Wajda.Przewodnik Krytyki Politycznej - ebook
Wajda.Przewodnik Krytyki Politycznej - ebook
Wajda. Przewodnik Krytyki Politycznej to próba twórczego, partnerskiego zmierzania się z dorobkiem reżysera, którego twórcza droga przebiega przez pół wieku historii polskiego kina, niemal połowę jego dziejów. Chcemy pokazać, że Andrzej Wajda ciągle potrafi nas drażnić, kłuć w bolesne miejsce, że jego filmy – pozornie dawno już zastygłe w kanonie – są zdolne otwierać dyskusje dotyczące naszej współczesnej tożsamości. Nie tylko w wąsko rozumianych, narodowych kategoriach.
Choć należy dodać, że kategoria narodu, narodowej tożsamości, kina jako medium odbijającego, reprezentującego i tworzącego narodową wspólnotę wraca w szeregu esejów w książce. Jakub Majmurek pokazuje, w jaki sposób kino Wajdy zamknięte jest w ruchu między konfrontacją z największymi polskimi traumami i reprodukcją narodowych stereotypów – a mapę tego ruchu wyznacza jego adaptacja Wesela. Cezary Michalski z kolei pokazuje, jak "Popiół i diament", przeprowadzając radykalną krytykę tradycyjnych form polskości, nie jest w stanie – jak całe pokolenie w imieniu którego przemawia – wypracować jej radykalnie nowych form.
Wspólnota narodowa to jednak nie tylko wspólnota symboli, wspólnie przeżywanych bitew, klęsk i zwycięstw. To także wspólnota tworzących ją mężczyzn i kobiet. W naszych esejach przyglądamy się także temu, w jaki sposób kino Wajdy konstruuje męskość i kobiecość. Od strony ciała, płciowych stereotypów, relacji tego co męskie i kobiece, do tego co uniwersalne i narodowe. O rozprawach reżysera z kobietami pisze w swoim pełnym pasji eseju Agnieszka Wiśniewska, a Eliza Szybowicz analizuje wzorce kobiecości i męskości ożywiające postacie "Panien z Wilka". Stawką tych wszystkich analiz jest nie tylko nowe otwarcie dyskusji o Wajdzie, ale także o współczesnej polskiej tożsamości.
Jak każda filmowa publikacja Krytyki Politycznej Wajda. Przewodnik Krytyki Politycznej nie jest zbiorem uczonych, poważnych, obiektywnych filmoznawczych rozpraw. To zbiór esejów krytyków filmowych, ale także osób nie zajmujących się kinem na co dzień – wszystkich autorów i autorki łączy tylko to, że z Wajdą i jego kinem mają coś do załatwienia przez swoje teksty.
Kategoria: | Kino i Teatr |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63855-68-0 |
Rozmiar pliku: | 928 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dwa lata temu prezydent Bronisław Komorowski odznaczył Andrzeja Wajdę Orderem Orła Białego. Tym samym droga Wajdy jako artysty konsekrowanego, filmowca-laureata III RP dopełniła się. Po fotelu senatorskim i narodowej celebrze z okazji Oscara za całokształt twórczości – wstęga z najwyższym państwowym odznaczeniem. W dodatku przypinana przez prezydenta startującego w wyborach pod hasłem obrony III RP i dorobku ostatnich 20 lat „polskich przemian”. Przemian, które Wajda od początku wspierał słowem i obrazem – nie tylko konsekwentnie publicznie dając wyraz politycznym sympatiom wobec środowiska, z którego wywodzi się Komorowski (i wobec samego byłego marszałka Sejmu w wyborach prezydenckich), ale także tworząc obrazy współkształtujące politykę historyczną ostatnich 20 lat i idealnie się w nią wpisujące.
Prezydent, który na każdym kroku odwołuje się do szlachetczyzny i tradycji sarmackiej, honoruje twórcę filmowej adaptacji Pana Tadeusza – choć trzeba przyznać, że nawet w wersji Wajdy bohaterowie Mickiewicza są nieskończenie bardziej refleksyjni od Komorowskiego, który sprawia wrażenie, jakby został żywcem przeniesiony z saskich zapustów, jakby wyszedł z kart Opisu obyczajów księdza Kitowicza. Wszystko to musi budzić rozbawienie – tak jak debata wokół znaczenia tej polityki orderowej, z przewidywalnym podziałem ról: z jednej strony laurki, z drugiej oskarżenia Wajdy o to, że w swoich filmach „od zawsze szkalował Polskę i Polaków”.
Warto jednak spróbować uratować Wajdę przed Wajdą. Wajdę-filmowca przed Wajdą-laureatem, Wajdą-autorytetem, Wajdą-żywym muzealnym eksponatem, przed tym wszystkim, czym na własne życzenie stał się w ciągu ostatnich 20 lat. Warto wypuścić jego kino z muzeów, oficjalnych uroczystości i galowych premier – choć filmy, jakie stworzył od czasów Dantona, specjalnie do tego nie zachęcają. Danton był ostatnim arcydziełem Wajdy, a przy tym pierwszym filmem ustawiającym jego twórczość jako głos polskiej nieprawicowej inteligencji. Jednym z konsultantów reżysera był zresztą Stefan Meller, późniejszy dyplomata III RP i minister spraw zagranicznych, reprezentujący dokładnie ten sam inteligencko-nieprawicowy nurt polskiej polityki. Wizja rewolucji przedstawiona w Dantonie doskonale wpisuje się w rewizjonistyczny wobec wydarzeń z końca XVIII wieku nurt historiografii, którego najważniejszym przedstawicielem we Francji był François Furet.
Furet odrzuca interpretację rewolucji jako wielkiego politycznego zrywu realizującego moralne aspiracje Oświecenia i suwerenność ludu. Dla Fureta rewolucja była (czy mogłaby być) tylko o tyle cenna, o ile byłaby w stanie zaprowadzić pewne podstawowe liberalne rozwiązania, stworzyć podstawy nowoczesnego społeczeństwa mieszczańskiego – czego nie udało jej się do końca przeprowadzić, gdyż osunęła się w rządy terroru i jakobiński, obłędny fanatyzm. Film Wajdy otwiera scena z wściekłym, głodnym ludem stojącym w kolejce po chleb – rewolucyjne władze w Paryżu nie są w stanie zapewnić sprawnych dostaw (podobno w trakcie tej sceny Mitterand ostentacyjnie opuścił premierę). Rewolucja jest przede wszystkim chaosem, krwawym potworem pożerającym własne dzieci, wynosi do władzy fanatyków takich jak Robespierre. Musi więc ponieść bolesną, lecz konieczną klęskę, przez wszystkich (w tym widzów) przyjmowaną z wielką ulgą. Jednak w ostatniej scenie, gdy już po egzekucji Dantona zmęczony, zgorzkniały, wycofany Robespierre słucha z obojętną miną Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela recytowanej przez dziecko jego służącej, prześwituje jakaś tragiczna wielkość tej postaci, jakobinów i rewolucji. Rewolucji, którą czeka nieuchronna katastrofa – termidor i ustanowienie skorumpowanych rządów Dyrektoriatu.
Danton, co oczywiste, mówi nie tylko o rewolucji francuskiej, ale także o dwóch polskich rewolucjach – tej komunistycznej (stalinowskiej), przywiezionej na radzieckich tankach, przekształcającej społeczeństwo i rozbijającej stare układy i hierarchie społeczne, oraz rewolucji „Solidarności” z 1980 roku, zdławionej przez stan wojenny. W filmie widać ambiwalentny, podszyty lękiem i wrogością stosunek do każdej rewolucji, każdej gwałtownej zmiany społecznej, a przede wszystkim do każdego autentycznego ideowego zaangażowania – stosunek ten charakteryzuje postawę całej liberalnej (nieprawicowej) inteligencji w ostatnich 20 latach.
Kolejne filmy Wajdy doskonale obrazowały lęki, fascynacje, uprzedzenia i sposób myślenia tej grupy społecznej. W Kronice wypadków miłosnych mieliśmy mit wielokulturowych polskich Kresów, zapowiadający już modę na małe ojczyzny i lokalne patriotyzmy; w Panu Tadeuszu i Zemście – powrót do sarmatyzmu jako spajającej Polaków formy kulturowej. W wywiadach po premierze Pana Tadeusza Wajda sam mówił, że chciał „dorobić rodowód” współczesnej polskiej klasie średniej. Jest to sarmatyzm dość ludyczny, rozbrojony, starannie oczyszczony z właściwej szlachcie pogardy dla klas ludowych. Sarmatyzm w wersji znacznie mniej krwawej i anarchicznej niż ten, który proponuje polskiej wspólnocie Jarosław Marek Rymkiewicz w Samuelu Zborowskim – idealny więc dla prezydenta Komorowskiego (osobiście wolę wizję Rymkiewicza, przynajmniej na czysto estetycznym poziomie anarchistyczno-nihilistyczny warchoł Zborowski jest znacznie ciekawszy od poczciwych wąsaczy z Zemsty).
Wreszcie Katyń, film doskonale opisujący postawę inteligencji wobec polityki historycznej III RP w momencie, gdy zaczęło się nad nią unosić widmo IV RP. Wajda pokazuje, że liberalna inteligencja dzieli z narodową prawicą szereg przesądów: wyobrażenie o przedwojennych klasach wyższych i średnich jako ostoi polskości i jedynym podmiocie historii narodowej, nieufność do przemian społecznych uruchomionych przez stalinizm, rusofobię, przekonanie o totalitarnym, okupacyjnych charakterze Polski Ludowej. Wszystko to jest jednak miarkowane i tonowane, jest nawet dobry Rosjanin, choć już nie dobry, ideowy komunista – taki w ramach „widzialnego” w polityce historycznej po 1989 roku nie może się pojawić. Sam Wajda, by wymazać z narodowej pamięci towarzysza Szczukę z Popiołu i diamentu, nakręcił Pierścionek z orłem w koronie, autopolemikę z własnym opus magnum, najbardziej bolesną estetyczną autokompromitację.
Jednak nawet gdy Wajda mówił obowiązującymi w debacie publicznej komunałami, zachował zdolność tworzenia fascynujących, uwodzących obrazów. Tanatycznej poetyckości Katynia trudno się oprzeć, tak jak ostatniej sekwencji Kroniki wypadków miłosnych, ukazującej skazany przez wojnę na zagładę świat przedwojennej Wileńszczyzny.
Artystyczna i polityczna droga Wajdy po 1989 roku skupia wszystkie słabości postaw polskiej inteligencji jego pokolenia, ukształtowanego przez doświadczenie wojny, stalinizmu, a następnie miękkiego autorytaryzmu PRL-u. Pokolenie to niegdyś było w różny sposób zaangażowane w system, a potem w różny sposób to zaangażowanie egzorcyzmowało. Także poprzez odrzucenie oświeceniowych, egalitarnych, demokratycznych wartości, które – często w wykrzywionej formie – legitymizowały PRL, i zwrócenie się ku tradycji Polski szlacheckiej czy mitowi przedwojnia. Od prawicy pokolenie to odróżniało się wyłącznie płytkim potępieniem „nacjonalizmu”, a także bardziej „otwartą” (na mniejszości narodowe i kulturowe) koncepcją narodu. Dla młodych pokoleń polskich inteligentów to dziedzictwo może być już tylko polemicznym punktem odniesienia.
Jest jednak w twórczości Wajdy coś, co ciągle stanowi wyzwanie zasługujące na poważną dyskusję, a nie tylko polemiczne ustawianie w kącie. Projekt przepisania na nowo historii polskiego kina, który w swoim manifeście zawarli młodzi teoretycy, artyści i krytycy filmowi związani z think tankiem Restart, wymaga także przepisania historii kina samego Wajdy, dostrzeżenia filmów do tej pory traktowanych dość marginalnie.
Jak choćby Lotnej, powszechnie uważanej za klęskę, nieudany eksperyment „połączenia surrealizmu z Kossakiem”. Ale właśnie w Lotnej, jak pokazuje w swojej doskonałej interpretacji tego filmu (zamieszczonej w „Kronosie” i książce PRL bez uprzedzeń) Piotr Graczyk, Wajda mierzy się najsilniej z narodowym fantazmatem. Lotna nie rozgrywa się w żadnej „realnie istniejącej”, dającej się historycznie i geograficznie określić przestrzeni. Najgorsze, co można zrobić z tym filmem, to odebrać go jako obraz realistyczny, doszukiwać się racjonalnej motywacji działań postaci. Lotna jest jak sen, który śnimy my wszyscy – uczestnicy polskiej kultury, ukształtowani przez jej toposy, ikony i mity. Celem filmu jest pomóc nam przekroczyć tę fundującą nas fantazję – nie przez całkowite zdarcie z oczu zasłony fantazmatu (gdyż nie jest to możliwe), ale przez ukazanie jego struktury, tego, że na zawsze już w nim tkwimy. Właśnie temu służy w Lotnej wszechobecna przesada: w wystroju szlacheckiego dworku, w scenie ułana szarżującego z szablą na czołg, w konstrukcji figury doskonale pięknej klaczy itp.
Ta sama strategia mierzenia się z polskim fantazmatem przyświeca Wajdzie w Weselu. Bez wątpienia jest to jego najwybitniejszy, najbardziej intensywny film, dotykający podstawowej struktury fantazmatycznej fundującej jego kino. Podobno Daniel Olbrychski, gdy Wajda zaproponował mu rolę Pana Młodego, miał powiedzieć: „Po co ci to Wesele, przecież tyle razy już je pokazałeś”. Nawet jeśli to nieprawda, to dobrze wymyślona – do Wesela odsyła choćby ostatnia scena poloneza z Popiołu i diamentu. Ten taniec, mający zapowiadać nowy początek, okazuje się koniec końców starym chocholim tańcem – narodowym błędnym kołem. Obraz weselnych gości poruszających się jak somnambulicy w ostatniej scenie Wajdowskiej ekranizacji dramatu Wyspiańskiego na długo zapada w pamięć. Weselny rytuał ma jednoczyć nie tylko miłosną parę, ale także „lud” i „szlachtę”, tworzących od teraz nowoczesny, demokratyczny, już niestanowy i niefeudalny naród.
Jednak zjednoczenie jest pozorne. Dokonuje się głównie na poziomie spektakularnej reprezentacji (weselnego rytuału), a nie na poziomie rzeczywistego procesu społecznego. Dlatego wypierane przez rytuał Realne społecznego konfliktu (ciągle nieprzezwyciężony podział na „panów” i „chamów”) powraca pod postacią widm – zwłaszcza Jakuba Szeli i hetmana Branickiego. Czy chocholi taniec nie jest próbą rekonstrukcji rytuału, mającą dać poczucie fałszywej jedności, pozwalającą powrócić postaciom dotkniętym traumą spotkania z Realnym do gładkiej, automatycznej produkcji znaczących?
Ta opozycja między chocholim tańcem a spotkaniem z Realnym wyznacza kontinuum, w którym mieści się całe kino Wajdy. Z jednej strony gładkie, automatyczne powtarzanie inteligenckich komunałów, z drugiej rozbłyski niezwykle intensywnych spotkań z Realnym. Traumatycznych, lecz dających widzowi narzędzia do tego, by uświadomił sobie swój narodowy sen, który śni i śnić musi. Oby Orzeł Biały, senatorowanie i niemądre wywiady, jakich w ostatnich latach udziela Mistrz, nie pozwoliły nam zapomnieć o tych wspaniałych momentach w jego twórczości. Dzięki nim jeszcze długo nie da się zamknąć jego kina w muzealnej gablocie, opatrzyć plakietką z napisem: „Polska Szkoła Filmowa. Arcydzieło. Nie dotykać”.Bartosz Żurawiecki Utracone dziedzictwo Stanisława. O Brzezinie Andrzeja Wajdy
Nie wiem, czy Jarosław Iwaszkiewicz byłby szczęśliwy, gdyby się dowiedział, że jego życiorys interesuje nas dzisiaj bardziej niż jego twórczość. Dzieło artysty, tak pieczołowicie budowane przez dekady, to obecnie w większej części martwa natura. Wciąż na swój sposób piękna, ale pięknem raczej muzealnym. Mało kto Iwaszkiewicza w naszym stuleciu czyta, za to nieustannie czyta się (i pisze) o Iwaszkiewiczu. Nie dość regularnie wydawanych w ostatnich latach listów czy dzienników pisarza, to jeszcze co chwilę trafia do księgarń kolejna wielostronicowa książka biograficzna poświęcona autorowi Matki Joanny od Aniołów. Biografii można zresztą wykroić z życia Iwaszkiewicza kilka: polityczną, erotyczną, rodzinną, literacką… Tyle że tej ostatniej poświęca się dzisiaj najmniej uwagi.
Jeśli sięgamy dziś po utwory – głównie opowiadania – Iwaszkiewicza, to przede wszystkim po to, by przeczytać je przez pryzmat ujawnionych niedawno opinii publicznej faktów z jego curriculum vitae. Wiele z nich od dawna było tajemnicą poliszynela, jednak dopiero potwierdzone osobistym wpisem autora poczynionym w korespondencji czy na kartach dziennika stały się ciałem. Najwięcej komentarzy wciąż wywołuje Iwaszkiewiczowski homoseksualizm, o którym właściwie „wszyscy wiedzieli”, ale który przez długie lata był spowity woalem dyskrecji. Inna sprawa, czy ów woal założył artysta, czy raczej przykryła go nim polska kultura, hołdująca zasadzie, że o pewnych sprawach „mówić nie wypada”. Skoro jednak o swych seksualnych pożądaniach i przygodach opowiedział nam pośmiertnie sam Mistrz w memuarach, to bańka niedopowiedzeń w końcu musiała pęknąć. Odnajdywanie w utworach Iwaszkiewicza aluzji i znaków homoerotycznych pragnień, dekonspirowanie kamuflaży, które miały je ukryć, przerodziło się w aż nazbyt prostą grę. O taką interpretację prosi się również Brzezina.
Zanim jednak do niej przejdę, chciałbym jeszcze przypomnieć, że Jarosław Iwaszkiewicz jest – obok Henryka Sienkiewicza – najchętniej ekranizowanym polskim autorem. W ostatnich kilku latach do listy filmowych adaptacji jego utworów doszły dwie następne. I chociaż obie uważam za niezbyt udane, trzeba uczciwie przyznać, że ich twórcy – dość niezręcznie, ale jednak – próbowali nadać twórczości klasyka nowe konteksty i znaczenia. Izabella Cywińska w Kochankach z Marony (2005) zasugerowała romans między męskimi bohaterami utworu, natomiast Andrzej Wajda wziął Tatarak (2009) w – powiedzmy – „postmodernistyczny” cudzysłów. Na więcej odwagi zabrakło, jednak i tak uważam, że kino może ocalić dzieło Iwaszkiewicza od zapomnienia, jeśli tylko okiełzna jego estetyzujący styl, przebije się przez ornamenty słów i dotrze do jądra utworów.
Wajda uchodzi za tego reżysera, któremu do owego jądra udało się dojść. Jego dwa filmy z lat 70. ubiegłego wieku – Brzezina i Panny z Wilka – są uznawane za najlepsze ekranizacje Iwaszkiewiczowskiej prozy. Jednocześnie są traktowane jako osobny nurt w twórczości autora Człowieka z marmuru, „odpoczynek wojownika” od zapasów z Historią, w czasie którego – zamiast grzmieć doniosłym głosem o sprawach narodowych – opowiada nam kameralne historie miłości i śmierci. Dlatego w analizach dorobku Wajdy omawia się te filmy osobno, w oderwaniu od innych jego dokonań.
Recenzje i analizy Brzeziny Wajdy jednoznacznie wpisują dzieło w modernistyczne zmagania Erosa i Tanatosa. Bujnej, nieokiełznanej Naturze, którą reprezentuje obdarzona wielkim apetytem seksualnym krzepka chłopka Malina (Emilia Krakowska), zostaje przeciwstawiony umierający na gruźlicę intelektualista i niespełniony artysta Stanisław (Olgierd Łukaszewicz). Nie ma on już do nic do stracenia, toteż chłonie życie wszystkimi zmysłami, póki jeszcze może. Przeciwnie niż jego brat, leśnik Bolesław (Daniel Olbrychski) – ponury, pogrążony w żałobie po śmierci żony, zamknięty w sobie, ale zdrowy. Ten młodopolski z ducha klimat podkreśla jeszcze stylizacja niektórych ujęć na malarstwo Jacka Malczewskiego. Oparta o kosę Malina jest tu więc nie tylko uosobieniem witalności, ale także wysłanniczką śmierci. Jej wigor, jej erotyczna energia przyspieszają zgon Stanisława, który „żyjąc, traci życie”.
Iwaszkiewicz po premierze filmu zanotował w Dzienniku: „Mój Boże, jakie to dalekie od tego, co ja pisałem w roku 1932!”¹. Odniósł też wrażenie, że z jego opowiadania „niewiele zostało”, choć de facto film wiernie trzyma się książkowej fabuły, pozwalając sobie na niewielkie jedynie odstępstwa (na przykład rozbudowanie wątku romansu żony Bolesława z Michałem, dopisanie Bolesławowi wojskowej przeszłości). Z wpisu wynika, że pisarz postrzegał swoje opowiadanie w konwencji „zwykłego” realizmu, a nie symbolicznego realizmu Malczewskiego. Myślę jednak, że dla współczesnego odbiorcy realistyczny będzie raczej film Wajdy niż ubrana w wykwintne, afektowane zdania nowela. Choćby dlatego, że kino działa bardziej dosłownie i bezpośrednio niż literatura.
W związku z obecnym zainteresowaniem biografią pisarza warto zadać pytanie, jak się ma Wajda i jego ekranizacje do całego, nie tylko homo-, ale generalnie seksualnego kontekstu życia i twórczości Iwaszkiewicza. To, co dotyczy sfery intymnej, erotycznej, owszem, było w filmach autora Popiołu i diamentu obecne, ale najczęściej gdzieś na drugim planie, wręcz na marginesie dyskusji o sprawach politycznych, społecznych, narodowych czy nawet egzystencjalnych. Sam Wajda zdawał się bagatelizować te kwestie przy omawianiu i komentowaniu swojej twórczości. Dobitnym aktem odcięcia się reżysera od ciała i jego spraw była autocenzura nowej wersji Ziemi obiecanej, z której wyleciała słynna scena fellatio uskutecznianego przez Kalinę Jędrusik na Danielu Olbrychskim. Co więcej – o ile w filmowej Brzezinie erotyka została potraktowana śmielej niż w opowiadaniu Iwaszkiewicza, o tyle w Tataraku jest dokładnie odwrotnie. Historia fascynacji kobiety w średnim wieku walorami fizycznymi młodego chłopaka wstydliwie ogranicza się do kilku ujęć „miziania się” bohaterów na brzegu rzeki.
W książce Gejerel Krzysztof Tomasik przy okazji omawiania – dokonanej przez polskiego reżysera w Jugosławii – ekranizacji powieści Jerzego Andrzejewskiego pisze: „Bramy raju uwidoczniły , że Andrzej Wajda problematyki tej zwyczajnie nie czuje”². Trzeba jednak zauważyć, że twórczość Wajdy bywa bardzo homospołeczna, co wynika nie tylko z faktu, że polityka, władza czy walka narodowowyzwoleńcza to domena mężczyzn. W filmach twórcy Bez znieczulenia często mamy męską parę rywali, przyjaciół lub, jak w Brzezinie, braci, których wzajemne przyciąganie się i odpychanie stanowi emocjonalny napęd fabuły, silniejszy niż konwencjonalne nierzadko wątki miłosne. Na przykład: Maciek Chełmicki i grany przez Adama Pawlikowskiego Andrzej w Popiele i diamencie, Danton i Robespierre w Dantonie, Reżyser i Aktor we Wszystko na sprzedaż, Karol i Moryc w Ziemi obiecanej (plus, jako trzeci, Maks) czy nawet Cześnik i Rejent w Zemście.
W filmowej wersji Brzeziny homoerotyczne podteksty narzucają się dużo intensywniej niż w literackim pierwowzorze, gdzie zostały ukryte w gąszczu słów. Na ekranie widzimy zły wzrok Bolesława, który uważnie śledzi swojego brata i wrogo odnosi się do jego romansu. Sam próbuje zbliżenia fizycznego z Maliną, kończy się to jednak niepowodzeniem, wręcz rejteradą bohatera z „miejsca zbrodni”. Dochodzi w tym filmie do ciekawego odwrócenia stereotypów: delikatny, zwiewny, chłopięcy, słabowity Stanisław z wdziękiem i lekkim przegięciem jest heteroseksualnym kochankiem, a niedźwiedziowaty, samczy, posępny Bolesław kryptogejem. A przynajmniej impotentem. Bolesław nie potrafi nawiązać kontaktów cielesnych z kobietami. Musiała to odczuć także jego nieżyjąca już żona, skoro uciekła w ramiona rosłego Michała (Marek Perepeczko). Rozszerzenie historii małżeńskiej w stosunku do tego, co zostało opisane w noweli, uwypukla problemy emocjonalno-seksualne Bolesława. Czy ich źródłem jest ukryty homoseksualizm? Leśnik nienawistnie patrzy na swego „campowego” brata, który przyjeżdża do głuszy z wielkiego świata, z Davos, przywożąc stamtąd rozmaite nowinki i perwersje. Zapewne skrycie się w nim kocha i dlatego znieść nie może jego ostentacyjnych amorów z Maliną. Boi się także, że Stanisław – który w obliczu rychłej śmierci nie musi się liczyć z konwenansami – odkryje, ujawni „niepożądane pożądania”, które skrywa Bolesław. Dlatego tak obsesyjnie opowiada mu o zmarłej żonie, hołubi jej pamięć, by stworzyć wrażenie, że to właśnie tamta tragedia stanowi przyczynę jego obecnych nastrojów i zahamowań. Jednakże ten żałobny wizerunek szczęśliwego i rozłączonego śmiercią małżeństwa burzy nieświadomie kilkuletnia córka Bolesława, Ola, która zdradza sekret zakazanej miłości matki.
Śmierć Stanisława jest dla jego brata wyzwoleniem. W opowiadaniu postanawia on przenieść się do innej leśniczówki, film natomiast sugeruje, że może wyjedzie gdzieś dalej w świat, gdzie wreszcie będzie mógł żyć swobodniej, inaczej niż dotychczas.
Mamy więc w Brzezinie klasyczny, często wykorzystywany schemat relacji między dwoma mężczyznami połączonymi rozmaitymi namiętnościami, a rozdzielonymi przez kobietę. Przy czym jest ona tutaj raczej figurą zmysłowości, symbolem życia i śmierci, wreszcie katalizatorem uczuć niż pełnoprawną bohaterką dramatu. Druga z ważnych postaci kobiecych została całkowicie usunięta z pola widzenia – nie żyje. Pozostawiła córkę, ale jej przeżycia, jej problemy to temat na osobną historię, w Brzezinie jedynie delikatnie zaznaczoną.
Nie chciałbym jednak poprzestawać na prostym odczytaniu fabuły, bowiem, moim zdaniem, można film Wajdy zinterpretować znacznie szerzej. Jak już wspomniałem, Brzezina to jeden z nielicznych „innych” filmów artysty, wyodrębniany i – wraz z Pannami z Wilka – analizowany inaczej niż reszta jego twórczości.
Ten dualizm jako żywo przypomina podział bohaterów w Brzezinie. Bolesław i Stanisław to więc niejako dwa oblicza Wajdy – reżysera. Jedno – dominujące: wojaka, „twardziela”, człowieka zasadniczego i konkretnego, choć niepozbawionego romantycznego myślenia o sprawach fundamentalnych i skrywającego jakąś niewypowiedzianą tajemnicę. Nie przypadkiem Bolesława gra Olbrychski, ulubiony aktor Wajdy, jego porte-parole. Postać druga to pięknoduch, esteta o niekonwencjonalnym, „niemęskim” sposobie bycia, skoncentrowany na rzeczach zmysłowych i ulotnych. Z góry skazany na śmierć za swą „błahość”, dobity strzałą Erosa za uleganie zmysłowym, kobiecym z natury chuciom. Ciekawym smaczkiem jest w Brzezinie ścieżka dźwiękowa. Literacki Stanisław gra na pianinie „hawajskie piosenki”, podczas gdy Stanisław filmowy brzdąka przedwojenne szlagiery, na czele z Trzema listami znanymi z wykonania Wiery Gran, która notabene śpiewała je podczas okupacji w warszawskim getcie³. Wykorzystanie ich przez Wajdę wzmaga atmosferę melancholii i przemijania. Ale dzisiaj – chociażby w kontekście historii Gran oskarżonej o kolaborację z hitlerowcami, przez długie lata potępianej i zapomnianej – mogą stanowić wręcz swoisty protest song przeciwko ciężkim, jednoznacznym, narodowym narracjom. Zwłaszcza że przez lata były uważane za synonim rozrywki trywialnej i nieistotnej.
Skoro Andrzej Wajda personifikuje polskie kino, a z pewnością jest jego najbardziej znanym reżyserem, to Brzezinę czytać da się także jako metaforę dwoistości tegoż kina. Kino Bolesława i kino Stanisława. Jedno spięte, sierjoznoje, męskie; drugie lekkie, liryczne, zmysłowe, przegięte… Nie muszę chyba dodawać, którą ścieżkę w Brzezinie polskie kino wybrało, w którą stronę poszedł sam Wajda. W III RP ugruntował się on na pozycji wieszcza, zagarnął narodowe toposy i zaczął kręcić niemal wyłącznie pomniki, te zaś o jakiekolwiek zmysły można jedynie podejrzewać.
Brzezina jest więc niespełnioną obietnicą polskiego kina na „inne spojrzenie”. Dziedzictwo Stanisława zostało zaprzepaszczone. Bolesław się nie wyzwolił. Nie poszedł w świat, lecz na kolejną polską wojenkę.