Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Walka o macierzyństwo - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 czerwca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,50

Walka o macierzyństwo - ebook

Chcę mieć dziecko! Nie zawsze spełnienie tego marzenia jest łatwe. Weronika Marczuk wiele lat walczyła o to, by zostać mamą. Przeżyła rozczarowania, zwątpienia, czasami brakowało jej już nadziei. Jednak w styczniu tego roku w wieku 48 lat urodziła zdrową córeczkę.

Ta książka to wyjatkowy przewodnik dla wszystkich kobiet, które walczą o macierzyństwo oraz ich partnerów i rodzin. Odwołuje się zarówno do osobistego doświadczenia autorki, historii innych kobiet, jak i wiedzy ekspertów. Autorka prowadzi czytelników przez wszystkie etapy: od starań o poczęcie, przez trudy ciąży, aż do rozwiązania. Jest tu rozpacz, strata i przedwczesne porody, ale także radość i zwycięstwo.

Na Instagramie macierzyństwo jest piękne, słodkie, bezproblemowe. W rzeczywistości coraz więcej kobiet ma problemy z zajściem w ciążę, donoszeniem i urodzeniem zdrowego dziecka. I to oznacza dla nich piekło.

Czas, by świadomie i pewnie podejść do tematu macierzyństwa i ojcostwa. Rozpoznać swoje psychiczne blokady, podważyć obowiązujące stereotypy, przygotować się na walkę: ze sobą, organizmem i czasem. Bo bardzo często zdarza się, że dobrze zadane pytanie oraz trafna diagnoza pozwalają bardzo szybko cieszyć się najpiękniejszym okresem w życiu i zostać szczęśliwym rodzicem zdrowego dziecka.

 

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-664-1
Rozmiar pliku: 28 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Dzię­ku­ję wszyst­kim, któ­rzy byli i są ze mną do­brym sło­wem, spo­tka­niem czy przy­jaź­nią. Sta­ram się pa­mię­tać i ce­nić na­wet dro­bia­zgi, być

wdzięcz­na rów­nież tym, któ­rzy są mi nie­życz­li­wi, bo każ­dy od­gry­wa w na­szym ży­ciu waż­ną rolę.

Dzię­ku­ję też wy­daw­nic­twu Pas­cal i tym wszyst­kim, któ­rzy in­spi­ru­ją mnie każ­de­go dnia, pi­sząc, ko­men­tu­jąc, czy po pro­stu bę­dąc ob­ser­wa­to­rem.

Szcze­gól­ne po­dzię­ko­wa­nia kie­ru­ję do każ­de­go z le­ka­rzy i ich po­moc­ni­ków, z któ­ry­mi przez tyle lat się sty­ka­łam, bar­dzo ce­nię wa­szą pra­cę i ży­czę dużo siły.

Ser­decz­nie dzię­ku­ję za po­moc i wspar­cie Agniesz­ce Ko­ryt­kow­skiej, Ewie Fo­ley, Iwo­nie Do­brzyc­kiej, Ewie Wie­czo­rek, Ani Wa­si­lew­skiej, Cze­sła­wo­wi Pen­con­ko­wi, Dmi­tri­jo­vi Go­vse­je­vo­vi, Cen­trum „At­tis” w War­sza­wie oraz In­sty­tu­to­wi Mat­ki i Dziec­ka w War­sza­wie.

Ogrom­nie dzię­ku­ję za pro­fe­sjo­nal­ną opie­kę me­ry­to­rycz­ną wspa­nia­łym eks­per­tom. Swo­ją wie­dzą i do­świad­cze­niem po­dzie­li­li się ze mną: Eli­na De­nis, Ka­ta­rzy­na Haj­du­ga, Woj­ciech No­wak, Ju­sty­na Grab­kow­ska, Pa­weł Ha­brat, An­drzej Win­ce­wicz, Sła­wo­mir Woł­czyń­ski, Mo­ni­ka Kar­mań­ska, Anna Ob­rę­bow­ska, Re­na­ta Mę­dza, Be­ata Fran­kow­ska, Ta­ty­ana Sta­rusz­czen­ko, Dag­ma­ra Siu­dow­ska, Mał­go­rza­ta Fi­li­piak, Mag­da­le­na Ko­złow­ska, Ta­de­usz Is­sat, Riad Ha­idar, Alek­san­dra Kün­stler, Gra­ży­na Na­my­słow­ska, Mał­go­rza­ta Ma­gie­ra, Mo­ni­ka Wi­śniew­ska.

Moim wszyst­kim ko­le­gom i ko­le­żan­kom z pra­cy i w Ukra­inie, i w Pol­sce, part­ne­rom w biz­ne­sie i współ­dzia­ła­czom – dzię­ku­ję za wspar­cie, pa­mię­tam, za­wsze z wza­jem­no­ścią.

Spe­cjal­ne po­dzię­ko­wa­nia kie­ru­ję do mo­ich bo­ha­te­rek i bo­ha­te­rów, któ­rzy po­dzie­li się naj­trud­niej­szy­mi mo­men­ta­mi ze swo­je­go ży­cia.

Swo­ją mi­łość i wdzięcz­ność kie­ru­ję do naj­uko­chań­szych ro­dzi­ców, bez wzglę­du na to, kto na ja­kim jest świe­cie, mo­ich te­ściów i uko­cha­ne­go męż­czy­zny – na­sza Ania to owoc mi­ło­ści na tym drze­wie. Có­recz­ce Ani – że wy­bra­ła wła­śnie nas, ko­cham!Wstęp

Zacznę od końca…

Wszyst­ko bę­dzie do­brze!

Chcę was o tym uprze­dzić już na sa­mym po­cząt­ku.

Czy jest to moż­li­we? Ow­szem.

Je­śli tyl­ko za­pa­nu­je­my nad swo­im ży­ciem i skon­cen­tru­je­my się na celu, wy­zna­czy­my pro­wa­dzą­cą do nie­go dro­gę i bę­dzie­my nią kro­czyć. Ja to zro­bi­łam. Wie­le mo­ich bo­ha­te­rek rów­nież.

Ta książ­ka to owoc zwy­cię­stwa nad po­raż­ka­mi. Opo­wieść utka­na z ra­do­ści, bólu, wąt­pli­wo­ści, wia­ry i wdzięcz­no­ści.

Tak, po po­nad sied­miu la­tach co­dzien­nych sta­rań na­de­szła upra­gnio­na chwi­la, gdy do­wie­dzia­łam się, że dziec­ko, któ­re no­szę pod ser­cem, zo­sta­nie ura­to­wa­ne. Ta pew­ność do­da­ła mi sił, by po­wie­dzieć o tym świa­tu, któ­ry od­po­wie­dział ogrom­ny­mi wy­ra­za­mi wspar­cia i skie­ro­wał mój wzrok na inne hi­sto­rie. Zo­ba­czy­łam, ile nas jest! Wte­dy też po­czu­łam zbio­ro­wy smu­tek, do­strze­głam po­trze­by i bez­sil­ność, usły­sza­łam po­szu­ku­ją­cych po­mo­cy w wal­ce o ma­cie­rzyń­stwo. Ośmie­lo­na tym za­ufa­niem po­łą­czy­łam na­sze prze­ży­cia, by po­móc in­nym, zgłę­bi­łam wie­dzę i po­zna­łam wie­lu z was, kro­czą­cych po­dob­ną dro­gą.

W książ­ce, któ­rą od­da­ję w wa­sze ręce, mó­wi­my o pra­po­cząt­kach, blo­ka­dach, le­ka­rzach i prze­pi­sach pra­wa, stra­tach i trud­nych cią­żach, roli oj­ców i na­szych ce­lach. Wszyst­ko po to, by zna­leźć har­mo­nię i stać się ro­dzi­ca­mi, tyl­ko po to i aż po to, by móc usły­szeć po pro­stu „Mama”, po pro­stu „Tata”.

Z mi­ło­ścią i wdzięcz­no­ścią dla Świa­ta,

We­ro­ni­ka z ma­lut­ką AniąRozdział 1

Początek początków. Gdzie zaczynają się blokady?

