- W empik go
Warszawa i warszawianie. Tom 1 - ebook
Warszawa i warszawianie. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 274 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Warszawa dnia 3 (15) Listopada 1856 r.
Starszy Cenzor, F. Sobieszczański.
w Drukarni J. Jaworskiego.
SPIS RZECZY.
Stron
Przemówka…………………. 1
Rysopis Warszawy…………….. 4
Wieczorek tańcujący…………… 77
Zbytnicy…………………… 135
Najemnicy Salonowi……………. 151
Rewizya nowości……………… 169
Kawa u Pischla………………. 187
Pańskość…………………… 207
I
Tylko jeśli wywołać taki uścisk chcesz,
To w szpalery wzorzyste słów twoich nie krzesz.
Ale krzesz sercem w serce, jak krzemieniem w stal
A jak iskrami pruchno–tak słowami pal.
A prawdy nie obwijaj pochlebstwa bawełną,
Ale w wieczny z nią związek poślubuj twój głos.
A głos twój niechaj będzie jak siermięga prosty,
A tak twardy i ostry, Jak ostrza tych kos
Co z równin naszych tępią wybujałe osty.
Roman Zmorzki.
PRZEMÓWKA.
Warszawo! ty podeszła kokietko, co już przeszło przez trzy wieki rozszerzasz fałdy swoich robronów, upinasz koki, fryzury loczki i stroiki, co skromne warkocze lub wywinięte śmiało pukle przystrajasz koleją, to w kulisy osłaniające połowę twych lic, to w liście figowe nieosłaniające nic wcale, co odkryte łono zdobisz i w dyamenty najczystszej wody i w podejrzanej wartości kamienie–wzywam cię przed moje kratki, jak sędzia sądu poprawczego aby spisać protokół z twoich sprawek – przywołuję cię jak fotograf przed swoją szafkę aby uchwycie twe dzisiejsze rysy wiernie a żywo i przekazać je przyszłości. Warszawo! przygotuj się dobrze, bo znajdziesz
Warszawa i Warszawianie. T. I. 1
mnie nie ubłaganym, bo zimny mój wzrok nie zachwieje się patrząc na twe powaby, bo go nie oszukasz cnotliwą minką i rączkami na krzyż zlożonemi, bo pozorów nieweźmie za rzeczywistość! A Warszawo! ja chciałbym widzieć cię piekną, szlachetną–chciałbym wyczytać z twoich rysów, że umiesz być cnotliwą, nie z pozoru dobroczynną nie dla chluby, świetną nie z próżności, dumną nie z herbów i złota – pokorną nie z podłości, wstrzemięźliwą nie zmusu, oszczędną nie z potrzeby, – chciałbym dojrzeć, że umiesz wynagradzać zasługę, prawość, cnotę, a brzydzisz się podłością, fałszem, intrygą, chociażby one gnieździły się w pałacach, zajmowały świetne apartamenta i rozpierały się w karetach. Warszawo! ja pragnąłbym widzieć cię matką ubogich, opiekunką skromnych, pocieszycielką nieszczęśliwych,–a macochą dumnych, karcicielką próżnych i głupich. Warszawo! ziść moje życzenia a będziemy w zgodzie jak syn z matką, będę opiewał twoje przymioty jak Trembecki pochwały uwiecznionej przez siebie Zofijówki! Ale nie – to są próżne marzenia, ja czuję, że będę mu – siał być wprzód dla ciebie pasierbem, że ręka moja zakrwawi twoje serce – ale Warszawo daruj! ja pragnę twojego dobra a nie twojej rozrywki.
Za każdem słowem serca pytałem,
Czy nie dość moralnej chłosty,
Serce milczało–więc skutek prosty,
Ze i ja pisać musiałem.
Nie raz mi przecież ręka zadrzała,
Nie raz z uśmiechem łza się zmieszała.
RYSOPIS WARSZAWY
WARSZAWA W KARNAWALE.
Rok stary dogorywający do dna, skonał na ręku Sylwestra–pożegnano go w Resursie walcem i szampanem, a przywitano przybysza który zajrzał ciekawie i zastawszy Warszawianki pląsające, a Warszawian z kielichami w rękach, pogroził im na drobnym nosku i pobiegł dalej powitać oczekujących na niego niecierpliwie woźnych wszelkich biur, afiszerów, bryftregerów, cyrulików, kominiarzy, parobków piwowarskich i t… d… i t… d… i przejrzeć drukowane i litografowane ich życzenia, które nazajutrz jak szarańcza spaść miały na spokojnych i niespokojnych mieszkańców starego grodu. Z dziecinną wesołością uśmiechnął się z tych wszystkich rymowanych szczęśliwości i pomyślności. Zdrowia dobrego i fortuny do tego, ruszył ramionami na niektóre jak np.
Ile bród przez rok ogolę,
Ile jest żydów na Franciszkanach
Ile wróbli bywa w stodole,
A dziur w starych łachmanach,
Ile żon mężów zwodzi
Ilu fircyków za pannami chodzi,
Ile panien wzdycha za chłopcami,
Ilu lichwiarze zedrą procentami,
Tyle panowie panienki i panie
Niech wam się szczęścia wr tym roku dostanie.
i pobiegł do redakcyi Kuryera warszawskiego przejrzeć listę osób składających ofiary dobroczynne, w miejsce rozsełania biletów z powinszowaniami nowego roku. Uważaliśmy, że wszystkie znaczniejsze cyfry podkreślał, a kiedy go któś zagadnął dlaczego zadaje sobie tyle pracy, odrzekł że musi rachować się potem z temi panami i paniami czy zawsze będą tacy hojni, – czy kiedy w cztery oczy spotkają się z biednym, nieo-miną go i niezfukąją, myśląc sobie tego nikt nie usłyszy, a choćby co i dać to nikt nie wydrukuje.
Dalej ten nowy przybysz przebiegł nad śnieżne-mi łóżeczkami panienek i rzucił w ich sny, tej bruneta, owej blondyna z brylantowemi pierścieniami na rękach i z karetą w wozowni; – innej bengalową suknią z wolantami i guipiurami, potem zaczepił o trzecio i czwarto piętrowe kawalerskie izdebki i pełną ręką posypał posagi, awanse, sztosy, wolty, i totusy, dalej przesunął się przez gabinety panów radców, referendarzy, sędziów i zostawił im szczodre upominki od klientów: zatrzymał się nad matką kołyszącą dziecię i obrzucił go kwiatami nadziei, zabiegł do biednych z obietnicą lepszej doli, aż wreszcie popłynął na promieniach jutrzenki i zajaśniał nad Warszawą kręgiem wschodzącego słońca.
Na to hasło wysypały się roje winszujących z życzeniami pod pachą a próżnemi workami w kieszeniach i nuż dalej dobijać się do mieszkań wielmożnych i nie wielmożnych panów, aby ich gwałtem uszczęśliwić. Żebyś zamknął się na wszystkie rygle przed tą życzliwością, to nie zdołasz odegnaćjej od siebie; – odpędzisz ją ode drzwi to wlezie oknem, zamkniesz okno, to korni nem się dostanie. Rad nie rad musisz obłożyć się stosami różnych, zielonych, żółtych i białych świstków, zadrukowanych od góry do dołu, opłaciwszy hojnie zbyt łaskawą pamięć winszujących.
Na dowód jak wiele jest życzliwości w podobnych pieniężno-czułych afektach, przytaczam tu następujące zdarzenie.
W nowy rok, nie pamiętam już który, szedłem odwiedzieć jednego z dobrych znajomych mieszkającego na drugim piętrze na Podwalu. Stojąc na schodach pierwszego piętra, usłyszałem następującą gawędkę toczącą się na schodach drugiego piętra.
– 1 wieleż ci dał
– Złotówkę.
– A tobie?
– Djabeł wie–ha, musi to być czterdziestó-wka–ale strasznie wytarta.
– A to bestya skąpa.
– A to psi odrywek–na pieniądzach siedzi a czterdziestówki daje.
– A bodaj kark skręcił na równej drodze.
– A bodaj tak jemu czterdziestówki dawali.
– A jakie to harde – na winszowanie ani spojrzał–ani przeczytał.
– Ot zwyczajnie pyszałek – w łapciach chodził, a teraz grosza nadrapał i dmie.
– A niech tu się pod nim święta ziemia zapadnie.
– A niech go tu jasny piorun trzaśnie. Chcąc przerwać dalszy szereg podobnych obli – gacyi, chrząknąłem i wszedłszy na drugie piętro ujrzałem stojących dwóch kominiarzy, dwóch woźnych i jednego cyrulika, porządkujących obrachunki.
Oto błogie nadzieje może mieć mój koleżka z tych powinszowań, pomyślałem sobie, biorąc za klamkę jego mieszkania.
Gdym mu opowiedział podsłuchanie na schodach dodatkowe życzenia, on podniósł z ziemi dwa zielone, i dwa różowe świstki i oddając mi je, rzekł:
– Przeczytaj i porównaj.
Na każdym było tyle życzeń szczęścia, wesela, zdrowia, pomyślności i fortuny, ile ich w najpełniejszej piersi znaleźć się może, a jeden kończył się takim epilogiem.
Jak błyszcząca słońca łuna, Złotem świat cały obdarza, Tak niech ci hojna fortuna,
Złoto stwarza
Szczęścić zdarza, I z najpiękniejszą damą Zawiedzie do ołtarza!
Otoż to życzliwość za pieniądze.
Około godziny dziesiątej z rana zaczynają się znów powinszowania innego rodzaju. Na chodnikach rozminąć się nie można, ze spieszącymi w różne strony urzędnikami w paradnych mundurach.
Każdy dąży do swojego zwierzchnika złożyć mu dowód swego uszanowania, choćby zapisaniem się na listę zostawioną u szwajcara albo u lokaja w przedpokoju, choćby zostawieniem biletu wizytowego z takiemi np. hieroglifami p… f… u 185*
Etykietalne wizyty młodzieży zaczynają się dopiero około godziny pierwszej i wtedy możesz ogłuchnąć od brzęków dzwonków u sanek krzy żująch się po ulicach. W każdych siedzi obrócony tyłem do wiatru ufryzowany, wybielony, pachnący paniczyk, w glansowanych rękawiczkach, w świecącym kapeluszu, w lekkiej futrzanej algierce, a czasem w lekszym jeszcze paltociku, w lakierowanych bucikach, dzwoniący zębami od czasu do czasu, to jest od jednej wizyty do drugiej. Przed domami w których zbierają się liczniejsze towarzystwa, spostrzedz można na raz kilku sankarzy, którzy wyładowali swój winszujący towar do salonu. W salonie gospodyni domu siedzi blisko drzwi i przyjmuje życzenia. W biegu wyfraczkowany, wyprasowany, z ziębnięty jegomość, szura mocno nogami, kłania się jeszcze mocniej i mruczy.
– Bardzo mi przyjemnie–prawdziwie–moje życzenia bez granic–jakżem szczęśliwy….
Gospodyni domu dyga uprzejmie i mówi.
– Miło mi nadzwyczaj – ten dowód życzliwości–prawdziwie nie znajduję słów.
Te serdeczne czułości przerywa znów nowe szuranie nogami i nowe de capo al fine bardzo mi przyjemnie i miło mi nadzwyczaj. Jeden z winszujących przysięgał się nam na zdrowie swojej ciotki po której odziedziczyć miał znaczny majątek,–że był z powinszowaniem w 45 domach i ani jednego wyrazu więcej niepowiedział i ani jednego więcej nieusłyszał, nad formułkę którą wyżej przytoczyliśmy.
Podczas kiedy młodzież zajeżdża, konie obwożąc po Warszawie owe bardzo mi przyjemnie panie i panny elegantki obsełają się bilecikami ale nie takiemi na których, trzy lub cztery litery oznaczać mają życzenia, bo takie obiegały miasto w przed dzień nowego roku, ale bilecikami na kolorowych papierach, w prześlicznych najmodniejszych kopertach, zapieczętowanemu sercem lub kotwicą, bilecikami słodkiemi jak cukierki Lur-sowskie–dowcipnemijak romans francuzki, a fałszywemi jak pańskie obietnice.
Pochwyciliśmy jeden taki bilecik, a chociaż pisany był w języku francuzkim, przeleliśmy go na mowę ojczystą, aby przystępniejszy był większej liczbie naszych czytelników.
„Moja duszko! Jesteś piękna jak roża świeżo rozwita–jesteś powabna jak hortensya królowa kwiatów–wszyscy cię wielbią–wszyscy się nad tobą unoszą, kiedy wchodzisz w progi jakiego domu to wszystkie oczy zwracają się ku tobie, jak ku pani swoich myśli. Ach duszko!–to nowy rok, trzeba ci coś życzyć, a co życzyć kiedy wszystko posiadasz, kiedy przed tobą jak przed księżniczką zaklętych gmachów, wszystko pada na kolana. Kornelciu! ty rozsełaj życzenia całemu światu, bo każdego możesz cząstką swego szczęścia, obdzielić. Twój każdy wyraz, twój każdy uśmiech, to klejnoty które ludzie z rąk sobie wydzierają, a ja–polna makówka–co moge dodać do blasku który cię otacza? Serce – serce! z niem spieszę w twoje objęcia – przyjmij ten noworoczny a jedyny który ci dać moge prezencik i kochaj mnie całem twojem serduszkiem o które się świat cały dobija”.
Twoja na zawsze–Eufrozyna.
Tego samego dnia w którym ów podniesiony do najwyższej pochlebstw potęgi bilecik, wpadł w moje ręce, byłem na jednym z familijnych wieczorków gdzie znajdowała się i jego autorka. Niepowiem czy to była mężatka, wdowa, lub pan na, bo niechcę ściągnąć szczególniej uwagi na ten lub ów stopień zgromadzenia niewieściego. Autorka tego listu nie znała mnie zupełnie, nie mogła się więc domyślać że list do Kornelki był w mojem ręku. Kiedy rozdawszy karty w preferansa, siedziałem bezczynnie, usłyszałem następującą tuż obok prowadzoną rozmowę.
– Była i Kornelka – ale nie wyobrazi sobie pani co się z niej zrobiło – ona się różuje a na brwi ma jakiś sposób żeby były wąziutkie. A trzepocze się jak siedmnastoletnia panienka, susząc sztukowane ząbki do wszystkich mężczyzn.
Nie mogłem wytrzymać – obróciłem się do damy najbliżej mnie siedzącej, a dobrze mi znanej i rzekłem.
– Czy Panie mówią o Pannie Korneli X. pięknej jak roża świeżo rozwita, powabnej jak hortensya, – której każdy wyraz, każdy uśmiech, to klejnoty które ludzie z rąk sobie wydzierają. Zapytana spojrzała na mnie wielkiemi oczyma–a autorka znanego listu z bladej zrobiła się nagle pąsowa. Co się dalej stało nie wiem, bo któryś z moich współzawodników wpadł bez dwóch i wypadek ten taką ogólną radością napełnił całe zgromadzenie, że przy objawach tej radości niedosłyszałem odpowiedzi znanej mi damy. Uważałem tylko że autorka listu w krótce znikła z salonu:
Gdy wyższy świat objawia w taki sposób swoje uczucia, – panowie stolarze, rymarze, szewcy* krawcy, blacharze, kowale, itd. itd. w świątecznych szatach ciągną pod lipkę ku gdańskiej piwnicy albo ku prababce warszawskich bawarii do domu Roezlera na Senatorskiej idi-cy, obiąć wzajemne życzenia pienistym z zapasowej piwnicy Haberbuszem, Szeferem albo Naini-skim:–przepraszam za użycie tych przydomków dawanych piwom z fabryk wymienionych wyżej pp… piwowarów pochodzącym, ale chcę być wiernym najdrobniejszym odcieniom warszawskich przywyknień.
Tam dopiero topia się wszystkie zeszłoroczne troski, uchybienia czeladzi, nygusostwo chłopców, nie wypłatność dłużników – tam na rozpromienionych licach, wchodzi nowy rok pływający wso-się z pomyślności, a nadziany siekaniną z zysków rażających życie dla ośmielenia współbraci, u-deptnjących drogę, po której troche później kilka tysięcy nóg przebiegnie.
Nieraz av tym pierwszym tygodniu mniej ochoty do zabaw aniżeli w adwencie. Przyjęcia tygodniowe zaczynają się od bakalii, pierniczków, jabłek, które tradycyjną swą rolę odegrać muszą w pierwszych dwóch tygodniach, licząc od Bożego-na-rodzenia aż do trzech króli. Jak pączki w tłusty czwartek, baby na Wielkanoc, obwarzanki piwne w adwencie, ex oficio znajdować się muszą na stołach rączkami warszawianek zastawionych, tak bakalje stanowią zwykle pierwsze danie na tych obrzędowych przyjęciach, trwających od wigilii aż do trzech króli i są niejako symbolem karnawałowych słodyczy.
Dopiero placek migdałowy, który ma ważne powołanie w historyi towarzystw warszawskich, ośmiela wahających się z chęciami do postawienia nogi na ślniącej posadzce salonów. Pod pozorem poszukiwania migdała i okrzyknienia króla migdałowego, zgromadzają się tu i owdzie panie w lekkich sukniach, panowie we frakach
Warszawa i Warszawianie. T. I. 2