We troje - ebook
We troje - ebook
Agata jest kobietą spełnioną. Pensjonat, który prowadzi w Białogórze, daje jej dużo satysfakcji. Jej mąż, starszy o dwadzieścia lat artysta malarz, jest na każde jej zawołanie, czuły i opiekuńczy.
Spokój Agaty burzy wizyta u chorej siostry na Śląsku. Tam również po raz pierwszy spotyka swojego szwagra. Choroba Joanny zbliża je do siebie, ale czy na pewno? Siostrzane uczucia zostają wystawione na próbę, a kontrowersyjne decyzje Joanny w trakcie leczenia wprowadzają dodatkowy zamęt. Pobyt w rodzinnych Piekarach zmusi Agatę nie tylko do zmierzenia się z przeszłością, ale także postawi przed nowymi, niełatwymi wyborami. Czy miłość i prawo do własnego szczęścia okażą się ważniejsze od innych zobowiązań?
"We troje to opowieść o rodzinnych relacjach, które nie zawsze są takie, jak chcielibyśmy, o trudnych wyborach, które mają wpływ na losy otaczających nas ludzi, a także o zawiłościach rządzących nami uczuć. To historia skłaniająca do zatrzymania się na chwilę i zmuszająca do przypomnienia sobie o tym, co w życiu jest najważniejsze".
Danuta Pytlak, pisarka, autorka Babiego lata i Medalionu szczęścia
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7785-904-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
dopóki żyją nasze matki.
Anna Piwkowska
1
Asfalt błyszczał od deszczu, który z mżawki zmienił się w ulewę. Woda zbierała się na szybie i spływała w dół wąskimi strużkami. Mijając białą tabliczkę z napisem „Chełmża”, Agata przestawiła wycieraczki na wyższe obroty i zwolniła do przepisowych siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Jadący za nią tir warknął groźnie. Naprzeciwko sunął sznureczek aut, kolos nie miał szans się wbić między nie. Nie zareagowała na klakson, więc kierowca ciężarówki włączył długie światła. Odbijały się w lusterku wstecznym, świecąc jej prosto w oczy. Poczuła narastającą irytację. Nienawidziła tych napompowanych testosteronem, zakompleksionych facecików, próbujących agresywnym zachowaniem na drodze dodać sobie męskości. Przekornie nacisnęła hamulec, zwalniając do sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Za jej plecami rozległ się przeciągły dźwięk klaksonu. Tir podjechał tak blisko, że niemal skleili się zderzakami. Irytacja Agaty zamieniła się we wściekłość.
— Za chwilę, kretynie, pojadę dwudziestką! — warknęła, ponownie naciskając hamulec.
Z emocji zrobiło jej się gorąco, więc uchyliła okno. Orzeźwiające nocne powietrze owiało jej ramiona.
Jechała z ciężarówką na ogonie przez parę dobrych minut, udając przed samą sobą, że kilkanaście ton na zderzaku nie robi na niej żadnego wrażenia. Pogłośniła radio i dla dodania sobie animuszu zaczęła głośno śpiewać. Przemknęło jej przez myśl, że Jacek i Joasia mieli rację, mówiąc, że nie powinna decydować się na samotną podróż na drugi koniec Polski. Czy to jednak jej wina, że PKS, którym jechała wieczorem na gdyński dworzec kolejowy, miał awarię? Zanim podstawili samochód zastępczy, minęło pół godziny, nie było najmniejszych szans, aby zdążyła na nocny pociąg do Katowic. Miała wybór — albo pojedzie intercity rano, ale wtedy byłaby na miejscu dopiero późnym wieczorem, albo wsiądzie w samochód. Nie zastanawiała się ani chwili.
Kiedy oznajmiła swoją decyzję mężowi, Jacek, już w piżamie i przed telewizorem, złapał się za serce.
— Agatko, przecież to cała noc jazdy, będziesz zmęczona, jeszcze spowodujesz jakiś wypadek! A co, jeśli auto się zepsuje? Pomyślałaś o tym? — denerwował się.
— Nie, w odróżnieniu od ciebie nie jestem skrajną pesymistką — odrzekła. — Muszę już iść, bo nie dotrę na czas nawet samochodem. — Obróciła się na pięcie.
Jacek narzucił szlafrok i wyszedł za żoną.
— Możesz mi wyjaśnić, dlaczego tak ci na tym zależy? — perorował, biegnąc za nią schodami. — Zbawi cię tych kilka godzin? Myślisz, że dzięki twojemu przyjazdowi Joasia ozdrowieje?
— Ciszej — upomniała go, bo mijali właśnie parę letników — otyłą staruszkę w ogromnym słomkowym kapeluszu i jej syna w hawajskiej koszuli. Jacek mocniej otulił się szlafrokiem, a Agata rozciągnęła usta w uprzejmym uśmiechu. — Mogłeś się ubrać — obsztorcowała męża, kiedy wychodzili już na ulicę. — I tak, owszem, zbawi mnie tych kilka godzin — powiedziała, otwierając samochód. — Po prostu czuję, że muszę z nią być — dodała łagodniejszym tonem.
— No, dobrze, dobrze. — Jacek uspokajająco pogłaskał po plecach wsiadającą do samochodu żonę. — Tylko uważaj na siebie, błagam! A swoją drogą — zmienił temat — zdaje się, że pierwszy raz zobaczysz szwagra. — Uśmiechnął się.
Spojrzała na niego.
— Nie pomyślałam o tym, ale rzeczywiście, wreszcie poznam Piotra.
Choć siostra była mężatką od pół roku, Agata znała męża Joanny wyłącznie ze zdjęć. Wzięli cichy ślub, nie zaprosili rodziny. Stwierdzili, że na huczne wesele są już trochę za starzy. Agata i Jacek mieli pojechać na Śląsk w Wielkanoc i wtedy spędzić razem trochę czasu, ale kilka dni przed świętami mąż Agaty się rozchorował. Jakaś paskudna angina, z której udało mu się wygrzebać dopiero po dwóch tygodniach. W ten sposób poznanie szwagra znowu odwlekło się w czasie.
— Nie jesteś zazdrosny? — Zrobiła minę figlarnego dziewczątka. Mogła sobie pozwolić na taki żart; mąż, chociaż starszy od Agaty o blisko dwadzieścia lat, zdawał się w ogóle nie znać tego uczucia. A może po prostu dobrze się maskował.
— A powinienem? — Zmrużył oczy i musnął palcami jej sutki.
— To się okaże — Roześmiała się i zatrzasnęła drzwiczki. — Pa, pa, kocham cię. — Wychyliła się przez otwarte okno i posłała mężowi całusa. Była szczęśliwa, że udało jej się tak szybko obłaskawić Jacka. Nie lubiła robić niczego bez jego akceptacji.
Zanim wyjechała, Jacek przyniósł jej jeszcze kawę w termosie, a potem pożegnał się z nią czułym pocałunkiem. Stał na ulicy, dopóki ford żony nie zniknął za zakrętem.