Gdy­by­śmy mo­gli pa­no­wać nad pod­świa­do­mo­ścią, mie­li­by­śmy cał­ko­wi­tą kon­tro­lę nad wła­snym ży­ciem. Z ła­two­ścią roz­po­zna­wa­li­by­śmy pro­ble­my, zna­li ich źró­dła, umie­li­by­śmy je szyb­ko roz­wią­zać i jesz­cze szyb­ciej osią­gać peł­nię szczę­ścia. Pod­świa­do­mość wpły­wa na każ­dą sfe­rę na­sze­go ży­cia. Skła­da­my się z my­śli, prze­czuć, prze­ko­nań i lę­ków. Ukry­te me­cha­ni­zmy, kal­ki za­cho­wań i okre­ślo­ne na­sta­wie­nia two­rzą ty­sią­ce blo­kad, o któ­rych ist­nie­niu nie mamy po­ję­cia. Pró­bu­je­my osią­gnąć ja­kiś cel, mamy plan dzia­ła­nia i wy­da­je się nam, że wszyst­ko zmie­rza w do­brym kie­run­ku, a na­gle po­no­si­my po­raż­kę. Za­sta­na­wia­my się dla­cze­go, co po­szło nie tak, czę­sto nie po­tra­fi­my zro­zu­mieć nie­spo­dzie­wa­ne­go bie­gu wy­da­rzeń. Za­czy­na­my ob­wi­niać sie­bie i in­nych. Psu­ją się na­sze re­la­cje, po­ja­wia­ją kło­po­ty ze snem, z emo­cja­mi. Nie mamy po­ję­cia, gdzie szu­kać po­mo­cy. Coś jest nie tak, ale nie wie­my dla­cze­go lub jak to zmie­nić. Ucisk w brzu­chu, na­pię­cie w gło­wie, jak­by na­sza in­tu­icja pró­bo­wa­ła nam coś pod­po­wia­dać, tyl­ko skąd wła­ści­wie po­cho­dzi ten głos? Ogrom­na część tych pro­ble­mów wy­ni­ka z tego, że na­sze nie­uświa­do­mio­ne „kody” nie dzia­ła­ją po­praw­nie. Utrwa­la­my błęd­ne re­ak­cje, któ­re „wcho­dzą nam w cha­rak­ter” i po­wo­du­ją coś, co w ży­ciu ob­ja­wia się jako blo­ka­dy. Za­czy­na­my dzia­łać na swo­ją nie­ko­rzyść. Wy­pa­le­nie, nie­po­wo­dze­nia, brak ener­gii, wiecz­ne: „Chcę coś zmie­nić”, „Mu­szę za­cząć ina­czej żyć”. Sta­łe na­pię­cia, dez­in­fo­ma­cja, nie­osią­gnię­te cele – to wszyst­ko po­wo­du­je, że la­ta­mi ży­je­my w na­ra­sta­ją­cej fru­stra­cji.

I czę­sto wte­dy po­ja­wia się myśl o upra­gnio­nej cią­ży, któ­ra wy­da­je się być le­kar­stwem na wszyst­kie bo­lącz­ki. Wy­obra­że­nie, że na­sze przy­szłe dziec­ko przy­nie­sie nam uko­je­nie, wy­ty­czy cel, bę­dzie osto­ją i świe­tla­ną przy­szło­ścią, jest naj­sil­niej­szym pra­gnie­niem, ja­kie kie­dy­kol­wiek po­ja­wi­ło się w na­szym ser­cu. Za­czy­na­my sta­ra­nia o zaj­ście w cią­żę i... za­li­cza­my pierw­szy kry­zys. Oka­zu­je się to trud­niej­sze, niż za­ło­ży­ły­śmy. W pra­cy, w par­ku, na spa­ce­rze, na za­ku­pach za­czy­na­my zwra­cać co­raz więk­szą uwa­gę na ko­bie­ty w cią­ży, któ­re choć zmę­czo­ne, wy­da­ją się być szczę­śli­we. Kon­ty­nu­uje­my sta­ra­nia i… zno­wu nic. Po­ja­wia­ją się więc w na­szej gło­wie my­śli o in vi­tro. Prze­ko­pu­je­my set­ki stron in­ter­ne­to­wych, za­czy­na­my wę­drów­kę po ga­bi­ne­tach le­kar­skich, ro­bi­my dzie­siąt­ki ba­dań. I sły­szy­my dia­gno­zę, po któ­rej pła­cze­my w po­dusz­kę. Od­kła­da­my pie­nią­dze i w koń­cu de­cy­du­je­my się na za­bieg. Cze­ka­my na wy­nik. Jest! Po­wio­dło się! Bę­dzie­my ro­dzi­ca­mi! Na­resz­cie wszyst­ko bę­dzie do­brze! Nie­ste­ty, po kil­ku ty­go­dniach tra­ci­my cią­żę... Ale zbie­ra­my się psy­chicz­nie i za­czy­na­my od po­cząt­ku. Jed­nak bar­dzo czę­sto po­czą­tek nie tkwi w ko­lej­nych dia­gno­zach do­ty­czą­cych na­sze­go cia­ła. Po­czą­tek może być, i z re­gu­ły jest, ukry­ty głę­biej i wcze­śniej, nie tyl­ko w na­szym dzie­ciń­stwie, ale bywa, że jesz­cze w ło­nie na­szej mat­ki.

Oto opo­wieść Na­ta­lii:

Na­ta­lia

Moja mama nie mo­gła zajść w cią­żę z po­wo­du prze­wle­kłej cho­ro­by. Jed­nak zda­rzył się cud, uda­ło się. Kie­dy była już w za­awan­so­wa­nej cią­ży, oka­za­ło się, że po­ja­wi­ły się po­waż­ne kom­pli­ka­cje i ra­czej nie bę­dzie mo­gła uro­dzić bez tra­gicz­nych kon­se­kwen­cji. Sta­nę­ła przed dra­ma­tycz­nym wy­bo­rem: uro­dzić dziec­ko albo prze­żyć. Mama wy­bra­ła mnie. W czu­łym li­ście do mo­je­go taty na­pi­sa­ła, że go­to­wa jest po­świę­cić ży­cie dla mnie. Zo­sta­wi­ła mu wska­zów­ki, jak ma mnie wy­cho­wy­wać, pro­si­ła, żeby mnie ko­chał. Ża­ło­wa­ła tyl­ko, że nie bę­dzie mo­gła już zo­ba­czyć, jak będę ro­sła. Jak za­re­ago­wał tata? No cóż, nie za­pro­te­sto­wał. He­ro­icz­nie uwa­żał, że trze­ba ra­to­wać upra­gnio­ne dziec­ko. Trud­no so­bie wy­obra­zić, co czu­je ko­bie­ta, któ­ra wie, że nie zo­ba­czy dziec­ka, któ­re nosi w so­bie, nie do­świad­czy cudu ma­cie­rzyń­stwa, a jej uko­cha­ny nie wal­czy o nią. A przede wszyst­kim trud­no so­bie wy­obra­zić, jak wiel­ki strach przed śmier­cią trze­ba po­ko­nać, by pod­jąć taką de­cy­zję!

A po­tem na­stą­pił ko­lej­ny cud – moja mama prze­ży­ła. No­si­ła, mnie, tu­li­ła, cie­szy­ła się każ­dą chwi­lą ze mną. Idyl­la, praw­da? A jed­nak za­wsze coś cza­iło się pod tym szczę­ściem. U mamy – to po­czu­cie po­świę­ce­nia, ofia­ro­wa­nia sie­bie dla do­bra dziec­ka, któ­re jak każ­de inne nie było ide­al­ne, ale nie­sfor­ne, wy­ła­mu­ją­ce się ze stan­dar­dów, eks­pe­ry­men­tu­ją­ce, zbun­to­wa­ne, wy­wo­ły­wa­ło żal do oto­cze­nia, do męża, że mimo wszyst­ko ona nie była aż tak waż­na. Wte­dy czę­sto wy­ła­nia­ła się przede mną po­stać Mamy, któ­ra-go­to­wa-była-po­świę­cić-swo­je-ży­cie i kar­cą­cym lub smut­nym spoj­rze­niem mó­wi­ła: „A ty je­steś taka nie­wdzięcz­na”.

Wła­śnie wte­dy „wdru­ko­wał” się w moją pod­świa­do­mość lęk, że cią­ża może za­gra­żać ży­ciu ko­bie­ty. Gdy po la­tach, pra­cu­jąc z mą­drym te­ra­peu­tą, do­tar­łam do tego wspo­mnie­nia, po­czu­łam smu­tek i ulgę jed­no­cze­śnie. Nie mo­głam zro­zu­mieć, dla­cze­go wy­par­łam ze swo­jej świa­do­mo­ści wy­da­rze­nia, któ­re oka­za­ły się mieć tak duży wpływ na moje ży­cie. Zda­łam so­bie rów­nież spra­wę, że nie tyl­ko moja re­la­cja z mamą, ale tak­że nie­by­wa­ła więź łą­czą­ca mnie z oj­cem oraz sto­sun­ki mię­dzy ro­dzi­ca­mi uwa­run­ko­wa­ne były tym pier­wot­nym zda­rze­niem. Ono mia­ło rów­nież dal­sze kon­se­kwen­cje. Za­owo­co­wa­ło moim pod­świa­do­mym lę­kiem przed cią­żą i prze­ko­na­niem, że dziec­ko zmie­nia na gor­sze re­la­cje mię­dzy ro­dzi­ca­mi, za­wsze je­den z nich zo­sta­je w ja­kiś spo­sób skrzyw­dzo­ny, po­szko­do­wa­ny.

Jak zmienić podejście, myślenie i energię?

Co zro­bić, by znik­nę­ły pod­świa­do­me blo­ka­dy?

O ta­kich i wie­lu in­nych rze­czach bę­dzie­my roz­ma­wiać w tej książ­ce.

Psy­cho­lo­gicz­ne blo­ka­dy w pla­no­wa­niu ro­dzi­ny są bar­dzo de­li­kat­nym te­ma­tem, trud­niej je udo­wod­nić niż na­ma­cal­ne me­dycz­ne prze­szko­dy. Spo­tka­łam się jed­nak z ogrom­ną licz­bą par, oraz tre­ne­ra­mi i psy­cho­lo­ga­mi, któ­rzy mają kon­kret­ne re­zul­ta­ty w pra­cy nad tą naj­bar­dziej skom­pli­ko­wa­ną czę­ścią nas, czy­li na­szą GŁO­WĄ.

Za­cznij­my więc od pierw­sze­go sło­wa, któ­re rani, ogra­ni­cza i pro­gra­mu­je na­sze dzia­ła­nia: BEZ­PŁOD­NOŚĆ. Sło­wo – wy­rok. Jest nad­uży­wa­ne i źle in­ter­pre­to­wa­ne nie tyl­ko przez nas sa­mych, ale rów­nież przez me­dia, a na­wet przez nie­któ­rych le­ka­rzy. Po­win­no się go sto­so­wać tyl­ko w skraj­nych przy­pad­kach, gdy dana oso­ba jest fi­zycz­nie po­zba­wio­na czę­ści sys­te­mu roz­rod­cze­go, w po­zo­sta­łych przy­pad­kach le­piej uży­wać okre­śle­nia „ob­ni­żo­na płod­ność”. Uni­kaj­my pew­nych po­jęć i słów, któ­re utrwa­la­ją nasz sto­su­nek do przed­mio­tu. Grun­tow­nie prze­pra­cuj prze­ko­na­nie, że za­bez­pie­cza­nie się przed cią­żą jest je­dy­ną szan­są na do­bre ży­cie. Ten roz­kaz, ukry­ty głę­bo­ko w pod­świa­do­mo­ści, po­tra­fi być zbyt do­słow­nie zro­zu­mia­ny przez na­sze cen­trum do­wo­dze­nia or­ga­ni­zmem. Waż­nym aspek­tem jest też na­tu­ral­na po­la­ry­za­cja par: męż­czy­zna po­wi­nien się czuć oj­cem ro­dzi­ny, a ko­bie­ta „nie być męż­czy­zną”, co jest co­raz częst­szym pro­ble­mem w dzi­siej­szym świe­cie. I naj­waż­niej­sze: wy­ko­naj pra­cę nad ukry­tą nie­zgod­no­ścią we­wnętrz­ną w te­ma­cie DZIE­CI. Tak, oka­zu­je się, że wie­lu z nas wy­sy­ła sprzecz­ne ko­mu­ni­kan­ty do mó­zgu. W tym wy­pad­ku ce­lem jest do­ga­dać się ze sobą!

Kiedy najczęściej powstaje konflikt wewnętrzny?

Gdy do­mi­nan­ta stra­chu jest bar­dzo ak­tyw­na i blo­ku­je do­mi­nan­tę roz­rod­czo­ści. Dla­cze­go tak się dzie­je? Uczu­cie stra­chu jest zwią­za­ne z in­stynk­tem prze­trwa­nia, za­wsze sil­niej­szym od po­trze­by roz­mna­ża­nia się. Do­kład­nie jak w przy­ro­dzie – je­śli nie ma wa­run­ków do wy­sie­dze­nia jaj czy stwo­rze­nia gniaz­da, a trwa wal­ka o prze­trwa­nie – nie ma mowy o po­tom­stwie.

Psy­cho­lo­dzy pre­na­tal­ni wska­zu­ją na na­stę­pu­ją­ce, nie­uświa­do­mio­ne przy­czy­ny blo­kad psy­cho­lo­gicz­nych:

Strach przed utra­tą wol­no­ści: ofi­cjal­nie bar­dzo chcę mieć dziec­ko, ale boję się, że stra­cę wte­dy swo­ją uko­cha­ną pra­cę; a co z wła­snym miesz­ka­niem, w wy­na­ję­tym le­d­wo so­bie ra­dzi­my, z dziec­kiem i wy­dat­ka­mi mo­że­my so­bie nie po­ra­dzić; a jak mój sport, fi­gu­ra, co z na­szym we­so­łym ży­ciem?

Wy­star­czy jed­na szcze­ra roz­mo­wa ze spe­cja­li­stą lub ze sobą i mo­że­my wy­ło­wić te oba­wy z oce­anu na­szych my­śli.

Strach o moje oso­bi­ste zdro­wie: a co, je­śli się coś sta­nie ze mną w cią­ży, w trak­cie po­ro­du, prze­cież mogę umrzeć.

Ta­kie oba­wy czę­sto prze­cho­dzą przez myśl nie­jed­nej z nas, ale praw­dzi­wym pro­ble­mem sta­ją się wte­dy, gdy są moc­no utrwa­lo­ne, jak w przy­pad­ku Na­ta­lii.

Oba­wa o zdro­wie dziec­ka: o cho­ro­by w trak­cie cią­ży, o uszko­dze­nia przy po­ro­dzie, no i oczy­wi­ście o to, że może mieć wady roz­wo­jo­we.

Je­śli ko­bie­ta jest we­wnętrz­nie prze­ko­na­na, że nie chce uro­dzić i wy­cho­wy­wać dziec­ka z wa­da­mi, do mó­zgu idzie taki ko­mu­ni­kat: „nie zga­dzam się na dziec­ko z wa­da­mi”, a nasz „we­wnętrz­ny kom­pu­ter” po­tra­fi z do­kład­no­ścią wy­ko­nać pierw­szą część zle­ce­nia, nie­ko­niecz­nie bio­rąc pod uwa­gę jego koń­ców­kę.

Lęk przed wła­sną nie­kom­pe­ten­cją by­cia do­brą mat­ką: co, je­śli nie spro­stam roli, nie dam rady za­jąć się dziec­kiem jak trze­ba, będę złą mat­ką, zro­bię krzyw­dę, czy nie do­pil­nu­ję, a może nie po­ko­cham go jak te wszyst­kie cu­dow­ne mamy z fil­mów i zdjęć w ko­lo­ro­wych ga­ze­tach?

Po­dob­ne wąt­pli­wo­ści do­ty­czą wie­lu ko­biet, naj­czę­ściej tych dą­żą­cych do per­fek­cjo­ni­zmu albo nie ma­ją­cych wia­ry we wła­sne siły. Oba­wy zmie­nia­ją się wów­czas w po­waż­ny lęk.

Strach przed po­wtó­rze­niem błę­dów na­szych ro­dzi­ców do­ty­czą­cych wy­cho­wa­nia: by dziec­ko nie prze­ży­wa­ło tego, co mnie spo­tka­ło w dzie­ciń­stwie. Zwłasz­cza, gdy są to żale i pre­ten­sje do wła­snej mat­ki (ko­bie­ty moc­no iden­ty­fi­ku­ją się z mat­ka­mi w tej kwe­stii), mar­twi­my się: „Co, je­śli będę taka jak moja mama?”, „Nie chcę być mat­ką, taką jak moja”. Jed­nak nasz mózg zno­wu za­pa­mię­ta tyl­ko frag­ment ko­mu­ni­ka­tu: „Nie chcę być mat­ką” i na­sze cen­trum do­wo­dze­nia sku­pi się na speł­nie­niu wła­śnie tej czę­ści na­sze­go po­sta­no­wie­nia.

Nie­chęć wy­da­nia po­tom­ka na „ten cho­ry świat”, któ­ry nas ota­cza: po­ja­wia się, gdy mamy wie­le za­strze­żeń i lę­ków wo­bec rze­czy­wi­sto­ści. Po­wszech­ny stres cy­wi­li­za­cyj­ny co­raz bar­dziej nas za­my­ka, i może rów­nież ujaw­nić się jako blo­ka­da przed ro­dzi­ciel­stwem.

Nie­rze­czy­wi­sta chęć uro­dze­nia dziec­ka: ofi­cjal­nie chce­my, na­wet mó­wi­my o tym, ale dla­te­go, że pod­da­je­my się na­ci­skom, jed­nak po głęb­szej ana­li­zie chęć by­cia ro­dzi­cem nie jest na­szym prio­ry­te­tem.

Uwa­run­ko­wa­nie ma­cie­rzyń­stwa: gdy uwa­ża­my, że mu­si­my speł­nić od­po­wied­nie wa­run­ki, by uro­dzić i wy­cho­wać dziec­ko; są to np. na­sze prze­ko­na­nia o ko­niecz­no­ści po­sia­da­nia od­po­wied­nie­go miesz­ka­nia czy domu lub o tym, że dziec­ko wy­ma­ga ogrom­nych wy­dat­ków i za­bez­pie­cze­nia jesz­cze przed jego na­ro­dzi­na­mi; po­dob­ne ży­cze­nia mogą się rów­nież oka­zać blo­ka­da­mi przed cią­żą.

Ist­nie­ją rów­nież nie­spo­dzie­wa­ne zda­rze­nia, ży­cio­we za­krę­ty i trau­my, któ­re na za­wsze wpły­wa­ją na na­szą eg­zy­sten­cję oraz nasz póź­niej­szy sto­su­nek do by­cia mat­ką lub oj­cem.

||

Mia­łam ko­cha­ją­cych ro­dzi­ców. Wy­cho­wy­wa­li mnie su­ro­wo, ale spra­wie­dli­wie i, co lu­bi­li pod­kre­ślać, wła­śnie dzię­ki temu wy­ros­łam na po­rząd­ne­go czło­wie­ka. Tata, zro­bił­by dla mnie wszyst­ko, mama jest do dziś moim wspar­ciem. Gdy­by ktoś mi po­wie­dział, że ro­dzi­ce mo­gli się przy­czy­nić do mo­ich pro­ble­mów z cią­żą, uzna­ła­bym to za kiep­ski żart. By­li­śmy zży­ci, bli­scy so­bie. I na za­wsze po­łą­czy­ło nas dra­ma­tycz­ne do­świad­cze­nie.

Były lata 70. w Ukrainie

Ro­dzi­ce wresz­cie do­cze­ka­li się ma­łe­go, ale wła­sne­go lo­kum, na pierw­szej wy­spie miesz­kal­nej w Związ­ku Ra­dziec­kim, w cen­trum pięk­ne­go Ki­jo­wa. To była sztucz­na wy­spa, per­fek­cyj­nie za­pla­no­wa­na: ota­czał ją pięk­ny ka­nał z wodą z Dnie­pru; moż­na do dziś po­dzi­wiać ogrom­ne fon­tan­ny, ale­je zie­le­ni, pły­wać łód­ka­mi, opa­lać się na pla­ży, a wi­dok na sta­re mia­sto za­pie­ra dech. Gdy mia­łam 3 lata, na świat przy­szła moja sio­stra Inna, któ­rą od razu okrzyk­nię­to có­recz­ką ta­tu­sia, bo była do nie­go po­dob­na. Po­ko­cha­li­śmy na­szą la­lecz­kę, była po­god­nym dziec­kiem i ni­g­dy nie pła­ka­ła (co po­tem oka­za­ło się „zna­kiem”). Z ko­lei ja by­łam re­zo­lut­ną dziew­czyn­ką i uwiel­bia­łam zaj­mo­wać się sio­strą.

Gdy Inna mia­ła je­de­na­ście mie­się­cy, mamę za­nie­po­ko­ił jej nie­spo­koj­ny sen. Po­szła z dziec­kiem do le­ka­rza, ale nie zna­lazł pod­staw do nie­po­ko­ju. Po kil­ku dniach ro­dzi­ce we­zwa­li le­ka­rza, by po raz ko­lej­ny do­ko­nał ba­da­nia, bo dziec­ko od­dy­cha­ło nie­rów­no­mier­nie. Le­karz zba­dał In­nocz­kę, ale uznał, że nic się nie dzie­je i do­dał: „Pro­szę pani, dziew­czyn­ka mi nie wy­glą­da na cho­rą, chy­ba by się nie uśmie­cha­ła, praw­da?” i ra­czej dla świę­te­go spo­ko­ju zle­cił ba­da­nie kału, po­nie­waż stwier­dził, że Inna co naj­wy­żej może mieć ro­ba­ki. Ba­da­nia nic nie wy­ka­za­ły, a mała nie czu­ła się le­piej. Nie­ste­ty w tam­tych cza­sach nie było moż­li­wo­ści, żeby dzia­łać na wła­sną rękę – żad­nych pry­wat­nych kli­nik, su­ro­wa re­jo­ni­za­cja oraz au­to­ry­tar­ne de­cy­zje le­ka­rzy. Taki sys­tem, taka rze­czy­wi­stość.

Jed­nak ro­dzi­ce czu­li, że coś jest nie tak. Mama po­szła do przy­chod­ni po­pro­sić o in­ne­go le­ka­rza, ale zo­sta­ła prze­gna­na z awan­tu­rą, bo jak so­bie mo­gła po­zwo­lić na pod­wa­ża­nie au­to­ry­te­tu dok­to­ra. Tym­cza­sem Inna już pra­wie nie spa­ła w nocy, była nie­spo­koj­na, choć nie mia­ła tem­pe­ra­tu­ry i nie pła­ka­ła. Wresz­cie ro­dzi­ce nie wy­trzy­ma­li. Mama ka­za­ła ta­cie za­wieźć się w swo­je ro­dzin­ne stro­ny, gdzie pra­co­wa­ła zna­jo­ma le­kar­ka. Bez żad­nych za­pi­sów i for­mal­no­ści przy­wieź­li­śmy na­sze­go anioł­ka do wiej­skie­go szpi­ta­la. Pani dok­tor po krót­kim ba­da­niu orze­kła, że ma­leń­stwo ma za­pa­le­nie płuc i trze­ba dzia­łać na­tych­miast. Dała skie­ro­wa­nie na cito i ro­dzi­ce po­je­cha­li na rent­gen. Bar­dzo się spie­szy­li, tata prze­kra­czał pręd­kość, na­ru­szał prze­pi­sy, a mama bła­ga­ła nie­bio­sa, by się wszyst­ko uło­ży­ło. Nie uło­ży­ło się… Ow­szem, na ba­da­nie zdą­ży­li. Zdą­ży­li też do­wie­dzieć się strasz­nej rze­czy: jed­no płu­co już się „spa­li­ło”, a z dru­gie­go po­zo­stał już tyl­ko ka­wa­łek. Dla mo­jej ma­łej sio­strzycz­ki już nie było ra­tun­ku. Te ostat­nie dni w szpi­ta­lu były hor­ro­rem. To było cze­ka­nie na śmierć. Oczy­wi­ście, nie zda­wa­łam so­bie z tego spra­wy. Pró­bo­wa­łam na­dal się ba­wić z Inną, nikt nie wy­tłu­ma­czył mi, co się dzie­je. A moja sio­strzycz­ka tak mnie ko­cha­ła, że na­dal po­pi­ski­wa­ła z ra­do­ści, gdy się do niej tu­li­łam. W pew­nym mo­men­cie od­wró­ci­ła się i… ode­szła.

Wtedy zawalił się nasz świat, na zawsze

Dzień jej śmier­ci był dla mnie mo­men­tem roz­po­czę­cia się dłu­gie­go okre­su stra­chu. Mia­łam wów­czas 4 lata. Ten dzień zwia­sto­wał ko­lej­ne lęki i ból ma­łej, zdol­nej dziew­czyn­ki, któ­ra na dłu­gi czas utra­ci­ła dwa fi­la­ry: uwa­gę ro­dzi­ców i pew­ność sie­bie. Tata dwa ty­go­dnie no­co­wał na cmen­ta­rzu, mama po­si­wia­ła z roz­pa­czy. Pła­ka­ła non stop. Ja by­łam prze­ra­żo­na i szu­ka­łam winy w so­bie. Może tak się sta­ło, bo raz Inna spa­dła z sofy, gdy jej pil­no­wa­łam? A może dla­te­go, że cza­sem by­łam tro­chę za­zdro­sna o to, że ro­dzi­ce po­świę­ca­ją jej wię­cej cza­su niż mnie? Moje dzie­cię­ce ser­ce wa­li­ło tak moc­no, że roz­pa­da­ło się na ka­wał­ki i skle­ja­ło tyl­ko na chwi­lę, by póź­niej zno­wu się roz­paść. Uczu­cia, któ­rych się nie za­po­mi­na. Emo­cje, któ­rych się nie wy­rzu­ca. Wszyst­ko to pa­mię­tam jak dziś. I nikt nie mógł nam wte­dy po­móc. Nie było psy­cho­lo­gów, a bli­scy nie po­tra­fi­li nas wes­przeć. Wszy­scy byli zdru­zgo­ta­ni. Jed­nak współ­czu­cie i roz­trzą­sa­nie tego, co się sta­ło, tyl­ko po­głę­bia­ło na­szą roz­pacz.

Po bar­dzo trud­nym dla wszyst­kich po­grze­bie ro­dzi­ce prze­szli w fazę wza­jem­ne­go ob­wi­nia­nia się, prze­rzu­ca­li się ar­gu­men­ta­mi, kto bar­dziej za­wi­nił. Ży­li­śmy w przed­sion­ku pie­kła. A po­tem, w roz­mo­wie, któ­ra za­wa­ży­ła na ca­łym moim przy­szłym ży­ciu, wy­po­wie­dzie­li z ogrom­ną tro­ską i mi­ło­ścią mniej wię­cej ta­kie sło­wa: „Już ni­g­dy nie bę­dzie tak samo. Na­sza ża­ło­ba ni­g­dy nie mi­nie. Gdy­by nie to, że je­steś, nie chcie­li­by­śmy już da­lej żyć. Dla­te­go mu­sisz być dziel­na i wy­ro­zu­mia­ła. Je­śli bę­dzie­my mu­sie­li się mar­twić o cie­bie, to już tego nie wy­trzy­ma­my”. Choć by­łam mała, w chwi­li śmier­ci sio­stry mu­sia­łam do­ro­snąć w je­den dzień. A mój in­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy, po­mie­sza­ny z ogrom­ną mi­ło­ścią do mamy i taty, od­czy­tał ten prze­kaz jed­no­znacz­nie: „Mu­szę dbać o ro­dzi­ców. Nie mogę po­zwo­lić, aby sta­ło im się coś złe­go. Nie mogę do­pu­ścić, żeby się roz­sta­li. Po­win­nam być naj­lep­sza we wszyst­kim, ni­g­dy ich nie za­wieść, ni­cze­go nie ze­psuć, nie po­zwa­lać so­bie na sza­leń­stwa”. To wy­da­rzy­ło się au­to­ma­tycz­nie w mo­jej gło­wie i było po­dyk­to­wa­ne in­stynk­tem prze­trwa­nia. Po­win­nam była stać się dwa razy lep­sza, po­nie­waż mu­sia­łam za­stą­pić ro­dzi­com ich zmar­łe dziec­ko. Już tyl­ko i wy­łącz­nie moje „od­po­wied­nie za­cho­wa­nie” mo­gło za­gwa­ran­to­wać, że mama i tata będę ra­zem, co ozna­cza­ło, że tak­że ze mną. I naj­waż­niej­sze: swo­im wzo­ro­wym za­cho­wa­niem mo­głam im spra­wić ra­dość, zo­ba­czyć ich uśmie­chy, mimo wiel­kie­go nie­szczę­ścia.

Przez całe moje życie Inna była z nami

Jej duch ob­cho­dził z nami Świę­ta, cho­dził do szko­ły, był py­ta­ny, czy ja­kieś zda­rze­nie jest dla nie­go miłe… „Dziś są uro­dzi­ny śp. In­nocz­ki”, mó­wi­ła mama 13 sierp­nia. „Oj, to prze­cież dzień, kie­dy rok temu za­czę­ła racz­ko­wać”, „Gdy­by żyła, cho­dzi­ła­by do pierw­szej kla­sy”, ko­men­to­wał tata. Tak, Ta­tu­siu, gdy­by In­nocz­ka żyła, dziś by­ła­by czter­dzie­sto­pię­cio­let­nią ko­bie­tą, na pew­no pięk­ną i po­god­ną.

Mi­ja­ły lata. Nie zda­wa­łam so­bie spra­wy, że to do­świad­cze­nie za­wa­ży­ło na moim póź­niej­szym ży­ciu – dziew­czyn­ki, na­sto­lat­ki, mło­dej ko­bie­ty. Gdy w koń­cu pod­czas te­ra­pii to do mnie do­tar­ło, praw­da ude­rzy­ła mnie jak obu­chem w gło­wę. Prze­pra­co­wy­wa­łam ją, za­po­zna­wa­łam się ze scho­wa­ny­mi głę­bo­ko lę­ka­mi, smut­kiem, per­fek­cjo­ni­zmem i nad­mier­ną od­po­wie­dzial­no­ścią. Dla spe­cja­li­stów to było oczy­wi­ste, dla mnie nie. Mu­sia­łam po­skła­dać ży­cio­we puz­zle: ak­cja – re­ak­cja, przy­czy­na – sku­tek. Czy było czymś złym, że za­wsze chcia­łam mieć naj­lep­sze wy­ni­ki? Że do­sta­wa­łam same piąt­ki i koń­czy­łam z wy­róż­nie­niem ko­lej­ne szko­ły, w tym mu­zycz­ną? Że po­szłam na pra­wo? I wciąż mo­głam spra­wiać ro­dzi­com ra­dość? Po­zo­sta­nie za gra­ni­cą, mimo obaw, nie ze­psu­ło mnie. Byli ze mnie dum­ni. Przy­je­cha­li na roz­da­nie dy­plo­mów na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim: dy­plom z wy­róż­nie­niem wrę­czał ich cór­ce pre­mier Wło­dzi­mierz Ci­mo­sze­wicz. Da­lej za­da­wa­łam so­bie py­ta­nia: czy było coś złe­go w tym, że ko­lej­ne czte­ry lata cięż­ko pra­co­wa­łam? Po­tra­fi­łam w ob­cym ję­zy­ku skoń­czyć z wy­róż­nie­niem apli­ka­cję rad­cow­ską. Na­wet na chwi­lę się nie za­trzy­my­wa­łam, mało tego, w wie­ku trzy­dzie­stu sze­ściu lat obro­ni­łam dy­plom Ma­ster of Bu­si­ness Ad­mi­ni­stra­tion! Czy było w tym coś złe­go? Od­po­wiedź brzmi: nie. Prze­cież by­łam am­bit­na, re­ali­zo­wa­łam wy­ma­rzo­ny sce­na­riusz. Tyl­ko dla­cze­go w moim ży­ciu wciąż cza­ił się cho­ro­bli­wy lęk? Nie­ustan­nie uwa­ża­łam na każ­dy swój krok, mar­twi­łam się o po­wo­dze­nie każ­de­go za­da­nia, któ­re­go się po­dej­mo­wa­łam, a było ich mnó­stwo, cza­sa­mi na­wet otrzy­ma­nie oce­ny niż­szej o cho­ciaż­by je­den sto­pień, wy­wo­ły­wa­ło u mnie nie­uza­sad­nio­ny nie­po­kój. Za­wsze chcia­łam „za bar­dzo”. Za bar­dzo zro­bić, za bar­dzo po­móc, za bar­dzo się opie­ko­wać. Stwo­rzy­łam z sie­bie ma­szyn­kę do osią­ga­nia ce­lów – swo­ich i in­nych lu­dzi.

A gdzie w tym wszystkim byłam ja?

To od­kry­cie po­mo­gło mi zro­zu­mieć moje za­wo­do­we roz­dwo­je­nie. Z jed­nej stro­ny: per­fek­cjo­nizm w dą­że­niu do by­cia do­brym praw­ni­kiem – wy­róż­nie­nia, wła­sna kan­ce­la­ria. Z dru­giej: pro­duk­cja fil­mo­wa, fun­da­cja ar­ty­stycz­na, pro­jek­ty twór­cze. Moja mi­łość do wie­dzy skie­ro­wa­ła mnie na ścież­kę praw­ni­czą, pre­sti­żo­wą. Na­to­miast moja ar­ty­stycz­na du­sza, czy­li mi­łość do mu­zy­ki i tań­ca, za­bie­ra­ła mnie w re­jo­ny, gdzie nie wszyst­ko mu­sia­ło być za­pię­te na ostat­ni gu­zik, gdzie mo­głam dać upust swo­jej tę­sk­no­cie za by­ciem dziec­kiem, od­two­rzyć dzie­ciń­stwo, któ­re skoń­czy­ło się tak dra­ma­tycz­nym cię­ciem. Tak po­łą­czy­ły się dwa tory. Na­uczy­łam się pro­du­ko­wać fil­my, na proś­bę zna­jo­mych za­gra­łam Ukra­in­kę w se­ria­lu „Ple­ba­nia”, wy­stą­pi­łam też w fil­mie, co zno­wu było cof­nię­ciem się do uko­cha­nych lat szkol­nych i wy­stę­pów przed pu­blicz­no­ścią. Mimo że świet­nie so­bie ra­dzi­łam: gra­łam, two­rzy­łam, kre­owa­łam, nie po­zwa­la­łam na­zy­wać sie­bie ar­tyst­ką, bo prze­cież w związ­ku ar­ty­sta mógł być tyl­ko je­den. Grzecz­nie sta­łam w dru­gim rzę­dzie. Zresz­tą, przez całe dzie­ciń­stwo przy­go­to­wy­wa­no mnie do ta­kiej roli. Choć tań­czy­łam, gra­łam na for­te­pia­nie i by­łam świet­na w szkol­nych przed­sta­wie­niach, ro­dzi­cie twier­dzi­li, że le­piej skoń­czyć pe­da­go­gi­kę lub pra­wo, twar­do stą­pać po zie­mi. Ja­kież to te­raz jest ja­sne, ja­kie oczy­wi­ste… Wszyst­ko, co ro­bi­łam jako praw­nik czy or­ga­ni­za­tor – chwa­lo­no i za­uwa­ża­no, a to, co do­ty­czy­ło twór­czo­ści – trak­to­wa­no jako mało zna­czą­cy epi­zod, ewen­tu­al­nie hob­by. Prze­cież le­piej być praw­ni­kiem i pre­ze­sem fir­my. Ktoś musi w domu być po­waż­ny. Ktoś musi być od­po­wie­dzial­ny. I tyl­ko szcze­ra za­zdrość przy­ja­ció­łek oraz po­dziw lu­dzi cza­sem da­wa­ły mi do my­śle­nia… Ale od­pę­dza­łam te my­śli. Nie mo­głam za­wieść. Pod­ję­łam się TEJ ROLI. Te­raz już wiem.

Ko­lej­ny etap te­ra­pii po­zwo­lił mi wresz­cie usza­no­wać swo­je po­trze­by i od­ciąć się od ocze­ki­wań in­nych. Ni­g­dy nie ob­wi­nia­łam ni­ko­go za nie­po­wo­dze­nia, za­czę­łam więc pra­cę nad sobą: wy­cho­dze­nie z ko­ko­nu, po­zby­cie się po­czu­cia winy, za­prze­sta­nie cho­wa­nia się w cień, zna­le­zie­nie cza­su dla swo­ich za­jęć i do­ce­nie­nie sie­bie. Zmia­ny we mnie spo­wo­do­wa­ły wy­buch. Ro­ze­rwał on „zło­tą klat­kę”, w któ­rej ży­łam przez lata, od­zy­ska­łam pod­mio­to­wość, po­zwo­li­łam so­bie na gło­śne mó­wie­nie, cze­go pra­gnę, a na­wet bez wy­rzu­tów su­mie­nia przy­ję­cie pro­po­zy­cji pra­cy w te­le­wi­zji. Jak to wszyst­ko wpły­nę­ło na kwe­stię po­ru­sza­ną w tej książ­ce?

Roz­wa­ża­nia zo­sta­wię eks­per­to­wi, ale wte­dy, 13 lat temu, zro­bi­łam bi­lans na za­mknię­cie waż­ne­go eta­pu w ży­ciu. Bez na­rze­ka­nia, obiek­tyw­nie, bez żalu, ze zro­zu­mie­niem tego, że na wszyst­ko jest od­po­wied­ni czas: ty­tu­ły – mnó­stwo, mał­żeń­stwo – dwa­na­ście lat, sym­pa­tia lu­dzi – bar­dzo duża, licz­ba dzie­ci chrzest­nych – sied­mio­ro, licz­ba dzie­ci wy­cho­wa­nych – jed­na cu­dow­na cór­ka by­łe­go męża, wła­snych – zero!

Brak własnego dziecka – jedyne, czego żałowałam

Je­dy­ne, z czym się nie mo­głam po­go­dzić. Je­dy­ne pra­gnie­nie, dla któ­re­go war­to było zmie­nić ży­cie i za­cząć ko­lej­ny etap. Hi­sto­ria mo­je­go prze­świad­cze­nia, że cze­ka na mnie, gdzieś tam w prze­stwo­rzach, moje dziec­ko, któ­re kie­dyś uro­dzę, któ­re przyj­dzie na świat ocze­ki­wa­ne przez wszyst­kich bli­skich, jest kan­wą do spi­sa­nia opo­wie­ści o sta­ra­niu się, by zwal­czyć swój in­stynkt prze­trwa­nia na rzecz in­stynk­tu po­ka­za­nia świa­ta isto­cie, któ­ra jest waż­niej­sza ode mnie sa­mej, by się nie pod­dać, po­mi­mo trud­nych do­świad­czeń. I na­wet naj­czar­niej­sze pro­roc­twa, że po roz­wo­dzie so­bie nie po­ra­dzę bez męża, że będę w tym kra­ju ni­kim, zu­peł­nie na mnie już nie dzia­ła­ły. Ja już wie­dzia­łam, jak jest na­praw­dę. Usły­sza­łam swo­ją du­szę. Na szczę­ście.

Prze­ko­na­łam się na swo­im przy­kła­dzie, że na­wet jed­no sło­wo może za­chwiać de­li­kat­nym świa­tem dziec­ka. Czy każ­dy ro­dzić ma świa­do­mość tego, jak jed­no wy­da­rze­nie, jed­no zda­nie, mogą wpły­nąć na do­ro­słe ży­cie jego dziec­ka, jego po­sta­wę, wy­bo­ry i w koń­cu na de­cy­zję o po­sia­da­niu wła­snych dzie­ci? Czy ro­zu­mie, że na­wet drob­ne in­cy­den­ty, ro­dzin­ne za­bo­bo­ny, obej­rza­ny film oraz to, co prze­ka­zu­je dziec­ku (na­wet w do­brej wie­rze), może stać się dla nie­go ge­hen­ną? To, co dla do­ro­słych nie sta­no­wi na­wet te­ma­tu do roz­wa­ża­nia, dla dziec­ka może stać się źró­dłem wie­lu złych de­cy­zji, a w ich wy­ni­ku, ogro­mu ży­cio­wych trud­no­ści.

ko­men­tarz eksperta

ELI­NA DE­NIS – psy­cho­loż­ka ro­dzin­na, tre­ner­ka VIP, psy­cho­ana­li­tyk, pro­ce­sor (PEAT, KNOW­LED­GISM), cer­ty­fi­ko­wa­na te­ra­peut­ka czasz­ko­wo­krzy­żo­wa, oste­opa­ta, au­tor­ka kur­su Com­mu­ni­ca­tion Ma­ste­ry, za­ło­ży­ciel­ka Hap­pi­nes Club oraz twór­czy­ni me­to­do­lo­gii te­ra­pii śmie­chem i roz­wi­ja­nia zdol­no­ści po­znaw­czych.

Kto chciał­by, by ceną jego błę­du sta­ło się czy­jeś ży­cie? A ży­cie naj­bliż­szej oso­by? A ży­cie czte­ro­lat­ka? Wy­obraź so­bie, że z całą po­wa­gą i prze­ko­na­niem po­wie­dzia­no ci: „Je­śli za­cho­wasz się nie­pra­wi­dło­wo, my, twoi ro­dzi­ce, umrze­my” (tak za­brzmia­ło to w gło­wie ma­łe­go dziec­ka). Na­wet do­ro­sły mógł­by nie udźwi­gnąć ta­kie­go cię­ża­ru. Dzie­ciń­stwo zni­ka. Zni­ka bez­tro­ska, któ­ra z cza­sem mo­gła­by prze­kształ­cić się w za­ko­rze­nio­ną i spo­koj­ną wia­rę w sie­bie. A co naj­waż­niej­sze, strach od­bie­ra pra­wo do po­peł­nie­nia błę­du i eks­pe­ry­men­to­wa­nia. Do­ra­sta­nie od­by­wa się w cie­niu sta­łej, nie­zno­śnej od­po­wie­dzial­no­ści.

Moż­na oczy­wi­ście roz­wa­żać, co to za cię­żar po­czu­cia winy? Nie­szczę­ście spa­dło naj­pierw na każ­de­go z ro­dzi­ców (żal i prze­ra­że­nie stra­tą, sa­mo­oskar­ża­nie), stąd wzię­ło się wza­jem­ne ob­wi­nia­nie i pró­by zrzu­ce­nia z sie­bie trud­ne­go do udźwi­gnię­cia cię­ża­ru. Zdru­zgo­ta­ni ro­dzi­ce, nie mo­gąc znieść ta­kie­go ży­cia, prze­no­szą ogrom­ną część od­po­wie­dzial­no­ści na star­szą cór­kę. Ni­czym roz­pa­lo­ny wę­giel prze­rzu­ca­ją od­po­wie­dzial­ność z jed­ne­go na dru­gie­go. Aż ten ogień i ból spa­da na małe dziec­ko, któ­re jesz­cze nie umie się bro­nić, nie wie, jak unik­nąć cio­sów.

Dziec­ko sta­je się do­ro­słą ko­bie­tą, zmu­szo­ną zma­gać się w ży­ciu i z róż­ny­mi oko­licz­no­ścia­mi, i ze swo­imi lę­ka­mi. Ko­bie­ta roz­glą­da się i za­sta­na­wia, jak da­lej żyć? Co zro­bić z ode­bra­nym dzie­ciń­stwem, gdy nie je­steś już dziec­kiem? Kie­dy du­sza, cia­ło i umysł do­ra­sta­ły w stra­chu i de­fi­cy­tach mi­ło­ści?

Wnio­ski i po­ra­dy

Na­kar­mić gło­du­ją­cych jest spra­wą sa­mych gło­du­ją­cych. Tak, jak naj­bar­dziej od­po­wied­ni­mi ko­mór­ka­mi dla or­ga­ni­zmu są te, któ­re wy­ra­sta­ją z wła­snych ko­mó­rek ma­cie­rzy­stych, tak, naj­bar­dziej eko­lo­gicz­ną mi­ło­ścią dla du­szy jest jej wła­sna mi­łość.

Naj­lep­szą rze­czą, jaką mo­żesz zro­bić, aby so­bie po­móc, to zo­stać w swo­jej wy­obraź­ni naj­lep­szą, naj­bar­dziej opie­kuń­czą mat­ką i po­wró­cić do sie­bie-dziec­ka. Przy­tul tę ma­lut­ką, prze­stra­szo­ną, bez­bron­ną isto­tę. Przy­tul ją do sie­bie tak bar­dzo, jak to ko­niecz­ne, aby to dziec­ko po­czu­ło peł­ne bez­pie­czeń­stwo i spo­kój naj­głę­biej jak się da, do ostat­niej swo­jej ko­mór­ki.

Tak, wy­glą­da to jak film scien­ce fic­tion, w któ­rym bo­ha­te­ro­wie mogą wró­cić do prze­szło­ści, by coś zmie­nić. Jak się oka­za­ło (dzię­ki na­ukow­com!), dla na­szych neu­ro­nów nie jest waż­ne, czy do­świad­cza­my cze­goś w gło­wie, czy w rze­czy­wi­sto­ści. Znacz­nie waż­niej­szy dla nich jest spo­sób na naj­lep­sze roz­wią­za­nie pro­ble­mu.

Ob­raz i uczu­cie utrwa­la się. Na­stęp­nie jest on ozna­cza­ny jako naj­lep­sze roz­wią­za­nie i wy­sy­ła­ny do pod­świa­do­mo­ści, aby w po­dob­nym przy­pad­ku móc au­to­ma­tycz­nie za­dzia­łać, użyć go­to­we­go za­cho­wa­nia lub na­stro­ju.

Dla­cze­go mu­si­my wra­cać do prze­szło­ści? Ta ofia­ro­wa­na dziś mi­łość po­kry­wa ranę jak ban­daż. A pier­wot­na, nie­od­łącz­na mi­łość, hoj­nie wla­na w chwi­li, gdy rana się po­ja­wi­ła, le­czy ranę od sa­me­go po­cząt­ku, od sa­me­go źró­dła, to zna­czy NA ZA­WSZE.

Taka we­wnętrz­na pra­ca jest do­bra nie tyl­ko dla de­li­kat­nych i wraż­li­wych ko­biet. Ri­chard Bach, au­tor wspa­nia­łych ksią­żek (naj­praw­do­po­dob­niej zna­cie jego Mewę lub Ilu­zje) opi­su­je w Uciecz­ce z bez­pie­czeń­stwa swo­je głę­bo­kie, oso­bi­ste do­świad­cze­nie pra­cy z sobą-dziec­kiem. To naj­lep­sza książ­ka dla ko­goś, kto szu­ka swo­je­go źró­dła siły, za­ko­rze­nie­nia i peł­ni oraz wyj­ścia z na­rzu­co­ne­go w dzie­ciń­stwie losu.

cie­ka­wost­ka

Czy wiesz, że to, jak wi­dzi­my świat i swo­je w nim miej­sce, kształ­tu­je się nie tyl­ko w okre­sie pre­na­tal­nym czy wcze­snym dzie­ciń­stwie, ale jest za­leż­ne na­wet od prze­żyć na­szych przod­ków? Udo­wad­nia­ją to naj­no­wo­cze­śniej­sze ba­da­nia epi­ge­ne­tycz­ne, czy­li tzw. dzie­dzi­cze­nie po­za­ge­no­we, któ­re od­gry­wa klu­czo­wą rolę w pro­ce­sie mo­dy­fi­ka­cji na­szych ge­nów. Dzię­ki nie­mu dzie­dzi­czy­my nie tyl­ko kon­kret­ne ce­chy fi­zycz­ne – nos, ko­lor oczu czy fi­gu­rę, lecz rów­nież uczu­cia, wspo­mnie­nia i emo­cję. Żeby bar­dziej na­ma­cal­nie uświa­do­mić so­bie, co to ozna­cza, moż­na po­wie­dzieć, że geny jako ta­kie to pa­li­wo do sa­mo­cho­du, ale jaz­da jest moż­li­wa tyl­ko po na­ci­śnię­ciu na pe­dał gazu i uru­cho­mie­niu sil­ni­ka, któ­rym jest wła­śnie eks­pre­sja ge­nów. Te­raz mamy już więc pew­ność, że wpły­wa­ją na nas rów­nież czyn­ni­ki śro­do­wi­sko­we: jak je­dli, co pili nasi przod­ko­wie, czy byli szczę­śli­wi czy ze­stre­so­wa­ni. I w dru­gą stro­nę: dba­jąc dziś o swój tryb ży­cia, masz ogrom­ną szan­sę prze­ka­zać na­stęp­nym po­ko­le­niom do­bre na­wy­ki, zdro­wie, a na­wet po­zy­tyw­ne my­śle­nie. Wspa­nia­ła spra­wa i duża od­po­wie­dzial­ność!

Udo­wad­nia to rów­nież eks­pe­ry­ment. La­bo­ra­to­ryj­ne my­szy pod­da­no dzia­ła­niu za­pa­chu przy­po­mi­na­ją­ce­go woń kwia­tu wi­śni, jed­no­cze­śnie pod­da­wa­no gry­zo­nie lek­kim elek­trow­strzą­som. Po pew­nym cza­sie my­szy re­ago­wa­ły na za­pach ner­wo­wym za­cho­wa­niem i stra­chem. Ba­da­cze ze zdu­mie­niem stwier­dzi­li, że rów­nież po­tom­stwo my­szy za­cho­wu­je się ner­wo­wo, czu­jąc za­pach kwia­tów wi­śni. Co wię­cej, wspo­mnie­nia stre­su zwią­za­ne­go z za­pa­chem wi­śni zo­sta­ły prze­ka­za­ne tak­że my­sim wnu­kom. Lęk był więc wy­ni­kiem dzie­dzi­cze­nia. Na­ukow­cy na­zy­wa­ją to pa­mię­cią ko­mór­ko­wą lub epi­ge­ne­tycz­ną. Na­sze ko­mór­ki za­pa­mię­tu­ją i prze­ka­zu­ją prze­róż­ne in­for­ma­cje na­stęp­nym po­ko­le­niom, któ­re na sta­łe „gra­we­ru­ją się” w ko­dzie ge­ne­tycz­nym. War­to wspo­mnieć, że po­czą­tek tej trans­mi­sji mię­dzy­po­ko­le­nio­wej ma miej­sce w okre­sie ży­cia we­wnątrz­ma­cicz­ne­go¹.

------------------------------------------------------------------------

¹ Joś­ko-Ochoj­ska J., Trau­ma­tycz­ne prze­ży­cia mat­ki cię­żar­nej a zdro­wie jej dziec­ka, https://dziec­ko­krzyw­dzo­ne.fdds.pl/in­dex.php/DK/ar­tic­le/view/566/430 (do­stęp: 04.03.2020).

Ro­dzi­ciel­stwo jest więc sta­nem, do któ­re­go przy­go­to­wu­je­my się od naj­młod­szych lat, za­nim jesz­cze po­my­śli­my o dziec­ku. Jak to moż­li­we? Wszyst­kie prze­ży­cia za­pi­su­ją się w na­szej pod­świa­do­mo­ści po­przez ich po­wta­rza­nie. Emo­cje kształ­tu­ją ob­ra­zy i prze­ko­na­nia (o nas sa­mych, o świe­cie, o związ­kach, o ro­dzi­cach i ro­dzi­ciel­stwie), a te szyb­ko się au­to­ma­ty­zu­ją. Dzia­ła­my jak ro­bo­ty zgod­nie z za­pi­sa­ny­mi „in­struk­cja­mi”. Czy to jest do­bre? Wszyst­ko jest po to, żeby nas chro­nić, że­by­śmy nie mu­sie­li czuć bólu. To wszyst­ko ma nam za­pew­nić prze­trwa­nie, co jak już wie­my jest dla na­szej bio­lo­gii naj­waż­niej­sze.

ko­men­tarz eks­per­ta

KA­TA­RZY­NA HAJ­DU­GA – tre­ner­ka men­tal­na, te­ra­peu­ta pra­cy z od­de­chem i te­ra­pii cra­nio­sa­cral, szko­le­nio­wiec. Pra­cu­je z ko­bie­ta­mi ma­ją­cy­mi trud­ność z zaj­ściem w cią­żę oraz przy­go­to­wu­ją­cy­mi się do pro­ce­su in vi­tro.

Sama jest dziec­kiem z jed­nym punk­tem w ska­li Ap­gar z przed­wcze­sne­go po­ro­du. Nie da­wa­no jej szans na prze­trwa­nie. Jed­nak pra­gnie­nie ży­cia oraz cięż­ka pra­ca nad sobą spo­wo­do­wa­ły, że po la­tach po­ru­sza­nia się na wóz­ku wsta­ła na nogi, by móc pra­co­wać na rzecz lu­dzi.

Wszyst­kie emo­cje, któ­re naj­czę­ściej prze­ży­wa­łaś w ży­ciu (na­wet, je­śli były trud­ne) dla two­je­go or­ga­ni­zmu są tymi, któ­re za­pew­nia­ją prze­trwa­nie. Może wy­da­je się to nie­do­rzecz­ne, bo nikt nie chce czuć smut­ku, sa­mot­no­ści czy stra­chu, lecz w wy­ni­ku po­wta­rzal­ne­go od­czu­wa­nia tych sta­nów przez dużą część ży­cia two­je cia­ło pro­gra­mu­je się na cy­klicz­ne wy­dzie­la­nie okre­ślo­nych hor­mo­nów. Sta­jesz się wzo­rem ma­te­ma­tycz­nym i na­wet, je­śli czu­jesz się nie­wy­god­nie, to prze­cież jest ja­koś... swoj­sko. Do­sko­na­le wiesz, jak z tego wyjść i co bę­dzie da­lej, więc daje ci to po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa.

Taki przy­kład. Pra­co­wa­łam kie­dyś z ko­bie­tą, któ­rej mama zmar­ła przy po­ro­dzie i ta ko­bie­ta jako mała dziew­czyn­ka przez więk­szość cza­su czu­ła się opusz­czo­na i nie­wi­dzial­na. Ten stan stał się czę­ścią jej toż­sa­mo­ści. Utrwa­lał się z każ­dym ro­kiem, a ona co­raz bar­dziej sta­ła z boku i trud­no jej było na­wią­zy­wać i utrzy­my­wać re­la­cje. Po­twier­dza­ła w ten spo­sób cały czas, że jest opusz­czo­na. Pew­ne­go dnia ktoś ją za­uwa­żył. Był to męż­czy­zna, któ­ry ją ad­o­ro­wał i był w tym wy­trwa­ły. W koń­cu ule­gła tej ad­o­ra­cji, cze­go kon­se­kwen­cją był zwią­zek i mi­łość. Na po­cząt­ku ko­bie­ta nie umia­ła znieść za­in­te­re­so­wa­nia i uwa­gi, któ­rą ob­da­rzał ją uko­cha­ny. Kie­dy oswo­iła się z tym, że ktoś jest obok niej, oka­za­ło się, że nie może zajść w cią­żę, mimo żad­ne­go wy­raź­ne­go pro­ble­mu na­tu­ry fi­zjo­lo­gicz­nej. Sta­ra­li się o dziec­ko dłu­go, lecz bez­sku­tecz­nie. Wła­śnie wte­dy zgło­si­ła się do mnie. Wte­dy już mia­łam za sobą do­świad­cze­nie współ­pra­cy ze szko­łą ro­dze­nia, a przede wszyst­kim pra­co­wa­łam czę­sto z ko­bie­ta­mi pra­gną­cy­mi być mat­ka­mi.

Kie­dy ta ko­bie­ta tra­fi­ła do mnie, mia­ła pra­wie czter­dzie­ści lat. Bar­dzo chcia­ła być mat­ką, dać dziec­ko swo­je­mu mę­żo­wi, któ­ry o tym ma­rzył. Im da­lej w las, tym bar­dziej oka­zy­wa­ło się, że na prze­szko­dzie ma­cie­rzyń­stwu sto­ją lęki, że nie zdą­ży być mamą, że je­śli nie uro­dzi, to part­ner po­czu­je się roz­cza­ro­wa­ny i ją zo­sta­wi, czy­li zno­wu ona bę­dzie opusz­czo­na. I koło się za­mknie. Oka­za­ło się rów­nież, że na dnie tego wszyst­kie­go jest rów­nież lęk przed śmier­cią. Prze­ko­na­nia: „Umrę, je­śli uro­dzę” oraz „Nie by­łam wy­star­cza­ją­cym po­wo­dem, by mama ze mną zo­sta­ła, więc nie za­słu­gu­ję na to, o czym ma­rzę”. Do­mknię­cie tej czę­ści, któ­ra była nie­uko­cha­na i za­bra­nie sie­bie z tego utknię­cia w prze­szło­ści prze­nio­sło się też na fi­zjo­lo­gię. To było tak uwal­nia­ją­ce dla tej ko­bie­ty, że na­gle całe jej cia­ło roz­luź­ni­ło się i wzię­ła głę­bo­ki od­dech. A dziś? Ta ko­bie­ta jest mamą. Zmie­nił się wzór, któ­ry był utrwa­lo­ny przez wie­le lat. Uwol­nie­nie lęku, zdję­cie z sie­bie od­po­wie­dzial­no­ści za śmierć wła­snej mamy i po­rzu­ce­nie po­czu­cia nie­za­słu­gi­wa­nia na mi­łość, przy­nio­sły prze­łom i od­mia­nę.

Wnio­ski i po­ra­dy

W któ­rym mo­men­cie przy­cho­dzi prze­łom do świa­do­me­go ży­cia? Czy każ­dy z nas jest ofia­rą swo­jej oso­bi­stej hi­sto­rii?

Mo­ment bu­dze­nia się świa­do­mo­ści przy­cho­dzi, kie­dy czu­jesz, że coś nie dzia­ła, nie mo­żesz pójść da­lej. Masz wra­że­nie, że krę­cisz się w kół­ko i nie do­sta­jesz od ży­cia tego, cze­go pra­gniesz. Wte­dy sta­jesz w punk­cie zero i do­ko­nu­jesz ko­rek­ty. Czę­sto są to trud­ne mo­men­ty prze­bu­dze­nia. Za­chę­cam cię do tego, abyś roz­po­zna­ła swo­je po­trze­by (te nie­za­spo­ko­jo­ne) i za­py­ta­ła sie­bie, jak mo­żesz naj­pierw sama je za­spo­ko­ić. Dla­cze­go? Z mo­je­go wie­lo­let­nie­go do­świad­cze­nia pra­cy z ludź­mi wi­dzę, że nie­za­spo­ko­jo­ne po­trze­by, a co za tym idzie – hor­mo­nal­ny al­go­rytm, two­rzą blo­ka­dy, trzy­ma­ją nas w prze­szło­ści. Kie­dy je roz­po­znasz, pro­szę, spisz po­my­sły, w jaki spo­sób mo­gła­byś je kar­mić re­gu­lar­nie, aż się na­peł­nią i na­sy­cą.

Na­szym obo­wiąz­kiem w do­ro­słym ży­ciu jest prze­rwać wła­sny łań­cuch traum, by nie prze­ka­zać ich po­tom­stwu. Je­śli umie­my do­trzeć do pra­po­cząt­ków swo­ich póź­niej­szych za­cho­wań, któ­re wa­run­ku­ją dziś na­sze ży­cie, a moż­li­we, że spo­wo­do­wa­ły pro­ble­my z zaj­ściem w cią­żę, to za­pew­ne uda się nam zna­leźć spo­sób, by so­bie z nimi po­ra­dzić, prze­kłuć je w świa­do­me do­świad­cze­nie, na któ­rym moż­na bu­do­wać, a nie tra­cić.

Do te­ma­tów po­ru­sza­nych w książ­ce na­pi­sa­łam de­dy­ko­wa­ne me­dy­ta­cje. Znaj­dziesz je na ka­na­le YouTu­be We­ro­ni­ka Mar­czuk. Za­pra­szam cię do słu­cha­nia i wspól­nej po­dró­ży.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: