- W empik go
Wesele hrabiego Orgaza - ebook
Wesele hrabiego Orgaza - ebook
„Wesele hrabiego Orgaza. Powieść z pogranicza dwóch rzeczywistości” to historiozoficzno-fantastyczny utwór Romana Jaworskiego z 1925 roku. Opowiada o rozgrywce dwóch amerykańskich miliarderów, Havemeyera i Yetmeyera, pragnących odgrywać rolę zbawicieli ludzkości i zbawić kulturę europejską po kryzysie cywilizacji, który nastąpił w wyniku wielkiej wojny. Powieść przesycona jest klimatem katastroficznym związanym z doświadczeniami I wojny światowej. Nawiązuje do nurtu młodopolskiego modernizmu, traktując go czasem w sposób prześmiewczy, oraz wątków literatury popularnej i kultury europejskiej, np. obraz El Greca „Pogrzeb hrabiego Orgaza”. Charakteryzuje się bogatym, nowatorskim, ekspresjonistycznym językiem, zbliżonym poetyką do twórczości literackiej Witkacego.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8292-141-0 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zbawca świata i jego barkeeper
Miłośnica byków
Amerykańskiego pampucha baśniaki: O własnych światach, o wiedzy własnej, o okrucieństwie i o konstrukcjach idiotów współczesnych
Jak „nic” na tronie wszechświata zasiada
A.B.C. – o dancingu
A.B.C madryckie o dancingu przedśmiertnym w Toledo
Komnata I. PRAEPARATORIUM
Komnata II. REFLECTORIUM
Komnata III. INSPIRATORIUM
Komnata IV. INHALATORIUM
Komnata V. TREPANATORIUM
Komnata VI. TRANSPIRATORIUM
Komnata VII. SPECTATORIUM (Nazwa oficjalna)
Komnata VIII. SUSPENSORIUM
Komnata IX. CAMERA DEI TRIOMFI
Wystrzyganki z śmietnika prasy nowojorskiej
TELEGRAPH
WORLD
SUN
HERALD
JOURNAL
CODZIENNA KALUMNIA
Pojednanie cnoty z rozpustą
Wspominki niani Praksedy o umiłowanym czarcie i o czterech żonkach jego
Bramin, detektyw i ambasador
Słowo Igorowe o tańcującym zapładnianiu myśli
Medytacje głową na dół, nogami do góry
Walka z bykiem na stokach obłędu
Wstępne umizgi do wrogiej konstrukcji
Slap on the face, czyli jedna tylko packa, lecz za to... znienacka
Dialog książęco-kociej mości z portretem okrutnika: o nudzie żywota i o demokracji
Szacherki miłosne
Chińskie cienie wywłaszczonej kultury
Krokodyl połknął kasę ogniotrwałą, czyli pierwszy cud bramina-popsuja
Na zamrożonym cyplu konstrukcji zapomnienia
Szatan – ludożerca
Trójkąt perwersyjny czyli romans: nekrofilki, erotycznego megalomana i patetycznego arystokraty
Pozytywna męskość i niestrawny romantyzm
Cześć myśli szarej, zmechanizowanej!
Pokochanie Boga. Deus semper certus
W ustroniu, nad rzeką
Kompromis i wtajemniczenie
Świnia – dobry omen
Wyznanie wiary
Beztroska filozofia fertycznej pliszki
Kongres religijny. Fruwająca trzynastka. Beso del cortesia. Śmierć Omara
O! TOLAITOLA! Hymn dzikusów
Bracia dobrej śmierci
Pogrzebowy konkurs w locie powolnym
Pływający Syjam i pukająca policja
Zwycięstwo latającego żółwia
Manitou przeciw „Padlinie Cuchnącej”
Kongres religijny
Kosmos obecnie stoi...
Bywaj nam, bywaj, polska mądrości, i ocal nas, ocal!
Mah-jongg ostatniego dżentelmena Europy. Na wysokości 11 000 stóp
Przedślubna tajemnica narzeczonych
Kulisty piorun
Strzał w serce ziemi na dnie oceanu. 11 000 stóp pod wodą
A u bramina... mina... jak z komina. Taniec trzech uśmiechów – absurdy miłosne
Spowiedź niedowiarka
Taniec trzech uśmiechów
Dobrały się dwie Marysie
Pielgrzymka do grobu cywilizacji
Dla interesu oraz dla sercaZbawca świata i jego barkeeper
Rozdział wstępny, w którym będzie mowa o tym, jak... Dawid Yetmeyer, miliarder z New Yorku, uwiedziony spojrzeniami kardynała-inkwizytora Don Fernando Nino de Guevara na słynnym portrecie El Greca, postanowił nagle zostać zbawcą świata głównie w tym celu, by leczyć dotkliwe rany powojenne i pobudzać zgnuśniałą ludzkość do twórczości. Zjeżdża więc nasz, skądinąd wybitnie otyły, bohater do starożytnego Toledo w Hiszpanii i prowadzi tutaj rokowania z powiernikiem swoim Don Jacinto de Gouzdrala Gouzdrez, kelnerem z zawodu, o założenie dancingu, w którym mają odbywać się nowoczesne misteria pantomimowo-taneczne, pobudzające ludzi do wskrzeszania uczuć religijnych i do historycznego sposobu ujmowania rzeczywistości. Poprzez religijność i historyczną syntezę powrócić ma myśl człowiecza do zaprzepaszczonych przez długoletnią pożogę wojenną zdolności twórczego budownictwa we wszystkich dziedzinach kultury i cywilizacji.
Siedzibą zbawczego dancingu ma być Posada de la Sangre, historyczna oberża, w której ongi Cervantes pisał swego Don Quichote. Pantomimową primabaleriną będzie Donna Evarista de las Cuebas, potomkini rodu, z którego pochodziła żona El Greca. Dziewczyna ta, odznaczająca się niesamowitą urodą, jest właścicielką cennej sadyby dancingowej i od jej to opiekuna nabył Jacinto dla Yetmeyera Posada de la Sangre. Wskutek tragicznej miłości do matadora Manuela, który podczas niefortunnej walki z bykiem Corcito popełnił na arenie samobójstwo, popadła Ewarysta w silny rozstrój nerwowy. Obowiązki tanecznicy i kapłanki misteriów wyrwą ją obecnie z ponurej obroży melancholii.
Gnali go przed sobą wśród gwizdów, chichotów, wymyślań. Ku Zocodoverowi zmierzał przez Calle del Comercio. Staczał się po pryncypalnej pochyłości Toleda miarowo, z godnością, mimo swawolnych popchnięć i wyuzdanych przezwisk. Postać miał przyziemnego grzyba truciciela. Brzuchaty potworek w pasiastym, fioletowo-zielonkawym kostiumie, z krótkimi porteczkami i z ogromną brązową, żółtymi cętkami nakrapianą czapą na głowie rozrosłej, pozbawionej szyi. Cienista fasada czapy i w rogową oprawę ujęte okulary uwalniały oblicze od potrzeby jakiegokolwiek wyrazu.
Dreptała tuż przed nim w leniwym pośpiechu spłoszona trzoda rozdzwonionych koźląt, pobekując ślamazarnie. Rozszalały osioł, zrzuciwszy warzyw kosz przygniatający, wpadł na chodnik, rozpędzając korowód mnichów zakapturzonych w oponach flagelanckich. Czereda ulicznych bachorów, posuwając się uporczywie tuż za przybyszem, po szeptanych konszachtach swych aficionados niesłusznie, z przejmującym jazgotem orzekła:
– Ingleze! Ingleze!
Wielkie słońce toledańskie rozdziawiło swoje dumne ślepia, posypując rdzawym proszkiem nadwieczornych blasków bruk kamienisty, zmarniały od niewolniczego stąpania wciąż powrotnych stuleci.
Zatrzymały go przez chwilę napastliwe duszności. Na krztuszącego się spadł grad dobrze wycelowanych pocisków: skórki pomarańczowe, okrągłe owoce oliwek, zbrudzone listki sałaty.
Przemówił do gawiedzi w niezrozumiałym języku:
– Nie myślcie, moi kochani, iż koniecznie trzeba wrzeszczeć, nie wiedząc, czego się chce od siebie samego! Można w tym wypadku tak samo milczeć, jak wówczas, kiedy wie się, czego chcieć! Wiem ja na przykład, czego domagam się od mej własnej persony, ale gdyby zaszedł wypadek wręcz przeciwny, wątpię, czy zdobyłbym się na rozgłos uliczny. Jeżeli jednak sądzicie, że przy pomocy donośnych, a raczej nieznośnych okrzyków zdołacie zgłębić, czego chcecie ode mnie lub zgoła dociec, czego ja chcę od was, proszę... bez wszelkich ograniczeń folgujcie nadał rozprężonym gardziołkom!
Stropili się niezrozumiałością wprost wyzywającą. Zdążył przybłęda wyzyskać moment osłupienia i dopadłszy Café-Restaurant „Vienna”, pod kremowym parasolem ogródkowego stolika przykucnął.
– Proszę zawołać senora Jacinto! – uprzejmie zażądał.
Z szeregu bladoniebieskich fraków i ciemnopąsowych kamizelek wyplątał się staruszek smukły, kościsty, kroczący z godnością przezorną. Podgięte okolenie wystającego podbródka dążyło zawzięcie do zetknięcia z ostrym zakończeniem nosa, nad którego cienkim grzbietem migotały czarne oczęta przerażonego niemowlęcia.
Potworek czapę niby przyłbicę na oczy zapuścił i wymamrotał:
– Jestem Dawid Yetmeyer z New Yorku, zamieszkały przy tysiącznej trzechsetnej trzynastej Avenue w District of honourable lazy men. Czy mam przyjemność z senore Jacinto, z którym łączy mnie półroczna niemal korespondencja i którego listy posiadam przy sobie?
Frak ponuro usłużny połami wesoło zaszeleścił, objawiając swe miano:
– Jam jest, nie inaczej: Don Jacinto de Gouzdrala Gouzdrez. Oczekiwałem waszej wysokości z niewymierną niecierpliwością. Służyć mogę doskonałym puchero z niezrównanymi garbanzos, czy też dla ochłody mrożoną czekoladą?
– Nie życzę sobie w tej chwili ni strawy, ni napoju. Poza tym nie jestem ani wysokością, ani niskością. Jako mieszkaniec nowego świata jestem wyłącznie równością, co rozumieć należy, że równy jestem każdemu, kto nie wymaga, bym mu to przyznał. Wszystko gotowe?
– Najzupełniej. Sądzę, że wreszcie skończyła się wojna i że czas najstosowniejszy do otwarcia interesu.
– Przypuszczam, iż nie mylę się, uważając porę za odpowiednią. Zresztą już sam rodzaj mojego przedsięwzięcia domaga się czystego typu powojennego.
– Szkoda, że nie przedwojennego, lub nawet wojennego, bo wówczas troska o zyski byłaby mniejsza – chytrym szeptem zauważył Jacinto.
– Punktem wyjścia przy podejmowaniu przedsiębiorstw w dobie obecnej są dla nas, Amerykanów, zobowiązania moralne, zaciągnięte wobec osób drugich, albo też czasem i wobec siebie samego. Zachętą przy montowaniu interesów są dekoracyjne motywy zabawowe. Dopiero samo wykończenie biznesu uwieńczone być winno architektonicznie okazałą, a smaczną kolumnadą zysków. Przedwczesne zamysły rentowności pisują linię rozwojową zarobkowej konstrukcji i niweczą logikę wynikających z niej wypadków. Otóż przyjeżdżam tu, by przede wszystkim wykonać dobrowolnie przyjęte polecenie ziomka waszego, kardynała inkwizytora Don Fernanda Nino de Guevara. Pobożnego tego okrutnika więzi w swym czerwonym pałacu w New Yorku znany nasz miliarder, a przez to i mój konkurent, Mr. H.W. Havemeyer. Kardynał życzy sobie, jako niepoprawny Europejczyk, nic mniej i nic więcej, jak tylko, by ktoś wyświadczył postarzałemu i zgnębionemu kontynentowi jakieś dobre okrucieństwo czy okrutne dobrodziejstwo, a to celem podtrzymania zanikającego od wybuchu ostatniej wojny wątku historii. Podjąłem się tego zadania tym skwapliwiej, że trudno się dziś imać czegoś mądrzejszego, jak pozytywnego tępienia nadużyć powojennych, popełnianych przez stosowanie samych złych okrucieństw i okrutnie głupich złości. Nadarza mi się również sposobność wprost cudowna do gruntownego porachunku z Havemeyerem, który nie tylko jest miliarderem, jak i ja, nie tylko posiada czerwony pałac w najbliższym sąsiedztwie czarnego mojego domu, ale na dobitek wszystkiego, wyobraź sobie, mój Jacinto, jest kolekcjonerem dzieł sztuka! Czy ty zdajesz sobie sprawę, kochany przyjacielu, do czego doprowadzić może kolekcjonerstwo, zwłaszcza przy olbrzymich, niezmierzonych, niewyczerpanych środkach pieniężnych mego konkurenta? Po prostu do wycofania żywych faktów lub ich wiarogodnych świadków z obiegu historii, do zupełnego przerwania i tak już nadwyrężonej dziejowej ciągłości. Sam powiedz, czy mogę ja dopuścić do tej ostateczności, ja, kardynała Fernanda delegat, misjonarz, powiernik? Skoro przez Havemeyera wyraża się ludzkość znudzona historią, w takim razie występuję ja, Yetmeyer, znudzony ludzkością i wraz z inkwizytorem-okrutnikiem uwolnię całą historyczną przeszłość, by o ile może i zechce, weszła w teraźniejszość. Będzie to próba nawiązania dziejów i niebawem przekonamy się, czy ta teraźniejszość w ogóle do życia jest zdolna. Wiem, że niełatwe jest moje zadanie, i wiem, że chcąc dopiąć celu, posługiwać się muszę środkami najnowszymi, a więc obowiązującymi już po ostatniej wojnie międzyludzkiej, czyli tak zwanymi powojennymi i stąd nieludzkimi.
– A więc nie kinematograf w połączeniu z okultystyczną jadłodajnią, jak ostatnio pisał pan dobrodziej? – zaskomlił Jacinto.
– Nie, raczej dancing wraz z przyczepioną recytatornią okrucieństw arytmicznych.
– Ostatecznie, taki typ interesu czy owaki, to rzecz dla mnie podrzędna, prawie obojętna...
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.