W kordonie samochodów w końcu pojawiła się luka i tir z głośnym rykiem przetoczył się na lewy pas. Agatę zemdliło od zapachu spalin, więc szybko otworzyła okno po stronie pasażera, żeby zrobić przeciąg. W tym czasie samochód zjechał na prawo, nie odjeżdżał jednak, jakby na coś czekał. Agata przeczuwała, jaką zamierza zafundować jej rozrywkę. Otworzyła szeroko oczy i przykleiła nos do przedniej szyby.
Intuicja jej nie zawiodła. Ciężarówka przez moment jechała spokojnie, po czym gwałtownie przyhamowała. Agata była na to przygotowana, więc udało jej się zwolnić niemal równo z nią. Tir zahamował jeszcze raz, i znowu. W końcu wydał przeciągły ryk i po paru sekundach wchłonęła go ciemność.
Agata poczuła, jak opada z niej napięcie. Bolały ją barki i szyja. Miała spłyconą lordozę szyjną i odczuwała w tej części kręgosłupa każde fizyczne przeciążenie i stres. Czasem do bólu dołączały problemy z utrzymaniem równowagi, a nawet mdłości. Agata podejrzewała, że wina za te dolegliwości nie leży wyłącznie po stronie kręgosłupa, prawdopodobnie chorowała także na nerwicę. Nie bez przyczyny pojawiały się głównie wtedy, gdy była zdenerwowana.
Zmieniała stację w radiu, kiedy usłyszała brzęczenie telefonu. Rzuciła zaskoczone spojrzenie na wyświetlacz. Kto może do niej dzwonić o drugiej w nocy?
— Cześć, siostra! — Ciepły głos Joanny wypełnił przestrzeń samochodu. Agata wyobraziła sobie siostrę siedzącą na szpitalnej ławce, z nogą założoną na nogę, stanowiącą nawet w piżamie uosobienie wdzięku i urody.
— Cześć! Dlaczego dzwonisz o tej porze?
— Nie mogę spać… O której będziesz?
— Jeśli nic się już nie wydarzy, powinnam dojechać na dziesiątą — odparła Agata.
— Już? Stało się coś złego? — W głosie Joanny pojawił się niepokój.
Agata przekręciła gałkę radia. Puszczali Tatuaż Edyty Bartosiewicz. Lubiła słuchać radia nocą, po dwunastej nawet najbardziej komercyjne stacje radiowe zaczynały nadawać sensowne piosenki.
— Słyszysz? — spytała, żeby zmienić temat. Nie miała ochoty opowiadać Joasi o swoich kłopotach.
— Bartosiewiczka? — Siostra rozpoznała wokalistkę.
— Wciąż może być dobrze, dobrze, dobrze — zafałszowała Agata.
Z głośnika dobiegło ją głębokie westchnienie.
— To o co chodzi z tym już? Co się stało? — Joanna nie dała się łatwo zbyć.
— Złapałam gumę we Włocławku. Wiesz, jakie tam są potworne dziury.
— Zmieniałaś koło? Sama? W środku nocy? — Głos Joanny wskoczył na wyższe rejestry.
— Sekundkę. — Agata wrzuciła kierunkowskaz i zjechała na parking przed stacją benzynową. Była czynna, przy dystrybutorach kręcili się jacyś ludzie, mimo to zablokowała zamki w drzwiach. Dopiero wtedy sięgnęła po termos. Odkręciła pokrywkę z głośnym zgrzytnięciem. — Jestem — rzuciła w kierunku głośnika, nalewając kawę do kubeczka. Samochód napełnił się aromatem kofeiny zmieszanej z charakterystycznym zapachem rozgrzanego termosu. Ostrożnie upiła mały łyk. Napój był mocny i słodki, Jacek przesadził z cukrem. W dodatku bez mleka. „Taka daje najlepszego kopa” — zawyrokował. „Latte to sobie możesz pić w domu, przed telewizorkiem. Nie zapominaj, że przed tobą dziewięć godzin jazdy. Przy dobrych wiatrach”.
— No to co się stało, zmieniałaś koło? — Joasi wyraźnie kończyła się cierpliwość.
— Nie, no coś ty. Stanęłam obok całodobowej monopolki, sprzedawca był tak miły… — zawiesiła głos.
— Ty to masz szczęście — cmoknęła Joasia. — Przystojny jakiś?
Agata aż się uśmiechnęła się na wspomnienie wymoczkowatego, pryszczatego blondyna w nylonowym fartuchu, który przeklinając na czym świat stoi, podnosił jej samochód na zardzewiałym lewarku.
— Skrzyżowanie Brada Pitta z Pierce’em Brosnanem — odparła, dopijając kawę. Już nie parzyła w język, ale jej smak nie polepszył się ani na jotę. — Czekaj chwilkę — poprosiła znowu. Zakręciła termos, przeciągnęła się i poprawiła pasy. — Jestem — powiedziała do głośnika, kiedy udało jej się wniknąć między przeładowane samochody sunące wężykiem po szosie.
— Prosiłam, żebyś pojechała rano, pociągiem… — Joasia znów przełączyła się na tryb starszej siostry.
— Za późno. Gdy o to prosiłaś, byłam już za Gdańskiem.
— No tak — zgodziła się z nią Joanna. — Wracam na salę. Nie wzięłam szlafroka i cała jestem skostniała — dodała zmęczonym głosem.
— Najwyższa pora, jutro będziesz nieprzytomna.
— I co z tego? Wyśpię się na stole — odparła siostra z sarkazmem.
— Oj tam, nie dramatyzuj. Jutro wieczorem już nie będziesz o niczym pamiętała… — Przyhamowała gwałtownie, bo na poboczu pojawił się rudy ogon lisa. Zwierzę przestraszyło się świateł samochodu i szybko zniknęło między drzewami. — Trzymaj się, siostra — dodała, naciskając pedał gazu. Wskaźniki na desce rozdzielczej błyskawicznie powędrowały do góry. — Będzie dobrze.
— Dobrze raczej nie będzie, ale dziękuję. — Joasia wyraźnie posmutniała. — Ty też uważaj na siebie. Jakby znowu coś się popsuło, dzwoń po pomoc drogową, nie zatrzymuj, broń Boże, obcych samochodów! — ostrzegła.
— Okej, będę machać tylko znajomym!
— Agata!
— No, zmykaj już na tę salę. Zaraz cię dorwie jakaś pielęgniarka, zobaczysz!
— Idę, idę. — W telefonie coś skrzypnęło. — Dobranoc, do jutra.
— Do jutra — odpowiedziała Agata, ale nie wyłączyła telefonu. Joanna również tego nie zrobiła, z głośnika wciąż dobiegały jakieś szelesty i poświstywania. Po chwili nałożył się na nie cichy głos Joanny:
— Siostra…? Wiesz…
Agata poczuła nagły niepokój, głos Joanny zabrzmiał dziwnie grobowo.
— Tak? Co się stało? — spytała szybko.
Siostra milczała, więc powtórzyła pytanie.
— Nic się nie stało — odparła Joasia miękko. — Kocham cię.
Agata poczuła łzy napływające jej pod powieki.
— To nie może być rak, Joasiu — powiedziała cicho, mając nadzieję, że siostra nie wyczuje w jej głosie niepewności. — Jesteś za młoda. Mama była przecież…
— Wiem, wiem, dużo starsza — dokończyła Joasia. — Problem w tym, Agatko, że na raka chorują nawet niemowlęta… — Westchnęła głęboko, po czym się rozłączyła.
Deszcz przestał padać, niebo na wschodzie zabarwiło się na pomarańczowo. Pomijając dwa punkciki światła w oddali, szosa była zupełnie pusta. Jakby wszystkie tiry odfrunęły do tirowego nieba. Uwagę Agaty zwróciła mijana właśnie jasno oświetlona karczma stylizowana na stary młyn. Jak duża musi być tęsknota ludzi za wiejskim klimatem, zastanawiała się, skoro większość znajdujących się przy głównych trasach restauracji nosi to miano? Karczma, gospoda, zajazd — drewniane molochy, czasem ozdobione dodatkowo wiatrakiem czy wielką beczką. Kiedyś z Jackiem skusili się na obiad w czymś podobnym i później bardzo tego żałowali. Porcje były ogromne, rachunek jeszcze większy.
Sielanka nie trwała długo. Nagle między drzewami pojawiła się sarna. Nie przystając nawet na chwilę, rzuciła się na drogę, wprost pod forda Agaty. Kobieta instynktownie odbiła w lewo, równocześnie naciskając hamulec. Zwierzę otarło się o bok auta. Pęd powietrza odrzucił je na pobocze. Kilka razy przekoziołkowało w głąb lasu. Roztrzęsiona Agata zjechała z drogi. Otworzyła drzwiczki i wysiadła z samochodu. Oddychała głęboko, wpatrując się w pustą jezdnię. Nagle zamajaczył na niej jakiś cień, w którym po chwili rozpoznała sarnę. Zwierzę wróciło na asfalt i teraz podrygiwało na nim w dziwacznym, epileptycznym tańcu. Agata przyglądała się pląsom sarny jak zahipnotyzowana. Z odrętwienia wytrącił ją dopiero widok szeroko rozstawionych świateł, które pojawiły się znienacka za trzęsącym się stworzeniem. Mało myśląc, rzuciła się w jego kierunku.
— Uciekaj z tej drogi! No, spieprzaj stąd! — wydawała rozpaczliwe okrzyki.
Sarna stanęła i zwróciła głowę w stronę kobiety. W ciemności zamigotały czarne, lśniące oczy zwierzęcia.
— Rany boskie, uciekaj! — powtórzyła Agata łamiącym się głosem.
Sarna zaczęła wolnym krokiem przesuwać się w jej kierunku, jakby ją rozumiała. Nagle jednak zatrzymała się i zawróciła. Po chwili zniknęła pod kołami autokaru.
Agata poczuła mocny podmuch powietrza, pojazd nawet nie zwolnił. Zacisnęła powieki niczym dziecko oglądające w telewizji brutalną scenę i jak ono po kilku sekundach znów je otworzyła. Tułów sarny z rozrzuconymi bezładnie nogami leżał w kałuży krwi na środku ulicy, odcięta głowa, na której nadal lśniły szeroko otwarte paciorki oczu, toczyła się dwa metry dalej.
— Co jeszcze, do cholery? — Kobieta pokręciła głową, tłumiąc odruch wymiotny. Nagle dotarło do niej, że to wszystko, co jej się przytrafiło na trasie: złapanie gumy, tir, a teraz ta martwa sarna, to nie jest przypadek, że to zapowiedź, ostrzeżenie. Przed czym? Nawet bała się pomyśleć.
Dojechała do szpitala z niemal dwugodzinnym poślizgiem. Parking pękał w szwach, z trudem udało jej się znaleźć wolny pasek asfaltu obok śmietnika. Panował wściekły upał, przez uchylone okno wpadał kwaśny odór rozkładających się odpadków. Śmieci leżały wszędzie — wystawały z kubłów, pokrywały betonową podłogę, ktoś wrzucił nawet plastikowe butelki na rozgrzany, metalowy daszek.
Agata zasunęła okno i otworzyła drzwiczki. Wystarczyło jedno spojrzenie na szpital, a jej ciało zaczęło dygotać jak w febrze. Musiała stoczyć ze sobą prawdziwą walkę, zanim wreszcie stanęła na chodniku.
Szła wolno zacienioną alejką, co parę kroków mijając chorych z balkonikami. Odwracała wzrok onieśmielona ich cierpieniem. W końcu zatrzymała się przed schodami. Szerokie, granitowe, z zielonymi poręczami, na których wykwitły strupy rdzy, wyglądały identycznie jak przed laty. Nawet znajdujące się u szczytu rozchwiane truchło popielniczki pamiętało dawne czasy. Do pełni obrazu brakowało tylko stojącej obok niego wychudzonej kobiety w seledynowym szlafroku i żółtej apaszce na głowie.
Trudno byłoby zliczyć, ile razy Agata wbiegała po tych schodach. Z burozielonym wojskowym plecakiem przewieszonym przez ramię i płócienną siatką, w której znajdowały się, w zależności od potrzeb, soki, owoce albo zupa w termosie. Potem już tylko słoiczki z papką dla niemowląt, obrzydliwe śmierdzące pulpy bez smaku, na których widok Agacie robiło się niedobrze. Nic dziwnego, że mama wyciskała przez zęby dokładnie taką ilość, jaką córka wcześniej włożyła jej do ust plastikową łyżeczką.
Stając na pierwszym schodku, Agata musiała złapać się poręczy. Atak paniki się nasilał. Miała ochotę zadzwonić do Jacka, ale nie było szans, żeby trzęsącymi się rękami znalazła komórkę w zabałaganionej torebce. Zresztą jak mąż mógłby jej pomóc? Był sześćset kilometrów stąd.
— Wszystko w porządku? — Mijająca ją szczupła dziewczyna w jasnozielonej sukience rzuciła jej zaniepokojone spojrzenie.
— Tak, dziękuję — wydusiła z siebie Agata.
— Na pewno? — Dziewczyna przyglądała jej się spod zmarszczonych brwi.
— Na pewno. — Agata kiwnęła lekko głową, na tyle, na ile pozwoliła jej zesztywniała szyja.
Młoda kobieta przez chwilą patrzyła na nią uważnie, po czym postukując obcasami, ruszyła do góry.
Agata oddychała głęboko. Dotlenione serce zaczynało zwalniać, żelazna obręcz na szyi też trochę się poluzowała. Agata zacisnęła zęby i krok za krokiem zaczęła wspinać się do drzwi.
Pomalowany na szaro hol zdobiły gigantyczne sztuczne kwiaty w doniczkach. Pod jednym z nich wciśnięty w krzesełko siedział łysy staruszek w spranym, brązowym szlafroku, spod którego wystawała plastikowa torebka wypełniona czerwonawą cieczą. Za ladą z dykty, stojącą w głębi korytarza Agata zauważyła otyłą kobietę w granatowym fartuchu.
— Obuwie ochronne! — Na widok nowego gościa woźna wyraźnie się ożywiła.
— Już, już. — Agata posłusznie wrzuciła złotówkę do blaszanej skrzynki schowanej za przywiędłą paprotką.
Z niebieską folią naciągniętą na sandałki weszła na schody. Lęk już jej nie paraliżował, ale nadal nie czuła się dobrze. Najchętniej obróciłaby się na pięcie i po prostu stąd wybiegła. Na zalane słońcem podwórze, na ulicę, do sklepu, restauracji. Do życia!
Na półpiętrze natknęła się na wysokiego bruneta, którego twarz wydała jej się znajoma. On też przyglądał się jej, jakby nie była mu obca.
— Piotr? — spytała.
Na ślubnych fotografiach, którymi kilka miesięcy wcześniej rozentuzjazmowana Joanna zasypała jej skrzynkę mailową, szwagier wyglądał znacznie poważniej niż teraz. Może dlatego, że tam ubrany był we frak i muszkę, a teraz miał na sobie bojówki i glany. Mimo to poznała go niemal od razu.
— Agata? — Twarz mu się rozjaśniła.
Potaknęła.
— Witaj! — Podała mu rękę. Szwagier ujął jej dłoń i mocno ją ścisnął.
— Miło mi cię poznać — powiedział.
Kiedy się uśmiechnął, zewnętrzne kąciki oczu otoczyły dziesiątki drobnych zmarszczek. Agata nie nazwałaby jego urody klasyczną, miał na to zbyt blisko osadzone oczy, zdecydowanie jednak należał do interesujących mężczyzn.
— Gdzie Joasia? — spytała, rozglądając się wokół siebie, jakby spodziewała się, że siostra przyczaiła się gdzieś w pobliżu.
— Na sali operacyjnej, wzięli ją tam jakieś dziesięć minut temu — odparł Piotr i uśmiech błyskawicznie zniknął mu z twarzy.
— Już? — Agata nie potrafiła ukryć zawodu.
— No tak, ktoś im tam wypadł z grafiku… — odparł mężczyzna, wydobywając z czeluści kieszeni kilka dwuzłotówek.
— Tak bardzo chciałam zobaczyć się z nią przed zabiegiem, pewnie na mnie czekała… Nie mogłam się do niej dodzwonić. Wiesz, stałam w korku, był wypadek… — Nie miała ochoty wracać do masakry, którą zobaczyła za Łodzią, ale czuła, że musi jakoś wytłumaczyć się szwagrowi ze spóźnienia. — Śmiertelny — dodała, aż się wzdrygając na wspomnienie czarnego BMW bez szyby i przewróconego motocykla ze zmiażdżoną kierownicą. Przy pojazdach na poboczu, oddalone od siebie o kilka metrów, leżały dwa wybrzuszone czarne worki. Przejeżdżając obok, nie mogła oderwać wzroku od wystających z nich sportowych butów. Odwróciła głowę dopiero, gdy zauważyła wypływającą spod plastiku strużkę ciemnej krwi.
— Niedobrze — odrzekł, marszcząc czoło. — Ale Joasią się nie martw, dostała rano „głupiego jasia”, spała prawie cały czas. — Ręka mężczyzny ściskająca monetę zastygła w powietrzu. — Co dla ciebie? — spytał.
Agata miała ochotę na kawę, szybko doszła jednak do wniosku, że kolejnej dawki kofeiny jej serce mogłoby już nie przetrzymać. Stojąc w korku, chyba z nudów, wypiła zawartość termosu do dna.
— Melisa jest? — zażartowała.
— Nie, ale jest czekolada. Też poprawia nastrój.
— To niech będzie czekolada — odparła. — Oddam ci pieniądze. — Sięgnęła do torebki.
Szwagier spojrzał na nią z ukosa.
— Nie żartuj.
— No dobrze, to ja w takim razie funduję następną kolejkę — odrzekła, biorąc w palce gorący styropianowy kubek. — Gdzie teraz?
— Sala operacyjna jest na pierwszym piętrze. — Piotr wskazał Agacie schody. — Do góry i w lewo.
— Do góry i w lewo — powtórzyła ze ściśniętym gardłem. Lęk rozładowany trochę dzięki rozmowie ze szwagrem wrócił do niej jak bumerang.
Korytarz przed salą operacyjną przypominał ciemny tunel. Odłupane kafelki, spękana emalia, rząd zgniłozielonych, plastikowych krzeseł z połączonymi metalowym prętem oparciami, na ścianach jakieś ponure medyczne informacje. Obraz nędzy i rozpaczy.
Wyglądało na to, że operacja Joanny jeszcze trwa. Za mleczną szybą dwuskrzydłowych drzwi prowadzących na salę co rusz pojawiały się jakieś cienie.
— Długo to trwa — zauważyła Agata, dopijając czekoladę. Właściwie napój kakaopodobny, słodki i lurowaty. Gdyby kupiła go sobie sama, już dawno wylądowałby w koszu.
Piotr spojrzał na Agatę dziwnie spłoszony. Nie odzywał się do niej, odkąd weszli na piętro. Agata uznała to za naturalne, pewnie denerwował się tak jak ona, teraz jednak, kiedy zobaczyła niepewny wzrok szwagra, doszła do wniosku, że za tym milczeniem coś się kryje.
— Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, ile powinno — odparł po chwili, przekładając nerwowo pusty kubek z jednej ręki do drugiej.
Miał niewielkie jak na mężczyznę dłonie. Szczupłe, krótkie palce wieńczyły czyste, równo obcięte paznokcie w kształcie migdałów. Na serdecznym palcu prawej ręki błyszczała złota obrączka. Agata odruchowo spojrzała na swoje ręce, na których nie było żadnej biżuterii. Nie lubiła pierścionków, obrączkę miała na palcu tylko w dzień ślubu. Jacek nie miał o to do niej żalu, choć sam ze swoją prawie się nie rozstawał.
Sposób, w jaki szwagier mówił i fakt, że nie patrzy jej w oczy, utwierdziły Agatę w przekonaniu, że ma jej do przekazania jakąś niezbyt przyjemną wiadomość. Ale co miałoby to być, teraz, kiedy operacja jeszcze trwa?
— Wydaje mi się, że krócej. — Rzuciła mu uważne spojrzenie.
Piotr westchnął głęboko, przez twarz przebiegł mu nagły skurcz.
— Agata, powinnaś o czymś wiedzieć… — Przygryzł wargi.
— Tak? — Żołądek w sekundzie podszedł jej do gardła.
— Joasia nie była z tobą zupełnie szczera… — zamilkł na chwilę — nie chciała, żebyś się martwiła… Planowała powiedzieć ci dziś rano, ale nie zdążyłyście się zobaczyć…
— Joasia ma raka, tak? — bardziej stwierdziła, niż zapytała.
Przytaknął.
— Skąd wiesz? — spytała cicho.
Na ostatnim krześle usiadła właśnie zapłakana, młoda kobieta z rocznym chłopcem, łudząco podobna do Juliette Binoche. Dziecko przycupnęło przy matce i zaczęło wyskrobywać brud spomiędzy kafelków. Zanim kobieta zdążyła zareagować, władowało sobie brudny palec do buzi. Zniecierpliwiona matka uderzyła malca w rączkę. Twarz dziecka wykrzywiła się jak na obrazie Muncha, a po chwili korytarz wypełnił jego głośny płacz.
— Zrobili biopsję — odrzekł Piotr.
— I Joasia nic mi nie powiedziała? — Agata poczuła się jak przekłuty balonik. Miała ochotę rozpłakać się w głos jak dzieciak obok. — Dlaczego wcześniej nie poszła do lekarza, dlaczego nie zrobiła USG albo mammografii? — Pokręciła głową.
W głębi duszy od początku obawiała się takiego finału, a jednak okazało się, że spodziewać się czegoś, a przeżyć to naprawdę, to dwie zupełnie różne sprawy.
— A ty się badasz? — spytał Piotr, wzruszając ramionami.
Nie odpowiedziała. Prawda jest taka, że nie była w niczym lepsza od siostry. Nie badała sobie piersi, nie zrobiła badań genetycznych, nigdy nie miała USG. Może wynikało to ze strachu, a może z czegoś zupełnie innego. Miała na ten temat swoją teorię.
Malec przestał wreszcie płakać. Usiadł obok matki i położył jej głowę na kolanach. Agata jak zaczarowana wpatrywała się w dłoń kobiety, gładzącą syna po włosach.
— Ta diagnoza jest pewna? — zwróciła się do szwagra, który siedział zamyślony, wpatrując się w kamienicę za oknem.
— Podobno tak — odrzekł.
Spojrzał na nią, a wtedy dostrzegła, że ma wilgotne oczy. Szybko przeniosła wzrok na drzwi sali operacyjnej, za którymi nagle zrobiło się głośniej. Po chwili jedno skrzydło rozwarło się z donośnym skrzypnięciem, potem dołączyło do niego drugie. W świetle drzwi pojawiło się łóżko na kółkach.
Piotr zerwał się z krzesła, zrobiła to samo.
— Pan Czarnecki? — Gruba pielęgniarka pchająca wózek zwróciła się do Piotra. — Żona jest już po operacji.
Joanna miała kredowobiałą twarz, niemal identycznego koloru jak prześcieradło, którym była przykryta. Kiedy Piotr dotknął jej włosów, na ułamek sekundy otworzyła oczy.
— Boli — szepnęła, ledwo poruszając wargami.
Widok siostry wzruszył Agatę. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w rękę Joanny, leżącą na prześcieradle. Pod czerwonym plastikiem wenflonu wykwitł duży siniak w kształcie gruszki. Agacie wydawało się, że patrzy na dłoń chorej mamy. Przez półtora roku choroby ciągle ją kłuli. Agata szybkim ruchem starła łzę, która wypłynęła jej na policzek. Kilka razy odetchnęła głęboko. Nie, nie mogę się teraz rozkleić, upomniała się. Jeszcze raz wzięła głęboki wdech. Z obojętnym wyrazem twarzy spojrzała na siostrę, która wciąż miała zamknięte oczy.
— No, jedziemy, proszę się odsunąć — huknęła jej nad uchem pielęgniarka. Agata posłusznie odeszła na bok, a siostra dziarskim krokiem, jakby wózek, który pchała, ważył parę deko, a nie kilkadziesiąt kilogramów, zaczęła przemierzać korytarz.
Idąc razem ze szwagrem za łóżkiem Joanny, przygnębiona Agata nie mogła oprzeć się wrażeniu, że podążają w kondukcie żałobnym. „Rak to nie wyrok” — pocieszała się usłyszanym niedawno w telewizji zdaniem, a jednak były to tylko słowa. Płaskie i zupełnie bez znaczenia. Dla niej rak był wyrokiem. Nie znała osobiście nikogo, kto wyszedłby cało z tej choroby. Mama, sąsiadka — pani Matylda, której konanie widziała na własne oczy jako dwunastoletnia dziewczynka, pani Teresa z biblioteki, pani Alina z sąsiedniego pensjonatu, białogórski woźnica Andrzej… Wszyscy, jak napisano by w tabloidach, przegrali z chorobą. Po roku albo dwóch.
Obok drzwi oddziału intensywej terapii natknęli się na młodą dziewczynę. Miała na sobie fioletowy szlafrok, łysą głowę częściowo przykrywała wełniana opaska. Z zapadniętymi policzkami i nienaturalnie dużymi oczami przypominała postać z japońskiej kreskówki. Przemierzając szpitalny korytarz, co chwila mijali ludzi do złudzenia przypominających oświęcimskich więźniów, żaden z chorych nie przykuł jednak uwagi Agaty w równym stopniu jak ta dziewczyna. Może dlatego, że okrągłe, dziecinne rysy tak brutalnie zderzyły się w jej twarzy z wyniszczeniem spowodowanym chorobą?
— Pani Jolu — zwróciła się do niej pielęgniarka sztucznie łagodnym głosem, jakiego używa się w stosunku do małych dzieci — niech pani wraca do łóżka, bo się pani przeziębi.
Dziewczyna nie zareagowała, nawet się nie poruszyła, jakby miała na uszach niewidzialne słuchawki. Agata mimowolnie spojrzała jej w oczy. Pustka, jaką w nich zobaczyła, przejęła ją grozą.
Na oddział pielęgniarka pozwoliła wejść tylko Piotrowi.
— Na minutkę — zastrzegła, wyjmując z metalowej szafy płaszcz ochronny. Podała go mężczyźnie, a on szybko wsunął ręce w szerokie rękawy.
— Trzymaj się, siostrzyczko. Wszystko będzie dobrze. — Agata pochyliła się nad Joanną. Siostra chyba nie spała, bo między powiekami pojawił się wąski pasek oczu. Za chwilę jednak zniknął, co Agata przyjęła z ulgą. Dzięki temu siostra nie zobaczyła łez na jej policzkach. Otarła je wierzchem dłoni i zwróciła się do szwagra, który przekraczał właśnie próg oddziału:
— Poczekam tu.
Kiwnął głową i wszedł do środka. Za nim wtoczył się skrzypiący wózek z Joasią.
Agata stanęła przy oknie. Przyglądając się szarym dachom upstrzonym czarnymi kleksami kominów i wijącym się w dole wąskim wstążkom ulic, czuła się tak, jak wtedy, gdy jako siedemnastolatka czekała tu na ojca po operacji mamy. Nie wspominała tamtego wieczoru od kilkunastu lat, a jednak teraz potrafiła przywołać go niemal minuta po minucie. Zgarbioną sylwetkę taty wchodzącego przez szklane drzwi, płacz skurczonej na ławce Joasi i siebie samą, w ulubionej sztruksowej kurtce w kolorze zgniłej zieleni i przeciwsłonecznych lenonkach założonych na włosy, przemierzającą nerwowym krokiem szpitalny korytarz.
* * *
Piotr pojawił się w drzwiach oddziału po kwadransie. Skurczony, z głową schowaną w ramionach przypominał zmokłego ptaka.
— I co? — spytała.
Spojrzał na nią półprzytomnie.
— Jedziemy do domu, już mnie tam dzisiaj nie wpuszczą, umówiłem się z pielęgniarką, że będę dzwonił — odparł. Nagle przyspieszył i nie oglądając się na szwagierkę, zniknął w drzwiach klatki schodowej.
— Rozmawiałeś z jakimś lekarzem? — spytała, kiedy na półpiętrze zrównali się krokiem. Nie zatrzymał się, nawet na nią nie spojrzał. — Piotr! — Złapała go za nadgarstek.
Stanął. Miał bladą, zmęczoną twarz.
— Tak — odparł krótko.
— I co? Dlaczego jesteś taki zdenerwowany? Co ci powiedział?
Piotr przymknął oczy.
— Miała mastektomię — wyrzucił z siebie w końcu.
— Mastektomię? — powtórzyła. — To znaczy, że usunęli jej pierś? Jest tak źle? — Nogi ugięły się pod Agatą, musiała oprzeć się o ścianę.
— Nie wiem. Lekarz nie chciał ze mną dzisiaj o tym rozmawiać. Kazał przyjść jutro.
Agata usiadła na schodach. Nagle opuściły ją wszystkie siły. Czuła się jak szmaciana laleczka, niezdolna do najmniejszego ruchu. Przechodzący obok ludzie wydali jej się papierowi, a parne powietrze, wpadające przez uchylone okno, martwe i pozbawione tlenu. Piotr przykucnął obok, zakrywając twarz rękami. Przez chwilę siedzieli tak w milczeniu, połączeni wspólnym bólem.
— Już wie? — Agata pierwsza przerwała ciszę.
— Powiedzą jej wieczorem, przyjdzie jakiś psycholog czy ktoś… — Piotr sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyjął stamtąd paczkę papierosów. Spojrzała na niego zaskoczona; Joasia mówiła, że jej mąż nie pali. — Chodź na zewnątrz — skinął na nią ręką.
Przed szpitalem panował ruch niczym w centrum Katowic. Chorzy, odwiedzający, personel. Twarze, twarze, twarze. I stale pobrzękujące w tle wózki z talerzami, od których Agacie zaczęło dzwonić w uszach.
— Ale co mówił lekarz, jaki to typ guza, jakie są rokowania? — zapytała, kiedy znaleźli się na ławce przy schodach.
— Wiem tylko, że węzły chłonne są czyste. Chirurg powie mi resztę, kiedy przyjdę jutro do gabinetu — odpowiedział Piotr, pocierając zapałką o pudełko. Przyłożył płomień do końcówki papierosa i zaciągnął się głęboko.
— Poczęstujesz mnie? — Nagle naszła ją ochota na papierosa.
Paliła rzadko, dla towarzystwa albo po to, żeby się uspokoić. Zapach dymu tytoniowego wzmagał w niej poczucie bezpieczeństwa. Pewnie miało to związek z ciocią Leną, siostrą mamy, jedną z najważniejszych kobiet w życiu Agaty. Spędzając z nią czas, była zmuszona tonąć w chmurze dymu, bo ciocia wypalała dwie paczki dziennie. W pokoiku dwa metry na dwa.
— Jasne, przepraszam. — Piotr zaczął obmacywać kieszeń spodni. Podał jej otwartą paczkę. Kiedy włożyła papierosa do ust, przyłożył do niego tlącą się zapałkę.
Nikotyna trochę ją otumaniła. Znieczuliła na ból. Piotr też wydawał się spokojniejszy.
— Idziemy? — spytał, kiedy skończyli palić.
Skinęła głową. Zgasili papierosy na ziemi i wrzucili je do kosza na śmieci.
Nagle powietrze przeciął piskliwy dźwięk telefonu. Minęło parę sekund, zanim zamyślona Agata zorientowała się, że to dzwonek jej komórki. I kilka następnych, zanim udało jej się znaleźć między papierami, kluczami i długopisami telefon.
— To mój mąż. Przepraszam na chwilę — zwróciła się do Piotra, oddalając się o kilka kroków.
— Agatka? Wszystko w porządku? — usłyszała głos Jacka. Mąż był wyraźnie zdenerwowany. Nic dziwnego, zapomniała do niego zadzwonić, a na stacji benzynowej za Toruniem, kiedy rozmawiali ostatni raz, obiecała, że odezwie się, jak tylko dotrze na miejsce.
— Tak, jestem już w Bytomiu. Przepraszam, kochanie, że nie zadzwoniłam wcześniej. Tyle się tu dzieje… — tłumaczyła się, robiąc kółka jak na spacerniaku.
— Dzięki Bogu, tak się o ciebie martwiłem, dzieciaku — westchnął z ulgą. — Myślałem, że coś ci się stało.
— Nie, wszystko okej. To znaczy… — zawiesiła głos.
— Tak?
— Ze mną wszystko jest w porządku, tylko z Joasią… — Rzuciła okiem na Piotra, który wciąż siedział na ławce. — Opowiem ci o wszystkim później, zadzwonię, jak będziemy w domu.
— Dobrze. — W głosie Jacka wyczuła rezygnację. — To będę czekał.
— W pensjonacie wszystko w porządku? Kwiatkowscy pojechali? Nie zatkali odpływu w brodziku piaskiem jak w zeszłym roku? — spytała, idąc powoli w kierunku Piotra.
— Nie, nie zatkali. Wszystko okej.
— A ci nowi z Warszawy? Jacy są?
— Normalna rodzina. Trochę głośni, ale w granicach przyzwoitości.
— Dobrze. No to kończę. Pa, pa, kocham cię.
— Kocham cię. Na pewno wszystko dobrze? W czasie drogi nic złego się nie zdarzyło?
— Nie — skłamała, wiedząc, że jeśli zacznie opowiadać o sarnie, kole i śmiertelnym wypadku za Łodzią, nie oderwie się od telefonu przez najbliższą godzinę. Zawsze twierdziła, że jakaś część Jacka jest kobietą, był wyjątkowym jak na mężczyznę gadułą. — Uciekam. — Nie czekając na odpowiedź, wyłączyła telefon i wrzuciła go do torebki. Potem szybkim krokiem dołączyła do szwagra, który wstał już z ławki i wolno szedł w stronę parkingu.
Zatrzymali się przy czarnej toyocie. Piotr wyjął z kieszeni kluczyk i nakierował pilota na samochód. Światła zamigotały na pomarańczowo, czemu towarzyszyło głośne ćwierknięcie.
— Co u męża? — zapytał.
— Martwił się. Obiecałam, że zadzwonię, jak dojadę na miejsce, ale z tego wszystkiego zapomniałam.
Agata spojrzała w górę, wystawiając twarz do słońca. Czując na policzkach ciepłe promienie, pomyślała, że wszystko się ułoży, że może faktycznie rak to nie wyrok i Joasia z tego wyjdzie. Mimo mastektomii i całej tej potwornej historii z mamą w tle.
— Był przeciwny mojej samotnej podróży — dodała, spoglądając na szwagra.
— No, Joasia też się denerwowała. Odważna jesteś.
— Chciałam po prostu przy niej być. — Agata posmutniała. Optymistyczna myśl odeszła równie szybko, jak się pojawiła. — A może ja pojadę swoim samochodem? — Zerknęła w stronę stojącego nieopodal forda.
— Nie, będzie lepiej, jeśli ja poprowadzę — odrzekł Piotr szybko.
Propozycja szwagra była Agacie na rękę. Ogarniało ją coraz większe zmęczenie, chyba nadchodził kryzys po nieprzespanej nocy. Zabrała ze swojego samochodu walizkę i termos, po czym wróciła do Piotra. Nie miała dużego bagażu; jeśli chodzi o podróże, była minimalistką. W zupełności wystarczało jej parę koszulek z krótkim rękawem, dwie pary dżinsów, jakaś spódnica, kilka par majtek i szczoteczka do zębów. No i, oczywiście, ze dwie grube książki. Bez nich nie ruszała się ani na krok. Jacek twierdził, że jest uzależniona od czytania, ona nazwałaby to po prostu pasją. Uwielbiała biblioteki, a w dobrej księgarni mogłaby spędzić cały dzień.2
Jechali w milczeniu. Mimo zdenerwowania Piotr prowadził spokojnie i pewnie. Za oknem przesuwały się jak w kalejdoskopie bytomskie kamienice. Wysokie, ceglane familoki z oknami pokrytymi kurzem i pajęczynami i łyse place bez trawy zabudowane brzydkimi komórkami zrobiły na Agacie przygnębiające wrażenie. Na Pomorzu odzwyczaiła się od takich widoków. Fakt, niektóre domostwa na wsi też były zaniedbane, ale nie do tego stopnia. W Białogórze nie czuło się nędzy, jaka unosiła się wraz z kurzem na śląskich ulicach. Nędzy i beznadziei.
Piekary Śląskie — miasto, w którym wychowała się Agata, a teraz mieszkała Joasia z mężem — odróżniało się pozytywnie od otaczających je śląskich aglomeracji. Może dlatego, że co roku przyjmowało tysiące pielgrzymów, wędrujących do cudownego obrazu Matki Boskiej w zabytkowej bazylice. Władze miasta dbały, żeby centrum dobrze się prezentowało. Nowe chodniki, oświetlenie, ławeczki, klomby z kwiatami. Brakowało tylko rynku, na którym mieszkańcy mogliby udzielać się towarzysko, tak jak w innych miastach. Oddalone od centrum dzielnice prezentowały się nieco skromniej. Kozłowa Góra, rodzinna miejscowość Agaty, należała do jednej z przyjemniejszych. Sąsiadująca z lasami, polami i malowniczym zalewem przypominała wieś. Zresztą była wsią — aż do początku lat siedemdziesiątych, kiedy wraz z paroma innymi miejscowościami przyłączono ją do Piekar.
Okolicę, w której znajdował się dom Joanny, będący kiedyś także domem Agaty, można by nazwać willową; nie zbudowano tam żadnych bloków, a wyłącznie domy jednorodzinne, byłoby to jednak miano zdecydowanie na wyrost. Budynki, w przeważającej części szarobure klocki z początku lat osiemdziesiątych, willami z całą pewnością nie były.
Jak ja mogłam wytrzymać w tym miejscu ponad dwadzieścia lat? — zastanawiała się Agata, otwierając skrzypiącą furtkę. Wytrzymała, co więcej, jako dziecko kochała to miejsce. Może dlatego, że wyglądało wtedy zupełnie inaczej? Nie przypominało wybetonowanego więzienia, jakim było teraz. Działkę rodziców otaczały nieużytki albo pola uprawne. Było wystarczająco dużo miejsca, żeby zagrać w piłkę, znaleźć stokrotki i mlecze na wianki czy bawić się w podchody. Ciekawe, gdzie spędzają czas współczesne dzieciaki? Na ulicy, na podwórkach, za zamkniętymi na cztery spusty bramami? Głupie pytanie — ofuknęła się. — Współczesne dzieci spędzają czas przed komputerami.
Joannie też zaczęła chyba przeszkadzać wszechobecna szarzyzna, bo zamieniła kwadratowy placyk przed domem w prawdziwy angielski ogród. Podwórko wypełniło się kolorowymi kwiatami, a szary, betonowy mur — spadek po rodzicach, gęsto obrosły pnącza. Siostra kupiła też nowe meble ogrodowe na taras: huśtawkę wyściełaną kwiecistym materiałem, drewniane ławki z poduszkami i stolik.
— Będziemy miały gdzie plotkować — zapowiedziała, dzwoniąc wiosną do Agaty. — Naprawdę, jest pięknie. Zresztą sama zobaczysz! — emocjonowała się.
Rzeczywiście, było pięknie. Widok kipiących kolorami rabatek wcale jednak Agaty nie ucieszył. Przeciwnie, sprawił jej ból podobny do tego, który muszą czuć żałobnicy, stojąc nad otwartym grobem w piękny, słoneczny dzień.
— Ładnie tu — zauważyła mimo to.
Idący za nią Piotr mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi. Przez całą drogę milczał. Ona zresztą też nie miała ochoty na rozmowę. Nie była typem wypłakującym się przyjaciółkom do telefonu. Zresztą od dawna ich nie miała. Może była zbyt wymagająca? Chciała, żeby kobiety, z którymi była blisko, zachowywały się lojalnie, żeby nie rozpowiadały jej tajemnic, a w decydującym momencie miały odwagę stanąć po jej stronie. Murem. Niestety, żadna z licznych przyjaciółek, które przewinęły się przez jej życie, nie spełniła pokładanych w niej nadziei.
Joasi Agata nigdy nie nazwałaby przyjaciółką. Była po prostu siostrą, a to zupełnie inna kategoria. Agata ją kochała, ale niekoniecznie zawsze lubiła, nie mówiąc o rozumieniu. Czasem zastanawiała się, czy na pewno ona i Joasia są córkami tych samych rodziców, tak wiele ich różniło. Agata była humanistką, molem książkowym, Joasia ścisłowcem; Agata była bałaganiarą, Joasia pedantką; Agata mogła obejść się bez sukienek, biżuterii i make-upu, Joasia na szpileczkach i w pełnym makijażu bez względu na okoliczności była kwintesencją kobiecości. No i ostatnia różnica: Agata zupełnie nie widziała się w roli matki, Joasia zaś obsesyjnie marzyła o urodzeniu dziecka.
— Pójdę pod prysznic — zwróciła się do szwagra, jak tylko przekroczyli próg domu. — Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko — dodała szybko.
Kiedy mieszkała tutaj tylko Joasia, Agata czuła się w domu siostry zupełnie swobodnie, niemalże jak u siebie, teraz jednak sytuacja była inna, bo to Piotr był gospodarzem.
— Nie, oczywiście, że nie. — Piotr postawił jej walizkę na podłodze przy garderobie. — Świeże ręczniki są w szafce pod umywalką — dodał.
— Wiem.
— No tak, pewnie, że wiesz. — Uśmiechnął się przepraszająco. — Będziesz spała…?
— W gabinecie taty, jak zawsze.
— Okej, zaniosę tam twój bagaż.
Szwagier zdjął buty i założył kapcie. Sięgnął do wnętrza szafki, z której wyjął parę skórzanych papuci dla Agaty. Wziął walizkę i zaczął wspinać się po drewnianych schodach. Każdy kolejny krok powodował głośne skrzypnięcie. No tak, schody były w kiepskim stanie już wtedy, kiedy mieszkali tu całą rodziną. Rozchybotane, ze zdartą w paru miejscach politurą. „Pewnie Joasia i Piotr będą je niedługo zmieniać” — pomyślała Agata, rozglądając się wokół siebie. Na razie dom wyglądał niemal identycznie jak za życia taty. Joasia zostawiła nawet wielkie akwarium w ganku, które tata zamontował na metalowym regale po śmierci mamy. Obok postawił stolik i skórzany fotel na biegunach. Spędzał w nim całe godziny, wpatrzony w bezmyślnie krążące po szklanym naczyniu rybki. Może chciał w ten sposób odczarować to miejsce, zatrzeć wspomnienie sosnowej trumny, zabić zapach cytrynowego odświeżacza, którym spryskali firanki, kiedy leżały tam zwłoki mamy?
— Dziękuję. — Minęła się ze szwagrem na schodach.
— Zejdź na dół, jak się już odświeżysz, przygotuję coś do jedzenia — powiedział.
Wyjmując ciuchy na przebranie, Agata myślała o tym, że powinna była jednak wynająć pokój w pobliskim hotelu. Głupio tak siedzieć Piotrowi na głowie. Owszem, był sympatyczny, owszem, mimo że się nie znali, od razu znaleźli wspólny język, jednak czym innym są pojedyncze rozmowy, a czym innym spędzanie ze sobą dwudziestu czterech godzin na dobę.
Piotr zaskoczył Agatę in plus. Spodziewała się przemądrzałego, nadpobudliwego faceta w typie poprzedniego narzeczonego siostry, tymczasem szwagier okazał się mężczyzną miłym, spokojnym i trochę nawet zamkniętym w sobie. Agata lubiła takich ludzi, może dlatego, że sama była raczej wycofana. Jak płachta na byka działały na nią osoby próbujące w każdej sytuacji skupić na sobie uwagę, trochę w typie jej siostry.
Joanna od dzieciństwa była gwiazdą. Bardzo ładna, od pierwszych lat podstawówki cieszyła się powodzeniem u płci przeciwnej, Agata czuła się przy niej jak Kopciuszek. „Też jesteś śliczna” — pocieszała ją mama, kiedy zwierzała się jej ze swoich kompleksów. „Dla mnie najpiękniejsza”. Niestety, opinii mamy nie podzielali chłopcy ze szkoły. Do trzeciej klasy liceum Agata kochała się wyłącznie platonicznie. Jej uroda rozbłysła dopiero przed maturą. Nagle dowiedziała się, że jest interesująca, zgrabna, ma świetny biust i tyłek. Mężczyźni komplementowali nawet jej twarz — brązowe oczy i wystające kości policzkowe. „Jak u modelki” — słyszała. Na drugim roku studiów pofarbowała mysie włosy na ciepły brąz. Nowy kolor okazał się strzałem w dziesiątkę. Dzięki podkreślonym rysom jej twarz stała się bardziej wyrazista. Ostatecznie dowartościował ją Jacek. Zakochany bez pamięci w młodszej o dwadzieścia lat żonie nie szczędził jej komplementów.
Łazienka Joanny lśniła czystością. U niej wszystko zawsze było na swoim miejscu: szczoteczki do zębów w szklanym kubku, śnieżnobiałe szlafroki w równie białej szafie w rogu łazienki, świeże, złożone w kosteczkę ręczniki pod umywalką. Joaśka wrodziła się w ojca, który nawet książki w swoim gabinecie układał w porządku alfabetycznym. Mama była zupełnie inna. Okna myła dwa razy w roku, kurze ścierała raz w tygodniu. Wolała napić się kawy z przyjaciółką niż kolejny raz zmywać podłogę. Agata zastanawiała się, jak to możliwe, że rodzice mimo tak wielu różnic świetnie się dogadywali. Tylko raz słyszała, jak się kłócą — szeptem, tak, żeby ich córki się nie zorientowały.
Zdjęła spodnie i koszulkę i stanęła w brodziku. Przez chwilę kręciła kurkami, próbując nadać wodzie właściwą temperaturę. W końcu wsunęła się pod chmurę gorącej wody. Stojąc w zaparowanej kabinie, czuła, jak powoli odzyskuje siły.
Zmieniła koszulkę i majtki, a zamiast dżinsów założyła rozkloszowaną, oliwkową spódnicę do kostek. Jacek uważał, że mimo ascetycznego stylu Agata ma w sobie dużo powabu. „Robisz wszystko, żeby ukryć swoją kobiecość, a ona i tak emanuje z każdego centymetra twojego ciała” — powtarzał jak mantrę. Rzeczywiście, nie przepadała za ostentacyjnym ubiorem: krótkimi spódniczkami, głęboko wyciętymi dekoltami, pantoflami na wysokich obcasach. W takim stroju czułaby się jak niewolnica na targu. Albo białoruska prostytutka oczekująca na klientów w krzakach pod mostem. Lubiła prostotę: jakaś koszulka, dżinsy, a jeśli spódnica, to długa i szeroka. Do tego buty na płaskim obcasie. Nie nosiła biżuterii, malowała tylko oczy. Przypominała w tym mamę. Ona też nigdy się nie malowała, podobno miała uczulenie na tusz do rzęs, a z biżuterii nosiła wyłącznie obrączkę i złotą koniczynkę na wąskim łańcuszku.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki