- promocja
- W empik go
Wewnętrzne dziecko - ebook
Wewnętrzne dziecko - ebook
Termin wewnętrzne dziecko nie jest nowy - spotykamy go w wielu terapiach i technikach pracy w wyobraźni. Najczęściej dotyczy on wykonywania doraźnych ćwiczeń, natomiast autorka proponuje wziąć dziecko za rękę i prowadzić je całe życie. To daje inną perspektywę i bardzo ożywia nasze zdolności twórcze i opiekuńcze, a także ułatwia nam planowanie życia – w jego podstawowych zarysach - na wiele lat do przodu. Autorka przybliża ideę pracy z dzieckiem podając przykłady zachowań, jakie możemy dziecku zaproponować, prosząc przy tym by zainteresowani nie trzymali się tych przykładów kurczowo, ale by traktowali je jako jedne z możliwych i wymyślali nowe, własne zachowania. Nie oddawajmy naszego życia w niczyje ręce!!!
Bądźmy zawsze twórczo poszukujący własnych rozwiązań, korzystając z podanych nam pomysłów jako zwrócenia naszej uwagi na nowe możliwości – a tych nigdy nie ma końca.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63773-48-9 |
Rozmiar pliku: | 527 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Punktem zwrotnym w moim życiu była śmierć brata. Gdy nekrolog oznajmiał, że żył 35 lat, czułam, jak kłamliwe było to stwierdzenie. Prawdziwsza byłaby informacja, że cierpiał 35 lat (oczywiście, nic nie jest tylko czarne, a więc i w jego życiu były słoneczne dni – choćby narodziny syna czy ukazanie się pierwszego tomu poezji, drugi ukazał się już po jego śmierci…). Otóż po utracie Emika, do którego byłam bardzo przywiązana, zaczęłam zadawać sobie wiele pytań: co może być przyczyną, że człowiek swoje wartościowe cechy charakteru, takie jak wrażliwość, delikatność, inteligencję, kieruje przeciwko sobie, zamiast wykorzystać je dla siebie? Dlaczego te, tak u innych cenione, cechy dla niektórych są trucizną, źródłem cierpień, a nie dającą siły, zdrowotną i przyjemną „strawą”? Powróciło do mnie Hamletowskie pytanie: Być albo nie być / Kto postępuje godniej: ten, kto biernie / Stoi pod gradem zajadłych strzał losu, / Czy ten, kto stawia opór morzu nieszczęść / I w walce kładzie im kres? (przeł. S. Barańczak). Tego typu pytania, poza tym głęboki sprzeciw wobec cierpienia oraz spostrzegawczość, ciekawość ludzi, umiejętność udzielania trafnych porad, spowodowały, że zaczęłam zgłębiać istotę ludzkich problemów i szukać pomysłów, jak im zaradzić. Stało się to moją pasją. Jednocześnie wieloletnie obserwacje wykształciły we mnie krytyczną postawę wobec wszelkiej głupoty, szczególnie tej krzywdzącej, dla której – przyznaję – nie mam tolerancji.Wprowadzenie
W trzy lata po wydaniu książki Poznaj swój głos (powinnam była dać tytuł: „Poznaj swój głos, a poznasz siebie”) postanowiłam, na prośbę Czytelników, podjąć próbę dokładniejszego opisania sposobów rozmawiania z wewnętrznym dzieckiem, przedstawiając problemy, z którymi najczęściej się spotykałam w mojej pracy pedagogicznej. Książka ta jest drugą częścią Poznaj swój głos, z której Czytelnik znajdzie kilka cytatów. Tym razem niewiele będzie o głosie, choć tak naprawdę niemal zawsze zaczyna się od głosu, a raczej od problemów z głosem, i kończy się na odnalezionym własnym głosie. Każdego, kto chce więcej na ten temat przeczytać i poznać ćwiczenia na uwalnianie głosu, odsyłam do Poznaj swój głos. Tu zajmuję się tym, jak dziecku dać głos.
Przypomnę, że postrzegam siebie jako nauczyciela (life-couch), bo tak naprawdę uczę, jak stać się dorosłym człowiekiem wobec wewnętrznego dziecka. Dlatego też osoby, z którymi pracuję, nazywam uczniami – choć oni sami często postrzegają mnie jako terapeutę – bo uczę ich nowych zachowań.
Zasadniczo jestem przeciwna wszelkim „poradnikom terapeutycznym”, bo są one najczęściej omamem dla szukających ratunku. Wszelkiego rodzaju: jak stać się asertywnym w 10 dni, jak schudnąć w tydzień czy jak od jutra być szczęśliwą kobietą, są dla mnie formą zwodzenia ludzi i sposobem na zarabianie pieniędzy przez autorów – terapeutów. Oczywiście z każdej książki możemy się czegoś nauczyć lub chociażby nazwać nasz problem, ale nie można wmawiać ludziom, że metoda ta czy inna jest panaceum na każdy poważny problem, który człowiekowi zatruwa życie. A każdy prawdziwie szczery i troskliwy kontakt z drugim człowiekiem jest swoistą terapią, natomiast tak naprawdę tylko my sami możemy sobie pomóc.
Nic nowego na tym świecie – wszystko jest albo przypomnieniem, uzupełnieniem albo nowym sformułowaniem.
Od zawsze istniały najprzeróżniejsze techniki wyzwalające w człowieku niebywałe moce, dzięki którym można wiele w życiu zmienić. Wnikanie w nasze „ja” było tym ważniejsze, im wiedza o człowieku skromniejsza. Wszystkie religie określają, jak należy żyć, jak się odżywiać. Wszelkie „tajemne” wiedze, sekty i najprzeróżniejsze wierzenia też to wykorzystują. Cechą wspólną tych wszystkich grup są inicjacje i praktyki, które najpierw wymagają wyczyszczenia umysłu (modlitwa, medytacja), czyli spowodowania stopnia rozluźnienia dającego możliwość większej koncentracji pozwalającego odwołać się do naszych odwiecznych sił witalnych.
Dzisiaj, z jednej strony, oddajemy się w ręce specjalistów, a ponieważ nauka nie odpowiada na wszystkie problemy, z jakimi się spotykamy, szukamy innych dróg (joga, medytacja, naturalne żywienie, tao, tai chi) do „spotkania ze sobą”, z własnym systemem obronnym, a z drugiej, wracamy coraz częściej do recept naszych dziadków, do dawnych tradycji, kiedy to stary człowiek był – i słusznie – postrzegany jako mądrzejszy, bardziej doświadczony.
Wiele współczesnych książek, poradników próbuje dać recepty na lepsze używanie mózgu i odkrywanie zazwyczaj nieznanych nam pokładów naszych możliwości. Prawdą jest, że wszystko już było napisane. Jedynie nowy dobór słów, skojarzeń, wskazanie dostępniejszych sposobów używania naszego mózgu czyni jedną książkę skuteczniejszą od drugiej. Każdy z nas ma inny zasób słów, pojęć, inne doświadczenia i dlatego nie da się do wszystkich dotrzeć tą samą metodą.
Każdy z nas może osiągnąć szczęście w życiu, i tylko on sam. Potrzeba mu czasem pomocy w sensie pomysłu, jak to osiągnąć, reszta należy do niego.
I tak na przykład w podanym na końcu książki cytacie z Teorii i praktyki Huny – Huna (po hawajsku: sekret) – to, co tam nazywa się niższym, ja nazywać będę dzieckiem…
Zresztą właśnie na dobrze dobranym słowie wymówionym na głos polega praca z sobą, którą proponuję. Jest to praca dla osób, które cenią sobie niezależność, czyli chcą o swoim życiu decydować sami (ci, którzy szukają pigułki, techniki, która rozwiąże wszystkie ich problemy, powinni odłożyć tę książkę i udać się na wieloletnią terapię lub stać się członkiem jakiejś sekty).
Termin wewnętrzne dziecko też nie jest nowy – spotykamy go w wielu terapiach i technikach pracy w wyobraźni. Najczęściej dotyczy on wykonywania doraźnych ćwiczeń, natomiast ja proponuję (i być może w tym nowość pomysłu) wziąć dziecko za rękę i prowadzić je całe życie. To daje inną perspektywę i bardzo ożywia nasze zdolności twórcze i opiekuńcze, a także ułatwia nam planowanie życia – w jego podstawowych zarysach – na wiele lat do przodu (jak to czyni prawdziwy rodzic).
Powtórzę, że wszystko już było powiedziane i napisane, jedynie nowe spojrzenie i nazywanie problemów się zmienia. Georges Ifrah w swojej Historii uniwersalnej cyfr (patrz: Poznaj swój glos) pisze, jak w tym samym czasie w różnych miejscach świata ludzie wpadali na te same pomysły, nic o sobie nie wiedząc. Można z tego wywnioskować, że myśli podróżują i że potrzeby rozwiązywania problemów są dla wszystkich ludzi na świecie podobne.
Wracając do licznych książek i poradników, uważam (i już o tym pisałam), że niczego nie należy brać dosłownie, wszystko powinno być przemyślane i poddane tłumaczeniu na własny język i na własną wrażliwość.
Chodź własnymi drogami nawet po obcych rajach.
S.J. Lec
Powtórzę, że w pracy „nad” i „ze” sobą trzeba być twórczym, a rola terapeuty-nauczyciela sprowadza się jedynie do:
- proponowania nowych – dorosłych – rozwiązań problemów,
- wskazania uczniowi nowych horyzontów, by potem mógł samodzielnie „podróżować po swoim życiu” o własnych siłach,
- zmobilizowania do obserwacji dziecka – to jest główne zadanie na całe życie! To dzięki tej obserwacji, czyli nabraniu umiejętności rozpoznawania odruchów, uczymy się uświadamiać sobie mechanizmy (wyuczone w dzieciństwie), które są źródłem naszych porażek. Rozpoznać je łatwo, bo się często powtarzają i zawsze na nie reagujemy jak na oczywistość („wiedzieliśmy, że tak będzie!”),
- wielokrotnego zadawania pytania dziecku: co w danej chwili czuje?
To pozwala lepiej zrozumieć, co się z nami dzieje w danym momencie, czyli co się dzieje z dzieckiem: czy się nudzi, czy boi i nie wie, co zrobić, czy znosi „tortury” i nie umie zareagować itp. To właśnie często spotykane „tu i teraz”, na przykład w religii buddyjskiej czy w terapii Gestalt.
Pełne poczucia troski i odpowiedzialności rejestrowanie odczuć dziecka i częstotliwości występowania niektórych zachowań pozwala znajdować nowe rozwiązania dla starych sytuacji. Na początku pracy z dzieckiem trzeba częściej wracać do przyczyn tych zachowań – odczuć, co z upływem czasu stanie się spontaniczne i łatwiejsze. Trudność początkowa dotyczy podważenia wrytych w serce i mózg pojęć o nas samych i o naszych najbliższych. Inaczej mówiąc, w pracy tej obowiązkowe jest poważne poddanie weryfikacji wyobrażeń o naszym dzieciństwie.
Praca z terapeutą-nauczycielem nie powinna trwać dłużej niż rok (jeżeli jest intensywna – raz w tygodniu) lub dwa lata – w dowolnym rytmie. Potem tylko – a la carte – dorywcze porady lub motywowanie osoby do ponownego zaopiekowania się dzieckiem. Każdy z nas ma okresy, gdy mówi: już wiem, i wtedy jest to zawsze początek cofania się do punktu wyjścia i informacja, że dziecko „przebrało się” za dorosłego, podczas gdy prawdziwy dorosły „wyjechał”, zostawiając je ze starymi nawykami. Inaczej mówiąc, dziecko wróciło do domu rodzicielskiego. Wtedy powrót na chwilę do terapeuty-nauczyciela jest szybszym sposobem na odnalezienie właściwej postawy wobec dziecka i zaproszeniem do dalszej twórczej pracy. Tak naprawdę poczucie, że już teraz wszystko wiemy i juz nigdy się nie damy starym odruchom, jest zawsze mylne i dziecinne. Należy zrozumieć, że chodzi tu o wprowadzenie podstaw do zbudowania nowej osoby. Zamiast tej, której wszystko szło źle, na taką, która świetnie sobie w życiu radzi i tworzy z niego dzieło sztuki.
Nic w naszym życiu nie jest osiągnięte raz na zawsze!
W świecie status quo nie istnieje, wszystko jest w ciągłym ruchu.
Tak oto spróbuję w tej książce przybliżyć ideę pracy z dzieckiem, podając więcej niż w poprzedniej dokładnych przykładów zachowań, jakie możemy dziecku zaproponować. Proszę jednak Czytelników, by nie trzymali się tych przykładów kurczowo, ale by traktowali je jako jedne z możliwych i wymyślali nowe, własne zachowania. Nie oddawajmy naszego życia w niczyje ręce!
Bądźmy zawsze twórczy w poszukiwaniu własnych rozwiązań, podane pomysły zaś mogą być pomocne w odkrywaniu nowych możliwości – a tych nigdy nie ma końca.
Muszę dodać, że wiele wypowiedzi i pomysłów, które tu przedstawię, zostało wymyślonych przez moich uczniów. Dziękuję im za to.Schemat naszego funkcjonowania
Dom rodzinny, czyli wszechmocni dorośli ludzie – nasi rodzice, opiekunowie – nauczyli nas, kim jesteśmy i jaki jest nasz świat. Pamiętajmy, że wiedzy tej nabywamy w wieku, kiedy patrzymy na świat z dołu, z wysokości małego dziecka, i jesteśmy całkowicie bezkrytyczni.
Pamięć naszych przeżyć jest zapisana w mózgu. I choć wraz z wiekiem doroślejemy i poznajemy inne zachowania – często całkiem odmienne niż te wzięte z domu – nie zmienia to podstawowych wyobrażeń, jakie mamy o nas samych! A to dlatego, że zmiana jest ściśle związana z innym, nowym spojrzeniem na rodziców, a to nie jest taka prosta sprawa.
Gdy słyszę od różnych osób, że „najłatwiej jest wszystko zwalić na rodziców”, proponuję im spróbować i wtedy przyznają rację, że wcale nie jest to najłatwiejsze zadanie.
Łatwo jest zezłościć się na rodziców za jakąś błahostkę, ale wystarczy, że bratnia nam dusza, będąca świadkiem tej sceny, powie zbyt ostre słowa na temat naszych rodziców, żebyśmy zaczęli ich bronić albo byśmy poczuli, że nagle zrobiło się nam nieprzyjemnie.
Tak więc, choć możemy zbudować lepszy obraz samych siebie poza domem (bo tam określają nas inni ludzie), to jednak w każdej sytuacji, kiedy będziemy mieli do czynienia z uczuciami, zachowamy się tak, jak jest zapisane w takiej „rubryce” mózgowej, w której zanotowane są nasze doświadczenia i reakcje z dzieciństwa. W tej książce zajmuję się przede wszystkim tymi, u których ten zapis jest dramatyczny, którzy są przekonani, że są niewiele warci, że nie da się ich kochać, do niczego się nie nadają, są jedynie źródłem cierpień, gdyby się nie urodzili, matka nie musiałaby rezygnować z kariery, mąż (ojciec) by od niej nie odszedł; wstydzą się: wady wymowy, wyglądu, uważają, że są za mali lub zbyt wyrośnięci, ciągle o coś pytają, są nie do wytrzymania, nie można na nich polegać itp.
Natomiast ci sami ludzie w sytuacjach, gdy podobne uczucia doświadczane są przez kogoś innego, na przykład jakiegoś bliskiego im kolegę, będą umieli znaleźć dla niego rozwiązania, których jednak nie mogą (nie umieją) zastosować do samych siebie.
Dzieje się tak dlatego, że w sytuacji dotyczącej nas samych pozostajemy we władzy odruchu wyuczonego we wczesnym dzieciństwie, który nie daje nam czasu na uruchomienie sposobu rozumowania, jak to zrobilibyśmy w sytuacji z przyjacielem. Dlatego tak ważne jest uczenie wewnętrznego dziecka praktykowania zachowań znanych nam z sytuacji, gdy pomagaliśmy innym osobom lub o których czytaliśmy czy słyszeliśmy, i pilnowanie go niemal na każdym kroku.
Chwila zapomnienia i już stary program działa, tak jak w każdej innej dziedzinie życia, nie tylko tej, gdzie królują uczucia. Jako przykład weźmy przemeblowanie mieszkania, kiedy to trzeba pamiętać przez jakiś, czasem długi, czas, że rzeczy, meble nie są w tym samym co kiedyś miejscu. W każdym momencie, gdy o tym zapominamy, idziemy odruchowo tam, gdzie to coś znajdowało się dawniej.
Dokładnie taki sam proces występuje w sprawach odruchów związanych z uczuciami i emocjami. Dlatego też uczenie tej naszej wrażliwej, uczuciowej części nas samych, którą nazywam dzieckiem, jest procesem tak samo wymagającym czasu, zaangażowania i dyscypliny – ze strony naszej logiki i poczucia odpowiedzialności, które nazywam dorosłym – jak działania w innych dziedzinach naszego życia, gdy chcemy coś osiągnąć.
Od głowy do serca droga bywa bardzo długa.
Uczucia nie zależą od tego, co się dzieje na zewnątrz nas, natomiast zewnętrzne wydarzenia poruszają pamięć dziecka, powodują, że odwołuje się ono do znanych sobie przeżyć i stąd często reakcja jest nieadekwatna do wydarzenia. Przesadzona.
Inaczej mówiąc, wydarzenie, które nas porusza poprzez podobieństwo do jakiejś dawnej sytuacji (niemal zawsze z dzieciństwa), przypomina i uzewnętrznia nasze dawne przeżycia.
Każda reakcja emocjonalna ma swoje przyczyny i niesie wyjaśnienia – trzeba tylko chcieć dotrzeć do nich – do dziecka, dać mu się wypowiedzieć, po raz pierwszy do końca, w tej sprawie.
Emocja – dziecko zwraca tą reakcją uwagę na siebie i woła: „Zajmij się mną, pomóż mi”…
Zajmowanie się dzieckiem– emocją, dzieckiem– uczuciem zmienia całkowicie percepcję otaczającego nas świata i pozwala lepiej zrozumieć drugiego człowieka.Główne problemy
Brak wiary w siebie
To jest problem podstawowy i w pewnym sensie jedyny, czyli dziecko „podszyte strachem”. Czego dotyczy ten rodem z dzieciństwa strach?
Tyrani wiążą człowieka i w jego własnym wnętrzu.
S.J. Lec
1. Strach przed samotnością.
2. Strach przed ośmieszeniem się, oceną.
3. Strach przed porażką.
4. Strach przed: surowym opiekunem, rodzicem, księdzem, który straszy: Bogiem, sobą, piekłem – krótko mówiąc – wszystkim.
5. Strach przed skrzywdzeniem bliźniego jako konsekwencja wyżej wymienionego strachu, czyli obawa przed odczuwaniem i ujawnieniem nienawiści, agresji, a to dramatycznie blokuje siły witalne człowieka.
Geneza wyżej wymienionych strachów i pierwsze uwagi, co z tym zrobić.
1.
Od pierwszych dni naszego życia uczymy się rodzimego języka, nie tylko mowy, ale i języka uczuciowego. Jeżeli jest on ubogi i ogranicza się głównie do konfliktów i strachu, tak też będą wyglądały nasze relacje uczuciowe.
By to zmienić, musimy świadomie nauczyć się innego języka, różnego od tego jedynego, wyssanego z mlekiem matki. Inaczej mówiąc, musimy zmienić wyobrażenie, jakie mamy o nas samych. Zanim jednak dokonamy zmian, powinniśmy nauczyć się rozpoznawać, co czuje i mówi do nas dziecko.
Weźmy jako przykład dziewczynę, którą w dzieciństwie opuścił ojciec. W takiej sytuacji dziecko myśli, że stało się tak z jego powodu, bo nie nadaje się do kochania, a z drugiej strony odczuwa do ojca – może i do matki, która nie umiała ojca zatrzymać – złość i żal, których nie wolno mu wyrazić. A potrzeba wyrażenia tych uczuć pozostaje. Jak długo można żyć z zamkniętym sercem?
Dziewczyna tak zaprogramowana musi znaleźć partnera, który „pozwoli jej” odnaleźć dawne, nigdy niewyrażone uczucia.
Żeby to lepiej zrozumieć, wyjaśniam, że nie można szukać czegoś, czego się nie zna, tak jak nie można porozumiewać się w języku, którego się nie zna!
Podświadomie dziewczyna ta znajdzie mężczyznę, który pozwoli jej (dziecku) na przeżywanie uczuć, które teraz wreszcie może wyartykułować, to znaczy może mu wykrzyczeć, że ją krzywdzi, że jest podły, że jej nie szanuje – to wszystko, czego nie mogła powiedzieć ojcu. Będzie też mogła to zrobić niejako per procura, mówiąc o tych uczuciach przyjaciółce, skarżąc się na partnera i swój los.
Żyjąc w terrorze strachu przed samotnością – opuszczeniem, będzie akceptowała wszystko i próbowała wierzyć zapewnieniom partnera, który, lekceważąc jej uczucia, będzie powtarzał (jak to pewnie słyszała w domu wielokrotnie), że to, co robi i mówi, jest podyktowane jego miłością do niej. Miłość daje mu prawo (pewnie i on tego nauczył się w swoim domu) do terroryzowania jej na przykład zazdrością (o zazdrości pisałam więcej w Poznaj swój glos), a ona będzie podejmować daremne próby udowodnienia swojej niewinności. Ponownie niezrozumiana, lekceważona, będzie cierpieć. Mimo tego nie zdobędzie się na ryzyko utraty mężczyzny – mimo iż rozumie (rozumie, czyli tu mamy do czynienia z osobą dorosłą, logicznie myślącą), że to wszystko jest chore. Jej wewnętrzne przekonanie z dzieciństwa, że nie jest warta miłości – zostanie przez „życie” potwierdzone! Zanim więc nie zmieni wyobrażenia o sobie, zawsze będzie doznawała (dochodząc do tego różnymi drogami) tych samych uczuć, które stanowią obraz jej samej i jej (nieświadome) wyobrażenie życia. Pamiętajmy, że w pamięci dziecka są zapisane nie tylko jego przeżycia, ale także obraz dorosłych (wzór – rodzice, rodzina), ich wzajemnych relacji i tych ze światem zewnętrznym.
W takiej sytuacji, by zacząć zmieniać, przemeblowywać myśli i pojęcia na swój temat, owa dziewczyna powinna porozmawiać z dzieckiem na głos, pytając je: Co czujesz?
Dziecko: – Smutek, bezsilność, złość, rozpacz.
Dorosły: – A czy kiedyś już spotkałaś takie uczucia?
Dz.: – Tak, jak tata nas opuścił.
D.: – Widzisz, teraz to jest inna sytuacja, bo twój partner nie jest twoim tatą, a ty nie jesteś małą, bezbronną dziewczynką, bo ja jestem koło ciebie, a ja jestem dorosłą kobietą i więcej nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić!!!
Następnie każemy partnerowi, by nas natychmiast przeprosił (a głos broniącej dziecko matki jest na tyle wyraźny i nieznoszący sprzeciwu, że partner całkowicie zmieni swój sposób postępowania – bo on przecież też reaguje jak dziecko), i uczymy go, jakie zachowanie jest dopuszczalne, a jakie nie. Jeżeli ma wątpliwości co do interpretacji niektórych naszych czynów, to, zamiast oskarżać nas, powinien najpierw zapytać, jak ma rozumieć daną sytuację, nasze zachowanie! A to już jest ogromna zmiana w stosunkach partnerskich. Rodzice też mogliby się tego nauczyć!
Co do strachu przed samotnością, trzeba zrozumieć, że zawsze powoduje on daleko idącą uległość wobec partnera, szefa w pracy ze strachu przed jej utratą – uczucie, które tak znakomicie wykorzystują niektórzy szefowie, w ten sposób rewanżując się – nieświadomie – za swoje krzywdy i obawy.
Strach przed odrzuceniem jest równoznaczny ze strachem przed samotnością, znalezieniem się poza nawiasem, a jego źródłem i pożywieniem jest powstałe w dzieciństwie poczucie niskiej wartości.
Kobieta z powyższego przykładu godzi się na cierpienie, gdyż jest przekonana, że jeżeli odważy się na wyrażenie swoich potrzeb, uwag czy pretensji, spotka się na pewno z odrzuceniem i zostanie opuszczona, czyli samotna. Tak oto zostaje ona w tej sprawie dzieckiem, a partner zamienił się w jednego z rodziców. Trzeba pamiętać, że siła strachu przed odrzuceniem jest dramatyczna i mocna. Dla dziecka jest równoznaczna z wyrokiem śmierci. Dziecko nie może żyć samo, jest całkowicie zależne od opiekunów! Musimy dobrze zrozumieć, że małe dziecko patrzy na świat z perspektywy kilkudziesięciu centymetrów, a z tej perspektywy dorośli są wszechpotężni, i rzeczywiście są, więc włączenie się odruchu z dawnych lat – powrót do zachowań dziecka – powoduje paniczny strach i żadne logiczne argumenty nie pomagają, bo tak właśnie funkcjonuje strach.
Pamiętajmy: uczucia nie mają logiki!
Dopiero rozmowa na głos z dzieckiem, uprzytomniająca mu, że już nie jest dzieckiem, a partner nie jest mamą ani tatą, zmienia sytuację na taką, z którą można sobie poradzić. Oczywiście w tej historii pamiętajmy, że partner też realizuje swój niezweryfikowany scenariusz, czyli też reaguje dzieckiem, więc pewnie każe nam za coś płacić (za matkę na przykład, która może nie była dostępna albo miała tak zwane bujne życie, albo za ojca, który był na przykład pod pantoflem żony i daremnie się skarżył na swój los; partner może też brać przykład ze srogiego „nieprzemakalnego” ojca).
2.
Strach przed ośmieszeniem żywi się również zapamiętanymi w dzieciństwie przeżyciami, kiedy to rodzice mieli zwyczaj żartować, kpić z dziecka.
Każdy rodzic powinien pamiętać, że dzieci nie mają poczucia humoru! Rodzicom nie wolno na ich temat żartować! Gdy inni naśmiewają się z dziecka, rodzice powinni stanąć w jego obronie. Bezbronność dziecka nie może być okazją do regulowania jego kosztem własnych niezałatwionych spraw! Dziecko ośmieszane będzie w swoim dorosłym życiu unikać wszelkich sytuacji, w których nie ma pewności co do tego, jak wypadnie. Żyje ono w niekończącym się strachu i ogranicza ryzyko do minimum, czyli blokuje swoje możliwości twórcze lub staje się klaunem.
By spotkać się z tym uczuciem i zrozumieć jego genezę, proszę osobę, by zobaczyła siebie w wieku, na przykład, 8 lat.
Oto opis rozmowy, którą odbyłam z jedną uczennicą. Zadanie: Ma sobie wyobrazić, że ma 8 lat i opowiedzieć: gdzie siebie widzi, co robi, jaka to pora dnia.
Ona: – Widzę siebie w pokoju tańczącą i śpiewającą. Nagle spostrzegam, że podgląda mnie ojciec i się ze mnie śmieje (łzy w oczach).
Ja: – Co czujesz teraz, gdy patrzysz na tę małą dziewczynkę?
Ona: – Żal mi jej.
Ja: – Co byś dla niej zrobiła teraz jako dorosła osoba, będąca świadkiem tej sceny?
Ona: – Nie wiem, chyba bym małą przytuliła i próbowała wytłumaczyć, że nic wielkiego się nie stało i nie powinna płakać.
Ja: – Jak to nic się nie stało? Przecież dziecko ma wrażenie, że się ośmieszyło w oczach ukochanego taty!
Ona: – Ale może on się nie śmiał, tylko mnie się wydawało – odpowiada.
Ja: – Tu właśnie jest problem. Nie istnieje jedna prawda tam, gdzie w grę wchodzą uczucia.
Być może było tak, że ojciec patrzył na córeczkę z zachwytem. Gdy zobaczył jej zakłopotanie i smutną minkę, powinien wziąć dziecko w ramiona i pogratulować, powiedzieć, że jest śliczna, pięknie tańczy, i zapytać, czy pozwoli mu się jej przyglądać. Gdyby tak zrobił, nie miałaby w przyszłości strachów związanych ze sceną (chce być artystką). Gdybym to ja teraz, jako dorosła osoba, była świadkiem takiej sceny, oczywiście najpierw uściskałabym dziecko, mówiąc mu, że pięknie tańczy, a jednocześnie powiedziałabym ojcu – w obecności dziecka – że tak się nie robi, że należy zapytać dziecko, czy chce dla nas zatańczyć, a więc teraz powinien małą przeprosić.
W przeżyciach dzieci nie ma spraw błahych. Należy tłumaczyć dziecku, że gdy odczytuje zachowania ludzi poprzez uczucia, może się pomylić w ich interpretacji. Trzeba zachęcać dziecko do zadawania pytań. W wyżej wymienionym przypadku dziewczynka powinna była zapytać ojca, czy się z niej śmieje. Prawdopodobnie uniknęłaby wtedy bólu i rozczarowania. Dom powinien uczyć dziecko relatywizowania i radzenia sobie z uczuciami. Dziecko umie jedynie cierpieć, zamykać się w sobie i, broniąc rodziców, winić siebie.
Oczywiście, w życiu tej dziewczyny sytuacji, gdy nie liczono się z jej uczuciami, było na pewno więcej, dlatego problem strachu przed śmiesznością jest u niej taki mocny.
3.
Strach przed porażką powstaje jako rezultat zachowań surowych rodziców, dla których sukces dziecka jest sprawą najważniejszą, często związaną z przysłowiowym „co sąsiedzi powiedzą”.
Dziecko sukcesu nie wie, co to takiego bezinteresowne, ciepłe uczucia rodziców, przytulenie, pogłaskanie, pocałowanie. W takiej sytuacji się uczy szybko ono, że na miłość rodzicielską musi zapracować. Dla niego wszystko, co nie zalicza się do wyników absolutnie wspaniałych, jest głęboką porażką. Człowiek tak wychowany musi budować życie zawodowe w taki sposób, żeby było pasmem sukcesów. Strach przed porażką staje się już stałym towarzyszem (z latami strach ten dotyczy obawy, że ktoś inny może okazać się lepszy, że dobra passa się skończy itp., a to już jest „zaproszenie” dla chorób, nerwic itp. Daje to często początek nienawiści wobec tych, którym wszystko „lekko” przychodzi).
Życie prywatne takiej osoby (czasem bujne i pełne sukcesów towarzyskich) bardzo często organizowane jest również na zewnątrz, poza domem, bo sukces ma być widoczny, to ma być sukces społeczny, a nie osobisty. Robienie czegoś, nawet ciekawego, co nie jest widziane przez wszystkich i oklaskiwane, nie ma sensu. Toteż w życiu osobistym trudno jest takiej osobie spędzać czas w ciszy domowego ogniska, gdy nikt (z ważnych dla niej ludzi) nie widzi, jaka jest wspaniała. To wszystko dlatego, że człowiek taki (jest to najczęściej mężczyzna) nie wie, co się robi, kiedy nie jest się w pracy lub z przyjaciółmi, gdy się „nie świeci”, kiedy ma się chwilę sam na sam ze sobą lub z kimś bliskim. Podobnych sytuacji osoba taka unika jak ognia, bo nie wie, jak się zachować, a do tego ma wrażenie, że traci czas, gdy spędza go na przykład tylko z partnerem, ponieważ mogłaby zrobić coś pożyteczniejszego! Boi się ciszy, spotkania ze sobą.
Ten typ osób często cierpi na bulimię kontaktów. Boją się, że jakaś wyjątkowa okazja „przejdzie” koło nosa. Z zapartym tchem robią wszystko, by rodzicom i ich substytutom udowodnić, iż są warci miłości. Partner życiowy też ma być do pozazdroszczenia.