Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wędrówka po Wielko-Polsce i Mazowszu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wędrówka po Wielko-Polsce i Mazowszu - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 305 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP.

Ta, któ­ra na­sze pa­do­ły prze­bie­ga,

I sa­mem tyl­ko nie­szczę­ściem się pa­sie

Ję­dza nie­zgo­dy;

Kra­sic­ki

U wód w Ba­den-Ba­den na pierw­szem pię­trze w jed­nej z lep­szych obe­rży ze­bra­ło się małe to­wa­rzy­stwo pol­skie, aby po swo­je­mu przy her­ba­cie i ga­węd­ce wie­czór prze­pę­dzić. A że to dzia­ło się w roku 1832 do­my­śleć się ła­two moż­na, że je­że­li nie całe, to przy­najm­niej w czę­ści skła­da­ło się z bra­ci tu­ła­czów. I tak też w isto­cie było: z pię­ciu osób dwie były w po­dró­ży tem­cza­so­wej, a trzy? – eh! tak­że nie w wiecz­nej, ho i oni w wów­czas tak my­śle­li jak my dzi­siaj o lep­szych cza­sach dla Pol – ski. Do pierw­szych na­le­żał sę­dzi­wy a za­moż­ny ślach­cic ka­li­ski, sie­dzą­cy na ka­na­pie w bia­łej chu­st­ce na szyi, w spodniach bez strze­mią­czek, któ­re aż pod ko­la­na za­cho­dzi­ły, kie­dy dla wy­go­dy nogę na nogę za­kła­dał; i cór­ka jego któ­ra sto­jąc przy okrą­głym sto­li­ku her­ba­tę na­le­wa­ła. Do dru­gich po­li­czy­my na­przód pana hra­bie­go Edwar­da, z za­cnej fa­mi­lii no­szą­cej ten ty­tuł od pół wie­ku, a wie­dzieć na­le­ży, że on w Pol­sce w trze­ciej ge­ne­ra­cyi jest rów­nie świet­ny jak gdzie in­dziej w trzy­dzie­stej: wszyst­ko względ­ne na tym świe­cie, a my tak póź­no się cy­wi­li­zu­je­my!! Edward prócz zbyt­niej na­mięt­no­ści do za­baw i wiel­kiej sła­bo­ści w uży­wa­niu swo­jej di­stynk­cyi so­cy­al­nej, w któ­rej trud­no co złe­go lub do­bre­go upa­trzyć, oprócz pie­czę­ci au­stry­jac­kiej na dy­plo­mie, był za­cny mło­dzie­niec, ozdo­bio­ny w ostat­niej woj­nie za­słu­żo­nym krzy­żem, pe­łen gu­stu, nie tyl­ko w ubra­niu i roz­mo­wie, ale we wszyst­kiem, bo znał czuł i lu­bił co pięk­ne i do­bre. Lecz wła­śnie jego sła­bo­ści, a na­wet i przy­mio­ty ubie­ga­ły się na­wza­jem, aby go zro­bić przy­jem­nym, lu­bio­nym mło­dzień­cem, ale do ni­cze­go. Ba­wił on te­raz od kil­ku ty­go­dni w Ba­den, umi­zgał się z pań­ska do po­czci­wych nie­mek, żar­to­wał z niem­ców któ­rzy go sza­no­wa­li, bo czy­tał Kan­ta, Go­ete­go i Szle­gla; znał się na ma­lar­stwie, ar­chi­tek­tu­rze i mu­zy­ce; i za­wsze im do­wiódł co chciał w po­li­ty­ce. Z resz­tą dla li­be­ral­nych niem­ców ma coś nad­zwy­czaj po­cią­ga­ją­ce­go każ­dy pan po­pu­lar­ny – ale, boć to tak wszę­dzie przed re­wo­lu­cyą. Co po re­wo­lu­cyi to co in­ne­go; w ten­czas czy słusz­nie, czy nie­słusz­nie, to bie­rze chęt­ka aby go po­wie­sić. Edward ja­kiś czas grał w wi­sta i di­sku­to­wał o Czar­to­ry­skim i Skrzy­nec­kim z ko­le­ga­mi, w krót­ce jed­nak sprzy­krzy­ło mu się to ży­cie. "Już mam póty ich faj­ki i ich po­li­ty­ki" mó­wił o nich po­ka­zu­jąc na gar­dło. Ści­skał się więc z nie­mi za ręce przy spo­tka­niu, ale uni­kał jak mógł ich to­wa­rzy­stwa. Za­brał zna­jo­mość z kil­ko­ma do­ma­mi an­giel­skie­mi, umi­zgał się do Miss Sara, Miss Fany, a u męż­czyzn zro­bił so­bie po­sza­no­wa­nie, przez by­stry do­syć dow­cip, szczę­śli­we wy­sło­wie­nie, zna­jo­mość ję­zy­ków i sze­ro­kie cho­ciaż bez­ład­ne wia­do­mo­ści; miał bo­wiem zu­peł­nie pań­skie wy­cho­wa­nie. Wi­dok jed­nak po­la­ków cie­mię­żył go w Ba­den: cze­mu so­bie nie jadą do za­kła­du, my­ślił so­bie w du­szy, te niem­cy do resz­ty im gło­wy prze­wró­cą; już z dzie­się­ciu wiel­kich lu­dzi na­po­tka­łem; to czy­sta epi­de­mia – a nie­zgrab­ne, a brud­ne, a jak po fran­cuz­ku mó­wią? aż uszy bolą! żeby to ta­ła­łaj­stwo zo­sta­ło było w Pol­sce, i nie ro­bi­ło krzy­ku po Eu­ro­pie, to by i dla nas i dla nich prę­dzej co moż­na było zro­bić. I tak mię­sza­jąc praw­dę z nie praw­dą, słusz­ną kry­ty­kę z sar­ka­zma­mi, ob­ma­wiał po­czci­wą emi­gra­cyą, i na śmiech wy­sta­wił tych, któ­rych za jej czo­ło uwa­żał. Skąd­że to całe nie­ukon­ten­to­wa­nie pana hra­bie­go po­cho­dzi­ło? Oto są­dził z kil­ku głup­ców, wszyst­kich, co pła­cząc, kraj opusz­cza­li, co dziś mimo ty­sią­ca wy­sko­ków, uchy­bień, za­gma­twa­nia zdań i dok­tryn świe­cą wśród lu­dów Eu­ro­py, jako gwiaz­dy po­roz­rzu­ca­ne w nocy sa­mo­lub­stwa i szal­bierstw, jako świad­ki ży­ją­ce po­świę­ce­nia i pa­trio­ti­zmu rodu ludz­kie­go. Taki był pan Edward sie­dzą­cy na dru­gim koń­cu ka­na­py, z rów­nem za­nie­dba­niem, jak są­dzi­my, pan Ra­ślic­ki, jed­nak z więk­szą układ­no­ścią, i w gu­stow­nem ubra­niu! Dru­gi z tu­ła­czów był ma­jor Trę­kań­ski, li­czą­cy lat czter­dzie­ści i pięć, szpa­ko­wa­ty z wy­po­ma­do­wa­ne­mu czar­ne­mi wą­sa­mi, twa­rzy ru­mia­nej, po­sta­wy wy­so­kiej a pro­stej. Trze­ci na ko­niec na­zy­wał się Wła­dy­sław Za­wi­ła. Po­znać w nim ła­two syna śla­chec­kie­go domu ka­li­skie­go, bo wy­raz twa­rzy na­prze­mian słod­ki i har­dy ma­lu­je Wiel­ko­po­la­ni­na, a ru­chy, gest i mowa, ani wpły­wem szkół pru­skich, ani są­siedz­twem ba­ro­nów ślą­skich nie­ska­żo­ne. Stał on o parę kro­ków od sto­li­ka, trzy­mał fi­li­żan­kę z her­ba­tą w oby­dwu dło­niach, a z po­chy­lo­ne­go czo­ła i brwi zmarsz­czo­nych wi­dać że my­śli; a ze zbu­rzo­nych ob­li­czów i ust przy­cię­tych wi­dać że my­śli te, są prze­dłu­że­niem gwał­tow­nej i przy­tłu­mio­nej roz­mo­wy. O czem że była roz­mo­wa? Go­spo­da­rze roz­ma­wia­ją o zbo­żu, wo­ja­cy o bi­twach, kup­cy ko­rzen­ni o pie­przu, a wy­gnań­cy po­li­tycz­ni o po­li­ty­ce. To ich stan i na­dzie­ja, i kto ich w tem chce prze­ro­bić, bre­dzi wy­raź­nie. Roz­mo­wa mię­dzy na­szy­mi pa­na­mi była żywa, i na­wet za żywa; skoń­czo­na przez usza­no­wa­nie, dla pana Ra­ślic­kie­go, któ­ry ich u sie­bie z pol­ską szcze­ro­ścią ale z po­wa­gą przyj­mu­je. Naj­nie­zgrab­niej­szy z nich ma­jor, prze­rwał jed­nak­że po­żą­da­ne mil­cze­nie, wy­ma­wia­jąc do­no­śnym gło­sem, i z gorz­kim uśmie­chem sło­wa naj­draż­liw­sze dla Za­wi­ły: "Oj tak, tak, pa­nie Wła­dy­sła­wie, re­pu­bli­ka w Pol­sce, a tem bar­dziej w woj­sku na kata się nie zda­ła." Za­gad­nię­ty mło­dzian pod­niósł zwol­na oczy, za trzy­mał je nie­co na twa­rzy ma­jo­ra, i z fleg­mą spu­ścił je zno­wu na swo­ją fi­li­żan­kę; hra­bia się uśmiech­nął z nie­zgrab­no­ści ma­jo­ra i z zim­nej krwi Wła­dy­sła­wa, a pan Ra­ślic­ki z wy­raź­nem nie­ukon­ten­to­wa­niem kiw­nął gło­wą i mach­nął ręką, jak­by chciał mó­wić: "daj­cie po­kój do li­cha." Ale wy­ra­zy ma­jo­ra naj­wię­cej ude­rzy­ły pan­nę Annę bo twarz jej bla­da­wą żywy okrył ru­mie­niec, a oczy jej zwró­co­ne ku Za­wi­le, zda­wa­ły się cze­kać z trwo­gą no­we­go wy­bu­chu z jego gwał­tow­nych pier­si.

Pan­na Anna, ma­jęt­na je­dy­nacz­ka, li­czy­ła lat dwa­dzie­ścia, a może i wię­cej. Do pięt­na­ste­go roku była, zdro­wa, żywa i czer­stwa; ale w tym wła­śnie wie­ku, kie­dy za­czy­na­ją się za­cie­rać rysy dzie­cin­ne, kie­dy uczu­cia roz­kwi­ta­jąc w ser­cu za­czy­na­ją wy – bi­jać się, roz­le­wać i grać na twa­rzy dzie­wi­czej; w tym ślicz­nym po­ran­ku pięt­na­ste­go lata Anna po­pa­dła w cięż­ką cho­ro­bę. Bóg ucho­wał je­dy­ne dziec­ko panu Ra­ślic­kie­mu, lecz trzy dłu­gie lata prze­wlo­kły się w smut­nej nie­spo­koj­no­ści, i cho­ro­ba, jak zo­sta­wi­ła zdro­wie bez mło­dzień­czej czer­stwo­ści, tak pięk­ność bez bla­sku owe­go, któ­ry roz­le­wa urok na­oko­ło, pod­bi­ja bła­he umy­sły, i cza­sem wy­czer­pu­je ser­ce sa­mej­że dzie­wi­cy. Zo­stał jej inny ro­dzaj nie­wie­ście­go wdzię­ku, po­dob­ny do pięk­nej du­szy, któ­rej ogień wal­ką ty­sią­ca uczuć zwol­niał, ser­ce się uko­ły­sa­ło i trud­na myśl doj­rza­ła. Zła­go­dzo­ny ogień wiel­kie­go czar­ne­go oka nie wo­lał: klę­kaj­cie I ale ko­chaj­cie! a lek­ki ru­mie­niec nie obu­dzał żą­dzy, ale przy­cią­gał ła­god­nie. Nie dla nie] były ko­ro­ny ba­lów, ale mo­gła być kró­lo­wą czu­łe­go ser­ca.

Od kil­ku już ty­go­dni pan Ra­ślic­ki u wód ba­wił; Edward i Wła­dy­sław by­wa­li u nie­go co­dzien­nie jak daw­ni zna­jo­mi, bo zna­jo­mość była z Pol­ski. Wpraw­dzie Wła­dy­sła­wa już on był daw­no nie­wi­dział, gdyż mat­ka jego prze­nio­sła się była do War­sza­wy dla edu­ka­cyi syna na kil­ka lat przed re­wo­lu­cyą. Wa­ka­cye na­wet nie prze­pę­dzał w ka­li­skiem ale u jed­ne­go z wu­jów osia­dłe­go pod Kra­ko­wem. Te­raz pan Ra­ślic­ki przy­wiózł mu z domu wia­do­mość i pie­nią­dze, uści­skał go od mat­ki, i po­lu­bił na nowo, bo wi­dział w nim do­bre ser­ce, wie­le zdat­no­ści; a nie­po­strze­gał żad­nej fan­fa­ro­na­dy i bła­ho­ści na­szych pa­ni­czów – co się po­do­ba­ło nie­zmier­nie sta­re­mu po­la­ko­wi. Mó­wił o nim, że jak szał wy­wie­trze­je, bę­dzie z nie­go do­bry są­siad i do­bry oby­wa­tel. Brał kie­dy mógł jego stro­nę w nie­usta­ją­cych di­skus­sy­ach z hra­bią Edwar­dem, a gdy po­strzegł że się Apo­stoł ludz­ko­ści za­gma­twał w uto­piach i sys­te­ma­tach, to uśmie­cha­jąc się po­kle­pał go po ra­mie­niu i rzekł: Oj pa­nie Wła­dy­sła­wie, po­dob­no­by to jesz­cze trud­niej było wy­ko­nać pla­ny niż je wy­tłu­ma­czyć, a i tak się plą­czesz. Anna zna­ła tak­że Wła­dy­sła­wa, wśród ty­sią­ca il­lu­zyj umia­ła do­strzedz wznio­słą du­szę mło­dzień­ca; wśród burz­li­wej mowy zro­zu­mieć za­ród tę­gie­go cha­rak­te­ru. Ta­kie za­le­ty przy­cią­gną za­wsze ko­bie­tę wyż­szych po­jęć; to jest łap­ka na nią, je­że­li pe­dan­tyzm żeń­ski nie wy­su­szył jej ser­ca. Na­tu­ra, któ­ra roz­la­ta wszę­dzie do­sko­na­łą har­mo­ni­ją, nada­ła tak­że szcze­gól­niej­szy po­ciąg burz­li­wej mło­dzie­ży do ko­biet słod­kich i my­ślą­cych spo­koj­nie: ona chce ugła­skać lwie ser­ca piesz­czo­ną ręką ła­god­nej dzie­wi­cy. Przy­jaźń tej pięk­nej pary ro­sła co­dzien­nie, wi­docz­nie. On w naj­więk­szym za­pę­dzie, na jej lek­ki, pro­szą­cy uśmiech ła­god­niał; w niej ra­dość błysz­cza­ła, kie­dy Wła­dy­sław traf­nym a szcze­rym wy­ra­zem zbił scep­ty­cyzm hra­bie­go, co czę­sto wśród sen­ty­men­tal­nych de­kla­ma­cyi prze­dzie­rał się i czer­niał, jak brud­na woda któ­rą, uli­ce wiel­kie­go mia­sta do czy­stej rze­ki na­nio­są. To upo­ka­rza­ło hra­bie­go, i nie lu­bił Wła­dy­sła­wa, ale też Wła­dy­sław w dwój­na­sób od­da­wał mu jego nie­przy­jaźń, a Anna drża­ła na jego przyj­ście, jak na jaki znak zło­wiesz­czy. Pan Ra­ślic­ki zim­no go tak­że przyj­mo­wał, a ma­jor któ­ry czę­sto w domu by­wał, próż­no su­szył gło­wę, aby od­gad­nąć przy­czy­nę tej szcze­gól­nej nie­chę­ci ojca i cór­ki do hra­bie­go, tak wszę­dzie lu­bio­ne­go mło­dzień­ca, na­re­ście zde­cy­do­wał że to musi być ja­kaś sta­ra fa­mi­lij­na nie­przy­jaźń, i czę­sto po­wta­rzał w du­szy.

szczę­śli­wa to oko­licz­ność dla tego pół­głów­ka Za­wi­ły, boby go pew­no pan hra­bia od­sa­dził od bo­ga­tej je­dy­nacz­ki.

O w pół do dzie­sią­tej go­ście wzię­li za ka­pe­lu­sze i wy­szli; na uli­cy po­wie­dzie­li so­bie wza­jem­nie do­bra­noc i każ­dy ru­szył w swo­ję stro­nę; hra­bia na bal, ma­jor spać, a Wła­dy­sław za mia­sto i dłu­go cho­dził jesz­cze po gó­rach i du­mał. Po wyj­ściu go­ści Anna po­ca­ło­wa­ła rękę ojca, i po­szła po­mo­dlić się i za­snąć je­śli moż­na, a pan Ra­ślic­ki wło­żyw­szy ręce w kie­sze­nie, prze­cha­dzał się po po­ko­ju i my­ślił. Wresz­cie sta­nął przy sto­li­ku, wy­jął pra­wą rękę, po­stu­kał pal­ca­mi i rzekł z wes­tchnie­niem: "do­bre dzie­ci – lu­bią się." Ale on sza­ła­wi­ła jesz­cze: mógł­by fi­gla spła­tać ja­kie­go, i ostat­nie je­dy­ne dzie­cię mi zgu­bić – trze­ba po­cze­kać. Lecz co do­bry to do­bry chło­piec, praw­dzi­wa krew śla­chec­ka bez ty­tu­łów i ko­li­ga­cyj szwab­skich lub mo­skiew­skich. Aż miło taką mło­dzież wi­dzieć, pe­łen ognia, ko­szu­lę­by od­dał dla przy­ja­cie­la, a du­szę dla kra­ju. De­mo­kra­ta – Boże dro­gi! jak i on i jego sys­tem się wy­szu­mią, to z nie­go bę­dzie za­cny oby­wa­tel i z sys­te­mu coś. Duch świę­ty im do­brą myśl na­tchnął a oni nią wi­chrzą – ale przyj­dzie ona w do­bre ręce, da Pan Bóg!!! Cho­dził jesz­cze czas ja­kiś po po­ko­ju, i kie­dy nie­kie­dy zmarsz­czył brew i wes­tchnął; po­tem wszedł do po­bocz­nej izby i dłu­go się mo­dlił; wresz­cie za­wo­łał na słu­gę, ro­ze­brał się i za­snął spo­koj­nie. Je­den z tych sta­rych oj­ców na­szych, któ­rych lak rzad­ko już dzi­siaj nam mło­dym na­po­tkać się zda­rza, do­bry po­lak, po­boż­ny ka­to­lik, co umiał z god­no­ścią dom utrzy­mać z po­wa­gą ko­chać dziec­ko, co nie cier­piał u sie­bie swa­wo­li a jed­nak z uprzej­mo­ścią go­ścia przy­jął i za­ba­wił. Je­że­li z po­cząt­ku nie umiał się otrzą­snąć zwad wie­ku, w któ­rym był wy­cho­wa­ny, w ostat­nich la­tach jed­nak nie wi­dać było u nie­go ani pi­ja­ty­ki w domu, ani eko­no­mów z na­ha­jem; kart, mo­ska­li i szam­pa­na nie na­wi­dzil.. Lu­bił mło­dzież; cie­szył się z jej chę­ci do nauk, i wstrze­mięź­li­wo­ści od trun­ków; bo­lał nad bra­kiem re­li­gii, usza­no­wa­nia Ula star­szych i ko­biet, i zbyt­kiem za­ro­zu­mia­ło­ści. Ta­kie­go spo­so­bu my­śle­nia, oby­cza­jów i gu­stu, był sta­ry pan Ra­ślic­ki oby­wa­tel z ka­li­skie­go.ROZ­STA­NIE SIĘ.

Gdy się tak we mnie żal z mi­ło­ścią swa­rzy,

Na wyż­sze miej­sce wstą­pi­łem;

Jesz­czem chciał świa­tła za­chwy­cić jej twa­rzy;

Któ­rą po­ma­łu gu­bi­łem.

Kar­piń­ski.

Już do­brze się zmierz­chło, kie­dy pan­na Anna ka­za­ła przy­nieść świa­tło do po­ko­ju. Pan Ra­ślic­ki wy­szedł pod wie­czór z ma­jo­rem, i pew­no da­le­ko za­pu­ści­li się w pięk­ne oko­li­ce Ba­deń­skie, bo ich do­tąd nie wi­dać. Anna sła­ba, jak się to jej czę­sto wy­da­rza zo­sta­ła sama w domu, aby książ­kę do­koń­czyć za­czę­tą; czy­ta­nie bo­wiem jest jej ulu­bio­ną za­ba­wą. Dziś jed­nak myśl była za bar­dzo roz­tar­gnio­na: po­ło­ży­ła książ­kę i cały czas ze spusz­czo­ną gło­wą z za­ło­żo­ne­mi rę­ka­mi w jed­nem miej­scu prze – pę­dzi­ła. Słu­żą­cy wszedł, po­sta­wił jed­nę świe­cę na sto­le, dru­gą na for­te­pia­nie i wy­szedł, a ona na­wet nie zmie­ni­ła po­sta­wy. W tem drzwi się otwo­rzy­ły i hra­bia wy­świe­żo­ny wbiegł żywo do po­ko­ju. Anna za­pło­ni­ła się nie­co, wsta­ła zwol­na, i głę­bo­kim a zim­nym ukło­nem przy­wi­ta­ła go­ścia.

"Spo­tka­łem na prze­chadz­ce" pana Ra­ślic­kie­go, rze­cze Edward "i do­wie­dzia­łem się od nie­go że pani cier­pią­ca; nie­spo­koj­ny przy­sze­dłem sam ojej zdro­wie za­py­tać." Lek­kie schy­le­nie gło­wy było po­dzię­ko­wa­niem za tro­skli­wość. "Ale nie spo­dzie­wa­łem się pa­nią samą do­tych­czas za­stać, wie­dząc jak oj­ciec pani o jej zdro­wiu pa­mię­ta". – "Ja wię­cej o nie­go po­win­nam być nie­spo­koj­na, że tak póź­no w wie­czór prze­dłu­żył prze­chadz­kę. " Rów­nie zaj­mu­ją­ca roz­mo­wa trwa­ła z dzie­sięć mi­nut: wresz­cie hra­bia się pod­niósł, prze­pro­sił że mimo chę­ci nie może jej to­wa­rzy­szyć, aż do przy­by­cia ojca, gdyż obie­cał w jed­nym domu an­giel­skim wcze­śnie przyjść na wie­czór, i wy­szedł mru­cząc pod no­sem na scho­dach: "ta bied­na dziew­czy­na na su­mie­niu mi cię­ży; ale cóż ro­bić? Ona jed­nak le­piej ma się te­raz niż przed ro­kiem a Wła­dy­sław ją w krót­ce zu­peł­nie ule­czy – i po­biegł na bal, W sa­lo­nie pan­ny Ra­ślic­kiej inny gość go za­stą­pił: pan Wła­dy­sław Za­wi­ła. Ten wszedł wol­no i sia­da­jąc na ka­na­pie któ­rej ona na jego przy­by­cie nie opu­ści­ła, po­dał jej rękę i py­tał o zdro­wie "sła­bam była dzi­siaj cały dzień, i gło­wa mi jesz­cze cię­ży" od­po­wie­dzia­ła, po­cią­ga­jąc jed­ną ręką po czo­le, a dru­gą opusz­cza­jąc Wła­dy­sła­wo­wi. On po­rwał ją i z czu­ciem ca­ło­wał; ale Anna wy­ję­ła ją po­wo­li, i pa­trząc na nie­go z lek­kim i smut­nym uśmie­chem, rze­cze: " tak się sio­stry nie ca­łu­je pa­nie, Wła­dy­sła­wie" – "Sio­stry? a skąd po­kre­wień­stwo? ja­bym chciał żeby było i mam na­dzie­jo że kie­dyś bę­dzie; ale dziś go jesz­cze nie ma. A prze­cię od tego na­zwi­ska sio za­czę­ło. Ale­ja na nim nig­dym prze­stać nie my­ślił. Ah! ja mam taką sio­strę co ma lat czter­dzie­ści; lecz dla nas Anno (bio­rąc ją zno­wu za rękę aby do ust przy­ci­snął,) lecz dla nas Anno, bra­ter­stwo, przy­jaźń – to nie­do­syć!" – "Słu­chaj Wła­dy­sła­wie, ja ci szcze­rze po­wia­da­ni, żem nig­dy nie są­dzi­ła, aby na­sza przy­jaźń tak da­le­ko zajść mia­ła; nig­dym nie są­dzi­ła, abym cho­ra i smut­na mo­gła za­jąć burz­li­we­go mło­dzień­ca, któ­re­mu tak świat otwar­ty jak jego wy­obraź­nia. Lecz wi­dząc śla­chet­ną, wznio­słą du­szę two­ję, po­lu­bi­łam cię ser­decz­nie, i my­śli­łam so­bie: ten mło­dy orzeł, żad­nej nie­ma na tym świe­cie po­cie­chy, prócz po­tęż­nych skrzy­deł na któ­rych buja wy­so­ko; ale jak zmor­do­wa­ny spo­cznie, i olśnio­ne oko zwró­ci od słoń­ca, może po­trze­bu­je kie­dy nie­kie­dy mięk­sze­go uczu­cia, na któ­rem­by wy­tchnę­ła du­sza, i no­wych sit na­bra­ła do lotu. To za po­etycz­nie Wła­dy­sła­wie, alem my­śli­ła istot­nie, że sam, wy­gna­niec, wśród ob­cych, kie­dy cię tę­sk­ność ogar­nie, wspo­mnisz mnie cza­sem, i po­cie­szysz sio tą my­sią, że w ro­dzin­nej zie­mi, w są­siedz­twie wio­ski w któ­rej spę­dzi­łeś mło­dość, a może przy boku two­jej sta­rej mat­ki masz przy­ja­ciół­kę i sio­strę, co cię ro­zu­mi, co twój smu­tek dzie­li." – "Ależ dla tego ko­cha­na Anno żeś tak my­śli­ła, mu­sisz ze mną – ze mną na za­wsze zo­stać. Cho­ra i smut­na I ach ko­cha­na Anno! ja cię pie­lę­gno­wać będę! ja cię roz­we­se­lę! i ty mnie na­wza­jem po­cie­szysz jed­nym z tych two­ich lek­kich, słod­kich uśmie­chów, co jak matę świa­teł­ko roz­ja­śni i przy­mi­li two­je cu­dow­ne usta. A my­ślisz że to dla wy­gnań­ca świet­na i ba­lo­wa dama? że we­so­ły dow­cip roz­grze­je jego ser­ce? Te me­te­ory ziem­skie dla szczę­śli­wych co mają zło­to i oj­czy­znę, albo dla tych na­resz­cie co nie my­ślą o niej. Nie raz gdym się na­cho­dził po Pa­ry­żu dzień cały i kie­dym wie­czo­rem wszedł smut­ny do mej szczu­płej celi; kie­dym wśród nie­usta­ją­ce­go ło­sko­tu, ru­chu i ży­cia wiel­kie­go mia­sta, sam je­den za­czął du­mać o kra­ju, o przy­ja­cio­łach wy­gna­nych i po­le­głych, o smut­nym i wdo­wim lo­sie wła­snym; o wten­czas Anno! za wszyst­kie kró­lo­we świa­ta nie­dał­bym jed­nej two­jej piesz­czo­ty, któ­ra­by mnie utu­li­ła w żalu. O Anno! ty mnie nie znasz jesz­cze: nie ten co śmier­ci się nie bat co się panu nie ukło­ni, i czę­sto z za­pa­łem wy­buch­nie, nie ten pła­kać nie umie. Ser­ce peł­ne ognia, czę­sto i żal ści­śnie!"
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: