Wędrując po niebie z Janem Heweliuszem - ebook
Wędrując po niebie z Janem Heweliuszem - ebook
Jeśli oglądałeś kiedyś mapę nieba – możliwe, że powstała ona w planetarium Heweliusza. Ten wybitny astronom dużo osiągnął, choć jego droga ku wszechświatowi była niełatwa.
Ojciec chciał, aby został browarnikiem (i przejął rodzinny interes), a inni badacze zarzucali mu, że pracuje na przestarzałym sprzęcie i jego pomiary są niedokładne (mylili się, co udowodnił), spłonęło jego wielkie obserwatorium i odbudowywanie go zajęło mu wiele lat – nigdy jednak nie zwątpił w swoją pasję.
Zilustrował opracowany przez siebie Atlas nieba, własnoręcznie wykonał pięćdziesięciometrowy teleskop i na zawsze zapisał się w historii kosmologii.
Warto go poznać.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-870-0 |
Rozmiar pliku: | 27 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Była mroźna styczniowa noc. Wysoko na niebie migotała Kapella, najjaśniejsza gwiazda w gwiazdozbiorze Woźnicy. Jej złote światło padało na biały, skrzący się śnieg, a błyszcząca poświata sprawiała tajemnicze, niemal magiczne wrażenie. Nieśmiały, cieniutki księżyc – podobny do odwróconej litery C – był tuż po nowiu. Dopiero zaczynała się jego kolejna wędrówka wokół Ziemi. Nawet on nie wiedział, co wydarzy się tej nocy. Spoglądał spokojnie, z uśmiechem, w dół na uśpiony Gdańsk.
Nagle w oknie kamienicy przy ulicy Straganiarskiej rozbłysło światło.
– Abrahamie! – zawołał kobiecy głos. – Zaczęło się!
Światła zajaśniały kolejno we wszystkich oknach, a w domostwie państwa Heweliuszów nastąpiło wyraźne poruszenie.
– Co robić? Co robić?!
Abraham, w białej koszuli i przekrzywionej nieco długiej szlafmycy z pomponem, chodził nerwowo od okna do okna. To otwierał je, to zamykał. Wypatrywał czegoś, potem zamyślony odchodził. Następnie podbiegał, jakby zdecydowany na coś, i wychylał się mocno, a potem zamierał, patrząc w niebo. Może chciał uciec? A może gdzieś tam, w niebiańskiej oddali, szukał pomocy?…
– Abrahamie, Abrahamie! – rozległ się znowu kobiecy głos. Tym razem mocniejszy i pełen bólu. – Wołaj prędko Barbarę! Zaczęło się! A ja już długo nie wytrzymam!
– O miłościwy Boże Wszechmogący, ratuj mnie, biednego! – Abraham podskoczył na dźwięk głosu żony i – tak jak stał, w koszuli – wybiegł na ulicę.
Barbara – córka i pomocnica miejskiego medyka – otworzyła mu drzwi, mrużąc zaspane oczy.
– Zaczęło się… – wydyszał Abraham, z trudem łapiąc oddech. Aby dotrzeć do mieszkania dziewczyny, musiał pokonać dwadzieścia dziewięć krętych schodków.
– No i co takiego? – odpowiedziała panna spokojnie i zarzuciła fałdzisty płaszcz na ramiona, a na delikatne trzewiki założyła grube chodaki, w których łatwiej było przebrnąć przez śnieg. – Wszystko jest zapisane tam, w górze – pokazała ręką na rozgwieżdżone niebo. – Co ma być, to będzie – dodała, patrząc z lekceważeniem na przerażonego mężczyznę, który ledwie stał na nogach.
Po powrocie do domu Abraham zaszył się w kuchni. Nagle poczuł, że musi NATYCHMIAST wypróbować, czy piwo według jego najnowszej receptury dojrzało. Właściciel browaru i piwowar musi przecież zawsze być czujny i pilnować interesu w dzień i w nocy. Barbara już była na miejscu, pomagała żonie, nic tam było po nim. Nalał więc sobie do szklaneczki odrobinę złocistego płynu i wypił jednym haustem. Od razu zrobiło mu się lepiej. Nalał więc jeszcze troszkę…
– Panie Abrahamie! – obudziło go nagle wołanie dziewczyny.
– Co? Zaczęło się? – wybiegł nieprzytomny z kuchni.
– Wręcz przeciwnie, już po wszystkim. Ma pan syna! – powiedziała Barbara, a potem rzuciła się podnosić go zemdlonego z podłogi.
Był rok 1611.
DRABINA NA KSIĘŻYC
Od owej gwiaździstej nocy minęło siedem lat. Syn państwa Heweliuszów miał na imię Jan i sprawiał im mnóstwo radości, ale też wiele kłopotów. Nie chciał się bawić ze swoimi siostrami, nie interesował go browar taty, nie lubił pomagać w domu mamie, najchętniej spał albo wylegiwał się całymi dniami w łóżku i oglądał książki. Rodzice początkowo byli dumni z książkowych zainteresowań syna.
– Może jakiś filozof z niego wyrośnie… – Kordula Heweliuszowa czułym okiem spoglądała na dziecko.
– Albo medyk… – Abraham miał bardziej praktyczne usposobienie. – Będzie nas leczył na starość, zobaczysz! – uśmiechnął się do żony.
Pewnego jednak dnia wyjaśniła się tajemnica zainteresowań Janka. Ojciec, którego od kilku dni męczyły wapory*, wstał w nocy, aby wypić trochę wody. W drodze do kuchni zajrzał do pokoju dzieci. Wszystkie spały cicho, zanurzone w puchowych kołderkach i tajemniczych snach. Tylko łóżko Jasia było puste…
Gdzie ten huncwot się podziewa? – przestraszył się Abraham.
Zaczął szukać syna po całym domu, wołać, robić hałas, trzaskać drzwiami i kląć pod nosem. Janka ani śladu. Zbudzili się za to pozostali domownicy i zdenerwowani wybiegli ze swoich sypialni.
– Co się stało!? – Kordula przeraziła się gwałtownym zachowaniem męża.
– Janka nie ma – wyszeptał Abraham. – Jak kamień w wodę. Rozpłynął się. Wszędzie go szukałem. W całym domu! Chyba go kto porwał. Nasz jedyny syn!
– Ale, tatku, Jasia nie ma W DOMU, bo on jest PRZED DOMEM! – zawołała Konstancja.
– Cóż to znaczy?! – wykrzyknął ojciec i wybiegł przed kamienicę. Za nim, z niemałym trudem, podążała Kordula, przydeptując długą koszulę nocną, i trzy bose córki.
A Janek rzeczywiście, siedział sobie zadowolony na szczycie balustrady przy schodkach i spoglądał w niebo.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął Abraham. – Szukam cię wszędzie, wszystkich pobudziłem, sam chory, ledwie żywy, a ty co?
– Ja? – zdziwił się chłopak, że nagle cała rodzina w środku nocy pojawiła się wokół niego. – Ja… oglądam sobie niebo.
– Janku, ojciec mało nie umarł z przerażenia o ciebie! Jak możesz być tak nieposłuszny? – załamała ręce matka.
– Przepraszam, nie wiedziałem, że tatko się obudzą i przestraszą… Księżyc świecił za oknem tak jasno, że nie mogłem spać… Chciałem zobaczyć go z bliska. Myślałem, że jak wyjdę przed dom, to bliżej niego będę, ale tu tak samo do niego daleko jak z okna mojego pokoju. Zastanawiałem się właśnie, skąd by tu wziąć taką długaśną drabinę, żeby do księżyca dosięgnąć… i wtedy przyszliście.
– Dość już tych głupstw! – przerwał Abraham, bo zupełnie nie wiedział, co ma myśleć o zainteresowaniach syna. – W naszej rodzinie sami zacni kupcy i piwowarzy z pokolenia na pokolenie. Nikt się magią i księżycami nie będzie zajmował! Czas spać!
– To dlatego on taki w ciągu dnia śpiący… – mruczał do żony Abraham już w łóżku. – Dlatego tak wciąż w tych książkach z nosem siedzi… Do księżyca po drabinie chce mu się wejść! Dosyć tego! Urwis nam i magik jakiś rośnie. Do szkoły go trzeba posłać. Niezwłocznie! – wycelował palcem w żonę, spodziewając się odpowiedzi.
Ale Kordula nic nie odpowiedziała. Spała. Śniło jej się, że Janek siedzi na księżycu i łapie ręką gwiazdy…
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
* Wapory – niestrawność, ale też złe samopoczucie.