Ważka - ebook
Ważka stanowi drugi autorski tomik poezji Małgorzaty Modrak. Motywem przewodnim zbioru jest miłość we wszystkich odcieniach. Dodatkowo semantyczna warstwa wzbogacona jest o prywatne fotografie przedstawiające Poetkę a wykonane przez jej męża specjalizującego się w fotografii muzycznej i społecznej Karola Potapowicza.
| Kategoria: | Poezja |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8273-670-0 |
| Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ważka zawisła nad taflą jeziora,
czas stanął w miejscu jak ona.
Cisza tnie chwile, nadeszła pora,
by poznać wieczność.
Świat cały zamarł w bezruchu,
bezczas przyzywa i nęci,
może jest zapomnieniem złego,
może więzieniem pamięci…
Jeśli czas się odwróci,
zmienią się wody jeziora.
Stanę się starszy lub młodszy,
jutro przestanie być wczoraj!
Na jeden oddech zapomniał czas
biec po chwil bujny bukiet,
na jeden oddech zapomniał nas…
Zastygły w niemocy przestaję być
jak owad zamknięty w bursztynie
Czas kocha chwile, poławia je siecią,
w bezliku uniesień jak woda płynie
zatrzymał się na okamgnienie
Lecz kiedy ważka tylko drgnie
czas zacznie płynąć do przodu,
gdy srebrnym skrzydłem uderzy
z gór spłyną lawiny lodu!
Taka to moc skrzydlatych stworzeń,
taka to ich przewaga…
Nie wygram z przeznaczeniem,
to czas jest życia kompasem,
wskazuje wciąż nowe cele, lecz
to Ważka ma władzę nad czasem!
***
Swej Atlantydy wciąż szukamy,
Marząc o skarbach na dnie morza,
Widzimy perły, biały zamek,
Który przykryła wielka woda.
Szukamy drogi, z dróg bezpiecznej,
Która nas sznurem poprowadzi,
Tam, gdzie tajemna czeka przestrzeń,
Tej nieodkrytej wodnej sagi.
Gdzieś czeka na nas Atlantyda,
Tajemne miasto, szczęścia łup,
Na wody brzegach śpi sylfida,
Która pokaże drogę w dół.
I te szmaragdów jasne wody,
Poniosą w skarby nieprzebrane,
I już będziemy wiedzieć po co,
Na skrzyni dnie lśni jasny diament.
Każdy ma własną Atlantydę,
Przykrytą czasem lub porutą,
Lecz jeśli miejsce to szczęśliwe,
Warto go nawet sto lat szukać.***
Nie muszę być jak wszyscy inni,
W kratkę lub paski, winni, niewinni,
Sami na ławce lub cali w uściskach
Jak ktoś bez kogoś lub ten co myślał
Całymi dniami jak tu świat zbawić
Albo podpalić…
Nie mam na twarzy obrazu rozpaczy,
Oczy mam jasne, bo lubię patrzeć
W niebo błękitne i ludzi bez masek,
Widzę ich czasem…
Mogę żyć w świecie bajek i dziwów,
Mieć depozyty w walucie przygód,
Mogę naiwnie wierzyć, że ludzie
Mają sumienia jak górski strumień
I jeśli nawet zrobią coś złego,
Żałują tego…
Mam prawo szukać a nawet znaleźć
Ziarenko piasku z napisem diament,
A jeśli w drodze gdzieś tam pobłądzę,
Ktoś mi pomoże, rękę wyciągnie.
Po to rozlany nieba atrament,
By porozważać codzienny zamęt
I przysiąść w kocu na starej ławce,
Niby ten widz w podniebnym teatrze.
***
Na stepie wśród kamieni,
Gdzie tylko ziemi piach,
Krzew głogu zazieleniał,
Choć był tam całkiem sam.
Pytały ptaki śmigłe,
Co głóg w tym polu robił,
On milczał, był bezskrzydły,
Z ptakami nie mógł godzić.
Głóg rósł i stał się drzewem,
Aż którejś pięknej nocy,
Pod rozgwieżdżonym niebem
Zapragnął być jak ptacy.
Głóg prosił niebios króla,
By prośbą poruszony,
Pozwolił mu być ptakiem
I widzieć drzew korony.
Król westchnął, że los głogu
Jest inny niż powietrzny
I wznosić go nie mogą
Zielone liście w przestrzeń.
Posmutniał na te słowa,
Lecz nim pożegnał Króla,
Głóg poczuł, że ach chowa
W gałęziach swoich pióra.
I już do końca pojął,
Co robi pośród stepu,
Że jego dłonie koją
I strzegą ptaków trzepot.
Więc nie wadź się z swym losem,
Że jesteś gorszy, słabszy,
Są tacy, którym będziesz
Najlepszy, najkochańszy.***
W cieniu katedry, katedry bez schodów
Zakwitła miłość i w magię ogrodów
Mury katedry się odmieniły,
Zimne kamienie kwiaty powiły.
I każda ściana, posadzki z marmuru,
Przestrzeń owiana niebiańską chmurą
Przestały patrzeć kamienną twarzą,
Oczy z kamienia zaczęły marzyć.
W ciszy katedry zakwitła miłość,
Chabry i maki oplotły przyszłość
Zamiast strzelistej budowli marzeń,
Powiernia nieba i człeczych zdarzeń
Stała jak jabłoń, jabłoń w ogrodzie,
Która zakwita, by owoc rodzić.
A zimne mury i ten brak schodów
Zakwitły chabrem w magię ogrodów.***
Jakże siebie określić
W życia nurcie bystrym,
Duchem nieokiełznanym
Czy ciałem nieprzezroczystym?
Jako duch jestem wszędzie,
Lecę z wiatrem pod skrzydła,
Jako człowiek niespiesznie
Chcę tu kształt jakiś przybrać.
By się stać nie tobą
I nie jakąś inną,
Ale sobą najlepszą,
Taką, którą powinnam.
Nie chcę patrzeć na świat,
Okiem innym niż swoje,
Taki świat jest zza krat,
A i one nie moje…***
Mam skrzydła zielone, gotowe do lotu,
Muśnięcie wiatru poderwie mnie z prochu
I tak machając zielonym pierzem
Wzlecę nad światem ku białym wieżom
Jedno ze skrzydeł darował mi wiatr,
Co wolność kochał ponad ten świat,
Drugie skrzydło to dar od Nadziei
Szalonej bardziej niż kłąb zawiei
I z dwojga darów powstały u ramion
Dostojne skrzydła trwalsze niż całun,
Bo linią prostą niosą do nieba
Pieszo za długo, ach Boże przebacz
I wnet poczuję małość przestrzeni,
Problemy będą jak nie problemy
Zielone skrzydła wzbite w przestworza
Muśnięcie wiatru i lot ku zorzom
Nic tak nie wiąże człeka na ziemi
Jak ten brak skrzydeł, błogosławieni,
Którzy wynieśli skrzydła z piwnicy
By w swoich barwach latać nad życiem.***
Znów uwięził mnie ten pokój,
Za spokojnie, dziwnie jakoś,
Cisza nawet zegar męczy,
Ja zamknięta przez coś za coś!
Jak nieswojo jest w tej głębi,
Cztery ściany i ta cisza,
W głowie myśl się jakaś kłębi,
Gorzkie baśnie słowa piszą.
To zamknięcie mnie przytłacza,
Drzwi otwarte, wyjść nie mogę,
Cisza też nie odpowiada,
Pogubiłam własną drogę.
Jeszcze chwila, moment jeszcze,
Świat się zamknie w tym pokoju,
Ciszo, ciszo, przestań wrzeszczeć,
Otwórz ściany — wypuść wolę!
W empik go