- W empik go
Wianek mirtowy - ebook
Wianek mirtowy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 194 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WIANIA NA SCENACH ORAZ PRZEKŁADU, SĄ WY-
ŁĄCZNĄ I ZASTRZEŻONĄ WŁASNOŚCIĄ AUTORA
ODBITO W DRUKARNI W. L. ANCZYCA I S-KI W KRAKOWIE
Jerzy Żuławski
WIANEK MIRTOWY
Dramat w czterech Aktach wydanie drugie (trzeci i czwarty tysiąc)
NAKŁADEM TOWARZYSTWA WYDAWNICZEGO
WARSZAWA: E. WENDE I SP. (T. HIŻ I A. TURKUŁ)
LWÓW
1912.
OSOBY
JANKA, lat 22.
JEJ OJCIEC, były obywatel ziemski, obecnie wła-
ściciel kopalni nafty.
MATKA.
EDWARD, narzeczony Janki, spólnik jej ojca, dy-
rektor kopalni, lat 41.
WŁADYSŁAW, daleki kuzyn Janki i wychowanek
jej rodziców, docent chemji, lat 28.
ROBERT, kolega Władysława.
SŁUŻĄCA w domu rodziców Janki.
STARY LABORANT w uniwersyteckiej pracowni
chemicznej.
POSŁANIEC.
AKT PIERWSZY
WIANEK MIRTOWY.
Pokój w domu rodziców Janki. Troje drzwi – pierwsze
na lewo do pokoju rodziców, drugie do pokoju Janki, trze-
cie w głębi nieco na prawo wiodą na korytarz. Z pra-
wej strony okno. Nieopodal okna, ku przodowi stół okrą-
gły przed kanapą dokoła fotele. W głębi pośrodku duża
szafa kredensowa, na lewo od niej stolik i krzesełka.
Między drzwiami na lewo konsola ze zwierciadłem. Palmy
w wazonach, półki z porcelaną, na ścianach obrazy.
Wiosenny słoneczny poranek.
SŁUŻĄCA kończy robić porządki, zastawia pod oknem
stół do śniadania, poczem przynosi z drugiego pokoju paczkę
gazet i listów, które kładzie na stole obok zastawy. – Na
korytarzu słychać kroki, potem głosy przed drzwiami, wresz-
cie pukanie.
SŁUŻĄCA
Kto tam? – Uchyla drzwi i zagląda.
POSŁANIEC wchodzi.
To ze sklepu – Wczoraj wieczór panie kazały od-
stawić na rano…
SŁUŻĄCA
Dajcie tu, dajcie, o tu…
Wskazuje miejsce na lewo od drzwi.
POSŁANIEC wnosi stos pudełek i układa na podłodze.
To już wszystko – Rachuje: Jeden, dwa… sześć
Tak.
SŁUŻĄCA bierze pieniądze leżące na konsoli i daje.
To pani zostawiła dla was.
POSŁANIEC
Bóg-zapłać! Wychodzi.
SŁUŻĄCA ustawia lepiej pudełka, przytem usiłuje od-
chylić nieco wieka i zajrzeć do środka. W pokoju na lewo
słychać szelest; służąca ogląda się i szybko wychodzi.
JANKA – w rannym, białym peniuarze o szerokich ko-
ronkowych rękawach, włosy zwinięte w duży węzeł, –
podobna jest do zorzy. Wchodzi szybko z lewej strony
i biegnie wprost ku oknu, – odchyla firanki, okno
otwiera. – Strumień porannego światła zalewa pokój. Janka
stoi przez chwilę w tem świetle, z rękoma opartemi o okno,
z głową przechyloną i uśmiechniętemi oczami. Odwraca się:
lekki okrzyk radosny, biegnie ku przyniesionym pudeł-
kom, otwiera je z pośpiechem i wyrzuca materje, koronki,
ubrania. To i owo bierze po kilkakroć w rękę, ogląda, przy-
mierza, znów odkłada… Wyjmuje biały welon, – chwila
wahania: chce go przymierzyć – ale się wstrzymuje, od – kładą. Odchodzi parę kroków, znów powraca, – wreszcie
zbliża się do stołu – spostrzega list. Znów lekki okrzyk
radosny, tym razem żywszy, słychać w nim odcień zdu-
mienia. Chwyta list, rozrywa kopertę:
Władek! Władek! poczciwy Władek!
Biegnie £u oknu i czyta – w pełnym blasku słońca –
żywo. List jest krótki, – Janka przebiegłszy go oczyma,
pogląda jeszcze na pierwszą stronę, – znów na podpis.
7Va twarzy radość i zdziwienie, jakby jej sprawiono nie-
spodziankę, miłą, ale może zbyt zastanawiającą. – Skoń-
czyła czytać, – żywy ruch, – biegnie z listem w ręku do drzwi, z których była wyszła:
Marno!…
Urywa, – staje, – wzrok jej pada na rozłożone stroje
i biały welon. Nieokreślony uśmiech, – wraca zwolna pod
okno, siada, list rozkłada na kolanach. Poprzedni wyraz
radości ustępuje miejsca zadumie. Lekkie, bardzo lekkie
westchnienie, po którem zaraz następuje ruch niecierpliwy…
W pokojach na lewo kroki, – Janka chowa list i wstaje żywo.
MATKA wchodzi.
Dzień dobry, dziecino… A! przysłano już, widzę,
nasze wczorajsze sprawunki…
JANKA wznosi rękę matki do ust.
Tak, marno. Zastałam je już tutaj, wszedłszy przed
chwilą.
MATKA
I oglądałaś… Cóż, jesteś zadowolona?
JANKA z mimowolnem roztargnieniem:
Tak, marno…
MATKA ogląda rozłożone przedmioty.
Dobrze to wszystko w dziennem świetle wygląda…
A wybierałyśmy wczoraj prawie po ciemku…
Bierze w rękę welon, niby mu się przypatruje, a bokiem pogląda na córkę.
Janko…
JANKA
Słucham…
MATKA w milczeniu bierze jej głowę w obie dłonie i całuje.
JANKA usuwa lekko dłoń matczyną, przyciska do ust i odwraca się.
MATKA patrzy na nią zaniepokojona.
Córuś, co tobie?
JANKA żywo:
Nic, matuchno, nic…
MATKA z uśmiechem:
A ja może zgadnę, chociaż nie powiesz?… Janko, ty myślisz o tem, że cię za parę dni w ten we-
lon ubiorę…
JANKA
Tak, marno, myślałam o tem…
MATKA
Ale dotąd myślałaś wesoło, – co tobie?
Bierze ją za rękę i prowadzi do kanapy.
O tak, siadaj tu przy mnie…, porozmawiamy… Czy
ty mi nie masz nic do powiedzenia?
JANKA
Nie, marno… istotnie nic…
MATKA
Od paru dni jesteś niespokojna, widzę to. Słuchaj,
Janko, mamy ciebie jedną, – ty wiesz, jak cię ko-
chamy, jak pragniemy twego szczęścia… Edwar-
dowi…, twemu narzeczonemu, zawdzięczamy wiele…
Nie mówiłam o tem z tobą nigdy, bałam się zro-
bić ci przykrości, – zresztą wiesz sama… Wiesz,
że ojciec cały kapitał, jaki pozostał po sprzedaniu
Dworówki, włożył w te przeklęte kopalnie i był
już blizki ruiny. Gdyby nie Edward, który z taką
niepojętą szlachetnością, stawiając na kartę cały
majątek, przystąpił do spółki w chwili gdy już wszystkie środki ratunku były wyczerpane… gdyby
nie Edward, nie miałybyśmy dzisiaj kawałka chleba…
Ten majątek nasz, tak cudownie w przeciągu paru
miesięcy wzrosły, jemu zawdzięczamy… Daruj, że
ci o tem przypominam, ale chciałabym, żebyś mnie
zrozumiała. Edward cię kocha, i my jesteśmy tacy
szczęśliwi, żeś się ty zgodziła, że ty… że tobie…
On jest najzacniejszy człowiek; nie moglibyśmy
marzyć o lepszym mężu dla ciebie…
JANKA
Czemu mi mama to wszystko powtarza?
MATKA
Czemu, dziecino jedyna? – bo chcę ci powiedzieć,
że mimo to, gdybyś ty czuła, że… że nie kochasz
Edwarda, że nie jesteś… nie będziesz… to my…
JANKA
Ja kocham Edwarda, marno… Skądże to przypu-
szczenie?
MATKA
Tak to dziwnie mówisz, córuchno… Słuchaj! Za-
stanów się, póki czas jeszcze… My nie żądamy od
ciebie ofiary, nie chcemy względów. owszem…
JANKA z lekką niecierpliwością:
Ja kocham Edwarda…
Wstaje i chodzi po pokoju.
MATKA wzdycha i pogląda na nią w milczeniu.
JANKA zatrzymuje się.
Marno…
MATKA
Słucham cię, dziecko…
JANKA
Władek przyjeżdża. Dostałam list…
MATKA obojętnie:
Bardzo ładnie z jego strony, że nie odmówił twemu
zaproszeniu… Edward nie ma braci ani bliższych
nieżonatych przyjaciół, – słusznie więc, że cię
Władek poprowadzi do ołtarza… Przecież to tak,
jak brat twój…
JANKA z roztargnieniem:
Tak, jak gdyby mój brat…
MATKA
Edwardowi naturalnie mówiłaś już o tym planie?
JANKA z lekkim zakłopotaniem:
Nic… tak jakoś dziwnie się złożyło, nie byłam pe-
wna… Zresztą Edward zawsze na wszystko się
zgadza… Ale co dziwniejsza… Urywa.
MATKA
Co takiego?
JANKA
Ja Władka nie prosiłam jeszcze…
MATKA
Ależ to lekkomyślność nie do darowania. Janka!
Za tydzień twój ślub! – A gdyby tak nie mógł
przyjechać? Władek jest najlepszy chłopak, ale wiesz,
że trochę dziwak… Wykłady w uniwersytecie za-
czyna dopiero za parę tygodni?
JANKA
Tak… zdaje mi się…
MATKA
Przynajmniej tak mówiłaś… Do nas on nie pisze;
ojcu nawet przykro… wychował się u nas. Zresztą
co tam! myśmy starzy, z nim się nie zrozumiemy!
Dobrze, że na wieść o twoim ślubie… Pisałaś mu
o terminie?
JANKA
Nie…
MATKA
Jakto? a przecież sama chciałaś, żeby ci drużbował!
JANKA
Istotnie, ale to wszystko tak jakoś prędko się
stało… Edwarda poznaliśmy już po jego wyjeździe
za granicę…
MATKA
Cóż to ma do rzeczy?
JANKA
Władek do tego czasu nie wie nic o tem, że ja
zamąż wychodzę.
MATKA
To już przechodzi wszelkie wyobrażenie! I ma być
twoim drużbą! Liczy się na to napewno! Czyś ty
oszalała, dziewczyno! – I kiedyż on przyjeżdża?
JANKA
Dzisiaj…
MATKA
Jakto dzisiaj? nie napisawszy nic o tem?
JANKA
Owszem, marno, pisze dzisiaj…
MATKA
To na czas! – Mój Boże, trzeba będzie jego po-
kój na górze przygotować… Prawdopodobnie wprost
tutaj zajedzie…
JANKA
Przecież tu jego dom…
MATKA roztargniona:
Tak, tak… A którym pociągiem przyjeżdża?
JANKA
Nie wiem… Przyjeżdżam do was we wtorek –
tak tylko pisze. Więcej ani słowa.
MATKA
Co za nieuwaga! Trzeba zaraz…
Urywa, podchodzi Jance, która tymczasem stanęła przy oknie, o uszak oparta.
JANKA drgnęła, odwraca się, spuszcza oczy.
MATKA z rosnącym niepokojem:
Janka…
JANKA podnosi głowę i wźrok – jest już obojętna.
Słucham, marno…
Obie kobiety patrzą sobie przez chwilę w twarz. – Matka
z niepokojem, badawczo, – Janka z jakąś nieokreśloną zaciętością.