Wampiry nie starzeją się nigdy - ebook
Wampiry nie starzeją się nigdy - ebook
Mroczny humor i przerażające historie dla fanów wampirów w każdej możliwej odsłonie Wyśmienity zbiór mrożących krew w żyłach opowieści, napisanych przez najpopularniejszych autorów literatury dla młodzieży. W Rodzie Czarnych Szafirów Dhonielle Clayton odkrywa sekretny świat wampirów oraz magię kryjące się za drzwiami Nowego Orleanu. Poznajmy Chłopców z Krwawej Rzeki Rebekki Roanhorse oraz ich kuszącą moc i straszliwe ofiary. A w Pierwszym zabójstwie V.E. Schwab bądźmy świadkami wielowiekowej walki wampirów z ich zabójcami oraz zakazanej miłości wywołującej dreszcz emocji. Wampiry czające się w mediach społecznościowych, wampiry głodne czegoś więcej niż krwi, wampiry ujawniające się i szykujące do pierwszego zabójstwa – ten fantastyczny zbiór daje nową interpretację wiekowej klasyki. Oto ewolucja wampira – i rewolucja na kartach papieru! „Fani wampirów, zatopcie zęby w tym pożywnym zbiorze!”. „Kirkus Reviews” „Ta książka to dowód na to, że wampiry nigdy nie wychodzą z mody… Idealna pozycja dla wszystkich miłośników wampirów, bez względu na to, czy są fanami Zmierzchu, klasycznego Drakuli czy Księgi czarownic”. „The Nerd Daily”
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-674-0 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wampiry są tworami wyobraźni. Mitu i blasku księżyca. Powstają z przerażenia i uwielbienia. Kiedy usiadłyśmy do pracy nad tą antologią, żadna z nas nie umiała sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy zetknęła się z pojęciem wampira. Jest tak głęboko zakorzenione w naszej kulturze, że odnalezienie jego początków w naszej wyobraźni okazało się niemożliwe. Przypomniałyśmy sobie opowieści czytane w szkole – Draculę Brama Stokera i Wampira Johna Williama Polidoriego – oraz te odkrywane później – Wywiad z wampirem Anne Rice czy Zmierzch Stephanie Meyer – ale która była pierwsza? Tego nie umiała określić żadna z nas.
Niemal wszystkie wampiry mieszkające w naszej zbiorowej wyobraźni, która zdecydowanie ma orientację zachodnią, pojawiały się w opowieściach o władzy. Mimo szeroko rozpowszechnionych podtekstów homoseksualnych i znakomitych przykładów utworów jak The Gilda Stories Jewelle Gomez o wampirach rasy nie-białej, wampiry były głównie białymi cispłciowymi, heteroseksualnymi, silnymi mężczyznami, lecz my byłyśmy gotowe na opowieści wchodzące w polemikę z tym standardem.
Opowiadaniami w tym zbiorze chcemy udowodnić, że nie istnieje jeden sposób pisania o wampirach. Przecież istota dysponująca mocą zmiany swojej postaci powinna mieć wiele twarzy i opowiadać wiele historii. W zbiorze tym znajdziecie opowiadania o wampirach rozwijające tradycyjną narrację i nadające jej nowy kształt. Po każdym opowiadaniu my, wasze redaktorki, zamieszczamy krótkie notki na temat wampirzych mitów i tego, jak nasi autorzy na nowo ujmują tropy, które wszyscy znamy i kochamy.
Mamy nadzieję, że tom ten zainspiruje was do bliższego przyjrzenia się historiom, które zostały opowiedziane wcześniej, temu pięknemu zbiorowi mitów istniejących na całym świecie, a także do wymyślania własnych potworów i ukazywania ich przez pryzmat waszych doświadczeń. Wampiry mogą nie być rzeczywiste, lecz dzięki tym opowieściom być może staną się naszym wspólnym doświadczeniem. Są wieczne, odrodzone i po wieczność mieszkają w naszych koszmarach. Bo wampiry nigdy się nie starzeją.
Cieszymy się, że przyłączyliście się do nas w tej podróży z trumny w noc.
Wszystkiego dobrego,
Zoraida i Natalie
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiEsmael powiedział mi, że najlepszymi wampirami są nastoletnie dziewczęta.
To brzmiało jak jakieś powiedzenie, ale że wcześniej mnie przeleciał, byłam skłonna mu uwierzyć.
Znalazł mnie za sprawą rysunków przymocowanych na ścianie w El Café, gdzie pracowałam. Przyniosłam kilka szkiców i usiłowałam kitem przyczepić je do odsłoniętych cegieł, przeklinając jak szewc, aż Thomas powiedział, że jeśli nie umiem wymyślić żadnego sposobu bez uszkadzania ściany, to może nie zasługuję na miano artystki. Przeciągnęłam sznurek od wieszaka do półki na książki i przypięłam do niego rysunki klamerkami. Po dziesięć dolców za sztukę. Rysowałam, kiedy nie mogłam spać, co zdarzało mi się przez większość nocy, oglądając telewizję przy zgaszonym świetle albo po północy, kiedy jedyne światło zapewniały mi latarnie uliczne. W ten sposób trudniej zauważyć błędy, a ja mogę prostu wcierać uczucia w papier i sprzedawać obrazki jako odbitki mrocznego nastroju. Kapujecie?
Wiem, co robię.
Esmael przyszedł późno w czwartek, mamy otwarte do siódmej wieczorem. Był styczeń, więc słońce już dawno zaszło. Mnie nie było – wolę otwierać kawiarnię, nawet jeśli muszę być na miejscu przed piątą rano, ponieważ jestem wtedy sama i jedynie doprowadzam wszystko do porządku. Żadnego sprzątania. Włączam przemysłowy ekspres do kawy, zestawiam stołki i krzesła na podłogę, wybieram stację streamingową, sprawdzam stan mleka i reszty gówna i czekam na pannę Tinę, która przynosi babeczki na cały dzień. Słońce wstaje za naszym kwartałem sklepów, stopniowo rozświetlając otoczenie, aż wreszcie w połowie ranka przelewa się przez budynki, uderza w wychodzące na wschód okna po drugiej stronie ulicy i wdziera się łzami do moich oczu, mimo że stoję za kontuarem, z dala od okien.
Esmael zamówił cappuccino z pianką muśniętą cynamonem niczym zaschniętą krwią i trzymając je w ręku, wpatrywał się w moje rysunki. Kupił ten zatytułowany „Wycie” i zapytał o mnie. Thomas powiedział mu tylko, że zastanie mnie po otwarciu w weekend albo we wtorek, kiedy później zaczynam szkołę i pracuję do dziewiątej.
Kiedy w sobotę otworzyłam drzwi punktualnie o szóstej trzydzieści, już na mnie czekał. U stałego klienta nie było to nic niezwykłego. Ja też nie miałam nic przeciwko temu, ponieważ ten wampir jest wyjątkowo ładny. Drobny jak na mężczyznę, ale porusza się jak sportowiec, który potrafi błyskawicznie przejść do działania, zanim człowiek się zorientuje. Miał na sobie obcisłe dżinsy, koszulę z wyłogami kołnierzyka przypinanymi na guziki i kamizelkę w kwiaty. Naprawdę niezła, choć blada skóra przywodząca na myśl brzoskwinie i śmietankę, ciemnoblond włosy schludnie zagarnięte za uszy, zielone oczy. Prawdziwie zielone. Zielone jak ocean. Zielone jak ogon syreny. I miał takie delikatne dłonie. Na palcu wskazującym lśniła dziwna czarna obrączka – kiedy gestykulował albo podawał mi gotówkę, albo kiedy włożył dziesiątkę do słoika na napiwki, obrączka jakby unosiła się w powietrzu.
(To była pierwsza rzecz, która sprawiła, że zapaliło mi się czerwone światełko).
Był też stary. Zanim zobaczyłam jego oczy, mogłabym pomyśleć, że ma trzydzieści, a może dwadzieścia pięć lat, ale one go postarzały, bo nie mrugał ani za bardzo się nie rozglądał. Jego wzrok spoczywał na mnie albo na moich obrazkach, albo na kasie. Na cokolwiek patrzył, rzeczywiście na to patrzył.
Powiedział, że podoba mu się mój styl, i zapytał, czym rysuję – powiedziałam, że popiołem, po ciemku – na co zaśmiał się cicho, tak naprawdę nie zmieniając wyrazu twarzy. A potem zapytał, czy jestem zainteresowana wystawą w jego galerii. Jeśli tak, to powinnam do niej wpaść, zobaczyć przestrzeń, jaką ma do dyspozycji, a potem moglibyśmy pogadać.
Wyjęłam telefon i powiedziałam:
– Muszę mieć pańskie zdjęcie, żeby można je było wysłać policji, gdybym zaginęła.
Kiedy uniosłam telefon, uśmiechnął się i, Matko Boska, co to był za uśmiech. Zrobiłam zdjęcie, wysłałam je do Sidney i napisałam SMS-a: „Jeśli zniknę, to ten gość nazywa się Esmael Abrams i chce wystawić moje rysunki w galerii”. Sidney odpisała: „Mam nadzieję, że chce, żebyś mu dała za to dupy” i dodała rządek bakłażanów.
Po raz pierwszy ugryzł mnie prosto w krocze, ale miałam to gdzieś, bo właśnie załatwił mnie, jeśli chodzi o wszystkich innych facetów. Nie o wszystkie inne dziewczyny – dziewczyny są w tym lepsze, zwłaszcza Sid.
Tak czy owak, tam w dole jest chyba jakaś żyła…
Ta druga wampirzyca, Seti, zgodziła się, że zdecydowanie najlepszymi wampirami są nastoletnie dziewczęta, ale nie z powodów, jakie ma na myśli Esmael. Powiedziała, że nastolatki i są bardzo wkurwione, i doskonale potrafią się przystosować, a tego właśnie trzeba, by przetrwać długie wieki.
Zapytałam Esmaela, jakie powody ma na myśli, a on odpowiedział: „Twoje rysunki”, jakby to było oczywiste. Leżał wygodnie pod barwionym oknem w swoim apartamencie, który zajmował całe piętro nad galerią (tak, rzeczywiście miał galerię). Miał na sobie jedwabny szlafrok, który układał się na jego ciele we właściwy wampirzy sposób. Sięgnął po przewód fajki wodnej, zaciągnął się powoli i wypuścił strużkę dymu wokół malutkich kłów jak jakiś pieprzony smok. (Bazę stanowił tytoń różany i sok jabłkowy, jak dla mnie zbyt ostry).
Seti przewróciła oczami i obróciła głowę; jej gęste rude od henny loki przelały się nad oparciem szezlongu. Jedną stopę ułożyła na poduszce, a drugą mocno przycisnęła do kafelków podłogi; na obu miała wojskowe buty. Poza tym była zasadniczo naga, jeśli nie liczyć szortów z czerwonego aksamitu i krótkiej haleczki na ramiączkach, która wyglądała, jakby była zrobiona z pajęczyny. Nawet blask ognia dotykał jej płowej skóry ostrożnie, jakby się bał, że może ją oparzyć. Z nią też naprawdę chciałam się pieprzyć.
– Ależ z ciebie wiktoriańska sierota, Esmaelu – powiedziała, po czym zwróciła się do mnie: – Chodzi o twój płat czołowy, jeszcze nie w pełni rozwinięty. W dużej mierze wiesz, kim jesteś, ale zbyt często podejmujesz duże ryzyko bez większych korzyści. A ludzie wychowywani w tym gównianym kraju jako dziewczynki mają umieć się przystosowywać. Stają się przez to ambitne – albo bezużyteczne.
Byłam przekonana, że Seti pochodzi z jakiegoś miejsca na Bliskim Wschodzie, ale z bardzo dawnych czasów. Jej nos wyglądał tak, jak wedle moich wyobrażeń powinien wyglądać nos Sfinksa, i miała też coś z brwiami. No i to imię, którym się posługiwała. Sprawdziłam je i okazało się, że to było imię jakiegoś faraona. Była młodsza od Esmaela o mniej więcej sto lat, sama w sobie też wyglądała młodo – można jej było dać dziewiętnaście albo dwadzieścia lat. Zapytałam ją, skąd pochodzi, na co odpowiedziała, że jej rodzina nie żyje, więc to nie ma znaczenia.
– Nie będę marnować na ciebie tej historii. Opowiem ci, jeśli dożyjesz setki.
Dali mi wybór. Żyć wiecznie jako dziecię nocy (tak, Esmael użył dokładnie tych słów) albo zapomnieć o nich i prowadzić życie, ile by ono nie trwało, w blasku słońca.
Następnego ranka położyłam się obok mamy i o wszystkim jej opowiedziałam. Mama zawsze mówiła, że omawianie spraw może wskazać człowiekowi właściwy kierunek. Kiedy już wszystko wyjaśniłam, uznałam, że skoro zrobiłam taką aferę w związku z tym, że nie mam wyboru, z kim chcę spać – bo taka się urodziłam itd., itp. – to powinnam potraktować decyzję, kim i czym chcę być, cholernie poważnie.
– Gdyby to było możliwe, chciałabyś żyć wiecznie? – zapytałam Sid, gdy przeciskałyśmy się przez korytarz, żeby wykorzystać okienko w planie lekcji. Kiedy na dworze było tak zimno, obie spędzałyśmy tę godzinę w auli z panią Monroe i mnie zwykle udawało się przeczytać tygodniową partię tekstu z podręcznika do biologii. Wtedy nie musiałam targać tej cegły do domu.
Sid pochyliła głowę i poprawiła podwinięty pasek plisowanej spódniczki. Ja przez całą zimę nosiłam spodnie, ale Sid powiedziała, że jedyną rzeczą, dzięki której czuje się katoliczką, jest podwijanie spódniczki, żeby wszystkie nauczycielki chciały sprawdzać linijką, czy jej mundurek kończy się w odpowiedniej odległości od kolana.
– Jak jakiś Nieśmiertelny, wampir albo ktoś w pętli względności czy coś?
Sid znała tę grę.
– Wampir.
Nie zadałam sobie trudu, by powiedzieć to niedbale, i wpatrywałam się w nią, jakbym chciała zatopić zęby w jej białej szyi.
Wygięła usta w uśmiechu, bo lubiła, kiedy się tak dziwnie skupiałam. Mówiła, że mam wtedy spojrzenie artystki. Uchyliła drzwi auli.
– Chyba tak. No bo przecież wampir nie musi żyć wiecznie, więc można by żyć tak długo, jak się chce. Trzeba będzie zabijać ludzi?
(Zadałam Esmaelowi to samo pytanie. Przeciągnął kostkami palców po mojej nagiej nodze i powiedział: „Nie, ale będziesz mogła to robić”).
Pokręciłam przecząco głową.
– Jedyną niedogodnością jest słońce?
Wybrałyśmy łukowaty rząd starych wyświeconych foteli teatralnych i klapnęłyśmy z dala od większości młodszych uczniów, którzy też mieli okienko.
– I święcona woda, i niektóre rodzaje magii.
– Magia, co? Więc nie jesteśmy jakimś rodzajem wampirów powstałych po zarażeniu wirusem, tylko demonami.
Seti i Esmael nie wydawali mi się nazbyt demoniczni, ale technicznie to chyba było dobre określenie.
– Tak.
– Wydaje mi się, że chyba bym chciała, ale może wolałabym zaczekać kilka lat, aż osiągnę pełnoletniość. I może zrzucę kilka kilogramów.
Otworzyłam szeroko oczy. O tym nawet nie pomyślałam. Jeśli transformacja miałaby zachować moje ciało dokładnie w takiej postaci, to już zawsze miałabym ten brzuch i tłuszcz w okolicach stanika.
Zsunęłam się w fotelu, żeby móc oprzeć głowę na oparciu i popatrzeć na sufit.
– Zamierzasz żyć wiecznie ze mną? – szepnęła mi Sid do ucha.
To nie stanowiło elementu wyboru; wampiry postawiły sprawę jasno. Tylko ja, a gdybym spróbowała przemienić kogoś w ciągu pierwszych pięćdziesięciu lat, to zabiliby nas obie. Pocałowałam ją szybko.
– Oczywiście – odparłam. – Razem będziemy rządzić nocą i szaleć po świecie.
Tamtej nocy Esmael zabrał mnie na długi spacer po Power and Light District, gdzie bary prowadziły ze sobą rozmowy za pomocą neonów i basów, jakby to był język miłości. Zmarznięte pary i grupki przyjaciół pomykały między klubami, hotelami i parkingami z głowami spowitymi gęstą mgłą oddechów, z ustami zasłoniętymi dłońmi, pozamieniani płaszczami, śmiejąc się i klnąc na lodowaty wiatr. Miałam na sobie tylko długą kurtkę i szalik, ale Esmael po raz pierwszy nakarmił mnie odrobiną swojej krwi i ledwie czułam zimno. Ta magia ogrzewała mnie od wewnątrz. Siedem kolejnych nocy, to była podstawa rytuału. On pije ode mnie, ja piję od niego. Gdybyśmy przerwali po szóstym razie, przez kilka dni źle bym się czuła, ale potem byłoby normalnie. No i byłabym człowiekiem.
Szliśmy od Sprint Center na północ wśród ciemnych budynków śródmieścia, aż bary zaczęły się przerzedzać, a miejscowych śpieszących do domu albo zachęcających swoje psy do załatwiania się na dwóch stopach kwadratowych zmrożonej trawy zrobiło się więcej niż imprezowiczów. Wzięłam Esmaela pod rękę, co uznał za urocze, i nie przeszkadzało mi, że słychać moje kroki na chodniku, a on porusza się bezszelestnie. Był seksownym cieniem i mógł mnie przed wszystkim ochronić.
Zastanawiałam się, jak by to było iść tą ulicą samotnie i mimo to się nie bać. Bez kluczy ściskanych między palcami jak mosiężny kastet, bez przyśpieszonego pulsu, a gdyby ktoś nazwał mnie lesbą, mogłabym go bez problemu odepchnąć – albo lepiej: rozszarpać mu szyję.
– Jesteś podekscytowana – zauważył cicho Esmael.
– Jest w tym moc.
– Tak. I zagrożenie. Jeśli się do nas przyłączysz, będziesz musiała się nauczyć myśleć nie tylko o przetrwaniu następnego dnia, ale także następnej dekady i stulecia. Robić plany, tworzyć ramy wieczności, a wtedy będziesz mogła pozwolić sobie na życie chwilą. Możesz wydawać się człowiekiem, ale tylko wtedy, kiedy myślisz jak potwór.
– Co to znaczy?
– Wszędzie są kamery i podsłuchujące nas telefony. Żyjemy dzięki temu, że nikt nas nigdy nie poszukuje. Jeśli ktoś zechce cię znaleźć – zechce znaleźć wampira – to mu się to uda. W tym świecie już nie można się ukryć, więc trzeba być jakąś osobą.
– Dlatego masz galerię.
– Żebym mógł płacić podatki. Jestem w systemie.
– Brzmi nudno.
Posłał mi prawdziwy uśmiech, uśmiech zbyt piękny, by móc to wyrazić słowami.
– Nic nie jest nudne, jeśli się to rozumie.
– O czym mówisz? – udało mi się wykrztusić; przez ten jego uśmiech niemal zabrakło mi tchu.
– Wyobraź sobie, co mogłabyś zrobić, mając dekadę na naukę. Wyobraź sobie swoje dzieła za sto lat, gdy mogłabyś powiedzieć, że mieszkałaś już w Tajlandii, Niemczech i w Nowym Orleanie. Wyobraź sobie, kogo możesz poznać. Czego możesz doświadczyć.
Zbliżaliśmy się do Rivermarket, gdzie restauracje były bardziej wykwintne albo przynajmniej miały w nazwach słowo „gastropub”, i pomyślałam, żeby to wszystko narysować: światło padające pod kątem z wystaw sklepów przed nami i blask gwiazd – to pierwsze było cieplejsze od drugiego. Czy umiałabym narysować coś takiego jak ciepło?
– Czy to warte słońca? – zapytałam cicho.
– Można się nauczyć tworzyć własne słońce.
Pomyślałam o Tajlandii i Nowym Orleanie, o tańcach i nauce innych języków, o nauce innych pojęć. Pomyślałam o seksie, jaki mogłabym uprawiać. O całej muzyce, jaką mogłabym słyszeć. Poczułam ukłucie w piersi.
Nagle się rozpłakałam.
Łzy trochę zamarzły na moich rzęsach i kiedy je starłam, były zimne i suche.
Esmael tylko trzymał mnie za rękę.
– Zabierz mnie do mojej mamy – poprosiłam.
Jego westchnienie było nadzwyczaj melancholijne, ale spełnił moją prośbę.
Przedstawiłam mamie ten idiotyczny argument, że potwory utrzymują się przy życiu dzięki płaceniu podatków. To lubiła najbardziej – znajdowanie komizmu w ponurości. Zamiast jednak opowiadać jej dowcipy, poskarżyłam się na niesprawiedliwość życia. Czy mamie nie podobałaby się cała muzyka świata i możliwość nauczenia się wszystkich języków? Gówno prawda, że nie mogłaby zostać wampirzycą razem ze mną.
Albo zamiast mnie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki