- W empik go
Wędrówki Childe-Harolda - ebook
Wędrówki Childe-Harolda - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 297 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lorda Byrona
Tłómaczony z angielskiego przez
A. A. K.
Kraków
G. Gebethner i Spółka
1896
PRZEDMOWA.
Na wstępie do niniejszego przekładu (czwartego całkowitego, o ile mi wiadomo w piśmiennictwie naszem) (1), zamieszczam list lorda Byrona do przyjaciela, sir Jana Hobhouse (2), z dedykacyą czwartej pieśni "Wędrówek Childe-Harolda". Czynię to zaś dla tego, ażeby czytelnicy nasi, w przeważnej większości z osobistością i żywotem poety angielskiego mało, a może i wcale nie obznajmieni, mogli sobie z góry sprostować opaczne o nim wyobrażenie, jakieby się – (1) Pierwszy, Michała Budzyńskiego, wyszedł w oddzielnej książce w Petersburgu, w r. 1857; drugi, Krausego, drukowany był w tygodniku illustrowanym "Kłosy" w latach 1870 i następnych; trzeci, Kasprowicza, wydany w Warszawie w roku przeszłym.
(2) Sir Jan Cam Hobhouse, późniejszy lord Broughton of Gyffard, przeżył o lat kilkadziesiąt swego sławnego przyjaciela… za młodu uprawiał literaturę i między innemi cenny wydał opis podróży (z Byronem razem odbytej) po Albanii i innych krajach półwyspu Bałkańskiego. Od roku 1829 poświęcił się polityce, zostawszy… deputowanym do Izby Gmin i w rządach wigowskiego stronnictwa wysokie zajmował stanowiska; w gabinecie lorda Russel'a (1840 – 51) sprawował urząd ministra do spraw Wschodnio-Indyjskich. Umarł w roku 1809 przeżywszy lat 84
im z, niektórych miejsc poematu, a zwłaszcza z początkowych strof pieśni pierwszej nastręczyć musiało. Jedną z przywar lorda Byrona, odziedziczonych może po ojcu awanturniku i matce histeryczce, była szczególnego rodzaju fanfaronada oczerniania swojej osoby (w wynurzeniach poetyckich); fanfaronada co prawda rzadka nadzwyczaj między ludźmi w ogóle, a między piszącymi chyba bezprzykładna. Każdy woli przecie i usiłuje wydawać się za lepszego, niż jest. Po przejściu tedy nauk uniwersyteckich, po roku lub dwóch swobody i rozrywek światowych, literackiemi jednak pracami zawsze przeplatanych, zaledwie pełnoletni młody poeta, wybrawszy się obyczajem angielskich paniczów w podróż po świecie dla dopełnienia edukacyi, umyślił sobie w opisie tej podróży, niby rzecz ozdobną, przybranie pozorów zużytego rozpustnika i zniechęconego, na wszystko obojętnego odludka. Nie przeszkodziło to bynajmniej niezwykłemu powodzeniu i rozgłosowi dwóch pierwszych pieśni " Wędrówek", wydanych za powrotem do Anglii w półtrzecia roku po wyjeździe w pierwszą podróż. Dziwactwo wydało się tylko oryginalnem i nie brano go dosłownie, a pobłażliwość nie była trudną względem młodzieńca, należącego do najwyższej sfery towarzyskiej, para Wielkiej Brytanii, a nadewszystko genialnego poety, który literaturę ojczystą nowem zbogacał arcydziełem. W czytaniu zresztą "Wędrówek" rychło się zaciera niesmak samooczerniań ich autora; świetnie w nich wyrażone szlachetne uczucia, wspaniałe malowidła natury i ludzi, cześć porywająca dla wielkich idei i wielkich wspomnień, przekonywają dowodnie, iż nie w głowie zużytego rozpustnika i zimnego samoluba poezya taka zrodzić się musiała.
W liście poniższym tak się jawnie piękność duszy autora "Wędrówek" odsłania, że odczytawszy go, nikt lorda Byrona za jedno z jego Childe-Haroldem nie weźmie, choć w ciągu poematu jeden za drugiego ustawicznie mówi i oddzielić ich od siebie niepodobna. List brzmi:
Wenecya 2 stycznia 1818.
Kochany Hobhouse!
Po upływie lat ośmiu od napisania pierwszej do ukończenia czwartej pieśni "Wędrówek Childe-Harolda" całość gotową jest do wyjścia na widok publiczny. Nie dziwota, że w chwili rozstania z tak starym przyjacielem, zwracam się do starszego jeszcze i lepszego, – do świadka narodzin i końca tamtego, świadka, któremu większą winienem wdzięczność za towarzyskie korzyści z jego światłej przyjaźni, niżby się ode mnie należała – lubo i tej nie odmawiam – Childe-Haroldowi za wszelkie uznanie ze strony publiczności, jakie się przez poemat autorowi w udziale dostaje; – do towarzysza, z którym długa mię łączyła zażyłości wspólność pożycia, który czuwał przy mnie w chorobie, współczującym był w smutkach i pomyślnościach moich, dodawał mi ducha w przeciwnościach, był mi dobrą radą i podporą w niebezpieczeństwach, – do druha wypróbowanego i niezawodnego, – słowem do Ciebie.
