- W empik go
W twoją stronę - ebook
W twoją stronę - ebook
Dwie siostry i jedna wspólna historia, która udowadnia, że życie, pomimo że trudne, bywa także zaskakująco łaskawe…
Łucję i Felicję dzieli wszystko – łączą siostrzane więzy krwi. Obie kobiety pewnego dnia stają na rozstaju dróg, a w ich życiu nic nie układa się tak jak powinno. Jedna straciła swą wielką miłość, małżeństwo drugiej się sypie.
Niespodziewany, wspólny wyjazd w rodzinne strony zmusza siostry do konfrontacji ze sobą i z przeszłością.
Czy Łucji i Felicji uda się odbudować utraconą więź? Czy urok podkarpackiej wsi pomoże kobietom rozwiązać piętrzące się problemy?
„W twoją stronę” to ciepła opowieść o poszukiwaniu własnej drogi i odnajdywaniu siebie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7686-815-8 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy jasny księżyc oświetlił ogród, Michalina stanęła obok starej jabłoni. Słodka woń kwiatów mieszała się z wieczornym zapachem trawy.
Czekała. Liście na drzewie drżały poruszane wiatrem i drżała ona cała.
Kiedy w oddali zobaczyła znajomą sylwetkę, zamarła. Mężczyzna miał na głowie skórzany kapelusz. Uśmiechnęła się. Suma wszystkich tęsknot i niespełnionych marzeń otuliła ją ciasno wokół ramion.
– Jesteś.
Jego głos był cudowny. Niski i aksamitny. Patrzył na nią z takim samym zdziwieniem, z jakim ona patrzyła na niego. Przez tyle lat ta rozmowa wydawała się niemożliwa. Poczuła dłoń mężczyzny na ramieniu. Była ciepła i delikatna. Dzieliły ich centymetry i zarazem całe lata. Dzieliło ich wszystko, łączyła miłość.
– Dawidzie, ja…
Była pewna, że on wiedział i czuł to samo. Właściwie mogli nic nie mówić. Ich więź i porozumienie bez słów były obecne w każdym, nawet najdrobniejszym geście.
Objął ją czule. Odetchnęła głęboko. Pragnęła zapamiętać ten moment, schować go na dnie serca i do ostatnich dni karmić nim swoją tęsknotę. Nad ich głowami świeciły miliony gwiazd, a w ich serca wbijały się miliony sztyletów, bo miała to być ich pierwsza i ostatnia intymna chwila.
– Nigdy nie przestanę cię kochać.
Zacisnęła powieki. Miłość, choć piękna i potężna, bolała.
– Zawsze będę twoja.
Stali jeszcze kilka chwil w czułym objęciu. Michalina poczuła na skroni ciepło ust Dawida. Jego oddech był gorący. Zanurzyła się w nim całą sobą – pochłonęła go bez reszty i na zawsze.
Mój.
Moja.Dzisiaj…
Michalina obudziła się jeszcze przed wschodem słońca. Powoli wstała z łóżka. Wsunęła zimne stopy w kapcie i podeszła do okna. Wiosna była piękna – niosła obietnicę i nadzieję. I choć ogród nie był tak ukwiecony, jak dawniej, uwielbiała na niego patrzeć. Wciąż czuła zapach przedwojennych bzów. Teraz obserwowała, jak świat się budzi ze snu – słuchała pierwszych śpiewów ptaków i coraz cichszego pohukiwania sów. Otworzyła szeroko okiennice. Od lat żyła spokojnym życiem staruszki, lecz dziś coś wisiało w powietrzu. Michalina aż za dobrze znała to dziwne kołatanie serca – zwiastowało zmiany, i to na gorsze. Nagle w ogrodzie, w szarości mijającej nocy dostrzegła dwie iskry. Zamarła. Wpatrywała się w oczy zwierzęcia, dzikie, a zarazem pełne przestrogi i troski. A kiedy wilka coś spłoszyło i umknął z prędkością światła, miała już pewność.
Podeszła do dębowej szafy i wyciągnęła zieloną chustę. Delikatny materiał pamiętał powstanie styczniowe, był świadkiem wielu dramatycznych wydarzeń, zanim trafił w jej ręce. Michalina, czując w dłoni haftowaną tkaninę, przymknęła oczy. Jej dłonie drżały bardziej niż zwykle. Serce biło za szybko. Po chwili wiedziała już wszystko. Wyraźne obrazy wypełniły jej umysł. Wstała z krzesła i schowała chustę na dnie szafy.
Wyszła z domu i zapukała do sąsiadki.
– Musisz mi pomóc. Sprowadź dziewczynki! – powiedziała, gdy pani Irena otworzyła skrzypiące drzwi.
– Która godzina?
– Wczesna. Zadzwoń do nich i je tu przyślij. Koniecznie z Andrzejem! – poleciła stanowczo, nie starając się nawet ukryć troski.
– Znowu coś zobaczyłaś?
Kiwnęła głową i wróciła do siebie.
– Mogłabyś sprawić sobie telefon… – mruknęła sąsiadka, ale Michalina nawet się nie odwróciła. Po powrocie do domu wzięła się za robótki. Czekała na przyjazd wnuczek.
* * *
Ramię dźwigu unosiło się do góry, lekko kołysząc się na wietrze. Felicja uwielbiała ten moment – im wyżej, tym ekscytacja była większa, wypełniała jej ciało milimetr po milimetrze, przyjemne drżenie od czubka głowy po koniuszki palców u stóp. Ekstaza i wolność w jednym, adrenalina i strach – życie.
Uwielbiała, gdy podest osiągał maksymalną wysokość. To był jej moment tryumfu i całkowitej wolności. Na górze nic nie miało znaczenia. Świat i jego troski stawały się drobne niczym nic nieznaczący pyłek. Była sama ze sobą – była wszystkim, czego potrzebowała. Jej wzrok błądził wysoko nad miastem, a instruktor sprawdzał zapięcie. Na tej wysokości wiatr zupełnie inaczej smagał policzki, intensywniej rozwiewał włosy. Te chwile, niczym bezcenne brylanty, dawały jej siłę, inspirację i ukojenie. Stajesz na krawędzi, bierzesz głęboki wdech i lecisz.
Przez kilka chwil nie liczy się nic innego, tylko ty, prędkość i twoje uczucia – cała gama, od strachu po radość, od ulgi po obawę. A potem szarpnięcie i nic nie wygląda jak wcześniej. W głowie masz inne myśli, w sercu inne obawy, a w ciele inne potrzeby.
Skoki na bungee były dla Felicji nie tylko pasją, ale i wyzwalającym oczyszczeniem.
* * *
Tobiasz wpatrywał się w ekran komputera już trzecią godzinę. Strona niestety wciąż była pusta. A jeszcze wczoraj był pewien, że wymyślił genialną fabułę, że jego pomysł na książkę zasługuje na Pulitzera albo chociażby Nike. Były intryga i wątek miłosny, zwroty akcji i mnóstwo niedopowiedzeń.
Ale teraz, gdy został sam na sam ze swoim pomysłem przed bezlitośnie białym ekranem, wszystko to wydało mu się dziecinne, puste i nic niewarte. Napisał zdanie – pierwsze, najważniejsze dla każdej powieści. Skasował. Napisał kolejne, wciąż pierwsze – beznadziejne. Każde następne zdawało mu się coraz bardziej pretensjonalne.
W końcu postanowił pominąć ten etap i przejść do fabuły, ale nagle bohater okazał się płaski i nieciekawy, szablonowy i płytki.
Zaklął. Wyłączył komputer.
Może nie będzie pisarzem? Może jego nazwisko nigdy nie pojawi się na okładce żadnej książki? Może nie wszystkie marzenia muszą się spełnić?
* * *
– Łucja, czy coś się stało? Dlaczego dzwonisz?
Felicja przetarła zaspane oczy. Znowu śniła jej się leśna polana, sen tak częsty, że znała go niemal na pamięć. Spojrzała w panice na srebrny budzik obok łóżka. Trzecia nad ranem, właściwie w nocy. Czyżby jej siostrze zatarła się ta niewidzialna granica między porankiem a wieczorem? A może wszystkie matki małych dzieci tak mają, że nie wiedzą, kiedy dzień ustępuje nocy, żyjąc w osobnej rzeczywistości wypełnionej pieluchami i zupkami.
– Felicja! – Łucja była zdyszana. Mówiła głośniej niż zwykle. – Musimy jechać do babci. Dzwoniła pani Irena… Babcia chce sprzedać dom. Nie możemy do tego dopuścić.
Felicja zmrużyła oczy. Pani Irena. Babcia. Rudawka Rymanowska. W porządku. Komunikat stawał się jasny. Coraz jaśniejszy, mimo że wokół wciąż panował mrok.
Babcia Michalina. Felicja poczuła ostre ukłucie w sercu. Kiedy ostatnio była w Rudawce? W głowie odliczyła lata… Zbyt dużo, a ona wciąż nie potrafiła wrócić pamięcią do tamtych chwil, zwłaszcza tej jednej, od której z taką zapalczywością wciąż uciekała. Jej myśli na moment pobiegły do wydarzeń sprzed lat i do tej jednej rozmowy, która zmieniła wszystko. Jej siostra nie zdawała sobie sprawy z tortur, przez jakie Felicja właśnie przechodziła, wciąż krzyczała do słuchawki swoim władczym, ostrym tonem.
– Tylko musisz odebrać coś z Bieszczad.
– Czy was wszystkich posrało?
Felicja czuła, że się budzi. Przez jej głowę przemknęła szalona myśl, że może już wstanie, zaparzy kawę i miło pogawędzi z siostrą. Usiadła na brzegu łóżka i zatopiła stopy w miękkim dywanie. Wełna przyjemnie połaskotała ją w pięty.
– Nie nas i nie posrało. Dziewczyno! Kiedy zaczniesz uważać na słowa! Jesteś wulgarna.
– Niech Cezary jedzie! Przecież masz męża.
– W Monachium, jakbyś nie wiedziała!
Felicja podrapała się po rozczochranej głowie. Podeszła do okna i uchyliła zasłony. Zadarła głowę i wypatrywała gwiazd. W Rudawce, u babci, zawsze dumnie jaśniały, rozświetlając nawet najczarniejszy mrok. Tu, w Rzeszowie, w środku miasta, trudno było je dostrzec. Felicja wróciła na miękkie łóżko i podjęła rozmowę ze starszą siostrą.
– Dobra. Powiedzmy, że już rozumiem. Mamy jechać do babci i trzeba coś odebrać z Bieszczad. Zostaje jedno pytanie: dlaczego?
Felicja lubiła rozumieć. Wiedza była kluczem do zrozumienia, a zrozumienie prowadziło do spokoju.
Łucja głośno prychnęła do słuchawki i odpowiedziała nerwowo:
– Jest późno. Zadzwonię wieczorem.
Felicja zadrżała. Bała się, że siostra ma poważne problemy z orientacją w czasoprzestrzeni. Słowo „wieczorem” zabrzmiało złowrogo – a co, jeśli wieczór będzie w porze obiadu albo na przykład znowu nad ranem?
Kilka minut później Felicja dostała od siostry wiadomość z adresem, który nic jej nie powiedział. Nakryła się kołdrą po same uszy i cicho zaklęła pod nosem, marząc, by Morfeusz zechciał ją jeszcze odwiedzić, choćby na kilka minut.
„Są takie dni, które choć zaczynają się zupełnie zwyczajnie, mają wyjątkowe znaczenie. Niespodziewanie, niemal niezauważalnie rozdzielają etapy naszego życia. Ni stąd, ni zowąd wywracają wszystko do góry nogami”.
Niski, męski głos w radiu zapowiadał jakimś mądrym cytatem kolejną piosenkę.
– Co za brednie! Zupełnie jakbyśmy nie mieli wpływu na to, co dzieje się w naszym życiu, nieprawdaż, Złociutki? Nie mogę znieść tego pseudopsychologicznego bełkotu. Każdy sobie sam sterem i każdy kieruje swoim życiem, jak chce!
Felicja, jak co rano o tej porze, dopijała kawę. Poranek może nie był zwyczajny, nocny telefon od siostry nieco zaburzył rytm jej marzeń sennych, ale pewne rzeczy były niezmienne. Na przykład ta, że Złociutki milczał wymownie i ze stoickim spokojem obserwował krzątaninę kobiety, która spojrzawszy na zegarek, zaczęła nerwowo biegać po mieszkaniu. Pochłonięta pośpiechem poranka zapomniała już o rozmowie z Łucją.
Stanęła w niewielkiej łazience utrzymanej w odcieniach bieli i miedzi. Zapaliła mały kinkiet nad lustrem. Wsunęła na biodra czarną, ołówkową spódnicę i ostrożnie zapięła suwak. Do biurowej elegancji dołu dobrała turkusową koszulę z delikatnym haftem na kołnierzyku i koronką na ramionach – prostota z odrobiną fantazji. Czarne, wysokie szpilki dodały Felicji pewności siebie.
Podkreśliła tuszem długie rzęsy i pociągnęła usta czerwoną pomadką. Proste włosy do ramion o nowym odcieniu granatowej czerni nie układały się zbyt posłusznie, ale tego ranka Felicja była w stanie im to wybaczyć. Już miała wychodzić, gdy zerknęła w stronę okna i Złociutkiego.
– O nie! – zawołała przerażona. – Długo to nawet ty, Złociutki, nie pociągniesz ze mną, jeśli nie będę cię podlewać.
Chwyciła filiżankę z marną resztką kawy i chlusnęła do doniczki Złociutkiego. Kaktus wytrwale milczał.
– No! – powiedziała z dumą. – Teraz mogę iść. Tylko niech ta kofeina za bardzo cię nie pobudzi. – Pogroziła mu palcem, mrużąc oczy i wyszła.
Gdy przestępowała próg mieszkania, na wycieraczce przed drzwiami dostrzegła kamień. Z westchnieniem podniosła go i schowała do kieszeni. Dobry nastrój prysnął jak bańka mydlana. Zamknęła drzwi, klnąc cicho na zacinający się zamek.
Gdzieś między parkingiem a chodnikiem usłyszała telefon. Zanurzyła dłoń we wnętrzu torebki.
Mama Wojtka. Wsunęła drugą rękę do kieszeni i ścisnęła ciążący w niej kamień. Ta jego niezniszczalność stała się jego atutem… Nie mogła go zniszczyć ani rozkruszyć. Mogłaby nim cisnąć z całych sił przed siebie, a on by przetrwał.
Czasami miała wrażenie, że przeszłość nigdy jej nie opuści – że będzie się wkradać w każdą sekundę teraźniejszości, pochłaniając nawet najmniejszą nadzieję na jutro.
Felicja rozumiała matkę Wojtka. Może nawet zbyt dobrze, zbyt empatycznie, ale przecież były jakieś granice, jakieś miejsce, w którym przeszłość powinna zacząć się zacierać i odchodzić w niepamięć.
Odebrała.
– Słucham?
Starała się nadać głosowi ton beztroski, wiedząc, że zapewne, niezależnie od jej chęci, przekształci się on prędzej czy później w słabo maskowaną irytację.
– Felciu, źle się dziś czuję. Podjechałabyś ze mną do doktora Ryłki?
Felicja przełknęła ślinę. Telefon trzymała tak mocno, że palce zaczęły jej drętwieć. W ostatnim miesiącu była u doktora Ryłki trzy razy. Nie zdziwiłaby się, gdyby „pan doktór” zaprosił ją na niedzielny, rodzinny obiad i zaczął opowiadać o babce ze strony ciotecznego wuja matki – była z nim przecież w coraz bardziej zażyłych stosunkach, a w każdym razie spotykała się z nim zdecydowanie częściej niż z własną siostrą.
– Oczywiście. – Nie udało jej się ukryć irytacji. Wypełzła niczym zaskroniec na słońce. Rozłożyła się i bezczelnie wylegiwała w cieple braku stanowczości Felicji. – Podjadę po pracy.
Rozłączyła się i cisnęła telefon do torebki. Wsiadła do samochodu i energicznie wdepnęła pedał gazu. Zbyt energicznie. Przynajmniej dla policji stojącej za rogiem.
– Dokumenty poproszę.
Felicja zaklęła pod nosem.
– Coś chciała pani powiedzieć?
Młody mężczyzna spojrzał na nią spod dziwnej czapki.
Serio musieli nosić coś takiego na głowie? Kobieta zastanowiła się przez chwilę nad brzydkim odcieniem błękitu. A może to policjant był brzydki? Czuła, że rzeczywistość zaczyna jej się rozmazywać, jakby jakiś dzieciak wziął gumkę i tarł nią z całej siły w obraz przed jej oczami.
– Przekroczyła pani prędkość. Ograniczenie było. Znak również.
Felicja znała uliczki osiedla na pamięć. Mogłaby śmiało wygłosić temu człowiekowi wykład na temat ich rozmieszczenia. Jednak to nie ona była tutaj od pouczania.
– To przez teściową. Niedoszłą – powiedziała po prostu.
W oczach młodego mężczyzny coś błysnęło. Iskra zrozumienia?
– Teściową… – powtórzył za nią i przygryzł końcówkę długopisu. – Zdenerwowała panią? – dopytał, mrużąc oczy.
Felicja zobaczyła światełko w tunelu. Miała jeszcze szansę uniknąć mandatu. Bała się, że kolejne punkty pozbawią ją prawa jazdy – to byłaby katastrofa, uziemienie i męka.
Skinęła głową. Spróbowała nadać swojej twarzy odpowiednio dramatyczny wyraz.
– Teściowa… Słabo się poczuła… – Felicja znacząco zawiesiła głos. Policjant coraz szerzej otwierał oczy.
– Najgorsze jest to – mężczyzna zaczął nagle mówić, lekko czerwieniejąc na twarzy – że jak człowiek próbuje odmówić, to potem żona wypomina, że przecież to mamusia i że sama i chora, bo tatuś umarł.
Felicja aż się zapowietrzyła. Ile w tym młodym człowieku było złych emocji! No, no – nie spodziewała się.
– A mamusia dzwoni co wieczór – kontynuował policjant, coraz bardziej podnosząc głos. – I nawet jakby człowiek chciał spędzić spokojny wieczór, to nie może, bo kto dzwoni? Mamusia dzwoni. A na weekend się nie wyjedzie, bo do mamusi trzeba na obiad! Bo przecież mamusia samotna i chora! I tak co niedzielę. Co niedzielę! Wyobraża sobie pani? Ja nie znam innej niedzieli niż ta o zapachu naftaliny i starych, zakurzonych, szklanych kociąt! My nawet nie mamy kiedy się dorobić dzieci! Nie żebym nie chciał! No, ale z mamusią nad głową to nic nie wypali!
Tego już Felicja wiedzieć nie musiała. Spuściła wzrok. Chyba ciut przesadziła z tą strategią.
– A wie pani – policjant oparł się o drzwi samochodu i wciągnął głęboko powietrze, wąs nad jego górną wargą uniósł się nieznacznie – że w sierpniu to musieliśmy z wakacji wcześniej wracać, bo mamusia się przewróciła i żona musiała przez tydzień u mamusi mieszkać! Bo mamusia chodzić nie mogła. Pomocy potrzebowała. – Ostatnie zdanie wypowiedział wysokim głosem, parodiując żonę, a może mamusię.
Felicja powstrzymała śmiech. Nie wolno się przecież śmiać z ludzkich dramatów. A tu dramat był poważniejszy nawet od jej własnego.
– Niech pani jedzie! – rzucił nagle policjant, oddając Felicji dokumenty.
Na jego twarzy malowała się rezygnacja.
– A pan niech się nie poddaje. Nic nie trwa wiecznie.
Uśmiechnął się blado na jej słowa.
– Tylko to trzyma mnie przy życiu – odpowiedział, puścił do niej oko i otworzył drzwi do samochodu. – Ale niech pani patrzy na znaki. Znaki w życiu są najważniejsze. Czasem mogą uratować życie…
– Obiecuję, że będę. I proszę nie pozdrawiać mamusi.
Zaśmiali się szczerze, oboje.
Dopiero po kilku minutach ostrożnej jazdy Felicja dała upust emocjom. No przecież nie będzie tak blisko stał drugi patrol. Wzięła głęboki oddech i wcisnęła swój ulubiony pedał – gazu. Uwielbiała prędkość, a szybka jazda samochodem miała coś ze skoków na bungee. Ładowała ją energią i siłą, wprawiała w dobry nastrój.
Po kilku minutach pirackich szaleństw na drodze Felicja zaparkowała pod szklanym biurowcem. Dzień w biurze zapowiadał się zwyczajnie. Wynikająca z monotonii przyjemna iluzja stabilizacji i bezpieczeństwa.
Weszła do gabinetu i sięgnęła do kieszeni płaszcza. Wyciągnęła z niej kamień – ten, który rano czekał na nią na wycieraczce, i odłożyła go do drewnianej skrzynki pod oknem. Co rano znajdowała jeden na wycieraczce – niektóre były małe i okrągłe, inne duże i ciężkie. Doskonale znała ich liczbę w skrzynce – osiemdziesiąt sześć.
Gdy do gabinetu weszła sekretarka, Felicja drgnęła. Odwróciła wzrok od skrzynki z kamieniami i spojrzała wyczekująco na młodą kobietę. Ta ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Ciekawe, kiedy to się skończy…
Postawiła na biurku Felicji pudełko z wegańskim lunchem. Felicja znała odpowiedź na to pytanie. Wiedziała, że gdy liczba kamieni dobije stu, kamienne upominki się skończą, a na ich miejsce przyjdą kolejne. Były już suche gałęzie i kartki z kalendarza… Teraz może będą białe myszki albo ziarenka pieprzu?
To było jedno z dziwactw, które musiała zaakceptować, które wrosło w jej życie niczym drzewo na środku wymarłego ogrodu.
– Przyniosłam ci obiad – sekretarka spojrzała na białe pudełko wypełnione jarmużem i tofu – a wieczorem idziemy z HR-em na drinka. ‒ Zamrugała i spojrzała na Felicję. Dłonią poprawiła blond loki opadające miękko na ramiona. – Chcesz dołączyć?
Felicja zaklęła kolejny raz tego poranka. Pani Wiesia.
– Nie mogę – powiedziała spokojnie, choć miała ochotę się rozpłakać, a może nawet krzyczeć?
Czasami jej emocje ją zaskakiwały.
– Znowu „pan doktór”?
Felicja kiwnęła głową.
– Mogłabyś już odpuścić.
– Przecież wiesz, że nie mogę. Ta kobieta cierpi.
– A ty nie?
Dziewczyna zniknęła za drzwiami, zostawiając Felicję z pytaniem, które usiadło jej na ramieniu i cicho szeptało do ucha odpowiedź.
Niestety nie dokończyła tego dialogu, bo została wezwana do biura dyrekcji. Nie lubiła tych spotkań, które, choć krótkie, zawsze ją wykańczały. Dyrektor handlowy był niski i zaciekły, a główny – ogromny i głośny. Obydwaj stanowili mieszankę wybuchową i to wcale nie w przenośni.
Felicja wzięła głęboki wdech i pchnęła ciężkie drzwi. Czuła się niczym myszka wchodząca do wielkiej, królewskiej komnaty. Otaczały ją antyki, porcelana i sztuka, której nie rozumiała. Ogarnął ją chłód i to był właściwie jedyny element, który jej tu odpowiadał.
Jak to możliwe, że miejsce odbiera człowiekowi centymetry? Jakim cudem pewny siebie, przebojowy człowiek w surowym otoczeniu należącym do przełożonego staje się mały niczym mrówka?
– Pani Felicjo… – Po tonie głosu dyrektora poznała, że to nie będzie łatwa rozmowa. Nie dla niej, dla niego. Poczuła gwałtowny przypływ adrenaliny, taki sam jak ten, kiedy skakała.
Na jej usta powoli wypłynął szeroki uśmiech. Mężczyzna zaczął mówić, że wyniki spadają, statystyki są bezlitosne, że mogłaby więcej i częściej, i że ten nowy klient…
– Niech was wszystkich szlag jasny trafi!
A to był tylko początek. Mówiła jeszcze o zakompleksionych karłach i bezdusznej machinie korporacji. Dodała coś o niewolnictwie i zniewoleniu umysłowym. Wspomniała szowinizm i zakłamanie. Krzyczała o manipulacji i nazistowskich metodach menedżerskich zarządu.
A kiedy skończyła krzyczeć, poczuła się lekko. Nie była mrówką, była piórkiem unoszącym się na wietrze własnych, rozładowanych emocji.
Wyszła z gabinetu, nie dając dojść mężczyźnie do słowa.
– Wyrzucił cię?
Sekretarka podbiegła, gdy ciężkie drzwi powoli się zamknęły.
– Pewnie zaraz to zrobi. – Felicja uśmiechnęła się tryumfalnie.
Paliły ją policzki i bolały ramiona. Wygładziła czarną, ołówkową spódnicę i zapięła guzik marynarki. Musiał się rozpiąć, gdy machała rękoma.
Po chwili podbiegła do niej przestraszona stażystka.
– Pani Felicjo! Słychać było panią aż na korytarzu… – Jej blada jak ściana twarz zdradzała coś więcej niż przerażenie, to była panika, ta najprostsza, pierwotna.
– To dobrze. – Felicja czuła, że odzyskuje panowanie nad sobą. – Jeśli coś mi nie pasuje, zmieniam to i nic nie ukrywam. Zbyt dużo na świecie jest fałszu. Ludziom trzeba mówić prawdę. Czasem tylko to odróżnia nas od zwierząt.
– Czy to znaczy, że zmienia pani pracę? – Podbródek kobiety zaczął lekko drżeć.
– Po tym, co powiedziałam za tymi drzwiami, chyba nie mam wyjścia. – Felicja spojrzała na mahoniowe drewno, za którym jeszcze parę minut temu rzucała obelgi. – Ale nie mogłam postąpić inaczej. W tej firmie przestało się szanować pracowników. Kiedy pieniądz zaczyna przejmować kontrolę nad ludzkim umysłem, trzeba uciekać. Ja uciekam.
– A co ze mną? – Oczy dziewczyny zaszkliły się, wypełniła je rozpacz.
– A co ma być? – Felicja wydęła intensywnie pomalowane wargi. Odkąd pamiętała, kochała czerwony kolor, krwista czerwień od czasów liceum była jej znakiem rozpoznawczym. – Ty pracujesz tu nadal. Tylko nie daj sobą pomiatać. Nikomu! – rzuciła na odchodnym i skierowała się w stronę wyjścia.
– Zazdroszczę pani odwagi…
Słowa dziewczyny zawisły gdzieś za plecami Felicji. Odwaga – czy aby na pewno to była odwaga? Jej siostra nazwałaby to raczej nieodpowiedzialną brawurą, a mama dziecinadą. Co powiedziałaby babcia Michalina?
Felicja na chwilę się zamyśliła. Ciekawe, dlaczego przyszła jej na myśl rodzina...
Z mocno bijącym z emocji sercem zeszła po stromych schodach – zazwyczaj wybierała windę. Dziś jednak wszystko wyglądało inaczej. Minęła portiera – wciąż miał tę samą, znudzoną minę.
Głęboki oddech wzięła dopiero na dole, kiedy ostre promienie słońca zmusiły ją do zmrużenia wielkich, niebieskich oczu. Stała na środku ulicy w centrum Rzeszowa. Życie toczyło się tu dokładnie tak samo jak wtedy, gdy wchodziła do wysokiego budynku. Samochody tak samo pędziły jeden za drugim, ludzie biegli przed siebie, wpatrzeni albo we własne buty, albo w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Po drugiej stronie ulicy znajdowała się agencja reklamowa, z której usług Felicja często korzystała – cudownie współpracowało jej się z tamtejszymi grafikami. I teraz to wszystko miało się skończyć.
Ze smutkiem pomyślała o panu Andrzeju, z którym już nie przedyskutuje wizji nowej kampanii. Kilka metrów dalej była piekarnia. Nigdzie indziej nie piekli tak kruchych ciasteczek owsianych. Po raz pierwszy w życiu pomyślała, że może się rozpędziła. Może nie miała racji, nie powinna?
To, o czym mówił dziś rano mdły spiker w radiu, nabrało nagle realnych kształtów. Koniec pewnego etapu przyszedł zupełnie niespodziewanie, a może czaił się już od dawna za rogiem, tylko Felicja, zbyt skupiona na sobie, nie dostrzegała go?
Zmiana – słowo ekscytujące i jednocześnie budzące trwogę.
Nagle minęła ją kobieta – Felicja znała ją z widzenia. Uczyła w pobliskiej szkole. Twarz kobiety kontrastowała z chaosem ulicy – była spokojna i uśmiechnięta. Nie ściągał jej grymas bólu ani rezygnacji. Nie była spięta.
– Czeka cię długa droga, ale na końcu zawsze jest nagroda. Życie to ryzyko, a kto nie podejmuje ryzyka, ten nie pije szampana. Upadniesz wiele razy, ale każdy upadek jest tylko etapem.
Felicja rozejrzała się nerwowo. Czyżby nieznajoma mówiła do niej?
– Ty kontrolujesz swoje życie. Tylko ty masz na nie wpływ. Nie pozwól, by przeszłość lub inni ludzie decydowali o tobie. Nie pozwól przede wszystkim, by lęk determinował to, kim jesteś teraz.
Felicja poczuła, że robi jej się gorąco. Panika ogarnęła całe jej ciało. Co tu się dzieje?
Dopiero po chwili dostrzegła zamyśloną nastolatkę u boku nauczycielki i odetchnęła. Kobieta rozmawiała z dziewczyną idącą gdzieś z boku. Zbyt przezroczystą, żeby można ją było dostrzec do razu.
Przez chwilę Felicja stała na chodniku i gorączkowo rozglądała się dookoła. Słońce było coraz wyżej i coraz mocniej grzało ją w plecy. Poczuła delikatne kropelki potu łaskoczące ją po kręgosłupie.
Rozpięła guziki marynarki i podwinęła rękawy. Szła. Miała wrażenie, że rzeczywistość ją osacza – samochody jechały zbyt głośno, szpilki stukały zbyt donośnie, serce biło za szybko.
Co teraz? – ta jedna myśl plątała się w jej głowie. Skórzana torebka ze znaczkiem znanej marki zaczęła jej ciążyć na ramieniu.
Zakupy. Nic innego nie przychodziło jej do głowy. Nowe ciuchy, modne buty i stylowe dodatki zawsze koiły jej smutki. Ruszyła w stronę Millenium Hall – ulubionej rzeszowskiej galerii. Na wiadukcie na chwilę się zatrzymała i wychyliła za metalową barierkę. Pod jej stopami jechały pociągi. Każdy miał swój cel i zaplanowaną stację. Felicja nie miała nic. Musiała się schować w galerii.
Sklepowy gwar od razu ukoił jej skołatane nerwy. Kolorowe reklamy skutecznie oderwały ją od ponurych myśli. Co ma być, to przecież i tak będzie – pomyślała z nadzieją i skierowała się na pierwsze piętro.
Między rzędami wieszaków, z których kusiły intrygujące sukienki i niebanalne żakiety, otoczona twarzami znajomych, uśmiechniętych, mniejsza o to, czy szczerze, ekspedientek, Felicja zapomniała o kłopotach.
W tle grała łagodna muzyka, a ona z nieskrywaną przyjemnością pozwoliła młodym sprzedawczyniom się obsługiwać i przez długie godziny mierzyła kolejne ciuchy.
Felicja brylowała w butiku jak klientka ze złotą kartą w portfelu, odkąd zaczęła pracę w firmie marketingowej, z której właśnie została wyrzucona.
Przypomniała sobie, że kiedy pierwszy raz przekroczyła próg sklepu, zachwycił ją luksus wystroju i elegancja ekspedientek. Pięć lat, a jakby wczoraj. Rok po śmierci Wojtka, miesiąc po rozpoczęciu nowej pracy, z pierwszą wypłatą na koncie.
Felicja lubiła ten sklep nie tylko z powodu oryginalnych ciuchów wiszących na fikuśnych wieszakach i luksusu podkreślanego zapachem egzotycznych orchidei. Darzyła to miejsce sympatią również dlatego, że wszystkie ubrania szyte były ze zrecyklingowanych materiałów, w tym nawet z butelek PET. To była obsesja Felicji: świat i jego przyszłość. Czasami martwiła się o niego bardziej niż o siebie, płakała, oglądając filmy przyrodnicze o ginących gatunkach. Przekonywała każdego do porzucenia plastiku. Sklepy takie jak ten były jej bliskie również z powodów ideowych. Felicję cieszyła świadomość, że kupując nową sukienkę, nie szkodzi naturze, bo przy jej produkcji wyemitowano mniej gazów cieplarnianych, oszczędzano wodę i energię. Ot, niby drobiazg, ale w ważnej sprawie.
Po kilkudziesięciu minutach w dusznej przymierzalni Felicja odsunęła grubą kotarę w kolorze królewskiej czerwieni i sprężystym krokiem poszła uregulować rachunek – wysoki jak zawsze, ale zasmucający jak nigdy. I nie chodziło o to, że jej konto uszczupliło się o kilka tysięcy. Nie. Pieniądze nigdy nie były dla niej wartością samą w sobie.
Do Felicji dotarło, że ani ta złota karta, ani torby pełne zakupów nie mają żadnego znaczenia, nic nie zmienią. Ponure myśli wróciły. Wróciła samotność, pojawiły się smutek i poczucie, że przyszłość jest wielką niewiadomą.
Żonglując licznymi torbami, zaczęła analizować wydarzenia dnia. Czy dobrze zrobiła, że nazwała szefa nieodpowiedzialnym dupkiem? Czy nie przesadziła, krzycząc, że pozwie całą firmę o znieważanie i mobbing? Fakt, dostała o kilka projektów za dużo, ale może wystarczyłoby grzecznie wyjaśnić, że ich nie przyjmie? Ostatnia premia też nie była zadowalająca, lecz może powinna była porozmawiać z handlowym o podwyżce?
Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu Felicja zaczęła wątpić w słuszność swoich decyzji. Skierowała się do ulubionej kawiarenki. Mimo że Café Iluzja mieściła się w samym sercu ogromnej galerii, było to miejsce klimatyczne i intymne. Felicja upodobała sobie zwłaszcza jeden stolik, schowany w samym rogu kawiarni.
Tym razem jednak karmelowa latte z owsianym mlekiem nie udźwignęła ciężaru jej smutku. Felicja czuła dopadające ją przygnębienie. Jej własne lęki zaczynały ją dusić. Nie mogła złapać oddechu. Coś ją ściskało za gardło. Coś ją ściągało w dół, a przecież ona uwielbiała wyżyny. Kochała wysokość, adrenalinę i przestrzeń. Tymczasem czuła się zamknięta w klaustrofobicznej piwnicy własnych lęków.
Czy tak czują się ludzie, którzy toną? – pomyślała, uderzając palcami o blat stolika.
Zerknęła w ogromne okno. W szybie mogła dostrzec odbicie własnej twarzy – makijaż podkreślał duże oczy. Od zawsze lubiła mocną kreskę, ale dziś pierwszy raz pomyślała, że lepiej by jej było w nieco łagodniejszej wersji siebie.
Czarne włosy, zawsze pełne blasku – gęste i lśniące – nie dodawały jej teraz uroku. Jakby uroda wynikała z pewności siebie, wewnętrznej siły, której dziś Felicji brakowało. To wszystko, co było na zewnątrz, nie było prawdziwe. Ukryła się pod warstwą kosmetyków i drogich ciuchów. Świat może i mogła przekonać, ale z pewnością nie mogła przekonać samej siebie.
Przypomniał jej się Wojtek. Jej Wojtek. A jeśli i on nie był prawdziwy? Jeśli widziała w nim jedynie to, co chciała zobaczyć? Nie było go już sześć lat. Jego śmierć była niewidzialną granicą, nie tylko końcem jego życia, ich wspólnych marzeń, ale i jej beztroski. Jego odejście było pożegnaniem z tym, kim mogłaby być, jednak nie już nie będzie. Zabrał jej wszystko. Zostawił tylko matkę.
Felicję przeszedł dreszcz. Uniosła wysoką szklankę i zatopiła usta w karmelowej piance. Przyjemny, słodki zapach kawy i ciepłego mleka na moment ją rozluźnił. Po chwili wyciągnęła z torebki telefon. Od niechcenia przejrzała pocztę i media społecznościowe. Nic ciekawego. Nagle, przeglądając galerię, trafiła na zdjęcie z Tobiaszem. Dotknęła palcem błyszczącego ekranu. Na fotce Tobiasz uśmiechał się radośnie. Zrobili to zdjęcie w czasie przejażdżki rowerowej. Felicja była spocona, a Tobiasz skacowany – dzień wcześniej za dużo wypił. A mimo to ze zdjęcia bił spokój i dobry nastrój.
Tobiasz. Było to zdjęcie dwojga przyjaciół – uśmiechniętych i zrelaksowanych. Kiedy nawet przyjaźń stała się trudna? Felicja poczuła tęsknotę. Dziwne uczucie – powodowało lekkie mrowienie w klatce piersiowej i ból w okolicy mostka. Przygryzła wargę. Może powinna do niego zadzwonić? Ale zaraz potem przypomniała sobie, dlaczego musiała się od niego odciąć. Nigdy nie potrafiła bawić się ludzkimi uczuciami. Tej jednej granicy nie umiała przekroczyć.
I wtedy przypomniało jej się jej własne złamane dawno temu serce. Cierpiała, bo ktoś nie odwzajemnił jej miłości. Wziął jej uczucia w dłonie, a potem rozdeptał. Wzdrygnęła się na samą myśl. Wspominała długie bezsenne noce i jeszcze gorsze poranki. Dziś już wiedziała, że złamanego serca nie można wyleczyć. Można czekać, aż blizny pokryją jego powierzchnię, można nauczyć się na nowo uśmiechać, ale nigdy nic nie będzie tak samo – raz utracone beztroska i ufność nie powracają.
A przecież potem Felicja poznała Wojtka – studencką, prawdziwą miłość. I kolejny raz ból i cierpienie. I życiowa nauczka, że miłość zawsze kończy się łzami.
Niespodziewanie wstała od stolika. Zostawiła napiwek, pomięty dziesięciozłotowy banknot, i zdecydowanym krokiem wyszła z kawiarni. Przeszła przez szklane drzwi i po raz kolejny oślepiły ją zbyt jasne promienie słońca, które jakby z niej drwiło, jaśniejąc, gdy ona stawała się coraz pochmurniejsza.
Włożyła czarne okulary. Dopiero kiedy świat pociemniał, odetchnęła i mogła pójść dalej. Minęła niewielki dworzec podmiejski, weszła na chodnik. W duchu skrytykowała się za zakup tak niewygodnych butów – czarne szpilki wyglądały obłędnie, ale zdecydowanie nie nadawały się na refleksyjne spacery po mieście. Na chwilę Felicja oderwała myśli od obolałych stóp – mijała właśnie jakiś ogólniak. Tłum nastolatków przetaczał się przed nią.
Kolorowa młodzież szła powoli, tanecznym krokiem, zajmując całą szerokość chodnika. Wypełniali całą przestrzeń wokół siebie. Młodość raziła w oczy bardziej niż słońce, odwaga aż zapierała dech, a niedające się ukryć szczęście powodowało ostre ukłucie zazdrości. Felicja spojrzała na jedną z dziewczyn, nieco nieśmiałą, lecz roześmianą. Spojrzała w jej oczy nieco za długo. Dostrzegła w niej siebie w tym wieku, z pierwszą miłosną porażką na koncie i wiarą, że jutro daje nadzieję. Dziś już wie, że się myliła. Świat był brutalną dżunglą, nigdy nie było lepiej. Jeszcze raz przyjrzała się dziewczynie w niebieskich dżinsach i zielonej koszulce. Powinna ją ostrzec, by nie była naiwna i trzymała życie na dystans?
Nagle przypomniała sobie o mamie Wojtka. Cicho zaklęła pod nosem. Skręciła w stronę wieżowca, gdzie zostawiła samochód. Spocona, zła i obolała wrzuciła do bagażnika torby pełne zakupów i ruszyła w stronę osiedla, które z pewnością pamiętało szare czasy komuny.
Pół godziny później stała już w progu mieszkania mamy zmarłego narzeczonego i zaciskała pięści.
– Felciu! Myślałam, że już nie przyjdziesz!
Pani Wiesia zmierzyła ją wzrokiem. Felicja spojrzała na jej pomarszczone dłonie ozdobione rzędem złotych pierścionków. Starsza pani zapięła turkusowy sweterek i zamaszyście zamknęła drzwi – zbyt energicznie jak na zmęczoną życiem staruszkę.
– Ciężki dzień? – spytała pani Wiesia, gdy wsiadły do auta.
Felicja czuła na sobie wzrok niedoszłej teściowej. Odliczała w głowie sekundy, kiedy po raz pierwszy padnie imię Wojtka.