W węgierskim zamku - ebook
W węgierskim zamku - ebook
Prudence Elliot jedzie na Węgry, by skatalogować kolekcję dzieł sztuki znanego węgierskiego milionera. W zamku wita ją wnuk kolekcjonera Laszlo Cziffra – mężczyzna, którego przed laty bardzo kochała, ale który ją zawiódł i oszukał. To spotkanie jest szokiem dla obojga. Obwiniają się wzajemnie o rozpad ich związku i nie chcą się więcej widzieć. Laszlo zwalnia Prudence ze zlecenia. Jednak przeszłość i dawne uczucia wracają z siłą, której nie sposób się oprzeć…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2856-5 |
Rozmiar pliku: | 721 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Laszlo Cziffra de Zsadany odgarnął z czoła kosmyk czarnych włosów i marszcząc brwi, popatrzył na młodą kobietę o nienagannej fryzurze. Mimowolnie zacisnął szczęki, uświadamiając sobie kontrast między niewinnym spojrzeniem jej szarych oczu a zmysłowymi ustami.
Była kusząco, zniewalająco piękna. Dla takiej kobiety mężczyzna gotów byłby uczynić wszystko. Nawet się z nią ożenić, pomyślał Laszlo z ponurym uśmiechem.
Ogarnęło go znużenie i irytacja. Pochylił się i odczytał napis u dołu obrazu, który oglądał. Katalina Csesnek de Veszprem. Lecz po chwili jego spojrzenie znów powędrowało do twarzy sportretowanej kobiety. Zadawał sobie pytanie, co go niepokoi w tym obrazie, lecz zarazem wzdragał się przed odpowiedzią.
Poczuł gniew zmieszany z żalem. Patrzył na Katalinę, ale oczami wyobraźni widział inną kobietę. Ta modelka na obrazie była do niej tylko nieco podobna: cera, zarys twarzy, lecz nic więcej.
Wyprowadzony z równowagi widokiem tych szarych oczu, popatrzył tęsknie na węgierski krajobraz za oknem. Znieruchomiał, gdy dobiegło go pohukiwanie sowy. Za dnia to wróżyło nieszczęście. Zmrużył złociste oczy i wypatrywał ptaka na bladoniebieskim niebie.
Potem odwrócił się do swojego charta Besnika siedzącego na podłodze i podrapał go za uszami.
– Obaj potrzebujemy świeżego powietrza. – Pstryknął palcami i pies zerwał się żywo na nogi. – Chodźmy, zanim zacznę przesądnie liczyć kukania kukułek.
Przeszedł wolno przez zamkowe korytarze. Widok drewnianych boazerii i znajomy zapach woskowanej podłogi trochę go uspokoiły. Mijając gabinet swojego dziadka Janosa spostrzegł, że drzwi są uchylone. Zajrzał i zobaczył starca siedzącego za biurkiem.
Serce mu się ścisnęło, gdy sobie uświadomił, jak bardzo jest drobny i kruchy. Od śmierci swojej żony Annuski przed sześcioma laty dziadek wciąż opłakiwał jej utratę. Laszlo się zawahał i ostatecznie cicho zamknął drzwi. Wyglądało na to, że Janos pragnie w tej chwili być sam.
Zastanawiał się, dlaczego dziadek wstał tak wcześnie. A potem sobie przypomniał. Oczywiście. Dziś przyjeżdża Seymour!
Nic dziwnego, że Janos nie mógł spać. Od trzydziestu lat niemal obsesyjnie kolekcjonował dzieła sztuki i dzisiaj po raz pierwszy miał pokazać swój zbiór komuś z zewnątrz – ekspertowi z Londynu Edmundowi Seymourowi.
Laszlo się skrzywił. Instynktownie nie ufał obcym. Wprawdzie nie poznał jeszcze Seymoura, lecz już zawczasu nabrał do niego niechęci, zwłaszcza że przez kilka najbliższych tygodni będzie musiał znosić jego towarzystwo.
Ostrożnie zajrzał do kuchni i odetchnął z ulgą. Gospodyni Rosa jeszcze nie wstała. Wolał chwilowo uniknąć jej świdrującego wzroku. Tylko przed dziadkiem i przed nią nie potrafił nigdy ukryć swoich uczuć.
Otworzył olbrzymią lodówkę, lecz na widok zimnych mięs i sałatek nagle stracił apetyt i zamknął ją cicho. W trakcie choroby babki jedzenie stanowiło dla niego rodzaj pociechy, a po jej śmierci przerodziło się w pasję, tak że otworzył restaurację w centrum Budapesztu. Ten projekt był ryzykowny i kosztował go wiele ciężkiej pracy, ale jedno i drugie sprawiło Laszlo przyjemność, a obecnie był już właścicielem znakomicie prosperującej sieci wytwornych restauracji.
Pomyślał teraz z satysfakcją, że nie jest już tylko wnukiem swojego dziadka, lecz bogatym, niezależnym biznesmenem.
To nie znaczyło, że nie był dumny z przynależności do rodu de Zsadany. Tyle tylko, że wiązały się z tym pewne uciążliwie zobowiązania. Takie jak konieczność zniesienia zbliżającej się nieuchronnie wizyty Seymoura. Westchnął i zapragnął, by ten cholerny facet zatelefonował i odwołał swój przyjazd.
Jak na zawołanie odezwała się komórka w kieszeni Laszlo. Wyjął ją i zobaczył, że dzwoni Jakob.
– Witaj, Laszlo! Dzwonię, żeby ci przypomnieć o dzisiejszym przyjeździe waszego gościa.
Laszlo potrząsnął głową. Jakob Frankel był prawnikiem rodziny de Zsadany i dobrym człowiekiem, ale Laszlo nie potrafił już pozbyć się rezerwy wobec postronnych osób. Nie po tym, co się ostatnio wydarzyło.
– Wiem, że mi nie uwierzysz, ale pamiętam o tym – odparł.
– To świetnie – rzekł adwoka. – Wyślę po niego samochód, ale gdybyś mógł być na miejscu i go powitać…
– Jasne, że będę – rzucił Laszlo cierpko, lecz zaraz się zreflektował i dodał łagodniejszym tonem: – I powiadom mnie, gdybym mógł zrobić coś jeszcze.
– Oczywiście, oczywiście. Jestem jednak pewien, że nie będzie takiej potrzeby – powiedział pospiesznie Jakob, wyraźnie chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę.
Laszlo mruknął coś niezobowiązująco i zaczął rozmyślać o dziadku. Jego hobby kolekcjonerskie długo wydawało się ludziom czymś dziwnie bezdusznym i bezsensownym, ale po śmierci Annuski ta powszechna opinia uległa zmianie, podobnie jak wszystko inne.
Po jej pogrzebie życie w zamku stało się coraz smutniejsze. Janos od szoku i rozpaczy przeszedł do stanu depresyjnej apatii, której upływ czasu nie potrafił uleczyć. Tak mijały miesiące i lata. Dopiero od niedawna zdawał się powoli powracać do równowagi. Nieoczekiwanym impulsem stała się dla niego lektura korespondencji z żoną, co przypomniało mu o ich wspólnej pasji do sztuki.
Laszlo ostrożnie zachęcał dziadka do wskrzeszenia dawnego hobby. Ku jego zaskoczeniu Janos wyrwał się z letargu i nieoczekiwanie postanowił, że zleci skatalogowanie swoich bogatych zbiorów. Skontaktował się z londyńskim domem aukcyjnym Seymour i zaprosił jego ekstrawaganckiego właściciela Edmunda Seymoura, aby odwiedził zamek Kastely Almasy.
Laszlo się skrzywił. Cieszyło go ozdrowienie i entuzjazm dziadka, ale jak, u licha, zdoła znieść obecność tego obcego w ich domu?
Te rozmyślania przerwał mu głos Jakoba:
– Wiem, jak bardzo nie cierpisz towarzystwa innych ludzi… – Zapadła niezręczna cisza, a potem prawnik odchrząknął i zaczął jeszcze raz: – Chciałem po prostu powiedzieć…
– W zamku jest ponad trzydzieści pokoi – przerwał mu szorstko Laszlo. – Myślę więc, że zdołam sobie jakoś poradzić z obecnością jednego gościa.
Przeszyło go nagle poczucie winy. Niech ten Seymour zostanie tu nawet przez rok, jeśli to ma uszczęśliwić dziadka. I doprawdy, cóż to jest kilka tygodni? Liczy się tylko dobro Janosa.
– Poradzę sobie – powtórzył.
– Oczywiście… oczywiście – rzekł Jakob z nerwowym śmiechem. – Być może ta wizyta sprawi ci nawet przyjemność. Janos wspomniał mi wczoraj, że rozważa zaproszenie z tej okazji na kolację kilku osób z sąsiedztwa. Rodzina Szecsenyi jest sympatyczna i mają córkę mniej więcej w twoim wieku.
Pomimo blasku porannego słońca Laszlo wydało się, że w pokoju zrobiło się ciemno i zimno jak w grobowcu. Kurczowo ścisnął komórkę, a serce zaczęło wybijać ostrzegawczy werbel.
Odetchnął kilkakrotnie, żeby się uspokoić.
– Zastanowię się nad tym – odrzekł wreszcie napiętym tonem.
Wiedział, że Janos w głębi duszy pragnie, by jego wnuk się ożenił, skoro on sam był tak szczęśliwy przez czterdzieści lat swego małżenstwa.
Zacisnął pięść tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w dłoń. Gdybyż tylko mógł poślubić jakąś uroczą, ładną dziewczynę, taką jak Agnes Szecsenyi. To byłoby warte więcej niż pięćdziesiąt obrazów z kolekcji dziadka.
Ale tak się nigdy nie stanie, bez względu na starania Janosa.
– A więc, czy przeczytałaś uważnie moje notatki, Prue?
Prudence Elliot odrzuciła ze świetliście szarych oczu pasmo jasnych włosów i policzyła powoli do dziesięciu. Dopiero przed godziną wylądowała na węgierskim lotnisku, a jej wuj Edmund dzwonił już trzeci raz, by się przekonać, jak sobie radzi. Innymi słowy, sprawdzał ją.
– Nie chcę się wydać zrzędliwy – dodał po chwili. – Po prostu żałuję, że nie mogę ci towarzyszyć, rozumiesz?
Te słowa sprawiły, że niepokój Prudence zastąpiło poczucie winy. Oczywiście rozumiała. Jej wuj stworzył sam firmę aukcyjną, a zlecenie skatalogowania legendarnej kolekcji dzieł sztuki należącej do węgierskiego miliardera i samotnika Janosa Almasy de Zsadany stanowiło ukoronowanie jego kariery zawodowej.
Przypomniała sobie wyraz podekscytowania i lęku na twarzy Edmunda, kiedy otrzymał zaproszenie do odwiedzenia zamku rodu de Zsadany na Węgrzech. Wciąż brzmiały jej w uszach jego słowa:
– Ten człowiek to współczesny Medyceusz. Oczywiście, nikt nie zna dokładnie jego kolekcji, ale według ostrożnych szacunków jest warta ponad miliard.
To nie Prudence, lecz Edmund dysponujący trzydziestoletnim doświadczeniem zawodowym powinien siedzieć teraz w lśniącej limuzynie przysłanej przez rodzinę de Zsadany. Ale został w Anglii, przykuty do łóżka ciężkim atakiem astmy.
Prudence przygryzła wargę i wyjrzała przez okno samochodu na spowite mrokiem pola. Nie chciała tu przyjeżdżać, jednak nie miała wyboru. Wuj popadł w długi i jego firma była zagrożona. Pieniądze od rodziny de Zsadany uratują sytuację, ale ich prawnik oznajmił stanowczo, że katalogowanie musi się rozpocząć natychmiast. Dlatego Prudence, choć niechętnie, zgodziła się polecieć na Węgry.
Usłyszała w słuchawce westchnienie Edmunda.
– Przepraszam cię, Prue, za moje zrzędzenie – rzekł. – Wiem, że świetnie sobie radzisz.
Natychmiast ogarnęło ją zakłopotanie. Edmund był dla niej jak ojciec. Zawdzięczała mu wszystko: dom, rodzinę, poczucie bezpieczeństwa, nawet pracę. Nie chciała go teraz zawieść w potrzebie. Wzięła głęboki wdech i powiedziała, starając się zabrzmieć przekonująco:
– Proszę, postaraj się nie martwić. W razie czego zadzwonię do ciebie. Ale poradze sobie, obiecuję.
Po skończeniu rozmowy rozparła się wygodnie na skórzanym tylnym siedzeniu i zamknęła oczy. Wkrótce limuzyna zwolniła i przejechała przez otwierającą się bramę z kutego żelaza, a po chwili Prudence ujrzała wielki zamek z szarego kamienia wyglądający jak z baśni.
Wysiadła oszołomioma i sama nie wiedząc kiedy, znalazła się w zaskakująco przytulnym salonie oświetlonym łagodnie lampami stołowymi i blaskiem ognia w kominku. Już miała usiąść na sofie, gdy spostrzegła ten obraz.
Serce zabiło jej mocno. Podeszła bliżej i drżącą ręką dotknęła ramy, a potem rozejrzała się powoli po ścianach. Zakręciło jej się w głowie. Były tam dwa płótna Picassa z okresu różowego, rokosznie energetyczny obraz Kandinsky’ego, portret pędzla Rembrandta, na którego widok Edmund wpadłby w ekstazę, i dwa piękne sztychy Luciana Freuda przedstawiające śpiące charty.
Wciąż jeszcze lekko zszokowana, usłyszała za sobą głos, w którym pobrzmiewało rozbawienie:
– Śmiało, przyjrzyj się bliżej. Obawiam się, że my tutaj już kompletnie nie zwracamy uwagi na te obrazy.
Prudence oblała się rumieńcem, przyłapana na węszeniu w cudzym salonie – w dodatku należącym do jednego z najbogatszych ludzi w Europie.
– B-bardzo przepraszam… – wyjąkała.
Odwróciła się i głos uwiązł jej w gardle, ujrzała bowiem przed sobą nie Janosa Almasy de Zsadany, lecz Laszla Cziffrę.
Laszlo Cziffra! Kiedyś to nazwisko brzmiało dla niej słodko, ale teraz pozostawiało gorzki smak na języku. Miała wrażenie, że ściany pokoju napierają na nią. To nie mógł być Laszlo. Niemożliwe! A jednak stał przed nią, a ona wpatrywała się w niego, oszłomiona jego doskonałą urodą.
Z wydatnymi kośćmi policzkowymi, lśniącymi czarnymi włosami i błyszczącymi bursztynowymi oczami wyglądał niemal tak samo jak tamten piękny romski chłopak, w którym zakochała się przed siedmioma laty. Tylko że zdecydowanie nie był już chłopcem, lecz wysokim barczystym mężczyzną, emanującym konformizmem, którego dawniej w nim nie było. Ale najbardziej zmieniły się jego oczy. Niegdyś płonęła w nich gorąca namiętność. Teraz były zimne i martwe, jakby wypalone na popiół. Prudence zadrżała.
Poczuła, że brak jej powietrza, że zaraz zemdleje, i odruchowo przycisnęła dłoń do szyi. Laszlo był kiedyś jej pierwszą miłością – jej pierwszym kochankiem. Był dla niej blaskiem słońca i burzą. I wybrał właśnie ją – a ona poczuła się dzięki temu nieśmiertelna. Świadomość jego miłości wzbierała w niej, zapierała jej dech w piersi, napełniała radością i spokojem. Prudence wiedziała, że jego uczucie do niej jest równie prawdziwe i niezmienne jak wschody i zachody słońca.
A przynajmniej tak myślała przed siedmioma laty.
Ale się myliła. Jego zafascynowanie nią zapłonęło jaskrawym ogniem i wypaliło się szybko jak supernowa.
Przełknęła nerwowo na to wspomnienie. To było najgorsze, co ją w życiu spotkało. Po namiętnej rozkoszy, którą błędnie uważała za miłość Laszla, znalazła się w ciemności zimnej i martwej jak sama śmierć. A teraz, wbrew logice i rozsądkowi, ujrzała go znowu, niczym widmo z utraconego raju.
Czy był rzeczywisty? A jeśli tak, to co tu robił? Ostatnio widziała go wpychanego na tylne siedzenie wozu policyjnego, z twarzą posępną i arogancką.
Laszlo nie należy do tej sfery. Jak to możliwe, że stoi teraz spokojnie tutaj, jakby był właścicielem tego zamku? Rozpaczliwie usiłowała znaleźć jakieś wyjaśnienie tego niepojętego faktu. Czyżby się włamał? – pomyślała z lękiem. W głębi duszy zawsze się obawiała, że zejdzie na złą drogę.
– C-co ty tu robisz? – wyjąkała.
Spojrzał na nią z chłodnym, obojętnym wyrazem na przystojnej twarzy. Ale w istocie miał wrażenie, jakby spadał w przepaść. Ogarnął go nagle gniew z powodu własnej reakcji. Dosłownie odebrało mu mowę, ponieważ tak kompletnie wyrzucił z pamięci tę dziewczynę, że teraz na sam jej widok poczuł w głowie zamęt.
– Mógłbym ci zadać to samo pytanie – zdołał wreszcie powiedzieć.
I w tym momencie przypomniał sobie, że pomyślał o niej dziś rano, kiedy patrzył na portret Kataliny Csesnek de Veszprem. Zadrżał i włosy zjeżyły mu się na karku na wspomnienie usłyszanego potem krzyku sowy. Czyżby sam jakimś cudem sprowadził tutaj tę dziewczynę?
Trzeźwa część jego umysłu odrzuciła z irytacją to przypuszczenie. Zmierzył Prudence taksującym wzrokiem i czekał na jej wyjaśnienie.
Oszołomiona, pobladła Prudence odwzajemniła jego spojrzenie. Skąd Laszlo Cziffra wziął się w tym zamku węgierskiego miliardera? Chyba że – na tę myśl krew zastygła jej w żyłach – pracuje u pana de Zsadany.
Wzdrygnęła się i nagle poczuła mdłości na wspomnienie tego, jak zimno i obojętnie Laszlo zareagował, kiedy mu oznajmiła, że od niego odchodzi. Ale to było siedem lat temu. Z pewnością po tak długim czasie mogą się zdobyć wobec siebie przynajmniej na poprawną uprzejmość. Jednak Laszlo przyglądał jej się z lodowatą pogardą.
– Nie rozumiem… – zaczęła, lecz urwała przerażona, gdy ruszył ku niej po wyblakłym perskim dywanie. – Nie powinno cię tu być.
Laszlo miał wrażenie, że podłoga kołysze się pod jego nogami niczym pokład statku ciskanego sztormem. Nie zamierzał jednak zdradzić się przed Prudence, jak mocno wstrząsnęło nim jej zjawienie się tutaj. I jej lęk na jego widok.
Odetchnął głęboko, żeby się opanować.
– Ale jestem – odparł powoli. – Dlaczego drżysz, pireni?
Próbowała zignorować wpływ, jaki wywierała na nią oszałamiająca uroda Laszla. Ale nie potrafiła nawet odpowiedzieć na jego pytanie.
Zdawało się, że całą wieczność wpatrują się w siebie w milczeniu – jak czynili dawniej setki… nie, tysiące razy.
Oboje ich zaskoczył męski głos:
– Ach, już pani jest. Przepraszam, że nie dotarłem w porę na lotnisko. Były okropne korki.
Do salonu wszedł pospiesznie pulchnawy mężczyzna w średnim wieku. Trzymał pod pachą kilka kartonowych teczek, które wręczył Prudence.
– Ale mam nadzieję, że dostała pani mój esemes, panno Elliot? – dodał.
Oszołomiona Prudence zdołała jedynie kiwnąć głową. Zachowanie tego człowieka świadczyło bowiem o tym, że obecność tutaj Laszla stanowi zaskoczenie tylko dla niej!
Mężczyzna odchrząknął.
– Widzę, że wy dwoje już się poznaliście. Pozwoli więc pani, że się przedstawię. Nazywam się Jakob Frankel i pracuję w firmie prawniczej reprezentującej pana de Zsadany. Niech mi będzie wolno wyrazić w imieniu tej rodziny wdzięczność za to, że zdołała pani zastąpić w ostatniej chwili pana Seymoura.
Laszlo poczuł w głowie zamęt. Całkiem zapomniał, że Jakob rzeczywiście powiadomił go, że Edmund Seymour jest chory i zamiast niego przyjedzie ktoś inny. Ale żeby tym kimś była Prudence Elliot! I to oznaczało, że będzie Bóg wie jak długo mieszkała pod jego dachem!
– Miło mi – odrzekła schrypniętym głosem.
Uśmiechnęła się i chciała dodać coś jeszcze, lecz Laszlo jej przerwał:
– Za sumę, jaką jej zapłacimy, panna Elliot mogłaby sobie kupić własny zamek. Nie sądzę więc, żeby potrzebowała jeszcze w dodatku naszej wdzięczności.
Prudence niemiło uderzyła ta wroga wypowiedź Laszla. Nadal nie miała pojęcia, co on tu robi, ale musiał być kimś ważnym, gdyż prawnik najwyraźniej liczył się z jego zdaniem.
Laszlo zmierzył ją zimnym, lekceważącym wzrokiem, pod którym poczuła się nikim. Tak samo robił przed siedmioma laty. Do oczu napłynęły jej łzy. Zacisnęła zęby. Ona wtedy przynajmniej, w przeciwieństwie do niego, walczyła o ich związek.
I wcale nie jest nikim. Jak sam powiedział, ma pracę, za którą otrzyma zapłatę. I teraz tylko ta praca się dla niej liczy. Nie ma znaczenia, że dawno, dawno temu Laszlo zdawał się odwzajemniać jej miłość.
Dumnie uniosła głowę i zwróciła się do adwokata:
– Jest pan bardzo uprzejmy, panie Frankel. Dziękuję, że zgodził się pan, żebym przyjechała w zastępstwie mojego wuja. To dla mnie wspaniała okazja zawodowa. Mam nadzieję, że potrafię sprostać pańskim oczekiwaniom.
– Och, nie spodziewam się po niej zbyt wiele – mruknął cicho Laszlo.
Znowu zapadła długa, napięta cisza, którą przerwał nerwowo Frankel:
– Pan Cziffra chce przez to powiedzieć…
– Że ja i panna Elliot będziemy potrafili ułożyć naszą współpracę – dokończył chłodno Laszlo.
– Oczywiście – rzekł szybko prawnik, choć nie wyglądał na przekonanego. – Oczywiście. – Odwrócił się do Prudence. – Znajdzie się pani w dobrych rękach, panno Elliot. Oprócz pana de Zsadany nikt nie wie więcej o tej kolekcji niż jego wnuk.
Prudence znów doznała szoku, pokój zawirował wokół niej. Janos Almasy de Zsadany jest dziadkiem Laszla! Ale jak to możliwe? Ten stary człowiek to wielokrotny miliarder, a Laszlo jest Romem – włóczęgą mieszkającym w przyczepie kempingowej. Jak mogliby być ze sobą spokrewnieni?
Ogarnęła ją niemal bolesna nadzieja, że się przesłyszała. Jednak gdy napotkała chłodne, niewzruszone spojrzenie Laszla, pojęła, że Frankel mówił prawdę, i przeszył ją dreszcz lęku.
Adwokat odkaszlnął.
– No dobrze, w takim razie ja już znikam. Dobranoc, panno Elliot! Sam trafię do drzwi, panie Cziffra.
– Dziękuję, Frankel – rzucił Laszlo, wciąż przypatrując się Prudence oczami lśniącymi jak odłamki żółtego szkła. – Życzę miłego wieczoru. I proszę się nie martwić, zaopiekuję się panną Elliot. Obiecuję, że poświęcę jej całą moją uwagę.
Gdy znów odwrócił się do niej, zadrżała, chociaż w salonie było ciepło. Miała ochotę wybiec za prawnikiem i błagać, by wrócił i nie zostawiał jej samej z Laszlem. Wpatrzyła się tępo w obrazy na ścianach. Jeszcze przed kilkoma chwilami dostarczały jej tyle radości, lecz teraz wydały jej się tylko okrutnymi, drwiącymi obserwatorami tej sceny.
Potem jej szok i oszołomienie zastąpiła irytacja. Owszem, sytuacja, w której się znaleźli, będzie niezręczna i stresująca dla nich obojga, jednak to ona miała o wiele większy powód do gniewu niż Laszlo i z pewnością zasłużyła na jego wyjaśnienia.
Ale on milczał.
– Udawanie, że mnie tu nie ma, nic nie da – powiedziała. Zmusiła się do zachowania spokoju i spojrzała mu w oczy. – Musimy jakoś rozwiązać tę sytuację.
– Rozwiązać? – powtórzył cicho i uśmiechnął się posępnie. – Czyżby? – Odwzajemnił jej spojrzenie. – A więc to ty przyjechałaś w zastępstwie Seymoura – rzekł chłodno.
Z mocno bijącym sercem skinęła głową.
– A ty jesteś wnukiem pana de Zsadany!
Przytaknął.
– Moją matką była Zsofia Almasy de Zsadany, jedyne dziecko Janosa – powiedział tonem tak zimnym, jakim mógłby mówić marmurowy posąg. – Poznała mojego przyszłego ojca Istvana, kiedy miała szesnaście lat, a on siedemnaście. Obydwie rodziny sprzeciwiały się temu małżeństwu, ale oni kochali się tak bardzo, że postawili na swoim. Wzięli ślub, a po dziewięciu miesiącach ja się urodziłem.
Prudence spojrzała na niego tępym wzrokiem. Dlaczego więc mieszkał w Anglii w nędznej przyczepie? Czy zbuntował się przeciw rodzinie? Zerwał z nią kontakty? Pytania kłębiły jej się w głowie. Dotąd prawie nic o nim nie wiedziała, a teraz nagle poznała tyle faktów, że nie potrafiła ogarnąć ich umysłem.
– Dlaczego znalazłeś się w Anglii? – spytała.
– Po śmierci rodziców dzieliłem czas między obie rodziny. Chodziłem do szkoły na Węgrzech, a letnie wakacje spędzałem u ojca, gdziekolwiek akurat przebywał. Chciałem być lojalny wobec obu rodzin.
– Rozumiem – rzekła powoli Prudence. – Ale nie byłeś otwarty i uczciwy wobec mnie.
Spostrzegła w jego wzroku napięcie, lecz zaraz przymknął oczy.
– Istotnie – przyznał.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi całej prawdy o sobie? – rzuciła porywczo. – No wiesz, tego że twój dziadek jest jednym z najbogatszych ludzi w Europie. I że mieszkasz w zamku pełnym bezcennych dzieł sztuki.
Odwrócił wzrok i wzruszył ramionami.
– A jaką różnicę by to zrobiło? – spytał beznamiętnym tonem. – Nie wiedziałaś o mnie wielu rzeczy. Dlaczego ta miałaby być najważniejsza? Oczywiście, chyba że zależy ci na pieniądzach mojego dziadka.
Z oburzenia zaparło jej dech.
– Jak możesz tak mówić? – wybuchnęła. Podeszła do niego, dygocąc z gniewu. – Jak śmiesz odwracać kota ogonem? Przecież to ty mnie okłamałeś!
Laszlo pobladł i zesztywniał, a w jego oczach błysnęła taka wrogość, że Prudence aż się wzdrygnęła.
– Nie kłamałem – rzekł zimno. – Jestem w połowie Romem i rzeczywiście mieszkałem w przyczepie.
– Och, rozumiem – rzuciła ironicznie. – Więc być może okłamała mnie ta druga połowa ciebie. Ta która mieszka w zamku.
– Wierzyłaś w to, w co chciałaś wierzyć.
Prudence z oburzeniem potrząsnęła głową.
– Wierzyłam w to, co mi o sobie mówiłeś – rzekła z furią. – A to różnica.
Zapadła ciężka cisza. Oczy Laszla zwęziły się.
– Nie w tym rzecz. Nieważne, w co ktoś wierzy, jeśli nie ma w nim wiary. – Głos mu się łamał, brzmiała w nim gorycz, jakiej Prudence nigdy dotąd u niego nie słyszała. – Inaczej to tylko puste słowa.
– Tak. Twoje słowa. Kłamstwa, które mi mówiłeś. – Serce waliło jej w piersi. Zacisnęła pięści. – Nie próbuj pokrętnie tego tłumaczyć. Okłamałeś mnie i odebrałeś mi możliwość wyboru.
– Więc teraz jesteśmy kwita – odparł chłodno.