- W empik go
Wesołe wakacje - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
12 listopada 2020
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Wesołe wakacje - ebook
Hrabina de Segur zajęła się literaturą w wieku 57 lat i napisała łącznie dwa i pół tuzina książek. Książki tej autorki skierowana są przede wszystkim do małych dzieci, ale zawierają wiele okrutnych i tragicznych epizodów, które skłoniły niektórych badaczy do porównania hrabiny de Segur z markizem de Sade. Tymczasem sama pisarka uważała, że jej dzieła nie są wcale fikcją, ale książkami, które miały cel wychowawczy. Książka opowiada o tym, jak nadeszły letnie wakacje. Kamilcia i Madzia, w towarzystwie swoich przyjaciółek Zosi i Stokrotki, witają swoich kuzynów, Leosia i Janka oraz najmłodszego Jakubka. Wędkowanie, polowanie na motyle, budowanie chat… Ich wakacje zapowiadają się pełne niespodzianek. W istocie na tych wszystkich małych ludzi czeka wielka niespodzianka… Jaka? O tym czytelnik dowie się po zapoznaniu się z całą książką.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-117-5 |
Rozmiar pliku: | 124 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyjazd.
Na wakacje do pani Marii, matki Kamilci i Madzi, które nazywano w całej okolicy „przykładnemi dzieciątkami” — przyjechała siostra z mężem i dwoma synkami, Leosiem i Jankiem, oraz druga, mająca synka Jakóbka. Radość zapanowała wielka z tego powodu.
W domu pani Marji bawiła stałe przyjaciołka jej, pani Rosburgowa z miluchną córeczką, zwaną Stokrotką i Zosia Tiszini, pozostawiona na czas nieobecności swej macochy, która wyjechała zagranicę i nie dawała znać o sobie już przeszło dwa lata. Zosia była przedtem niegrzeczną, upartą i niedobrą dziewczynką, ale przebywając wciąż z łagodnemi, uprzejmemi, dobrze wychowanemi Kamilką, Madzią i Stokrotką zmieniła się nie do poznania.
Pani Marja umiała wpływ jaknajlepszy wywierać na otoczenie i wszyscy ją bardzo kochali.
Powróćmy teraz do gromadki przybyłych siostrzeńców pani Marji.
Leonek był to ładny, smukły blondynek lat trzynastu, dużo myślący o sobie, Janek o rok młodszy od niego, o wielkich, czarnych oczach, odznaczał się odwagą, stanowczością, był przytem uprzejmy i łagodny.
Jakóbek siedmioletni o włosach zwijających się w pukle, miał sprytne, wesołe oczki, różowe policzki, dobre serduszko i żywe usposobienie.
Dzieci znalazły w sobie wielkie zmiany po dwuletniem niewidzeniu. Poczęto przypominać różne figle i psoty z poprzednio spędzonych razem wakacji.
— Czy pamiętacie nasz połów motyli?
— A ta biedna żaba, umieszczona na mrowisku? wtrąciła Stokrotka.
— A ten ptaszek, którego wyjąłem z gniazdka i tak mocno trzymałem w ręku że biedactwo zadusiłem — mówił Jakóbek.
— Teraz będziemy się lepiej bawić. Musimy wymyślić coś bardzo zabawnego — wołały dziewczynki.
Zosia tylko trzymała się na stronie. Nie należała do rodziny i czuła się nieco osamotnioną. Spostrzegł to Janek i zbliżywszy się do niej rzekł serdecznym tonem:
— Nigdy nie zapomnę jak byłaś uprzejmą dla mnie podczas mego pobytu u cioci Maryni! Dwa lata temu jako mały chłopczyk nieraz bardzo dokazywałem, teraz jestem już starszy i będę się starał odpłacić za pobłażliwość na moje figle.
— Dziękuję ci, Janeczku, że pamiętałeś o sierocie! odrzekła Zosia ze smutkiem.
— Wiesz przecie, że masz w nas siostrzyczki, a nasza mamusia kocha cię jak, trzecią swą córeczkę — zawołała Kamilka.
— A my jesteśmy twymi braciszkami, dodali chłopcy przyjaznym tonem.
— Dziękuję wam wszystkim, drodzy moi, czuję się bardzo szczęśliwą mając tak liczną rodzinę, mówiła Zosia rozweselona.
— Dzieci, chodźcie na podwieczorek — wołała pani Marja, zabawiająca się z siostrami i szwagrami w salonie.
Cała gromadka znalazła się za chwilę w stołowym pokoju, napełniając go gwarem. Stół był zastawiony ciastkami i owocami. Projektowano, zajadając z apetytem, jak spędzić dzień jutrzejszy. Leon namawiał na zabawienie się w rybołóstwo, Janek chciał czytać głośno zajmującą książkę, Jakóbek zamierzał łowić motyle ze Stokrotką. Po skończonym podwieczorku dzieci pobiegły do ogrodu. Bracia zachwycali się doskonale utrzymanym ogródkiem Kamilki i Madzi.
— Brakuje tu jeszcze tylko małej chateczki do składania narzędzi ogrodniczych — zauważył Janek — a drugą wartoby wybudować, żeby w razie deszczu ulewnego można się było do niej schronić.
— Masz słuszność, ale nie potrafiłyśmy się nigdy na to zdobyć — rzekła Kamilka.
— Doskonała myśl! Podczas naszego pobytu u was obaj z Jankiem zbudujemy tu domek — zawołał Leoś z ożywieniem.
— A ja także zrobię domek dla siebie i dla Stokrotki — dodał Jakóbek.
— Co za znakomity budowniczy! zaśmiał się Leonek. Czyż ty potrafisz dać z tem radę, mój Jakóbku.
— Potrafię — zapewniał Jakóbek rezolutnie.
— Będziemy tobie pomagały — mówiła Madzia — Leoś i Janek napewno też dopomogą.
— O nie, nie życzę sobie pomocy Leonka, będzie wciąż drwił ze mnie — odparł Jakóbek.
— Czy Wasza Wysokość zechce przyjąć moją pomoc? zapytał Janek ze śmiechem.
— Nie szanowny panie — odparł Jakóbek zagniewany — przekonam ciebie, że moja Wysokość dość jest potężną, by obyć się bez twojej pomocy.
— Jakże potrafisz dosięgnąć szczytu domku, który ma nas wszystkie pomieścić? zapytała Zosia, mierząc wzrokiem jego drobną postać.
— Zobaczycie! Mam już pomysł. Powiem ci na ucho — dodał, zwracając się do Stokrotki, która wysłuchawszy go, odpowiedziała szeptem:
— Bardzo dobrze! Doskonale! Nic im nie mów, dopóki nie będzie skończone.
Dzieci obiegły jeszcze cały ogród. Chłopcy wdrapywali się na drzewa, przeskakiwali przez rowy, rwali kwiaty dla siostrzyczek. Pełno było radosnej wrzawy.
Nazajutrz miano się zabrać do budowania, do łowienia motyli, miano zarzucać wędkę, czytać, spacerować, jednem słowem całej doby byłoby zamało dla wypełnienia tych wszystkich projektów zajmującej zabawy.
Budowanie chatek.
Wszystkie dzieci miały sześć tygodni wolnych, oprócz paru godzin dziennie przeznaczonych na naukę. Było więc dość czasu na uskutecznienie projektów różnorodnych. Dziewczynki przejęły się ogromnie zamiarami chłopców i budowaniem chatek. Stokrotka przebudziła się przed piątą rano i chciała już wstawać, a dowiedziawszy się, że to zawcześnie, westchnęła z żalem:
— Ach jakaż długa noc dzisiejsza! Co za nudna rzecz spać bez końca.
Kamilka i Madzia nie odzywały się, ale nie spały już również. Czekały wszakże cierpliwie, kiedy zegar wydzwoni siódmą godzinę, aby zerwać się wreszcie z łóżka.
Leoś i Janek przebudzili się o szóstej rano i ubierali się szybko. Jakóbek przed ułożeniem się do snu miał jeszcze z wieczora rozmowę ożywioną, prowadzoną półgłosem z ojcem i ze Stokrotką. Słychać było tylko chwilami wybuchy śmiechu i klaskanie w ręce Jakóbka, który całował tatusia i Stokrotkę, ale nikomu nie chciał powiedzieć o czem tak gwarzyli z zapałem.
Leoś i Janek ze zdumieniem spostrzegli, że Jakóbka już w pokojach nie było.
— Musiał wylecieć do ogrodu — rzekł Leoś — cóż chcesz? Pierwszy dzień wakacji, więc żal każdej straconej chwili.
Obaj też pobiegli chyżo w stronę obory, gdzie właśnie kończono wydój. Wypili po szklance mleka prosto od krowy i zapukali następnie do drzwi pokoju siostrzyczek, przypominając, że już czas zabrać się do budowania chatki.
Zbliżając się do dziecinnego ogródka usłyszeli jakieś stukanie, jakgdyby przybijano tam deski. Ku ogólnemu zdziwieniu zastano Jakóbka wbijającego gwoździe z wielkim zapałem. Pomagała mu Zosia, podtrzymując deskę, którą umocowywał do wbitych już słupów. Miejsce było bardzo dobrze obrane w leszczynie, rzucającej cień na pracujących żarliwie.
— Jakże mogłeś wykonać już tyle roboty? — zawołał Janek, zwracając się do Jakóbka. W głowie mi się nie mieści zkąd miałeś siłę przynieść tak ciężkie deski i słupy.
— Zosia i Stokrotka dopomogły mi — odpowiedział chłopczyna — uśmiechając się złośliwie.
Leoś i Janek kręcili głowami z niedowierzaniem.
— O którejże godzinie wstałeś? dopytywała Kamilka.
— O piątej wstałem, a o szóstej byłem już z całym przyborem do budowania. A teraz bierzcie narzędzia, niech każdy pracuje z kolei.
— Nie, nie, proszę cię rób dalej, chcemy nauczyć się od ciebie, jak się w mig chatkę buduje, mówił Leoś drwiąco.
Jakóbek porozumiał się szybkiem spojrzeniem z Zosią i Stokrotką i odparł śmiejąc się:
— Pracujemy już długo i jesteśmy bardzo zmęczeni. Pobiegniemy teraz trochę łapać motyle.
— Tak? Bieganie na odpoczynek? To ciekawe! rzekł Leoś szyderczo.
— Właśnie. Będzie to odpoczynek dla rąk i umysłu — odpowiedział Jakóbek wesoło i oddalił się wnet, zabrawszy dziewczątka z sobą.
Czwórka pozostałych dzieci poczęła rozważać w jakiem miejscu postawić drugą chatkę. Postanowiono umieścić ją naprzeciwko rozpoczętej przez Jakóbka. Następnie udano się do składu drzewa i wybrano kilka sztuk z zapasów desek, które przywieziono na taczce.
Pracowano tak aż do chwili, gdy dał się słyszeć dzwonek na śniadanie. Trzeba było porzucić robotę i pośpiesznie pomyć ręce oraz przyczesać włosy.
Gdy już wszyscy zasiedli do stołu, ojciec Jakóbka począł dopytywać się czy budowa chatek posunęła się nieco.
— Zapewne bardzo wyprzedziliście mego małego syneczka? rzekł w końcu.
— Nic, wujaszku, przeciwnie, Jakóbek posunął już swą robotę tak dalece, że to zupełnie nie do pojęcia! odpowiedział Leoś z pewnem niezadowoleniem.
— Pomimo że jest z was trzech najmłodszy, zdobył się na tyle energji, iż przybijał już ścianki do słupów, a wyście dopiero zwieźli materjał budowlany — wtrąciła Stokrotka.
— Bah! bah! Jakóbek nie jest więc tak złym cieślą, jak to podejrzewałeś, mój Leonku — rzekł pan Traypi, ojciec Jakóbka.
Leoś nic nie odpowiedział, ale mocno się zarumienił, a Jakóbek, który nadszedł właśnie i stał obok ojca, ucałował jego rękę poczem zaczęła się ogólna rozmowa. Doskonałe ciastka czekoladowe rozradowały młodego towarzystwa.
Po śniadaniu chciano koniecznie zaprowadzić starszych do ogrodu, aby pokazać rozpoczętą budowę, ale rodzice zadecydowali, że dopiero po ukończeniu będą podziwiali te arcydzieła w całej ich okazałości.
Wszyscy udali się razem do pobliskiego lasku i tam nad rzeczką Leoś urządził połów ryb, Kamilka i Madzia pobiegły do ogrodnika, prosząc, by im dostarczył robaczków do wędki, Jakóbek, Stokrotka i Zosia przygotowali wiadro pełne wody dla wrzucania złowionych rybek.
W krótkim czasie dwadzieścia rybek zostało pogrążone w tem wiedrze, stanowiącem ich chwilowe więzienie, zanim dostały się w ręce kucharza.
Wszystkie dzieci zajęte połowem nie zauważyły nawet zniknięcia Jakóbka.
— Pewno pobiegł doprowadzić do porządku swoje motylki — rzekła Madzia.
— Motylki, których wcale nie łapał — szepnęła Stokrotka Zosi na uszko i obie się roześmiały.
— Co to ma znaczyć? zapytał Leonek patrząc na nie podejrzliwie. Od samego rana Jakóbek, Zosia i Stokrotka mają tajemnicze miny, które nic dobrego nie wróżą.
— Dla nas czy dla ciebie? odrzekła Stokrotka filuternie.
— Dla wszystkich. A jeżeli chcecie spłatać figla mnie i Jankowi, to my też odpłacimy wam pięknem za nadobne.
— O co do mnie, to niema obawy! Możecie mi płatać figle ile się wam podoba w żadnym razie mścić się nie będę — zawołał Janek uprzejmym tonem.
— Jaki ty jesteś dobry, mój Janeczku, rzekła Stokrotka, ściskając serdecznie jego rękę. Bądź pewien, że nie urządzimy tobie żadnej przykrości ani złośliwej psoty.
— A za niewinny figiel nie będziesz się na nas gniewał — wtrąciła Zosia.
— Aha! Więc są jakieś figielki w robocie? Domyślałem się tego! Ale uprzedzam was, że postaram się im przeciwdziałać — mówił Janek ze śmiechem.
— Niemożliwe! Nie potrafisz tego dokonać — zapewniała Stokrotka.
— Zobaczymy! Zobaczymy! odgrażał się Janek.
Przez ten czas Leoś zajęty był łowieniem ryb i nie mieszał się do rozmowy. Nagle odezwał się, licząc ryby w wiedrze:
— Zdaje mi się, że już dość na dzisiaj tej zabawy. Mamy przeszło dwadzieścia rybek. Może zabierzemy się do budowania chatki?
— Leoś ma zupełną słuszność — odpowiedziała Kamilka — musimy dobrze popracować, aby dorównać Jakóbkowi.
— Tego właśnie pojąć nie mogę jak on się z tem urządza — zawołał Janek. Przecież ty z nim pracujesz, moja Zosiu, więc powinnaś wiedzieć w jaki sposób dokonał roboty conajmniej dwu dorosłych ludzi?
— Nie wiem, doprawdy nie wiem... mówiła Zosia zmieszana, ale Stokrotka wtrąciła z żywością:
— To jest bardzo łatwe do zrozumienia. Jesteśmy pilni pracownicy, nie tracimy ani chwili czasu, niczem murzyni przy robocie na plantacjach.
— Co prawda tracimy masę czasu, a Jakóbek, jestem pewną, już tam coś piłuje i przybija, podczas gdy my zastanawiamy się w jaki sposób tyle już potrafił dokonać. Chodźmy zobaczyć, czy robota jego posunęła się? rzekła Madzia.
Wszystkie dzieci zgodziły się z nią, tylko Zosia i Stokrotka ociągały się i jakby umyślnie znajdowały przeszkody.
— Musimy najprzód doprowadzić do porządku nasze wędki i haczyki — rzekła Zosia.
— I zanieść ryby do kuchni — dodała Stokrotka.
— Poczekajcie, ja sam polecę naprzód i zobaczę, co tam Jakóbek majstruje — zawołał Janek.
Zosia i Stokrotka rzuciły się pośpiesznie, żeby go zatrzymać. Janek bronił się, Kamilka i Madzia przybiegły na pomoc. Wówczas Stokrotka padła na ziemię i schwyciła Janka za nogę.
— Trzymaj go, trzymaj! Bierz go za drugą nogę! mówiła do Zosi.
Janek stracił równowagę i legł plackiem na trawę ku ogólnej wesołości. Wszystkie dziewczynki śmiały się w niebogłosy, Janek również, tylko Leoś miał poważną minę, stojąc przy rybach. Oglądając się od czasu do czasu, mówił tonem niezadowolonym:
— Czy prędko skończycie? Czy długo jeszcze myślicie tak chichotać?.
Im bardziej Leoś robił nadąsaną minę, tem więcej dziewczątka wybuchały śmiechem. Wreszcie całe grono, podżartowując wesoło, pobiegło za Leosiem w stronę gaiku, w którym budowano chatki. Zdaleka dochodziły wyraźnie uderzenia młota, tak pewną i silną ręką, że trudno było przypuszczać, żeby to Jakóbek sam majstrował.
Janek zręcznie wyrwał się z pod opieki Zosi i Stokrotki i popędził cwałem do gaiku, ale obie dziewczynki wyprzedziły go krzycząc co sił:
— Jakóbku! Jakóbku!.. strzeż się!
— Jakóbku! Uważaj!..
Leoś pomknął, jak strzała i pierwszy stanął przy chatce. Nie zastał tam nikogo ale na ziemi leżały dwa topory, gwoździe i deski.
— Janku, prędzej do mnie! Gońmy za nim! wołał Leoś zdyszany.
Po krótkiej chwili słychać było krzyk:
— Jest! Jest! Już go mam!
— Nie! Uciekł! Łap go! Na prawo!
— A ty zajdź z lewej strony!.
Dziewczątka słuchały tych głosów i nawoływań, wreszcie wysunął się Janek rozczochrany, zmęczony biegiem; po chwili ukazał się Leoś również potargany i znużony. Pytał Janka pośpiesznie:
— Widziałeś go? Jakże można było wypuścić go z rąk?..
— Słyszałem, że uciekał, roztrącając gałęzie. Kierowałem się ich chrzęstem, ale nie dojrzałem nikogo. Tak samo, jak i ty goniłem napróżno — odparł Janek.
Nagle wpadł Jakóbek zadyszany.
— Za kim biegliście tak, krzycząc? zapytał udając zdziwienie.
— Wiesz lepiej od nas, nie udawaj niewiniątka!.. mówił Leoś nie mogąc się pohamować.
— Byłbym go napewno schwytał, gdyby Jakóbek nie przeciął mi drogi — wtrącił Janek.
— Trzeba mu było dać dobrą nauczkę — mówił Leoś rozgniewany.
— Chciałem złapać tego tajemniczego pomocnika i przyprowadzić tutaj, żeby pracował przy naszej chatce, tak jak pomagał Jakóbkowi — odparł Janek — Powiedz że nam, Jakóbku, kto zrobił chatkę tak szybko i zręcznie? Daję ci słowo, że nie powiemy nikomu.
— Chcecie mię namówić abym popełnił niewdzięczność względem tego, który według waszego przekonania śmiałby żal do mnie za zdradzenie tajemnicy! zawołał Jakóbek z ożywieniem.
Leoś roześmiał się nieszczerze i rzekł szyderczo.
— Patrzcie mi jaki wymowny siedmiolatek!.. Ale zmusimy go do wyznania prawdy!
— Nie, Leosiu, Jakóbek ma słuszność. Chciałem go namówić do popełnienia niedyskrecji i źle postąpiłem — ujął się za młodszym braciszkiem Janek.
— W każdym razie to niemiła rzecz być podstępnie oszukanym przez takiego malca — bronił się Leoś.
— Nie zapomnij o tem, że go wydrwiwałeś i miał prawo ci dowieść... zaczęła Zosia.
— Czego dowieść?.. przerwał jej Leoś niecierpliwie.
— Że ma więcej rozumu od ciebie! — dokończyła żywo Stokrotka — że może zażartować nawet z twojej mądrości, o której myślisz zbyt wiele!
— O! bądźcie pewne, że potrafię uszanować mądrość i spryt waszego protegowanego!.. odciął Leoś.
— Który nie będzie chował się za innym w razie niebezpieczeństwa — zawołał Jakóbek.
— Co chcesz tem powiedzieć, zuchwalcze? Do kogo stosujesz te słowa? rzekł Leon, głos podnosząc.
— Do tchórza i samoluba — odparł Jakóbek, patrząc prosto w oczy Leosia.
Kamilka w obawie, aby ostra wymiana zdań nie doprowadziła do poważnej zwady, wzięła Leosia za rękę i powiedziała łagodnie:
— Tracimy czas napróżno, a ty najstarszy i najrozsądniejszy z nas kieruj nami, aby nasza chatka była jaknajśpieszniej ukończoną. Wyznacz każdemu robotę, zabierzemy się zaraz do dzieła.
— Ja też jestem na twoje rozkazy! odezwał się Jakóbek, który już ochłonął z gniewu i żałował swej porywczości.
Leoś uspokoił się, ujęty ostatniemi słowami Jakóbka i rozdał każdemu narzędzia, wskazując co ma robić. Dwie godziny trwała spokojna praca, ale trzeba przyznać, że nie było wielkiej dokładności w jej wykonaniu, pomimo najlepszych chęci całego zespołu. Ostatecznie zmęczeni i spoceni pozostawili dalszy ciąg na dzień jutrzejszy.
Jakóbek pobiegł wprost do ojca, który powitał go wesołym okrzykiem:
— Och, mój Kubusiu, dobrze nas przycisnęli! Omal nie złapano mię na gorącym uczynku! W każdym razie robota posunęła się ogromnie. Prosiłem Marcina, żeby podczas obiadu dokończył resztę. Zobaczysz jutro ich zdziwienie, gdy przekonają się, że chatka już gotowa.
— A ja cię bardzo proszę, tatusiu, żebyś kazał dokończyć chatkę moich siostrzyczek i Leosia.
To mówiąc Jakóbek zarzucił ręce na szyję ojca i przytulił główkę do jego piersi.
— Jakto? Tak chodziło tobie o to, aby dać nauczkę Leosiowi, a teraz sam prosisz o porzucenie twojej roboty dla niego?
— Tak, tatusiu, ponieważ źle z nim postąpiłem, powiedziałem przykre słowo, za które powinienby mnie obić porządnie, a on nawet się nie oburzył i nie nawymyślał.
Jakóbek opowiedział ojcu całe zajście w ogrodzie, poczem ojciec zapytał:
— Dlaczegoż nazwałeś go tchórzem i samolubem? Czem na to zasłużył?
— Bo dziś rano gdyśmy byli w lesie Kamilce i Madzi wydało się, że w krzakach są ukryci złodzieje lub też wilki czyhają na zdobycz. Janek rzucił się śmiało naprzód, a Leonek miał minę wystraszoną, cofnął się zamiast pomagać Jankowi w obronie. To właśnie miałem mu do zarzucenia i, co prawda, niepotrzebnie wyrwałem się z tem powiedzeniem, bo musiało mu to zrobić wielką przykrość.
— Dobry z ciebie chłopak, mój Jakóbku, odrzekł ojciec całując synka. Zrobię więc tak, jak sobie życzysz i każę dokończyć ich robotę, która jakoś idzie niesporo.
Jakóbek uradowany pobiegł do młodego grona, rozłożonego teraz na trawie.
Nazajutrz gdy wszystkie dzieci udały się do gaiku przylegającego do ich ogródka i zamierzały pracować dalej nad budową chatek, zostały mile zdumione, widząc że obie chatki są już ukończone i mają już nawet drzwi i okna wstawione.
— Jakim to cudem nasza chatka jest tuż skończona? zawołał Leonek.
— Bo już czas był zakończyć żarcik, który mógłby się stać kością niezgody pomiędzy wami — odezwał się ojciec Jakóbka. Mój synuś opowiedział mi co zaszło wczoraj i prosił, aby dopomóc waszym usiłowaniom tak samo, jak to robiłem dla niego z samego początku. Zresztą — dodał, śmiejąc się — obawiałem się drugiej pogoni jak wczorajsza. Janek już był tuż tuż przy mnie i gdyby mu Jakóbek nie stanął na drodze, byłbym wpadł w jego ręce. A ty, Leonku, przebiegłeś obok mnie, schowanym w krzaku.
Wujek świetnie biega!.. zawołał Janek z zachwytem. Tyleśmy się nalatały i nieudało się nam dogonić ani nawet dostrzedz wujka!
— Za młodych lat byłem jednym z najlepszych gimnastyków i przebiegałem niestrudzenie olbrzymie przestrzenie. Coś niecoś z tej chyżości zostało mie jeszcze w nogach — dodał pan Troypi z uśmiechem.
Dzieci podziękowały wujkowi za ukończenie ich żmudnej pracy. Leoś ucałował małego Jakóbka a ten cichutko prosił go o przebaczenie.
— Nie mówmy o tem — odrzekł Leoś, z rumieńcem na twarzy — gdyż w gruncie rzeczy czuł się winnym względem małego braciszka i chciałby, aby ta sprawa poszła w zapomnienie.
Teraz jeszcze należało umeblować chatki. Posłużyły ku temu stare krzesła, stoliki, kawałki firanek, trochę ponadbijanej po brzegach porcelany. Wszystko to skrzętnie zostało zebrane i ustawione gustownie. Nawet nie zabrakło kanapki i dywanów. Dziewczątka dostały zapasy konfitur, biszkoptów, czekolady, chłopcy wyprosili chleba, masła, szynki i jajek ze śpiżarni. Urządzano sobie podwieczorki, częstując się nawzajem. Codziennie przybywało coś do małego gospodarstwa. Pod koniec wakacji nastąpiły jeszcze ulepszenia. W szpary pomiędzy deskami nałożono mchu, żeby nie przewiewało; dach również mchem był zabezpieczony. Ubitą ziemię posypano cienką warstwą piasku. Przy oknach zawieszono firanki. Powoli wszystkie kajety i książki zostały przeniesione do tej ulubionej siedziby dziecinnej i nieraz odbywały się tam lekcje, podczas których pilność zarówno dziewczątek jak chłopców była bez zarzutu. Uczono się w chatkach daleko lepiej, niż w każdym innym zakątku.
Gdy nadeszła pora rozstania i braciszkowie z rodzicami mieli odjechać do miasta, żałowały dzieci ogromnie, że już koniec wakacji, a do najmilszych o nich wspomnień, należały „chatki w lesie”. Tymczasem jednak ów koniec był jeszcze daleki, dzieci miały prawie półtora miesiąca przed sobą, miano więc dość czasu do zabawy.Wycieczka do młyna.
Pani Marja ze wszystkimi swoimi gośćmi udała się pewnego dnia do młyna. Miano oglądać nowy mechanizm wprowadzony od niedawna. Dzieciom pozwolili rodzice bawić się na trawie pod lasem, gdzie podano następnie dobry, wiejski podwieczorek, składający się ze śmietany, razowego chleba, masła i sera. Świeży powiew lasu ochładzał powietrze. Dziewczątka rwały kwiaty, zbierano leśne poziomki i rozmawiano wesoło.
— Tu jest właśnie niedaleko ów dąb, pod którym zostawiłam kiedyś lalkę — zawołała Stokrotka. Tę lalkę skradła mi Joasia ze młyna. Żebyś wiedział, Jakóbku, jak ją matka za to biła! Krzyk Joasi słyszałyśmy, będąc o jakie dwieście kroków od młyna.
— Czy przynajmniej poprawiła się po tej awanturze? zapytał Jakóbek, wysłuchawszy szczegółowo opowiedzianej przez Stokrotkę historję o skradzionej i odnalezionej lalce.
— O nie, nie poprawiła się wcale, wtrąciła Zosia. Joasia jest najgorszą dziewczyną w szkole.
— Mama powiada, że jest złodziejką — rzekła Stokrotka.
— Ach jak to niedobrze jest, Stokrotko, powtarzać takie rzeczy! zawołała Kamilka. Może Joasia się poprawi, na co mają wiedzieć wszyscy o jej złych skłonnościach?
Nieopodal młyna dzieci zobaczyły gromadę ludzi. Widocznie coś się tam stało niezwykłego, gdyż wszyscy byli mocno podnieceni, słychać było przekleństwa i podniesione głosy. Kilku policjantów uwijało się wśród zebranego tłumu.
Okazało się, że młynarkę i jej córkę Joasię zaaresztowano z powodu kradzieży płótna, położonego na trawie do bielenia. Płótno przywłaszczone przez młynarkę, ukryte było pod mąką. Joasia, wiedząc o tem, odcięła ukradkiem spory kawałek i na swoją rękę spróbowała sprzedać na jarmarku. Zwróciło wszakże uwagę zamoczone płótno, znalazła się właścicielka, która rozpoznała zrobiony przez siebie znak na brzegu płótna i tak po nitce do kłębka, dowiedziano się, że złodziejkami były młynarka i jej córka, gdyż udało się policjantom wyciągnąć całą sztukę płótna ukrytego pod mąką, a skradzionego u kumy Marcinowej. Cała ta przykra awantura sprawiła, że towarzystwo pani Marji cofnęło swój zamiar oglądania młyna i wszyscy po spożyciu podwieczorku na trawie udali się do lasu, gdzie postanowiono zabawić się w chowanego. Starsi i młodzi mieli wspólnie należeć do tej zabawy na określonej przestrzeni.
— Tylko proszę bardzo nie włazić na drzewa — upominała pani Marja.
Dwie osoby szukało innych, ukrywających się wśród krzaków. Ojciec Jakóbka trafił na Kamilkę i Janka, już miał ich pochwycić, ale wymknęli się zręcznie i dobiegli do mety, zanim zdołał ich dogonić. Stokrotka i Jakóbek nie dali się też złapać i pani Marja zmęczyła się bardzo, chcąc ich schwytać. Leoś i Madzia, zaraz po odkryciu ich kryjówki, pomknęli lotem strzały i oparli się aż koło drzewa, stanowiącego kres pogoni. Starsi biegali z różnym szczęściem, ztąd dużo było śmiechu, wyszukiwania i gonienia się, jednej tylko Zosi brakowało. Nikomu nie udało się dotąd jej odnaleść.
— Zosiu! Zosiu! Odezwij się! wołano, ale nie było żadnej odpowiedzi.
Pani Marja zaczęła się niepokoić. Wszyscy rozpoczęli poszukiwania, idąc grupami.
Trwało to dość długo. Wreszcie Janek, idący z mamusią Stokrotki, usłyszał jakby jęk przyciszony. Zatrzymali się, nasłuchując.
— Na pomoc! Na pomoc! Ratujcie mnie, zabrzmiał teraz wyraźnie głosik w pobliżu!
— Gdzie jesteś, Zosiu? krzyknął Janek przerażony.
— Tu jestem tuż koło ciebie we wnętrzu drzewa — odpowiedział głos jakby z pod ziemi.
Na wołanie pani Rosburgowej zbiegli się wszyscy, dopytując co się stało?
— Wpadłam w dziuplę, duszę się! Umrę, jeżeli mnie stąd nie wyciągniecie, mówiła Zosia rozpaczliwie.
Janek zastanowiwszy się przez krótką chwilę, szybko wdrapał się na drzewo.
— Co robisz? krzyknął Leoś. Drzewo jest spróchniałe. Wpadniesz w otwór, tak samo, jak Zosia i ją zadusisz. Zejdź natychmiast! — mówił, — ale Janek z niezwykłą zręcznością wznosił się w górę, chwytając się gałęzi.
Jakóbek, nie wiadomo jak i kiedy znalazł się obok Janka ku strapieniu rodziców. Janek widział już z góry Zosię na dnie głębokiego dziupła.
— Sznura, coprędzej sznura! wołał odważny chłopak.
Leoś, Kamilka i Madzia pobiegli w stronę młyna, żeby dostać sznura, tymczasem Jakóbek, który trzymał w ręku marynarkę, rzuconą przez Janka i swoją własną, podał mu je w mgnieniu oka. Janek zrozumiał, związał rękawy, wrzucił swoją marynarkę w otwór drzewa, trzymając mocno w ręku marynarkę Jakóbka i tworząc w ten sposób na poczekaniu sznur ratunkowy.
— Pochwyć, Zosiu, z całej siły ten koniec, oprzyj się nóżkami o pień wewnętrzny drzewa, uważaj dobrze, aby się nie ześlizgnąć, gdy będę ciągnął w górę.
Janek mówił szybko, dobitnie. Jakóbek dopomagał mu jak mógł, ale szczęściem ojciec przybył w porę dla wyswobodzenia dziewczynki, której twarzyczka blada i zmieniona do niepoznania pod wpływem strachu ukazała się wreszcie nad brzegiem otworu. W tej chwili sznur przygodny zechrzęściał, słychać było pęknięcie materjału, Zosia krzyknęła przeraźliwie. Janek pochwycił ją jedną ręką, ojciec drugą i wyciągnęli ją z więzienia, które mogło stać się jej grobem.
Jakóbek ześlizgnął się pierwszy na ziemię, za nim ojciec Janka posuwał się ostrożnie, trzymając w ramionach Zosię na wpół zemdloną, ostatni schodził Janek, zręcznie trzymając się gałęzi.
Wszystkie panie otoczyły uratowaną dziewczynkę. Stokrotka rzuciła się jej z płaczem na szyję. Zosia ucałowała przyjaciółkę, a potem gdy już mogła mówić, dziękowała serdecznie Jankowi i Jakóbkowi za swe ocalenie.
Nadbiegli właśnie na tę chwilę Kamilka, Madzia i Leonek, dźwigając gruby i długi sznur ze młyna. Zosia uśmiechnęła się na ich widok, obejmując wszystkich pełnym wdzięczności ruchem.
— Teraz gdy już niebezpieczeństwo minęło i jesteśmy wreszcie uspokojeni, niechże Zosia opowie nam w jaki sposób wpadła w tę pułapkę? rzekła pani Marja z zaciekawieniem.
— Chciałam ukryć się lepiej od innych — rozpoczęła Zosia zawstydzona — stanęłam za wielkim dębem, myśląc że okręcając się dokoła potrafję ujść niedostrzerzona.
— To wcale niedobry sposób — przerwała pani Marja. Pochwyciłam z łatwością Madzię i Leosia, którzy tak samo okrążali drzewo, ale potem nie mogłam już ich dogonić, gdy popędzili do mety.
— Widziałam właśnie jak pani znalazła Madzię i Leosia i umyśliłam schować się lepiej. Gałęzie drzewa opadające aż do ziemi dopomogły mi leść coraz wyżej.
— Chciałaś więc oszukać, choć wiedziałaś, że zabroniono nam włazić na drzewa — wtrąciła Stokrotka.
— I Pan Bóg cię ukarał za to — dodał Jakóbek.
— Tak, niestety, zostałam sprawiedliwie ukaraną — odrzekła Zosia z westchnieniem. Z gałęzi na gałąź dostałam się do miejsca, w którem pień drzewa rozdzielał się na kilka grubszych gałęzi. W środku było wydrążenie, pokryte suchemi liśćmi. Sądziłam że będę tam bezpiecznie ukryta. Zaledwie jednak postawiłam nogę na tych liściach, zapadłam głęboko i już nic nie widziałam dookoła siebie. Krzyczałam co sił starczyło, ale nikogo nie było w pobliżu, a głos mój był przytłumiony, jakby wychodził ze studni.
— Biedna Zosia! Jakże musiałaś być przerażoną, jakie znosiłaś męki! zawołał Janek ze współczuciem.
— Byłam jakby zmartwiała ze strachu. Myślałam, że mnie nikt nie odnajdzie, a wszystkie wysiłki dania znać o sobie nie na wiele się przydały. Słyszałam nawoływania i kroki przechodzących obok mnie, ale czułam, że głosu mego nie słyszą i dopiero poczciwy i odważny Janeczek jakoś przypadkiem usłyszał i uratował mnie z pomocą miłego naszego Jakóbka.
— I to właśnie był jego pomysł, związanie ubrania, żeby cię wyciągnąć jak najprędzej — dodał Janek.
— Jakóbek jest jako lew śmiały! zawołała Stokrotka, całując małego chłopaczka.
— Raczej można by go porównać do wiewiórki z powodu ruchliwości i umiejętności łażenia po drzewach — zaważył Leoś z miną drwiącą. Stokrotka oburzyła się i odrzekła:
— Każdy ma swój sposób okazania ruchliwości: jedni wdrapują się na drzewa, bez obawy poniesienia śmierci przy nagłym upadku, inni uciekają jak zające w obawie, że je zabiją.
— Stokrotko! Przestań, proszę cię, rzekła jej mamusia, widząc, że porywczość dziewczynki ją unosi i może z tego powodu wyniknąć zatarg niepożądany.
— Ależ, mamusiu, Leoś chce wyraźnie zmniejszyć zasługi Jakóbka, a przecież sam nie skoczył na ratunek Zosi, choć jest z nas najstarszy — tłómaczyła się Stokrotka.
— Musiał ktoś przecież pójść po sznury — odparł Leoś niechętnie.
— Obeszło się doskonale bez twoich sznurów — odburknęła Stokrotka.
— Nie kłóćcie się dzieci — rzekła pani Marja łagodnie — nie daj się unosić gniewowi Stokrotko, ani ty, Leosiu, nie bądź zawistnym. Podziękujmy Bogu za szczęśliwe ocalenie Zosi z niebezpieczeństwa, na które naraziła się z własnej winy. Wracajmy teraz do domu, już jest późno i wszystkim odpoczynek się należy.
Starsze i młodsze towarzystwo pośpieszyło na wezwanie. W drodze powrotnej rozmawiano jeszcze z ożywieniem o wypadkach dnia i każdy miał jeszcze jakieś słówko do dorzucenia.Ze wspomnień Zosieńki.
W pierwszej wolnej chwili dzieci udały się do ulubionej chatki, żeby tam swobodnie pomówić i wysłuchać zapowiedzianego opowiadania Zosi o jej przygodach na morzu.
— Miałam zaledwie lat cztery kiedy to się wszystko działo — rozpoczęła Zosia. — Sądziłam, że mi to już wyleciało z głowy, ale dziś przypominam sobie najwyraźniej jak mamusia jechała zemną do Paryża; Pawełek był też z nami. Tatuś zawiózł nas do jakiegoś miasta portowego. Wsiedliśmy na okręt, tatuś z mamusią i zemną i ciocia Aurelja z wujkiem ze swym synkiem, Pawełkiem. Pamiętam, że twój tatuś, Stokrotko, był bardzo dobry dla nas i ten Lecomte ciągle się też uwijał. Jego twarz doskonale wraziła mi się w pamięć. Płynęliśmy bardzo długo. Naraz usłyszeliśmy jakiś huk straszny i tak mocne uderzenie od spodu okrętu, że wszyscy się przerazili. Krzyk, wrzask był niesłychany, biegano w różne strony...............................Szczęśliwy powrót i opowiadanie Pawełka.
Oczekiwano z upragnieniem powrotu pana Fraypiego z Paryża. Pani Rosburgowa chodziła często ze Stokrotką do białego domku, aby podziwiać panującą tam zgodę i miłość i wysłuchiwać nieskończonych pochwał, dotyczących jej zaginionego męża.
Mijał właśnie trzeci dzień od czasu wyjazdu szwagra pani Marji. Pani Rosburgowa powracała po południu z dziećmi od Lecomte’ów, gdy wydało jej się, że słyszy na ganku głos pana Fraypi’ego. Przyśpieszyła kroku i naraz spotkała się oko w oko z gościem niespodzianym. Był nim ni mniej ni więcej tylko sam komendant Rosburg. Zapanowała ogólna radość. Rozłączeni przez...............................
Na wakacje do pani Marii, matki Kamilci i Madzi, które nazywano w całej okolicy „przykładnemi dzieciątkami” — przyjechała siostra z mężem i dwoma synkami, Leosiem i Jankiem, oraz druga, mająca synka Jakóbka. Radość zapanowała wielka z tego powodu.
W domu pani Marji bawiła stałe przyjaciołka jej, pani Rosburgowa z miluchną córeczką, zwaną Stokrotką i Zosia Tiszini, pozostawiona na czas nieobecności swej macochy, która wyjechała zagranicę i nie dawała znać o sobie już przeszło dwa lata. Zosia była przedtem niegrzeczną, upartą i niedobrą dziewczynką, ale przebywając wciąż z łagodnemi, uprzejmemi, dobrze wychowanemi Kamilką, Madzią i Stokrotką zmieniła się nie do poznania.
Pani Marja umiała wpływ jaknajlepszy wywierać na otoczenie i wszyscy ją bardzo kochali.
Powróćmy teraz do gromadki przybyłych siostrzeńców pani Marji.
Leonek był to ładny, smukły blondynek lat trzynastu, dużo myślący o sobie, Janek o rok młodszy od niego, o wielkich, czarnych oczach, odznaczał się odwagą, stanowczością, był przytem uprzejmy i łagodny.
Jakóbek siedmioletni o włosach zwijających się w pukle, miał sprytne, wesołe oczki, różowe policzki, dobre serduszko i żywe usposobienie.
Dzieci znalazły w sobie wielkie zmiany po dwuletniem niewidzeniu. Poczęto przypominać różne figle i psoty z poprzednio spędzonych razem wakacji.
— Czy pamiętacie nasz połów motyli?
— A ta biedna żaba, umieszczona na mrowisku? wtrąciła Stokrotka.
— A ten ptaszek, którego wyjąłem z gniazdka i tak mocno trzymałem w ręku że biedactwo zadusiłem — mówił Jakóbek.
— Teraz będziemy się lepiej bawić. Musimy wymyślić coś bardzo zabawnego — wołały dziewczynki.
Zosia tylko trzymała się na stronie. Nie należała do rodziny i czuła się nieco osamotnioną. Spostrzegł to Janek i zbliżywszy się do niej rzekł serdecznym tonem:
— Nigdy nie zapomnę jak byłaś uprzejmą dla mnie podczas mego pobytu u cioci Maryni! Dwa lata temu jako mały chłopczyk nieraz bardzo dokazywałem, teraz jestem już starszy i będę się starał odpłacić za pobłażliwość na moje figle.
— Dziękuję ci, Janeczku, że pamiętałeś o sierocie! odrzekła Zosia ze smutkiem.
— Wiesz przecie, że masz w nas siostrzyczki, a nasza mamusia kocha cię jak, trzecią swą córeczkę — zawołała Kamilka.
— A my jesteśmy twymi braciszkami, dodali chłopcy przyjaznym tonem.
— Dziękuję wam wszystkim, drodzy moi, czuję się bardzo szczęśliwą mając tak liczną rodzinę, mówiła Zosia rozweselona.
— Dzieci, chodźcie na podwieczorek — wołała pani Marja, zabawiająca się z siostrami i szwagrami w salonie.
Cała gromadka znalazła się za chwilę w stołowym pokoju, napełniając go gwarem. Stół był zastawiony ciastkami i owocami. Projektowano, zajadając z apetytem, jak spędzić dzień jutrzejszy. Leon namawiał na zabawienie się w rybołóstwo, Janek chciał czytać głośno zajmującą książkę, Jakóbek zamierzał łowić motyle ze Stokrotką. Po skończonym podwieczorku dzieci pobiegły do ogrodu. Bracia zachwycali się doskonale utrzymanym ogródkiem Kamilki i Madzi.
— Brakuje tu jeszcze tylko małej chateczki do składania narzędzi ogrodniczych — zauważył Janek — a drugą wartoby wybudować, żeby w razie deszczu ulewnego można się było do niej schronić.
— Masz słuszność, ale nie potrafiłyśmy się nigdy na to zdobyć — rzekła Kamilka.
— Doskonała myśl! Podczas naszego pobytu u was obaj z Jankiem zbudujemy tu domek — zawołał Leoś z ożywieniem.
— A ja także zrobię domek dla siebie i dla Stokrotki — dodał Jakóbek.
— Co za znakomity budowniczy! zaśmiał się Leonek. Czyż ty potrafisz dać z tem radę, mój Jakóbku.
— Potrafię — zapewniał Jakóbek rezolutnie.
— Będziemy tobie pomagały — mówiła Madzia — Leoś i Janek napewno też dopomogą.
— O nie, nie życzę sobie pomocy Leonka, będzie wciąż drwił ze mnie — odparł Jakóbek.
— Czy Wasza Wysokość zechce przyjąć moją pomoc? zapytał Janek ze śmiechem.
— Nie szanowny panie — odparł Jakóbek zagniewany — przekonam ciebie, że moja Wysokość dość jest potężną, by obyć się bez twojej pomocy.
— Jakże potrafisz dosięgnąć szczytu domku, który ma nas wszystkie pomieścić? zapytała Zosia, mierząc wzrokiem jego drobną postać.
— Zobaczycie! Mam już pomysł. Powiem ci na ucho — dodał, zwracając się do Stokrotki, która wysłuchawszy go, odpowiedziała szeptem:
— Bardzo dobrze! Doskonale! Nic im nie mów, dopóki nie będzie skończone.
Dzieci obiegły jeszcze cały ogród. Chłopcy wdrapywali się na drzewa, przeskakiwali przez rowy, rwali kwiaty dla siostrzyczek. Pełno było radosnej wrzawy.
Nazajutrz miano się zabrać do budowania, do łowienia motyli, miano zarzucać wędkę, czytać, spacerować, jednem słowem całej doby byłoby zamało dla wypełnienia tych wszystkich projektów zajmującej zabawy.
Budowanie chatek.
Wszystkie dzieci miały sześć tygodni wolnych, oprócz paru godzin dziennie przeznaczonych na naukę. Było więc dość czasu na uskutecznienie projektów różnorodnych. Dziewczynki przejęły się ogromnie zamiarami chłopców i budowaniem chatek. Stokrotka przebudziła się przed piątą rano i chciała już wstawać, a dowiedziawszy się, że to zawcześnie, westchnęła z żalem:
— Ach jakaż długa noc dzisiejsza! Co za nudna rzecz spać bez końca.
Kamilka i Madzia nie odzywały się, ale nie spały już również. Czekały wszakże cierpliwie, kiedy zegar wydzwoni siódmą godzinę, aby zerwać się wreszcie z łóżka.
Leoś i Janek przebudzili się o szóstej rano i ubierali się szybko. Jakóbek przed ułożeniem się do snu miał jeszcze z wieczora rozmowę ożywioną, prowadzoną półgłosem z ojcem i ze Stokrotką. Słychać było tylko chwilami wybuchy śmiechu i klaskanie w ręce Jakóbka, który całował tatusia i Stokrotkę, ale nikomu nie chciał powiedzieć o czem tak gwarzyli z zapałem.
Leoś i Janek ze zdumieniem spostrzegli, że Jakóbka już w pokojach nie było.
— Musiał wylecieć do ogrodu — rzekł Leoś — cóż chcesz? Pierwszy dzień wakacji, więc żal każdej straconej chwili.
Obaj też pobiegli chyżo w stronę obory, gdzie właśnie kończono wydój. Wypili po szklance mleka prosto od krowy i zapukali następnie do drzwi pokoju siostrzyczek, przypominając, że już czas zabrać się do budowania chatki.
Zbliżając się do dziecinnego ogródka usłyszeli jakieś stukanie, jakgdyby przybijano tam deski. Ku ogólnemu zdziwieniu zastano Jakóbka wbijającego gwoździe z wielkim zapałem. Pomagała mu Zosia, podtrzymując deskę, którą umocowywał do wbitych już słupów. Miejsce było bardzo dobrze obrane w leszczynie, rzucającej cień na pracujących żarliwie.
— Jakże mogłeś wykonać już tyle roboty? — zawołał Janek, zwracając się do Jakóbka. W głowie mi się nie mieści zkąd miałeś siłę przynieść tak ciężkie deski i słupy.
— Zosia i Stokrotka dopomogły mi — odpowiedział chłopczyna — uśmiechając się złośliwie.
Leoś i Janek kręcili głowami z niedowierzaniem.
— O którejże godzinie wstałeś? dopytywała Kamilka.
— O piątej wstałem, a o szóstej byłem już z całym przyborem do budowania. A teraz bierzcie narzędzia, niech każdy pracuje z kolei.
— Nie, nie, proszę cię rób dalej, chcemy nauczyć się od ciebie, jak się w mig chatkę buduje, mówił Leoś drwiąco.
Jakóbek porozumiał się szybkiem spojrzeniem z Zosią i Stokrotką i odparł śmiejąc się:
— Pracujemy już długo i jesteśmy bardzo zmęczeni. Pobiegniemy teraz trochę łapać motyle.
— Tak? Bieganie na odpoczynek? To ciekawe! rzekł Leoś szyderczo.
— Właśnie. Będzie to odpoczynek dla rąk i umysłu — odpowiedział Jakóbek wesoło i oddalił się wnet, zabrawszy dziewczątka z sobą.
Czwórka pozostałych dzieci poczęła rozważać w jakiem miejscu postawić drugą chatkę. Postanowiono umieścić ją naprzeciwko rozpoczętej przez Jakóbka. Następnie udano się do składu drzewa i wybrano kilka sztuk z zapasów desek, które przywieziono na taczce.
Pracowano tak aż do chwili, gdy dał się słyszeć dzwonek na śniadanie. Trzeba było porzucić robotę i pośpiesznie pomyć ręce oraz przyczesać włosy.
Gdy już wszyscy zasiedli do stołu, ojciec Jakóbka począł dopytywać się czy budowa chatek posunęła się nieco.
— Zapewne bardzo wyprzedziliście mego małego syneczka? rzekł w końcu.
— Nic, wujaszku, przeciwnie, Jakóbek posunął już swą robotę tak dalece, że to zupełnie nie do pojęcia! odpowiedział Leoś z pewnem niezadowoleniem.
— Pomimo że jest z was trzech najmłodszy, zdobył się na tyle energji, iż przybijał już ścianki do słupów, a wyście dopiero zwieźli materjał budowlany — wtrąciła Stokrotka.
— Bah! bah! Jakóbek nie jest więc tak złym cieślą, jak to podejrzewałeś, mój Leonku — rzekł pan Traypi, ojciec Jakóbka.
Leoś nic nie odpowiedział, ale mocno się zarumienił, a Jakóbek, który nadszedł właśnie i stał obok ojca, ucałował jego rękę poczem zaczęła się ogólna rozmowa. Doskonałe ciastka czekoladowe rozradowały młodego towarzystwa.
Po śniadaniu chciano koniecznie zaprowadzić starszych do ogrodu, aby pokazać rozpoczętą budowę, ale rodzice zadecydowali, że dopiero po ukończeniu będą podziwiali te arcydzieła w całej ich okazałości.
Wszyscy udali się razem do pobliskiego lasku i tam nad rzeczką Leoś urządził połów ryb, Kamilka i Madzia pobiegły do ogrodnika, prosząc, by im dostarczył robaczków do wędki, Jakóbek, Stokrotka i Zosia przygotowali wiadro pełne wody dla wrzucania złowionych rybek.
W krótkim czasie dwadzieścia rybek zostało pogrążone w tem wiedrze, stanowiącem ich chwilowe więzienie, zanim dostały się w ręce kucharza.
Wszystkie dzieci zajęte połowem nie zauważyły nawet zniknięcia Jakóbka.
— Pewno pobiegł doprowadzić do porządku swoje motylki — rzekła Madzia.
— Motylki, których wcale nie łapał — szepnęła Stokrotka Zosi na uszko i obie się roześmiały.
— Co to ma znaczyć? zapytał Leonek patrząc na nie podejrzliwie. Od samego rana Jakóbek, Zosia i Stokrotka mają tajemnicze miny, które nic dobrego nie wróżą.
— Dla nas czy dla ciebie? odrzekła Stokrotka filuternie.
— Dla wszystkich. A jeżeli chcecie spłatać figla mnie i Jankowi, to my też odpłacimy wam pięknem za nadobne.
— O co do mnie, to niema obawy! Możecie mi płatać figle ile się wam podoba w żadnym razie mścić się nie będę — zawołał Janek uprzejmym tonem.
— Jaki ty jesteś dobry, mój Janeczku, rzekła Stokrotka, ściskając serdecznie jego rękę. Bądź pewien, że nie urządzimy tobie żadnej przykrości ani złośliwej psoty.
— A za niewinny figiel nie będziesz się na nas gniewał — wtrąciła Zosia.
— Aha! Więc są jakieś figielki w robocie? Domyślałem się tego! Ale uprzedzam was, że postaram się im przeciwdziałać — mówił Janek ze śmiechem.
— Niemożliwe! Nie potrafisz tego dokonać — zapewniała Stokrotka.
— Zobaczymy! Zobaczymy! odgrażał się Janek.
Przez ten czas Leoś zajęty był łowieniem ryb i nie mieszał się do rozmowy. Nagle odezwał się, licząc ryby w wiedrze:
— Zdaje mi się, że już dość na dzisiaj tej zabawy. Mamy przeszło dwadzieścia rybek. Może zabierzemy się do budowania chatki?
— Leoś ma zupełną słuszność — odpowiedziała Kamilka — musimy dobrze popracować, aby dorównać Jakóbkowi.
— Tego właśnie pojąć nie mogę jak on się z tem urządza — zawołał Janek. Przecież ty z nim pracujesz, moja Zosiu, więc powinnaś wiedzieć w jaki sposób dokonał roboty conajmniej dwu dorosłych ludzi?
— Nie wiem, doprawdy nie wiem... mówiła Zosia zmieszana, ale Stokrotka wtrąciła z żywością:
— To jest bardzo łatwe do zrozumienia. Jesteśmy pilni pracownicy, nie tracimy ani chwili czasu, niczem murzyni przy robocie na plantacjach.
— Co prawda tracimy masę czasu, a Jakóbek, jestem pewną, już tam coś piłuje i przybija, podczas gdy my zastanawiamy się w jaki sposób tyle już potrafił dokonać. Chodźmy zobaczyć, czy robota jego posunęła się? rzekła Madzia.
Wszystkie dzieci zgodziły się z nią, tylko Zosia i Stokrotka ociągały się i jakby umyślnie znajdowały przeszkody.
— Musimy najprzód doprowadzić do porządku nasze wędki i haczyki — rzekła Zosia.
— I zanieść ryby do kuchni — dodała Stokrotka.
— Poczekajcie, ja sam polecę naprzód i zobaczę, co tam Jakóbek majstruje — zawołał Janek.
Zosia i Stokrotka rzuciły się pośpiesznie, żeby go zatrzymać. Janek bronił się, Kamilka i Madzia przybiegły na pomoc. Wówczas Stokrotka padła na ziemię i schwyciła Janka za nogę.
— Trzymaj go, trzymaj! Bierz go za drugą nogę! mówiła do Zosi.
Janek stracił równowagę i legł plackiem na trawę ku ogólnej wesołości. Wszystkie dziewczynki śmiały się w niebogłosy, Janek również, tylko Leoś miał poważną minę, stojąc przy rybach. Oglądając się od czasu do czasu, mówił tonem niezadowolonym:
— Czy prędko skończycie? Czy długo jeszcze myślicie tak chichotać?.
Im bardziej Leoś robił nadąsaną minę, tem więcej dziewczątka wybuchały śmiechem. Wreszcie całe grono, podżartowując wesoło, pobiegło za Leosiem w stronę gaiku, w którym budowano chatki. Zdaleka dochodziły wyraźnie uderzenia młota, tak pewną i silną ręką, że trudno było przypuszczać, żeby to Jakóbek sam majstrował.
Janek zręcznie wyrwał się z pod opieki Zosi i Stokrotki i popędził cwałem do gaiku, ale obie dziewczynki wyprzedziły go krzycząc co sił:
— Jakóbku! Jakóbku!.. strzeż się!
— Jakóbku! Uważaj!..
Leoś pomknął, jak strzała i pierwszy stanął przy chatce. Nie zastał tam nikogo ale na ziemi leżały dwa topory, gwoździe i deski.
— Janku, prędzej do mnie! Gońmy za nim! wołał Leoś zdyszany.
Po krótkiej chwili słychać było krzyk:
— Jest! Jest! Już go mam!
— Nie! Uciekł! Łap go! Na prawo!
— A ty zajdź z lewej strony!.
Dziewczątka słuchały tych głosów i nawoływań, wreszcie wysunął się Janek rozczochrany, zmęczony biegiem; po chwili ukazał się Leoś również potargany i znużony. Pytał Janka pośpiesznie:
— Widziałeś go? Jakże można było wypuścić go z rąk?..
— Słyszałem, że uciekał, roztrącając gałęzie. Kierowałem się ich chrzęstem, ale nie dojrzałem nikogo. Tak samo, jak i ty goniłem napróżno — odparł Janek.
Nagle wpadł Jakóbek zadyszany.
— Za kim biegliście tak, krzycząc? zapytał udając zdziwienie.
— Wiesz lepiej od nas, nie udawaj niewiniątka!.. mówił Leoś nie mogąc się pohamować.
— Byłbym go napewno schwytał, gdyby Jakóbek nie przeciął mi drogi — wtrącił Janek.
— Trzeba mu było dać dobrą nauczkę — mówił Leoś rozgniewany.
— Chciałem złapać tego tajemniczego pomocnika i przyprowadzić tutaj, żeby pracował przy naszej chatce, tak jak pomagał Jakóbkowi — odparł Janek — Powiedz że nam, Jakóbku, kto zrobił chatkę tak szybko i zręcznie? Daję ci słowo, że nie powiemy nikomu.
— Chcecie mię namówić abym popełnił niewdzięczność względem tego, który według waszego przekonania śmiałby żal do mnie za zdradzenie tajemnicy! zawołał Jakóbek z ożywieniem.
Leoś roześmiał się nieszczerze i rzekł szyderczo.
— Patrzcie mi jaki wymowny siedmiolatek!.. Ale zmusimy go do wyznania prawdy!
— Nie, Leosiu, Jakóbek ma słuszność. Chciałem go namówić do popełnienia niedyskrecji i źle postąpiłem — ujął się za młodszym braciszkiem Janek.
— W każdym razie to niemiła rzecz być podstępnie oszukanym przez takiego malca — bronił się Leoś.
— Nie zapomnij o tem, że go wydrwiwałeś i miał prawo ci dowieść... zaczęła Zosia.
— Czego dowieść?.. przerwał jej Leoś niecierpliwie.
— Że ma więcej rozumu od ciebie! — dokończyła żywo Stokrotka — że może zażartować nawet z twojej mądrości, o której myślisz zbyt wiele!
— O! bądźcie pewne, że potrafię uszanować mądrość i spryt waszego protegowanego!.. odciął Leoś.
— Który nie będzie chował się za innym w razie niebezpieczeństwa — zawołał Jakóbek.
— Co chcesz tem powiedzieć, zuchwalcze? Do kogo stosujesz te słowa? rzekł Leon, głos podnosząc.
— Do tchórza i samoluba — odparł Jakóbek, patrząc prosto w oczy Leosia.
Kamilka w obawie, aby ostra wymiana zdań nie doprowadziła do poważnej zwady, wzięła Leosia za rękę i powiedziała łagodnie:
— Tracimy czas napróżno, a ty najstarszy i najrozsądniejszy z nas kieruj nami, aby nasza chatka była jaknajśpieszniej ukończoną. Wyznacz każdemu robotę, zabierzemy się zaraz do dzieła.
— Ja też jestem na twoje rozkazy! odezwał się Jakóbek, który już ochłonął z gniewu i żałował swej porywczości.
Leoś uspokoił się, ujęty ostatniemi słowami Jakóbka i rozdał każdemu narzędzia, wskazując co ma robić. Dwie godziny trwała spokojna praca, ale trzeba przyznać, że nie było wielkiej dokładności w jej wykonaniu, pomimo najlepszych chęci całego zespołu. Ostatecznie zmęczeni i spoceni pozostawili dalszy ciąg na dzień jutrzejszy.
Jakóbek pobiegł wprost do ojca, który powitał go wesołym okrzykiem:
— Och, mój Kubusiu, dobrze nas przycisnęli! Omal nie złapano mię na gorącym uczynku! W każdym razie robota posunęła się ogromnie. Prosiłem Marcina, żeby podczas obiadu dokończył resztę. Zobaczysz jutro ich zdziwienie, gdy przekonają się, że chatka już gotowa.
— A ja cię bardzo proszę, tatusiu, żebyś kazał dokończyć chatkę moich siostrzyczek i Leosia.
To mówiąc Jakóbek zarzucił ręce na szyję ojca i przytulił główkę do jego piersi.
— Jakto? Tak chodziło tobie o to, aby dać nauczkę Leosiowi, a teraz sam prosisz o porzucenie twojej roboty dla niego?
— Tak, tatusiu, ponieważ źle z nim postąpiłem, powiedziałem przykre słowo, za które powinienby mnie obić porządnie, a on nawet się nie oburzył i nie nawymyślał.
Jakóbek opowiedział ojcu całe zajście w ogrodzie, poczem ojciec zapytał:
— Dlaczegoż nazwałeś go tchórzem i samolubem? Czem na to zasłużył?
— Bo dziś rano gdyśmy byli w lesie Kamilce i Madzi wydało się, że w krzakach są ukryci złodzieje lub też wilki czyhają na zdobycz. Janek rzucił się śmiało naprzód, a Leonek miał minę wystraszoną, cofnął się zamiast pomagać Jankowi w obronie. To właśnie miałem mu do zarzucenia i, co prawda, niepotrzebnie wyrwałem się z tem powiedzeniem, bo musiało mu to zrobić wielką przykrość.
— Dobry z ciebie chłopak, mój Jakóbku, odrzekł ojciec całując synka. Zrobię więc tak, jak sobie życzysz i każę dokończyć ich robotę, która jakoś idzie niesporo.
Jakóbek uradowany pobiegł do młodego grona, rozłożonego teraz na trawie.
Nazajutrz gdy wszystkie dzieci udały się do gaiku przylegającego do ich ogródka i zamierzały pracować dalej nad budową chatek, zostały mile zdumione, widząc że obie chatki są już ukończone i mają już nawet drzwi i okna wstawione.
— Jakim to cudem nasza chatka jest tuż skończona? zawołał Leonek.
— Bo już czas był zakończyć żarcik, który mógłby się stać kością niezgody pomiędzy wami — odezwał się ojciec Jakóbka. Mój synuś opowiedział mi co zaszło wczoraj i prosił, aby dopomóc waszym usiłowaniom tak samo, jak to robiłem dla niego z samego początku. Zresztą — dodał, śmiejąc się — obawiałem się drugiej pogoni jak wczorajsza. Janek już był tuż tuż przy mnie i gdyby mu Jakóbek nie stanął na drodze, byłbym wpadł w jego ręce. A ty, Leonku, przebiegłeś obok mnie, schowanym w krzaku.
Wujek świetnie biega!.. zawołał Janek z zachwytem. Tyleśmy się nalatały i nieudało się nam dogonić ani nawet dostrzedz wujka!
— Za młodych lat byłem jednym z najlepszych gimnastyków i przebiegałem niestrudzenie olbrzymie przestrzenie. Coś niecoś z tej chyżości zostało mie jeszcze w nogach — dodał pan Troypi z uśmiechem.
Dzieci podziękowały wujkowi za ukończenie ich żmudnej pracy. Leoś ucałował małego Jakóbka a ten cichutko prosił go o przebaczenie.
— Nie mówmy o tem — odrzekł Leoś, z rumieńcem na twarzy — gdyż w gruncie rzeczy czuł się winnym względem małego braciszka i chciałby, aby ta sprawa poszła w zapomnienie.
Teraz jeszcze należało umeblować chatki. Posłużyły ku temu stare krzesła, stoliki, kawałki firanek, trochę ponadbijanej po brzegach porcelany. Wszystko to skrzętnie zostało zebrane i ustawione gustownie. Nawet nie zabrakło kanapki i dywanów. Dziewczątka dostały zapasy konfitur, biszkoptów, czekolady, chłopcy wyprosili chleba, masła, szynki i jajek ze śpiżarni. Urządzano sobie podwieczorki, częstując się nawzajem. Codziennie przybywało coś do małego gospodarstwa. Pod koniec wakacji nastąpiły jeszcze ulepszenia. W szpary pomiędzy deskami nałożono mchu, żeby nie przewiewało; dach również mchem był zabezpieczony. Ubitą ziemię posypano cienką warstwą piasku. Przy oknach zawieszono firanki. Powoli wszystkie kajety i książki zostały przeniesione do tej ulubionej siedziby dziecinnej i nieraz odbywały się tam lekcje, podczas których pilność zarówno dziewczątek jak chłopców była bez zarzutu. Uczono się w chatkach daleko lepiej, niż w każdym innym zakątku.
Gdy nadeszła pora rozstania i braciszkowie z rodzicami mieli odjechać do miasta, żałowały dzieci ogromnie, że już koniec wakacji, a do najmilszych o nich wspomnień, należały „chatki w lesie”. Tymczasem jednak ów koniec był jeszcze daleki, dzieci miały prawie półtora miesiąca przed sobą, miano więc dość czasu do zabawy.Wycieczka do młyna.
Pani Marja ze wszystkimi swoimi gośćmi udała się pewnego dnia do młyna. Miano oglądać nowy mechanizm wprowadzony od niedawna. Dzieciom pozwolili rodzice bawić się na trawie pod lasem, gdzie podano następnie dobry, wiejski podwieczorek, składający się ze śmietany, razowego chleba, masła i sera. Świeży powiew lasu ochładzał powietrze. Dziewczątka rwały kwiaty, zbierano leśne poziomki i rozmawiano wesoło.
— Tu jest właśnie niedaleko ów dąb, pod którym zostawiłam kiedyś lalkę — zawołała Stokrotka. Tę lalkę skradła mi Joasia ze młyna. Żebyś wiedział, Jakóbku, jak ją matka za to biła! Krzyk Joasi słyszałyśmy, będąc o jakie dwieście kroków od młyna.
— Czy przynajmniej poprawiła się po tej awanturze? zapytał Jakóbek, wysłuchawszy szczegółowo opowiedzianej przez Stokrotkę historję o skradzionej i odnalezionej lalce.
— O nie, nie poprawiła się wcale, wtrąciła Zosia. Joasia jest najgorszą dziewczyną w szkole.
— Mama powiada, że jest złodziejką — rzekła Stokrotka.
— Ach jak to niedobrze jest, Stokrotko, powtarzać takie rzeczy! zawołała Kamilka. Może Joasia się poprawi, na co mają wiedzieć wszyscy o jej złych skłonnościach?
Nieopodal młyna dzieci zobaczyły gromadę ludzi. Widocznie coś się tam stało niezwykłego, gdyż wszyscy byli mocno podnieceni, słychać było przekleństwa i podniesione głosy. Kilku policjantów uwijało się wśród zebranego tłumu.
Okazało się, że młynarkę i jej córkę Joasię zaaresztowano z powodu kradzieży płótna, położonego na trawie do bielenia. Płótno przywłaszczone przez młynarkę, ukryte było pod mąką. Joasia, wiedząc o tem, odcięła ukradkiem spory kawałek i na swoją rękę spróbowała sprzedać na jarmarku. Zwróciło wszakże uwagę zamoczone płótno, znalazła się właścicielka, która rozpoznała zrobiony przez siebie znak na brzegu płótna i tak po nitce do kłębka, dowiedziano się, że złodziejkami były młynarka i jej córka, gdyż udało się policjantom wyciągnąć całą sztukę płótna ukrytego pod mąką, a skradzionego u kumy Marcinowej. Cała ta przykra awantura sprawiła, że towarzystwo pani Marji cofnęło swój zamiar oglądania młyna i wszyscy po spożyciu podwieczorku na trawie udali się do lasu, gdzie postanowiono zabawić się w chowanego. Starsi i młodzi mieli wspólnie należeć do tej zabawy na określonej przestrzeni.
— Tylko proszę bardzo nie włazić na drzewa — upominała pani Marja.
Dwie osoby szukało innych, ukrywających się wśród krzaków. Ojciec Jakóbka trafił na Kamilkę i Janka, już miał ich pochwycić, ale wymknęli się zręcznie i dobiegli do mety, zanim zdołał ich dogonić. Stokrotka i Jakóbek nie dali się też złapać i pani Marja zmęczyła się bardzo, chcąc ich schwytać. Leoś i Madzia, zaraz po odkryciu ich kryjówki, pomknęli lotem strzały i oparli się aż koło drzewa, stanowiącego kres pogoni. Starsi biegali z różnym szczęściem, ztąd dużo było śmiechu, wyszukiwania i gonienia się, jednej tylko Zosi brakowało. Nikomu nie udało się dotąd jej odnaleść.
— Zosiu! Zosiu! Odezwij się! wołano, ale nie było żadnej odpowiedzi.
Pani Marja zaczęła się niepokoić. Wszyscy rozpoczęli poszukiwania, idąc grupami.
Trwało to dość długo. Wreszcie Janek, idący z mamusią Stokrotki, usłyszał jakby jęk przyciszony. Zatrzymali się, nasłuchując.
— Na pomoc! Na pomoc! Ratujcie mnie, zabrzmiał teraz wyraźnie głosik w pobliżu!
— Gdzie jesteś, Zosiu? krzyknął Janek przerażony.
— Tu jestem tuż koło ciebie we wnętrzu drzewa — odpowiedział głos jakby z pod ziemi.
Na wołanie pani Rosburgowej zbiegli się wszyscy, dopytując co się stało?
— Wpadłam w dziuplę, duszę się! Umrę, jeżeli mnie stąd nie wyciągniecie, mówiła Zosia rozpaczliwie.
Janek zastanowiwszy się przez krótką chwilę, szybko wdrapał się na drzewo.
— Co robisz? krzyknął Leoś. Drzewo jest spróchniałe. Wpadniesz w otwór, tak samo, jak Zosia i ją zadusisz. Zejdź natychmiast! — mówił, — ale Janek z niezwykłą zręcznością wznosił się w górę, chwytając się gałęzi.
Jakóbek, nie wiadomo jak i kiedy znalazł się obok Janka ku strapieniu rodziców. Janek widział już z góry Zosię na dnie głębokiego dziupła.
— Sznura, coprędzej sznura! wołał odważny chłopak.
Leoś, Kamilka i Madzia pobiegli w stronę młyna, żeby dostać sznura, tymczasem Jakóbek, który trzymał w ręku marynarkę, rzuconą przez Janka i swoją własną, podał mu je w mgnieniu oka. Janek zrozumiał, związał rękawy, wrzucił swoją marynarkę w otwór drzewa, trzymając mocno w ręku marynarkę Jakóbka i tworząc w ten sposób na poczekaniu sznur ratunkowy.
— Pochwyć, Zosiu, z całej siły ten koniec, oprzyj się nóżkami o pień wewnętrzny drzewa, uważaj dobrze, aby się nie ześlizgnąć, gdy będę ciągnął w górę.
Janek mówił szybko, dobitnie. Jakóbek dopomagał mu jak mógł, ale szczęściem ojciec przybył w porę dla wyswobodzenia dziewczynki, której twarzyczka blada i zmieniona do niepoznania pod wpływem strachu ukazała się wreszcie nad brzegiem otworu. W tej chwili sznur przygodny zechrzęściał, słychać było pęknięcie materjału, Zosia krzyknęła przeraźliwie. Janek pochwycił ją jedną ręką, ojciec drugą i wyciągnęli ją z więzienia, które mogło stać się jej grobem.
Jakóbek ześlizgnął się pierwszy na ziemię, za nim ojciec Janka posuwał się ostrożnie, trzymając w ramionach Zosię na wpół zemdloną, ostatni schodził Janek, zręcznie trzymając się gałęzi.
Wszystkie panie otoczyły uratowaną dziewczynkę. Stokrotka rzuciła się jej z płaczem na szyję. Zosia ucałowała przyjaciółkę, a potem gdy już mogła mówić, dziękowała serdecznie Jankowi i Jakóbkowi za swe ocalenie.
Nadbiegli właśnie na tę chwilę Kamilka, Madzia i Leonek, dźwigając gruby i długi sznur ze młyna. Zosia uśmiechnęła się na ich widok, obejmując wszystkich pełnym wdzięczności ruchem.
— Teraz gdy już niebezpieczeństwo minęło i jesteśmy wreszcie uspokojeni, niechże Zosia opowie nam w jaki sposób wpadła w tę pułapkę? rzekła pani Marja z zaciekawieniem.
— Chciałam ukryć się lepiej od innych — rozpoczęła Zosia zawstydzona — stanęłam za wielkim dębem, myśląc że okręcając się dokoła potrafję ujść niedostrzerzona.
— To wcale niedobry sposób — przerwała pani Marja. Pochwyciłam z łatwością Madzię i Leosia, którzy tak samo okrążali drzewo, ale potem nie mogłam już ich dogonić, gdy popędzili do mety.
— Widziałam właśnie jak pani znalazła Madzię i Leosia i umyśliłam schować się lepiej. Gałęzie drzewa opadające aż do ziemi dopomogły mi leść coraz wyżej.
— Chciałaś więc oszukać, choć wiedziałaś, że zabroniono nam włazić na drzewa — wtrąciła Stokrotka.
— I Pan Bóg cię ukarał za to — dodał Jakóbek.
— Tak, niestety, zostałam sprawiedliwie ukaraną — odrzekła Zosia z westchnieniem. Z gałęzi na gałąź dostałam się do miejsca, w którem pień drzewa rozdzielał się na kilka grubszych gałęzi. W środku było wydrążenie, pokryte suchemi liśćmi. Sądziłam że będę tam bezpiecznie ukryta. Zaledwie jednak postawiłam nogę na tych liściach, zapadłam głęboko i już nic nie widziałam dookoła siebie. Krzyczałam co sił starczyło, ale nikogo nie było w pobliżu, a głos mój był przytłumiony, jakby wychodził ze studni.
— Biedna Zosia! Jakże musiałaś być przerażoną, jakie znosiłaś męki! zawołał Janek ze współczuciem.
— Byłam jakby zmartwiała ze strachu. Myślałam, że mnie nikt nie odnajdzie, a wszystkie wysiłki dania znać o sobie nie na wiele się przydały. Słyszałam nawoływania i kroki przechodzących obok mnie, ale czułam, że głosu mego nie słyszą i dopiero poczciwy i odważny Janeczek jakoś przypadkiem usłyszał i uratował mnie z pomocą miłego naszego Jakóbka.
— I to właśnie był jego pomysł, związanie ubrania, żeby cię wyciągnąć jak najprędzej — dodał Janek.
— Jakóbek jest jako lew śmiały! zawołała Stokrotka, całując małego chłopaczka.
— Raczej można by go porównać do wiewiórki z powodu ruchliwości i umiejętności łażenia po drzewach — zaważył Leoś z miną drwiącą. Stokrotka oburzyła się i odrzekła:
— Każdy ma swój sposób okazania ruchliwości: jedni wdrapują się na drzewa, bez obawy poniesienia śmierci przy nagłym upadku, inni uciekają jak zające w obawie, że je zabiją.
— Stokrotko! Przestań, proszę cię, rzekła jej mamusia, widząc, że porywczość dziewczynki ją unosi i może z tego powodu wyniknąć zatarg niepożądany.
— Ależ, mamusiu, Leoś chce wyraźnie zmniejszyć zasługi Jakóbka, a przecież sam nie skoczył na ratunek Zosi, choć jest z nas najstarszy — tłómaczyła się Stokrotka.
— Musiał ktoś przecież pójść po sznury — odparł Leoś niechętnie.
— Obeszło się doskonale bez twoich sznurów — odburknęła Stokrotka.
— Nie kłóćcie się dzieci — rzekła pani Marja łagodnie — nie daj się unosić gniewowi Stokrotko, ani ty, Leosiu, nie bądź zawistnym. Podziękujmy Bogu za szczęśliwe ocalenie Zosi z niebezpieczeństwa, na które naraziła się z własnej winy. Wracajmy teraz do domu, już jest późno i wszystkim odpoczynek się należy.
Starsze i młodsze towarzystwo pośpieszyło na wezwanie. W drodze powrotnej rozmawiano jeszcze z ożywieniem o wypadkach dnia i każdy miał jeszcze jakieś słówko do dorzucenia.Ze wspomnień Zosieńki.
W pierwszej wolnej chwili dzieci udały się do ulubionej chatki, żeby tam swobodnie pomówić i wysłuchać zapowiedzianego opowiadania Zosi o jej przygodach na morzu.
— Miałam zaledwie lat cztery kiedy to się wszystko działo — rozpoczęła Zosia. — Sądziłam, że mi to już wyleciało z głowy, ale dziś przypominam sobie najwyraźniej jak mamusia jechała zemną do Paryża; Pawełek był też z nami. Tatuś zawiózł nas do jakiegoś miasta portowego. Wsiedliśmy na okręt, tatuś z mamusią i zemną i ciocia Aurelja z wujkiem ze swym synkiem, Pawełkiem. Pamiętam, że twój tatuś, Stokrotko, był bardzo dobry dla nas i ten Lecomte ciągle się też uwijał. Jego twarz doskonale wraziła mi się w pamięć. Płynęliśmy bardzo długo. Naraz usłyszeliśmy jakiś huk straszny i tak mocne uderzenie od spodu okrętu, że wszyscy się przerazili. Krzyk, wrzask był niesłychany, biegano w różne strony...............................Szczęśliwy powrót i opowiadanie Pawełka.
Oczekiwano z upragnieniem powrotu pana Fraypiego z Paryża. Pani Rosburgowa chodziła często ze Stokrotką do białego domku, aby podziwiać panującą tam zgodę i miłość i wysłuchiwać nieskończonych pochwał, dotyczących jej zaginionego męża.
Mijał właśnie trzeci dzień od czasu wyjazdu szwagra pani Marji. Pani Rosburgowa powracała po południu z dziećmi od Lecomte’ów, gdy wydało jej się, że słyszy na ganku głos pana Fraypi’ego. Przyśpieszyła kroku i naraz spotkała się oko w oko z gościem niespodzianym. Był nim ni mniej ni więcej tylko sam komendant Rosburg. Zapanowała ogólna radość. Rozłączeni przez...............................
więcej..