- W empik go
Wędrówka po Wielko-Polsce i Mazowszu - ebook
Wędrówka po Wielko-Polsce i Mazowszu - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 305 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta, która nasze padoły przebiega,
I samem tylko nieszczęściem się pasie
Jędza niezgody;
Krasicki
U wód w Baden-Baden na pierwszem piętrze w jednej z lepszych oberży zebrało się małe towarzystwo polskie, aby po swojemu przy herbacie i gawędce wieczór przepędzić. A że to działo się w roku 1832 domyśleć się łatwo można, że jeżeli nie całe, to przynajmniej w części składało się z braci tułaczów. I tak też w istocie było: z pięciu osób dwie były w podróży temczasowej, a trzy? – eh! także nie w wiecznej, ho i oni w wówczas tak myśleli jak my dzisiaj o lepszych czasach dla Pol – ski. Do pierwszych należał sędziwy a zamożny ślachcic kaliski, siedzący na kanapie w białej chustce na szyi, w spodniach bez strzemiączek, które aż pod kolana zachodziły, kiedy dla wygody nogę na nogę zakładał; i córka jego która stojąc przy okrągłym stoliku herbatę nalewała. Do drugich policzymy naprzód pana hrabiego Edwarda, z zacnej familii noszącej ten tytuł od pół wieku, a wiedzieć należy, że on w Polsce w trzeciej generacyi jest równie świetny jak gdzie indziej w trzydziestej: wszystko względne na tym świecie, a my tak późno się cywilizujemy!! Edward prócz zbytniej namiętności do zabaw i wielkiej słabości w używaniu swojej distynkcyi socyalnej, w której trudno co złego lub dobrego upatrzyć, oprócz pieczęci austryjackiej na dyplomie, był zacny młodzieniec, ozdobiony w ostatniej wojnie zasłużonym krzyżem, pełen gustu, nie tylko w ubraniu i rozmowie, ale we wszystkiem, bo znał czuł i lubił co piękne i dobre. Lecz właśnie jego słabości, a nawet i przymioty ubiegały się nawzajem, aby go zrobić przyjemnym, lubionym młodzieńcem, ale do niczego. Bawił on teraz od kilku tygodni w Baden, umizgał się z pańska do poczciwych niemek, żartował z niemców którzy go szanowali, bo czytał Kanta, Goetego i Szlegla; znał się na malarstwie, architekturze i muzyce; i zawsze im dowiódł co chciał w polityce. Z resztą dla liberalnych niemców ma coś nadzwyczaj pociągającego każdy pan popularny – ale, boć to tak wszędzie przed rewolucyą. Co po rewolucyi to co innego; w tenczas czy słusznie, czy niesłusznie, to bierze chętka aby go powiesić. Edward jakiś czas grał w wista i diskutował o Czartoryskim i Skrzyneckim z kolegami, w krótce jednak sprzykrzyło mu się to życie. "Już mam póty ich fajki i ich polityki" mówił o nich pokazując na gardło. Ściskał się więc z niemi za ręce przy spotkaniu, ale unikał jak mógł ich towarzystwa. Zabrał znajomość z kilkoma domami angielskiemi, umizgał się do Miss Sara, Miss Fany, a u mężczyzn zrobił sobie poszanowanie, przez bystry dosyć dowcip, szczęśliwe wysłowienie, znajomość języków i szerokie chociaż bezładne wiadomości; miał bowiem zupełnie pańskie wychowanie. Widok jednak polaków ciemiężył go w Baden: czemu sobie nie jadą do zakładu, myślił sobie w duszy, te niemcy do reszty im głowy przewrócą; już z dziesięciu wielkich ludzi napotkałem; to czysta epidemia – a niezgrabne, a brudne, a jak po francuzku mówią? aż uszy bolą! żeby to tałałajstwo zostało było w Polsce, i nie robiło krzyku po Europie, to by i dla nas i dla nich prędzej co można było zrobić. I tak mięszając prawdę z nie prawdą, słuszną krytykę z sarkazmami, obmawiał poczciwą emigracyą, i na śmiech wystawił tych, których za jej czoło uważał. Skądże to całe nieukontentowanie pana hrabiego pochodziło? Oto sądził z kilku głupców, wszystkich, co płacząc, kraj opuszczali, co dziś mimo tysiąca wyskoków, uchybień, zagmatwania zdań i doktryn świecą wśród ludów Europy, jako gwiazdy porozrzucane w nocy samolubstwa i szalbierstw, jako świadki żyjące poświęcenia i patriotizmu rodu ludzkiego. Taki był pan Edward siedzący na drugim końcu kanapy, z równem zaniedbaniem, jak sądzimy, pan Raślicki, jednak z większą układnością, i w gustownem ubraniu! Drugi z tułaczów był major Trękański, liczący lat czterdzieści i pięć, szpakowaty z wypomadowanemu czarnemi wąsami, twarzy rumianej, postawy wysokiej a prostej. Trzeci na koniec nazywał się Władysław Zawiła. Poznać w nim łatwo syna ślacheckiego domu kaliskiego, bo wyraz twarzy naprzemian słodki i hardy maluje Wielkopolanina, a ruchy, gest i mowa, ani wpływem szkół pruskich, ani sąsiedztwem baronów śląskich nieskażone. Stał on o parę kroków od stolika, trzymał filiżankę z herbatą w obydwu dłoniach, a z pochylonego czoła i brwi zmarszczonych widać że myśli; a ze zburzonych obliczów i ust przyciętych widać że myśli te, są przedłużeniem gwałtownej i przytłumionej rozmowy. O czem że była rozmowa? Gospodarze rozmawiają o zbożu, wojacy o bitwach, kupcy korzenni o pieprzu, a wygnańcy polityczni o polityce. To ich stan i nadzieja, i kto ich w tem chce przerobić, bredzi wyraźnie. Rozmowa między naszymi panami była żywa, i nawet za żywa; skończona przez uszanowanie, dla pana Raślickiego, który ich u siebie z polską szczerością ale z powagą przyjmuje. Najniezgrabniejszy z nich major, przerwał jednakże pożądane milczenie, wymawiając donośnym głosem, i z gorzkim uśmiechem słowa najdrażliwsze dla Zawiły: "Oj tak, tak, panie Władysławie, republika w Polsce, a tem bardziej w wojsku na kata się nie zdała." Zagadnięty młodzian podniósł zwolna oczy, za trzymał je nieco na twarzy majora, i z flegmą spuścił je znowu na swoją filiżankę; hrabia się uśmiechnął z niezgrabności majora i z zimnej krwi Władysława, a pan Raślicki z wyraźnem nieukontentowaniem kiwnął głową i machnął ręką, jakby chciał mówić: "dajcie pokój do licha." Ale wyrazy majora najwięcej uderzyły pannę Annę bo twarz jej bladawą żywy okrył rumieniec, a oczy jej zwrócone ku Zawile, zdawały się czekać z trwogą nowego wybuchu z jego gwałtownych piersi.
Panna Anna, majętna jedynaczka, liczyła lat dwadzieścia, a może i więcej. Do piętnastego roku była, zdrowa, żywa i czerstwa; ale w tym właśnie wieku, kiedy zaczynają się zacierać rysy dziecinne, kiedy uczucia rozkwitając w sercu zaczynają wy – bijać się, rozlewać i grać na twarzy dziewiczej; w tym ślicznym poranku piętnastego lata Anna popadła w ciężką chorobę. Bóg uchował jedyne dziecko panu Raślickiemu, lecz trzy długie lata przewlokły się w smutnej niespokojności, i choroba, jak zostawiła zdrowie bez młodzieńczej czerstwości, tak piękność bez blasku owego, który rozlewa urok naokoło, podbija błahe umysły, i czasem wyczerpuje serce samejże dziewicy. Został jej inny rodzaj niewieściego wdzięku, podobny do pięknej duszy, której ogień walką tysiąca uczuć zwolniał, serce się ukołysało i trudna myśl dojrzała. Złagodzony ogień wielkiego czarnego oka nie wolał: klękajcie I ale kochajcie! a lekki rumieniec nie obudzał żądzy, ale przyciągał łagodnie. Nie dla nie] były korony balów, ale mogła być królową czułego serca.
Od kilku już tygodni pan Raślicki u wód bawił; Edward i Władysław bywali u niego codziennie jak dawni znajomi, bo znajomość była z Polski. Wprawdzie Władysława już on był dawno niewidział, gdyż matka jego przeniosła się była do Warszawy dla edukacyi syna na kilka lat przed rewolucyą. Wakacye nawet nie przepędzał w kaliskiem ale u jednego z wujów osiadłego pod Krakowem. Teraz pan Raślicki przywiózł mu z domu wiadomość i pieniądze, uściskał go od matki, i polubił na nowo, bo widział w nim dobre serce, wiele zdatności; a niepostrzegał żadnej fanfaronady i błahości naszych paniczów – co się podobało niezmiernie staremu polakowi. Mówił o nim, że jak szał wywietrzeje, będzie z niego dobry sąsiad i dobry obywatel. Brał kiedy mógł jego stronę w nieustających diskussyach z hrabią Edwardem, a gdy postrzegł że się Apostoł ludzkości zagmatwał w utopiach i systematach, to uśmiechając się poklepał go po ramieniu i rzekł: Oj panie Władysławie, podobnoby to jeszcze trudniej było wykonać plany niż je wytłumaczyć, a i tak się plączesz. Anna znała także Władysława, wśród tysiąca illuzyj umiała dostrzedz wzniosłą duszę młodzieńca; wśród burzliwej mowy zrozumieć zaród tęgiego charakteru. Takie zalety przyciągną zawsze kobietę wyższych pojęć; to jest łapka na nią, jeżeli pedantyzm żeński nie wysuszył jej serca. Natura, która rozlata wszędzie doskonałą harmoniją, nadała także szczególniejszy pociąg burzliwej młodzieży do kobiet słodkich i myślących spokojnie: ona chce ugłaskać lwie serca pieszczoną ręką łagodnej dziewicy. Przyjaźń tej pięknej pary rosła codziennie, widocznie. On w największym zapędzie, na jej lekki, proszący uśmiech łagodniał; w niej radość błyszczała, kiedy Władysław trafnym a szczerym wyrazem zbił sceptycyzm hrabiego, co często wśród sentymentalnych deklamacyi przedzierał się i czerniał, jak brudna woda którą, ulice wielkiego miasta do czystej rzeki naniosą. To upokarzało hrabiego, i nie lubił Władysława, ale też Władysław w dwójnasób oddawał mu jego nieprzyjaźń, a Anna drżała na jego przyjście, jak na jaki znak złowieszczy. Pan Raślicki zimno go także przyjmował, a major który często w domu bywał, próżno suszył głowę, aby odgadnąć przyczynę tej szczególnej niechęci ojca i córki do hrabiego, tak wszędzie lubionego młodzieńca, nareście zdecydował że to musi być jakaś stara familijna nieprzyjaźń, i często powtarzał w duszy.
szczęśliwa to okoliczność dla tego półgłówka Zawiły, boby go pewno pan hrabia odsadził od bogatej jedynaczki.
O w pół do dziesiątej goście wzięli za kapelusze i wyszli; na ulicy powiedzieli sobie wzajemnie dobranoc i każdy ruszył w swoję stronę; hrabia na bal, major spać, a Władysław za miasto i długo chodził jeszcze po górach i dumał. Po wyjściu gości Anna pocałowała rękę ojca, i poszła pomodlić się i zasnąć jeśli można, a pan Raślicki włożywszy ręce w kieszenie, przechadzał się po pokoju i myślił. Wreszcie stanął przy stoliku, wyjął prawą rękę, postukał palcami i rzekł z westchnieniem: "dobre dzieci – lubią się." Ale on szaławiła jeszcze: mógłby figla spłatać jakiego, i ostatnie jedyne dziecię mi zgubić – trzeba poczekać. Lecz co dobry to dobry chłopiec, prawdziwa krew ślachecka bez tytułów i koligacyj szwabskich lub moskiewskich. Aż miło taką młodzież widzieć, pełen ognia, koszulęby oddał dla przyjaciela, a duszę dla kraju. Demokrata – Boże drogi! jak i on i jego system się wyszumią, to z niego będzie zacny obywatel i z systemu coś. Duch święty im dobrą myśl natchnął a oni nią wichrzą – ale przyjdzie ona w dobre ręce, da Pan Bóg!!! Chodził jeszcze czas jakiś po pokoju, i kiedy niekiedy zmarszczył brew i westchnął; potem wszedł do pobocznej izby i długo się modlił; wreszcie zawołał na sługę, rozebrał się i zasnął spokojnie. Jeden z tych starych ojców naszych, których lak rzadko już dzisiaj nam młodym napotkać się zdarza, dobry polak, pobożny katolik, co umiał z godnością dom utrzymać z powagą kochać dziecko, co nie cierpiał u siebie swawoli a jednak z uprzejmością gościa przyjął i zabawił. Jeżeli z początku nie umiał się otrząsnąć zwad wieku, w którym był wychowany, w ostatnich latach jednak nie widać było u niego ani pijatyki w domu, ani ekonomów z nahajem; kart, moskali i szampana nie nawidzil.. Lubił młodzież; cieszył się z jej chęci do nauk, i wstrzemięźliwości od trunków; bolał nad brakiem religii, uszanowania Ula starszych i kobiet, i zbytkiem zarozumiałości. Takiego sposobu myślenia, obyczajów i gustu, był stary pan Raślicki obywatel z kaliskiego.ROZSTANIE SIĘ.
Gdy się tak we mnie żal z miłością swarzy,
Na wyższe miejsce wstąpiłem;
Jeszczem chciał światła zachwycić jej twarzy;
Którą pomału gubiłem.
Karpiński.
Już dobrze się zmierzchło, kiedy panna Anna kazała przynieść światło do pokoju. Pan Raślicki wyszedł pod wieczór z majorem, i pewno daleko zapuścili się w piękne okolice Badeńskie, bo ich dotąd nie widać. Anna słaba, jak się to jej często wydarza została sama w domu, aby książkę dokończyć zaczętą; czytanie bowiem jest jej ulubioną zabawą. Dziś jednak myśl była za bardzo roztargniona: położyła książkę i cały czas ze spuszczoną głową z założonemi rękami w jednem miejscu prze – pędziła. Służący wszedł, postawił jednę świecę na stole, drugą na fortepianie i wyszedł, a ona nawet nie zmieniła postawy. W tem drzwi się otworzyły i hrabia wyświeżony wbiegł żywo do pokoju. Anna zapłoniła się nieco, wstała zwolna, i głębokim a zimnym ukłonem przywitała gościa.
"Spotkałem na przechadzce" pana Raślickiego, rzecze Edward "i dowiedziałem się od niego że pani cierpiąca; niespokojny przyszedłem sam ojej zdrowie zapytać." Lekkie schylenie głowy było podziękowaniem za troskliwość. "Ale nie spodziewałem się panią samą dotychczas zastać, wiedząc jak ojciec pani o jej zdrowiu pamięta". – "Ja więcej o niego powinnam być niespokojna, że tak późno w wieczór przedłużył przechadzkę. " Równie zajmująca rozmowa trwała z dziesięć minut: wreszcie hrabia się podniósł, przeprosił że mimo chęci nie może jej towarzyszyć, aż do przybycia ojca, gdyż obiecał w jednym domu angielskim wcześnie przyjść na wieczór, i wyszedł mrucząc pod nosem na schodach: "ta biedna dziewczyna na sumieniu mi cięży; ale cóż robić? Ona jednak lepiej ma się teraz niż przed rokiem a Władysław ją w krótce zupełnie uleczy – i pobiegł na bal, W salonie panny Raślickiej inny gość go zastąpił: pan Władysław Zawiła. Ten wszedł wolno i siadając na kanapie której ona na jego przybycie nie opuściła, podał jej rękę i pytał o zdrowie "słabam była dzisiaj cały dzień, i głowa mi jeszcze cięży" odpowiedziała, pociągając jedną ręką po czole, a drugą opuszczając Władysławowi. On porwał ją i z czuciem całował; ale Anna wyjęła ją powoli, i patrząc na niego z lekkim i smutnym uśmiechem, rzecze: " tak się siostry nie całuje panie, Władysławie" – "Siostry? a skąd pokrewieństwo? jabym chciał żeby było i mam nadziejo że kiedyś będzie; ale dziś go jeszcze nie ma. A przecię od tego nazwiska sio zaczęło. Aleja na nim nigdym przestać nie myślił. Ah! ja mam taką siostrę co ma lat czterdzieści; lecz dla nas Anno (biorąc ją znowu za rękę aby do ust przycisnął,) lecz dla nas Anno, braterstwo, przyjaźń – to niedosyć!" – "Słuchaj Władysławie, ja ci szczerze powiadani, żem nigdy nie sądziła, aby nasza przyjaźń tak daleko zajść miała; nigdym nie sądziła, abym chora i smutna mogła zająć burzliwego młodzieńca, któremu tak świat otwarty jak jego wyobraźnia. Lecz widząc ślachetną, wzniosłą duszę twoję, polubiłam cię serdecznie, i myśliłam sobie: ten młody orzeł, żadnej niema na tym świecie pociechy, prócz potężnych skrzydeł na których buja wysoko; ale jak zmordowany spocznie, i olśnione oko zwróci od słońca, może potrzebuje kiedy niekiedy miększego uczucia, na któremby wytchnęła dusza, i nowych sit nabrała do lotu. To za poetycznie Władysławie, alem myśliła istotnie, że sam, wygnaniec, wśród obcych, kiedy cię tęskność ogarnie, wspomnisz mnie czasem, i pocieszysz sio tą mysią, że w rodzinnej ziemi, w sąsiedztwie wioski w której spędziłeś młodość, a może przy boku twojej starej matki masz przyjaciółkę i siostrę, co cię rozumi, co twój smutek dzieli." – "Ależ dla tego kochana Anno żeś tak myśliła, musisz ze mną – ze mną na zawsze zostać. Chora i smutna I ach kochana Anno! ja cię pielęgnować będę! ja cię rozweselę! i ty mnie nawzajem pocieszysz jednym z tych twoich lekkich, słodkich uśmiechów, co jak matę światełko rozjaśni i przymili twoje cudowne usta. A myślisz że to dla wygnańca świetna i balowa dama? że wesoły dowcip rozgrzeje jego serce? Te meteory ziemskie dla szczęśliwych co mają złoto i ojczyznę, albo dla tych nareszcie co nie myślą o niej. Nie raz gdym się nachodził po Paryżu dzień cały i kiedym wieczorem wszedł smutny do mej szczupłej celi; kiedym wśród nieustającego łoskotu, ruchu i życia wielkiego miasta, sam jeden zaczął dumać o kraju, o przyjaciołach wygnanych i poległych, o smutnym i wdowim losie własnym; o wtenczas Anno! za wszystkie królowe świata niedałbym jednej twojej pieszczoty, któraby mnie utuliła w żalu. O Anno! ty mnie nie znasz jeszcze: nie ten co śmierci się nie bat co się panu nie ukłoni, i często z zapałem wybuchnie, nie ten płakać nie umie. Serce pełne ognia, często i żal ściśnie!"