostało. Powiedział jej to któregoś kwietniowego popołudnia. I czar prysł. Iwona stwierdziła, że jego praca nie zapewni im odpowiedniego poziomu życia, a poza tym ona sama nie umiałaby się odnaleźć w rzeczywistości bez obowiązków zawodowych, spotkań i ciągłego pośpiechu, że owszem, marzyła o dziecku i bardzo się cieszy, ale jego przyjście na świat niczego diametralnie nie zmieni. Pamiętał to zdanie „niczego diametralnie nie zmieni”. Oburzył się, spytał, jak może tak mówić. Nie potrafił uwierzyć, że przyszła matka jego dziecka uważa, że przyjście na świat ich syna niczego nie zmieni. Dla niego to było coś wielkiego, ważnego, pięknego. Dla Iwony – kolejny element jej życiowej układanki, a raczej planu, który ją cieszył, ale nie wywracał jej życia do góry nogami. Widząc jego zdziwioną minę, dodała, że po urodzeniu Jasia być może będzie mniej czasu poświęcać na szkolenia, że na początku będzie ciężej, ale lubi pracować pod presją. Spełnia się zawodowo i to samo w sobie jest nagrodą, więc na pewno odpowiednio podzieli obowiązki domowe i zawodowe.
Prowadząc auto, Robert myślał, że jego żona nigdy nie uznawała półśrodków. Dla niej „albo dobrze, albo wcale” znaczyło „albo najlepiej, albo wcale”. Szkoda, że nie stosuje tej zasady w relacji z Jasiem – skwitował gorzko w myślach.
Nie rozumiał, że zachowanie Iwony to jej matczyne maksimum, którego zawsze oczekiwała od siebie i innych. Nie miała oporów przed tym, by skrytykować kogoś, kto nie spełniał jej oczekiwań. Robert wiedział o tym, bo była taka, już gdy się poznali, jednak z biegiem lat te cechy się pogłębiły. A on, naiwny, miał nadzieję, że po ciąży jego żona trochę złagodnieje, skupi się na byciu matką i na pierwszy plan, przynajmniej na pewien czas, wysuną się czułość i troska.
Naiwny – właśnie to słowo powtarzał sobie, wpatrując się przez szybę w kolejno pojawiające się znaki. Wiedział, że Iwona na niego patrzy, jednak milczał. Nie potrzebował kolejnych argumentów, które nie trafiały do niego od samego początku.
„Od samego początku”. Zdanie klucz, według Iwony – argument na wszystko.
***
– Od samego początku mówiłam, że chcę realizować się zawodowo i nie przedłożę związku czy rodziny nad karierę.
– Nie wymagam od ciebie wyłącznego opiekowania się dzieckiem, nie tylko ty będziesz się nim zajmować. Wiem, że jak to ujęłaś „w dwudziestym pierwszym wieku kobiety, chcą osiągać sukcesy”, ale przecież od początku naszego związku zapewniałaś, że chcesz mieć dziecko. Nawet nie musiałem o to pytać. Nie nastawiałbym się na to aż tak bardzo, gdybyś sama wcześniej do tego nie wracała.
– Tak, ale dla mnie praca to nie tylko sposób na poprawę sytuacji finansowej, ale też źródło satysfakcji, samorealizacji.
– Wiem, że zależy ci na pracy, że w domu i w biurze wszystko musi być na najwyższym poziomie, ale zapewniałaś, że chcesz mieć dzieci. Dwójkę, żeby jedno nie było samo jak ty, bo mimo starań mamy nic nie zastąpi rodzeństwa. Tak powiedziałaś.
– Tak, pamiętam, ale wtedy nie wiedziałam wielu rzeczy. Tego, że dostanę awans, samochód służbowy, laptop, telefon, że będę mogła pozwolić sobie na wszystko to, o czym marzyłam. Na ubrania dobrej jakości, wyjazdy za granicę.
– A o dziecku nie marzyłaś?
– Marzyłam i nadal chce je mieć. Tylko później.
– Mamy po trzydzieści sześć lat. Kiedy? Już rok temu mówiłaś, że to dobry czas. Jeśli nie chcesz, to po prostu powiedz.
– Chcę. Powiem ci, jak będę gotowa. Jak wszystko zaplanuję. Ugruntuję swoją pozycje, przejdę kolejne szkolenia i będę mogła skupić się na dziecku. I na pracy oczywiście.
Ciąg dalszy w wersji pełnej