- nowość
- W empik go
WHILE1 - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
16 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz
laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony,
jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania
czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla
oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym
laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym
programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe
Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny
program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią
niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy
każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
WHILE1 - ebook
Poznaj Leo Fibonacciego, idealnego pracownika spółki bez odpowiedzialności cywilnoprawnej Royal Nodus oraz lidera młodego i dynamicznego zespołu pełnego pasji. Sprawdź, jak wygląda tydzień pracy programisty doskonałego, który nie zadaje zbędnych pytań, nie narzeka, nie żąda podwyżek i nie ma duszy.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 64 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Artur Skryba
WHILE1
------------------------------------------------------------------------
Spis treści
------------------------------------------------------------------------
WTOREK
Podniosłem powieki. Przed oczami miałem sufit łagodnie oświetlony niebieskimi żarówkami typu LED. Przez krótką chwilę czułem się zagubiony, ponieważ nie byłem w swoim domu. Zlustrowałem zatłoczoną meblami okolicę. W ciasnym pomieszczeniu znajdowałem się tylko ja.
Pociągnąłem za wajchę fotela na kółkach. Oparcie wypchnęło mnie do pozycji siedzącej. Złożyłem wysuwany podnóżek i podniosłem podłokietniki. Głośne kliknięcia poinformowały mnie, że moje "łóżko" znowu stało się miejscem pracy. Stłumiłem pięścią ziewnięcie. Mój wzrok mimowolnie padł na nadgarstek. Na wyświetlaczu zgrabnego zegarka leniwie płynął napis Royal Nodus zwieńczony złotą koroną. Niecierpliwie przegoniłem go ruchem palca.
– Siódma trzydzieści – przeczytałem na głos. – Cholera... Muszę zadzwonić później do Niny. Pewnie znowu się o mnie martwi.
Wspomnienie o żonie sprawiło, że rozejrzałem się po moim biurku i szybko znalazłem małą cyfrową rameczkę. Z wyświetlacza pomachała mi rozpromieniona dziewczyna. Chwyciłem ramkę w dłoń i przyjrzałem się uważniej mojej ukochanej. Jej śliczna, niemal dziecięca twarz ozdobiona wielkimi, brązowymi oczami zawsze sprawiała, że w duszy robiło mi się cieplej. Nina Fibonacci zakręciła się, prezentując dumnie swoją bufiastą suknię ślubną. Gęste, czarne włosy falowały na wietrze, uwalniając się z objęć welonu. Wyglądała jak bogini, która zstąpiła na ziemię.
Ramka mignęła ostrzegawczo kilka razy, po czym zgasła. Pośpiesznie odstawiłem ją z powrotem na stół i włączyłem listwę zasilającą. Ekran mojego komputera mignął, na nim pojawiło się logo systemu operacyjnego. Malutka lampka stojąca obok monitora zaświeciła mi prosto twarz. Skrzywiłem się i na oślep obróciłem ją w drugą stronę. Zerknąłem z nadzieją na wyświetlacz cyfrowej ramki, ale jedyne, co zobaczyłem, to pasek ładowania.
– Czemu zawsze wyłączam tę cholerną listwę? – zirytowałem się, wstając z krzesła.
Przeciągnąłem się i ruszyłem do wyjścia. Nacisnąłem guzik. Drzwi wsunęły się w ścianę. Skierowałem się do męskiej ubikacji. Zatrzymałem się przed starym czytnikiem kart. Nie chciałem go używać, bo to tylko dołożyłoby mi później bezsensownych obowiązków. Nacisnąłem przycisk.
– Proszę zeskanować kartę – oświadczył cichutko malutki głośnik, wiszący na suficie. Usłyszałem go tylko dlatego, że najwyraźniej byłem jedynym człowiekiem na otwartej przestrzeni biurowej. W dodatku milczącym.
– Proszę zeskanować kartę – powtórzył głosik jakby mniej pewnie.
– Tak, tak... – mruknąłem, nie puszczając guzika, który żarzył się czerwonym światłem. Wiedziałem, że za chwilę osiągnę swoje. Podpatrzyłem tę sztuczkę od kierownika Simona, który nigdy nie skanował swojej karty.
Przycisk zaświecił się na zielono, a drzwi wsunęły się w ścianę. Wszedłem do środka.
Chwilę później zmierzałem już korytarzem wyznaczonym przez niebieskie światło żarówek LED układających się na podłodze w dwie równoległe linie. Otwarta przestrzeń biura świeciła pustkami, ale ze stołówki donosił się gwar głosów.
Po mojej prawej stronie rozciągała się ogromna półotwarta przestrzeń robocza. Ze zdziwieniem zauważyłem jednego mężczyznę leżącego na rozłożonym krześle obok wielkiego biurka typu wyspa. Ręce mężczyzny opadły bezwładnie na boki, a na sam widok ułożenia jego głowy poczułem ukłucie bólu w karku.
– Musiałem wyglądać równie idiotycznie – mruknąłem pod nosem.
Minąłem okrągłą ławę recepcyjną, która przypominała wysepkę pośrodku malutkiego jeziorka pustej przestrzeni. Kilka kroków dalej stały dwa zakurzone stoły do gry w piłkarzyki oraz cztery beżowe pufy o dziwacznych kształtach. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tu przesiadywał, niemniej na prowadzonych przeze mnie rozmowach kwalifikacyjnych dumnie powtarzałem młodym programistom, że biuro jest wyposażone w przestrzeń relaksacyjną. Rekruci zwykle kiwali wtedy głowami, ponieważ nie mogli tego sami nie zauważyć. Wystarczyło spojrzeć w lewo, wychodząc z windy.
Zatrzymałem się przed drzwiami męskiej szatni i sięgnąłem do kieszeni koszuli. Zamarłem z palcami na karcie pracowniczej. Co ja najlepszego wyprawiam? Przecież to tylko strata czasu. Kliknąłem okrągły, podświetlony przycisk na drzwiach i ponownie przytrzymałem go, ignorując oburzone komunikaty malutkiego głośnika. Drzwi otworzyły się, a ja wkroczyłem do środka.
– Proszę zdjąć buty – zażądał przyjemny damski głos, który wydawał się wszechobecny.
– Czy to ty, Boże? – zażartowałem, pokazowo rozglądając się po ogromnym pomieszczeniu szatni. – Gdzie jesteś? Widzę tylko prysznice i szafki!
– Proszę zdjąć buty – powtórzył głos bez śladu irytacji moim zachowaniem.
– No już, już... – mruknąłem, ściągając matowe lakierki. Mój wzrok zatrzymał się na nosku obuwia, a konkretnie na małej złotej koronie.
– Royal Nodus – przeczytałem napis pod logiem firmy, które wydawało się mnie dzisiaj prześladować. Szybko jednak skarciłem się za tę myśl. Wszystko, co mnie otaczało łącznie z moim ubraniem, było własnością firmy. W związku z tym mogli umieszczać na lakierkach, co tylko im się podobało, a ja nie miałem prawa tego krytykować.
Wrzuciłem buty do wysuniętego pojemnika wbudowanego w ścianę dyspensera, który sam się zamknął i wypluł kolejny pojemnik. Wyjąłem z niego gumowe klapki, które założyłem, po czym udałem się pod prysznic.
Przed kabiną rozebrałem się i wrzuciłem wszystkie ubrania do wysuniętego pojemnika kolejnego automatu. Ledwo zdążyłem cofnąć dłoń, cudem ratując swoje palce przed zmiażdżeniem. Z niedowierzaniem zmierzyłem krnąbrną maszynę wzrokiem.
– Będę musiał o tobie wspomnieć Alinie – pogroziłem jej palcem, wchodząc do kabiny prysznicowej.
Ciepła woda stopniowo obniżyła swoją temperaturę, wymuszając na mnie pośpiech. Wyszedłem z kabiny lekko zmarznięty, ale obudzony.
– Ręcznik – rzuciłem w kierunku dyspensera. Automat posłusznie wysunął pojemnik. W środku leżał kremowy ręcznik ułożony w pedantyczną kostkę.
Wytarłem się i wrzuciłem wilgotną tkaninę z powrotem do kwadratowego pojemnika, który natychmiast zamknął się z przyjemnym dla ucha kliknięciem.
Założyłem kapcie i ruszyłem do szafek. Starałem się stąpać wyłącznie po czarnych płytkach podłogowych, co czasami stanowiło pewne wyzwanie. Wiedziałem, że to głupie, ale nie mogłem opędzić się od tego natręctwa. Przeskoczyłem dwie płytki. Wylądowałem niczym koń na czarnym polu szachownicy. Moja prawa noga niekontrolowanie pojechała do przodu, zatrzymując się na białej płytce. Wzdrygnąłem się, niemal fizycznie czując dyskomfort i pośpiesznie cofnąłem stopę na właściwe miejsce.
Drzwiczki mojej szafki zabezpieczała staromodna kłódka na kod, na której widok prychnąłem śmiechem:
– Royal Nodus: nowoczesna firma, nowoczesne rozwiązania. Chyba tak się reklamują…
Natychmiast skarciłem się w myślach za swoje gadanie. Kłódka może i była archaicznym rozwiązaniem, ale sprawdzonym, a zmiany wymagały czasu i finansów, których firmie... nie brakowało?
Poczułem, że znowu się zapętlam, więc postanowiłem zająć się czymś konstruktywnym. Na przykład ubraniem się, ponieważ ciągle paradowałem po szatni w samych klapkach. Poprawiłem w drzwiczkach wysuniętą karteczkę z napisem "Leo Fibonacci", a następnie zająłem się ustawianiem cyferek na kłódce.
W środku szafki jak zwykle czekał na mnie świeży zestaw firmowych ubrań, pasta do zębów oraz elektroniczna szczoteczka.
– Białe bokserki, z firmowym logiem rozmieszczonym centralnie na interesie – oznajmiłem ścianom, zakładając bieliznę. – Czarne i wyjątkowo nudne spodnie, również z firmowym logiem, ale na szczęście nie na interesie. – kontynuowałem wyliczankę. – Jeszcze nudniejsze matowe lakierki. Biała koszula z długim rękawem... – zawahałem się i spojrzałem raz jeszcze na ostatnią części swojej garderoby – Tym razem bez loga. Dziwne…
Skończyłem się ubierać, chwyciłem szczoteczkę oraz pastę i podszedłem do lustra. Krytycznie przyjrzałem się swojemu odbiciu. Brązowe oczy miałem lekko przekrwione, co odznaczało się na oliwkowej cerze. Nie miałem nawet śladu zarostu, nad czym skrycie ciągle ubolewałem. Miałem już dwadzieścia sześć lat, a z twarzy przypominałem nastolatka. Oczywiście znałem takich, którzy twierdzili, że wygląd nie jest istotny, ale w świecie biznesu właściwa prezencja często przesądzała o przebiegu rozmowy. No jak niby miałem negocjować podwyżkę, kiedy wyglądałem jak niedoświadczony gołowąs? Przeczesałem palcami czarne jak smoła włosy. Z przykrością zauważyłem łupież.
– Ta cholerna klimatyzacja zamieni mnie kiedyś w mumię – pożaliłem się swojemu odbiciu, które pokiwało głową ze zrozumieniem.
Kilka minut później wyszedłem z szatni, zerkając na zegarek. Ciągle miałem jeszcze dwadzieścia minut do rozpoczęcia pracy. Niespodziewanie uświadomiłem sobie, że ponownie stałem się ofiarą swoich odruchów. Mogłem przecież umyć zęby już po jedzeniu.
– Słowo daję, robię to za każdym razem – powiedziałem pod nosem, wchodząc na stołówkę.
Wróciłem do biura pięć minut przed ósmą. Pomieszczenie nie miało okien. Światła żarówek żarzyły się jaskrawą bielą, uwydatniając liczne rysy na ścianach. Wyposażenie malutkiego pokoiku było bardzo ubogie. Cztery fotele, cztery biurka, cztery myszki, cztery klawiatury, cztery komputery typu monitor. Jedynie moje stanowisko wyłamywało się z dyktatury liczby cztery, ponieważ miałem również nocną lampkę, dodatkowy monitor, brudny kubek oraz malutką cyfrową ramkę, na której ciągle migała animacja ładowania.
– Fibonacci – pozdrowiła mnie jedyna obecna w pokoju.
– Bojko – przedrzeźniałem, naśladując nawet jej sztywny ukłon. Maja nie przejęła się moją złośliwością. Nigdy się nią nie przejmowała. Najczęściej tolerowała moją obecność tak, jak znosi się nieprzyjemny zapach w publicznej ubikacji. Jej drobna, zgarbiona sylwetka niemal całkowicie chowała się za dużym ekranem monitora. Przetłuszczone włosy o kolorze chłodnego blondu niechlujnie opadały na twarz, na której nosie zawsze spoczywały olbrzymie okulary. Maja podniosła głowę, przelotnie znajdując mnie wzrokiem. Jej oczy zdawały się zajmować niemal połowę małej twarzy, przez co przypominała mi generyczną postać ze starych animacji.
Przez krótki moment chciałem spróbować z nią porozmawiać. Zapytać o źródło niechęci wobec mojej osoby. Może nawet dowiedzieć się, czemu ciągle nosi tak grubą bluzę, mimo że w pomieszczeniu panowała temperatura dwudziestu stopni. Zrezygnowałem. Moi współpracownicy wymieniali się z częstotliwością zgodną z matematycznym ciągiem malejącym. Pierwsi odeszli trzy lata po rozpoczęciu projektu, następni rok później, a dalej było tylko gorzej. Jedynym stałym elementem malutkiego biura pozostawałem niezaprzeczalnie ja.
Zalogowałem się do systemu, włączyłem przestarzały edytor kodu. Rzuciłem okiem na tablicę zgłoszeń. Wybrałem zadanie o najwyższym priorytecie i włączyłem pomiar czasu. Z uśmiechem całkowicie pogrążyłem się w pracy, zapominając o całym świecie. Trwało to krótką chwilę. Z irytacją czytałem trzeci raz wymaganie biznesowe, które było idiotyczne.
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
WHILE1
------------------------------------------------------------------------
Spis treści
------------------------------------------------------------------------
WTOREK
Podniosłem powieki. Przed oczami miałem sufit łagodnie oświetlony niebieskimi żarówkami typu LED. Przez krótką chwilę czułem się zagubiony, ponieważ nie byłem w swoim domu. Zlustrowałem zatłoczoną meblami okolicę. W ciasnym pomieszczeniu znajdowałem się tylko ja.
Pociągnąłem za wajchę fotela na kółkach. Oparcie wypchnęło mnie do pozycji siedzącej. Złożyłem wysuwany podnóżek i podniosłem podłokietniki. Głośne kliknięcia poinformowały mnie, że moje "łóżko" znowu stało się miejscem pracy. Stłumiłem pięścią ziewnięcie. Mój wzrok mimowolnie padł na nadgarstek. Na wyświetlaczu zgrabnego zegarka leniwie płynął napis Royal Nodus zwieńczony złotą koroną. Niecierpliwie przegoniłem go ruchem palca.
– Siódma trzydzieści – przeczytałem na głos. – Cholera... Muszę zadzwonić później do Niny. Pewnie znowu się o mnie martwi.
Wspomnienie o żonie sprawiło, że rozejrzałem się po moim biurku i szybko znalazłem małą cyfrową rameczkę. Z wyświetlacza pomachała mi rozpromieniona dziewczyna. Chwyciłem ramkę w dłoń i przyjrzałem się uważniej mojej ukochanej. Jej śliczna, niemal dziecięca twarz ozdobiona wielkimi, brązowymi oczami zawsze sprawiała, że w duszy robiło mi się cieplej. Nina Fibonacci zakręciła się, prezentując dumnie swoją bufiastą suknię ślubną. Gęste, czarne włosy falowały na wietrze, uwalniając się z objęć welonu. Wyglądała jak bogini, która zstąpiła na ziemię.
Ramka mignęła ostrzegawczo kilka razy, po czym zgasła. Pośpiesznie odstawiłem ją z powrotem na stół i włączyłem listwę zasilającą. Ekran mojego komputera mignął, na nim pojawiło się logo systemu operacyjnego. Malutka lampka stojąca obok monitora zaświeciła mi prosto twarz. Skrzywiłem się i na oślep obróciłem ją w drugą stronę. Zerknąłem z nadzieją na wyświetlacz cyfrowej ramki, ale jedyne, co zobaczyłem, to pasek ładowania.
– Czemu zawsze wyłączam tę cholerną listwę? – zirytowałem się, wstając z krzesła.
Przeciągnąłem się i ruszyłem do wyjścia. Nacisnąłem guzik. Drzwi wsunęły się w ścianę. Skierowałem się do męskiej ubikacji. Zatrzymałem się przed starym czytnikiem kart. Nie chciałem go używać, bo to tylko dołożyłoby mi później bezsensownych obowiązków. Nacisnąłem przycisk.
– Proszę zeskanować kartę – oświadczył cichutko malutki głośnik, wiszący na suficie. Usłyszałem go tylko dlatego, że najwyraźniej byłem jedynym człowiekiem na otwartej przestrzeni biurowej. W dodatku milczącym.
– Proszę zeskanować kartę – powtórzył głosik jakby mniej pewnie.
– Tak, tak... – mruknąłem, nie puszczając guzika, który żarzył się czerwonym światłem. Wiedziałem, że za chwilę osiągnę swoje. Podpatrzyłem tę sztuczkę od kierownika Simona, który nigdy nie skanował swojej karty.
Przycisk zaświecił się na zielono, a drzwi wsunęły się w ścianę. Wszedłem do środka.
Chwilę później zmierzałem już korytarzem wyznaczonym przez niebieskie światło żarówek LED układających się na podłodze w dwie równoległe linie. Otwarta przestrzeń biura świeciła pustkami, ale ze stołówki donosił się gwar głosów.
Po mojej prawej stronie rozciągała się ogromna półotwarta przestrzeń robocza. Ze zdziwieniem zauważyłem jednego mężczyznę leżącego na rozłożonym krześle obok wielkiego biurka typu wyspa. Ręce mężczyzny opadły bezwładnie na boki, a na sam widok ułożenia jego głowy poczułem ukłucie bólu w karku.
– Musiałem wyglądać równie idiotycznie – mruknąłem pod nosem.
Minąłem okrągłą ławę recepcyjną, która przypominała wysepkę pośrodku malutkiego jeziorka pustej przestrzeni. Kilka kroków dalej stały dwa zakurzone stoły do gry w piłkarzyki oraz cztery beżowe pufy o dziwacznych kształtach. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tu przesiadywał, niemniej na prowadzonych przeze mnie rozmowach kwalifikacyjnych dumnie powtarzałem młodym programistom, że biuro jest wyposażone w przestrzeń relaksacyjną. Rekruci zwykle kiwali wtedy głowami, ponieważ nie mogli tego sami nie zauważyć. Wystarczyło spojrzeć w lewo, wychodząc z windy.
Zatrzymałem się przed drzwiami męskiej szatni i sięgnąłem do kieszeni koszuli. Zamarłem z palcami na karcie pracowniczej. Co ja najlepszego wyprawiam? Przecież to tylko strata czasu. Kliknąłem okrągły, podświetlony przycisk na drzwiach i ponownie przytrzymałem go, ignorując oburzone komunikaty malutkiego głośnika. Drzwi otworzyły się, a ja wkroczyłem do środka.
– Proszę zdjąć buty – zażądał przyjemny damski głos, który wydawał się wszechobecny.
– Czy to ty, Boże? – zażartowałem, pokazowo rozglądając się po ogromnym pomieszczeniu szatni. – Gdzie jesteś? Widzę tylko prysznice i szafki!
– Proszę zdjąć buty – powtórzył głos bez śladu irytacji moim zachowaniem.
– No już, już... – mruknąłem, ściągając matowe lakierki. Mój wzrok zatrzymał się na nosku obuwia, a konkretnie na małej złotej koronie.
– Royal Nodus – przeczytałem napis pod logiem firmy, które wydawało się mnie dzisiaj prześladować. Szybko jednak skarciłem się za tę myśl. Wszystko, co mnie otaczało łącznie z moim ubraniem, było własnością firmy. W związku z tym mogli umieszczać na lakierkach, co tylko im się podobało, a ja nie miałem prawa tego krytykować.
Wrzuciłem buty do wysuniętego pojemnika wbudowanego w ścianę dyspensera, który sam się zamknął i wypluł kolejny pojemnik. Wyjąłem z niego gumowe klapki, które założyłem, po czym udałem się pod prysznic.
Przed kabiną rozebrałem się i wrzuciłem wszystkie ubrania do wysuniętego pojemnika kolejnego automatu. Ledwo zdążyłem cofnąć dłoń, cudem ratując swoje palce przed zmiażdżeniem. Z niedowierzaniem zmierzyłem krnąbrną maszynę wzrokiem.
– Będę musiał o tobie wspomnieć Alinie – pogroziłem jej palcem, wchodząc do kabiny prysznicowej.
Ciepła woda stopniowo obniżyła swoją temperaturę, wymuszając na mnie pośpiech. Wyszedłem z kabiny lekko zmarznięty, ale obudzony.
– Ręcznik – rzuciłem w kierunku dyspensera. Automat posłusznie wysunął pojemnik. W środku leżał kremowy ręcznik ułożony w pedantyczną kostkę.
Wytarłem się i wrzuciłem wilgotną tkaninę z powrotem do kwadratowego pojemnika, który natychmiast zamknął się z przyjemnym dla ucha kliknięciem.
Założyłem kapcie i ruszyłem do szafek. Starałem się stąpać wyłącznie po czarnych płytkach podłogowych, co czasami stanowiło pewne wyzwanie. Wiedziałem, że to głupie, ale nie mogłem opędzić się od tego natręctwa. Przeskoczyłem dwie płytki. Wylądowałem niczym koń na czarnym polu szachownicy. Moja prawa noga niekontrolowanie pojechała do przodu, zatrzymując się na białej płytce. Wzdrygnąłem się, niemal fizycznie czując dyskomfort i pośpiesznie cofnąłem stopę na właściwe miejsce.
Drzwiczki mojej szafki zabezpieczała staromodna kłódka na kod, na której widok prychnąłem śmiechem:
– Royal Nodus: nowoczesna firma, nowoczesne rozwiązania. Chyba tak się reklamują…
Natychmiast skarciłem się w myślach za swoje gadanie. Kłódka może i była archaicznym rozwiązaniem, ale sprawdzonym, a zmiany wymagały czasu i finansów, których firmie... nie brakowało?
Poczułem, że znowu się zapętlam, więc postanowiłem zająć się czymś konstruktywnym. Na przykład ubraniem się, ponieważ ciągle paradowałem po szatni w samych klapkach. Poprawiłem w drzwiczkach wysuniętą karteczkę z napisem "Leo Fibonacci", a następnie zająłem się ustawianiem cyferek na kłódce.
W środku szafki jak zwykle czekał na mnie świeży zestaw firmowych ubrań, pasta do zębów oraz elektroniczna szczoteczka.
– Białe bokserki, z firmowym logiem rozmieszczonym centralnie na interesie – oznajmiłem ścianom, zakładając bieliznę. – Czarne i wyjątkowo nudne spodnie, również z firmowym logiem, ale na szczęście nie na interesie. – kontynuowałem wyliczankę. – Jeszcze nudniejsze matowe lakierki. Biała koszula z długim rękawem... – zawahałem się i spojrzałem raz jeszcze na ostatnią części swojej garderoby – Tym razem bez loga. Dziwne…
Skończyłem się ubierać, chwyciłem szczoteczkę oraz pastę i podszedłem do lustra. Krytycznie przyjrzałem się swojemu odbiciu. Brązowe oczy miałem lekko przekrwione, co odznaczało się na oliwkowej cerze. Nie miałem nawet śladu zarostu, nad czym skrycie ciągle ubolewałem. Miałem już dwadzieścia sześć lat, a z twarzy przypominałem nastolatka. Oczywiście znałem takich, którzy twierdzili, że wygląd nie jest istotny, ale w świecie biznesu właściwa prezencja często przesądzała o przebiegu rozmowy. No jak niby miałem negocjować podwyżkę, kiedy wyglądałem jak niedoświadczony gołowąs? Przeczesałem palcami czarne jak smoła włosy. Z przykrością zauważyłem łupież.
– Ta cholerna klimatyzacja zamieni mnie kiedyś w mumię – pożaliłem się swojemu odbiciu, które pokiwało głową ze zrozumieniem.
Kilka minut później wyszedłem z szatni, zerkając na zegarek. Ciągle miałem jeszcze dwadzieścia minut do rozpoczęcia pracy. Niespodziewanie uświadomiłem sobie, że ponownie stałem się ofiarą swoich odruchów. Mogłem przecież umyć zęby już po jedzeniu.
– Słowo daję, robię to za każdym razem – powiedziałem pod nosem, wchodząc na stołówkę.
Wróciłem do biura pięć minut przed ósmą. Pomieszczenie nie miało okien. Światła żarówek żarzyły się jaskrawą bielą, uwydatniając liczne rysy na ścianach. Wyposażenie malutkiego pokoiku było bardzo ubogie. Cztery fotele, cztery biurka, cztery myszki, cztery klawiatury, cztery komputery typu monitor. Jedynie moje stanowisko wyłamywało się z dyktatury liczby cztery, ponieważ miałem również nocną lampkę, dodatkowy monitor, brudny kubek oraz malutką cyfrową ramkę, na której ciągle migała animacja ładowania.
– Fibonacci – pozdrowiła mnie jedyna obecna w pokoju.
– Bojko – przedrzeźniałem, naśladując nawet jej sztywny ukłon. Maja nie przejęła się moją złośliwością. Nigdy się nią nie przejmowała. Najczęściej tolerowała moją obecność tak, jak znosi się nieprzyjemny zapach w publicznej ubikacji. Jej drobna, zgarbiona sylwetka niemal całkowicie chowała się za dużym ekranem monitora. Przetłuszczone włosy o kolorze chłodnego blondu niechlujnie opadały na twarz, na której nosie zawsze spoczywały olbrzymie okulary. Maja podniosła głowę, przelotnie znajdując mnie wzrokiem. Jej oczy zdawały się zajmować niemal połowę małej twarzy, przez co przypominała mi generyczną postać ze starych animacji.
Przez krótki moment chciałem spróbować z nią porozmawiać. Zapytać o źródło niechęci wobec mojej osoby. Może nawet dowiedzieć się, czemu ciągle nosi tak grubą bluzę, mimo że w pomieszczeniu panowała temperatura dwudziestu stopni. Zrezygnowałem. Moi współpracownicy wymieniali się z częstotliwością zgodną z matematycznym ciągiem malejącym. Pierwsi odeszli trzy lata po rozpoczęciu projektu, następni rok później, a dalej było tylko gorzej. Jedynym stałym elementem malutkiego biura pozostawałem niezaprzeczalnie ja.
Zalogowałem się do systemu, włączyłem przestarzały edytor kodu. Rzuciłem okiem na tablicę zgłoszeń. Wybrałem zadanie o najwyższym priorytecie i włączyłem pomiar czasu. Z uśmiechem całkowicie pogrążyłem się w pracy, zapominając o całym świecie. Trwało to krótką chwilę. Z irytacją czytałem trzeci raz wymaganie biznesowe, które było idiotyczne.
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
więcej..