Walka naszego życia. Moja praca z Zełenskim, ukraińskie zmagania o demokrację i co to wszystko znaczy dla świata - ebook
Walka naszego życia. Moja praca z Zełenskim, ukraińskie zmagania o demokrację i co to wszystko znaczy dla świata - ebook
Kiedy ukraińska dziennikarka Julia Mendel otrzymała telefon z propozycją pracy dla prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, nie miała pojęcia, co ją czeka.
W swojej szczerej i poruszającej relacji była sekretarz prasowa Zełenskiego opowiada historię jego nieprawdopodobnej kariery od popularnego komika do prezydenta Ukrainy. I to z najbliższej perspektywy. Jako świadek siedzący w pierwszym rzędzie, Mendel uczestniczyła w wielu kluczowych wydarzeniach poprzedzających rosyjską inwazję w 2022 r. Brała udział w spotkaniach Zełenskiego z Putinem i z innymi przywódcami europejskimi, odwiedzała linię frontu w Donbasie, odpowiadała na pytania prasy po słynnych rozmowach telefonicznych między Donaldem Trumpem a Zełenskim, które doprowadziły do pierwszego impeachmentu amerykańskiego prezydenta. Doświadczyła też na własnej skórze wielokrotnych ataków Kremla mających na celu zdyskredytowanie Zełenskiego z pomocą dezinformacji i kłamstw szerzonych przez armię botów i trolli.
Mendel była też jednym z najbliższych świadków wysiłków Zełenskiego, by wydobyć Ukrainę z cienia sowieckiej przeszłości i przemienić ją w tętniącą życiem europejską demokrację. Autorka rzuca światło na ogromne problemy gospodarcze, z jakimi boryka się Ukraina, oraz na skorumpowanych oligarchów, którzy działają w porozumieniu z Rosją.
Pisząc, dosłownie, przy dźwiękach eksplozji rosyjskich bomb, Julia Mendel opisuje wojenną codzienność 2022 roku, m.in. swoje pożegnanie z narzeczonym, który jak wielu innych ukraińskich mężczyzn wyrusza na front. W tej opowieści o Zełenskim, Ukrainie i jej niezwykłych ludziach, autorka przypomina nam o ogromnym znaczeniu prawdy i ludzkich wartości, które stają się szczególnie istotne w naszych coraz mroczniejszych czasach.
Dzieląc się własną historią, Julia Mendel otwiera dla nas okno, przez które możemy zobaczyć duszę współczesnej Ukrainy. Książka "Walka naszego życia" wprowadza czytelników w życie pokolenia wychowanego w czasach transformacji i dostarcza istotnych informacji na temat wojny Putina z Ukrainą. Osobista podróż Julii i podróż jej narodu poruszają i skłaniają do pogłębienia wiedzy - Gayle Tzemach Lemmo
Kim jest Wołodymyr Zełenski? Niewiele osób, które piszą o ukraińskim prezydencie i jego zaskakującym awansie, najpierw na szczyt ukraińskiej polityki, a potem do rangi najpopularniejszego w Ameryce zagranicznego przywódcy, zna go tak dobrze jak Julia Mendel. (...). Jest to lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć dzisiejszą Ukrainę i wartości, o które walczy - Serhii Plokhy
W szczerej i przenikliwej "Walce o nasze życie" Mendel opowiada porywającą historię dojrzewania Ukrainy w najbardziej makabrycznych okolicznościach - Marci Shore
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-4042-5 |
Rozmiar pliku: | 796 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
dlaczego na to wszystko pozwoliłeś?
Odpowiedzią będzie echo:
dlaczego na to wszystko pozwoliłeś?
Ilya Kaminsky, Republika głuchych
ZARYS HISTORII WSPÓŁCZESNEJ, NIEPODLEGŁEJ UKRAINY
1990 – rewolucja na granicie, uważana za pierwszy poważny ukraiński protest polityczny przeciwko dalszemu istnieniu Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (ZSRR), komunistycznego państwa federacyjnego powstałego po rewolucji bolszewickiej w 1917 roku
24 SIERPNIA 1991 – upadek ZSRR oraz ogłoszenie przez Ukrainę niepodległości, potwierdzone w ogólnonarodowym referendum 1 grudnia
CZERWIEC – LIPIEC 1994 – pierwsze wybory prezydenckie w Ukrainie. Były premier Leonid Kuczma pokonuje urzędującego prezydenta Leonida Krawczuka. Pierwsze pokojowe przekazanie władzy w niepodległej Ukrainie
5 GRUDNIA 1994 – Memorandum Budapeszteńskie o Gwarancjach Bezpieczeństwa. W dokumencie tym Federacja Rosyjska, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone zobowiązały się nie grozić Ukrainie, Białorusi i Kazachstanowi użyciem siły lub środków przymusu ekonomicznego, „chyba że w samoobronie lub w przypadkach zgodnych z Kartą Narodów Zjednoczonych”
1996 – przyjęcie ukraińskiej konstytucji i wprowadzenie nowej waluty – hrywny (UAH)
2004–2005 – pomarańczowa rewolucja, w czasie której Ukraińcy gremialnie wystąpili przeciwko korupcji i sfałszowaniu wyborów prezydenckich
2013–2014 – rewolucja godności, podczas której Ukraińcy wystąpili przeciwko korupcji i odstąpieniu przez prezydenta Wiktora Janukowycza od podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Mieszkańcy Ukrainy opowiedzieli się za dążeniem do integracji z Unią Europejską i prawem do bycia częścią Europy. Przeciwstawili się oczekiwaniom Moskwy dotyczącym zacieśniania więzów z Federacją Rosyjską. Obalony Janukowycz ucieka do Rosji
LUTY – MARZEC 2014 – aneksja Krymu przez Rosję
KWIECIEŃ 2014 – wkroczenie rosyjskich wojsk do obwodów ługańskiego i donieckiego na wschodzie Ukrainy, skutkujące trwającą do dzisiaj okupacją części Donbasu
CZERWIEC 2014 – powstanie „formatu normandzkiego” – grupy składającej się z przywódców Francji, Niemiec, Rosji i Ukrainy, której celem było wynegocjowanie porozumienia kończącego konflikt. Jej pierwsze posiedzenie odbyło się podczas obchodów 70. rocznicy lądowania aliantów w Normandii. W latach 2014–2016 odbyło się pięć spotkań
8 CZERWCA 2014 – powstanie trójstronnej grupy kontaktowej ds. Ukrainy, skupiającej przedstawicieli Ukrainy, Rosji oraz Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Jej zadaniem było poszukiwanie możliwości dyplomatycznego rozwiązania konfliktu w Donbasie
WRZESIEŃ 2014 – podpisanie protokołu mińskiego, którego następstwem było zmniejszenie natężenia walk w strefie ogarniętej działaniami wojennymi. Negocjacje prowadzące do jego zawarcia odbyły się w stolicy Białorusi
LUTY 2015 – uzgodnienie nowego pakietu środków pokojowych, mających służyć realizacji porozumień mińskich, nazywanego potocznie Mińsk II, który jednak nie został wdrożony przez Rosję
2016–2019 – impas w negocjacjach w formacie normandzkim
GRUDZIEŃ 2019 – ostatnie spotkanie grupy normandzkiej w pełnym składzie – z udziałem kanclerz Niemiec oraz prezydentów Francji, Ukrainy i Rosji. Prezydent Putin nie zgodził się na dalsze negocjacje po tej dacie
KWIECIEŃ 2021 – Rosja zaczyna gromadzić wojska wzdłuż granicy z Ukrainą. Według różnych szacunków na południowym, wschodnim i północnym pograniczu znalazło się od 150 do 200 tysięcy żołnierzy – wielu na terytorium Białorusi
21 LUTEGO 2022 – Rosja uznaje niepodległość tzw. Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej, dwóch samozwańczych republik w Donbasie, kontrolowanych przez prorosyjskich separatystów
24 LUTEGO 2022 – Rosja przypuszcza niesprowokowany, krzywdzący atak na Ukrainę. Wielokierunkowa ofensywa jest prowadzona z terytorium Rosji, Białorusi i okupowanych części Ukrainy (Donbasu i Krymu). Główne działania skupiają się w rejonie Kijowa, na północnym wschodzie, na wschodzie i na południu Ukrainy. Rosja bombarduje ukraińskie miasta, niszcząc nie tylko infrastrukturę wojskową i lotniska, ale także obiekty cywilne, takie jak szpitale, szkoły, restauracje, centra handlowe i budynki mieszkalne. Giną tysiące Ukraińców. Inwazja wywołuje największy kryzys uchodźczy w Europie od czasu drugiej wojny światowej – około sześciu milionów Ukraińców opuszcza kraj, a co najmniej siedem milionów musi zmienić miejsce pobytu w jego granicach
OD AUTORKI
Ukraina jest starożytną krainą, zamieszkaną od prehistorycznych czasów. Nasze europejskie korzenie sięgają ponad tysiąc lat wstecz, do osady znajdującej się w miejscu dzisiejszego Kijowa. Była ona zalążkiem potężnego średniowiecznego państwa – Rusi Kijowskiej. W ciągu wielu stuleci rozległe terytorium Ukrainy, obfitujące w żyzne ziemie, stepy, wybrzeża morskie i lasy, było atakowane z lądu i morza, niemal ze wszystkich kierunków. Przetrwaliśmy okresowe rządy obcych potęg, zwykle nastawione na zdominowanie i podporządkowanie sobie naszego narodu. Choć te imperia przeszły do historii, ich ślady przetrwały w naszej wyjątkowej kulturze i niezwykłej tożsamości wieloetnicznego wielowyznaniowego, europejskiego narodu. Jesteśmy dumnymi ludźmi obdarzonymi niezłomną wolą przetrwania w wolnym, niepodległym kraju. Jednoczy nas pragnienie samodzielnego kształtowania własnej przyszłości, którą jako demokratyczny naród wzięliśmy we własne ręce w 1991 roku, gdy Ukraina ogłosiła niezależność od rozpadającego się Związku Radzieckiego. Właśnie wtedy zaczęła się historia mojego życia i historia współczesnej Ukrainy. Dziś stawiamy czoło kolejnej barbarzyńskiej inwazji. Nasze istnienie jest zagrożone, ale nigdy nie stracimy ducha wolności.
PROLOG
POTRZEBUJĘ AMUNICJI, NIE PODWÓZKI
Kijów, 24 lutego 2022 roku
Obudziłam się przy dźwiękach eksplozji i syren alarmowych. Oboje z moim partnerem Pawłem, doradcą w Ministerstwie Energii, spodziewaliśmy się, że to nastąpi. Poprzedniego wieczora nasz przyjaciel Anton Heraszczenko, doradca ministra spraw wewnętrznych, powiedział nam, że Rosjanie zaatakują przed świtem – według niego do inwazji została niecała doba. Nie mylił się.
Poczułam skurcze żołądka i straciłam ostrość myślenia. W moich żyłach buzowała adrenalina. Natychmiast zaczęłam szukać w internecie informacji, co się dzieje, i dowiedziałam się, że o czwartej nad ranem ruszyła zarządzona przez Putina „operacja specjalna mająca na celu denazyfikację Ukrainy”, do złudzenia przypominająca niemiecką inwazję na Ukrainę w czasie drugiej wojny światowej, rozpoczętą 22 czerwca 1941 roku, dokładnie o tej samej godzinie. O piątej zadzwoniła moja mama. Nie mogła pojąć, co się dzieje. Powiedziała, że wokół Chersonia, w którym się wychowałam i w którym nadal mieszkają moi rodzice, wokół mojego rodzinnego miasta, leżącego nieopodal Morza Czarnego i Morza Azowskiego, w odległości ponad 600 kilometrów na południe od Kijowa, rozlegają się liczne eksplozje. Inni krewni, z którymi się skontaktowałam, potwierdzili jej słowa. O szóstej rano, kiedy Putin wystąpił w telewizji z oficjalnym oświadczeniem o rozpoczęciu inwazji, rosyjskie czołgi przemierzały już wschodnią Ukrainę. Samoloty agresora bombardowały dworce, ważną infrastrukturę, a nawet prywatne domy w szesnastu obwodach kraju.
Włączyłam telewizor. Rossija24, Ukraina24, Ukraińska Prawda, CNN i media internetowe były przepełnione materiałami o wydarzeniach w naszym kraju – na wschodzie, południu, północy, w centrum, a nawet na zachodzie Ukrainy. Z mediów rosyjskich płynęła wezbrana rzeka propagandy uzasadniającej brutalną, cyniczną napaść. Zewsząd docierały wiadomości o rosyjskich bombardowaniach. Widząc potężną kampanię dezinformacyjną w moskiewskich mediach, zaczęłam tweetować w nadziei, że uda mi się przekazać prawdę o tym, co się dzieje. Około południa zaczęli do mnie wydzwaniać dziennikarze, więc udzielałam przedstawicielom redakcji z różnych stron świata wywiadu za wywiadem. Wielu z nich miało moje namiary od czasu, gdy piastowałam stanowisko rzeczniczki prasowej prezydenta Ukrainy (opuściłam je niecały rok przed wybuchem wojny).
Mój umysł wciąż nie przyjmował do wiadomości nowych realiów, mimo że cały czas rejestrował dźwięki wybuchów i syren alarmowych. Pawło i ja mieliśmy spakowane torby na wypadek ewakuacji, ale nawet nie zadaliśmy sobie trudu, by sprawdzić, gdzie w naszej okolicy znajdują się schrony przeciwlotnicze. Kilka tygodni wcześniej dostaliśmy od lokalnych władz mapę z ich lokalizacjami, ale nie potrafiliśmy zmusić się do myślenia o tym, że kiedyś będzie trzeba jej użyć.
Nasza niewielka kawalerka znajdowała się w zielonej południowej części miasta, na zamieszkanym głównie przez studentów osiedlu wysokich bloków. Przez okno widzieliśmy park, a za nim autostradę, na której niemal natychmiast zaczął formować się ogromny zator. Ludzie w pośpiechu uciekali z miasta. Postanowiliśmy trochę odczekać, a w międzyczasie zatankować auto do pełna i upewnić się, że spakowaliśmy potrzebne ubrania i leki. Nie byliśmy w stanie jeść, ale zdołaliśmy przełknąć trochę wody – tak wielkie odczuwaliśmy napięcie.
Następnego ranka, po niespokojnej nocy, znowu obudził mnie dźwięk eksplozji. Wyskoczyłam z łóżka i zaczęłam krzyczeć: „Wstawaj! Uciekamy! Uciekamy!”. Wybuchy były ogłuszające. Miałam wrażenie, że lada chwila rakiety wpadną przez okno do naszego mieszkania. Walki toczyły się znacznie bliżej niż poprzedniego dnia i znowu widziałam długi sznur aut próbujących wyjechać ze stolicy. Postanowiliśmy więc z moim partnerem opuścić Kijów i udać się na zachód, do Lwowa.
Wyruszyliśmy w drogę z dwoma kotami, Marusią i Chuliganem. Nasz samochód zasilił rzekę pojazdów wyjeżdżających z miasta. Ruch był bardzo powolny, a jakieś sto kilometrów przed Lwowem został całkowicie wstrzymany, ponieważ – jak nam powiedziano – pierwszeństwo miały konwoje wojskowe. Na większości mijanych stacji benzynowych nie było paliwa, po drodze napotkaliśmy też kilka posterunków kontrolnych. W pewnym momencie zjechaliśmy z głównej trasy i lokalnymi drogami, przez wsie, dowlekliśmy się do celu po czterdziestu godzinach od wyjazdu, podczas gdy normalnie taka podróż powinna trwać od pięciu do siedmiu godzin. Byliśmy umówieni ze znajomymi ze Lwowa, że zatrzymamy się u nich. Następnego dnia wyszliśmy na spacer, żeby zobaczyć, jak mają się sprawy. Ulice były na ogół puste, z wyjątkiem miejsc, gdzie ludzie ustawiali się w kolejkach, by zaciągnąć się do wojska albo zrobić zapasy na nadciągającą wojnę.
Tamtego wieczora Pawło miał dla mnie dwie niespodzianki. Po pierwsze, powiedział mi, że zamierza zgłosić się do armii. Wybuchłam płaczem. Podziwiałam jego odwagę, kochałam go przez to jeszcze bardziej niż przedtem. Zdałam też sobie sprawę z tego, że zadbał, abym dotarła bezpiecznie do Lwowa, zanim powiedział mi, co zamierza zrobić. Potem wyciągnął z kieszeni pierścionek i oświadczył mi się. Ogarnęło mnie wiele emocji jednocześnie. Przede wszystkim jednak myślałam o tym, że najpierw musi zapanować pokój. Na razie mieliśmy na głowie inne sprawy niż ślub.
Musieliśmy wspomóc naszą ojczyznę w każdy dostępny dla nas sposób. Zaczęłam udzielać kilku wywiadów dziennie dziennikarzom z całego świata, starając się odmalować wierny obraz tego, co dzieje się w Ukrainie. Przede wszystkim musiałam walczyć z dezinformacją szerzoną przez najeźdźców – Federację Rosyjską i jej sojuszników. Pawło, który nie od razu został przyjęty do wojska, zatrudnił się przy rozdzielaniu pomocy humanitarnej.
Wielu naszych rodaków ratowało życie ucieczką po raz drugi w ciągu kilku lat. W 2014 roku Rosja z dnia na dzień bezczelnie zaanektowała Krym i zajęła dużą część ukraińskiego terytorium na wschodzie. Nasi żołnierze i ochotnicy rzucili się do obrony Donbasu, a około 14 tysięcy z nich zginęło. Konflikt na wschodzie pozbawił miliony Ukraińców dachu nad głową i w ciągu jednej nocy uczynił z nich uchodźców wewnętrznych. Dzisiaj my z Pawłem też należymy do tej grupy. Teraz kolejne miliony ludzi musiały opuścić dom, tym razem jednak większość kierowała się do Europy Zachodniej. Była to największa fala uchodźców od czasu drugiej wojny światowej.
A zatem sytuacja powtórzyła się po ośmiu latach. Rosjanie bombardowali naszą stolicę. Zgromadziwszy w ciągu dziesięciu miesięcy przy granicach Ukrainy ponad 150 tysięcy żołnierzy, Rosjanie otoczyli mój kraj od południa, wschodu i północy, a także od strony sąsiadującej z nami Białorusi.
To wszystko nie mieściło nam się w głowach. Miałam nawracające skurcze żołądka i nie mogłam jasno myśleć. Napędzani adrenaliną, rozgorączkowani, próbowaliśmy nadać jakiś sens temu, co działo się wokół nas. Wiedzieliśmy, że zbliża się rosyjska inwazja, a jednak nie dopuszczaliśmy tego do świadomości. Wiedzieliśmy o wojskach gromadzących się przy granicy, bo przecież Stany Zjednoczone hojnie dzieliły się z nami swoimi danymi wywiadowczymi na temat nieuchronnej napaści, a jednak większość Ukraińców uważała, że to nie do pomyślenia. Niecały miesiąc wcześniej, 28 stycznia 2022 roku, prezydent Zełenski przekonywał podczas konferencji prasowej, że nie ma powodów do paniki. Zachęcał do wytężonej pracy, ponieważ nasz kraj z trudem odbudowywał się po zapaści spowodowanej koronawirusem. Szefowie ukraińskiego wywiadu kreślili wiele przypuszczalnych scenariuszy, ale tego, który właśnie się urzeczywistnił – inwazji lądowej na pełną skalę – nikt tak naprawdę nie traktował poważnie. Armia przeprowadzała manewry i była gotowa do walki. Lokalne władze przygotowywały schrony przeciwlotnicze dla ludności. Nie informowano jednak obywateli o tym, co należy robić w razie faktycznej inwazji Rosjan.
W amoku tych przygotowań amerykańska armia zdobyła informacje o rosyjskim planie okrążenia Kijowa, zgładzenia Zełenskiego i utworzenia marionetkowego rządu. Prezydentowi zaoferowano możliwość ewakuacji z Ukrainy. Kiedy o tym usłyszałam, byłam pewna, że nigdy się na to nie zgodzi. Przekonałam się o jego odwadze, kiedy towarzyszyłam mu podczas wyjazdów na wschód, gdzie odwiedzał żołnierzy stacjonujących wzdłuż linii frontu w Donbasie. Zawsze nalegał, by wybierać najbardziej wysunięte, niebezpieczne pozycje. Gawędził z żołnierzami i ściskał im dłonie, kiedy w pobliżu spadały wrogie pociski. Pewnego razu zabrał prezydenta Szwajcarii na most strzeżony przez uzbrojonych separatystów, którzy zajmowali przeciwległy przyczółek. Nie byłam więc zaskoczona, kiedy usłyszałam jego słynną już odpowiedź na amerykańską ofertę ewakuacji po napaści Rosji: „Potrzebuję amunicji, nie podwózki”. Ten komentarz odbił się szerokim echem na całym świecie, zelektryzował Ukraińców i zaskarbił nam podziw społeczności międzynarodowej.
Dzień po inwazji, 25 lutego, kiedy Rosjanie znajdowali się już na rogatkach Kijowa, Zełenski zamieścił w internecie własnoręcznie nakręcony film, ukazujący przedstawicieli najwyższych władz Ukrainy stojących na ulicy w śródmieściu stolicy, jakby chodziło o najbezpieczniejsze miejsce na świecie:
„Dobry wieczór wszystkim. Jest tu lider partii prezydenckiej. Jest szef kancelarii prezydenta. Jest premier. Jest zastępca szefa kancelarii. Jest też sam prezydent. Wszyscy tu jesteśmy. Są też członkowie naszych służb. Są mieszkańcy miasta. Wszyscy strzeżemy naszej niepodległości, naszego kraju i to się nie zmieni. Chwała bohaterom, chwała Ukrainie”.
Spadająca od jakiegoś czasu popularność prezydenta Zełenskiego po wybuchu wojny poszybowała w górę. Może i nie był doskonałym przywódcą. Miał pewne kłopoty ze znalezieniem niezbędnego poparcia dla swoich inicjatyw, zarządzaniem swoją ekipą oraz lawirowaniem pomiędzy mieliznami polityki partyjnej. Niemniej w chaosie wojny wiedział dobrze, co powinien robić. Stał się naszym obrońcą. Podnosił nas na duchu i koił nasze nerwy. Zagrzewał do boju armię, zwykłych Ukraińców i wszystkich, których nieludzka i przerażająca agresja Rosji napełniała zgrozą.
W czasie tych wszystkich niebezpiecznych dni i ciągnących się tygodni wojny Zełenski rozmawiał chyba ze wszystkimi przywódcami świata i wygłaszał orędzia w parlamentach krajów znajdujących się na prawie wszystkich kontynentach, prezentując jednoznaczną postawę moralną, której nie widziano od 80 lat, od czasu drugiej wojny światowej. „Domagamy się odpowiedzi, odpowiedzi całego świata na ten niebywały terror” – oświadczył w amerykańskim Kongresie. Nawiązał do Winstona Churchilla, mówiąc: „Nie poddamy się i nie przegramy”. Jego słowa i działania zaskarbiały mu podziw i poparcie nie tylko współobywateli, ale też mieszkańców wszystkich zakątków globu. Ci, którzy w przeszłości go lekceważyli, nie mogli się nadziwić, że ten były komik z postkomunistycznego kraju, przywódca najbiedniejszego państwa w Europie, nagle stał się uosobieniem demokracji i promieniem wolności w niestabilnym świecie.
Żona Zełenskiego, Ołena, także zagrzewała ludzi do walki. Ona również została w kraju, razem z dwójką dzieci w wieku 17 i 9 lat, aczkolwiek znajdowała się w innym miejscu niż prezydent. W pierwszych miesiącach wojny kontaktowała się z mężem wyłącznie przez telefon. Od początku inwazji używała swoich wpływów, by pomagać ludziom, rozpowszechniać krzepiące komunikaty i zabiegać o wsparcie dla ukraińskich kobiet i dzieci. Razem z mężem jednym głosem apelowała o zamknięcie nieba nad Ukrainą i zwrócenie szczególnej uwagi na ogromną liczbę najmłodszych ofiar wojny – dzieci ranionych lub zabitych przez Rosjan (w pierwszym miesiącu inwazji zginęło ich około 200). Publikowała filmy ze szpitali pełnych rannych ludzi, wizerunki kobiet ubranych w mundury wojskowe, a także czarno-białe zdjęcia zabitych dzieci, podpisane ich imionami i nazwiskami. Jej celem było pokazanie ludzkiej twarzy tych, których straciliśmy na zawsze.
W pierwszych tygodniach, odkąd rosyjskie czołgi przekroczyły nasze granice, byliśmy świadkami całkowitego przeobrażenia porządku świata obowiązującego od drugiej wojny światowej. Odwiecznie bezstronna Szwajcaria zapomniała o swojej neutralności; Niemcy, które wcześniej broniły gazociągu Nord Stream 2, wstrzymały proces jego certyfikacji i zaczęły produkować broń; rosyjski bank centralny został objęty sankcjami; Rosję odcięto od systemu rozliczeń międzybankowych SWIFT (co znacznie ograniczyło rosyjskiej gospodarce możliwość regulowania zobowiązań i przyjmowania płatności); ekskluzywne marki z całego świata zaczęły wycofywać się z rosyjskiego rynku, by chronić swój wizerunek, a imprezowicze z różnych krajów ostentacyjnie wylewali rosyjską wódkę do zlewu. Rosja błyskawicznie wykluczyła się ze społeczności międzynarodowej, a przynajmniej tej jej części, która jest skupiona wokół Europy i Stanów Zjednoczonych.
Putin mimo wszystko nie dał się odstraszyć. Był zdeterminowany, by zadać Zachodowi cios, pokazać swoją nieograniczoną władzę i zemścić się za domniemane upokorzenie Rosjan po upadku Związku Radzieckiego w 1991 roku. Federacja Rosyjska kontynuowała inwazję, okrutnie bombardując ukraińskie miasta, zabijając i okaleczając niewinnych cywilów oraz wywołując największy w Europie kryzys humanitarny ostatnich lat. W gruncie rzeczy w Ukrainie miało miejsce ludobójstwo. W czasie pierwszych dwóch tygodni wojny Rosja wystrzeliła na nasze terytorium 710 pocisków, bombardując szkoły, budynki mieszkalne i szpitale położnicze. Rosyjska artyleria ostrzelała teatr służący jako schronienie dla ponad tysiąca kobiet i dzieci.
Ta niewyobrażalna katastrofa rujnująca nasz kraj prawdopodobnie potrwa jeszcze wiele miesięcy, ale my, Ukraińcy, jesteśmy nieustraszeni. Postanowiliśmy ułożyć swoją przyszłość inaczej. Dążenie do niej zaczęło się trzy dekady temu, w środę 24 sierpnia 1991 roku, kiedy Ukraina ogłosiła swoją niezależność od Związku Radzieckiego. Miałam wtedy niecałe pięć lat. Po siedemdziesięciu latach panowania komunistów dokonaliśmy czegoś monumentalnego. Dzięki odzyskaniu niepodległości nie musiałam dorastać w warunkach ograniczonego wyboru. Zyskałam wiarę, że wszystko jest możliwe, o ile będę gotowa ciężko pracować.
Historia niepodległej Ukrainy jest więc także moją własną historią. Jestem dzieckiem nowej Ukrainy, pierwszą osobą w mojej rodzinie, której językiem ojczystym jest ukraiński. Miałam szczęście urodzić się w odpowiednim momencie. Dostałam szansę zdobycia solidnego wykształcenia – ja, urodzona na prowincji dziewczyna, zrobiłam doktorat z literatury ukraińskiej, pracowałam jako dziennikarka, zostałam rzeczniczką prasową prezydenta Zełenskiego, a po zakończeniu tej służby wróciłam do dziennikarstwa. Z dumą wypracowałam sobie miejsce w dobrze prosperującym, tętniącym życiem, wolnym i transparentnym społeczeństwie.
To także historia pokolenia – mojego pokolenia – i ludzi, którzy myślą tak jak my. Jesteśmy zdeterminowani, by odzyskać nasze utracone ukraińskie dziedzictwo, jednocześnie konstruując własną, współczesną tożsamość. Mamy mnóstwo pomysłów na to, do czego powinniśmy zmierzać, które elementy naszej przeszłości najbardziej cenimy i kim będziemy w nadchodzących dekadach.
Historia ukraińskiego społeczeństwa może być cenną lekcją dla innych. Nasza tożsamość jest złożona, wieloaspektowa, jesteśmy narodem wieloetnicznym, wielowyznaniowym, tolerancyjnym, łączącym w sobie starożytną mądrość z romantycznymi ideałami. Wiele wycierpieliśmy: niewolę pod panowaniem carów, dyskryminację i nędzę. Doświadczyliśmy skrajnej niedoli. Przeżyliśmy Hołodomor – wielki głód, który w latach 30. XX wieku zabił miliony ludzi – a także Holokaust i drugą wojnę światową, które pochłonęły dalsze kilka milionów istnień. Przez ostatnie trzy dekady wiedliśmy ciężkie życie w ciągłym kryzysie, traciliśmy fragmenty naszego terytorium i łudziliśmy się gwarancjami bezpieczeństwa, ale jednocześnie nie można nie wspomnieć o naszych szansach i możliwościach, naszej bogatej historii, bohaterach narodowych i kulturze naszych przodków. Ale tak to właśnie jest. Wiemy, kim jesteśmy, i nie pozwolimy, by definiował nas ktoś inny.
Nie jesteśmy ofiarami.
Jesteśmy krajem, w którym ludzie potrafią żyć razem pomimo zadawnionych urazów i zupełnie odmiennych losów, hołubiąc czasem zupełnie przeciwstawne poglądy, a przy tym wykazując się wielką determinacją w układaniu tej przebogatej mozaiki kultur.
Wszystkie te nieszczęścia wycisnęły jednak na nas swoje piętno. Psycholożki Carol Dweck i Lauren Howe piszą o „traumie odrzuconych”, czyli o tym, jak osoba doświadczająca odrzucenia może zakwestionować własne istnienie. Warto sobie przypomnieć, jak w szkole niektórzy spóźnieni uczniowie pukali nieśmiało do drzwi klasy, rozglądali się trwożliwie po sali i cichutko przepraszali w nadziei, że nie zwrócą na siebie niczyjej uwagi. Inni wpadali do klasy jak burza, całkowicie pewni, że mają w niej swoje miejsce. Ukraińcy przypominają tych zatrwożonych uczniów. Nasz brak wiary w siebie jest reakcją na liczne próby wymazania nas jako narodu. Nadszedł czas, byśmy wreszcie w siebie uwierzyli.
Wołodymyr Zełenski pokazał nam, że możemy być inni – pewni siebie, mocni, godni miejsca przy wspólnym stole. Ubiegał się o stanowisko prezydenta i wygrał, ponieważ pokazał nam, że należymy do XXI wieku. Istniejemy. Tu i teraz. Mamy do odegrania rolę w dziejach naszej planety. Jako niezależny i silny naród.
Kiedy pracowałam z prezydentem Zełenskim przez pierwsze dwa lata jego rządów, komentowałam niektóre spośród najbardziej dramatycznych wydarzeń w dziejach współczesnej Ukrainy. Patrzyłam, jak popularny młody kabareciarz przejmuje wraz z kolegami stery państwa po miażdżącym zwycięstwie wyborczym, będącym efektem obietnicy wprowadzenia w Ukrainie realnych zmian. Choć początki były trudne, ci nieopierzeni przywódcy w końcu zaczęli wydzierać władzę z rąk oligarchów, którzy kontrolowali ukraińską gospodarkę, i zwalczać korupcję szalejącą na wszystkich szczeblach życia publicznego. Sprzeciwili się moskiewskim ingerencjom w politykę wewnętrzną kraju i próbowali zakończyć konflikt spowodowany napaścią Rosji na wschodnią część Ukrainy. Wybuchła jednak jeszcze większa wojna, której od dawna się obawialiśmy – wojna będąca zagrożeniem dla naszego istnienia. Nie samej Ukrainy, lecz całego demokratycznego porządku świata.
Ta książka jest zapisem moich obserwacji poczynionych w ciągu tych burzliwych, przerażających, ale i pełnych nadziei lat w naszej najnowszej historii, uwzględniającym wszystko to, czego ja i podobni do mnie Ukraińcy doświadczyliśmy do tej pory i co uważamy za nasze powołanie w codziennej walce z rosyjskim najeźdźcą. To również heroiczna opowieść o konfrontacji z brutalnym dyktatorem i jego zdziczałą armią, historia walki Dawida z Goliatem o wolność i demokrację. Nie mogę być tego pewna, ale mam nadzieję, że będzie ona miała szczęśliwe zakończenie.ROZDZIAŁ PIERWSZY
WALNE ZWYCIĘSTWO ZEŁENSKIEGO
Dochodziła siódma w senny grudniowy poranek 2020 roku. Wi-fi w moim mieszkaniu w Kijowie nie działało, więc korzystałam z połączenia 3G w telefonie. Przewijając listę ulubionych piosenek na YouTubie, pełną starych, postsowieckich hitów, trafiłam na bardzo popularny utwór Jewgienija Biełusowa Dewczonka-dewczonoczka z początku lat 90. Przestrzegając zasad mojej diety, gotowałam sobie właśnie dwa jajka na śniadanie i kaszę gryczaną na obiad.
Odtwarzacz płynnie przeszedł do innych znajdujących się na liście hitów sprzed dziesięciu i dwudziestu lat, pomiędzy którymi rozbrzmiewały irytujące reklamy tanich nieruchomości w mojej okolicy. Woda na poranną herbatę zagotowała się, wyrzucając kłęby pary pod sufit. W jednej chwili to wszystko stało się jednak zupełnie nierealne i nieistotne. Nagle odniosłam wrażenie, że dzieje się to w innym wymiarze i zupełnie mnie nie dotyczy.
Ni z tego, ni z owego, w czterdziestej siódmej sekundzie piosenki rosyjskiego króla popu Filippa Kirkorowa, który śpiewał o tym, jak to w jego duszy budzi się kwiecień, na ekranie mojego telefonu pojawił się biegnący szybko Wołodymyr Zełenski. Na długo zanim pomyślał o działalności politycznej, był aktorem i oto widziałam go w nagraniu z 2009 roku, we fragmencie jednego z jego najpopularniejszych filmów. Był młody, wyluzowany, szczery, uważny i bardzo zakochany. Miał na sobie krawat i jasnoszary garnitur, czyli rzeczy, których – jak wiedziałam – prywatnie prawie nigdy nie nosił. Ta nieoczekiwana „wizyta” mojego szefa automatycznie przełączyła mnie ze stanu relaksu w tryb wytężonej pracy. Kilka sekund jego obecności na ekranie sprawiło, że otrząsnęłam się ze snu i całkowicie skupiłam na bieżącej polityce.
Skończyłam jeść jajka na twardo z plastrami awokado, zapakowałam kaszę gryczaną z wędzonym łososiem norweskim do pudełka na lunch i odhaczyłam wszystkie poranne rytuały. Robiłam to mechanicznie, jakby ciało poruszało się bez mojego świadomego udziału – prysznic w kabinie z nieszczelnymi drzwiami, krem na twarz od nowej kosmetyczki, czarne spodnie i czarny sweter oraz góra wiadomości na WhatsAppie.
Zadań do wykonania miałam aż nadto, a wiedziałam, że Zełenski przywiązuje dużą wagę do pracy zespołu prasowego. Mężczyzna z wideoklipu, będący uosobieniem romantycznego amanta, nie miał zbyt wiele wspólnego z prezydentem Zełenskim, jakiego znałam, bardzo wymagającym dla siebie i swojej ekipy. Perfekcjonizm, którym odznaczał się podczas produkcji swoich programów telewizyjnych, gdy prosił współpracowników o powtarzanie ujęć w nieskończoność, rzucał się wyraźnie w oczy także teraz, kiedy nadzorował tworzenie przez nas wiadomości dla prasy, zdjęć i nagrań filmowych odnoszących się do nieustannych kontrowersji, które pojawiały się w ukraińskiej polityce i nękały naszą młodą demokrację.
Tamtego ranka mój zespół musiał stawić czoło wielu wyzwaniom. Trwała przepychanka między Ministerstwem Obrony a zawziętym dziennikarzem opozycyjnym; aktywiści toczyli krucjatę przeciwko zastępcy prezydenta, którego oskarżali o korupcję, a do tego zbliżała się rocznica międzynarodowego szczytu w formacie normandzkim, podczas którego przywódcy Ukrainy, Niemiec, Francji i Rosji podjęli nieudaną próbę rozwiązania konfliktu zapoczątkowanego rosyjską inwazją na terytorium Donbasu w 2014 roku.
To nie był łatwy tydzień. W gruncie rzeczy okazał się jednym z najtrudniejszych w roku. Pod koniec 2020 roku ponosiliśmy porażkę za porażką. Wewnętrzne nieporozumienia rodziły drobne konflikty między członkami rządu i tworzyły atmosferę pełną irytacji. Budżet państwa nie dość, że nie został jeszcze uchwalony, to rozmaite partie polityczne odmawiały mu poparcia. Zresztą nawet gdyby udało się go uchwalić, mogliśmy jedynie mieć nadzieję, że deficyt okaże się mniejszy, niż zakładano. Któryś już raz nad Ukrainą zawisło widmo niewypłacalności. Nie bylibyśmy w stanie sobie poradzić bez naszych partnerów z Zachodu. Ci wciąż narzekali, że muszą wypłacać nam kolejne transze pomocy międzynarodowej, ale wiedzieli, że nie mogą porzucić na pastwę losu kraju zamieszkanego przez czterdzieści milionów ludzi, leżącego w samym sercu Europy.
Ukraina cierpiała. Konflikt w Donbasie, spóźnione reformy i głęboko zakorzeniona korupcja stały się nieodłącznymi elementami wizerunku kraju w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Wizerunek ten kształtował się od momentu upadku ZSRR i uzyskania przez nas niepodległości. Nasze społeczeństwo podzieliło się na dwa obozy – tych, którzy chcieli zbliżenia z Zachodem, oraz zwolenników kursu ma Moskwę. Polaryzacja nasilała się z roku na rok. Kolejne pokolenia dorastały, ale Ukraina wciąż nie miała pakietu wartości, na bazie których mogłaby skonstruować naprawdę silne państwo. Do Nowego Roku 2021 zostało raptem kilka tygodni.
Nie mogę powiedzieć, że nie uprzedzano mnie o wyzwaniach związanych z tą pracą. Trafiłam do kancelarii prezydenta po dekadzie bycia dziennikarką. Spędziłam ją głównie w Ukrainie, a później w Brukseli. Widziałam z bliska, jak wygląda sytuacja w moim kraju i jak trudno wprowadza się tu zmiany, gdy przywódcom brakuje woli politycznej.
W 2016 roku w Brukseli, gdzie pracowałam jako zagraniczna reporterka telewizyjna, poznałam dziennikarza Matthew Kaminskiego, redaktora serwisu Politico Europe, czytanego przez polityków we wszystkich stolicach Unii Europejskiej. Wcześniej był korespondentem zagranicznym i przez dziesięciolecia relacjonował wydarzenia na kilku kontynentach. Opisywał również sytuację w Rosji, Ukrainie i innych krajach postsowieckich.
„Nigdzie indziej nie ma tak beznadziejnych polityków jak w Ukrainie – zauważył kiedyś tak dosadnie i niespodziewanie, że sprawiało to wrażenie objawienia. – Oczywiście, w Rosji też jest korupcja, łamanie praw człowieka, bieda i trudne warunki życia. Ale tamtejsi politycy wciąż wyznają pewne podstawowe wartości”. Rozmawialiśmy po angielsku, ale dodał jedno rosyjskie słowo, którego nauczył się podczas pracy w Moskwie: gosudarstwiennost, czyli „państwowość”. Dobitnie je podkreślił. „W to właśnie wierzą rosyjscy politycy, to ich ideologia. Ukraińscy politycy nie mają żadnych wartości. Są gotowi obiecać wszystko, nawet sprzeczne rzeczy, jeśli to pomoże im utrzymać się u władzy”.
Gdyby się dobrze przyjrzeć, można było jednak dostrzec pewne drobne pęknięcia w tym gmachu ukraińskiej korupcji. Protesty Euromajdanu, wymierzone w prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza, rozpoczęły się pod koniec 2013 roku, a następnie przekształciły w tak zwaną rewolucję godności, podczas której miliony Ukraińców wystąpiły przeciwko korupcji i zbliżeniu z Rosją. W wyniku represji zginęło ponad sto osób, które poświęciły swoje życie w obronie podstawowych wartości humanitarnych. W 2014 roku Janukowycz został odsunięty od władzy i opuścił kraj. Wydawało się, że ten rok i kolejne lata natchnęły Ukrainę nowym duchem politycznym. Kraj potwierdził swoją ambicję przynależności do europejskiej rodziny narodów, podpisując umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską, na mocy której UE stała się głównym partnerem handlowym Ukrainy. W 2017 roku Ukraińcy uzyskali pozwolenie na krótkoterminowe bezwizowe podróże do krajów unijnych. Wprowadziliśmy nowe reformy, prasa zachodnia zaczęła dostrzegać nasze aspiracje i wydawało się, że przy odpowiednim przywództwie w krótkim czasie wiele może się zmienić.
Postęp był jednak powolny i w kraju ledwie go dostrzegano. Jedna czwarta ludności Ukrainy żyła poniżej granicy ubóstwa. W wielu wsiach na obszarze całego kraju nadal nie było wodociągów, kanalizacji ani sieci gazowej. Przeciętny ukraiński robotnik otrzymywał miesięczną pensję w wysokości 150 dolarów. Prasa bez końca opisywała afery łapówkarskie i skandale opiewające na wiele milionów dolarów. W marcu 2017 roku nasze służby antykorupcyjne zatrzymały szefa ukraińskiej administracji podatkowej Romana Nasirowa, który został oskarżony o sprzeniewierzenie pieniędzy pochodzących z podatków centralnych. Szkody wyniosły ponad 74 mln dolarów. Groziło mu sześć lat więzienia, a jednak udało mu się całkowicie uniknąć kary. Po aresztowaniu jego żona wpłaciła kaucję w wysokości około czterech milionów dolarów. Nasirow stanął przed sądem, ale nie trafił do więzienia. Ponieważ nie został skazany, Centralna Komisja Wyborcza zezwoliła mu na start w wyborach prezydenckich w 2019 roku. Ten śmiały ruch nie dał mu jednak poparcia – zajął ostatnie miejsce wśród 39 zgłoszonych kandydatów. Nasirow, podobnie jak wielu innych przedstawicieli dawnych ukraińskich elit politycznych, deklarował swoją proeuropejskość, ale ani przez chwilę nie chciał stać się Europejczykiem ani przed nikim odpowiadać.
Otoczenie urzędującego prezydenta Petra Poroszenki było uwikłane w skandale korupcyjne i pełne zakłamania. Ludzie ci wyznawali przestarzałe, konserwatywne idee i sprzeciwiali się zmianom. Tak jak wcześniej, silni stawali się coraz silniejsi, a nadgorliwe elity rozkoszowały się swoim prestiżem. Reszta społeczeństwa przyglądała się temu ze znużeniem i rosnącą irytacją. Nie mogliśmy upodobnić się do Europy, nie mając polityków w europejskim stylu. Prezydent Petro Poroszenko i jego ekipa byli takimi samymi sowieckimi oszustami jak ci, których znosiliśmy wcześniej, żerującymi na budżetowym korycie i bogacącymi się kosztem całego społeczeństwa. Pretensjonalne slogany nie były w stanie ukryć ich sowieckich nawyków. Elita polityczna dawno już zgniła, a lifting twarzy nie przynosił żadnych głębszych zmian.
W ciągu prawie trzydziestu lat niepodległości ukraińskie partie polityczne nie zdołały wypracować ani jednolitej ideologii państwowej, ani własnych wartości programowych. Trwałość każdej nowej formacji politycznej była całkowicie uzależniona od osobistej atrakcyjności jej lidera. Deklarowane wartości, składane obietnice i podejmowane działania były całkowicie uzależnione od korzyści, jakie można było dzięki temu uzyskać. Nikt nie odmawiał profitów tylko po to, by zachować wierność wyznawanym wartościom.
Żadnemu ugrupowaniu politycznemu nie udało się też zdefiniować naszej ukraińskiej tożsamości. Petro Poroszenko próbował to zrobić podczas swojej kampanii wyborczej w 2019 roku, powracając do konserwatywnych ideałów z początku XX wieku. Według Poroszenki w centrum ukraińskiej tożsamości narodowej stała ukraińska armia – ta sama, na której żerowali i bogacili się jego kolesie. Kolejnym wątkiem był język ukraiński, którym rodzina Poroszenki się nie posługiwała. Trzecią kwestią była wiara religijna i domaganie się przez ukraińską cerkiew prawosławną autokefalii, czyli niezależności od cerkwi rosyjskiej. Próbowano nas definiować także za pomocą innych elementów ukraińskiej tożsamości. Zachodni dziennikarze nadal utożsamiali kulturę ukraińską z legendami o dzielnych Kozakach – tworzących samorządne, na wpół wojskowe społeczności, które przeżywały okres rozkwitu od XV do XVIII wieku – z domowym wypiekiem chleba, który wiejskie panny piekły na swoje wesela, oraz z kolędowaniem od jednego chłopskiego domu do drugiego, opisanym w ukraińskiej klasyce. Krótko mówiąc, w oczach zachodnich obserwatorów Ukraina była utożsamiana z chłopstwem i pozostawała nadal postsowiecką prowincją.
Poroszenko uległ temu stereotypowi i postanowił przedstawić światu właśnie taki obraz Ukrainy, negując skalę, wielość znaczeń, złożoność, różnorodność, mieszany charakter i pełną sprzeczności naturę współczesnego społeczeństwa ukraińskiego. Im bardziej forsował tę zbyt wąską definicję Ukrainy, tym bardziej wydawała się ona nienaturalna.
Pod koniec 2018 roku mało kto był zachwycony perspektywą ubiegania się Poroszenki o drugą kadencję podczas wyborów prezydenckich w 2019 roku, do których stanęła też inna polityczna weteranka, Julia Tymoszenko. Brak realnej alternatywy dla dotychczasowego porządku otworzył nagle ogromną przestrzeń nowych możliwości. Właśnie wtedy na arenę wyborczych zmagań postanowił wkroczyć Wołodymyr Zełenski, gwiazdor telewizyjny bez żadnego doświadczenia politycznego.
Zełenski nie był politykiem, choć półtora roku wcześniej zarejestrował własną partię polityczną pod taką samą nazwą, jaką nosił jego szalenie popularny serial telewizyjny Sługa ludu. Zełenski grał w nim zwykłego nauczyciela, Wasyla Hołoborodźkę, który przez przypadek został wybrany na prezydenta. W tym przypadku sztuka naśladowała życie, a życie naśladowało sztukę – i było to genialne. Serial nadawano co tydzień, aż do dnia wyborów, i stanowił on swoistą wizytówkę idei politycznych Zełenskiego. Oglądali go wszyscy.
Kiedy w sylwestra 2019 roku Zełenski oficjalnie ogłosił, że kandyduje na prezydenta, wiele osób westchnęło z ulgą. Był jak powiew świeżego powietrza. Dawał nadzieję, której nie było od dawna. Być może jedyną osobą niezadowoloną z decyzji Zełenskiego była jego żona Ołena – scenarzystka filmowa, która nie chciała żyć w świetle jupiterów. Potrafiła przewidzieć, co wygrana męża w wyborach oznaczałaby dla niej i jej rodziny. Jak zauważyła w tym samym roku w ukraińskim wydaniu „Vogue’a”: „Wolę pozostawać za kulisami. Mój mąż jest zawsze na pierwszym planie, a ja czuję się bardziej komfortowo w cieniu”. I choć duża część jej życia prywatnego pozostała w ukryciu, ona sama coraz bardziej docenia możliwość wykorzystywania swoich wpływów do czynienia dobra. Widziałam, jak wielką troską darzy ją Zełenski, jak często poświęca jej uwagę podczas oficjalnych wyjazdów i dba o to, by była zawsze u jego boku. Naprawdę zależy mu na jej obecności przy nim w najważniejszych chwilach, pragnie mieć w niej partnerkę we wszystkich sprawach.
W czasie kampanii prezydenckiej, być może po raz pierwszy w życiu, Zełenski poczuł, co znaczy być niekochanym. Przywykł do tego, że uwielbiano go jako gwiazdę popkultury. Najpierw cieszył się sympatią jako gorliwy i aktywny student, potem jako wesoły i błyskotliwy komik w programie kabaretowym (o wdzięcznej nazwie Klub Zabawnych i Pomysłowych), a ostatnio w każdym nowym skeczu i filmie komediowym.
W ciągu czterech burzliwych miesięcy Zełenski przekonał się, jak to jest, gdy przeciwnicy polityczni wylewają na ciebie kubły pomyj, nieustannie (i niekiedy skutecznie) szukając kompromitujących informacji. Dowiedział się też, co to znaczy debatować publicznie bez telepromptera, którą to umiejętność szybko opanował dzięki swojemu wieloletniemu doświadczeniu scenicznemu.
Choć był politycznym neofitą, szybko stanął na wysokości zadania, uspokajając tłumy wyborców, podsumowując swoich rywali i badając nowy świat wokół siebie. Jego empatia i opanowanie na scenie dobrze mu służyły, gdy nadszedł czas debat jeden na jeden z urzędującym prezydentem Petrem Poroszenką. Brak doświadczenia politycznego podobał się ludziom. Zauważyłam, że Zełenski wzbudza współczucie wśród członków mojej własnej rodziny – niemal matczyne pragnienie, by go chronić.
W Ukrainie wybory prezydenckie zostają rozstrzygnięte w pierwszej turze, jeśli któryś z pretendentów uzyska 50% i jeden głos, ale w 2019 roku, przy 39 kandydatach, taki wynik był praktycznie niemożliwy. Tylko Zełenski i Poroszenko zdobyli wystarczającą liczbę głosów, by przejść do drugiej tury.
Poroszenko założył, że Zełenski będzie onieśmielony konfrontacją z doświadczonym zawodowym politykiem. Z tego powodu nalegał na przeprowadzenie debat wyborczych, co było istotną zmianą w stosunku do strategii przyjętej w wyborach z 2014 roku, kiedy odmówił takiej możliwości swojemu przeciwnikowi.
Każda z dwóch możliwości – udział w debatach lub rezygnacja z nich – dla Zełenskiego wiązała się z ryzykiem. Gdy padła propozycja Poroszenki, sztab Zełenskiego wystosował do niego zaproszenie w formie krótkiego filmu, w którym przedstawiono warunki niezaplanowanej jeszcze debaty. Zełenski zastrzegł, że każdy z kandydatów będzie musiał wcześniej przejść test na obecność narkotyków, aby wykazać, że jest czysty; że Poroszenko musi przeprosić za obrzucanie przeciwnika błotem; oraz że debaty muszą się odbywać na Stadionie Olimpijskim w Kijowie przy udziale publiczności oraz dziennikarzy, a nie w studiu telewizyjnym, jak w przypadku poprzednich debat.
Nagranie stało się sensacją. Zmuszony do reakcji Poroszenko zgodził się na wszystkie warunki, poza przeprosinami za ataki na Zełenskiego. Jego odpowiedź: „Stadion – OK stadion” stała się w Ukrainie chwytliwym sloganem. Była próbą zamaskowania jego niepokoju i okazania protekcjonalnej wyższości – jakby Poroszence było wszystko jedno, na jakiej platformie „zdemoluje” nowicjusza. To jeszcze bardziej zwiększyło zainteresowanie rywalizacją obu kandydatów.
Do tego momentu moja ciotka była negatywnie nastawiona do Zełenskiego i możliwości objęcia przez niego urzędu prezydenta. Nie podobał jej się jego rubaszny humor, a poza tym odstręczał ją brak doświadczenia politycznego. Debaty zmieniły jej nastawienie i opinię o 180 stopni. Wystąpienie Zełenskiego było świeże, a jego surowa ocena poziomu ludzi kierujących ukraińskim państwem wydawała się sprawiedliwa. Większość ludzi się z nim zgadzała.
„Nie jestem pańskim przeciwnikiem – powiedział do Poroszenki. – Jestem pańskim wyrokiem”. Aktor i biznesmen Zełenski każdym zdaniem wbijał gwóźdź do politycznej trumny rywala. Nie przechwalał się i nie obiecywał zbyt wiele; instynkt podpowiadał mu, że powinien realizować właśnie taki scenariusz.
Moja ciotka obserwowała debaty z dużym przejęciem, coraz bardziej przekonana do młodego, rozbrajającego nowicjusza, stojącego obok szorstkiego i pewnego siebie oligarchy. Poroszenko ściągnął tłumy, aby mieć pewność, że na trybunach zasiądzie mnóstwo jego zwolenników.
„Chcę, żeby wygrał Zełenski – powiedziała po debatach. – Powinien naprawdę zostać sługą ludu”. Moi rodzice się zgodzili. Pierwszy raz w życiu, bez żadnych konsultacji i kłótni, zagłosowaliśmy z rodzicami na tego samego kandydata. Wszyscy pragnęliśmy lepszego życia. A przynajmniej chcieliśmy żyć z nadzieją, a nie zupełnie jej pozbawieni.
Sondaż przeprowadzony w czerwcu 2019 roku przez Międzynarodowy Instytut Republikański pokazał, że 48% Ukraińców spodziewa się pozytywnych zmian gospodarczych w nadchodzącym roku – pierwszym roku prezydentury Zełenskiego. Dziesięć miesięcy wcześniej odsetek ten wynosił zaledwie 14%. Ludzie mieli dość skorumpowanych i zepsutych postsowieckich polityków, chcieli prawdziwych zmian. W drugiej turze wyborów Zełenski otrzymał 73% głosów, a jego nowa partia, składająca się prawie w całości z zupełnie nieznanych politycznych nowicjuszy, osiągnęła historyczny wynik w przedterminowych wyborach parlamentarnych, zdobywając 43% głosów.
Rekordowy wynik 73% głosów w drugiej turze głosowania był sam w sobie rewolucją. Zwycięstwo odniesiono bez ostrych protestów na ulicach. Naród wydał jednoznaczny, zdecydowany i żarliwy werdykt na korzyść Zełenskiego i jego zwolenników. Była to pierwsza prawdziwa rewolucja wyborcza w Ukrainie.
Kilka lat wcześniej, w 2016 roku, relacjonowałam kampanie wyborcze Donalda Trumpa i Hillary Clinton. Od tego czasu przeczytałam wiele książek na temat cyberbezpieczeństwa, ataków hakerskich i dezinformacji. Dowiedziałam się o sprawie Cambridge Analytica i oglądałam filmy o nowych technologiach politycznych i ich działaniu. Znałam kulisy gry politycznej i wiedziałam, że do zrozumienia współczesnej polityki potrzebna jest podstawowa wiedza o mediach społecznościowych. Trzeba wiedzieć, w jaki sposób gromadzi się i wykorzystuje dane osobowe, jak targetuje się reklamy i jaki jest mechanizm celowego dzielenia społeczeństw za pomocą kampanii sterowanych przez boty. W mediach społecznościowych manipuluje się naszymi największymi lękami i historycznymi traumami, zniekształca bolesne emocje i potajemnie je podsyca, aby agresywnie nastawiać jedną grupę społeczną przeciwko drugiej. Podstawowe założenie głosi, że wyborców łatwiej zmotywować do głosowania, odwołując się do gniewu i urazy niż do jedności i wspólnego celu. Tych, którzy są niezdecydowani lub popierają partie opozycyjne, należy zmanipulować, aby zwątpili w swój wybór. Narzędziami technologów politycznych są wszelkiego rodzaju bolączki społeczne.
W Ukrainie tematami wykorzystywanymi do dzielenia ludzi są patriotyzm, język i kwestia opowiedzenia się po stronie Zachodu lub Rosji w toczących się na kontynencie sporach politycznych. Sztab Poroszenki eksploatował wszystkie te zagadnienia, napuszczając rosyjskojęzyczną ludność kraju na osoby mówiące po ukraińsku, określając niektóre grupy jako bardziej patriotyczne niż inne oraz kolportując memy obliczone na wprowadzenie zamętu w społeczeństwie i zniekształcenie rzeczywistości. Jego ludzie zalewali media społecznościowe botami, wywoływali niezadowolenie, by wyprowadzić ludzi na ulice, oraz wydawali mnóstwo pieniędzy na działalność w tradycyjnych mediach i sieciach społecznościowych. Z powodu tego wszystkiego kampania w 2019 roku była jedną z najbrudniejszych w dziejach Ukrainy.
Powodzenie planu Poroszenki wymagało wytworzenia bardzo polemicznej atmosfery. Takimi samymi zasadami kierował się sztab Donalda Trumpa podczas wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku. Podobne postępowanie doprowadziło do sukcesu zwolenników brexitu w Wielkiej Brytanii. W Ukrainie ta strategia się nie sprawdziła. W gruncie rzeczy można nawet powiedzieć, że srodze zawiodła. Dlaczego formuła, która zdała egzamin na Zachodzie, nie zadziałała u nas? Przecież Poroszenko był urzędującym prezydentem, który ubiegał się o reelekcję w znacznie bardziej podzielonym społeczeństwie.
Wygląda na to, że Ukraińcy mieli serdecznie dość ciągłych kłótni wywoływanych celowo przez prawie wszystkie siły polityczne działające w kraju od 2002 roku. Te strategie były nam druzgocąco znajome – nie przeżyliśmy ani jednej kampanii politycznej, w której nie próbowano by dzielić Ukraińców. Kiedy więc pojawił się Zełenski z ideologią jedności, pojawiło się instynktowne pragnienie dążenia do tego ideału, pragnienie życia w szczęściu, instynkt samozachowawczy i troska o innych, jakiej Ukraińcy nigdy wcześniej nie zaznali.
Zełenski na zawsze zmienił ukraińską politykę. Odsunął dużą część dawnej elity politycznej od wygodnego sprawowania władzy, przyciągając ludzi biznesu, sztuki i telewizji. Zmienił narrację w kraju, łagodząc konflikty między walczącymi obozami ideologicznymi. Pokazał ukraińską tożsamość taką, jaka jest naprawdę – bez patosu, ale jako paletę wielu barw; nie jako kraj, nad którym należy się użalać, lecz jako dynamiczną europejską demokrację.