- promocja
Wewnętrzne wojny - ebook
Wewnętrzne wojny - ebook
Reportaże Josepha Zárate – laureata nagród im. Ortegi y Gasseta w 2016 oraz Gabriela Garcíi Márqueza w 2018 są o ludziach, którzy muszą stawić czoło potężnym przeciwnikom, żeby bronić swoich rodzin, ziem i przekonań.
Trzy pozornie różne historie, które rozgrywały się w Ameryce Łacińskiej, łączą się ze sobą w wielu punktach. Ich bohaterami są zwyczajni ludzie, którzy reprezentują nadzwyczajne postawy. Asháninkowie z Saweto wraz z Edwinem Chotą walczą z nielegalną wycinką drzew. Ich sprzeciw wobec nadużyć władzy spotyka się z krwawymi represjami, a sam Chota płaci najwyższą cenę za chęć pomocy innym. Máxima Acuña – prosta kobieta zajmująca się uprawą roli – staje się ikoną walki o prawa do ziemi w Peru i nieustępliwym przeciwnikiem dla przedsiębiorstwa wydobywającego złoto. Osman Cuñachí jest jedenastoletnim chłopcem, który bardzo wcześnie poznał co to bieda, cierpienie i kłamstwo. Firma, która doprowadziła do skażenia wody w jego miejscowości, zmienia życie mieszkańców na zawsze.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-132-8 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Cywilizacja ludzka sprowadziła rośliny, formy życia mające czterysta milionów lat, do trzech produktów: jedzenia, leków i drewna. Nasza niesłabnąca, wiecznie intensyfikująca się obsesja osiągania większej ilości, mocy i różnorodności tych trzech dóbr zniszczyła ekologię roślin bardziej niż miliony lat naturalnych katastrof”.
HOPE JAHREN, Lab girl, przeł. Edyta Świerczyńska
„Widziana z lotu ptaka puszcza amazońska faluje pod chmurami, z pozoru łagodna, ale to tylko złudzenie, bo tak naprawdę natura nigdy nie jest łagodna. Nawet kiedy odrzemy ją z naturalności, udomowimy, potrafi oddać cios swoim pogromcom i zdegradować ich do poziomu zwierząt domowych”.
WERNER HERZOG, Conquest of Useless
„A przede wszystkim słychać kroki zwierząt, którymi byliśmy, nim staliśmy się ludźmi, kroki kamieni i roślin, i rzeczy, którymi każdy z nas kiedyś był. A także to, co się usłyszało wcześniej, wszystko to rozbrzmiewa nocą w puszczy”.
CÉSAR CALVO, Las tres mitades de Ino Moxo y otros brujos de la AmazoníaCi, którzy go poznali, mówią, że Edwin Chota miał szeroki, przesadny i zaraźliwy uśmiech, odsłaniający wyraźną dziurę po brakującym przednim zębie. Alberto Chota Tenazoa, jego ojciec, opowiada, że dwa lata przed tym, jak go zabito, Edwin Chota, najstarszy z jego synów, stracił ząb, kiedy jadł makaron z mięsem żółwia. „Ugryzł kawałek skorupy – wspomina staruszek – ale śmiał się tylko, wyrzucił ząb i wcinał dalej”. Jaime Arévalo, myśliwy z ludu Asháninka, najliczniejszej nacji zamieszkującej peruwiańską puszczę, przypomniał sobie o tym brakującym siekaczu, kiedy wykopywał czaszkę przyjaciela. Przez cały ranek siedział z policjantami w dole wypełnionym brązową wodą, niedaleko granicy z Brazylią, w miejscu, do którego rzeka zawlekła nadjedzone przez ptaki i jaszczurki zwłoki Edwina Choty. Z tego głębokiego na siedem metrów zapadliska Arévalo – krępy czterdziestolatek, doskonały pływak o mocnych ramionach – wydobył kość udową, parę żeber, postrzępioną koszulkę, podziurawiony gumiak i bransoletkę z kolorowych nasion, wciąż oplatającą kości nadgarstka. Były to szczątki jednego z jego czterech towarzyszy, zamordowanych dwa tygodnie wcześniej w niedalekim jarze. Zidentyfikował je dzięki jednemu szczegółowi: czaszce brakowało zęba.
Choć liczył sobie pięćdziesiąt trzy lata, chudy jak patyk Edwin Chota był wytrwałym rolnikiem i zręcznie polował ze strzelbą. Nos miał ostry, orli, na włosach nawet śladu siwizny, skórę spaloną słońcem. Naśladował ptasie śpiewy i pomruki ocelota, dobrze grał w piłkę, tańczył huaynos Sósima Sacramenta i brazylijskie forró, wyginając swoje szczupłe ciało jak marionetkę. Kiedy Edwin Chota się uśmiechał, ten brakujący ząb, górny prawy siekacz, bardzo rzucał się w oczy. Tak samo, kiedy przeciw czemuś protestował. Jako szef Alto Tamaya-Saweto, amazońskiej osady, gdzie żyło ponad trzydzieści rodzin, Chota – jedyny dorosły, który umiał czytać i pisać – wściekał się i wymachiwał pięściami, składając doniesienia na nielegalne wycinki drzew, wyniszczające lasy, w których mieszkali Asháninkowie. „Tylko w takich chwilach bywał poważny” – opowiada Julia Pérez, wdowa. „Poza tym ciągle żartował”. Choć uśmiechu używa się czasami w celach dyplomatycznych, Chota nigdy nie przybierał pogodnej miny wobec handlarzy drewnem.
Żeby dostać się do Pucallpy, drugiego największego miasta peruwiańskiej Amazonii, w którym Edwin Chota się urodził i dorósł, musiał przez siedem dni płynąć łódką przez meandrującą rzekę. Odwiedzał ojca, przywoził mu żabuti, żółwia o żółtych łapach i smacznym miękkim mięsie, które stało się jego ulubioną potrawą. Ostatni raz widzieli się w Dzień Ojca; Chota powiedział wtedy, że wybiera się do Limy – może ktoś wreszcie potraktuje jego protesty poważnie. Coraz częściej grożono mu śmiercią. Ojciec błagał, żeby z nim został.
– Nie mogę – powiedział Chota. – Żywy z tego nie wyjdę.
Dwa miesiące później, o poranku 1 września 2014 roku, grupa handlarzy drewnem zamordowała Edwina Chotę i trzech innych przywódców Asháninka – Jorgego Ríosa, Francisca Pinedę i Leoncia Quintisimę – kiedy ci przemierzali puszczę na Alto Tamaya, zdążając na zebranie organizowane po brazylijskiej stronie, którego celem była koordynacja działań na rzecz obrony ich terenów. Jedna kula kalibru szesnaście, ze strzelby przeznaczonej do polowań na zwierzynę płową i małpy, przeszyła mu pierś. Druga głowę. Myśliwy Arévalo, który wyruszył na to spotkanie wcześniej, widząc, że jego towarzysze się nie zjawiają, wracał tą samą drogą. Pięć dni później znalazł ciała w jarze oddalonym dwanaście godzin drogi od granicy – kiedy wrócił tam z policją, zastał już tylko kości – i uciekł do swojej osady, bojąc się, że zabiją i jego. Cztery wdowy i dzieci zamordowanych przywódców trzy dni bez przerwy płynęły do Pucallpy łódką, żeby złożyć doniesienie. W Saweto nie ma policji. Radio z dwoma kanałami, którym dysponują – jedyny ich kontakt ze światem – działa kiepsko.
Gdy Edwin Chota pojechał do Limy ostatnim razem, żeby złożyć doniesienie na grożących mu śmiercią handlarzy drewnem, zadzwonił na komórkę swojego osiemdziesięciodwuletniego ojca i obiecał, że go odwiedzi. Wcześniej zostawił mu na pamiątkę swoją fotografię. Zdjęcie to zrobiono mu na jednym z licznych zebrań, w których uczestniczył jako przywódca Asháninków; ma na sobie cushma – brązową tunikę sięgającą do łydek – stoi bez uśmiechu, z twarzą wymalowaną w czerwone linie barwnikiem z arnoty i pióropuszem z różnobarwnych piór. „Żebyś, jeśli coś mi się zdarzy, mógł na mnie patrzeć” – powiedział, wręczając ojcu fotografię, a potem się pożegnał.
Człowiek, który zginął za Asháninków z Saweto, nie zawsze był Asháninką. Kiedy Perli Chocie powiedziano, że jej ojciec jest wodzem indiańskiego plemienia, uznała to za żart. Najstarszej córce nie mieściło się w głowie, że ten pan, który zostawił ją u ciotki w Limie, kiedy miała dziewięć lat, świetny pomocnik w dzielnicowej drużynie piłki nożnej, fanatyczny tancerz uwijający się w rytm Bee Gees i Johna Travolty, Metys z miasta, który nigdy nie wychodził z domu bez dobrze wyprasowanej koszuli i wypucowanych butów, ma teraz chodzić w tunice, z pióropuszem i w sandałach, mieszkać w środku puszczy w chacie z pali i liści.
Siostry Edwina Choty były równie zaskoczone. Mieszkały w Ancón, dawnym kurorcie i rybackiej osadzie leżącej na północ od Limy.
– Nie mogłyśmy w to uwierzyć – mówi Sonia Chota, gospodyni, w salonie swojego drewnianego domu. – Mój brat nawet mówił w tym dziwnym języku.
Krewni do dziś nie rozumieją, dlaczego Edwin Chota postanowił zaangażować się w obronę narodu, do którego nie należał. Opowiadają, że nagła śmierć matki, kiedy miał raptem dziesięć lat, sprawiła, że zaczął troszczyć się o innych. Przyszły przywódca Asháninków, który miał stawić czoło leśnej mafii, wychował się w domu pełnym dzieci, ale biednym. Był wycofanym chłopakiem, wyróżniał się w szkole, często pożyczał swoje rzeczy, żeby zjednać sobie sympatię innych. Rodzeństwo i znajomi powtarzają to samo: Edwin Chota pomagał innym, żeby go kochali.
Niezbyt dużo wiadomo o jego młodości. Wiadomo, że skończył szkołę średnią w Pucallpie, zostawił gospodarstwo ojca – robotnika pracującego przy odwiertach dla amerykańskiej firmy naftowej – i poszedł do wojska. Jako członek piechoty morskiej na początku lat osiemdziesiątych brał udział w starciach między Peru i Ekwadorem, pracował też przy instalacji kabli wysokiego napięcia w Iquitos, stolicy peruwiańskiej Amazonii. Jego miłosne związki były nietrwałe. Podczas służby wojskowej miał dziewczynę ze społeczności Huitoto. Potem urodziła mu się dwójka dzieci – których rodzina Chotów nie zna – ze starszą kobietą należącą do jakiejś żydowskiej sekty. Niektórzy twierdzą, że w tym okresie Edwin Chota zapuścił brodę i nauczał Biblii. Potem odszedł, miał córkę Perlę z kobietą, która go zostawiła, i wrócił do Pucallpy, podobno żeby zacząć od początku.
Elva Risafol, z którą związał się po powrocie do miasta – i z którą miał syna o imieniu Edwin – pracuje jako policjantka w wydziale antynarkotykowym. Pamięta, że przedstawiła ich sobie na jakiejś imprezie koleżanka: był szczupłym trzydziestolatkiem z równo przyciętą grzywką, w niebieskiej koszuli, dżinsach i półbutach. Bardzo grzecznie poprosił ją do tańca w rytm Sopa de Caracol, rozśmieszał ją tym, jak się ruszał, Elvie się to spodobało. Tego wieczora przegadali kilka godzin, między jedną a drugą szklanką opowiedział jej, że jest elektrykiem, że zostawiła go żona, że walczył podczas konfliktu z Ekwadorem o Paquishę i że chciałby kiedyś wrócić do Amazonii, żeby pomagać tamtejszym społecznościom, zupełnie pozbawionym opieki.
– Edwin bujał w obłokach, a człowiek musi żyć, stąpając twardo po ziemi – mówi Risafol, która odeszła od niego w 1997 roku, po pięciu latach razem. – Ja byłam bardziej praktyczna. Powtarzałam mu w żartach, że powinien związać się z jakąś Indianką, że wtedy znalazłby szczęście. Chyba mnie posłuchał.
Po tym, jak się rozstali, Edwin Chota zniknął z okolicy. Cztery lata później Edgar Chota usłyszał o świcie, że ktoś wali w drzwi do jego domu / warsztatu spawalniczego / stoiska z jedzeniem w Pucallpie. Okazało się, że z wizytą przyjechał do niego starszy brat, Edwin.
– Tak się ucieszyłem na jego widok – wspomina. – Wszyscy myśleliśmy, że nie żyje.
Informacje o tym, co robił przez te cztery lata, też nie są zbyt jasne. Podobno pod koniec lat dziewięćdziesiątych Edwin Chota dotarł samodzielnie do puszczy w Alto Tamaya. Podobno razem z kilkoma kolegami podjął pracę jako robotnik rolny w jakimś gospodarstwie, przy wyrębie albo jako handlarz skórami pekari. Podobno pojechał tam, żeby zapomnieć o niepowodzeniach, a został, bo zakochał się w miejscowej Indiance. Pewne jest to, że kiedy Edwin Chota dotarł na tamte tereny, osada Saweto – nazwa pochodzi od małej zielonej papużki podobnej do ary, ale z krótszym ogonem – już istniała. A w każdym razie jej zalążek.
Asháninkowie przybyli z puszczy porastającej centralne Peru na tereny graniczące z Brazylią na początku XX wieku, w czasie boomu kauczukowego; Europa i Stany Zjednoczone kupowały tonami drzewny lateks i produkowały z niego opony samochodowe. Rdzenna ludność Amazonii znała tę substancję od dawna: zawsze używała wydzieliny cauchuc (w języku omagua „drzewo, które płacze”) do wytwarzania piłek i prostych strzykawek do podawania narkotyków i środków przeczyszczających. Wraz z pojawieniem się kauczukowych potentatów zaczęto jednak zniewalać całe społeczności i zmuszano je do pozyskiwania tego surowca, dzięki któremu Pierwszy Świat mógł się modernizować.
Podczas gdy kauczukowi baronowie przerabiali Iquitos w filię europejskiej ekstrawagancji, z domami zdobionymi ręcznie malowanymi włoskimi płytkami ceramicznymi, operą, a nawet stalową konstrukcją autorstwa francuskiego inżyniera Gustave’a Eiffela, kilka kilometrów dalej wyposażony w górniczą lampkę Indianin przedzierał się z maczetą w ręku przez puszczę i poszukiwał drzew kauczukowych, pracując od wschodu do zachodu słońca. Potem wracał, wygłodniały i trawiony gorączką, siedział godzinami zgięty przed ogniskiem, wdychał mdlący dym i wygotowywał gumę, żeby się ścięła. Mijały tygodnie, zanim ulepił nadającą się do sprzedaży kulę. Asháninkowie z Saweto opowiadają, że ich przodków często oszukiwano przy rozliczeniach, płacono im tanim alkoholem otępiającym umysł, a kobiety wykorzystywano jako służbę albo do pracy na gospodarstwach, bez żadnej zapłaty. Setki Indian pomarło z wycieńczenia, na dyzenterię i inne choroby.