- promocja
- W empik go
Wampir pozna panią. Ród Argeneau, tom 3 - ebook
Wampir pozna panią. Ród Argeneau, tom 3 - ebook
Szykuje się krwawy romans…
Osoby dramatu:
Lucern – autor poczytnych rodzinnych biografii, okrzykniętych „romansami z pogranicza fantastyki”. Wiedzie życie samotnika. Unika tłumów i napastliwych kobiet. Szerokim łukiem omija dania z czosnkiem, symbole religijne i stroni od światła dnia. Tradycjonalista. Amator ostrych, meksykańskich dań, miękkich, ciepłych i pachnących szyi oraz wydatnych, karminowych ust. Ma siłę dziesięciu mężczyzn i w mgnieniu oka potrafi rozpłynąć się w powietrzu. Jeszcze nie wie, że wkrótce pozna kobietę na całą wieczność.
Kate C. Leever – nowa redaktorka działu powieści romantycznych w wydawnictwie Roundhouse Publishing. Pełna życia i energii. Niedawno odkryła autora, który ma wszelkie szanse wspiąć się na szczyty popularności, a przy okazji stanowić trampolinę dla jej kariery… Pod warunkiem że przełamie aspołeczne skłonności tego wysokiego, przystojnego, czarnowłosego pisarza i nakłoni go do udziału w cyklu spotkań z czytelnikami. Kate nie znosi „szorstkich, grubiańskich, nieokrzesanych i upartych twórców”. Jeszcze nie wie, że wkrótce pozna mężczyznę zdolnego zaspokoić jej najdziksze fantazje…
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7620-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
30 stycznia
Szanowny Panie Argeneau.
Mam nadzieję, że niniejszy list zastanie Pana w dobrym zdrowiu i że okres świąteczny upłynął Panu w miłej atmosferze. To już drugi list, który do Pana wysyłam. Pierwszy nadałam tuż przed Bożym Narodzeniem, lecz najwyraźniej musiał zaginąć w przedświątecznej zawierusze. Kontaktuję się z Panem listownie, ponieważ wydawnictwo nie posiada Pańskiego numeru telefonu i nie figuruje Pan w książce telefonicznej.
Mam dla Pana wspaniałą wiadomość – seria o wampirach, którą publikuje Pan pod pseudonimem Luke Amirault, cieszy się wśród czytelników ogromną popularnością. Zainteresowanie znacznie przerosło nasze oczekiwania, w związku z czym poważnie rozważamy zorganizowanie cyklu spotkań autorskich z Pana udziałem, połączonych z podpisywaniem książek. Księgarnie zasypują nas pytaniami, więc postanowiłam napisać do Pana, by dowiedzieć się, czy i kiedy byłby Pan zainteresowany udziałem w cyklu spotkań promocyjnych.
Bardzo proszę o telefoniczny kontakt z redakcją.
Z wyrazami szacunku,
Kate C. Leever
Redaktorka
Roundhouse Publishing Co., Inc.
Nowy Jork, NY
1 kwietnia
Szanowna Pani Leever.
Nie.
Z uszanowaniem,
Lucern Argeneau
Toronto, Ontario
11 kwietnia
Szanowny Panie Argeneau.
Dziś rano otrzymałam Pańską odpowiedź. Rozumiem, że nie jest Pan zainteresowany cyklem spotkań autorskich, lecz mimo to chciałabym raz jeszcze podkreślić, że Pańska proza cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Pańska popularność rośnie w zawrotnym tempie. Kilka czasopism już zwróciło się do nas z prośbą o wywiady. Chyba nie muszę dodawać, że to fantastyczna forma promocji, która szybko przełoży się na wzrost sprzedaży książek.
Wracając do spotkań autorskich – telefony w tej sprawie nie ustają, jedna zaś z popularnych sieci księgarni, z przedstawicielstwami w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, zobowiązała się pokryć koszty podróży, jeśli zdecyduje się Pan odwiedzić ich najważniejsze placówki. Organizatorzy zadbają o Pańskie przeloty, opłacą noclegi w hotelach, na każdym lotnisku będzie zaś czekał na Pana samochód z kierowcą, który będzie do Pańskiej dyspozycji przez cały pobyt. To bardzo korzystna oferta, więc proszę ją poważnie rozważyć.
Wygląda na to, że zwykłe przesyłki z Nowego Jorku docierają do Toronto w wyjątkowo powolnym tempie. W związku z tym przesyłam niniejszy list kurierem. Będę bardzo wdzięczna za szybką odpowiedź i załączenie w następnym liście numeru Pańskiego telefonu.
Z wyrazami szacunku,
Kate C. Leever
Redaktorka
Roundhouse Publishing Co., Inc.
Nowy Jork, NY
15 czerwca
Szanowna Pani Leever.
Nie.
Z uszanowaniem,
Lucern Argeneau
Toronto, Ontario
26 czerwca
Szanowny Panie Argeneau.
Po raz kolejny zapomniał mi Pan przesłać numer Pańskiego telefonu. W związku z tym chciałabym poprosić Pana o niezwłoczny kontakt telefoniczny z redakcją. Jeśli zadzwoni Pan pod moją nieobecność, zostanie Pan połączony z Ashleyem, moim asystentem. Jeśli jest to konieczne, może Pan zamówić rozmowę na nasz koszt. Bardzo zależy mi na rozmowie z Panem, ponieważ jestem pewna, że nie zdaje Pan sobie sprawy z rozmiaru własnej popularności oraz z korzyści, jakie może Panu przynieść nawiązanie kontaktu z czytelnikami.
Nie wiem, czy jest Pan tego świadom, lecz strony internetowe miłośników Pańskiej twórczości wyrastają jak grzyby po deszczu, a redakcja codziennie jest zasypywana adresowanymi do Pana listami (korespondencję przekażę Panu w osobnej przesyłce). W poprzednich listach wspominałam już o zapytaniach o spotkania autorskie, lecz obecne zapotrzebowanie przerasta najśmielsze oczekiwania. Wygląda na to, że wszystkie księgarnie w naszym kraju przyjęłyby Pana z otwartymi ramionami, a tournée i podpisywanie książek stanowiłoby ogromne wydarzenie.
Chciałabym również, by rozważył Pan możliwość udzielenia jednego lub dwóch wywiadów (załączam listy, które otrzymaliśmy w tej sprawie od kilku gazet i czasopism). Jak sam Pan zauważy, zainteresowanie wykazuje nie tylko prasa związana z rynkiem powieści romantycznych. Stał się Pan rozpoznawalny również w kręgach kultury masowej, o czym świadczy szeroki przekrój tytułów prasowych, które domagają się wywiadów. Otrzymaliśmy zapytania również od niektórych porannych programów telewizyjnych. O ile w studiu nagrań należy stawić się osobiście, wywiadu dla prasy można udzielić przez telefon lub za pomocą Internetu, pod warunkiem że korzysta Pan z tego ostatniego medium. Czy posiada Pan w domu dostęp do Internetu? Jeśli tak, poprosiłabym Pana o Pański adres elektroniczny. Zachęcam Pana gorąco do zainstalowania komunikatora (na przykład Windows Messengera lub podobnego). Niektórzy ze współpracujących z nami pisarzy korzystają właśnie z Messengera, który okazał się sprawnym narzędziem komunikacyjnym – znacznie wygodniejszym i szybszym niż zwykła poczta.
W niniejszym liście zawarłam zaledwie część spraw, które chciałabym z Panem omówić. Bardzo proszę o jak najszybszy kontakt telefoniczny z redakcją, w razie potrzeby proszę dzwonić na nasz koszt. Wysyłam niniejszy list kurierem.
Z wyrazami szacunku,
Kate C. Leever
Redaktorka
Roundhouse Publishing Co., Inc.
Nowy Jork, NY
1 sierpnia
Szanowna Pani Leever.
Nie.
Z wyrazami szacunku,
Lucern Argeneau
Toronto, OntarioROZDZIAŁ 1
Rozdział 1
Czwartek, 11 września
Rachel się uparła, że nie zamieszka w domu, w którym stoi coś takiego – rzekła Marguerite.
W odpowiedzi Lucern burknął tylko coś niezrozumiale i postawił na piwnicznej podłodze trumnę, którą zniósł tu razem z Bastienem, swoim młodszym bratem. Wiedział o awersji swej przyszłej szwagierki – Etienne wyjaśnił mu wszystko w najdrobniejszych szczegółach – i zgodził się przechować u siebie ulubioną trumnę brata. Pragnąc uszczęśliwić narzeczoną, Etienne usunął makabryczny gadżet ze swojej pracowni, lecz przez sentyment nie był w stanie wywieźć go na wysypisko. Zaklinał się, że najlepsze pomysły przychodziły mu do głowy właśnie wtedy, gdy odpoczywał w jej mrocznym zaciszu. Etienne bywał ekscentryczny. Czy ktoś inny stawiłby się z trumną na próbie generalnej własnego ślubu? Duchowny z przerażoną miną obserwował, jak trzej mężczyźni targają ją wspólnymi siłami z furgonetki Etienne’a do bagażnika vana starszego brata.
– Dziękuję za pomoc – powiedział Etienne i wyprostował plecy.
Bastien wzruszył ramionami.
– I tak nie zmieściłaby się w twoim bmw. A poza tym – ciągnął, gdy weszli na schody – wolę ją wozić niż przechowywać.
Lucern uśmiechnął się pod nosem. Już dawno zrezygnował z gosposi na stałe, a odwiedzająca go raz w tygodniu ekipa sprzątająca zajmowała się jedynie parterem. Nie ma możliwości, że ktoś przypadkowo nadzieje się na makabryczny mebel.
– Jak idą przygotowania do ślubu? – zapytał, wchodząc za matką i Bastienem do kuchni. Zgasił światło w piwnicy i zamknął za sobą drzwi. Nie było potrzeby włączać oświetlenia kuchni; mały wyświetlacz na piekarniku w zupełności im wystarczał.
– Nareszcie koniec – rzekła z ulgą Marguerite. – Mimo iż uroczystość zapowiedziano z niewielkim wyprzedzeniem i pani Garrett wyraziła obawę, że jej rodzina może mieć trudności ze stawieniem się w komplecie, szczęśliwie wszystkim uda się dotrzeć.
– Czy ona ma dużą rodzinę? – Lucern miał cichą nadzieję, że na ślubie Etienne’a będzie mniej Garrettów niż Hewittów na ślubie Lissianny. Przyjęcie weselne jego siostry i Gregory’ego Hewitta stanowiło dla niego koszmarne przeżycie. Greg miał dużą rodzinę, w dodatku zdominowaną przez kobiety. Większość z nich była samotna i przez cały wieczór te nieszczęsne harpie pożerały wzrokiem wszystkich trzech braci: Lucerna, Bastiena i Etienne’a. Luc czuł się jak danie główne. I żywił głęboką awersję wobec napastliwych kobiet. W czasach, w których przyszedł na świat i dorastał, agresja stanowiła domenę wyłącznie mężczyzn, przedstawicielki płci pięknej uśmiechały się zaś potulnie i znały swoje miejsce. Lucern przesiąkł duchem tamtej epoki i wcale nie uśmiechał mu się udział w kolejnej towarzyskiej katastrofie. Wystarczy chyba, że całe wesele Lissianny upłynęło mu na opędzaniu się od natrętnych kobiet?
Na szczęście Marguerite rozwiała część obaw.
– Z tego, co wiem, raczej niewielką. W dodatku na liście gości przeważają mężczyźni.
– Chwała Bogu! – odetchnął Bastien i posłał bratu porozumiewawcze spojrzenie.
Lucern pokiwał głową.
– Etienne bardzo się denerwuje?
– Co ciekawe, ani trochę – rzekł Bastien z przekąsem.
– Wręcz przeciwnie. Wygląda, jakby się świetnie bawił, i twierdzi, że już nie może się doczekać! Najwyraźniej jest z Rachel bardzo szczęśliwy – dokończył z zamyśloną miną. Również Lucern żywił wobec ślubów mieszane uczucia.
Rezygnacja z wolności, nawet dla żony, była dla niego trudna do wyobrażenia. Stanął w progu kuchni i dopiero wtedy zauważył Marguerite, przeglądającą stertę korespondencji na stoliku w przedpokoju.
– Luc, zalegają tu listy sprzed kilku tygodni! Czy ty już w ogóle nie sprawdzasz poczty?
– Jeszcze cię to dziwi, mamo? Na telefony też nie odpowiada. Całe szczęście, że chce mu się jeszcze otwierać drzwi!
Choć Bastien rzucił te uwagi żartobliwym tonem, Lucern dostrzegł znaczącą wymianę spojrzeń między bratem a matką. Martwili się o niego. Od zawsze był typem samotnika, lecz ostatnimi czasy coraz bardziej alienował się od świata. Rodzina z niepokojem wyczuwała, że życie powoli zaczyna go nużyć.
– Co jest w tym pudle?
– Nie mam pojęcia – przyznał Lucern. Marguerite lekkim ruchem podniosła paczkę ze stolika i potrząsnęła nią ostrożnie.
– To może warto zajrzeć? – zapytała zniecierpliwiona. Lucern wywrócił oczami. Mimo że miał na karku już kilkaset lat, matka zawsze wtykała nos w jego sprawy i próbowała rządzić. Już dawno przestał się z nią o to kłócić.
Wszelkie próby perswazji okazywały się bezcelowe.
– W końcu to zrobię – odmruknął. – Większość przesyłek to przecież głupoty albo zwykłe zawracanie głowy.
– A to nie jest przypadkiem list od twojego wydawcy? Może być w nim coś ważnego. W przeciwnym razie nie wysyłano by go kurierem.
Podczas gdy zaciekawiona Marguerite obracała w dłoni kopertę opatrzoną naklejką FedExu, Lucernowi wydłużyła się mina.
– To nic ważnego. Redakcja zadręcza mnie pytaniami o spotkania autorskie i chce mi zorganizować tournée z podpisywaniem książek.
– Edwin chce, żebyś podpisywał dla nich książki? – zdumiała się Marguerite. – Myślałam, że dawno już pojął, że nie chcesz uczestniczyć w żadnej formie promocji.
– To nie Edwin. – Lucerna wcale nie zdziwiło, że matka pamięta imię jego ostatniego redaktora. Tak, Marguerite miała doskonałą pamięć, a Lucern współpracował z Roundhouse Publishings od dziesięciu lat i opowiadał jej o tym wielokrotnie. Karierę pisarską rozpoczął od esejów historycznych, czytanych głównie przez studentów, którzy doceniali niezwykły autentyzm jego tekstów i żywy język; zupełnie, jakby autor żył w opisywanych epokach. W przypadku Lucerna rzeczywiście tak było, choć wiedza o tym była udziałem zaledwie garstki osób.
Trzy ostatnie powieści, w odróżnieniu od poprzednich, były sagą rodzinną. Pierwsza opowiadała o historii miłości jego rodziców, druga o namiętnym romansie Lissianny z Gregorym, jej niedoszłym terapeutą i obecnym mężem, najnowsza zaś, wydana zaledwie kilka tygodni temu, dotyczyła perypetii Rachel Garrett i Etienne’a. Lucern wcale nie zamierzał wcielać się w kronikarza, ale te powieści napisały mu się same, niemal przypadkiem. Skoro zaś powstały, postanowił je przedstawić do druku. Niech przyszłe pokolenia mają co wspominać! Za pozwoleniem rodziny przekazał Edwinowi maszynopisy, redaktor zaś uznał je za rewelacyjną beletrystykę i wypuścił na rynek. W ten sposób powstała seria „paranormalnych powieści romantycznych”, które nieoczekiwanie przyniosły Lucernowi popularność. Autor czuł się skrępowany zaistniałą sytuacją, więc z całych sił starał się ją ignorować.
– Edwin nie jest już moim redaktorem – wyjaśnił. – Zmarł w zeszłym roku na atak serca. Stanowisko przejęła jego asystentka i od tamtej pory cały czas zawraca mi głowę. – Skrzywił się. – Chyba chce się mną posłużyć, żeby wykazać się w wydawnictwie. Uparła się, że nakłoni mnie do spotkań z czytelnikami i promocji książek.
Bastien już otwierał usta, żeby wygłosić stosowny komentarz, lecz w tej samej chwili rozległ się warkot silnika i na podjazd wtoczył się samochód. Lucern uchylił drzwi i bracia ze zdziwieniem przyglądali się parkującej przed domem taksówce.
– Ktoś pomylił adresy? – zapytał ostrożnie Bastien.
Wiedział, że Lucern rzadko miewa gości.
– Najwyraźniej – odparł gospodarz.
Kierowca wysiadł z wozu i otworzył tylne drzwi, w których pojawiła się młoda kobieta. Lucern zmrużył oczy.
– Kto to? – zapytał Bastien, wyglądający na zaskoczonego zajściem bardziej niż brat.
– Nie mam pojęcia.
Taksówkarz wyjął z bagażnika niewielką walizkę oraz torbę podróżną.
– To pewnie ta twoja pani redaktor – podsunęła Marguerite.
Lucern i Bastien popatrzyli po sobie jak na komendę. Matka stała w korytarzu z otwartą kopertą z firmy kurierskiej.
– Moja redaktorka? O czym ty mówisz? – Lucern podszedł do Marguerite i wyrwał jej list.
Matka zbyła milczeniem niegrzeczne zachowanie syna. Stanęła obok Bastiena i z zaciekawieniem zerknęła na podjazd.
– Skoro korespondencja między wami przepływa powoli, a zainteresowanie twoimi książkami rośnie, pani Kate C. Leever postanowiła porozmawiać z tobą osobiście – oznajmiła z rozbawieniem. – Wiedziałbyś o wszystkim, gdybyś tylko otwierał własne listy.
Lucern zmiął kopertę. Jej zawartość w skrócie podsumowała Marguerite, pomijając informację, że samolot
Kate C. Leever z Nowego Jorku ląduje o dwudziestej. Była dwudziesta trzydzieści. Najwyraźniej lot przebiegł bez opóźnień.
– Całkiem ładna, prawda? Niewinne pytanie Marguerite, okraszone delikatną sugestią intonacji, wystarczyło, by wzbudzić niepokój Lucerna. Jego matka, najwyraźniej rozochocona poprzednimi sukcesami, przymierzała się do swatania. Tak, jak od początku maczała palce w znajomości Rachel i Etienne’a. I do czego to doprowadziło? Proszę, oto Etienne zagrzebany po uszy w wirze weselnych przygotowań!
– Bastien, mama za chwilę zacznie się bawić w swatkę. Zawieź ją, proszę, do domu. Natychmiast! – zakomenderował Lucern. Gdy brat wybuchnął śmiechem, dodał: – Nie masz się z czego cieszyć. Jak już skończy ze mną, zabierze się za szukanie żony dla ciebie.
Bastien od razu spoważniał i wziął Marguerite pod ramię.
– Mamo, zbieramy się. To nie nasza sprawa.
– Oczywiście, że to moja sprawa – żachnęła się Marguerite i oswobodziła rękę. – Szczęśliwa przyszłość moich dzieci to mój żywotny interes.
Bastien podjął nieśmiałą próbę buntu.
– Nie rozumiem, dlaczego naszło cię na to akurat teraz? Obaj mamy dobrze ponad czterysta lat. Skąd, po takim czasie, przyszedł ci do głowy ten pomysł?
Marguerite przez chwilę rozważała odpowiedź.
– Dużo myślałam, odkąd zmarł wasz ojciec…
– Rany boskie! – przerwał jej Lucern i z ponurą miną pokręcił głową.
– Co ja takiego powiedziałam?
– Od tego zaczęła się praca Lissianny w schronisku i jej znajomość z Gregiem. Ojciec zmarł i zaczęła myśleć.
Bastien zrobił poważną minę i pokiwał głową.
– Kobiety nie powinny myśleć.
– Bastien! – oburzyła się Marguerite.
– Mamo, spokojnie, wiesz przecież, że się droczę – powiedział pojednawczo Bastien i wziął ją pod ramię. Tym razem nie protestowała i pozwoliła wyprowadzić się z domu.
– Ja za to mówiłem serio! – krzyknął za nimi Lucern. Odprowadził oboje wzrokiem do samochodu; na całym odcinku ścieżki matka robiła Bastienowi wymówki. Uśmiechnął się pod nosem na widok uciemiężonej miny brata. Dobrze wiedział, że Marguerite nie da mu spokoju przez całą drogę do domu i prawie zrobiło mu się go szkoda. Prawie.
Mina mu zrzedła, gdy przeniósł wzrok na blondynkę, domniemaną redaktorkę. Marguerite przerwała połajanki i przywitała się z nią serdecznie. Lucern nadstawiał ucha, jak mógł, lecz szybko uznał, że treść tej rozmowy i tak go nie interesuje.
Blondynka z uśmiechem skinęła głową matce na pożegnanie, po czym wzięła bagaż i ruszyła w górę alejki. Lucern zamarł w drzwiach. Dobry Boże, ona chyba nie zamierza wprosić się na noc? W liście nie wspomniała, gdzie zamierza się zatrzymać. Pewnie znalazła jakiś hotel, bo przecież nie mogła zakładać, że on ją przenocuje. Przyjechała prosto z lotniska i jeszcze nie zdążyła zostawić bagażu, uspokoił się w duchu i przyjrzał się bliżej nieoczekiwanemu gościowi. Kate C. Leever dorównywała wzrostem Marguerite.
Na oko jakieś sto sześćdziesiąt centymetrów. Była szczupła, zgrabna i miała długie blond włosy. Z tej odległości wydawała się całkiem ładna. Jasnoniebieska garsonka sprawiała, że pani Leever przypominała szklankę schłodzonej wody. W sam raz na wyjątkowo ciepły, wrześniowy wieczór…
Miła wizja prysła, gdy redaktorka wniosła bagaż po schodkach i zatrzymała się przed Lucernem z szerokim, szczerym uśmiechem. W jej oczach błyskały wesołe iskierki. – Dobry wieczór. Nazywam się Kate Leever. Mam nadzieję, że otrzymał pan mój list. Przesłanie czegokolwiek pocztą trwa całe wieki, a pan wciąż zapominał przekazać mi numer telefonu, więc uznałam, że odwiedzę pana osobiście i wspólnie omówimy otwierające się przed nami możliwości promocji pańskich książek. Wiem, że nie jest pan do końca przekonany, ale jestem pewna, że gdy przedstawię panu wszystkie możliwe korzyści, przemyśli pan rzecz na nowo. Przez chwilę Lucern wpatrywał się w jej szeroki uśmiech jak urzeczony, lecz szybko ocknął się z zamyślenia. Ma coś przemyśleć? Przyleciała go przekonywać? Prosta sprawa.
Już wszystko przemyślał. To była krótka piłka.
– Nie – powiedział i zamknął drzwi.
Kate wpatrywała się z niedowierzaniem w solidne, drewniane skrzydło, za którym zniknął Lucern Argeneau. Siłą woli powstrzymała się od krzyknięcia ze złości. Co za kawał niewychowanego, upartego, chamskiego… Zapukała do drzwi. Niekulturalnego…
Lucern otworzył niemal od razu. Z godnym pochwały refleksem Kate przywołała na twarz uśmiech równie szeroki, co fałszywy, lecz niewiele brakowało, by na widok pisarza zrzedła jej mina. Dopiero teraz zdążyła mu się przyjrzeć bliżej; wcześniej była zbyt zaabsorbowana wygłaszaniem przemówienia, które obmyśliła i przećwiczyła podczas lotu. Teraz jej misterny plan legł w gruzach, ona sama zaś, nie wiedząc, co ma dalej począć, po raz pierwszy naprawdę spojrzała na Lucerna Argeneau. Okazał się znacznie młodszy, niż się spodziewała. Z tego, co wiedziała, pisał dla Edwina już od dobrych dziesięciu lat, a wyglądał na najwyżej trzydzieści trzy. Zatem został profesjonalistą niewiele po dwudziestce!
I okazał się niezwykle przystojny. Włosy miał czarne jak nocne niebo, twarz szlachetną, o zdecydowanych rysach, w świetle lampy nad progiem jego oczy lśniły zaś srebrnoniebieskim blaskiem. Był wysoki i zdumiewająco dobrze zbudowany jak na mężczyznę, który prawdopodobnie prowadzi siedzący tryb życia. Jego szerokie ramiona bardziej przywoływały na myśl sylwetkę sportowca, a nie intelektualisty. Kate była pod wrażeniem. Nawet skrzywiona mina nie ujmowała mu uroku.
Na twarzy Kate, zupełnie naturalnie i bez wysiłku, tym razem zagościł szczery uśmiech.
– To znowu ja. W podróży nie zdążyłam zjeść, więc pomyślałam, że może dałby się pan zaprosić na kolację na koszt wydawnictwa. I wtedy porozmawialibyśmy o…
– Nie. Proszę zniknąć z moich schodów. Razem z bagażami. – Lucern Argeneau ponownie zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
– No proszę, powiedział coś więcej niż „nie” – mruknęła do siebie Kate. – Potrafi wydusić z siebie całe zdanie.
Z natury optymistka, postanowiła uznać to za postęp, przywołała więc na twarz nieco przywiędły, lecz niezawodny uśmiech i zapukała ponownie. Gdy Lucern po raz trzeci pojawił się w drzwiach, wyglądał już na poważnie zezłoszczonego. Tym razem nawet nie otworzył ust, tylko pytająco uniósł brew.
Wypowiedzenie całego zdania Kate wzięła za dobry znak, ale cisza oznaczała coś wręcz przeciwnego. Redaktorka czym prędzej odgoniła od siebie tę myśl i z pogodnym uśmiechem podjęła:
– Jeśli nie lubi pan chodzić do restauracji, mogę zamówić coś na wynos…
– Nie.
Lucern już się przymierzał do trzaśnięcia drzwiami, lecz pięć lat życia w Nowym Jorku nauczyło Kate kilku podstawowych trików negocjacyjnych. Szybko wsunęła stopę między skrzydło a framugę i w porę opanowała grymas bólu.
Drzwi odbiły się od jej stopy.
– Jeśli nie ma pan ochoty na jedzenie z restauracji, mogę wyskoczyć po zakupy i ugotować panu coś, co pan lubi – zaproponowała, zanim zdążył skomentować jej manewr.
– A później, przy miłym posiłku, postaram się rozwiać wszelkie pańskie obawy związane z tournée.
Lucernowi nie spodobało się założenie, które usłyszał w ostatnim zdaniu.
– Niczego się nie obawiam – rzekł krótko.
– Rozumiem – odparła Kate z powątpiewaniem w głosie. W razie potrzeby była gotowa posunąć się do manipulacji, czekała więc cierpliwie ze stopą uwięzioną między drzwiami a framugą i miała nadzieję, że nie sprawia wrażenia desperatki. Czuła, że powoli przestaje panować nad mimiką i wkrótce maskę spokoju diabli wezmą.
Lucern wydął usta i zastanowił się przez chwilę. Sądząc po minie, właśnie przelicza mój wzrost na rozmiar trumny, w której zakopie mnie w ogródku, kiedy wreszcie się mnie pozbędzie, pomyślała Kate. Odetchnęła głęboko i przywołała się do porządku. Jako asystentka Edwina współpracuje z tym mężczyzną od lat. Od blisko roku jest jego główną redaktorką, a mimo to nie wie o nim wiele. Czasami, w przypływie złośliwości, zastanawiała się, jakim jej podopieczny jest człowiekiem. Romanse pisywały przeważnie kobiety, Lucern Argeneau, publikujący pod pseudonimem Luke Amirault, był zaś w wydawnictwie rodzynkiem. Jacy mężczyźni pisują romantyczne powieści? W dodatku z wampirami w roli głównej? Na pewno jest homoseksualistą… Albo dziwakiem. Jak do tej pory, jego zachowanie wskazywało raczej na to drugie. Wyglądał jak skrzyżowanie ekscentryka z maniakalnym mordercą.
– Mniemam, że nie zamierza pani się wynieść? – zapytał wreszcie.
Kate się zastanowiła. Jeśli odpowie mu teraz zdecydowanym „nie”, mężczyzna najpewniej wpuści ją wreszcie do środka. Ale czy na pewno tego chciała? A jeśli ją po cichu zaszlachtuje i jej nazwisko trafi jutro na nagłówki wszystkich gazet?
Szybko przegoniła te groteskowe myśli, wyprostowała plecy i odparła zdecydowanie:
– Panie Argeneau, przyleciałam tu specjalnie z Nowego Jorku. Niezwykle zależy mi na rozmowie z panem. Jestem pańską redaktorką i sądzę, że powinien mnie pan przynajmniej wpuścić i wysłuchać. – Podkreśliła swoje stanowisko, na wypadek, gdyby ten detal umknął rozmówcy. Niekiedy argument ten okazywał się skuteczny w negocjacjach z pisarzami, choć pan Argeneau sprawiał wrażenie niewzruszonego. Kate nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać, więc stała tylko w drzwiach w oczekiwaniu na odpowiedź. Na próżno. Lucern stęknął ciężko, po czym odwrócił się do niej plecami i zniknął w mroku korytarza.
Zmieszana Kate patrzyła na ciemny przedpokój. Tym razem gospodarz nie zatrzasnął jej drzwi przed nosem. To chyba dobry znak? Czy powinna uznać to za zaproszenie? Dźwignęła z ziemi walizkę i torbę podróżną i przekroczyła próg domu. Był letni wieczór i choć powoli robiło się chłodno, powietrze wciąż było nagrzane po ciepłym dniu. Za to w przedpokoju powitał ją ziąb. Kate odruchowo zamknęła za sobą drzwi i dała oczom chwilę na oswojenie się z mrokiem. Wnętrze domu było ciemne i ponure, bo Lucern Argeneau nie raczył włączyć w korytarzu choćby słabego oświetlenia; drogę wskazywała Kate smużka sącząca się zza uchylonych drzwi po przeciwnej stronie, zbyt szara i niewyraźna, by jej źródłem mógł być żyrandol lub lampa. Dziewczyna wcale nie była pewna, że zaprowadzi ją ona do Lucerna Argeneau, lecz światełko stanowiło jedyną wskazówkę. I fakt, że gospodarz oddalił się właśnie w tamtym kierunku.
Kate postawiła bagaże przy wejściu i ostrożnie ruszyła w stronę bladej poświaty. Mogłaby przysiąc, że korytarz nagle wydłużył się dwukrotnie. Nie wiedziała, czy po drodze powinna uważać na meble lub inne przeszkody, bo zamknęła drzwi wejściowe, zanim zdążyła się dobrze rozejrzeć. Pozostawała tylko nadzieja, że w korytarzu nie stoi nic, o co mogłaby się potknąć.
Lucern przystanął pośrodku kuchni i rozejrzał się dokoła; pomieszczenie rozjaśniał jedynie blady pobrzask zmierzchu. A on nie wiedział, jak się zachować. Nie podejmował gości już od dobrych kilkuset lat. Jak się z nimi postępowało? Przez chwilę zastanawiał się gorączkowo, po czym podszedł do kuchenki, zdjął czajnik z palnika i napełnił go wodą. Ustawił z powrotem na płycie, włączył gaz, znalazł imbryczek, kilka torebek z herbatą i pełną cukiernicę. Pośpiesznie i byle jak ustawił znaleziska na tacy.
Postanowił podjąć Kate C. Leever herbatą i wyprosić ją z domu, jak tylko opróżnią imbryczek.
Ssanie w brzuchu zawiodło go w okolice lodówki. Uchylił drzwi i mroczną kuchnię rozjaśniło łagodne światło. Lucern zamrugał. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się już do blasku, pochylił się i sięgnął po jedną z dwóch ostatnich torebek z krwią, leżących samotnie na środkowej półce. Lucern nie należał do smakoszy. Odkąd zmarła jego ostatnia gosposia, lodówka i zamrażarka świeciły pustkami.
Nie rozejrzał się nawet za szklanką, tylko – wciąż nachylony nad lodówką – nadział torebkę prosto na kły i zaczął błyskawicznie chłonąć chłodną przekąskę. Od razu poprawił mu się humor. Cóż, mężczyzna głodny to mężczyzna marudny.
– Panie Argeneau?
Zaskoczony Lucern szarpnął się i niechcący rozerwał kłem torebkę. Czerwona maź trysnęła zimnym strumieniem, zalewając jego twarz i włosy. Odruchowo wyprostował się i uderzył głową w zamrażarkę. Klnąc szpetnie, cisnął zmarnowaną porcję w głąb lodówki i jedną ręką chwycił się za głowę, a drugą trzasnął drzwiczkami.
Kate Leever błyskawicznie znalazła się u jego boku. – O rety! Przepraszam! Tak mi głupio! Ojej! – wykrzyknęła na widok ściekającej mu po głowie posoki. – O Boże! Skaleczyłeś się! I to bardzo!
Lucern ostatni raz widział podobnie przerażoną minę za dawnych, dobrych czasów, gdy posiłek wiązał się z wgryzaniem się w miękką i ciepłą ludzką szyję, a nie szybkim wrzuceniem na ząb czegoś z lodówki.
Kate Leever się opanowała. Wzięła Lucerna pod ramię i posadziła przy kuchennym stole.
– Niech pan lepiej usiądzie. Pan bardzo krwawi.
– Wszystko w porządku – mruknął. Przejęta dziewczyna działała mu na nerwy. Jeśli okaże mu sympatię i troskę, jeszcze gotów poczuć się zobowiązany.
– Gdzie pan ma telefon? – Kate odwróciła się na pięcie i rozejrzała po kuchni.
– A po co nam telefon? – spytał z nadzieją w głosie. Może dziewczyna zamówi sobie taksówkę i wreszcie da mu spokój?
Odpowiedź szybko sprowadziła go na ziemię.
– Chcę wezwać pogotowie. Pan się poważnie skaleczył.
W głowę.
Na jej twarzy widniało przerażenie. Lucern popatrzył po sobie. Miał obryzganą krwią koszulę i czuł, że po policzkach spływa mu zimny płyn. Ostry, ciężki i lekko metaliczny zapach krwi uderzył w jego nozdrza. Odruchowo oblizał wargi i dopiero w tej chwili dotarł do niego sens ostatnich słów Kate. Wyprostował się. Domniemana rana głowy oszczędzi mu wielu wyjaśnień, lecz wycieczka do szpitala nie wchodzi w grę.
– Ale ja się dobrze czuję i nie potrzebuję lekarza – oznajmił stanowczo.
– Jak to? – Spojrzała z niedowierzaniem. – Przecież tu wszędzie jest pełno krwi! Pan się naprawdę poważnie skaleczył.
– Rany głowy zawsze wywołują duży krwotok. – Machnął lekceważąco dłonią, wstał z krzesła i pochylił się nad zlewem. Jeśli szybko się nie umyje, nie wytrzyma i obliże resztki posoki z dłoni i rąk, aż po łokcie, niechybnie wywołując tym napad histerii Kate. Kilka łyków, które zdążył wypić przed jej wtargnięciem do kuchni, tylko podrażniło jego apetyt.
– Może i tak, ale to, co się tutaj dzieje…
Dziewczyna nieoczekiwanie wyrosła obok niego i wzięty z zaskoczenia Lucern nieopatrznie pozwolił jej obmacać swoją głowę. Otrzeźwiły go dopiero słowa.
– Dziwne. Nie widzę…
Szybko wykręcił się spod dłoni dziewczyny i pochylił nad zlewem. Włożył głowę pod wodę, żeby uniemożliwić dalsze oględziny.
– Wszystko w porządku. Rany szybko się na mnie goją – rzucił spod chlapiącego strumienia.
Kate Leever nie skomentowała ostatniego zdania, lecz Lucern poczuł na plecach jej świdrujący wzrok. Po chwili podeszła doń, a gdy znów usiłowała zbadać jego głowę, poczuł ciepło jej ciała.
I doznał chwilowego paraliżu. Bliskość, ciepło, słodki zapach… Na moment zapomniał nawet o głodzie. Zamiast woni krwi pulsującej w jej żyłach wyczuwał nuty piżma i kwiatów, a obok jej naturalny zapach. Mieszanka uderzyła mu do głowy i odebrała jasność myślenia. Kate ponownie przeczesała palcami mokre włosy w poszukiwaniu nieistniejącej rany, a Luc podskoczył, próbując się wyrwać, i z całej siły nadział się tyłem głowy na kurek. Przeszył go dojmujący ból, zimna woda rozbryzgnęła się na wszystkie strony, a Kate z piskiem odskoczyła do tyłu.
Lucern zaklął, wyswobodził się spod kranu i złapał pierwszą kuchenną szmatę, która nawinęła się pod rękę. Okręcił ją wokół mokrej głowy, wyprostował się i wskazał palcem na drzwi.
– Wyjdź z mojej kuchni! Natychmiast!
Kate C. Leever zamrugała, zaskoczona tym nagłym atakiem złości. Szybko jednak opanowała się i stanęła prosto.
– Potrzebuje pan lekarza – oznajmiła stanowczo.
– Nie.
Oczy dziewczyny zwęziły się groźnie.
– Czy to jedyne słowo, jakie pan zna?
– Nie.
Wzniosła dłonie do nieba, po czym pozwoliła im opaść bezwładnie, jak gdyby uspokojona nagłą myślą. Lucern nabrał jak najgorszych podejrzeń.
Kate C. Leever z uśmiechem włożyła dwie torebki do imbryczka.
– To przesądza sprawę – rzekła wreszcie.
– Jaką sprawę? – zapytał, przyglądając się podejrzliwie, jak redaktorka zalewa herbatę wrzątkiem.
Kate łagodnie wzruszyła ramionami i odstawiła czajnik na kuchenkę.
– Po rozmowie z panem planowałam zameldować się w hotelu, ale skoro po poważnym urazie głowy odmawia pan pójścia do szpitala… – Spojrzała na niego i uniosła brew. – Nie zmienił pan zdania?
– Nie.
Skinęła głową i sięgnęła po pokrywkę. Porcelanowe naczynie brzęknęło triumfalnie.
– W tej sytuacji nie mogę zostawić tu pana samego – oświadczyła. – Urazy głowy potrafią być zwodnicze. Dla pańskiego dobra zostaję na noc.
Lucern już otwierał usta, by wybić jej z głowy ten pomysł, gdy Kate odwróciła się gwałtownie i sięgnęła do drzwi lodówki.
– Lubi pan herbatę z mlekiem?
Mając w pamięci rozerwaną torebkę z krwią, Lucern rzucił się naprzód i zagrodził drogę.
– Nie!
Dziewczyna przyglądała mu się z otwartymi ustami, aż pojął, że zastygł między nią a lodówką w dramatycznej pozie, z szeroko rozpostartymi ramionami. Szybko opuścił dłonie, skrzyżował nogi w kostkach i z pozorną dezynwolturą oparł się o drzwiczki. Zerknął na Kate. Redaktorka zamknęła usta.
– Bo ja chętnie napiłabym się herbaty z mlekiem – rzekła niepewnie. – O ile ma pan mleko…
– Nie.
Kate, zmartwiona, powoli pokiwała głową. Uniosła dłoń i przyłożyła ją Lucernowi do czoła, by sprawdzić, czy nie ma gorączki. Znów poczuł jej zapach. Działał dziwnie odprężająco…
– Na pewno nie chce pan jechać do szpitala? – upewniała się. – Dziwnie się pan zachowuje, a urazów głowy nie należy lekceważyć.
– Nie.
Ku własnemu zaskoczeniu, Luc wypowiedział ostatnie słowo niezwykle niskim głosem. Jeszcze bardziej zaniepokoił go uśmiech i figlarne stwierdzenie Kate:
– Czemu wcale mnie to nie dziwi?
Odruchowo chciał się odwzajemnić, powstrzymał się jednak w ostatniej chwili i tylko skrzywił z niesmakiem, wyrzucając sobie w duchu moment słabości. Kate C. Leever, jego redaktorka, choć okazuje mu dużo sympatii, przyjechała tu przede wszystkim w interesach. Lepiej o tym nie zapominać.
– Może napijemy się herbaty, zanim wystygnie?
Lucern przerwał rozmyślania, a Kate zabrała tacę ze stołu i ruszyła w kierunku korytarza.
– Proponuję przenieść się do salonu, tam zapewne można będzie wygodnie usiąść. Pan się naprawdę mocno uderzył – dodała, podpierając biodrem drzwi.
Luc już miał ruszyć za gościem, gdy w pół kroku zmienił zdanie i spojrzał łakomym wzrokiem na lodówkę. W środku została jeszcze jedna torebka z krwią. Ostatnia. Najbliższej dostawy mógł się spodziewać dopiero jutro w nocy. Lucern czuł głód i osłabienie. Zapewne z tego właśnie powodu zabrakło mu stanowczości w negocjacjach z napierającą jak burza i nieustępliwą Kate C. Leever. Łyknie sobie teraz odrobinę krwi, co na pewno doda mu sił w zbliżającej się rozmowie. Wyciągnął dłoń w kierunku drzwiczek…
– Lucern?
Zastygł w pół gestu i spiął się cały. Czemu nagle przestała się do niego zwracać „panie Argeneau”? Dlaczego jego imię zabrzmiało tak seksownie w jej ustach? Musiał natychmiast coś zjeść. Otworzył lodówkę i sięgnął po torebkę.
– Lucern?
Tym razem w głosie dziewczyny zabrzmiał niepokój. Luc usłyszał kroki w korytarzu. A niech to, wraca! Na pewno się wystraszyła, że zemdlał.
Zaklął pod nosem i ze złością zatrzasnął lodówkę. Kolejna krwawa katastrofa byłaby przysłowiowym gwoździem do trumny. Już i tak przysporzył sobie wystarczająco kłopotów, łącznie z obecnością tej kobiety w jego domu. W nocy! Chciał jej wybić ten pomysł z głowy, gdy tylko go zwerbalizowała, lecz rozproszył go niespodziewany zwrot Kate w kierunku lodówki. Niech to szlag!
Cóż, za chwilę wszystko jej wyjaśni. Prędzej sczeźnie, niż pozwoli jej tu zostać, by zanudzała go zachętami do wzięcia udziału w kampanii promocyjnej. Wystarczy tego dobrego. Teraz już będzie stanowczy. Wręcz okrutny, jeśli zajdzie potrzeba.
I nie zgodzi się, by Kate zanocowała!
Lucern usiłował pozbyć się nieproszonego gościa, lecz Kate C. Leever z zacięciem buldoga trwała w swoim postanowieniu. Buldoga? Nie, to niedobre porównanie. Dziewczyna kojarzyła mu się raczej z terierem. Uwieszonym jego ramienia, słodkim blond terierem, który za żadne skarby nie zamierzał wypuścić go z zębów. W przypływie złości Luc kilka razy miał szczerą ochotę uderzyć pieskiem o ścianę, gdyż kompletnie nie miał pojęcia, jak się go pozbyć.
Sytuacja go przerosła. Choć żył na tym świecie od ładnych kilkuset lat, nigdy jeszcze nie przyszło mu stawić czoła czemuś podobnemu. W jego mniemaniu śmiertelnicy byli jedynie źródłem zamętu i kłopotów. Zwłaszcza kobiety. Nigdy nie potrafił sprawnie sobie z nimi radzić. Ileż to już razy zdarzyło mu się trafić na damę w tarapatach, która w ułamku sekundy stawiała całe jego życie na głowie? I zanim się obejrzał, już brał z jej powodu udział w walce, pojedynku czy wręcz w wojnie. Oczywiście, zawsze wychodził z potyczek zwycięsko i w blasku chwały, lecz… nigdy nie udawało mu się zdobyć upragnionej kobiety. Wysiłek i zaangażowanie szły na marne, a Lucernowi pozostawało tylko przyglądać się, jak _femme fatale_ odchodzi w ramiona innego.
Obecna sytuacja stanowiła dokładne zaprzeczenie jego dotychczasowych doświadczeń. Kate C. Leever, pani redaktor, wcale nie była damą w opałach. Wręcz przeciwnie, uważała, że to on ma kłopoty. Zostawała z nim „dla jego własnego dobra”. Wydawało się jej, że oto wyświadcza mu przysługę, a gdyby zasnął, zamierzała „budzić go co godzina, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku”. Oznajmiła to, ledwie usiedli w salonie, po czym wyjęła z imbryczka torebki z herbatą i nalała im po filiżance.
Lucern przypatrywał się jej z niedowierzaniem. Nie potrzebował pomocy. Uderzenie nie było silne, a nawet gdyby odniósł poważną ranę, jego ciało zregenerowałoby się błyskawicznie. Naturalnie, nie mógł się z tym zdradzić przed Kate. Zebrał się w sobie.
– Nie potrzebuję pani pomocy, panno Leever – powiedział stanowczo. – Sam potrafię o siebie zadbać.
Kate pokiwała głową, wypiła łyczek herbaty, po czym uśmiechnęła się wesoło.
– Pewnie wzięłabym twoje słowa bardziej serio, gdybyś nie miał akurat na głowie dekoracyjnej, choć straszliwie pochlapanej krwią kuchennej ścierki w kwiatki – odparła. – W dodatku zawiązanej jak turban.
Przerażony Lucern pomacał się po głowie. Faktycznie, na śmierć zapomniał o ścierce! Zaczął ją rozwijać.
– Zostaw! Pasuje ci, a poza tym dużo mniej mnie w niej onieśmielasz.
Luc mruknął z irytacją i gwałtownie zerwał z głowy ściereczkę.
– Co oznaczał ten pomruk? – zapytała Kate i szeroko otworzyła oczy. – Co to było? Dobrze słyszałam.
– Wcale nie.
– I owszem. – Uśmiechnęła się szeroko. Wyglądała na zadowoloną. – Ach, wy mężczyźni! Jesteście naprawdę słodcy.
A Lucern pojął, że bitwa jest przegrana. Żadnym argumentem nie przekona jej, żeby sobie poszła.
Chyba że przejmie kontrolę nad jej myślami… Zazwyczaj unikał posuwania się do manipulacji i nie korzystał z telepatii już od dłuższego czasu. Odkąd jego rodzina zarzuciła polowania na śmiertelników na rzecz żywienia się w banku krwi, umiejętność ta przydawała mu się coraz rzadziej. Jednak sytuacja wymagała radykalnych środków.
Spojrzał na Kate, która właśnie podnosiła filiżankę do ust, i spróbował wedrzeć się w jej myśli. Ku swemu zaskoczeniu nadział się na szczelny mur. Nie miał dostępu do głowy redaktorki, zupełnie jakby jej myśli otaczała niewidzialna bariera. Mimo to kilkukrotnie ponowił próbę.
Kolejne niepowodzenia sfrustrowały go bardziej, niż się spodziewał.
Poddał się, dopiero gdy Kate przerwała ciszę i nawiązała do powodu wizyty.
– Może przejdziemy do kwestii spotkań autorskich? Lucern podskoczył, jakby dziewczyna dźgnęła go rozżarzonym prętem. Porzucił próby przedarcia się przez jej myśli i zerwał na równe nogi.
– W tym domu są trzy pokoje gościnne. Wszystkie na górze, na lewo od schodów. Moja sypialnia i gabinet są po prawej stronie i nie życzę sobie, żebyś do nich zaglądała. Wybierz sobie coś z pozostałych pomieszczeń.
W pośpiechu opuścił pole walki i pognał do kuchni. Jedną noc wytrzymam, pomyślał. Gdy rano Kate się upewni, że nic mi nie jest, pojedzie sobie. Już moja w tym głowa.
Luc starał się zapomnieć, że był równie zdeterminowany i pewny swego, gdy planował wyproszenie Kate zaraz po wypiciu herbaty. Wyjął z szafki szklankę i sięgnął do lodówki po ostatnią torebkę z krwią. Stanął nad zlewem i zaczął nalewać sobie kolację. Może zdąży wypić choć pół szklanki…
Płonne nadzieje. Ledwie przechylił otwartą torebkę nad szklanką, drzwi do kuchni stanęły otworem.
– Czy w okolicy jest całodobowy sklep spożywczy? Lucern się odwrócił, wypuszczając z rąk i szklankę, i torebkę. Naczynie z brzękiem roztrzaskało się o dno zlewu. Mężczyzna skrzywił się, widząc, jak jego kolacja bezpowrotnie znika w odpływie.
– Przepraszam, nie chciałam ci przeszkadzać… – przerwała Kate, gdy ruchem dłoni zatrzymał ją w progu.
– Nic… – zaczął, po czym dokończył zrezygnowany:
– O co pytałaś?
Nie był w stanie się skupić. Słodki, metaliczny zapach rozlał się w powietrzu, choć najprawdopodobniej nie dotarł do dziewczyny, która stała po drugiej stronie pomieszczenia. Niepokojąca woń rozpraszała Lucerna, a jeszcze bardziej rozpraszał go przykry odgłos krwi kapiącej wprost do odpływu. Żegnaj, kolacjo! Żegnaj, ostatnia torebko!
W głowie kołatało mu tylko jedno słowo. NIE. Żołądek skręcał się z głodu. W tych okolicznościach Luc odebrał wypowiedź Kate C. Leever jako niezrozumiałą paplaninę. Redaktorka podeszła do lodówki i zajrzała do środka, lecz tym razem Lucern jej nie powstrzymywał. Nie licząc resztek krwi z poprzedniej torebki, lodówka była kompletnie pusta. Z całych sił spróbował się skupić na jej słowach – im szybciej jej odpowie, tym więcej uratuje z kolacji. Mimo wysiłków, docierały do niego tylko pojedyncze sformułowania.
– Bla, bla, bla… nie jadłam od śniadania. Bla bla bla… rzeczywiście, nic nie masz w lodówce. Bla bla bla… zakupy? Po intonacji ostatniego zdania Lucern domyślił się, że dziewczyna zadała pytanie. Nie był pewien, o co dokładnie jej chodzi, lecz czuł, że kolejne „nie” mogłoby sprowokować kłótnię.
– Tak – wypalił w ciemno, w nadziei, że w ten sposób choć na chwilę pozbędzie się natręta. Ulżyło mu niewymownie, gdy Kate z zadowoloną miną otworzyła drzwi na korytarz.
– Bla, bla, bla… wybiorę pokój.
Zapach krwi w powietrzu był tak ciężki, że Luc niemal czuł na języku jej smak.
– Bla, bla, bla… założę coś wygodniejszego. Lucern skręcał się z głodu.
Jak tylko za Kate trzasnęły drzwi, rzucił się z powrotem nad zlew i zawył z rozpaczy. Torebka była niemal pusta. Zdesperowany podniósł ją do ust i zgniótł, próbując wycisnąć ostatnich kilka kropel. Udało mu się utłoczyć dosłownie trzy, po czym poddał się i z obrzydzeniem wyrzucił plastik do śmieci. O ile wcześniej miał wątpliwości, o tyle teraz jednej rzeczy był pewien. Pobyt Kate C. Leever zamieni jego życie w piekło. Przeczuwał to i kropka.
I na co on się w zasadzie zgodził?