W wysokiej trawie - ebook
W wysokiej trawie - ebook
Cal i Becky to kochające się rodzeństwo. Kiedy Becky zachodzi w ciążę na pierwszym roku studiów, brat decyduje się jej pomóc i odwieźć siostrę do rodziny w drugiej części Stanów.
Przejeżdżając przez Kansas słyszą wołanie o pomoc, które dobiega z przylegającego do szosy wielkiego pola traw. Zatrzymują się na parkingu przy kościele pod dziwnym wezwaniem „Czarnego Kamienia Odkupiciela”. W pobliżu nie ma nikogo, a dziecinny głos dobiega z niedaleka, więc decydują się wejść w trawy i wyprowadzić dziecko na bezpieczną drogę.
Jednakże pole zakłóca poczucie kierunku, powodując, że Becky i Cal gubią się w trawie. Spotkanie z ludźmi w niej żyjącymi będzie dla nich zabójcze.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7885-077-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wybitny pisarz amerykański, nazywany „królem horroru”. W 2003 uhonorowany w USA prestiżową nagrodą literacką National Book Award. Debiutował pod koniec lat 60., ale światową sławę przyniosła mu wydana w 1973 powieść Carrie. Kolejne utwory – powieści, zbiory opowiadań, komiksy, scenariusze filmowe i sztuki teatralne – wydano w setkach milionów egzemplarzy i przełożono na kilkadziesiąt języków. Są wśród nich tak znane książki jak Lśnienie, Sklepik z marzeniami, Christine, Desperacja, Zielona Mila, Komórka, Ręka mistrza, Pod kopułą, Czarna bezgwiezdna noc, Dallas ’63 i ośmiotomowy cykl fantasy Mroczna Wieża. W 2013 ukażą się nowe powieści Joyland i sequel Lśnienia zatytułowany Doctor Sleep. Proza Kinga należy do najczęściej ekranizowanych. Zadania tego podejmowało się wielu wybitnych reżyserów, m.in. Brian de Palma, Stanley Kubrick, David Cronenberg, John Carpenter, Rob Reiner i Frank Darabont.
Tego autora
ROSE MADDER
DOLORES CLAIBORNE
GRA GERALDA
DESPERACJA
REGULATORZY
SKLEPIK Z MARZENIAMI
BEZSENNOŚĆ
ZIELONA MILA
MARZENIA I KOSZMARY
KOMÓRKA
4 PO PÓŁNOCY
CHUDSZY
TO
BASTION
OCZY SMOKA
PO ZACHODZIE SŁOŃCA
CZTERY PORY ROKU
UCIEKINIER
CZARNA BEZGWIEZDNA NOC
CUJO
PODPALACZKA
ROK WILKOŁAKA
MROCZNA POŁOWA
WOREK KOŚCI
DZIEWCZYNA, KTÓRA POKOCHAŁA TOMA GORDONA
NOCNA ZMIANA
Saga MROCZNA WIEŻA
ROLAND
POWOŁANIE TRÓJKI
ZIEMIE JAŁOWE
CZARNOKSIĘŻNIK I KRYSZTAŁ
WIATR PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA
WILKI Z CALLA
PIEŚŃ SUSANNAH
MROCZNA WIEŻA
Powieści graficzne MROCZNA WIEŻA
NARODZINY REWOLWEROWCA
DŁUGA DROGA DO DOMU
ZDRADA
UPADEK GILEAD
BITWA O JERICHO HILL
POCZĄTEK PODRÓŻY
SIOSTRZYCZKI Z ELURII
BITWA O TULL
Wyłącznie jako audiobook i e-book
Stephen King, Joe Hill
W WYSOKIEJ TRAWIE
Stephen King, Stewart O’Nan
TWARZ W TŁUMIE
www.stephenking.comW WYSOKIEJ TRAWIE
Wolał chwilę ciszy niż radio, więc chyba można powiedzieć, że to on był wszystkiemu winny. Ona wolała w tym momencie świeże powietrze od klimatyzacji, więc chyba można powiedzieć, że to wszystko przez nią. Ale to zbieg obu okoliczności sprawił, że usłyszeli dziecko, więc można powiedzieć, że winę ponosili razem. Typowe, bo Cal i Becky wszystko w życiu robili razem. Rodzice nazywali ich irlandzkimi bliźniakami, choć różnica wieku między nimi wynosiła nie mniej niż rok, lecz dziewiętnaście miesięcy.
– Kiedy Becky podnosi słuchawkę, Cal mówi „halo” – powtarzał pan DeMuth.
– Wystarczy, żeby Cal pomyślał o przyjęciu, a Becky już ma listę gości – wtórowała mu pani DeMuth.
Nigdy w życiu się nie pokłócili, nawet wtedy, gdy Becky, studentka pierwszego roku, mieszkająca wówczas w akademiku, pojawiła się w mieszkaniu, które Cal wynajmował w mieście, i oznajmiła, że jest w ciąży. Przyjął to bardzo dobrze. Rodzice nie. Rodzice nie okazali się aż tak światowi.
Mieszkali wtedy w Durham, bo Cal wybrał Uniwersytet New Hampshire. Kiedy dwa lata później Becky (wówczas jeszcze nie w ciąży, choć niekoniecznie dziewica) dokonała identycznego wyboru, jego oczywistość wydawała się wręcz nudna.
– Przynajmniej nie musi wracać co weekend do domu, żeby cieszyć się jej towarzystwem – powiedziała pani DeMuth.
– Może będzie wreszcie trochę spokoju – dodał pan DeMuth. – Minęło dobre dwadzieścia lat, ta ich wspólnota miała czas zaleźć człowiekowi za skórę.
Oczywiście nie wszystko robili razem, bo to z całą pewnością nie Cal zafundował siostrzyczce brzuszek. I Becky sama, zupełnie sama wpadła na pomysł, żeby spytać wujka Jima i ciocię Anne, czy mogłaby pomieszkać z nimi przez jakiś czas, tylko do narodzin dziecka. DeMuthowie, zaskoczeni i nieco zakłopotani sytuacją, uznali to za całkiem rozsądne wyjście, a gdy Cal zasugerował, że on też mógłby wziąć urlop na wiosenny semestr, by przejechać kraj w poprzek wraz z siostrą, nie zrobili z tego sprawy. Zgodzili się nawet, żeby został z nią w San Diego aż do porodu. Mógłby poszukać sobie pracy, dołożyć się do wydatków.
– Dziewiętnaście lat i ciąża – zmartwiła się pani DeMuth.
– Kiedy miałaś dziewiętnaście lat, też byłaś w ciąży – zauważył pan DeMuth.
– Owszem, ale ja miałam męża – przypomniała pani DeMuth.
– Bardzo fajnego faceta – czuł się w obowiązku dodać pan DeMuth.
Pani DeMuth westchnęła ciężko.
– Becky wybierze mu pierwsze imię, a Cal drugie.
– Albo odwrotnie. – Pan DeMuth również westchnął. (Bywa, że małżonkowie też są irlandzkimi bliźniakami).
Niedługo przed wyjazdem dzieciaków na Zachodnie Wybrzeże matka zabrała Becky na lunch.
– Jesteś pewna, że chcesz oddać dziecko do adopcji? – spytała. – Wiem, że to nie moja sprawa, jestem tylko matką, ale ojca to interesuje.
– Sama nie wiem – powiedziała Becky. – Cal pomoże mi zdecydować.
– A ojciec dziecka, kochanie?
Becky wyglądała na zaskoczoną.
– Och, przecież on nie ma nic do powiedzenia. Okazał się głupcem.
Pani DeMuth westchnęła.
Tego ciepłego, wiosennego, kwietniowego dnia jechali przez Kansas ośmioletnią mazdą z rejestracją z New Hampshire i śladami soli ciągle widocznymi na progach. Odrobina ciszy zamiast włączonego radia, otwarte okna zamiast klimatyzacji... no i w rezultacie oboje usłyszeli ten głos. Cichy, lecz wyraźny.
– Ratunku! Ratunku! Niech mi ktoś pomoże!
Brat i siostra wymienili zdumione spojrzenia. Cal, siedzący za kierownicą, natychmiast zjechał na pobocze. Zaszeleścił uderzający o podwozie piasek.
Przed wyjazdem z Portsmouth postanowili, że będą unikali płatnych autostrad. Cal chciał zobaczyć smoka z Kaskaskii w Vandalii w Illinois, Becky chciała okazać szacunek Największemu na Świecie Kłębkowi Sznurka w Cawker City w Kansas (oba marzenia już spełnione), poza tym oboje uważali za konieczne odwiedzenie Roswell z całym tym pozaziemskim gównem. W tej chwili byli już spory kawałek na południe od Kłębka Sznurka: włochatego, aromatycznego, bardziej imponującego, niż oboje się spodziewali – na odcinku drogi numer siedemdziesiąt trzy, dobrze utrzymanej, dwupasmowej, mającej doprowadzić ich przez płaskie jak półmisek Kansas aż do granicy z Kolorado. Ciągnęła się przed nimi prosta i pusta – ani śladu samochodu osobowego, ani śladu ciężarówki. Za nimi to samo.
Po ich stronie szosy stało kilka domów, zabity deskami kościół pod wezwaniem Czarnego Kamienia Odkupiciela (zdaniem Becky dziwne to było wezwanie, ale w końcu Kansas to Kansas) i waląca się kręgielnia, wyglądająca tak, jakby po raz ostatni grano w niej mniej więcej wtedy, gdy zespół Trammps dopuścił się przestępstwa podpalenia muzyki pop, rozpętując piekło disco. Po drugiej stronie siedemdziesiątkitrójki nie było nic, tylko zielona trawa. Ciągnąca się aż po horyzont, wprawdzie nieskończenie daleki, ale też niczym szczególnym się niewyróżniający.
– Co, do... – Becky się zachłysnęła. Miała na sobie lekki płaszczyk, rozpięty na brzuchu. Właśnie zaczął się zaznaczać; co szósty miesiąc, to szósty miesiąc.
Cal podniósł rękę. Na siostrę nawet nie spojrzał. Patrzył na trawę.
– Ciii... słuchaj.
Z jednego z domów dobiegała cicha muzyka. Trzy razy chrapliwie zaszczekał pies – wrrrhau, wrrrhau, wrrrhau – i umilkł. Ktoś gdzieś przybijał deskę. Przez cały czas cicho szumiał wiatr. Nagle Becky uświadomiła sobie, że widzi ten wiatr, czeszący trawę po drugiej stronie drogi. Falowała w jego podmuchach, a fale rozchodziły się daleko, aż zniknęły jej z oczu.
W chwili gdy Cal był już prawie przekonany, że tak naprawdę niczego nie słyszeli – nie byłby to pierwszy raz, gdy wyobrazili sobie to samo w tej samej chwili – głos rozległ się znowu.
– Pomocy... ratunku... proszę! – I jeszcze: – Zgubiłem się!
Spojrzeli na siebie z niepokojem, ale też ze zrozumieniem. Trawa była nieprawdopodobnie wręcz wysoka (tak ogromna połać niemal dwumetrowej trawy o tej porze roku... niezwykłość tego uświadomili sobie znacznie później). Dziecko weszło w nią, pewnie przez ciekawość, na pewno mieszka w którymś z sąsiednich domów. Zagubiło się, poszło jeszcze głębiej. Sądząc po głosie, mogło mieć z osiem lat, a więc nie dałoby rady podskoczyć, by w ten sposób sprawdzić, gdzie jest.
– Powinniśmy go wyciągnąć – uznał Cal.
– Zjedź na parking przed kościołem – poleciła Becky. – Nie stójmy tak na poboczu.
Brat zostawił Becky i zatrzymał mazdę na spłachetku nagiej ziemi przed Odkupicielem. Stało tam już kilka przykurzonych samochodów z szybami odbijającymi jaskrawe promienie słoneczne. Tylko jeden nie sprawiał wrażenia, jakby stał tu od kilku dni lub nawet kilku tygodni, ale na ten dziwny szczegół nie zwrócili wtedy uwagi. Dopiero później.
Podczas gdy Cal zajmował się samochodem, Becky przeszła na drugą stronę szosy. Przyłożyła do ust złożone dłonie.
– Mały?! Hej, mały! Słyszysz mnie?!
Głos odkrzyknął po chwili:
– Tak! Pomóżcie mi! Siedzę tu od wielu godzin!
Becky pamiętała, jak dzieci odczuwają upływ czasu. „Wiele godzin” oznaczało pewnie ze dwadzieścia minut. Przed sobą miała ścieżkę w wydeptanej, połamanej trawie, to tędy mały wszedł na pole (myśląc pewnie o jakiejś grze albo filmie o przygodach w dżungli), ale nikogo nie zobaczyła. Nie zdziwiła się, głos dobiegał jakby z lewej, coś jak z godziny dziesiątej. I z nie tak całkiem daleka, co też miało sens, bo gdyby dzieciak się oddalił, toby go nie usłyszeli, nawet bez radia i z otwartymi oknami.
Już miała zejść przez rów do granicy trawy, kiedy odezwał się drugi głos, kobiecy, ochrypły i niepewny. Głos kogoś, kto właśnie obudził się z długiego snu i potrzebuje łyka wody. Bardzo go potrzebuje.
– Nie! – krzyknął ochrypły głos. – Nie, proszę, nie wchodźcie tu! Tobin, przestań krzyczeć. Przestań krzyczeć, skarbie, bo cię usłyszy!
– Hej! – zawołała Becky. – Co się dzieje?
Za jej plecami trzasnęły drzwiczki. Cal. Właśnie przechodził przez szosę.
– Zgubiliśmy się! – odezwał się znowu chłopiec. – Pomóżcie nam! Proszę! Mama jest ranna. Proszę! Proszę, pomóżcie nam!
– Nie! – powtórzyła kobieta. – Nie, Tobin, nie!
Becky obejrzała się przez ramię, żeby zobaczyć, co Cal tak długo tam robi.
Cal przeszedł kilkanaście metrów po parkingu, a potem przystanął przy wozie wyglądającym na pierwszy model priusa. Karoserię pokrywała cienka warstwa jasnego pyłu, jak po długiej drodze, przednia szyba też była cała zakurzona. Chłopak zgarbił się lekko, przysłonił oczy dłonią i zajrzał do środka przez boczną szybę. Przyglądał się czemuś na siedzeniu pasażera. Ściągnął brwi, jakby to coś skłoniło go do zastanowienia, a potem drgnął, jakby ugryzła go pchła.