Czyniąc tak przechodzę od zmyślenia do rzeczywistości; a poświęcając Ci w uzupełnionej, a przynajmniej zaokrąglonej postaci utwór poetycki najobszerniejszy, najbardziej przemyślany i najtreściwszy z dotychczasowych dzieł moich, pragnę przez to siebie samego zaszczycić; gdyż odwołuję się tym sposobem do wieloletniej poufałości z mężem, w którym wiedza z talentem, moc duszy z zacnością charakteru się kojarzą. Obejdziemy się obaj bez pochlebstw i pochlebiania; lecz szczere uznanie zawdy się w przyjaźni dopuszcza:
więc nie gwoli Tobie ani komubądź, lecz dla pofolgowania własnemu sercu, które nie wszędzie; a zwłaszcza ostatniemi czasy z życzliwością się ludzką spotykało, staram się niniejszem o zaletach Twoich świadczyć, a raczej o pożytku, jaki z nich na mnie samego spływał. Sama nawet data tego pisma, będąca rocznicą najsmutniejszego w życiu mojem dnia, który wszakże przyszłości mi nie zatruje, gdy mi Ty przyjaźni dotrzymasz, ani zdolności moich nie osłabi, – stanie się owszem odtąd przyjemniejszem dla obu nas wspomnieniem: przywoła nam mianowicie na pamięć moję tę próbę podziękowania Tobie za niezmienną życzliwość, jakiej nie wielu ludzi dało dowody i jakiej na sobie doznawszy nabiera się lepszego i o bliźnich i o sobie samym mniemania.
Nadarzyło nam się szczęśliwie, żeśmy wespół i różnemi czasy zwiedzili kraje z rycerskich wspomnień, z wielkich wypadków i baśni swych słynne: jako to Hiszpanię, Grecyą, Azya Mniejszą i Włochy; Ateny i Konstantynopol zajmowały nas przed kilku laty, a świeżo jeszcze Wenecya i Rzym. Poemat mój czy też jego bohater wędrowiec, czy jeden i drugi, towarzyszyli mi przez wszystkie te lata; i do wybaczenia jest może próżność, z jaką lubuję się sam w utworze, wiążącym mnie niejako z miejscami gdzie na świat przyszedł, i z przedmiotami, które są w nim przedstawione; a jakkolwiek niegodnymby się zdawał owych uroczych, wiekopomnych okolic, jakkolwiek dalekim byłby od powziętych o nich z góry wyobrażeń i od wrażeń bezpośrednio otrzymanych, – jako ślad atoli czci mojej dla tego co jest czcigodnem, i współczucia dla rzeczy chwalebnych, dzieło to było dla mnie źródłem przyjemności, gdym je pisał; więc rozstając się z niem, uczuwam coś nakształt żalu, jakiegom się dla przedmiotu imaginacyjnego nie spodziewał.
Co do czwartej mianowicie pieśni, mniej w niej mowy o pielgrzymie moim, niż w poprzednich, i z bardzo niewielkiem, prawie żadnem odróżnieniem od autora, wciąż we własnej przemawiającego osobie. Bo i rzeczywiście utrudzeniem się stało wytykanie granicy, której nikt dostrzegać nie miał chęci: na podobieństwo owego Chińczyka w "Obywatelu świata" Goldsmith'a, co mu nikt nie chciał wierzyć, że jest Chińczykiem. Daremnie głosiłem, daremnie sobie wyobrażałem, że różnica między pielgrzymem a poetą jest wyraźna; sama zaś troska o zachowanie tej różnicy i zawód z jej niewyraźności doznany tak mię w pisaniu krępowały, żem umyślił wreszcie usiłowań w tym kierunku całkiem zaniechać. Jakie w tej materyi powziął kto, lub powziąść może zdanie, rzecz to dziś już obojętna. Niech dzieło polega samo na sobie, a nie na piszącym; autor zaś jego, nie mając za sobą nic prócz reputacyi, przemijającej lub trwałej, jaką pracami swemi literackiemi zdobyć potrafi, niech losowi autorów ulega".
W dalszym ciągu mówi lord Byron o zamierzonej lecz zaniechanej kontynuacyi "Wędrówek" i rzuca kilka uwag o Włochach i tamtoczesnem ich piśmiennictwie; co opuszczam jako już ani poematu ani jego twórcy nie dotyczące.
Pieśń pierwsza.
I.
Muzo, w widzeniach poetów zrodzona,
Coś miała w Grecyi godność niebios córy,
Przez wierszokletów srodze udręczona,
Nie zstępuj dla mnie z twojej świętej góry.
Błądziłem ci ja wzdłuż strumienia, który
Przepływał niegdyś u delfickich progów:
Ledwie go słychać wśród ciszy natury!
Westchnąłem; nie chcę i dziś córek bogów
Z ich wiekowego snu przebudzać, aby
Wzmogły mej prostej powieści tok słaby.
II.
Żył w Anglii młodzian przed niejakim czasem;
Cnota nie była wcale w jego guście;
Dnie na wszelakiej przepędzał rozpuście
Noce pijackim zakłócał hałasem.
Był to po prawdzie nicpoń jakich mało,
Wylany cały dla uciech bezbożnych;
Niewiele rzeczy wartość też dlań miało,
Prócz łatwych kobiet i rozkoszy zdrożnych,
Wśród współhulaszczych szujów i wielmożnych.
III.
Czajld Harold zwał się; nad tem ja imieniem
I rodem nie chcę rozwodzić się dawnym;
Dość, że niemałem cieszył się znaczeniem,
I w przeszłych czasach bywał nawet sławnym.
Lecz gdy się zdarzy jaki raz ladaco,
To najświetniejsza rodowitość splami;
Bo żadną w świecie heraldyczną pracą,
Najwykwintniejszą prozą czy wierszami
Sławione grzechy nie będą cnotami.
IV.
Czajld Harold w skwarze życia się wygrzewał,
Jako niejedna w upał południowy
Brzęcząca mucha, – i nie podejrzewał,
Że może nagle zadąć wiatr grudniowy.
Lecz ledwie doszedł męskich lat rozkwitu,
Coś nań gorszego spadło, aniżeli
Największa bieda: uczucie przesytu
I wstręt do kraju: że mu się weselej
Zdawało choćby w pustelniczej celi.
V.
Chodził on długo grzechu manowcami,
A nie naprawił nic, i nie odwołał;
Za tylu w życiu goniąc kobietami
Pokochał jednę, lecz posiąść nie zdołał.
Szczęście to dla niej! Jego pocałunek
Byłby splamieniem tej czystej istoty;
Mógłby dla jakiej znów brudnej pieszczoty
Rzucić ją wkrótce; a jakiż szafunek
Byłby jej mienia, gdy marnował własne,
Gdy szczęście w domu było dlań za ciasne?
VI.
Chorym na serce był Czajld Harold teraz;
Od towarzyszy hucznych biesiad stronił;
Łzy mu do oczu cisnęły się nieraz,
Ale przez pychę żadnej nie uronił.
W dumaniach całe przepędzał godziny;
Umyślił wreszcie ujść z rodzinnej strony,
Gdzieś aż w gorące za morzem krainy;
Syty rozkoszy, bólów był spragniony,
I uciec gotów bodaj do szatana:
Tak mu potrzebną była miejsca zmiana.
VII.
Opuścił stare przodków swych siedlisko,
Na którem wyrył czas głębokie ślady;
Budowa zdała się upadku blizką,
Gdyby nie grube u jej ścian arkady;
Przed wieki klasztor – dziś sprofanowany!
Gdzie się fanatyzm gnieździł zagorzały,
Teraz zalotnie śpiew i skoczne tany!
Mógłby pomyśleć mnich zmartwychpowstały,
Że dobre czasy kwitną dlań na nowo.
(Jeśli gawędy nie były obmową).
VIII.
Wśród najszumniejszych orgii ileż razy
Cień smutku czoło Harolda okrywał!
Czy pamięć jakiej śmiertelnej obrazy,
Czy ciężki serca zawód się odzywał? –
Ani kto wiedział, ani odgadywał.
O, bo w nim dusza nie mieszkała szczera,
Którejby ulgę przyniosły zwierzenia,
Na którą przyjaźń wpływ błogi wywiera
Przez swe współczucie, rady, pocieszenia.
IX:
Nikt go nie kochał; choć się doń zbiegało,
Wielu opojów zdaleka i zblizka,
Pochlebców – póki się z butelki lało,
Nadskakujących – – póki pełna miska;
Nikt – nie wyjmując tych, co go pieściły!
Moc się i przepych podoba kobiecie;
Z nich dwojga Eros wieńce swoje plecie;
Pannom jak molom wszelki blask jest miły;
Więc anioł słaby, szatan dość ma siły!
X.
Miał Harold matkę, – o, niezapomnianą;
Lecz iść ją żegnać nie mógł się ośmielić;
I z siostrą także, chociaż ukochaną,
Bolu rozstania umyślił nie dzielić.
Jeśli przyjaciół miał, tych niezawodnie
Nie żegnał; – choć miał serce nie ze stali.
Wy, coście kiedy prawdziwie kochali
Kogobądź w życiu, przyznacie to zgodnie,
Że serce pęknąć może przy rozstaniu,
Gdy chciało szukać ulgi na wygnaniu.
XI.
Tak dom swój tedy i dziedzictwo całe,
I uśmiechnięte, urocze kobiety,
Których to oczki, loki, rączki białe,
Zdolne zwyciężyć i świętość ascety,
Syciły żądze młodzieńca niestałe,
Kosztowne wina, kryształowe czary,
Wygody życia, komnaty wspaniałe, –
Rzucił bez żalu, by przez wód obszary
Lecieć za Równik, w południowe skwary!
XII.
Podjęto żagle; lekki wiatr je wzdyma,
Niby nieznacznie z ziemi opuszczonej
Unosząc; brzegi nikną przed oczyma,
I toną w morza powierzchni spienionej.
Może w tej chwili – niby upragnionej
Żałował Harold swych zachceń podróży.;
Lecz to uczucie skrył w dumie wrodzonej,
Choć widział troskę współpodróżnych, którzy
Płakali z żalu, bledli na myśl burzy.
XIII.
Gdy gasły słońca ostatnie promienie,
Chwycił za arfę (lubił czasem w ciszy
Nucąc grać na niej, choć i nie uczenie,
Jeżeli mniemał, że go nikt nie słyszy):
Zabrzmiały struny; śpiew im towarzyszy,
I gdy mknie okręt, jak ptak białopióry,
Gdy wstecz nadbrzeżne uciekają góry;
Smętna się nuta wśród zmierzchu rozlega,
I pieśń rozstania po falach przebiega.
Żegnam, mój kraju, żegnam cię!
Twój brzeg z nad wód się zwiewa:
Bałwany szumią, wicher dmie,
I morska wrzeszczy mewa.
Tam słońce w falach tonie już;
Podążym za niem w biegu!
Dobranoc mu na łonie mórz;
Bądź zdrów, rodzinny brzegu!
Za kilka godzin zalśni wschód
Blaskami znów nowemi,
I ujrzę niebo, przestrzeń wód,
Lecz mej nie ujrzę ziemi.
Pustkami stoi dziś mój dwór;
Ognisko popiół kryje;
Porasta zielskiem stary mur,
I pies u bramy wyje.
"Pójdźno, mój paziu: cóż ci to,Żeś taki zapłakany?
Czy się tak wiatrów, boisz, co?
Czy straszą cię bałwany?
No, mój chłopczyno, otrzyj łzy:
To okręt doskonały;
Sokoły nasze, wierzaj mi,
Nie prędzej by leciały".
– Niech szumi wiatr, niech fala wre:
Niczego się nie boję:
Lecz Panie mój, nie dziwcie się,Że smutne serce moje!
Niedawny wszak rozstania czas!
Tam ojciec, matka droga;
Nikogo nie mam, oprócz Was,
I w niebie Pana Boga!
– Pobłogosławił ojciec mnie,
I bardzo się nie smucił;
Lecz matka wzdycha całe dnie,
Żebym ja prędzej wrócił. –
"Dość, dość mój mały: dobrze ci
Z dziecinną twą żałobą;
Gdybym niewinnym był jak ty,
Zapłakałbym wraz z tobą!" (1)
–- (1) Współczując jednak zmartwieniu chłopczyny (nazywał się Robert Rushton) odesłał go lord Byron z drogi, z Gibraltaru, do
"Pójdź tu mój dzielny giermku! Ach,
Skąd bladość na twej twarzy?
Czy cię ogarnął burzy strach,
Czy lękasz się korsarzy?"
– O sir Haroldzie, byłżem Wam
Za tchórza kiedy znany?
Lecz zostawiłem żonę tam:
Czyż dziwna, żem stroskany!
– Musicie dom nad stawem znać,
Gdzie ona z dziećmi siedzi?
Gdy dzieci ojca zaczną zwać,
Cóż da im w odpowiedzi? –
"Dość, dość, mój giermku! Troska twa
Nie przeczę, słuszna wcale;
Lżejszego serca jestem ja:
Drwiąc puszczam się na fale.
"Niech tam za prawdę ma kto chce
Łzy żon albo kochanek.
Niebawem wszak osuszy je
Ponowny ślubny wianek.
Nie uczt mi żal, nie gładkich lic,
A fraszka burze wodne;
Lecz żal, żem nie zostawił nic,
Co łez byłoby godne.
Teraz na świecie jestem sam,
Na wód niezmiernej toni;
Za kim tu wzdychać, gdy mnie tam, – domu, pod opieką starego sługi, i z listem do ojca Roberta, w którym upoważnia tegoż (był jednym z czynszowników w majątku Poety) do strącania z czynszu odeń należnego po 25 funtów szterlingów co rok na koszta edukacyi chłopca, którego za będącego w swej służbie uważa.
Westchnieniem nikt nie goni!
Zaskomli pies po panu swym,
Nim obcą karmion ręką,
Mnie kiedyś za powrotem mym
Napadnie ostrą szczęką.
Z tobą mój statku, wzdłuż czy wszerz
Po falach bystrym lotem
Popędzę! Nieś mię dokąd chcesz,
Byleby nie z powrotem!
O modre głębie, gdy się was
Napatrzę w długim biegu,
Powitam step, powitam las;
Bądź zdrów rodzinny brzegu!
XIV.
Brzeg dawno zniknął. Okręt leci strzałą;
Ostry wiatr siecze z Biskajskiej, zatoki;
Aż dnia piątego skoro zaświtało,
Nowych się lądów odkryły widoki;
Sterczał zdaleka Cyntry grzbiet wysoki,
I ujście Tagu witali podróżni,
Co w morze prąd swój pogrąża szeroki.
Wnet lużytańscy sternicy usłużni
Powiedli okręt pomiędzy brzegami,
Gdzie lud był jeszcze zajęty żniwami.
XV.
Co za rozkoszne wrażenia, o Chryste!
Czegóż Bóg nie zlał na ten kraj czarowny!
Na każdem drzewie owoce soczyste;
Z każdego wzgórza widok przecudowny.
Niestety, ręce człowieka nieczyste
Raj ten plugawią! Jeżeli wymierzy
Pan kiedykolwiek swe bicze ogniste
Na karki winnych, grom Jego uderzy
Potrójnie w galskich szarańczę żołnierzy! (1).
XVI.
Pysznie się oku przedstawia Lizbona,
Nad swą wspaniałą rzeką jaśniejąca,
Co mylnie złotym piaskiem obdarzona
W poezyi słynie. Las masztów tysiąca
Pływa dziś po niej, gdy Anglii przymierze
W opiekę swoję Luzytanów bierze, –
Ten naród ciemny, ale pyszny wielce,
Który całuje dłoń swej zbawicielce,
I wstręt zarazem czuje do tej dłoni,
Choć go od Gallów samowładzcy broni.
XVII.
Ale okrutny nas tu zawód czeka,
Skoro do wnętrza zajrzym tego grodu,
Rajskiego, gdy jest widziany z daleka,
Pełnego jednak niechlujstwa i smrodu.
Pałac i chata w jednakowym brudzie;
W nieochędóstwie żyją i mrą ludzie;
Czysta bielizna nikomu nie znana;
U człeka z gminu, tak jak i u pana
Twarz nie umyta, głowa nie czesana.
XVIII.
Czyż wart takiego prześlicznego kraju,
Pyszności tylu, naród niewolników!
–- (1) Portugalia zajęta była podówczas w większej części przez Wojska Napoleona Igo, gdy rząd jej był w przymierzu z Anglią. Autor daje tu folgę swojemu brytańskiemu patryotyzmowi. (P. T.).
Patrzcie na Cyntrę: istny odłam raju,
Labirynt wzgórzy, dolin i gaików.
Czyjże bo pendzel, czyje pióro zdoła
Skreślić to wszystko, co tu nęci oczy,
Co je olśniewa w widokach dokoła
Świetniej szych nad te, które wieszcz proroczy
Przed zalęknionym światem rozpościerał,
Kiedy niebieskie podwoje otwierał!
XIX.
Tu stary klasztor stromą wieńczy skałę;
Spad zasłonięty korkowemi drzewy;
Tam górskie mchy od słońca poczerniałe,
Gdy w głębi dolin łakną światła krzewy;
Łagodny błękit spokojnego morza;
Złoty pomarańcz odblask na zieleni;
Na górach wino, wierzba u podnóża;
Potok co strugi swe w przeskokach pieni, –
Cały krajobraz w pięknościach się mieni!
XX.
Wejdźcie na górę po tej ścieżce krętej;
Ale co częściej zatrzymujcie kroki,
By coraz nowe oglądać widoki,
A potem wstąpcie do Gospody Świętej (1),
Gdzie wam relikwie swoje zakonnicy
Pokażą; gdzie legendy usłyszycie,
Jak w tem tu miejscu zginęli grzesznicy,
A w tej jaskini mieszkał całe życie
Honoryusz, co chcąc na niebo zasłużyć,
Uwziął się piekła na tej ziemi użyć.
–- (1) Mowa tu o klasztorze Matki Boskiej, tak zwanym na skale".
XXI.
Często tam krzyże spotkacie przydrożne,
Grubą robotą z drzewa wyciosane;
Me myślcie, że to pamiątki pobożne;
Nie: to pomniki morderstwom stawiane.
Gdziekolwiek znajdą zwłoki krwią oblane,
Ofiary zemsty, albo rozbójników,
Tam wkopią belki dwie na krzyż drewniane.
I mnóstwo takich po górach pomników
W tym krwawym kraju, gdzie życia człowieka
Nie chroni żadna zgoła praw opieka.
XXII.
Na stokach wzgórzy wznoszą się miejscami
Pałace, niegdyś królewskie schronienia,
Dzisiaj dzikiemi porosłe ziołami;
Tchną z nich dawnego przepychu wponinienia.
Tam Zamek Księcia wystaje wspaniale;
W pobliżu rajska piętrzy się dziedzina
Najbogatszego Albionu syna (1),
Który się jednak nie domyślał wcale,
Że gdzie bogactwo nadto się wysili,
Stamtąd ucieka spokój w tejże chwili.
XXIII.
Tu mieszkał, tu on przystrajał swe dzieło
Na tle gór pięknych różnemi przepychy;
Dziś gmach ten, jakby przekleństwo go tknęło,
Całkiem spustoszał, bezludny i cichy:
–- (1) Dotyczę to Wilhelma Beckforda, członka Izby Gmin, którego dostatki i z przepychem nadzwyczajnym urządzona siedziba w Portugalii, słynęły świeżo za bytności tam lorda Byrona; choćwłaściciel już do Anglii był wrócił.
Przez gąszcz zarośli dojść tam teraz trudno
Do drzwi wybitych, sal pustką świecących.
Nowa nauka stąd dla głów myślących
Jak są uciechy życia rzeczą złudną,
Jak w falach czasu kruszą się niszczących! (1).
XXVII.
Tak dumał Harold, błądząc przez dzień cały
Wśród krajobrazów krasy niewymownej;
Ale go chęci stąd gdzieś dalej gnały
Nakształt jaskółki pod niebem wędrownej.
Tu się go jednak czepiły morały;
Znów zaczął przeszłość rozważać niemiłą,
Ze wzgardą młode swe wspominać szały,
A gdy sumienie głośniej przemówiło,
Na widok prawdy w oczach mu się ćmiło.
–- (1) Opuściłem następujące trzy strofy, w których autor, na widok zamku w pobliżu miasteczka Cintra, wspomina o zawartej tam konwencyi po bitwie pod Vimeiro w dniu 22 sierpnia 1808 pomiędzy angielskimi dowódjwami armii i floty (Wellingtonem i Darlymplem) a francuskim generałem Junot'em, mocą której korpus tego ostatniego ustąpił z Portugalii, i na okrętach angielskich do Francyi został odwieziony. Opinia publiczna w Anglii była mocno oburzona na tę konwencya, mniemając, że pobity pod Vimeiro korpus francuski powinien był być zmuszonym do kapitulacyi i wziętym w niewolę. Wodzowie angielscy oddani zostali pod sąd, lecz uniewinnieni. Lord Byron daje tu wyraz swemu patryotycznemu oburzeniu, lecz ze względu na świeżość wypadków zapewne, czyni to w napomknieniach alegorycznych i w docinkach, które dziś i w Anglii nawet samej zrozumialemi już dla ogółu nie są: wymagają bowiem bardzo dokładnej znajomości wydarzeń, i osób rządzących w tej stosunkowo odległej epoce. A że i konwencya w mowie będąca do pierwszorzędnych wypadków nie należała, strofy dotyczące pozbawione są interesu, i nie opłaciłby się mozół poszukiwań i objaśniań dla wiernego i zrozumiałego ich przetłómaczenia.
(Przyp, tłómacza).
XXVIII
Więc na koń teraz! Śpiesznie się oddala
Z tej czarującej, z tej błogiej ustroni,
I od rozmyślań czarnych się wyzwala,
Lecz za rozkoszą już płochą nie goni.
Rwie się gdzieś dalej; – do jakiego celu?
Jaki tułaczki kres? o to nie pyta;
Jak wielu wrażeń, i przygód jak wielu
Doznać ma żądza włóczęgi niesyta,
Nim serce ścichnie i pokój zawita.
XXIX.
Jeszcze go Mafra zatrzymała chwilę,
Nieszczęsnej niegdyś siedziba królowej (1),
Gdzie się bawiono i modlono tyle,
Gdzie po mszy każdej festyn był gotowy.
Źle to dobrana para – dworak z mnichem!
Lecz babilońska nierządnica przecie
Wzniosła te gmachy (2) i lśni w nich przepychem;
A niepamiętni ile na tym świecie
Krwi już przelała, gną przed nią kolana
Ludzie, choć tylu zbrodniami skalana.
XXX.
Wśrod żyznych dolin, wzgórzy romantycznych, (Gdybyż przez wolną ludność zamieszkałych!)
Przejechał Harold wiele miejsc prześlicznych,
Gdzie oko tonie w widokach wspaniałych.
–- (1) Królowej Maryi portugalskiej, która cierpiała pomieszanie zmysłów i umarła w Brazylii w roku 1816.
(2) Pałac, klasztor i kościół. Byron, choć nie zalecający się religijnością, a tem mniej gorliwy anglikanin, pozwalał sobie jak widzimy przeciw katolicyzmowi dawno utartych protestanckich konceptów. (P. T.).
Dla domatorów jednak ociężałych
Daleka podróż jest czemś niepojętem:
Błądzić gdzieś w obcej stronie po dniach całych
Sama myśl o tem przejmuje ich wstrętem.
Świeże górskiego powietrza podmuchy,
I życie takie – nie dla was, piecuchy!
XXXI.
Zwolna krajobraz zmienia się dokoła:
Wzgórza znikają, płaszczeją doliny;
Roślinność skąpsza; jak wzrok sięgnąć zdoła,
Aż po widnokrąg rozległe równiny.
Na ich soczystej pasą się zieleni
Słynnych swą wełną owczych stad seciny.
To już Hiszpania. Wszyscy uzbrojeni:
Bo do tej także wtargnął wróg krainy;
Nie walczą chyba tylko zwyciężeni.
XXXII.
Hiszpania obok Portugalii leży.
Jakaż granica rywalki odgradza?
Czy Tag szeroki po ich kresach bieży,
I bratnich ludów zbliżeniu przeszkadza?
Czy strome góry odrębności strzegą?
Czy też mur chiński, przez ludzi wzniesiony?
Gdzie tam! Ni rzeki, ni wału żadnego,
Ni gór gromady groźnie napiętrzonej,
Jak ta na północ od francuskiej strony:
XXXIII.
Granicę tutaj tworzy strumień mały,
Ledwie że nazwę mający właściwą,
Choć dwa królestwa nad nim się spotkały.
Wsparłszy na kiju swą postać leniwą,
Słucha bezmyślnie pastuch szmeru wody,
Cichej, a wrogie dzielącej narody;
Lecz chłop ten z dumą szlachcica prawdziwą
Wyższość swą czuje nad Portugalczykiem,
Najlichszym z niewolników niewolnikiem.
XXXIV.
Od tej granicy niedaleko wcale
Już spotykamy posępną Gwadyanę,
Toczącą ciemne i szerokie fale
W starorycerskich pieśniach opiewane.
Tu niegdyś przeciw Islamu nawale
Biegło rycerstwo pod Chrystusa znaki,
W błyszczących zbrojach i świętym zapale.
Trupem się słały turbany, szyszaki,
Brocząc Gwardyany bieg krwawemi szlaki.
XXXV.
Piękna Hiszpanio! Przesławna kraino!
Gdzież hasło dane niegdyś przez Pelaja,
Kiedy za zdrajcy Juliana przyczyną
Zalała ciebie muzułmańska zgraja?
Gdzie sztandar, który nad twemi naddziady
W zwycięzkim potem wciąż powiewał biegu?
Krzyż pałał wtedy, a Półksiężyc blady
Na afrykańskim znów się chronił brzegu,
Gdzie maurytanek płakały gromady.
XXXVI.
Sława tych czasów dotąd w pieśniach tętni!
Niech się bohater tą cieszy nadzieją,
Że go nam chłopska zwrotka upamiętni,
Choć rocznik zginie, pomniki skruszeją.
Spojrz Dumo z niebios, jak ludzką koleją
Twa wielkość w krótkiej piosence się mieści!
Gdy księga, filar i posąg zmarnieją,
Pochlebstwo zmilknie, historya zbezcześci,
Gminne cię tylko wsławiają powieści!
XXXVII.
Spieszcie Hiszpanie na kraju obronę!
Bóstwo wszak wasze, rycerstwo was wzywa;
Choć nie jak dawniej włócznią uzbrojone,
I z barwną kitą, co nad hełmem pływa,
Lecz w chmurze dymu piorunowym grotem,
Który się z paszczy żelaznej wyrywa,
Rażąc, potężnym zwiastuje się grzmotem,
I stokroć głośniej do boju zwoływa,
Niż przed wiekami, gdy Maur walczył z Gotem.
XXXVIII.
Czy tentent kopyt złowrogi słyszycie,
I głuchą wrzawę bitwy na równinie?
Krew braci waszych leję się obficie;
Czy ich wesprzecie, nim ostatni zginie
Pod szablą wroga? A błyski widzicie,
Którym mordercze wtórują odgłosy
Przez echa w skałach stokrotne odbicie?
Każdy huk taki znaczy trupów stosy!
Śmierć na siarczystym przebiega rydwanie,
Krwią brocząc ziemię na ludów znękanie.
XXXIX.
Spójrzcie tam w górze na tego olbrzyma,
Co w słońcu nurza krwawo-rude włosy:
Śmiertelne groty w strasznej dłoni trzyma;
Jego spojrzenia, to zabójcze ciosy;
Toczą się w okół, lub też w punkt utkwione
Pałają groźnie. A u stóp spiżowych
Tego potworni Zniszczenie skulone
Spisuje skutki palnych spojrzeń owych.
Trzy tutaj mają spotkać się narody
I przed bożyszczem krwawe sprawiać gody.
XL.
Ach, widowisko wspaniałe zaiste (Byleby nikt tam nie był sercu blizki);
Tych hufców wrogich ubiory barwiste,
I tych uzbrojeń rozmaitych błyski!
Wojenna psiarnia, puszczona ze smyczy,
Szczerząca zęby i chciwa zdobyczy.
Wszyscy chcą zdobyć; mało kto zdobywa,
A śmierć największą część łupów porywa;
Z radości ledwie plony swoje zliczy!
XLI.
Trzy wojska przyszły składać tu ofiary:
W trzech się językach zmawiają modlitwy;
Trzy powiewają odmienne sztandary,
I takie hasła wydano do bitwy:
Francya, Hiszpania, Albion, Zwycięstwo!
Wróg i ofiara i jej sprzymierzony,
Co nadaremnie roztrwania swe męstwo,
Nie chcą ach czekać śmierci przyrodzonej;
Zeszli się tutaj, by zwłokami swemi
Nakarmić kruków okolicznej ziemi!
XLII.
I zgniją tutaj, potępieńcy sławy;
Porośnie sławy darń nad ich prochami.
Błazeństwo! Oni tylko narzędziami,
Które bez liku trwoni tyran krwawy,
Gdy depcząc serca ludzkie bez litości,
Toruje sobie drogę do wielkości.
O nie: do mary! Czyż despota włada
Naprawdę wszystkiem, co się przed nim korzy?
Czy rzeczywiście coś więcej posiada
Nad tę piędź ziemi, w której się położy?
XLIII.
O Albuero, o smutna równino!
Kiedym twój obszar przejeżdżał szeroki,
Kto mógł przewidzieć, że wkrótce popłyną
Po nim straszliwe krwi ludzkiej potoki (1).
Pokój poległym! Niechaj ich nie miną
Wspomnienia braci, łzą skropione szczerą.
Nim inne z czasem gdzieś boje zasłyną,
I inne wojska i inni wodzowie,
Lud twoję krwawą sławę, Albuero,
W nieskładnych piosnkach i bajkach opowie.
XLIV.
Lecz dość o walkach, dość i o walczących!
Z śmiercią igrając niech po sławę biegą;
Choć sława prochów nie zlepi gnijących,
A tysiąc pada dla sławy jednego.
A i odstręczać po cóż od zawodu
Żołnierzy chętnych do kraju obrony?
Niejeden z chlubą śmierć poniósł za młodu, – (1) Bitwa pod Albuerą (w Estramadurze) stoczona była w d. 16 maja 1811 r. między Francuzami pod marszałkiem Soult'em, a połączonemi siłami Anglików, Hiszpanów i Portugalczyków pod wodzą generała Beresford'a.
Co byłby dożył starości shańbionej,
Lub marnie zginął wśrod zamieszek grodu.
XLV.
Prędko w swej Harold samotnej wędrówce
Dobiegł Sewilli, dumnej, niepodbitej
Dotąd; – lecz wkrótce najezdnicze hufce
Miały tam wkroczyć twardemi kopyty,
I w pięknem mieście ciężkie wygnieść ślady.
Niechybna dola! Gdy się raz rozwarła
Zniszczenia paszcza, niema na nią rady!
Inaczej Troja uszłaby zagłady.
Cnotaby kwitła, a zbrodnia zamarła.
XLVI.
Ale mieszkańcy tej ciężkiej godziny
Nie przeczuwając, wesoło się bawią;
Śpiewy dokoła i skoczne festyny!
Z ran się ojczyzny ich serca nie krwawią;
Nie trąby słychać, tylko mandoliny;
Pustota ludźmi na dobre owładła;
I jak w stolicach młode szumowiny
Krążą po mieście, skoro noc zapadła.
Słodka rozpusta na murach osiadła.
XLVII.
Inaczej wieśniak: do swej połowicy
Drżącej się tuląc, nie rad wyjrzeć z chaty,
By nie zobaczyć zniszczonej winnicy,
I nie obliczać swej dotkliwej straty.
Ani o zmroku młódź się nie ośmieli,
Tańczyć fandanga, stukać w kastaniety.
O władzcy, gdybyście dzielić zechcieli
Zabawy, które tępicie niestety,
Goniąc za sławą, milczałyby działa,
Wolniejby biedna ludzkość oddychała.
XLVIII.
Cóż śpiewa rzeźki mulnik w takiej dobie?
Godzinki, czy też światowe piosneczki,
Któremi zwykł był drogę skracać sobie,
Którym wtórzyły na mułach dzwoneczki?
Nie: dziś on Króla co moment wspomina,