Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Walentynowicz. Anna szuka raju - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 marca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Walentynowicz. Anna szuka raju - ebook

"To opowieść pełna czułości i wrażliwości, ale prawdziwa, bez podlizywania się bohaterce. O kobiecie, która stała się legendą i tej legendy nie udźwignęła, a przede wszystkim o skrywanej przez te wszystkie lata tajemnicy, do której autorzy dotarli dopiero po jej śmierci.

W książce znajdziemy też odpowiedź na to najważniejsze od lat pytanie – jak to się stało, że tych kilka odważnych osób, które zmieniły historię świata, odnosząc największe w swoim życiu zwycięstwo, tak bardzo się ze sobą skłóciło i znienawidziło."

/Cezary Łazarewicz/

Uparta i ambitna. Zawsze w centrum wydarzeń, w centrum polskiej historii. Tam, gdzie czuje się ważna. „Przodująca spawaczka”, „bohaterka Sierpnia ’80”, „symbol Solidarności”.

Rok 1943, na Wołyniu trwa rzeź. Urodzona w ukraińskiej rodzinie Anna ma kilkanaście lat. Jest na służbie u Polaków, gdy dociera do niej wiadomość, że wszyscy jej najbliżsi zginęli. Musi uciekać, a w nowej rzeczywistości poradzić sobie sama. Ukrywa swoją tożsamość: zdobywa fałszywą metrykę, zmienia wyznanie. Liczy, że prawdy o niej nie odkryje nikt.

Rok 1950, Stocznia Gdańska szuka spawaczy. Anna zgłasza się na kurs, chce być najlepsza. Już wkrótce o jej wzorowej pracy dla Polski Ludowej napiszą gazety.

Rok 1980, rodzi się Solidarność. Zwolnienie Anny z pracy wywołuje strajk w stoczni, do protestu przyłączają się setki zakładów pracy. Z przykładnej działaczki staje się dla partii wrogiem numer jeden. Jej upór i ambicja wkrótce dadzą się we znaki wszystkim.

Jej życie prywatne skrywa wiele tajemnic. Anna nie opowiada o tym, co przeżyła w czasie wojny. Ucieka od rodziny, która zabrała ją z Wołynia. Będąc w ciąży, rozstaje się z ojcem dziecka. Nikomu, nawet synowi, nie zdradzi jego tożsamości. Szczęśliwe małżeństwo z Kazimierzem kończy przedwczesna śmierć męża. Przez dużą część życia Anna toczy walkę z nowotworem.

Dorota Karaś i Marek Sterlingow dotarli do nigdy nie publikowanych archiwalnych nagrań i dokumentów. Odwiedzili rodzinę Anny w Ukrainie, skłonili do zwierzeń jej syna Janusza Walentynowicza. Rozmawiali z przyjaciółmi i przeciwnikami Anny: Lechem Wałęsą, Bogdanem Borusewiczem, Hanną Krall, Krzysztofem 2, agentem, który zaważył na relacjach Anny z Wałęsą. Przeczytali w IPN-ie teczki związane z działalnością opozycji.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6072-6
Rozmiar pliku: 37 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ DRUGI

ANNA HANDLUJE WÓDKĄ

Szukamy potomków Edmunda i Walentyny Teleśnickich. Albo potomków ich dzieci: Angeliny, Konstantego lub Romana. Ludzie o tym nazwisku żyją dziś w kilku polskich miastach.

Stanisław z Krakowa:

– Moi rodzice wywodzą się z Borysławia w Ukrainie.

Marek z Elbląga (ma rodzinę w Gdańsku):

– My z Równem nie mamy nic wspólnego.

Sprawdzamy kilkadziesiąt osób. Ostatni adres jest na Długim Targu w Gdańsku, tuż przy fontannie Neptuna. Samo centrum miasta. W okolicy hotele, restauracje i apartamenty na wynajem. Możliwe, że kiedyś mieszkał tu Roman.

Ręcznie wykaligrafowana, wyblakła wizytówka: Teleśnicka. W domofonie męski głos.

– My do rodziny Teleśnickich.

– Słucham.

– W sprawie Anny Walentynowicz.

– Ostatnie piętro.

Z góry naprzeciw nam schodzi mężczyzna. Ma około czterdziestki, brodaty, mocno łysieje. Przedstawia się jako Paweł, prosi, żeby więcej nie ujawniać. Żaden z potomków naszych Teleśnickich nie używa już tego nazwiska.

– Anna nie była służącą, traktowali ją jak członka rodziny. Tak pamiętali to moi krewni, kiedy jeszcze żyli – mówi. – Kiedy przeczytali jej wspomnienia, poczuli się skrzywdzeni. Były dyskusje w rodzinie, czy nie należy zabrać głosu, wyjaśnić, jak było naprawdę. A potem ukazał się jeszcze artykuł, w którym z Konstantego ubeka zrobili. A on tylko krótko w kwatermistrzostwie pracował.

Nie żyje już nikt, kto mógłby potwierdzić te słowa.

– Mamy zdjęcia z tamtych czasów. Anna stoi tam razem z całą rodziną. Nie jest żadnym popychadłem.

Brodacz obiecuje, że pokaże nam je jako dowód.

*

Konstanty, syn Edmunda i Walentyny, był w UB. To znaczy, że ma teczkę w Instytucie Pamięci Narodowej.

Akta osobowe starszego sierżanta Konstantego Teleśnickiego, pracownika Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku, mają sześćdziesiąt siedem stron. Do pracy w UB kieruje go urząd zatrudnienia. Pracuje tam jako księgowy, kreślarz, zaopatrzeniowiec. Wątpliwości przełożonych budzą jego postawa i pochodzenie. Prześwietlają Teleśnickiego. Kiedy opuścił Wołyń?

„Na początku 1944 roku nielegalnie przekroczyłem granicę na Bugu”7 – pisze Konstanty w życiorysie.

Gdzie potem mieszkał? Tu pojawiają się nieścisłości i krewny z Armii Krajowej.

Konstanty w służbach kariery nie robi. Po czterech latach wyrzucają go z pracy. Oficjalny powód – redukcja. Choć kierownik sekcji personalnej proponuje, żeby go „zwolnić jako fanatyka religijnego”.

Zawartość teczki pomaga nam odtworzyć historię ucieczki rodziny Teleśnickich z Równego.

*

Ostatnie, co Anna Walentynowicz zapamięta z Wołynia, to szary dworzec w Równem i ażurowy płot, który go otacza.

W mieście nie daje się już żyć. Pełno jest Polaków, którzy uciekają przed banderowcami. Brakuje żywności, trudno o nocleg. Kto ma pieniądze, próbuje się wydostać, jechać dalej.

Żeby zdobyć miejsce w pociągu, Teleśniccy przekupują ochronę wojskowego transportu. Na łapówkę składają się z pięcioma innymi rodzinami. Niemcy w zamian za bimber i kosztowności przygotowują wagon dla ucie­kinierów. Po otwarciu drzwi wygląda, jakby był pełen mundurów i butów. Przez niewielki otwór można wślizgnąć się do środka. W pustej części wagonu mieści się około dwudziestu osób z bagażami.

Nikt nie ma pojęcia, ile potrwa podróż. Pociąg się wlecze, czasem staje w polu na dwa albo trzy dni. Teleśniccy mają zapas jedzenia i bimbru. Mróz tak dokucza, że trzeba włożyć na siebie wszystkie ubrania. Strażnikom jazda także się dłuży, wódka od Polaków pomaga się rozgrzać. Jeden z Niemców wpada na pomysł, żeby wykąpać się w przerębli, którą widać z miejsca postoju pociągu.

– Pamiętam człowieka niskiego wzrostu, bruneta w białej bieliźnie – opowie po latach Anna Walentynowicz. – Już zdjął mundur. Ma białe kalesony, białą podkoszulkę, taka śnieżna biel… Chciał skoczyć do tej przerębli. Nasi panowie zdawali sobie sprawę, że przecież pójdzie pod lód i skończy się nasza podróż. Za brak jednego Niemca nas odkryją i rozstrzelają wszystkich.

Polacy nie zastanawiają się długo: rzucają się na strażnika i wciągają go do pociągu. Żołnierz nie zamierza jednak łatwo się poddać.

– Wy polskie świnie, wszystkich was wystrzelam! – wrzeszczy i sięga po pistolet. Pas z bronią zdjął jednak razem z mundurem.

Sytuacja jest groźna, bo o ludziach ukrytych w wagonie wie tylko kilku strażników. Jeśli wrzaski usłyszy patrol, który pilnuje pociągu podczas przystanków, uciekinierzy zostaną odkryci i grozi im śmierć.

Pozostali Niemcy w jednej chwili trzeźwieją. Im też nie zależy na burdzie i strzelaninie. Jeśli wyjdzie na jaw, że przemycają Polaków, grozi im sąd wojskowy. Jeden z żołnierzy znajduje i chowa broń pijanego kolegi. Inni klepią go po plecach, uspokajają, odwracają jego uwagę.

Anna Walentynowicz: – Na szczęście ruszył pociąg i rytmiczny stukot kół ukołysał tego pijanego Niemca. Jeden człowiek, miał chyba trzydzieści lat, osiwiał przez jedną dobę, taki to był strach.

Po dwóch tygodniach podróż się kończy. Teleśniccy z Anną docierają do Tłuszcza pod Warszawą. Stamtąd mają tylko sześć kilometrów do wsi Malcowizna, gdzie mieszka brat Edmunda Leon. Gospodarz siedzi po uszy w akowskiej konspiracji.

*

O Leonie Teleśnickim ludzie gadają, że musiał uciekać z Wołynia, bo popełnił przestępstwo. Jakie dokładnie, nikt nie wie. Albo że należał do Białej Gwardii i ukrywa się przed bolszewikami. Pracował jako podleśniczy w Równem, ale jeszcze przed wojną przeprowadził się do Malcowizny pod Warszawą. Choć skończył już czterdzieści siedem lat, nie ma żony ani dzieci. W domu pomaga mu służąca Marianna.

Mieszka w lesie, przy domu ma kawałek ziemi i sad. Miejscowi wołają na niego „Gajowy” i uważają za dziwaka. Teleśnicki sąsiadów trzyma na dystans, przegania dzieci, które zbierają jagody w okolicy i obrywają czereśnie z jego drzew. Ma swoje powody.

Przyjazd brata z rodziną z Wołynia niezbyt cieszy Leona, który woli nie zwracać na siebie uwagi. Teleśnicki współpracuje z Armią Krajową, gości leśne oddziały. Koło jego domu partyzanci zamontowali antenę do radiostacji. Latem 1943 roku o sprzęcie dowiedzieli się Niemcy. Żandarmi wpadli do gospodarstwa Franciszki i Ignacego Beredów, sąsiadów Leona. Szukali ukrytej broni i radia. Najpierw stłukli kijami domowników, potem zastrzelili gospodarzy i najstarszego z synów. Młodszego zmusili, żeby wykopał amunicję zakopaną przy drodze. O radiostacji nie pisnął.

Przyjazd rodziny z Wołynia nie poprawia notowań Leona u sąsiadów. Są tacy, którzy uważają, że dalej coś ukrywa. Tym bardziej że Edmund, który zjawił się tu z żoną, synami i zaciągającą z ukraińska sierotą, wcale nie jest podobny do brata.

*

W Malcowiźnie Annie dochodzą nowe obowiązki. Oszczędności Teleśnickich się kończą, posyłają więc dziewczynę do pracy.

– Chodziłam do ludzi, pracowałam w polu – wspominała potem. – W zamian nie brało się pieniędzy, tylko przynosiłam ziemniaków, warzyw, ile mogłam udźwignąć.

Konstanty i Roman, synowie Edmunda, zbierają stare kosy i przerabiają je na noże kuchenne. Anna wieczorami szyje chusteczki z materiału ze spadochronów. W dzień chodzi od domu do domu i próbuje je sprzedać. Czasem pakuje noże i chustki do plecaka i maszeruje sześć kilometrów na rynek do Tłuszcza. Wracając, ściska w garści pieniądze, które zarobiła.

– Nie trzymaj tych pieniędzy w ręku – doradza jej pewnego dnia obcy mężczyzna. – Daj, włożę ci je do kieszonki plecaka.

Gdy w domu chce oddać zarobek, okazuje się, że kieszeń jest pusta. Lanie, które dostaje wtedy od Teleśnickich, zapamięta na długie lata. Swojemu synowi, gdy ten coś przeskrobie, będzie powtarzać: – W Malcowiźnie porządku by cię nauczyli.

Edmund Teleśnicki pędzi w domu bimber. Zajęcie jest dochodowe, choć niebezpieczne. Chałupniczej produkcji alkoholu zabraniają niemieckie władze, niechętnie na ten proceder patrzy również dowództwo Armii Krajowej. W czasie okupacji wódka służy jednak jako środek płatniczy, pomaga radzić sobie ze strachem, z bólem albo zapomnieć o głodzie. Podmiejskie pociągi są pełne pasażerów wiozących bimber ze wsi do miasta.

Anna do Warszawy nie jeździ. Nosi butelki z wódką do sąsiednich wsi. Serce wali jej ze strachu, gdy drogą przejeżdża motocykl z przyczepą, którym kieruje uzbrojony Niemiec. W Malcowiźnie każdy słyszał o żandarmie Steinie z posterunku w Tłuszczu. Jest postrachem okolicy. Mieszkał tu już przed wojną – urodził się w rodzinie niemieckich kolonistów. Służył nawet w polskim wojsku, ale w 1939 roku włożył niemiecki mundur. Dla Żydów i Polaków nie ma litości, dzięki czemu dochrapał się już stopnia głównego wachmistrza. Ludzie mówią, że nie ma dnia, żeby Stein kogoś nie zabił, nieważ­ne, człowieka czy zwierzę – jest mu obojętne, czy to gospodarz unikający wywózki do Rzeszy, żydowskie dziecko, pałętający się pies czy dziewczyna z plecakiem, w którym pobrzękują butelki.

W nocy Anna dyżuruje przy baniaku z bimbrem. Głowa opada jej ze zmęczenia, ale musi pilnować ognia, który podgrzewa zacier.

– Na zimę butów nie miałam – opowiada potem. – Nieraz po śniegu bieg­łam boso do studni, kiedy pierogi się gotowało i zimną wodą trzeba było je przelać. Miałam tylko takie trepy drewniane, jak w obozach. Spód drewniany, a od góry obite skórą.

*

W domu u Leona zaczyna być ciasno na przełomie lipca i sierpnia 1944 roku, niedługo po tym jak przychodzi rozkaz rozpoczęcia akcji „Burza” w rejonie Tłuszcza. Dowództwo Armii Krajowej chce, aby partyzanci zaatakowali Niemców tuż przed wkroczeniem Sowietów. Mają witać oddziały Armii Czerwonej jako gospodarze tych terenów. Rząd w Londynie liczy, że dzięki temu zostanie uznany przez Stalina.

Swój sztab u Teleśnickiego umieszcza podpułkownik Kazimierz Suski de Rostwo, zastępca dowódcy 8. Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Szefem ochrony jest Stanisław Wierzba, pseudonim „Zawada”. Po wojnie opowie: „To moje nowe zadanie to były nudy na pudy. Miałem kilkunastu uzbrojonych chłopców i musiałem strzec kilku starszych panów”8.

Podpułkownik Suski faktycznie ma pięćdziesiąt trzy lata. Jest weteranem pierwszej wojny światowej, kawalerzystą i olimpijczykiem z Paryża. Jego żołnierze rozlokowują się koło domu, wykopują ziemianki w lesie. W nocy we wsi widać światła ich ognisk. Anna Walentynowicz nigdy nie wspomni słowem o pobycie akowców w leśniczówce.

Polskim partyzantom udało się na krótko zdobyć Tłuszcz. Niemcy natychmiast wysyłają pociąg pancerny i kilkanaście czołgów. Na początku sierpnia odbijają miasto, przez które biegnie ważna linia kolejowa – do niedawna jeździły tędy pociągi do Treblinki. Tym razem okupacja niemiecka trwa tylko kilkanaście dni, bo w połowie sierpnia do miasta wchodzą czerwonoarmiści. Do niedalekiej Malcowizny walki nie docierają.

Radzieckie służby zaczynają czyszczenie zdobytych ziem z elementów niepewnych ideologicznie. Już we wrześniu 1944 roku w hucie szkła w Tłuszczu urządzają obóz, do którego wsadzają około dwustu partyzantów z AK, swoich niedawnych sprzymierzeńców. Leona Teleśnickiego NKWD oskarża o przynależność do podziemnej organizacji, przechowywanie radiostacji i granatów. Dostaje osiem lat, z Syberii wróci po pięciu.

*

Walentyna Teleśnicka rozkręca działalność handlową. Ona zdobywa towar, Anna sprzedaje go po wsiach. Dziewczyna może i wygląda na chuchro, ale dużo wytrzyma, jest sprytna. A kiedy coś jej się nie podoba, potrafi odpyskować i się postawić.

Asortyment u Anny jest coraz większy. Przez Tłuszcz codziennie przejeżdżają transporty z radzieckimi żołnierzami. Za samogon można od nich kupić buty, ubrania, nawet bieliznę. Niekiedy trafi się coś naprawdę cennego. Czy tak Teleśnickim udaje się zdobyć aparat fotograficzny? W każdym razie w tym czasie powstaje jedna z pierwszych rodzinnych fotografii.

Zdjęcie jest niewiele większe od znaczka pocztowego. Żeby dostrzec szczegóły, trzeba je zeskanować i wielokrotnie powiększyć. Dopiero wtedy udaje się rozpoznać, kto na nim jest.

Uwagę przykuwa uroda dwóch kobiet stojących w środku. Ta po lewej, w sukience w kwiaty, to Angelina, najstarsze dziecko Teleśnickich. Z tyłu stoi zapewne jej mąż. Na dole siedzą Edmund i Walentyna. On uśmiechnięty, wyciągnął nogi w swobodnej pozie. Ona podtrzymuje chłopca w koszulce w kratkę, który nie potrafi jeszcze samodzielnie stać. Mężczyzna z wąsikiem, widoczny z tyłu, pasuje wiekiem do Leona Teleśnickiego. Obok niego stoi Konstanty – nie ma co tego najmniejszych wątpliwości, bo wygląda tak samo jak na zdjęciu w teczce w IPN.

Trudno też mieć wątpliwości, kim jest dziewczynka stojąca z lewej strony, obok Angeliny. Anna Lubczyk ma okrągłą twarz i krótkie włosy założone za uszy. Ciemna sukienka z aplikacjami przy szyi i rękawach wygląda, jakby służyła na bardziej eleganckie okazje i została odziedziczona po starszej siostrze. Może wcześniej nosiła ją Angelina?

Najłatwiej odgadnąć czas, w którym zostało zrobione zdjęcie. Chłopczyk w koszulce w kratkę to syn Angeliny, który urodził się w lipcu 1943 roku. Na fotografii ma około roku. Czyli mamy lato 1944 roku.

Pokazujemy fotografię Januszowi Walentynowiczowi. Nigdy wcześniej nie widział zdjęć matki z dzieciństwa. Nie waha się:

– Mama.

Rodzina Teleśnickich. Anna w ciemnej sukience stoi po lewej stronie

Rodzina Teleśnickich. Anna stoi w pierwszym rzędzie

Leon na Syberii, partyzanci pod kluczem, raptem w domu zrobiło się pusto. Edmund decyduje, że powinni się wyprowadzić. Nie mogą przecież do końca życia tkwić w lesie. Anny nikt nie pyta o zdanie, zresztą w domu i tak nikt na nią nie czeka. Poza tym Stalin, Roosevelt i Churchill zdecydowali już, że południowo-wschodnie tereny II Rzeczypospolitej należą do Związku Radzieckiego.

W lipcu 1944 roku w Moskwie powstaje Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Według oficjalnej wersji dekret został podpisany w Chełmie. Dzięki temu Stalin może udawać przed Zachodem, że Polacy sami decydują o własnych sprawach. Bolesław Bierut, przewodniczący Krajowej Rady Narodowej, podziemnego parlamentu powołanego przez komunistów, od tej pory zaczyna bywać na salonach w Moskwie.

Droga na Wołyń jest zamknięta, ale otwierają się nowe możliwości. Jako rekompensatę Polska dostanie dotychczasowe ziemie niemieckie na wschód od Odry i Gdańsk. Na osadników czekają tam tysiące gospodarstw.

*

Lipiec 2018 roku. Wjeżdżamy na polną drogę.

– Aleja Anny Walentynowicz – informuje Marcin Ołdak, rocznik 1991, wydawca „Gońca Tłuszczańskiego” i badacz historii regionu.

Po chwili jesteśmy przy pomniku Wolności i Solidarności. Kamień z tablicą informującą, że w czasie wojny mieszkała tu Anna Walentynowicz, stoi na skraju lasu. Na drugim głazie jest znak Polski Walczącej. Pewnie tą drogą Anna Lubczyk chodziła z plecakiem na rynek w Tłuszczu.

– Musimy wejść w las i dojdziemy do miejsca, gdzie stał dom Leona – mówi Ołdak.

Przez następnych czterdzieści minut chodzimy w kółko, przedzierając się przez krzaki jeżyn. Resztek budynku nie znajdujemy.

– Był tu przecież – powtarza nasz przewodnik.

Wracamy na drogę i jedziemy kilkaset metrów dalej, do kilku stojących obok siebie domów. Kiedyś to była Malcowizna, teraz wieś nazywa się ­Rudniki.

– Mieszka tu jedna pani, która urodziła się przed wojną, ale już nikomu nie otwiera drzwi. Lepiej tam nie iść. Ona za Armią Krajową nie przepada. Mówi, że to bandyci byli. Jej ojcu pieniądze zabrali i świnię, którą dla Niemców hodował. Mogli go za to rozstrzelać – opowiada Ołdak. – Zapamiętała Annę, kiedy służyła u Teleśnickich. Opowiadała, że była wesołą dziewczynką. Chodziła po gospodarstwie Leona i śpiewała ruskie piosenki.

Leon Teleśnicki po powrocie z zesłania wziął ślub ze swoją służącą Marianną. Uczył pisać i czytać analfabetów, dorabiał jako tłumacz z rosyjskiego. Zmarł w latach siedemdziesiątych. Sąsiedzi do końca życia uważali go za odludka.

Na podwórku, przy którym parkujemy, stoi kobieta oparta o kij i obserwuje, co robimy. Znała Leona i Mariannę Teleśnickich.

– On nieużyty dziad był. Na nią mówiliśmy „głucha Maryśka”, bo niewiele się odzywała. Ale wódki wypić z nią można było. I dzieciom mleczka zawsze dawała. Leon umarł pierwszy, ją potem krewni pochowali w tym samym grobie. Tylko napisu na nagrobku poskąpili i teraz jest tak, jakby Teleśnicki leżał tam sam.

– Którędy do domu Leona?

– Przez las, prosto i potem skręcić. – Kobieta wskazuje drogę kijem. Po chwili lituje się nad nami i kiwa na syna: – Poprowadź ich.

Mężczyzna wygląda jak młody Łomnicki. Ma obandażowaną głowę, a do lasu rusza w klapkach.

Z nim też się gubimy. Wybór domu Teleśnickiego na tajny sztab AK wyda­je się trafny.

Krążymy po lesie, jemy jagody. „Łomnicki” wpada w końcu na właściwy trop.

– Studnia – pokazuje.

Z ziemi wystaje kawałek cembrowiny.

– Zasypaliśmy dół, bo koza się w niej utopiła – wyjaśnia. – Tu było podwórko, tam piwnica. Teraz w niej lisy mieszkają. Jak Teleśniccy poumierali, dom się zawalił, a resztę ludzie rozkradli.

Zabudowania zniknęły, dawne gospodarstwo zarosło drzewami. Chodzimy dookoła, znajdujemy dwanaście cegieł, porwany skórzany but i fajerki do kuchenki.

7 Akta osobowe Konstantego Teleśnickiego, IPN Gd 214/313, k. 9 (w cytatach z dokumentów zachowano oryginalną ortografię i interpunkcję).

8 Tajny sztab AK w Rudnikach, opr. RO, „Fakty.wwl. Gazeta Powiatu Woło­miń­skiego” 2018, nr 22.ROZDZIAŁ TRZECI

ANNA WYKOPUJE SKARB

Edmund Teleśnicki przyjeżdża do Gdańska zaraz po kapitulacji Niemiec, w maju 1945 roku.

Wojska radzieckie zdobyły miasto kilka tygodni wcześniej. Adolf Hitler zdecydował, że niemiecki Danzig będzie się bronił do końca – przestał istnieć po kilkunastu dniach walk i bombardowań.

Teraz Gdańsk będzie polski, ale trzeba zniszczyć ślady Niemców. Zwycięzcy z zemsty podpalają ocalałe budynki. Pożarów nie ma jak gasić, bo brakuje bieżącej wody. Podobnie jak prądu, gazu i żywności. Szabrownicy wynoszą z opuszczonych mieszkań pościel, obrusy, talerze, maszyny do szycia, krzesła i stoły. Radzieccy żołnierze polują na kobiety i dziewczynki. Wiele z nich popełnia samobójstwo, żeby uniknąć gwałtu. W nocy słychać strzały, rano na ulicach leżą ciała.

Wielu gdańszczan spakowało najpotrzebniejsze rzeczy i uciekło na Zachód. Część z nich weszła na pokład statków, które nigdy nie dotarły do celu. „General von Steuben”, „Goya” i „Wilhelm Gustloff” zatonęły, grzebiąc na dnie Bałtyku tysiące uchodźców, żołnierzy i rannych. W Gdańsku pozostali prawie sami inwalidzi, starcy, kobiety i dzieci oraz uciekinierzy z Prus Wschodnich. Teraz kryją się w ocalałych domach i piwnicach.

Wkrótce zostaną wysiedleni. Niektórzy ze strachu przed władzą sami oddają mieszkania i żyją kątem u Polaków. Inni czekają, aż do drzwi zapukają nowi właściciele. W Gdańsku jest ciągle sto czterdzieści tysięcy Niemców. Polskich przybyszów zaledwie kilka tysięcy, ale codziennie przyjeżdżają pociągi z nowymi osadnikami. Polski rząd ogłosił już, że Gdańsk „wraca do macierzy”. Władze werbują ludzi do straży miejskiej i milicji, przysyłają funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa i zaczynają zaprowadzać porządek.

Edmund nie rozgląda się za mieszkaniem w kamienicy, na które jest najwięcej chętnych. Zna się na rolnictwie. Dom z kawałkiem ziemi wydaje mu się bardziej atrakcyjny. Wolne gospodarstwo znajduje na granicy miasta, w dzielnicy Bürgerwiesen, na ulicy o tej samej nazwie. Do niedawna mieszkała tu wdowa Augusta Erdmann z synem Georgiem i parobkiem Ottonem Posenauerem.

„Bürgerwiesen” to „mieszczańskie błonia”, lecz ta część Gdańska przypomina wieś. Kilkadziesiąt domów z zabudowaniami otaczają pola pocięte siatką kanałów. Nisko położone uprawy wiosną i jesienią często zalewa woda. Lokalizacja jest za to znakomita – do śródmieścia są zaledwie trzy kilometry. Rodzina już wkrótce będzie mogła handlować mlekiem i warzywami. Chętnych nie zabraknie.

Z przejęciem domu Teleśnicki nie ma problemu. Musi się tylko zgłosić do zarządu miejskiego, podpisać dokumenty, że zajmuje mienie poniemiec­kie, i na tej podstawie dostaje kartę meldunkową. Polacy wkrótce zaczynają nazywać dzielnicę Rudnikami, a ulicy nadają, chyba na złość Niemcom, ­trudną dla nich do wymówienia nazwę Połęże.

Polska poczta działa już od kwietnia. Edmund może wysłać list do Malcowizny: przyjeżdżajcie do Gdańska.

*

Walentyna z synami i Anną Lubczyk opuszczają leśniczówkę w sierpniu 1945 roku. Wysiadają na dworcu w Gdańsku, na rampie ustawiają tobołki i pakunki. Anna nie wypuszcza z rąk węzełka ze swoimi rzeczami i rozgląda się dookoła. Dworzec jest większy od tego w Równem. Z elewacją z czerwonej cegły, z wieżą zegarową i spadzistymi dachami przed wojną musiał prezentować się imponująco. Teraz jednak cegły są czarne od sadzy, przestrzelony zegar nie działa, a przez dziurawe dachy wylatują gołębie.

Edmund Teleśnicki podjeżdża pod stację wozem drabiniastym. W drodze do gospodarstwa koń z trudem ciągnie furę załadowaną pakunkami i pasażerami. Anna ma czas, żeby rozglądać się po mieście. Z większości kamienic zostały tylko frontowe ściany – wyglądają jak dekoracje. W oddali widać wieże kościołów, wszystkie ze ściętymi szczytami. Dawne ulice to teraz ścieżki między ruinami. Gdzie spojrzeć, sterty cuchnących spalenizną gruzów. Można w nich znaleźć słoiki konfitur, lalkę z rozbitą głową, but bez pary, granat albo zwłoki. Na słupach wiszą niemieckie plakaty z wojskowymi zarzą-dzeniami.

Wokół toczy się jednak życie. Pod bramą, która jakimś cudem ocalała, handlarze sprzedają buraki i marchew. Po ulicy jeżdżą rowery, wozy, dorożki i amerykańskie ciężarówki z demobilu. Te ostatnie zastępują autobusy i przewożą pasażerów ciasno upakowanych na drewnianych ławkach.

Im dalej od dworca i centrum, tym więcej całych budynków, ogródków, w których owocują jabłonie i grusze, pól. Dom, przed którym zatrzymuje się wóz, jest porządny, murowany i po niemiecku praktyczny: pod jednym dachem znajduje się część mieszkalna, obora i stodoła.

Anna dostaje w nim swój własny kąt: klitkę pod schodami w kuchni.

*

Amerykański transportowiec „Oremar” cumuje w Nowym Porcie w Gdańsku w połowie września 1945 roku. Ma na pokładzie prawie półtora tysiąca ton żywności, używane i nowe ubrania, zelówki, karbid, narzędzia i maszyny rolnicze, elementy taboru kolejowego. „Oremar” to pierwszy statek z pomocą od międzynarodowej organizacji UNRRA, który zawija do Polski. Kolejne będą przywozić części do samochodów, ropę i benzynę, narzędzia chirurgiczne, aparaty rentgenowskie, penicylinę. Ale też kury, króliki, kozy, krowy i konie.

Towary z UNRRA przez pierwsze powojenne lata utrzymują Polaków przy życiu. Ten, kto dostanie konia czy krowę, uważa się za szczęściarza. Edmund Teleśnicki zdobywa na początek klacz, kozę i kilka kur. Wkrótce w gospodarstwie pojawia się koń, świnia i holenderska krowa bez rogów. Anna pierwszy raz taką widzi. Zwierząt przybywa, pracy przy nich jest coraz więcej, dlatego Teleśnicki rozgląda się za parobkiem. Do domu wprowadza się Wilhelm. Starszy, niewiele mówi, posłusznie wykonuje polecenia. Tacy jak on nie mają teraz łatwego życia. Niemcy stali się obywatelami drugiej kategorii.

W „Dzienniku Bałtyckim”, pierwszej polskiej gazecie na Wybrzeżu, najważniejsze tematy lokalne to dostawy UNRRA i wysiedlenia. Publicyści domagają się, żeby jak najszybciej oczyścić Gdańsk z elementów germańskich: „Niemcy – za Odrę. A jeśli wszyscy naraz nie mogą wyjechać, to najwłaściwszą dla nich pracą są roboty publiczne, a nie zajęcia w prywatnych przedsiębiorstwach”9.

To nie takie proste. Niemcy mają opinię rzetelnych pracowników. Można im płacić grosze. Nie upominają się o swoje prawa, bo praca chroni przed wywózką. Drugi sposób to pozytywna weryfikacja. Tę szansę dostają głównie Kaszubi. W czasie wojny nie byli „prawdziwymi Niemcami”, choć siłą wcielano ich do Wehrmachtu. Teraz nie są uważani za „prawdziwych Polaków”. Wśród nowych gdańszczan budzą nieufność, podobnie jak wszyscy autochtoni – przedwojenni mieszkańcy Gdańska o polskich korzeniach. Część z nich mówi tylko po kaszubsku, część po polsku, ale z niemieckim akcentem.

Polacy porządkują miasto w zawrotnym tempie. Pracują już port, stocznia, wodociągi, w niektórych dzielnicach pojawia się prąd i gaz. Kursują autobusy i tramwaje, działają szkoły, teatry i szpitale. W niedziele kościoły napełniają się wiernymi.

Na początku 1946 roku prezydent miasta Franciszek Kotus-Jankowski zapewnia, że Gdańsk jest już polskim miastem. Żyje tu ponad sto tysięcy Polaków i niecałe trzydzieści tysięcy Niemców. Liczba tych ostatnich wciąż maleje. Deportowani mogą zabrać tylko bagaż podręczny. Resztę dobytku zostawiają na miejscu.

*

W gospodarstwie najwięcej roboty jest wiosną i latem. Teleśniccy zatrudniają wtedy pracowników najemnych. Anna wstaje o piątej rano – budzi ją Walentyna, która pierwsza w domu jest na nogach.

Pierwszy punkt porządku dnia to dojenie krów, potem pojenie koni, karmienie świń i drobiu. Później obieranie ziemniaków na obiad, szykowanie chleba, mleka i sera dla ludzi, którzy przychodzą pracować w polu.

Siódma rano. Trzeba zabrać krowy i iść pielić buraki. Podczas wyrywania chwastów pilnować, czy krowy nie wlazły w szkodę. Jeśli odeszły za daleko, pobiec, zagonić bliżej, wrócić na pole i próbować dogonić tych, którzy pielą sąsiednie rzędy.

Obiad. Gotuje Walentyna, ale trzeba roznieść miski ludziom, a potem pozmywać. Krowy, które przyprowadziło się z pastwiska, poddoić. Nakarmić świnie i cielęta. Pracownicy w tym czasie mają przerwę, mogą poleżeć w cieniu godzinę albo dwie.

Znów na pole. Zabrać z sobą krowy. Zagony, pielenie, pilnowanie stworzenia.

Siódma wieczór, powrót. Pracownicy rozchodzą się do domów. Krowy zaprowadzić do obory. Póki jest widno, wziąć wózek, pojechać na łąkę, nażąć sierpem pokrzyw, które rosną w rowach.

Przekręcić pokrzywy w sieczkarni, żeby były na rano dla świń, kur i kaczek.

Około północy można położyć się spać. Rano wstać, wziąć wiaderko, iść do obory. Anna czasem zasypia przy dojeniu, opierając głowę o ciepły brzuch krowy. Każdy dzień jest podobny do poprzedniego.

O zapłacie dalej nie ma mowy. Kiedy Anna upomina się o pieniądze, słyszy: „Nawet z bebechami nie jesteś warta tego, co zjesz”.

*

Wiosną 1946 roku Gdańsk żyje procesem strażników z obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Jedenastu oskarżonych sąd skazuje na śmierć. Lipcową egzekucję na wzgórzu przy ulicy Pohulanka ogląda całe miasto. Gapie rozsiadają się na zboczach jak w amfiteatrze, wdrapują się na drzewa, wchodzą na dachy.

Wszyscy są ciekawi Jenny Wandy Barkmann, dwudziestopięcioletniej esesmanki, która jeszcze w obozie dostaje przydomek „Piękne Widmo”. W czasie procesu flirtuje ze strażnikami i jako jedyna po ogłoszeniu wyroku zachowuje spokój. Równie opanowana jest w czasie egzekucji. Każdy skazaniec stoi na swojej ciężarówce. Pętle na szyje zakładają byli więźniowie. Auta odjeżdżają. Jeden ze strażników umiera dwadzieścia minut. Tłum faluje, przedziera się przez kordon milicjantów, słychać okrzyki. Ludzie odrywają z ubrań trupów guziki, dzielą się sznurami wisielców. Mają przynieść szczęście.

To pierwsza i ostatnia publiczna egzekucja w powojennym Gdańsku.

*

Konstanty i Roman, synowie Edmunda, gdy mają czas, pomagają rodzicom w gospodarstwie. Zazwyczaj jednak go nie mają. Zaraz po przyjeździe do Gdańska zapisują się do liceum dla dorosłych, żeby uzupełnić wykształcenie. Anny Teleśniccy do szkoły nie posyłają. W domu i w polu wiecznie jest coś do roboty, dziewczyna i tak nie miałaby czasu na naukę.

Do młodych Teleśnickich przychodzą czasem koledzy. Śmieją się z Anny, gdy do któregoś zwraca się „paniczu”. Najadła się wstydu, następnym razem, zanim się tak odezwie, ugryzie się w język.

Do miasta Anna nie ma czasu chodzić. O tym, co się dzieje na świecie, dowiaduje się od ludzi, którzy przychodzą do gospodarstwa po mleko. Słyszy, że w Gdańsku działa już kino. Ruchome obrazy na wielkim ekranie. To ją ciekawi, chciałaby je zobaczyć. Ale jak i kiedy?

– Po co tak harować, powinnaś poszukać lżejszej pracy – radzą jej niektórzy.

Ostatnia publiczna egzekucja w Gdańsku

Walentyna Teleśnicka nie lubi, gdy Anna rozmawia z obcymi. – Nie słuchaj tych ludzi. To są Kaszubi, wredny naród, chcą ci zaszkodzić. Nikt nie okaże ci tyle serca co my. Tylko tutaj jesteś bezpieczna – przestrzega.

Po ukraińsku Anna nie ma do kogo się odezwać. Teleśniccy czasem zabierają ją do kościoła, a dwie msze w roku, w Wigilię i na Wielkanoc, są obowiązkowe. W jesienne i zimowe wieczory Walentyna każe dziewczynie pisać, żeby nie zapomniała liter.

Być może Anna czasem przegląda gazety, które kupuje Edmund. W „Dzienniku Bałtyckim” codziennie wałkowany jest temat referendum, które ma pomóc komunistom przejąć władzę. Najłatwiej przeczytać wielkie tytuły: Polacy powiedzieli trzy razy tak, Gdańsk zdał dobrze egzamin, Kto mówi NEIN?.

Dopiero za kilkadziesiąt lat historycy ujawnią, że referendum zostało sfałszowane. W rzeczywistości poparcie dla nowego porządku jest mniejsze, niż przedstawiają komuniści. Ale i tak większość mieszkańców Gdańska opowiada się za granicą na Odrze i Nysie. Entuzjazm dla „Ziem Odzyskanych” nie jest udawany. Miasto podoba się nowym mieszkańcom.

*

Do szkoły Anny nie ciągnie tak jak do Służby Polsce. Organizacja powstaje na początku 1948 roku. Prowadzi kursy wojskowe dla młodzieży, uczy, jak zostać wzorowym budowniczym socjalizmu i udaremnić knowania imperialistów. Junacy z brygad Służby Polsce stawiają Nową Hutę, budują Trasę W-Z, kopią torf na Mazurach i osuszają pola na Żuławach. Nie dostają wynagrodzenia – w czasie dwumiesięcznych turnusów mogą liczyć na zakwaterowanie, posiłki i mundur. Propaganda przekonuje, że utrwalać socjalizm własnymi rękami to honor dla młodego Polaka. Służba Polsce jest obowiązkowa dla każdego obywatela w wieku od szesnastu do dwudziestu jeden lat. Państwo ma zapewnioną darmową siłę roboczą.

– Bardzo chciałam do nich należeć – wyzna po latach Anna Walentynowicz. – Zmienić środowisko, mieć kolegów i koleżanki. Myślałam, że może coś się zmieni w moim życiu. Inni młodzi ludzie musieli iść z obowiązku. Opiekunowie tak to załatwili, że ja nie musiałam.

Zamiast mieszać zaprawę albo kłaść cegły, Anna ze złością wali grabiami w bryłę ziemi w ogródku. Kij od grabi pęka. Widząc minę Teleśnickiego, Anna wzrusza ramionami.

– Wielka mi rzecz, tylko u nasady się złamały. Zastruga się, wbije i będzie.

– Ciągle coś psujesz – gdera Teleśnicki.

– Wilhelm w minutę naprawi.

– Ma co innego do roboty, nie będziesz nim rządzić. – Edmund jest już wściekły.

– To sama to zrobię.

– Przestań pyskować, smarkulo! – Mężczyzna ze złością uderza ją w twarz.

Anna potyka się, upada i zalewa się krwią. To nie pierwszy raz, kiedy dostaje za swój niewyparzony język. Ale tym razem zauważa to sąsiad, milicjant. Już wcześniej skarżyła mu się, że nie chodzi do szkoły i nie należy do Służby Polsce.

Sprawa zostaje oficjalnie zgłoszona na milicję. Anna musi złożyć zeznania. Opowiada, że bił ją nie tylko Edmund, dostawała również od jego synów. Wszyscy trzej zostają wezwani na komisariat na przesłuchanie.

Rodzina jest w tarapatach, Walentyna rozpacza. Kilka miesięcy wcześniej Edmund i Roman wdali się w przepychankę z sąsiadem, któremu zarzucili kradzież drewna. Przy okazji zwyzywali milicjantów. Sprawa trafiła do sądu, odsiedzieli w areszcie trzy miesiące i dostali wyrok w zawieszeniu na dwa lata. Jeśli Anna teraz dołoży swoje oskarżenia, mąż i młodszy syn pójdą siedzieć. Teleśnicka nie poradzi sobie sama – ma problemy z żołądkiem, nie może już wykonywać żadnych ciężkich prac.

Na przeprosiny Anna dostaje sukienkę, kożuszek i buty z cholewkami. Następnego dnia wycofuje zeznania. Edmund i jego synowie mogą wrócić do domu.

*

Pięć najgorszych momentów z życia u Teleśnickich, o których opowie Anna Walentynowicz.

Wigilia.

Anna nakrywa do stołu dla domowników, a potem znika w kuchni, gdzie sama je kolację. Walentyna przynosi jej tam opłatek na talerzyku. Dziewczyna nie chce siedzieć sama, idzie do stajni. Jest tam jej ulubiona klacz Złotka. Delikatna, w kieracie chodzi jak baletnica. Anna dzieli się z nią opłatkiem.

– Wtedy Złotka zarżała, jakby chciała coś powiedzieć – wspomni w przyszłości. – Gdy do niej mówiłam, ona przymykała oczy, jakby słuchała.

Zabicie Kasztana.

Kasztan to koń, który chodzi ze Złotką w zaprzęgu. Teleśnicki każe Annie poderżnąć gardło zdychającemu zwierzęciu. Szkoda mu pieniędzy na weterynarza, a ona powinna sobie z tym poradzić. Niejeden raz zabijała przecież kury i gęsi.

– Kiedy zadawałam cios, czułam się tak, jakbym zabijała człowieka.

Znalezienie skarbu.

Ze wszystkich domowych obowiązków Anna najbardziej lubi pracę w ogródku. Wiosną postanawia urządzić klomb i zasadzić kwiaty. Działka jest jednak zapuszczona. Nieprzycinane żywopłoty rozrosły się, a w kącie w krzakach bukszpanu z ziemi wystaje pochylony krzyż. Anna z zapałem ryje ziemię, gdy nagle trafia na coś twardego. Jest przekonana, że to cegła albo kamień. Kiedy uderza ponownie, słyszy chrzęst i przedmiot ustępuje pod naciskiem szpadla.

W ziemi leży blaszane pudełko, które zakopała przed wyjazdem wdowa Erdmannowa. Blachę przeżarła rdza, w słońcu błyszczą zegarki, bransoletka i bursztynowa broszka w złotej oprawie. Między biżuterią leżą niemieckie odznaczenia, jest nawet Krzyż Żelazny. Anna przebiera w pudełku palcami i nie wierzy własnym oczom. Nigdy w życiu nie widziała tylu pięknych rzeczy naraz. Najbardziej podoba jej się pierścionek z niebieskim oczkiem i wężem, który trzy razy oplata się wokół palca.

Uszczęśliwiona, biegnie do Walentyny.

– Niech pani zobaczy, co znalazłam!

Teleśnicka schodzi do ogródka i pakuje do fartucha wszystkie kosztowności.

– Czy ja mogłabym chociaż ten zegareczek i pierścionek z wężem?

– A dlaczego? Nie na swojej ojcowiźnie znalazłaś, nic ci się nie należy.

Annie pęka serce, gdy widzi zegarek na ręku Angeliny, córki Walentyny.

Napastowanie.

Anna staje się kobietą. Urosły jej piersi, zaokrągliły się biodra. Pierwszy zauważa to Edmund. Pewnej nocy dziewczyna budzi się i widzi mężczyznę w piżamie stojącego przy jej łóżku. Krzyczy ile sił, aż do pokoju przybiega Walentyna.

Teleśnicka syczy do uciekającego męża:

– Stary durniu, co ty wyrabiasz?

Potem uspokaja Annę. Sama też czuje się trochę winna. Powinna była pomyśleć i przypilnować, żeby dziewczyna miała w swojej komórce zasuwkę. Dla pewności następnego dnia wiezie Annę do doktora. Badanie wykazuje, że do niczego nie doszło.

Próba samobójcza.

Anna ma dość takiego życia, postanawia się zabić. Sądzi, że wystarczy, jak połknie łyżkę sody kaustycznej. Wie, gdzie trzymają ją Teleśniccy, w gospodarstwie środek służy do wyrobu mydła. Soda jest silnie żrąca, widziała kiedyś, jak rozpuszcza kości zwierząt.

W kuchni nasypuje proszku na łyżkę i wlewa trochę wody. Płyn syczy, Anna się waha. Jeszcze chwila i wszystkie jej kłopoty się skończą. Do kuchni wchodzi jednak Roman. Wytrąca jej łyżkę z dłoni.

– Głupia, tylko przełyk sobie popalisz.

Dziewczyna jest wdzięczna Romanowi. Już dawno zauważyła, że młodszy z braci traktuje ją lepiej niż reszta domowników.

*

Z Teleśnickimi jej źle, ale bez nich nie wyobraża sobie życia. Ma dach nad głową, jedzenie i ubranie. Opiekowali się nią prawie przez całą wojnę.

Po kolejnej awanturze zbiera się jednak na odwagę i oznajmia Walentynie, że odchodzi. Teleśnicka próbuje ją zatrzymać:

– Nie dasz sobie rady. Zostań, uspokój się.

Na trzęsących się nogach Anna rusza przed siebie. W pierwszym domu, do którego puka, mieszka kobieta z dwójką dzieci. Słucha historii dziewczyny i kiwa głową:

– Możesz zostać u nas, pomożesz przy dzieciach.

Anna o tym nie wie, ale zapotrzebowanie na pomoce domowe – dawniej służące – jest teraz ogromne. Gdańsk to miasto ludzi pracujących. Trwa odbudowa, władze uruchamiają kolejne urzędy, tworzą państwowe przedsiębiorstwa. Roboty jest dużo, zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet. Często wpadają nadgodziny. Brakuje czasu na zajmowanie się domem, gotowanie czy opiekę nad dziećmi.

Następnego dnia Anna idzie do Teleśnickich po swoje rzeczy. Walentyna na podwórku pompuje właśnie wodę, Annie robi się jej żal. Wie, że pani choruje i lekarz zabronił jej wysiłku. Złość już jej przeszła. Postanawia zostać.

Nie na długo. Po następnej awanturze zawędrowuje dalej, aż na ulicę Skotnicką, kilkanaście minut piechotą od Połęża. Możliwe, że kieruje ją tam Roman Teleśnicki. Właśnie się ożenił i też mieszka na Skotnickiej. Pomocy domowej szuka tu krawcowa z trzyletnim dzieckiem chorym na koklusz. Przez trzy dni Anna rozkoszuje się miejskim życiem. Nie musi wstawać skoro świt, nosić wody, pracować w polu. Do jej obowiązków należy tylko opieka nad synem krawcowej. Gospodyni obiecuje nawet, że poduczy ją szycia i będzie wypłacać niewielką pensję.

Krawcowa ledwie wiąże koniec z końcem. Kiedy gotuje ziemniaki, nie wylewa wody, tylko warzy na nich zupę. U Teleśnickich Anna nigdy czegoś podobnego nie widziała. Boi się, że u nowej gospodyni będzie chodziła głodna. Po trzech dniach ze zwieszoną głową wraca do Teleśnickich.

– Nie mogłam tam zostać, miałam skrupuły cały czas, że dużo jem – wspomina potem.

*

Za trzecim razem Anna ucieka na zawsze. Kobieta kupująca u Teleśnickich mleko mówi jej, że znajomy piekarz ze Śródmieścia potrzebuje pomocy do dziecka. Przy okazji daje radę:

– Żeby być w porządku, musisz najpierw na gospodarstwie złożyć wymówienie.

Na początku lata 1949 roku Anna informuje Teleśnicką:

– Za dwa tygodnie odchodzę.

Walentyna przewraca oczami. Nie traktuje tego poważnie.

– Nie rób cyrków. Gdzie ty pójdziesz?

– Znajdę inną pracę.

– Przecież nic nie umiesz.

Ale Anna jest uparta. Nie chce już harować dla Teleśnickich. Wszędzie będzie lepiej niż tutaj. Ma przecież swoje prawa. Tak przynajmniej mówią jej ludzie, którym sprzedaje mleko.

W wyznaczonym dniu ma jednak wątpliwości. Praca w polu jej się dłuży. Po południu gotuje i podaje obiad. Nie ma ludzi najętych do pracy, więc roboty jest mniej niż zwykle. Idzie do swojej klitki i po cichu przebiera się w czystą sukienkę. Bierze spakowany wcześniej węzełek. W środku ma swoje najlepsze rzeczy i buty z cholewami. Otwiera drzwi od kuchni i mówi w kierunku jadalni:

– Proszę pani, ja odchodzę.

Teleśnicki nawet nie rusza się zza stołu. Jego żona wybiega na podwórko.

– Ania, gdzie idziesz? Wróć.

Anna nie zwalnia kroku. Po chwili jest już na głównej drodze. Płacze. Żal jej Walentyny, która przecież nie była taka zła, żal jej siebie, bo nie wie, co ją czeka. Jest jednak zdeterminowana. Dość już tego wyzyskiwania. Ma dwadzieścia lat, chce nauczyć się czegoś poza dojeniem krów i zobaczyć ten nowy, wspaniały świat, o którym piszą w „Dzienniku Bałtyckim”.

Nigdy więcej nie spotka już swoich opiekunów. Walentyna umrze dziewięć lat później, Edmund przeżyje ją o dwadzieścia jeden lat.

Teleśniccy nie będą mieli okazji przedstawić swojej wersji życia z Anną.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_

9 Mirosław Dybowski, Wysiedleńcze zgrzyty, „Dziennik Bałtycki” 1946, nr 80.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: