- W empik go
Wesele Prometeusza - ebook
Wesele Prometeusza - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 173 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pewnego odwieczora szła doliną Strążyską panna Irys z Warszawy…
Imię to sama sobie nadała z uwielbienia dla poezji, w której podówczas panowały irysy, orchideje, nenufary i inne kwiaty z wyspy Ceylon. Papa jej wprawdzie, jako kupiec, tylko kawę stamtąd sprowadzał, lecz panna Irys wykwitła, można rzec, ponad prozę życia i do poezji egzotycznej czuła wielki pociąg. Czuła też pociąg do poetów. Lecz „prawdziwego” poety, o jakim marzyła, dotąd niestety nie spotkała w życiu. Więc melancholią cała była przesiąknięta i mówiła smętnie, że umrze na suchoty. A że znów papa tym się gryzł i żółkniał, jeździła co rok do Zakopanego.
Zatem pewnego odwieczora szła doliną Strążyski myślątkami smętnymi bawiła się jak paciorkami różańca. Szła w głąb doliny bez zamierzonego celu i zwolna zbliżała się ku Giewontowi.
Z obu stron drogi wydźwigiwały się z czarnej omroczy smreków potworne skalne postacie. Stały w ruchach zakrzepłych groźne, wyniosłe, zasępione. Słońce, zapadające za wierchy, rdzawiło je odblaskiem, rzeźbiąc wyraziście ich martwe, zastygłe rysy.
Nie widziała tego wszystkiego panna Irys, paciorkami myśli swych zajęta. Choć owszem lubiła góry: jako piękną dekorację do swej melancholijnej postaci. I lubiła też sama zapuszczać się w doliny znajome; czuła się tam jakoby na scenie wobec niewidzialnej widowni. Zżyła się tak już z rolą swoją, że i myśli układała odpowiednio do oczu, twarzy, całej swej irysowej łodygi.
Idąc myślała o tym, jakie to życie jest nudne – jacy to ludzie niewdzięczni – jaki to ten pan, co w pensjonie przy stole naprzeciw siada, jest zarozumiały – jak w tym Zakopanem pusto – jak jej w tym kapeluszu musi być do twarzy – i jaka szkoda, że nikt jej teraz, tak nieszczęśliwej, nie widzi.
Zbliżała się właśnie do ściany Giewontu. Podniosła oczy wilgotne… i z gardziołka jej wyrwało się zdziwienia, zachwytu pełne:
– Ach!
I ciszej już, radośnie rzekła:
– Prometeusz!
A Prometeusz, który właśnie ziewał, przyciął zęby i stropił się niepomiernie.
– Ależ… pan przykuty! – zawołała z prawdziwym współczuciem.
– Nie… ja… właściwie… – jąkał Prometeusz. – To jest… łańcuchy rdza przegryzła…
– Więc pan związany? Biedny… Ja pana uwolnię! – rzekła rezolutnie, i szybko, nim Prometeusz się opatrzył, poczęła rozplątywać więzy. Powrozy były od deszczów stwardniałe, więc ząbkami sobie pomagała i mówiła przy tym w podnieceniu:
– Ale to pan musiał cierpieć strasznie!… I nikogo pan nie miał… Tak sam… w tej pustce…
– Miałem… sępa – szepnął oszołomiony Prometeusz.
– I to jeszcze do tego! Ach!…
Podjęła rękę jego z więzów uwolnioną i szybko pocałowała.
Prometeusz wyrwał dłoń, strwożony.
– Niech pan nie broni… To nie dla pana, tylko dla jego bólu… – mówiła z przejęciem szczerym.
Resztę więzów Prometeusz, zawstydzony jej dobrocią, sam wolną ręką pomógł już rozplątać i wkrótce stanął, uwolniony. Ukłonił się niezgrabnie w podzięce – i poszli razem na dół doliną Strążyską.
Panna Irys teraz z ciekawością rzucała nieznaczne, szparkowe wejrzenia na postępującego obok niej Prometeusza. Zauważyła, że rysy ma ładne, jeno schudł nieborak strasznie. Przy tym ten ubiór niemodny… Ale to się da naprawić – pomyślała w duchu. – Zresztą wcale… wcale…