Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wakacye w Warszawie: pogadanki o architekturze - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wakacye w Warszawie: pogadanki o architekturze - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 281 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. ZA­MIAST WSI – MIA­STO.

W koń­cu czerw­ca miesz­ka­nie pań­stwa Ja­czyń­skich przed­sta­wia­ło ob­raz ru­iny i nie­po­rząd­ku, jak zwy­kle w cza­sie, kie­dy cala ro­dzi­na wy­bie­ra się gdzieś na czas dłuż­szy. Zdję­to fi­ran­ki i por­ty­ery, zwi­nię­to dy­wa­ny, me­ble przy­kry­to po­krow­ca­mi, usu­nię­to wszyst­kie dro­bia­zgi i sprzę­ci­ki, sta­no­wią­ce ozdo­bę miesz­ka­nia. W ja­dal­nym po­ko­ju sta­ły ku­fry i ko­sze upa­ko­wa­ne, a wszę­dzie pa­no­wa­ła przy­kra woń ter­pen­ty­ny i naf­ta­li­ny, któ­ra nie­tyl­ko mole ale i lu­dzi mo­gła z domu wy­stra­szyć.

Dwu­na­sto­let­nia Ha­lin­ka i o rok star­szy Ta­dzio, dzie­ci pań­stwa Ja­czyń­skich, były tak­że za­ję­te pa­ko­wa­niem: po­cho­wa­ły do ko­szy­ka swo­je książ­ki i dro­bia­zgi, my­śląc, coby jesz­cze za­brać: obo­je byli tak roz­ra­do­wa­ni, że śmie­li się bez po­wo­du, go­ni­li się, prze­ska­ki­wa­li przez ko­sze i pacz­ki, ku wiel­kie­mu zgor­sze­niu ku­char­ki Ma­ry­si, któ­ra sta­ra­ła się jaki taki ład za­pro­wa­dzić w po­ko­ju, gdzie pań­stwo mie­li jesz­cze jeść obiad, bo wy­jazd miał na­stą­pić do­pie­ro ju­tro.

Dzie­ci cie­szy­ły się, gdyż wa­ka­cye są za­wsze miłe, wy­je­chać na wieś bar­dzo przy­jem­nie, a cóż do­pie­ro, gdy się je­dzie do stry­jo­stwa i ku­zyn­ków, któ­rych było sze­ścio­ro, do ślicz­nej wsi z wiel­kim ogro­dem, peł­nym tak sma­ko­wi­tych owo­ców i tylu prze­róż­nych do­brych rze­czy, że się na­wet na obiad wra­cać nie chcia­ło. Co tam obiad!…. to do­bre w mie­ście, ale kie­dy się ma na każ­de za­wo­ła­nie kwa­śne mle­ko na wpół ze śmie­ta­ną, i taki wy­bor­ny chleb ra­zo­wy, – kto­by tam o obie­dzie my­ślał.

A ja­kie tam były za­ba­wy!…. Moż­na było jeź­dzić kon­no na ślicz­nych ku­cy­kach, wo­zić się łód­ką, po sta­wie, huś­tać, grać w kro­kie­ta. Sło­wem, Mar­czyn stry­jo­stwa, była to wieś, w któ­rej chy­ba pta­sie­go mle­ka bra­ku­je, i dzie­ci nie mo­gły so­bie wy­obra­zić, by gdzie­kol­wiek na świe­cie le­piej być mo­gło; a je­śli kie­dy po­my­śla­ły o raju, raj ten w ich głów­kach przy­bie­rał za­wsze kształ­ty Mar­czy­na.

– Ma­ry­siu – spy­ta­ła na­gle Ha­lin­ka, – dla cze­go my dzi­siaj nie je­dzie­my?

Ma­ry­sia spoj­rza­ła na nią zdzi­wio­na, a Ta­dzio pod­chwy­cił:

– Za­po­mnia­łaś, że dzia­dzi wczo­raj było nie­do­brze; mama po­szła się rano do­wie­dzieć, jak się dzia­dzio mie­wa i do­tąd nie wra­ca.

– A je­że­li dzia­dzio bę­dzie dłu­go cho­ry?

– To mama po­wie­dzia­ła, że nie po­je­dzie wca­le. Twa­rzycz­ka dziew­czyn­ki prze­dłu­ży­ła się.

– Więc jak­że to bę­dzie?

Ta­dzio za­fra­so­wał się tak­że, ale po chwi­li z ułu­dą wła­ści­wą wie­ko­wi, któ­ry jesz­cze żad­nych nie­szczęść nie do­świad­czył, od­parł:

– Dzia­dzio już pew­no zdrów. Czy pa­mię­tasz, żeby kie­dy cho­ro­wał?

– Praw­da – za­wo­ła­ła sio­stra uspo­ko­jo­na – dzia­dzio za­wsze z nami tak fi­glu­je…

I za­bra­li się zno­wu obo­je do pa­ko­wa­nia swo­ich dro­bia­zgów, pew­ni, że ju­tro po­ja­dą.

Przy­szedł wkrót­ce pan Ja­czyń­ski, za­ła­twiw­szy róż­ne spra­wun­ki i in­te­re­sy przed wy­jaz­dem. Zdzi­wił się, że nie­ma jesz­cze żony, bo nie są­dził tak­że, aby cho­ro­ba te­ścia była po­waż­ną, jed­nak za­nie­po­ko­jo­ny, po­szedł do­wie­dzieć się… o nie­go.

Po­nie­waż Ma­ry­sia na zwy­kłą go­dzi­nę przy­go­to­wa­ła obiad, nie­zdo­wo­lo­na więc była, że nikt nie przy­cho­dził. Gnie­wa­ła się, że pie­czeń wy­schnie na nic, mło­de kar­to­fle zdę­bie­ją, le­go­mi­na opad­nie. Tym­cza­sem zbli­ża­ła się już czwar­ta, dzie­ci były głod­ne: Ma­ry­sia dała im po ka­wał­ku chle­ba.

Na­de­szli wresz­cie pań­stwo Ja­czyń­scy, obo­je bar­dzo zmar­twie­ni. Cho­ro­ba dzia­dzi była nie­bez­piecz­na i wy­ma­ga­ła wiel­kich sta­rań; w naj­lep­szym zaś ra­zie, mo­gła się dłu­go prze­cią­gnąć. Na­tu­ral­nie, w tych wa­run­kach pani Ja­czyń­ska nie mo­gła opu­ścić ro­dzi­ców. Ka­za­ła więc wy­jąć rze­czy swo­je z ku­fra, a dzie­ci tyl­ko z oj­cem mia­ły na­za­jutrz je­chać do Mar­czy­na.

Dzie­ci zmar­twi­ły się bar­dzo, ko­cha­ły bo­wiem ca­łem ser­cem dzia­du­nia. Był on dla nich tak do­bry i tyle im za­wsze ro­bił przy­jem­no­ści, tak pięk­ne opo­wia­dał po­wie­ści!…. Za­czę­ły pro­sić, że i one do Mar­czy­na nie po­ja­dą, ale będą dzia­du­nia pil­no­wa­ły.

– Ja po­tra­fię dać le­kar­stwo – wo­lał Ta­dzio – pa­mię­ta mama, jak Ha­lin­kę bo­la­ło gar­dło, to ja jej wle­wa­łem w bu­zię.

– A ja po­tra­fię po­dać wody z so­kiem – prze­rwa­ła sio­stra.

– A ja dzia­dzio­wi czy­tać będę – pysz­nił się Ta­dzio. Dzia­dzio mnie chwa­lił, że do­brze czy­ta­ni, – bę­dzie­my więc po­trzeb­ni.

Te za­pa­ły prze­rwa­ła pani Ja­czyń­ska, mó­wiąc, że cho­ry po­trze­bu­je przedew­szyst­kiem spo­ko­ju, że ona i ba­bu­nia będą ko­lej­no czu­wa­ły przy dzia­dziu, a dzie­ci by­ły­by tu tyl­ko za­wa­dą, ura­dzi­li więc obo­je z mę­żem, że dzie­ci z oj­cem po­ja­dą na wieś, po­tem oj­ciec zo­sta­wi je u stry­ja, a sam za­raz po­wró­ci.

Tym spo­so­bem wa­ka­cye za­po­wia­da­ły się smut­no, bo Ta­dzio i Ha­lin­ka przy­wy­kli spę­dzać je z tymi, któ­rych naj­wię­cej ko­cha­li, a stry­jo­stwo i ku­zyn­ko­wie nie mo­gli prze­cież za­stą­pić ro­dzi­ców.

Tym­cza­sem sta­ło się in­a­czej. Wie­czo­rem nad­szedł z Mar­czy­na te­le­gram, do­no­szą­cy, że jed­no z dzie­ci stry­jo­stwa do­sta­ło szkar­la­ty­ny, ostrze­ga­ją więc o nie­bez­piecz­nej, za­raź­li­wej cho­ro­bie, któ­rą praw­do­po­dob­nie wszyst­kie dzie­ci będą prze­cho­dzi­ły.

Wo­bec tego nie moż­na było my­śleć o wy­jeź­dzie. Roz­pa­ko­wa­no za­tem ku­fry i roz­go­spo­da­ro­wa­ne się w miesz­ka­niu po daw­ne­mu.

Dzie­ci pa­trzy­ły na to ze łza­mi w czach, smut­ne i prze­ra­żo­ne. Mama nie mo­gła się nie­mi za­jąć, a tu pra­wie wszy­scy zna­jo­mi, przy­ja­ciół­ki, ko­le­dzy i ko­le­żan­ki po­wy­jeż­dża­li.

– Cóż – za­py­tał ich oj­ciec – gdy w domu za­pa­no­wa­ło już tro­chę po­rząd­ku, czy po­my­śla­ło z was któ­re, co bę­dzie­my ro­bi­li przez te wa­ka­cye, aże­by czas prze­szedł, ile moż­no­ści przy­jem­nie i po­ży­tecz­nie.

– Bę­dzie­my się nu­dzi­li, ta­tu­siu – od­parł smut­nie Ta­dzio.

Ha­lin­ka za­wtó­ro­wa­ła mu wes­tchnie­niem.

– A… ślicz­nie!…. czyż nie wie­cie, że nu­dzą się tyl­ko ci, co nie mają ro­zu­mu; mia­łem o moim synu lep­sze wy­obra­że­nie.

– To po­radź nam – co, tat­ku, po­wiedz, czem te dni za­peł­nić!

– Na wsi bie­ga­li­ście po po­lach, po ogro­dzie… a gdy­by­śmy tak spro­bo­wa­li po­cho­dzić po mie­ście?

– Po mie­ście! Cóż tu­taj cie­ka­we­go? Znam War­sza­wę jak swo­ją kie­szeń – do­dał Ta­dzio z prze­chwał­ką.

– Do­praw­dy, – spy­tał z uśmie­chem pan Ja­czyń­ski – znasz ja tak do­brze? no, to opo­wiedz mi jak ona wy­glą­da?

– O, tat­ku! Znam prze­cież wszyst­kie głów­ne uli­ce, znam ko­ścio­ły, znam te­atr, ra­tusz, Ła­zien­ki, cóż tat­ko chce wię­cej?

– Znasz ko­ścio­ły? no, więc po­wiedz mi, jak któ­ry­kol­wiek z nich wy­glą­da?

– Jak­żeż ja to mogę po­wie­dzieć?

– Za­wsze moż­na opi­sać rzecz, któ­rą się zna do­kład­nie. No, po­wiedz mi np. jaki jest ko­ściół ka­te­dral­ny, a może też Ha­lin­ka ci do­po­mo­że. By­wa­cie w nim czę­sto, by­li­ście nie daw­niej, jak ze­szłej nie­dzie­li.

– Ko­ściół ka­te­dral­ny – za­czął Ta­dzio. Ko­ściół ka­te­dral­ny – po­wtó­rzył, szu­ka­jąc w gło­wie, ja­ką­by dać ojcu od­po­wiedź… – Ko­ściół ka­te­dral­ny jest wy­so­ki i stoi przy bar­dzo wąz­kiej ulicz­ce tak, że go nie moż­na wi­dzieć ca­łe­go, – za­wo­łał wresz­cie try­um­fu­ją­co, przy­po­mniaw­szy so­bie tę oko­licz­ność.

– Praw­da, ale cóż mi wię­cej o nim po­wiesz?

– Jest bar­dzo duży i bar­dzo pięk­ny – wtrą­ci­ła Ha­lin­ka.

– Tak, jest duży i pięk­ny – po­wtó­rzył pan Ja­czyń­ski – ale za­sta­nów­cie się, że te wy­ra­zy: duży i pięk­ny – nie są wła­ści­wie żad­nem okre­śle­niem. To, co w jed­nych oczach jest duże, w dru­gich może wy­dać się ma­łem, bo to są rze­czy względ­ne, tak samo jak pięk­ność.

Ale dzie­ci nie zda­wa­ły się do­brze tego ro­zu­mieć, szu­kał więc oj­ciec od­po­wied­nie­go przy­kła­du.

– Ot – wy­rzekł – przy­po­mnij so­bie Ha­lin­ko tę stroj­ną pa­nią, któ­ra była u nas nie­daw­no, wszy­scy na­zy­wa­li ją pięk­ną, a ty po­wie­dzia­łaś Ta­dzio­wi: ona dla mnie jest brzyd­ka.

– Tat­ku, to prze­cież cho­dzi­ło o pa­nią, nie o ko­ściół.

– A jed­nak to do­wo­dzi, że wy­raz pięk­ny okre­śla zwy­kle wra­że­nie oso­bi­ste, a nie jest żad­ną ce­chą zna­mien­ną. W sa­mej War­sza­wie jest peł­no ko­ścio­łów du­żych i pięk­nych, sto­ją­cych przy wąz­kich ulicz­kach: jest ko­ściół św. Mar­ci­na, przy ul. Piw­nej, św. Jac­ka przy uli­cy Fre­ta, Naj­święt­szej Pan­ny Ła­ska­wej przy uli­cy Ś-to Jań­skiej i wie­le in­nych, jak­że­by­śmy ich roz­róż­ni­li?

Ta­dzio i Ha­lin­ka mu­sie­li przy­znać, że nie po­tra­fią nic wię­cej po­wie­dzieć o bu­dow­lach, któ­re prze­cież wi­dzie­li tyle razy.

– A więc – wy­rzekł pan Ja­czyń­ski – mia­łem słusz­ność mó­wiąc, że wca­le nie zna­cie mia­sta, w któ­rem uro­dzi­li­ście się i wzra­sta­cie. Gzy wie­cie dla cze­go? Oto pa­trzy­cie, a nie wi­dzi­cie.

– O tat­ku – prze­rwa­ła Ha­lin­ka – ja prze­cież mam do­sko­na­łe oczy, wszy­scy to mó­wią, na koń­cu uli­cy roz­po­znam oso­bę.

– Żeby wi­dzieć – nie dość do­brych oczów, trze­ba cze­goś wię­cej.

– Wiem, wiem – za­wo­łał Ta­dzio – uwa­gi, praw­da?

– Na­tu­ral­nie, na­przód uwa­gi, a po­tem jesz­cze cze­goś, co przy uwa­dze na­być ła­two.

– Jak­to! żeby nie­tyl­ko pa­trzeć, ale wi­dzieć?

– Tak, moje dzie­ci, trze­ba tak­że pew­nej zna­jo­mo­ści rze­czy, któ­ra nie­tyl­ko li­czy, jak roz­róż­niać przed­mio­ty, ale tak­że jak do­pa­trzeć cech zna­mien­nych, nadać im wła­ści­wa na­zwę i do­brze je okre­ślić.

Dzie­ci spoj­rza­ły na ojca tro­chę zdzi­wio­ne, ale wnet za­wo­ła­ły:

– A czy tat­ko bę­dzie z nami cho­dził i ob­ja­śniał nam wszyst­ko? Mój oj­czul­ku, bar­dzo pro­si­my!

– I owszem, bę­dzie­my cho­dzi­li po uli­cach i bę­dzie­my roz­ma­wia­li o tem, co nas za­sta­no­wi.

– O, to już pew­no nu­dzić się nie bę­dzie­my – za­wo­ła­ły dzie­ci. – I w Mar­czy­nie wte­dy ba­wi­li­śmy się naj­le­piej, kie­dy oj­ciec po­szedł z nami w pole lub do ogro­du i uczył nas roz­po­zna­wać drze­wa, zbo­ża, kwia­ty, opo­wia­dał jaki z nich uży­tek.

– Tak samo bę­dzie­my ro­bi­li w War­sza­wie, a może znaj­dzie­my tu rze­czy rów­nie cie­ka­we, jak na wsi.

– Do­brze, do­brze oj­czul­ku, kie­dy za­cznie­my?

– Choć­by ju­tro, je­śli zdro­wie dzia­dzia na to po­zwo­li. Dziś upo­rząd­kuj­cie swo­je książ­ki, ka­je­ty, za­baw­ki. Ju­tro roz­pocz­nie­my wa­ka­cye. Wyj­dzie­my przed po­łu­dniem, a pa­mię­taj­cie, bądź­cie go­to­wi, gdy was za­wo­łam.II. PIERW­SZA WY­CIECZ­KA NA MIA­STO.

Na­za­jutrz dzie­ci obu­dzi­ły się wcze­śnie i za­raz spoj­rza­ły w okno. Dzień był ślicz­ny, słoń­ce świe­ci­ło, nie­bo było bez chmur. Wprzód jed­nak dzie­ci po my­śla­ły, jak dzia­dzio noc tę spę­dził. Za­raz zra­na pani Ja­czyń­ska przy­sła­ła wia­do­mość, że cho­re­mu jest tro­chę le­piej, więc dzie­ci z lżej­szem ser­cem za­czę­ły się wy­bie­rać.

Pierw­szy spa­cer za­po­wia­dał się bar­dzo przy­jem­nie. Miesz­ka­li przy uli­cy Dłu­giej. Dzie­ci były cie­ka­we, gdzie też oj­ciec ich za­pro­wa­dzi, ale nie chciał im tego po­wie­dzieć.

– Jak my­ślisz, czy pój­dzie­my na pra­wo czy na lewo? – spy­tał Ta­dzio Ha­lin­kę.

– Na pra­wo – od­par­ła sio­stra re­zo­lut­nie. Rze­czy­wi­ście pan Ja­czyń­ski skie­ro­wał się na pra­wo.

– Skąd ty to wie­dzia­łaś? – za­wo­łał Ta­dzio zdzi­wio­ny.

– Do­my­śli­łam się – od­par­ła dziew­czyn­ka z dum­na min­ką. A po­tem do­da­ła: – Kto wie, ja może na­wet do­my­ślam się, gdzie nas oj­ciec za­pro­wa­dzi.

– Po­wiedz! po­wiedz! – bła­gał brat po ci­chu.

– Po­ka­że nam na­przód to na co­śmy pa­trzeć nie umie­li. Zo­ba­czysz, że do ka­te­dry.

Ha­lin­ka do­brze od­ga­dła, oj­ciec pro­wa­dził ich przez Sta­re Mia­sto na uli­cę Ś-to Jań­ską, przed ka­te­drę.

Tu­taj za­trzy­mał się na prze­ciw­le­głym chod­ni­ku, mó­wiąc:

– Przy­pa­trz­cie się te­raz i mów­cie mi, co was ude­rza. Na­przód po­wiem wam, że ścia­na każ­de­go gma­chu, w któ­rej jest głów­ne wej­ście zo­wie się fa­sa­dą albo fron­to­nem.

– To coś jak­by po fran­cu­sku – za­uwa­ży­ła Ha­lin­ka.

– Nie­ste­ty, na wie­le rze­czy do­tąd nazw swoj­skich nie mamy. Pierw­si bu­dow­ni­czo­wie u nas byli cu­dzo­dziem­cy, nie dziw więc, że nada­li obce na­zwy roz­ma­itym czę­ściom bu­dow­li. Otóż przy­pa­trz­cie się tej fa­sa­dzie, przy­czem za­uważ­cie ja­kie tu są drzwi i okna.

– Pro­szę ojca, głów­ne drzwi za­koń­czo­ne są śpi­cza­sto – Za­uwa­żył Ta­dzio – cho­ciaż się niby za­okrą­gla­ją.

– Okna tak­że – do­da­ła Ha­lin­ka – a ja­kie one wy­so­kie a wąz­kie!… tyl­ko na środ­ku ku gó­rze jest jed­no okrą­głe, zło­żo­ne z róż­nych czą­stek, tak ład­nie po­wy­ci­na­nych.

– A ja­kie wą­ziut­kie słup­ki bie­gną ku gó­rze ca­łej fa­sa­dy! – do­dał Ta­dzio.

– Za­koń­cza­ją je kan­cia­ste wie­życz­ki, na nie­któ­rych z nich ster­czą ostre kol­ce, a na in­nych po­są­gi Świę­tych.

– Otóż te­raz – wy­rzekł pan Ja­czyń­ski – moż­na­by już mieć ja­kieś wy­obra­że­nie o fa­sa­dzie ka­te­dry. Za­uwa­ży­li­ście drzwi i okna, u góry za­koń­czo­ne śpi­cza­sto, choć się niby za­okrą­gla­ją, otóż taki kształt zwa­ny jest ostro­łu­kiem, i ta na­zwa okre­śla go do­sko­na­le, bo mówi i o śpi­cza­stem za­koń­cze­niu i o łuku. A to okrą­głe, z wy­cin­ków zło­żo­ne okno, zo­wie się ró­ży­cą. Bę­dzie­cie to pa­mię­ta­li?

– Wca­le nie­trud­ne – za­wo­ła­ła Ha­lin­ka, – fa­sa­da, ostro­łuk. Ró­ży­ca, to coś jak­by od róży.

– A ja wzią­łem z sobą no­tat­nik i wszyst­ko so­bie za­pi­szę – wy­rzekł Ta­dzio.

– Masz słusz­ność – od­rzekł oj­ciec – na pa­mięć nie za­wsze spusz­czać się moż­na, ona czę­sto za­wo­dzi.

– O, ja będę pa­mię­ta­ła – wtrą­ci­ła Ha­lin­ka. – Pan­na Ja­ni­na za­wsze chwa­li moją pa­mięć.

– A jak się na­zy­wa­ją te wszyst­kie słup­ki, co wzdłuż prze­ci­na­ją fa­sa­dę? – py­tał Ta­dzio.

– To są la­sko­wa­nia, wie­życz­ki zaś zo­wią się ster­czy­na­mi.

– Praw­da, bo one tak ster­czą do góry.

– A kol­ce na nich to

– Igli­ce, igieł­ki, iglicz­ki! – wo­ła­ła Ha­lin­ka, uszczę­śli­wio­na z nazw, któ­re przy­po­mi­na­ły jej zna­ne przed­mio­ty.

Ta­dzio za­pi­sy­wał te na­zwy su­mien­nie i z wiel­ką po­wa­gą.

– Te­raz, kie­dy­ście się do­brze na­pa­trzy­li fa­sa­dzie ka­te­dry…

– O tat­ku, te­raz nie­tyl­ko pa­trzy­li­śmy ale i zo­ba­czy­li­śmy – za­wo­ła­ły dzie­ci.

– Więc kie­dy­ście zo­ba­czy­ły fa­sa­dę ka­te­dry, po­rów­naj­cież ją z bu­dyn­kiem, któ­ry zna­cie do­brze, na­przy­kład z te­atrem. Czy za­cho­dzi mię­dzy nie­mi ja­kieś po­do­bień­stwo?

– Gdzież tam, nie­ma żad­ne­go.

– Ma­cie słusz­ność. Ta­kie za­sad­ni­cze róż­ni­ce, któ­re mu­szą ude­rzyć naj­mniej wpraw­ne oko, ozna­cza­ją, że te bu­dyn­ki są sta­wia­ne w róż­nych sty­lach. Jest to tak­że wy­raz, któ­re­go nie zna­cie.

– Prze­pra­szam ojca – ode­zwa­ła się po na­my­śle Ha­lin­ka – ja go już nie­raz sły­sza­łam. Kie­dy wu­ja­szek się że­nił, mó­wił, że urzą­dza miesz­ka­nie sty­lo­wo; pani Ra­jec­ka, za­wsze opo­wia­da o sty­lo­wych to­a­le­tach. Już chcia­łam się kie­dyś spy­tać co ten wy­raz zna­czy, ale po­tem za­po­mnia­łam. Cóż to jest ten styl?

– Krót­ko mó­wiąc, w sztu­ce sty­lem na­zy­wa się pe­wien spo­sób bu­do­wa­nia, wła­ści­wy da­nej epo­ce, roz­cią­ga się on do bu­dow­li, stro­jów i przed­miot, ów po­wsze­dnich; otóż w bu­dow­nic­twie styl na­szej ka­te­dry na­zy­wa się go­tyc­kim. Nie­któ­rzy styl go­tyc­ki na­zy­wa­ją ostro­łu­ko­wym, ale ostro­łu­ki spo­tkać moż­na i w in­nych sty­lach; An­gli­cy na­zy­wa­ją go wprost sty­lem śpi­cza­stym.

– A w ja­kich sty­lach są jesz­cze ostro­łu­ki?

– Zo­ba­czy­my to póź­niej i oce­ni­my przez po­rów­na­nie. Te­raz za­pa­mię­taj­cie, że cha­rak­te­ry­stycz­ne­mi zna­mio­na­mi sty­lu go­tyc­kie­go jest ostro­łuk, ró­ży­ca, zło­żo­na z wy­cin­ków ostro za­koń­cza­nych, la­sko­wa­nia po­dłuż­ne, ster­czy­ny, igli­ce, co wszyst­ko ra­zem na­da­je ca­łej bu­dow­li coś strze­li­ste­go, coś lot­ne­go, nisz­czy wra­że­nie cięż­kich mu­rów. Sta­no­wi to wła­ści­wość go­ty­ku, i do tego dą­ży­li usil­nie bu­dow­ni­czo­wie, któ­rzy je sta­wia­li. __ Pro­szę ojca, a ja­kie są jesz­cze inne sty­le?

– O, jaka Ha­lin­ka cie­ka­wa – uśmiech­nął się oj­ciec – po­cze­kaj­cie, wa­ka­cye dłu­gie, jesz­cze nie­jed­no mamy do obej­rze­nia, a gdy się za dużo na raz sły­szy, to się ła­two za­po­mi­na, na­wet przy naj­lep­szej pa­mię­ci. Oto le­piej przy­pa­trz­my się jesz­cze tej fa­sa­dzie, znaj­dzie­cie w niej pew­no róż­ne szcze­gó­ły, któ­re zra­zu uszły wa­szej uwa­gi.

Dzie­ci zwró­ci­ły znów oczy na pięk­ny gmach, jaki mia­ły przed oczy­ma.

– Pro­szę ojca – za­wo­łał Ta­dzio – są tu jesz­cze słu­py przy­pie­ra­ją­ce do mu­rów, po dwóch stro­nach drzwi głów­nych, i dwa niż­sze, przy ro­gach fa­sa­dy, za­koń­czo­ne wie­życz­ka­mi.

– Ta­kie słu­py zo­wią się przy­po­ry, bo za­da­niem ich jest wzmoc­nie­nie mu­rów, do któ­rych przy­pie­ra­ją; ob­cho­dząc ko­ściół, zo­ba­czy­cie jesz­cze inne przy­po­ry przy­sta­wia­ne w od­stę­pach od­po­wied­nich.

– To chodź­my to zo­ba­czyć.

Po­szli na Ka­no­nią; dzie­ci oglą­da­ły przy­po­ry, bocz­ne drzwi i róż­ne inne szcze­gó­ły,

– Patrz, patrz oj­cze, co to jest? – za­wo­ła­ła na­gle Ha­lin­ka, pod­no­sząc cie­ka­we oczki do góry – ja­kiś most wi­szą­cy, czy co?

– To przej­ście do loży w ka­te­drze.

– Do loży! – za­wo­ła­ła Ha­lin­ka – al­boż to w ko­ście­le są loże?

– By­łaś tyle razy w ka­te­drze, a prze­cież nie za­uwa­ży­łaś loży po le­wej stro­nie, pa­trząc od wiel­kie­oł­ta­rza.

– Ja my­śla­łam, że loże są, tyl­ko w te­atrze.

– Lożą w bu­dow­nic­twie zo­wie się wy­sta­ją­ce okno lub bal­kon zwró­co­ne do wnę­trza bu­dow­li. Ta­kie okno znaj­du­je się w tej ka­te­drze.

– Tat­ku – wtrą­cił Ta­dzio – ja w róż­nych no­wych do­mach wi­dzia­łem ta­kie wy­sta­ją­ce okna.

– A praw­da, – do­da­ła Ha­lin­ka – jest ta­kie na rogu Mar­szał­kow­skiej i Ś-to Krzy­skiej uli­cy, na­prze­ciw­ko miesz­ka­nia pani Wil­skiej; a ja za­wsze my­śla­łam, bę­dąc u niej, że ten mały oszklo­ny po­ko­ik musi być bar­dza ład­ny i że­bym taki mieć chcia­ła.

– Taki wy­sta­ją­cy oszklo­ny po­ko­ik zwró­co­ny na ze­wnątrz na­zy­wa się tak­że lożą, a ma i pol­ską na­zwę – wy­kusz. Bu­do­wa­no je u nas od­daw­na, po­ka­żę wam ta­kie na Sta­rem Mie­ście, na rogu Wąz­kie­go Du­na­ju; ale wy­raz loża w miej­scu za­mknię­tem, jak ko­ściół, sto­sow­niej­szy jest, niż wy­kusz. Otóż ta loża i przej­ście do niej, któ­re Ha­lin­ka na­zwa­ła mo­stem wi­szą­cym, ka­za­ła zbu­do­wać Anna Ja­giel­lon­ka, któ­ra słu­cha­ła tu co­dzien­nie na­bo­żeń­stwa; Zyg­munt III tak­że co­dzien­nie przy­cho­dził tu na Mszę Św.

– Pójdź­my zo­ba­czyć tę lożę – pro­si­ły dzie­ci.

– Na­tu­ral­nie, pój­dzie­my. Tyl­ko za­nim za­cznie­my oglą­dać wnę­trze ka­te­dry i my tak­że wy­słu­chaj­my Mszy Św. i po­mó­dl­my się za zdro­wie dzia­dzi.

Wła­śnie kie­dy wcho­dzi­li, ode­zwał się dzwo­nek, i ksiądz wy­szedł ze Mszą Św., do ka­pli­cy cu­dow­ne­go Pana Je­zu­sa; na­sza gro­mad­ka po­szła więc za ka­pła­nem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: