W tej powieści wszyscy umierają - ebook
W tej powieści wszyscy umierają - ebook
Wraz z grupą równie niezwykłych postaci wyrusza w nieprawdopodobną podróż po literackich dziełach i epokach, z reguły odnosząc sukcesy. Wszystko jednak wywraca się do góry nogami, gdy Mori odkrywa, że w książce, której jest bohaterem, autor też postanawia kogoś zabić…
W tej historii tylko kilka stron dzieli Shakespeare’a, Prousta, Hemingwaya od Leonarda di Caprio, Samuela Becketta, Przyjaciół czy Doktora Who. Tu historia przeplata się z baśnią, baśń z dramatem, mit z współczesnym światem. Dość wspomnieć, że – jest taka możliwość – o życiu na Ziemi decydują tajemniczy Kardaszianie – elita wszechświata.
Napisana w mistrzowskim stylu, nagrodzona Nagrodą Literacką Unii Europejskiej książka usatysfakcjonuje najbardziej wymagających czytelników, zwłaszcza tych, którzy cenią w książce absurdalny humor, zabawę słowem oraz nieposkromioną wyobraźnię autora. To abstrakcyjna, nieprawdopodobna, momentami wręcz szalona historia, w której pełno jest znanych z klasyki literatury, teatru i filmu postaci oraz aluzji do niezliczonej ilości dzieł literackich.
Wydanie książki jest współfinansowane przez Unię Europejską w ramach programu Kreatywna Europa, który powstał między innymi po to, żeby Europejczycy mogli poznawać pisarzy z innych krajów Unii Europejskiej i ich literaturę oraz kulturę.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Tłumaczenie książki zostało dofinansowane przez Writers’House of Georgia.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-965236-3-1 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Śmierć nastawił budzik na czwartą trzydzieści trzy.
Od czasu, kiedy insomnia stała się jego największym, nieznającym spoczynku wrogiem, zaczął wszystko liczyć. Najpierw barany (dziesięć tysięcy sto dziesięć!), potem nieprzespane noce (siedem tysięcy siedemset siedem!), następnie liczbę sekund potrzebnych do policzenia baranów i nieprzespanych nocy (osiemnaście tysięcy i trzy!), liczbę sekund potrzebnych do policzenia sekund potrzebnych do policzenia baranów i nieprzespanych nocy... Gdy to nie pomogło, uświadomił sobie, że oprócz mało sensownego liczenia istnieje jeszcze sześćset dwadzieścia (!) sposobów na walkę z bezsennością, a zatem zdecydował się na jeden z nich.
Najpierw pomyślał: „Nie będę o niczym myśleć”. Ale już pomyślał, a to przecież też jest myśl, kiedy się myśli o tym, żeby o niczym nie myśleć, i od tego myślenia rozbolała go czaszka. Wyciągnął więc jakieś tomiszcze Prousta, mając nadzieję, że zaśnie z nudów, ale już po chwili zrobiło mu się żal straconego czasu, który na to poświęcił. Nie pomogło zamykanie oczu na wszelką niesprawiedliwość ani wyobrażanie sobie, jak czytana jest publicznie książka telefoniczna Tokio. W końcu machnął na to kośćmi śródręcza i palców. „A co ma powiedzieć licho? Ono w ogóle nie śpi”, stwierdził, po czym, w oczekiwaniu na sen, zaczął gapić się w ścianę...
Ściana stanowiła część przytulnego, ale niemal pozbawionego życia gabinetu. Po prawej stronie ściany były drzwi, na drzwiach wisiał plakat, na plakacie – Jim Morrison – jego ulubiony wykonawca i ważny element wciąż niepełnej kolekcji. W zbiorze powinno znaleźć się dwadzieścia siedem unikatowych eksponatów, a kiedy to nastąpi, Śmierć założy najlepszą w historii grupę muzyczną. Z głośnymi nazwiskami nie mniej głośnych wykonawców oraz sequelami światowych hitów. Na przykład takimi jak Also Like, Haha and Wow i Five more months, please. Aby wybór drogocennych eksponatów był trafiony, potrzebna była jubilerska precyzja, gdyż liczba osób, które chciały znaleźć się w składzie zespołu, stwarzała zagrożenie dla jakości przedsięwzięcia.
Tamże, w rogu, gdzie jedna ściana spotykała się z drugą, zaczynała się galeria zdjęć. Ich liczba była ogromna (osiem tysięcy siedemset pięćdziesiąt pięć!). Zdjęcia przedstawiały Śmierć we własnej osobie. Jego życiorys. Kronikę Śmierci, który stawiał się do pracy. Na zdjęciach tu i ówdzie przypisy, które doskonale oddawały całą jego historię: Czas życia i czas śmierci.
Na trzeciej ścianie wisiała dużych rozmiarów kosa. Ukośnie, na dwóch gwoździach. Odkąd pojawiły się nowe technologie, Śmierć używał jej rzadko i to głównie jako kijka do selfie, skoro dotąd przedstawiano go właśnie z nią. Nie miał serca walczyć z tym ludzkim wyobrażeniem. Nie był już jednak najmłodszy i zabieranie ze sobą kosy po prostu śmiertelnie go nużyło. Miał za to jej symbol na kursorze. Na specjalnym ustrojstwie w kształcie Atropos w folderze o nazwie „Ludzkość” złożonym z niezliczonych (siedmiu tysięcy czterystu dwudziestu!) mniejszych folderów („Wojna”, „Kataklizm”, „Choroba”, „Nieszczęśliwy wypadek”, „Starość”, „Terroryzm”, „Ukrzyżowanie”, „Premia Darwina” itd.) trzymał siedem miliardów osiemset milionów pięćset tysięcy trzysta dwadzieścia plików (nieprzeliczona liczba!). Jego praca polegała na nieustannym porządkowaniu i czyszczeniu tej kartoteki.
Nad atroposem znajdowały się drewniane półki wypełnione głównie książkami Terry’ego Pratchetta. Zdaniem Śmierci Pratchett tworzył niezapomniane powieści, dopóki Śmierć nie został zmuszony do umieszczenia jego pliku w przegródce z napisem „Alzheimer”. Inne dzieła miały nie mniej mistrzowskich autorów. Na półkach stały książki Manna, Zusaka, Saramago, Christie... Krótko mówiąc, wszystkich, którzy w poszukiwaniu wieczności próbowali pisać o Śmierci i tym samym ożywiali jego narcystyczną bibliotekę...
...Śmierć potarł kośćmi palców wskazujących wlepione w ścianę oczodoły. Jego bezsenność miała przyczyny wyłącznie natury psychologicznej. Bał się, że ze zmęczenia zaśnie tak głęboko, że nie usłyszy rano budzika. „Jeszcze tylko dziś, a potem już naprawdę pójdę do psychologa”, pomyślał. Ostatnim psychologiem, którego odwiedził, był Zygmunt Freud. To było w trzydziestym dziewiątym roku, w dwudziestym wieku, a wizyta miała charakter służbowy, jako że plik z napisem „Sigmund Freud – 1856” od dawna znajdował się w przegródce „Ciężka choroba” i w momencie spotkania ze Śmiercią psycholog sam spoczywał na kozetce. „Nie szkodzi, jemu i tak lepiej wychodziły rozmowy o snach niż o bezsenności”, uspokoił samego siebie Śmierć, przypominając sobie, że jego insomnia zaczęła się na długo przed odkryciami Freuda. Konkretnie zaś po tych kilku sytuacjach, w których musiał wykazać się wyjątkową przytomnością umysłu. Tymczasem Śmierć spał, a świat właśnie się zmieniał:
Alois miał umrzeć w nocy, po odbytym stosunku. Koniecznie. Śmiertelnie i nieodwołalnie. W przeciwnym wypadku eksperyment by się nie powiódł i Śmierć odpowiadałby za to przed swoimi stwórcami.
Tamtego wieczoru Alois zionął wieloma rzeczami, ale na pewno nie wyzionął ducha. Był tak pijany, że własny palec dwoił mu się w oczach, następnie te dwa palce zmieniły się w cztery, a cztery palce – w osiem, co w efekcie dało taką anomalię anatomiczną, że musiał zamknąć oczy i lekkimi potrząśnięciami głowy wrócić do siebie. Z tej samej przyczyny stojący pod swoim domem Alois, odnalazłszy jedyne spośród szesnastu realne drzwi, ujrzał Klarę, potem dwie Klary, następnie kolejno – cztery i osiem Klar, w efekcie czego zamknął oczy, potrząsnął lekko głową i zanim Klara zdążyła się jeszcze bardziej rozmnożyć, zaciągnął ją do sypialni – w celu zwiększenia liczby ludzi na świecie.
Seks nie był taki, jakim pokazują go na romantycznych filmach. Był raczej rodem z filmu dokumentalnego. Takiego z kanału Animal Planet. Alois sapał jak lokomotywa braci Lumière i był podobnie autentyczny jak kino tychże braci.
Dokładnie w tym momencie miał nastąpić zaplanowany wcześniej atak serca.
Ale Śmierć zaspał.
Ze skutkiem losowym.
Po kilku minutach Alois zakończył swoje sprawy, po czym z cichym westchnieniem osunął się z Klary na łóżko. Na pierwszy rzut oka ta noc nie była ani odrobinę bardziej bajeczna od tysiąca innych nocy, a jednak to właśnie tego wieczoru mały Adolf z łatwością pokonał konkurentów i z prędkością błyskawicy pomknął w stronę komórki jajowej...
...Nieprzyjemne wspomnienie odebrało Śmierci nie tylko sen, ale i ochotę na myślenie o spaniu. Wstał, zdjął pelerynę i przejrzał się w lustrze. „Mógłbym trochę przytyć. Zostały ze mnie same kości”, pomyślał, po czym powiesił pelerynę na krześle elektrycznym i zaczął rozmyślać nad urlopem. Już od dawna mu się należał. Przez tyle milionów lat nie opuścił ani jednego dnia w pracy. „On to ma dobrze, chociaż w niedzielę odpoczywa”, burknął pod nosem, gdy nagle w ciemności zauważył jakąś postać. No, tylko halucynacji brakowało! Przetarł oczodoły kośćmi palców i wytężył wzrok. Nikogo nie było widać. Uspokojony, położył się i z powrotem oddał się marzeniom. Jak szybko upłynął czas! Pamiętał Abla, jakby to było w zeszłym wieku. Był wtedy zwykłym stażystą i nie mógł przyzwyczaić się do pracy. Ile się nabiegał za jednym Matuzalemem... Potem ten straszny deszcz. Pracował bez wytchnienia przez czterdzieści dni, a jeden zapijaczony cieśla zniweczył cały jego wysiłek. Woda przywołała wspomnienie „Titanica”. Strasznie było zimno tej nocy – chłód przenikał do kości... Brr... Wzdrygnął się, choć pamiętał również upały. Raz był taki piekielny gorąc w Londynie, że wszystko dosłownie się paliło. Na wspomnienie ognia z odmętów pamięci wynurzył się Archimedes. Gorąca kąpiel... Z Maratem... Ciepła woda opływa go przyjemnie. Przeszedł go dreszcz od kości ciemieniowej aż po śródstopie. Rozluźnił się.
„Nie mogę zasnąć!”, zdążył tylko pomyśleć i zapadł w sen.
Dochodziła czwarta.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------