Wagnerowcy. Psy wojny Putina - ebook
Wagnerowcy. Psy wojny Putina - ebook
Precyzyjne zamachy, okrutne tortury, polityczne intrygi. Ogromne pieniądze, diamenty, złoto, ropa. Tajne układy z afrykańskimi dyktatorami i polowanie na prezydenta Ukrainy Zełenskiego. Z tym wszystkim stoją wagnerowcy, najbardziej znani na świecie najemnicy. Zarabiają krocie dla swego sponsora Jewgienija Prigożyna, słynnego kucharza Putina, ale też realizują tajne misje zlecone przez Kreml. Współpracują z armią i wywiadem Rosji, bo tak naprawdę są „niewidzialną armią Putina”. W przypadku porażek, jak wtedy, gdy zostali zmasakrowani przez Amerykanów w Syrii, Moskwa umywa ręce. Gdy są potrzebni w wojnie z Ukrainą, rosyjska propaganda nawet tego nie ukrywa.
Historia Grupy Wagnera, acz krótka, jest pełna przemocy i pieniędzy. Zaczyna się na Krymie i w Donbasie, przenosi się na Bliski Wschód, w głąb Afryki, a nawet nad Morze Karaibskie, by wrócić na Ukrainę. Dowodzi nimi Dmitrij Utkin „Wagner”, weteran rosyjskiej armii, fan muzyki Richarda Wagnera (stąd jego pseudonim) i ideologii nazistowskiej. Dziś jego ludzie „denazyfikują” Ukrainę. Skąd się wzięli, jak są zorganizowani, jakich zbrodni się dopuścili i dlaczego są tak przydatni dla Kremla? Na te wszystkie pytania, a także wiele innych, odpowiada książka „Wagnerowcy. Psy wojny Putina”. Pierwsza taka książka w Polsce.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-16826-8 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Korekta: Anna Olszowska
Projekt okładki i stron tytułowych: Dymitr Miłowanow
Copyright © for the Polish edition by Dressler Dublin Spółka z o.o., Ożarów Mazowiecki 2022
Copyright © Grzegorz Kuczyński 2022
Źródła ilustracji
Aleksiej Drużynin/RIA Novosti, Balkis Press, Centrum Prasowe Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, fontanka.ru, kremlin.ru, Ministerstwo Obrony Ukrainy, Nacer Talel/Anadolu Agency /AFP, ok.ru/profile/ 524704403991, Pierre Crom/Getty Images, Sergey Sreda/telegram.ru, twitter/@kruglov, Victor Modelskyi/Shutterstock.com, ucas.org, Victor Modelskyi/Shutterstock.com, voenpro.ru, Wikimedia Commons
Wydawnictwo Bellona
ul. Hankiewicza 2
02–103 Warszawa
tel. +48 22 457 04 02
www.bellona.pl
www.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona
Księgarnia internetowa: www.swiatksiazki.pl
Dystrybucja
Dressler Dublin sp. z o.o.
ul. Poznańska 91
05–850 Ożarów Mazowiecki
tel. (+48 22) 733 50 31/32
e-mail: dystrybucja@dressler.com.pl
www.dressler.com.pl
Wersję elektroniczną przygotowano w systemie _Zecer_PROLOG. RZEŹ W DOLINIE EUFRATU
Prolog
Rzeź w dolinie Eufratu
Najpierw zaatakowały bombowce,
a potem posprzątali przy pomocy Apaczów.
Jewgienij Szabajew (2018)
– Idiom! Dawaj, bladź! – wydane półgłosem polecenie błyskawicznie rozeszło się po domostwach podupadłej arabskiej mieściny, jak i ciężarówkach stojących w wąskich uliczkach Chaszam. Nawet ci o bliskowschodniej aparycji nie mieli problemu ze zrozumieniem rosyjskiego rozkazu. Byli tam w mniejszości, szyiccy ochotnicy z Afganistanu czy Iraku, ale nie niecierpliwili się tak, jak ich biali towarzysze broni. – W końcu mamy zielone światło. Za długo już siedzimy w tej dziurze. Cud, że jeszcze nas nie wypatrzyli – mruknął jeden z Rosjan, wsiadając do czołgu. Czuli siłę. Ponad pół tysiąca ludzi, blisko trzydzieści pojazdów, w tym trzy T-72, jak też transportery opancerzone i ciężarówki. A cel bliski i łatwy, jakaś banda Kurdów. Najemnicy nie przejmowali się, że jest pogodna, gwiaździsta noc nad pustynią. Mylili się pod każdym względem.
Feralnej dla wagnerowców nocy z 7 na 8 lutego 2018 roku w tej części Syrii panowała pogoda idealna z punktu widzenia każdego pilota. Szczególnie amerykańskiego. A Amerykanie już od dawna nie tylko znali każdy ich ruch (kamery na dronach), ale też słowo – nad tą częścią doliny Eufratu krążył już od paru dni samolot naszpikowany odpowiednią aparaturą. Cel też wcale nie był tak łatwy. Wagnerowcy i ich bliskowschodni sojusznicy nie mieli pojęcia, że oprócz bojowników kurdyjskich, jest tam też około trzydziestu amerykańskich specjalsów z Delta Force i sił podległych _Joint Special Operations Command_. Co więcej, jakieś 30 km dalej znajdowało się centrum wsparcia, obsadzone przez zespół amerykańskich komandosów i marines. Jankesi z niepokojem już od tygodnia obserwowali gromadzenie się sił nieprzyjaciela, wśród których zidentyfikowano żołnierzy syryjskich i – będących w zdecydowanej większości – najemników rosyjskich. Wtedy, na początku 2018 roku, w północno-wschodniej Syrii, w prowincji Dajr az-Zaur trwały dwie oddzielne ofensywy przeciwko dżihadystom z Państwa Islamskiego. Na lewym brzegu rzeki Eufrat operacja kurdyjsko-arabskiej koalicji SDF ze wsparciem Amerykanów; na prawym brzegu syryjskiej armii rządowej wspieranej przez Irańczyków i Rosjan. Zgodnie z ustaleniami jeszcze z 2015 roku, obszar był podzielony na dwie strefy: syryjsko-rosyjską i kurdyjsko-amerykańską. Umowna granica przebiegała po rzece Eufrat. Z początkiem lutego amerykański wywiad zwrócił uwagę na tereny lotniska wojskowego na południowych obrzeżach miasta Dajr az-Zaur (stolica prowincji o tej samej nazwie). Ruszyła tam niepokojąca koncentracja uzbrojonych oddziałów. W pobliżu na Eufracie działał niewielki most pontonowy o długości 210 metrów. Zbudowali go we wrześniu 2017 roku, po wyparciu stamtąd dżihadystów, rosyjscy saperzy. Przez ten właśnie most przeprawiła się kolumna najemników. Zdążyli w ostatniej chwili. Już dzień wcześniej zaczął podnosić się poziom wody w rzece, nurt z godziny na godzinę był silniejszy. Zaraz po przeprawie na lewy brzeg Eufratu, woda zerwała most. Wagnerowcy, choć odcięci od zaplecza, ruszyli naprzód. Rosyjscy wojskowi uważali później, że na polecenie Amerykanów Kurdowie zrzucili w tym czasie duże ilości wody ze zbiornika wodnego przy elektrowni At-Tabaka, w górze Eufratu. To było kolejne ostrzeżenie pod adresem Rosjan. Zignorowane. Kiedy kolumna przeprawiła się przez Eufrat, w amerykańskim dowództwie włączono tryb alarmowy.
Gdy najemnicy ruszali wieczorem 7 lutego z Chaszam, po raz kolejny zadzwonił telefon na biurku oficera dyżurnego w Chmejmim. Kolejny raz na specjalną „gorącą linię” dzwonili Amerykanie. Już kilka razy ostrzegali, że są obecni na polu naftowym Conoco, które było celem czających się kilkuset napastników. Przechwycone rozmowy telefoniczne i stały nasłuch łączności nie pozostawiały tu żadnych wątpliwości. Rosyjskie dowództwo za każdym razem zapewniało, że jeśli są jakieś siły w tamtym rejonie, to nie jest to wojsko rosyjskie i dowództwo nie ma wpływu na to, co ci ludzie czynią. To samo Amerykanie usłyszeli także tego wieczora. Kilka tygodni później, zeznając w Senacie, szef Pentagonu Jim Mattis powiedział, że dowództwo rosyjskie w Syrii zapewniło stronę amerykańską, że w siłach przygotowujących się do natarcia na pole Conoco „nie ma ich ludzi”. Wobec takiego zapewnienia Przewodniczącemu Kolegium Połączonych Szefów Sztabów gen. Josephowi Dunfordowi wydano polecenie „zniszczenia tych sił”. Gdy z Chaszam wyruszała pod osłoną zmroku kolumna najemników, z bazy powietrznej w Katarze startowały bombowce strategiczne B-52. Sytuację śledzono na bieżąco nie tylko w Al Udeid, ale też w samym Pentagonie. W „bazie wsparcia misji” przygotowano mały oddział – szesnastu żołnierzy w czterech niewielkich pojazdach wojskowych, uzbrojonych w broń przeciwpancerną – na wypadek, gdyby trzeba było wysłać posiłki na pole Conoco, mające być celem ataku. Bo przeciwnik już się zbliżał.
– Cel 1500 metrów od nas – zameldował dowódca załogi T-72, jadącego na czele kolumny. Było w pół do dziewiątej wieczorem. Na rozkaz dowódcy zatrzymały się wszystkie trzy czołgi. Mieli zaczekać na dotarcie reszty kolumny. Stanęli wśród opuszczonych, na wpół zrujnowanych domów, które nie widziały ludzi chyba jeszcze na długo przed pojawieniem się tutaj brodatych bojowników pod czarnym sztandarem ISIS. Około dziesiątej wieczorem wszystko już było gotowe do uderzenia. Do ataku rozwinięto około połowy kolumny. W pierwszej linii mieli iść syryjscy żołnierze, w tym słynni ISIS Hunters, oraz bojownicy kontrolowanych przez Irańczyków szyickich brygad Fatimiyoun i Zainabiyoun.
Na biurku oficera dyżurnego w rosyjskiej bazie Chmejmim znów zadzwonił telefon. Znów gorąca linia od Amerykanów. Znów usłyszeli to samo – czego się zresztą spodziewali. Wszak B-52 zbliżały się już do doliny Eufratu. Było w pół do jedenastej. – Zaczynajcie – rzucił do słuchawki Siergiej Kim, szef sztabu Grupy Wagnera w Syrii. Chwilę wcześniej rozmawiał z Pierwszym. Zadzwonił do Moskwy, bo zaniepokoiła go cisza po stronie rosyjskiej armii. Na pytanie, czy wszystko jest pod kontrolą, po prostu nie odpowiedzieli. Krótka rozmowa z Moskwą uspokoiła Kima. Chwilę później podkomendni gdzieś na pustyni niedaleko Eufratu dostali ten sam przekaz. Kolejną chwilę później na pozycje obrońców instalacji Conoco runął grad pocisków z czołgów i podprowadzonych przez najemników moździerzy. Kolejny kwadrans był kluczowy dla losów tego starcia. Amerykanie nie mogli się dodzwonić do rosyjskiego dowództwa, oddali też ostrzegawcze strzały z tej artylerii, którą mieli na polu Conoco – którą ściągnęli w ostatnich dniach, a o czym pojęcia nie mieli atakujący wagnerowcy.
– Job twoju mać! – to były ostatnie słowa dowódcy jednego z T-72. Czołg dosłownie zamienił się w słup ognia. I nie był to pocisk artylerii, ale precyzyjne uderzenie z drona, a dokładniej z Reapera. – Atakują z powietrza! – ten paniczny okrzyk szybko rozszedł się po całej kolumnie najemników. Paniczny, bo ci bardziej doświadczeni, weterani z Donbasu, Czeczenii, a nawet niektórzy z Afganistanu, doskonale zdawali sobie sprawę, co to oznacza. Nie mieli żadnej przeciwlotniczej broni. Nie mogli liczyć na wsparcie powietrzne Rosjan czy Syryjczyków.
W momencie otwarcia ognia przez Rosjan w tej okolicy były początkowo tylko Reapery i Raptory. Czyli rutyna w tym regionie Syrii, gdzie wciąż jeszcze walczono z resztkami Państwa Islamskiego. F-22 czekały też zapewne, czy nie wystartują z bazy w Chmejmim rosyjskie samoloty. Amerykanie nie wiedzieli do końca, czy najemnicy nie dostaną wsparcia z powietrza. Rosjanie nie nadlecieli. Za to nadleciała imponująca fala uderzeniowa Amerykanów: szturmowe F-15E, bombowce B-52, „latające czołgi” AC-130 i na deser śmigłowce AH-64 Apache. Amerykanie rzucili do boju wszystko, co mieli tam i wtedy do dyspozycji. Myśliwce i bombowce z US Air Force. Śmigłowce z lotnictwa wojsk lądowych, z kolei wspierający uderzenie na przeciwnika z ziemi system artylerii rakietowej HIMARS to marines.
Gdy na kolumnę zaczęły spadać pociski artyleryjskie i nadleciały samoloty, dopiero połowa zgrupowania zdążyła rozwinąć szyk bojowy. Byli to głównie Syryjczycy, którzy mieli iść w pierwszej linii. Większość najemników wciąż siedziała w ciężarówkach i transporterach w kolumnie rozciągniętej na niczym nie osłoniętej drodze. Przez następne trzy godziny na ciężarówki, transportery i czołgi spadły setki pocisków. Po fali ataków powietrznych, jakąś godzinę po północy, swe pozycje w instalacji Conoco opuściła grupa amerykańskich marines i specjalsów. Zaczął się ostrzał najemników z usianych wokół gniazd karabinów maszynowych i Javelinów. Wagnerowcy podjęli jednak raz jeszcze próbę natarcia, przerzucając na czoło ataku najemników dotąd skupionych w drugiej części kolumny. Ale wtedy nadziali się na kolejny atak z powietrza. Dwa helikoptery atakowały czoło kolumny, dwa uderzyły z tyłu. Jak powiedział potem Jewgienij Szabajew, lider rosyjskich Kozaków, mający wielu znajomych w Grupie Wagnera, „najpierw zaatakowały bombowce, a potem posprzątali przy pomocy Apaczów”. Amerykanie wiedzieli, że przeciwnik nie ma żadnej broni przeciwlotniczej. Stroną amerykańską w bitwie, zarówno jeśli chodzi o ziemię, jak i powietrze, dowodził dowódca oddziału w Conoco. Bo był najlepiej zorientowany w sytuacji. To jego ludzie naprowadzali lotnictwo na cele. Na pokładzie AC-130U była stacja walki radioelektronicznej – Amerykanie kompletnie zakłócili najemnikom łączność. – Walili do nas ze wszystkiego, co było. Jechaliśmy w trzy kompanie zakłady zajmować. W pierwszej 200 strat. W drugiej około 20. W naszej – 75. Od 2014 roku takich strat nie było. Mówię wam, zdradzili nas. Jeśli nie pacany z Arbackiego wojskowego (tak wojskowi mówią potocznie o siedzibie ministerstwa obrony i sztabu generalnego w Moskwie – G.K.), to miejscowi. Na sto procent”. Masakra trwała nieco ponad trzy godziny, ok. 5.30 nad ranem było po wszystkim.WSTĘP
Wstęp
Historia najemników jest niemal tak długa, jak historia pierwszych państw na świecie. Na przestrzeni wieków nosili różne nazwy, ale generalnie robili zawsze to samo: wojowali dla tego, kto im dobrze zapłacił. Jeśli zaś mowa o nieco bliższych nam czasach, to byli do wynajęcia, żeby na przykład przeprowadzić jakiś pucz w głębi Afryki, ale też osłaniają biznesowe interesy w niebezpiecznych miejscach świata, ochraniają statki przed piratami, wykonują zadania dla państwa – _vide_ Irak po interwencji amerykańskiej. Skrót PMC (_private military contractor_) znają wszyscy. To dobrze zorganizowany i dobrze płatny biznes, w wielu krajach zupełnie legalny. Ale nie w Rosji. Dlaczego więc to pewna spółka najemnicza z tym krajem związana stała się tak znana na całym świecie?
Niewidzialna armia Putina. Hybrydowa formacja. Ni to prywatna, ni państwowa. Służąca Rosji? Nie, raczej obecnemu gospodarzowi Kremla i jego przyjacielowi. O wagnerowcach znów głośno – wszak podobno to oni dostali zadanie zabicia prezydenta Wołodymyra Zełenskiego po inwazji Rosji na Ukrainę w lutym 2022. Mało to prawdopodobne, choć brzmi efektownie. Wagnerowcy nie są specjalistami od tak ryzykownych i skomplikowanych operacji. Łatwiej im mordować cywilną ludność i walczyć ze słabym przeciwnikiem. W świetle prawa – i to rosyjskiego! – działają nielegalnie, jednak państwo chętnie po nich sięga, realizując swą politykę zagraniczną. Choć na różnych frontach – od Donbasu po Afrykę – walczą i giną wykonując rozkazy rosyjskich polityków, generałów i oligarchów, oficjalnie Moskwa nie ma z nimi nic wspólnego.
Dlatego Grupa Wagnera nie jest konkretną firmą, jest tylko marką. Nie istnieje jako oficjalna struktura. To bardziej sieć różnych spółek i grup, które trudno wyśledzić. Nawet UE nie mogła nałożyć sankcji na konkretny podmiot noszący nazwę Grupa Wagnera. Objęto nimi konkretnych ludzi i kilka firm. W czerwcu 2017 roku Grupa Wagnera została jednak dodana do amerykańskich list sankcyjnych, co w pewnym sensie zalegalizowało tę nazwę.
Wagnerowcy to formacja hybrydowa, z jednej strony podmiot prywatny z prywatnym sponsorem, zarazem jednak służąca zawsze i wszędzie celom polityki państwa rosyjskiego. Ściśle powiązana z armią i wywiadem wojskowym, zarówno na poziomie logistyki i szkolenia, jak też na polu walki. O wagnerowcach mówi się, że Kreml wysyła ich tam, gdzie nie chce lub nie może posłać wojska. To miniaturowa armia, uzbrojona w moździerze, haubice, czołgi, bojowe wozy piechoty i pojazdy opancerzone.
Różnie sobie jednak radzi z przeciwnikiem. W Syrii poniosła ciężkie straty, gdy uderzyli na nią Amerykanie. Niewiele lepiej było, gdy potem w Libii trafiła pod ogień tureckich dronów. W obu przypadkach potwierdziło się, że w starciu z silnie zmotywowanym, technologicznie przewyższającym wrogiem bez wsparcia rosyjskich sił zbrojnych Grupa Wagnera dostaje baty. Nawet na Ukrainie, w kampanii rozpoczętej w lutym 2022, wagnerowcy radzili sobie poprawnie tylko do momentu, gdy przeciwnik uzyskał technologiczną przewagę.
Historia wagnerowców nie należy do szczególnie długich, ale na pewno bardzo bogatych. To niewątpliwie historia najnowsza. Artykuły prasowe, doniesienia w Internecie, wpisy w mediach społecznościowych. Ale bez ogromnej pracy dziennikarzy śledczych, z Denisem Korotkowem czy Ilją Barabanowem na czele, bez wielu artykułów Meduzy, Fontanki, „Nowej Gaziety”, BBC, oraz analiz Bellingcat, CIT czy The Insider – nie byłoby możliwe tak obszerne opisanie aktywności CzWK Wagnera. Ogromną pracę w usystematyzowaniu tej wiedzy odegrały takie ośrodki analityczne, jak Center for Strategic and International Studies (CSIS) czy Jamestown Foundation z analizami wybitnego znawcy tematyki Siergieja Suchankina. Intencją autora było zebranie i uporządkowanie całej tej wiedzy w jednym miejscu. Wystarczy szybki przegląd tytułów kolejnych rozdziałów tej książki, by dostrzec jak bogata jest to opowieść. Opowieść tak naprawdę nie tylko o Grupie Wagnera, o jej sponsorach, jej zleceniodawcach. To również opowieść o krajach i konfliktach, w których wagnerowcy brali i biorą udział. Bez tego tła trudno zrozumieć rolę, jaką najemnicy z Rosji we współczesnym świecie odgrywają.
Grzegorz Kuczyński,
Tomice, 11 września 2022ROZDZIAŁ I. PSY WOJNY
Rozdział I
Psy wojny
Tego rodzaju spółki są sposobem na realizację
narodowych interesów bez bezpośredniego
zaangażowania państwa
Władimir Putin (2012)
Era postzimnowojenna przyniosła renesans prywatnych firm ochroniarskich i prywatnych firm wojskowych (_private military company_, PMC). Zarówno podmioty państwowe, jak i niepaństwowe często korzystają z ich usług, ponieważ firmy te są bardziej elastyczne, tańsze, i w pewnych sytuacjach o wiele bardziej sprawne niż regularne wojska. W konfliktach XXI wieku, zwłaszcza w wojnach w Afganistanie i Iraku, PMC angażowały się na wszystkich poziomach, od zapewnienia wsparcia
logistycznego po operacje o dużej intensywności zbrojnej. Z roku na rok wartość tego biznesu rośnie. Jeśli w 2006 roku globalny rynek usług PMC szacowano na 20 mld dolarów, to w 2012 roku wynosił już 100 mld dolarów, w 2018 roku blisko 250 mld dolarów, a teraz może przekraczać nawet 400 mld. Typowe zadania wojskowe generują około połowy dochodów, reszta pochodzi z ochrony, szkoleń, rozminowywania i innych usług. Jaki kawałek tego tortu przypada na Rosję? W mało którym kraju na świecie kryje się taki potencjał dla tworzenia firm najemniczych. Według różnych ocen, Rosja jest w stanie dostarczyć na światowy rynek usług wojskowych nawet ponad 100 tysięcy ludzi z wojskowym przygotowaniem, często naprawdę dobrych specjalistów w swej dziedzinie (snajperzy, saperzy). Założyciel i szef najemniczej spółki RBS-Group Oleg Krynicyn nie przesadzał, mówiąc kiedyś: „Jeśli trzeba, gdy dostanę rozkaz, mogę w tydzień wystawić tysiąc ludzi gotowych wziąć broń do ręki. Wszyscy to byli oficerowie wojska, ludzie z prawdziwym bojowym doświadczeniem”. Dlaczego więc rosyjski udział w globalnym rynku PMC szacuje się na zaledwie jakieś pięć procent?
Rosja postsowiecka stosunkowo późno podążyła za trendem, głównie z powodu oporu sił zbrojnych i służb specjalnych, wynikającego nie tyle z chęci utrzymania monopolu na przemoc, co wewnętrznej rywalizacji o to, kto więcej zyska na działalności najemników. Dla porównania, w warunkach rynkowych sektor agencji ochrony rozwinął się nadzwyczaj szybko. Dziś w Rosji działają tysiące prywatnych firm, w tym takie, które strzegą infrastruktury (swe prywatne armie mają chociażby największe koncerny energetyczne) czy świadczą usługi oligarchom. Klasyczne prywatne agencje ochrony zalegalizowano w 1992 roku. Mogą działać w kraju i za granicą. Na przykład kilka takich firm było zaangażowanych w ochronę należących do rosyjskich koncernów instalacji gazowych i naftowych w Iraku już jakieś 20 lat temu. W 2007 roku z kolei nowa ustawa pozwoliła dwóm kontrolowanym przez państwo monopolistom w obszarze transportu surowców rurociągami – Gazpromowi (gaz ziemny) i Transniefti (ropa naftowa) – utworzyć własne zbrojne formacje uprawnione do użycia siły „w trakcie pościgu za osobami, które popełniły przestępstwa lub wykroczenia cywilne w strzeżonych obiektach”. W 2008 roku wprowadzono zaś poprawki do ustawy „O uzbrojeniu” dające zagranicznym strukturom ochrony Transnieftu, Łukoilu i Gazpromu prawo wykorzystania broni służbowej dla zapewnienia bezpieczeństwa obiektów. Ale typowa prywatna firma wojskowa – czyli _частная военная компания_ (CzWK) – do dziś pozostaje nielegalna.
Konstytucja Federacji Rosyjskiej wyraźnie stanowi, że wszystkie sprawy bezpieczeństwa i obrony należą wyłącznie do państwa. W związku z tym zakładanie prywatnych firm wojskowych jest w Rosji nielegalne. Najemników można ścigać z dwóch artykułów kodeksu karnego: 359. („Najemnictwo”) i 208. („Organizacja nielegalnej zbrojnej formacji”). Z pierwszego można dostać nawet 15 lat więzienia, z drugiego pięć lat. W rosyjskim systemie prawnym istnieje jednak kilka luk ułatwiających faktyczne działanie CzWK. Dajmy na to wspomniany już kodeks karny, według którego osoby fizyczne nie mogą służyć jako najemnicy, ale przedsiębiorstwa państwowe mogą posiadać swoje formacje zbrojne i fundacje ochrony. W połączeniu z gęstą siecią podwykonawców, pozwala to obywatelom Rosji pracować dla prywatnych firm wojskowych pomimo nominalnego zakazu. Innym obejściem jest rejestracja firm za granicą, co pozwala rosyjskim władzom ignorować działalność „zagranicznej” CzWK. Taka spółka prowadzi działalność administracyjną, utrzymuje główne biura i werbuje pracowników w Rosji, ale jeśli chodzi o stronę formalną, zarejestrowana jest w innym kraju. Dlatego np. Moran Security Group zarejestrowała się w Belize, zaś RSB-Group na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych. Jak stwierdził swego czasu przewodniczący komitetu Rady Federacji ds. bezpieczeństwa i obrony (2001–2017) Wiktor Ozierow, „prywatne spółki wojskowe są i pozostaną nielegalne w Rosji. Lecz jeśli są zarejestrowane za granicą, Rosja nie odpowiada prawnie za nic”. Ten pułkownik w stanie spoczynku (zdążył zaliczyć służbę w sowieckiej armii stacjonującej na Węgrzech) chyba wie co mówi. Wszak prób legalizacji CzWK w Rosji było już kilka – wszystkie nieudane.
Po bolesnej lekcji, jaką dla armii rosyjskiej okazała się pięciodniowa wojna z Gruzją, minister obrony Anatolij Sierdiukow, doświadczony handlarz meblami z Sankt Petersburga, wziął się za reformę sił zbrojnych. To były tak naprawdę pierwsze poważne zmiany instytucji, która wciąż nie wyszła z sowieckiego letargu (choć już wojny czeczeńskie wskazywały, że jest poważny problem). Jednym z istotniejszych elementów tzw. reformy Sierdiukowa było pozbawienie wywiadu wojskowego komendy nad jednostkami specnazu¹. W 2009 roku kilka z nich podporządkowano bezpośrednio szefowi Sztabu Generalnego, generałowi Nikołajowi Makarowowi. Choć nie ma na to bezpośrednich dowodów, jednostki te miały prawdopodobnie stać się źródłem kadr dla mających powstać w przyszłości prywatnych firm wojskowych. Sam gen. Makarow rok później publicznie mówił o konieczności wykorzystania CzWK do „delikatnych misji za granicą”. Skończyło się na zapowiedziach, choć w 2011 roku w rosyjskiej prasie zaczęto dyskutować o konieczności sformowania „ochotniczych oddziałów rezerwistów w FSB, SWR i siłach zbrojnych FR”. Wyraźnie była to odgórna inicjatywa i nawet przyjęto ustawę dotyczącą tworzenia „bojowych rezerw w strukturach siłowych”. W kwietniu 2012 roku, gdy ówczesny premier Władimir Putin został zapytany w Dumie o to, czy popiera ideę stworzenia sieci rosyjskich prywatnych firm wojskowych, odpowiedział pozytywnie i podkreślił, że CzWK mogą być narzędziami wpływu za granicą, pozwalającymi na realizację interesów narodowych bez bezpośredniego zaangażowania państwa. Pierwszy projekt ustawy, zatytułowany „O państwowej regulacji tworzenia i działania prywatnych przedsiębiorstw wojskowych”, został przedstawiony 24 kwietnia 2012 roku przez deputowanego Dumy Aleksieja Mitrofanowa. W uzasadnieniu podano, że „w latach 2011–2012 nastąpił gwałtowny wzrost liczby prywatnych firm wojskowych w państwach obcych, jednocześnie funkcje prywatnych firm wojskowych zostały rozszerzone o ochronę obiektów wojskowych, instytucji państwowych i wysokich rangą urzędników państw obcych. Przewiduje się, że roczna wielkość usług świadczonych przez prywatne firmy wojskowe i ochroniarskie wzrośnie z 200 mld USD w 2010 roku do 350 mld USD w 2012 roku”. Projekt Mitrofanowa miał bardzo krótki żywot – nie przeszedł nawet przez odpowiedni komitet parlamentarny i po miesiącu, 25 maja 2012 roku, wylądował (formalnie) w koszu.
Wybuch wojny na Ukrainie spowodował, że temat legalizacji najemników wrócił z jeszcze większą siłą. W 2014 roku ustawy w tej sprawie nie przyjęto, bo zablokowali ją lobbyści ministerstwa obrony. Dlaczego? Licencjonowanie i kontrola działalności CzWK miały przypaść FSB. To FSB odpowiadałaby za rejestrację najemniczej organizacji i śledziłaby jej działania tak w Rosji, jak i poza granicami. Projekt ustawy przewidywał wprowadzenie jednego systemu informacyjnego, w którym byłyby numery licencji wydanych CzWK oraz szczegóły na temat działalności prywatnych spółek wojskowych. Taki pomysł nie spodobał się nie tylko resortowi obrony (kwestie najemników nadzorował tam wówczas generał Arkadij Bachin, zresztą zwolennik legalizacji CzWK, który jednak odszedł na emeryturę w 2015 roku), ale też wielu osobom w administracji prezydenta i w rządzie, które bały się wzrostu potęgi FSB. Krytycy ustawy wskazywali, że dałaby ona Łubiance prywatną armię tysięcy doświadczonych żołnierzy. Kolejną próbę legalizacji CzWK w Rosji podjęto w marcu 2016 roku – już na fali doniesień o udziale rosyjskich najemników w wojnie w Syrii. Projekt deputowanych Sprawiedliwej Rosji, Giennadija Nosowki i Olega Michiejewa został jednak negatywnie zaopiniowany zarówno przez GU, jak i FSB. W efekcie rząd był przeciwko, więc autorzy ustawy sami wycofali projekt.
Sprawa wróciła 15 stycznia 2018 roku. Podczas konferencji prasowej Siergiej Ławrow został zapytany o los dwóch Rosjan, członków Grupy Wagnera, którzy wpadli w ręce ISIS i zostali zabici. Szef MSZ przedstawił oficjalne stanowisko, że w tej sprawie całkowicie polega na wojskowych, którzy wcześniej oświadczyli, że wzięci do niewoli Rosjanie nie mają nic wspólnego z armią. Ale zaczął też dywagować na temat legalizacji sił najemnych: „W tym wypadku należy wyraźnie poprawić bazę ustawodawczą tak, by ci ludzie byli chronieni w obszarze prawnym”. Natychmiast podjęli temat deputowani Dumy. „Działalność prywatnych spółek wojskowych potrzebuje prawnego uregulowania, gdyż półlegalne funkcjonowanie takich spółek jest zbyt niebezpieczne” – oznajmił Andriej Isajew (Jedna Rosja). Już po kilku dniach do parlamentu trafił projekt ustawy autorstwa lidera Sprawiedliwej Rosji Siergieja Mironowa i jego zastępcy Michaiła Jemelianowa. Nowe prawo miało pozwolić angażować członków prywatnych spółek wojskowych „do udziału w kontrterrorystycznych operacjach za granicą, do obrony suwerenności państw sojuszniczych przed zewnętrzną agresją, a także obrony różnych obiektów”. 23 stycznia projekt skierowano do rządu w celu zaopiniowania. Jeszcze 14 lutego inicjatywę poparł sam generał Władimir Szamanow, były dowódca wojsk powietrznodesantowych, weteran wojen na Kaukazie (słynny „Rzeźnik Czeczenii”) wtedy przewodniczący komitetu Dumy ds. obrony: „Należy przeprowadzić legalizację CzWK poprzez oddzielną ustawę w zgodzie ze światową praktyką”. Entuzjazm byłych wojskowych nietrudno zrozumieć. W nowym projekcie funkcje licencjonowania i kontroli CzWK proponowano przekazać ministerstwu obrony. Co więcej, szef komitetu obrony w Radzie Federacji, generał Wiktor Bondariew (także były wojskowy) poszedł jeszcze dalej, rzucając pomysł, by CzWK umieścić w wertykalnym systemie wojskowym i po prostu podporządkować ministerstwu obrony. Nic dziwnego, że projekt zyskał potężnych wrogów. Przeciwko legalizacji najemników opowiedziała się FSB, która w 2014 roku była za legalizacją, tyle że w tamtym projekcie to ona miała kontrolować CzWK. Lobbing siłowików z Łubianki zapewne przesądził o losie ustawy. Pod koniec marca okazało się, że rząd nie popiera tego projektu. W wydanej opinii napisano, że postanowienia projektu są sprzeczne z częścią 5. artykułu 13. Konstytucji FR, zgodnie z którą zabrania się działalności społecznych stowarzyszeń, których cele i działania są ukierunkowane na tworzenie zgrupowań zbrojnych. Autorzy opinii wskazują też na artykuł 71. Konstytucji mówiący, że kwestie obrony i bezpieczeństwa, wojny i pokoju, polityki zagranicznej i relacji międzynarodowych Rosji znajdują się w gestii państwa. Opinia rządu nie mogła być inna – wcześniej projekt negatywnie oceniły ministerstwo sprawiedliwości, prokuratura generalna, ministerstwo finansów, FSB, SWR, FSO, Rosgwardia, ale też dwa resorty, które na początku mocno lobbowały za jego przyjęciem: MSZ i ministerstwo obrony. Najwyraźniej uznano tam, że nie warto narażać się Kremlowi.
Krytycy projektu wskazywali na ogólnikowość jego zapisów, co mogłoby w przyszłości budzić poważne problemy. Ale chyba ważniejsze było to, że zbyt wiele wpływowych osób i grup interesów uznało, że projekt w takim kształcie nie odpowiada ich oczekiwaniom. Po raz kolejny konflikt między FSB a GU o kontrolę nad nowym sektorem siłowym okazał się tak poważny i tak wyrównany, że utrącono projekt, by odłożyć regulację tego problemu na później. Walczą tu ze sobą dwie potężne lobbingowe organizacje. Z ministerstwem obrony i GU związane jest Ochotnicze Stowarzyszenie Wsparcia Armii, Lotnictwa i Floty (DOSAAF), z FSB zaś Związek Ochotników Donbasu. Łubianka zawsze podejrzliwie podchodziła do wszelkich aspektów działalności GU. To wywiad wojskowy po zakończeniu zimnej wojny utrzymał dużo zagranicznych aktywów, to w GU miało być najwięcej spisków przeciwko Putinowi. Niewykluczone, że ludzie z FSB przekonali samego Putina, iż najemnicy kontrolowani przez wojskowy wywiad to potencjalne poważne zagrożenie dla jego władzy. We wrześniu 2018 roku Putin jeszcze bardziej skomplikował środowisko prawne, w którym funkcjonują CzWK. Podpisał dekret, który uznaje za tajne wszystkie informacje o osobach „współpracujących z zagranicznymi służbami Federacji Rosyjskiej, które nie są pracownikami służb”. Czołowi rosyjscy analitycy (w tym Andriej Sołdatow) uznali, że ma to dotyczyć konkretnie Grupy Wagnera, ze względu na jej współpracę z rosyjskim wywiadem wojskowym. Jeśli działalność CzWK, takich jak wagnerowcy, zostaje uznana za tajemnicę państwową, wówczas dziennikarze mogą być ścigani za informowanie o niej, nawet jeśli same CzWK nie są w Rosji legalne. Podczas swojej corocznej konferencji prasowej na koniec roku, w grudniu 2018 roku Putin stwierdził, że „jeśli Grupa Wagnera coś narusza, prokurator generalny powinien to ocenić. Ale jeśli nie łamią rosyjskich praw, mogą prowadzić swoją działalność w dowolnym miejscu na świecie”.
Temat wrócił, a jakże, wraz z wybuchem regularnej wojny z Ukrainą. Z końcem marca 2022 roku w Rosji zaczęto pracować nad częściową legalizacją działalności najemniczej. Oto w momencie, gdy zachodnie wywiady poinformowały, że Moskwa sięga po wagnerowców, aby wsparli regularną armię na Ukrainie, do Dumy wniesiono projekt ustawy o prywatnych spółkach wojskowych, zgodnie z którym dopuszcza się ich działalność poza granicami Federacji Rosyjskiej. Projekt wnieśli „eserowcy” z liderem Siergiejem Mironowem na czele. To zresztą ciekawe, że po raz trzeci pomysłodawcami legalizacji CzWK są przedstawiciele Sprawiedliwej Rosji. Dokument określa stosunki prawne związane z tworzeniem i działalnością CzWK. Kwestie licencyjne, zgodnie z dokumentem, mają być regulowane przez rosyjskie Ministerstwo Obrony. – Pomimo trudnej sytuacji międzynarodowej, prywatne organizacje wojskowe i wojskowe organizacje bezpieczeństwa nie mają statusu prawnego w Federacji Rosyjskiej – wyjaśniał Mironow. Autorzy projektu ustawy zwracają uwagę, że zgodnie z ich propozycjami CzWK będą mogły: uczestniczyć w operacjach pokojowych za pośrednictwem organizacji międzynarodowych, świadczyć usługi doradcze w zakresie wojskowości, zaangażować się w tłumienie międzynarodowej działalności terrorystycznej poza granicami Federacji Rosyjskiej. Wśród zapisów są też: ochrona suwerenności i integralności obcego państwa, szkolenie personelu obcych sił zbrojnych, konserwacja sprzętu wojskowego, budowa obiektów wojskowych, świadczenie usług bezpieczeństwa i wykorzystanie w operacjach zwalczania handlu narkotykami i przestępczości zorganizowanej, udział w działaniach mających na celu przywrócenie porządku publicznego i konstytucyjnego. Tyle że minęło pięć miesięcy, a projekt wciąż leżał sobie w jakiejś szufladzie jakiegoś gabinetu w Białym Domu (siedziba rządu Rosji) – co sugerowało, że podzieli los poprzedników. Państwo bowiem nie chce legalizacji prywatnych firm wojskowych, gdyż prawna nieprzejrzystość otaczająca te podmioty zwiększa swobodę manewru władz w ich wykorzystywaniu dla swych celów.
Definicja prywatnej spółki wojskowej formułowana przez rosyjskich autorów wyraźnie różni się od tej zachodniej. Choćby tym, że CzWK przypisuje się role niemal równorzędne regularnej armii i zakłada się dla nich coraz ważniejsze zadania w strefach konfliktu – czego najlepszym przykładem jest udział wagnerowców w obecnej wojnie Rosji z Ukrainą. Specjalizujący się w tym obszarze analityk Jamestown Foundation, Siergiej Suchankin, cytuje rosyjskich teoretyków, wskazujących, że biorąc pod uwagę fakt, iż państwo jest de facto głównym zleceniodawcą i koordynatorem działań CzWK, firmy te tak naprawdę wcale nie są „prywatne”. To kolejne „pewnego rodzaju struktury rządowe i narzędzie polityki zagranicznej państwa”. Generał Siergiej Kanczukow, były szef wywiadu Syberyjskiego Okręgu Wojskowego i weteran GRU, wskazuje, że połączenie zaawansowanego sprzętu technicznego i wysokich umiejętności zawodowych, bezpośrednio kontrolowanych przez państwo, pozwala rosyjskim CzWK podejmować zadania wykonywane zwykle przez regularne siły armii rosyjskiej. Ponadto argumentuje on, że w przeciwieństwie do regularnych sił zbrojnych, struktury te mają swobodę wyboru dowolnych środków do realizacji określonych celów. To w kręgach wywiadu wojskowego przez lata budowano mit o rzekomo kluczowej roli prywatnych firm wojskowych we współczesnych działaniach wojennych. Główna teza sprowadzała się do tego, że w Iraku i Afganistanie prywatne firmy zastąpiły regularne jednostki i stały się głównym wykonawcą najtrudniejszych, najbardziej niebezpiecznych i tajnych operacji. I najwyższy czas, aby Rosja przyjęła tę praktykę swojego największego przeciwnika i pozyskała własne prywatne armie do prowadzenia „aktywnej” polityki zagranicznej. W rzeczywistości jednak zachodniemu sektorowi prywatnemu powierza się prace czysto logistyczne, przede wszystkim w zakresie bezpieczeństwa i doradztwa. Operacje specjalne i kombinowane prowadzone są przez regularne jednostki sił zbrojnych. To, do czego nawiązują Rosjanie, było typowe raczej dla epoki Kompanii Wschodnioindyjskiej i afrykańskich awantur Cecila Rhodesa.
Wojna domowa w Syrii i konflikt z Ukrainą dały nowy impuls rozwojowi rosyjskich CzWK w myśl zasady „asymetrii”. Tacy autorzy, jak choćby Aleksandr Dugin, zaczęli cytować takich klasyków w obszarze strategii wojennej, jak prof. Aleksandr Swieczin czy marszałek Nikołaj Ogarkow. Obaj ci panowie w różnych okresach przewidywali niekonwencjonalne formy prowadzenia wojny jako trzon przyszłych konfliktów. To szczególnie godne uwagi ze względu na konieczność, zdaniem współczesnych rosyjskich analityków i intelektualistów wojskowych, planowania i zapewnienia asymetrycznych form odpowiedzi (_асимметричный ответ_). Jak stwierdził szef Sztabu Generalnego gen. Walerij Gierasimow, bezpośrednie połączenie między „partyzanckimi i wywrotowymi metodami” a „kolorowymi rewolucjami” wymaga utrzymywania równowagi między „komponentem zaawansowanych technologii” a koniecznością przygotowania sił zbrojnych do działań w „nietradycyjnych okolicznościach” w czasie kolorowych rewolucji sponsorowanych przez Zachód. Pod tym względem rosyjskie CzWK są wyraźnie siłą zdolną do pełnienia zarówno funkcji gospodarczych, jak i geopolitycznych. Jako takie, mają zarówno szerszy zakres zadań, jak i stosują inną taktykę w porównaniu ze standardowymi PMC, zwłaszcza na Zachodzie. W związku z tym rosyjskie CzWK regularnie przejmują kontrolę nad „szarymi strefami” w celu stworzenia „stref sztucznej stabilności” – podkreśla Suchankin. Celem misji jest eksploatacja zasobów naturalnych i przejęcie częściowej kontroli politycznej nad obszarem (obszarami), przy czym istniejący reżim polityczny nadal pozostaje „u władzy”, aby zachować legitymizację terytorium.
Kreml wypracował własny pogląd na CzWK. Zamiast podchodzić do tej kwestii z perspektywy budżetowej – a mianowicie, że najemnicy są bardziej elastyczni i tańsi niż regularne wojsko – państwo postrzega je przede wszystkim jako swe polityczno-wojskowe narzędzie. Po raz pierwszy na dużą skalę potwierdziło się to w 2014 roku. Wraz z wybuchem walk na Ukrainie, przy nieoficjalnym charakterze zaangażowania militarnego Rosji w Donbasie, formacje zbrojne niezwiązane formalnie z państwem rosyjskim stały się bardzo wygodne. Innym motywem korzystania z CzWK jest możliwość ukrywania przez państwo strat ludzkich przed społeczeństwem. Ponieważ formacje te są formalnie prywatnymi firmami, ich straty nie są uwzględniane w oficjalnych raportach rosyjskiego ministerstwa obrony o liczbie poległych lub rannych żołnierzy. Ta sama logika pozwala Rosji zaprzeczać zaangażowaniu najemników w jej konflikty. Jest to o tyle istotne, że rosyjscy operatorzy CzWK często walczą w pierwszej linii i atakują trudne pozycje, a więc ich straty są znacznie wyższe niż regularnych wojskowych. Tak było w Syrii, Libii, a ostatnio na Ukrainie. Wykorzystywanie najemników przez państwo rosyjskie doskonale pasuje do stosowanej od 2014 roku przez Kreml retoryki zaprzeczania, rozpowszechnionej w mediach pod hasłem „ichtamniet”. CzWK stają się też źródłem sił ludzkich, które można wysłać na front w celu uzupełniania strat i wykorzystania do działań, dla których szkoda narażać regularne jednostki („_пушечное мясo”_). Złe warunki życia, szerząca się przestępczość i różne trudności uniemożliwiające rosyjskim żołnierzom przystosowanie się do życia w cywilu stworzyły ogromną pulę rekrutów (zwłaszcza mężczyzn w średnim wieku) chętnych do udziału w konfliktach regionalnych i nie tylko – co pokazuje wojna z Ukrainą. CzWK mogą być zaangażowane we wrażliwe działania mające na celu rozszerzenie rosyjskich wpływów – od operacji wojskowych po zbieranie informacji wywiadowczych. Jeśli państwo nie chce być kojarzone ze swoim udziałem w konflikcie lub projekcie, to najemnicy będą doskonałymi wykonawcami. Poza tym, inaczej opinia publiczna odbiera straty wśród najemników (jeśli w ogóle się o nich dowie) niż wśród regularnego wojska. Pokazuje to dobrze stosunek do wojny w Syrii. W jednym z badań ponad 50 proc. ankietowanych Rosjan poparło rosnące zaangażowanie ich kraju w Syrii. Ale tylko 19 proc. było za zwiększeniem wojskowej obecności na lądzie. Choć CzWK są często wykorzystywane przez rosyjskie siły zbrojne (lub w połączeniu z nimi), jednym z ich kluczowych celów jest wspieranie biznesowych interesów skorumpowanej kliki osób skupionych wokół Putina. Grupa Wagnera i udowodnione powiązania z tymi najemnikami spółek kontrolowanych i kojarzonych z Jewgienijem Prigożynem, są tego najlepszym dowodem. Wraz z realizacją celów polityczno-militarnych państwa najemnicy ci dają biznesowi dostęp do rynków i koncesji czy to na Bliskim Wschodzie czy w Afryce.
Części z CzWK – a już zwłaszcza wagnerowcom – odpowiada obecna sytuacja, bo legalizacja działalności najemniczej w Rosji byłaby równoznaczna z silniejszą kontrolą ze strony państwowych instytucji siłowych. A to ograniczałoby swobodę działania takich firm. Z drugiej jednak strony obecny de facto półlegalny status powoduje, że nad najemnikami ciągle wisi groźba pociągnięcia do odpowiedzialności karnej. Za udział w konflikcie zbrojnym na terytorium obcego państwa grozi kara do siedmiu lat pozbawienia wolności, za werbowanie zaś, szkolenie i finansowanie najemników – do 15 lat. To z kolei wykorzystują służby specjalne czy nawet politycy i wpływowi biznesmeni, wykorzystując najemników do ryzykownych działań. W efekcie, oprócz sprzedaży swych usług poza granicami kraju na czysto komercyjnych zasadach, firmy najemnicze muszą spłacać rodzaj haraczu rosyjskiemu państwu – najczęściej w postaci wykonywania zadań bojowych poza Rosją. Rosja od wielu lat wykorzystuje prywatne grupy wojskowe – czy to formalne czy nie – zarówno w konfliktach na obszarze byłego Sojuza (Ukraina, Naddniestrze, Kaukaz), jak i tam, gdzie robi interesy polityczne i gospodarcze: głównie na Bliskim Wschodzie i w Afryce. CzWK są też zatrudniane przez rosyjskie koncerny państwowe – Gazprom, Rosatom, Rosnieft, Koleje Rosyjskie, Rostech – do ochrony inwestycji (kopalnie, rurociągi, budowy) i konwojowania transportów w różnych krajach Afryki, Azji, Ameryki Południowej i Bliskiego Wschodu. Należy zresztą pamiętać, że Rosja eksportowała najemników już w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wojowali choćby po stronie Serbów w konfliktach, jakie ogarnęły byłą Jugosławię. Wtedy to doświadczenia bojowe zdobywał Igor Girkin, znany później z walk w Donbasie. W latach 1992–1995 w Bośni i Hercegowinie stale działało kilkuset rosyjskich „ochotników”. Wiadomo, że brali udział w etnicznej czystce w mieście Višegrad. Trzon tego oddziału stanowili weterani wojskowi zatrudnieni w firmie ochroniarskiej Rubikon z Sankt Petersburga, nadzorowanej przez Federalną Służbę Kontrwywiadu (w 1995 roku zmieniła nazwę na Federalna Służba Bezpieczeństwa). Bez zgody państwa rosyjskiego aktywność tych „ochotników” byłaby niemożliwa.
Obecnie trudno określić dokładną liczbę prywatnych spółek wojskowych działających w Rosji, tym bardziej że niektóre zarejestrowały się jako agencje ochrony, ale prowadzą też działalność typowo najemniczą, korzystając z kryszy czy to wojska, czy służb specjalnych. Normą jest też dość częsta zmiana nazwy lub formalne rozwiązanie jednej działalności gospodarczej, by niemal w tym samym kształcie za chwilę zarejestrować kolejną. Można jednak zakładać, że takich znaczących podmiotów jest około dwudziestu. Nazwy większości z nich nie są żadną tajemnicą. Prywatne spółki wojskowe (CzWK) w Rosji można generalnie podzielić na dwie grupy. W pierwszej działalność organizują weterani specnazu FSB z jednostek Alfa i Wympieł. W drugiej dominują byli żołnierze specnazu GRU i wojsk powietrznodesantowych. Choć są też duże i wszechstronnie działające firmy, gdzie nie brakuje weteranów specnazu zarówno z wojska, jak i z FSB, a także MSW. Najbardziej znaną jest RSB-Group (ros. _РСБ-Групп; Российские Системные Безопасности_). Ta jedna z najbardziej rozpoznawalnych obok wagnerowców sił najemniczych z Rosji założona została przez byłych oficerów GRU i FSB (jej szef Oleg Krinicyn jest absolwentem Wyższej Szkoły KGB i byłym oficer wojsk pogranicznych). Specjalizuje się w ochronie gazociągów i ropociągów oraz statków, a w jej skład wchodzi ok. 250 „ekspertów”. RSB-Group chwali się, że działa w strefach niestabilnych politycznie, ale tylko w porozumieniu z legalnym rządem danego kraju. Pozostaje oczywiście kwestia interpretacji legalności rządu… W Libii na przykład ta CzWK zawarła kontrakt z generałem Chalifą Haftarem, dowódcą sił zbrojnych jednego z dwóch zwalczających się politycznych obozów. Jakby nie kombinować, nie jest to legalna władza w kraju, wręcz przeciwnie, zwalcza uznawany przez społeczność międzynarodową rząd w Trypolisie. Tak czy owak, stu saperów z RSB-Group wiosną 2017 roku rozminowało instalacje przemysłowe w Bengazi – zarobiła aż 10 mln dolarów. Dla tej firmy legalnymi są też na przykład „rządy” tak zwanych „republik ludowych” w okupowanej przez Rosję części Donbasu. Co nie przeszkodziło RSB-Group stać się oficjalnym partnerem ONZ w zakresie dostarczania usług bezpieczeństwa i współpracować z nowozelandzką spółką najemniczą NavSec Int Ltd. Swego czasu zresztą rosyjskie firmy najemnicze pracowały często jako podwykonawcy zachodnich PMC (głównie amerykańskich i brytyjskich), przede wszystkim w Iraku i Afganistanie. W tej sferze działalności specjalizowały się Centr-Antiterror, Tigr Top-Rent Security, Ruskorp czy Fort Defense Group.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki