- W empik go
Widmo grzechu - ebook
Widmo grzechu - ebook
Nel to kochająca córka i siostra, czuła przyjaciółka, świetna uczennica, gwiazda szkolnego kółka teatralnego i przewodnicząca szkolnego samorządu, o której jej najlepsza przyjaciółka mówi: szlachetna i dobroduszna.
Wraz z początkiem nowego roku szkolnego w jej poukładane życie wkrada się chaos. Poznaje chłopaka, który wydaje się być jej przeciwieństwem. Są jak dzień i noc, a mimo to... zakochują się w sobie.
To dopiero początek, ponieważ rodzina zabrania dziewczynie kontaktów z ukochanym. Pojawiają się tajemnice, których nikt nie chce jej wyjaśnić. Nel nie wie, komu może zaufać, kto jaką rolę odgrywa w tym dramacie. Odkrywa, że pozornie czarny charakter ma też jasne strony osobowości.
Jaką podejmie decyzję?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66332-86-7 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Każdy przecież początek
to tylko ciąg dalszy,
a księga zdarzeń
zawsze otwarta w połowie.
Wisława Szymborska
Był to ostatni dzień przed powrotem w szkolne mury.
Słońce paliło niemiłosiernie. Praktycznie topiłam się w białej zwiewnej sukience sięgającej kolan, włosy przykleiły mi się do skroni i karku, a czarne okulary przeciwsłoneczne nie dawały żadnej ulgi. Normalni ludzie o tej porze siedzą w swoich domach, błogosławiąc cud współczesnej techniki zwany klimatyzacją.
A gdzie ja jestem?
Dałam się namówić na zakupy w dusznym centrum handlowym, samochód zostawiłyśmy dziesięć minut spacerkiem od Galerii Dominikańskiej, a moje jedyne pocieszenie stanowiła mrożona herbata, która z minuty na minutę stawała się coraz mniej orzeźwiająca.
– W ogóle nie chcę tam wracać – jęknęła przeciągle po raz setny tego dnia Olga, którą miałam ochotę w tym momencie zabić. A raczej dokonać krwawego mordu. – Nie lubię tego zakuwania całymi dniami! W tej szkole trzeba mieć stalowe nerwy i umysł, żeby przebrnąć przez najprostszy test! Nie wiem, jak ty to robisz, Nel... Masz świetne oceny, jesteś przewodniczącą szkoły, chodzisz na kółko teatralne, no i prowadzisz jeszcze życie towarzyskie. Naprawdę cię podziwiam.
Jak ja to robię? Po prostu trzeba umieć zagospodarować sobie czas.
Ale komu ja to będę tłumaczyć.
– Wiesz, odrobina wrodzonej inteligencji, samoograniczenia, wstrzemięźliwości, pewności siebie...
– No nie! Już zaczynasz... – warknęła zniesmaczona, przewracając oczami. – Oczywiście, wiem, że lubisz sama siebie chwalić, zwłaszcza gdy nikt inny nie widzi ku temu powodów, jednak musisz mieć na uwadze zwykłych ludzi, robocopie. Niektórzy, tak jak ja, nie mają wrodzonej inteligencji i tym podobnych, ale posiadają instynkt samozachowawczy. Chyba mój jakoś nawalił w momencie, gdy rodzice kazali mi startować w egzaminach do tej szkoły. Teraz za to płacę. Obracam się w kręgu kujonów – dodała, wznosząc obładowane torbami ręce ku niebu.
– Nie jestem kujonem – wymamrotałam przez zęby, spoglądając na nią z ukosa.
– Och, wiesz dobrze, że tylko się tak z tobą droczę. – Błysnęła białymi zębami, poprawiając zjeżdżające na czubek spoconego nosa okulary.
Pokręciłam głową i Olga otworzyła samochód, gdzie z jękiem ulgi wrzuciłyśmy zakupy i natychmiast się wycofałyśmy. Spojrzałam znacząco na przyjaciółkę.
– Hej, to nie moja wina, że połowa parkingu jest zamknięta na czas wakacji z powodu remontu.
– Jasne, że nie. Ale teraz mamy w aucie prawie pięćdziesiąt stopni. Ze zbiciem takiej temperatury nawet klimatyzacja sobie nie poradzi i skoro nam obu nie uśmiecha się siedzieć jutro na lekcjach na odparzonych tyłkach, to na razie nigdzie się nie ruszymy.
Obeszłam samochód i oparłam się o barierkę przy chodniku. Kilka chwil później Olga dołączyła do mnie i bez pytania zabrała mi z ręki ice tea. Uśmiechnęłam się leciutko do jej profilu i rozejrzałam się po okolicy. Choć był już początek września, upał królował od wczesnych godzin porannych po późne wieczory. Dlatego spacerek z Galerii Dominikańskiej na sam koniec Bernardyńskiej nie należał do najprzyjemniejszych.
Ale oczywiście rasową jęczyduszą okazała się moja przyjaciółka.
Olga Chmielowska jest wysoką dziewczyną z masą rudych, gęstych włosów, z natury prostych i lśniących. Jej ciemne oczy okalają długie rzęsy, a twarz kształtem przypomina serce. Otwarta i towarzyska, zawsze skora pomóc w najtrudniejszych szkolnych projektach. Potrafi wyczuć, kiedy jest ze mną coś nie w porządku i postawić za warkoczyki do pionu. Jako że piastowałam urząd przewodniczącej samorządu szkolnego, a Olga była moją zastępczynią, w czasie organizacji imprez dla uczniów liceum przebywałyśmy ze sobą niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Olga to moja jedyna zaufana przyjaciółka wśród ludzi, którzy mnie otaczają. Bratnia dusza, podpora pomagająca zachować równowagę w trudnych chwilach. A takich nie brakuje. Zwłaszcza w miejscu, w którym obie się kształciłyśmy.
Jak zapewne wiecie, w każdym liceum wybiera się ludzi, których się podziwia ze względu na inteligencję, wdzięk, wpływy i charyzmę, ale przede wszystkim za wygląd. Właśnie w takim niezbyt chcianym położeniu znalazłyśmy się z Olgą. Mówię „niezbyt chcianym”, ponieważ sukces towarzyski przysparza niestety wrogów, stawiających sobie za punkt honoru przebicie cię w sławie.
Taką dziewczyną jest bez wątpienia Weronika Roztocka. Wysportowana, długonoga blondynka o zimnych jak lód niebieskich oczach. Na samo jej wspomnienie moje ciało przeszywają mroźne dreszcze... Lecz jesteśmy na nią skazane, jako że pracuje z nami w samorządzie uczniowskim. Gdy otaczają nas ludzie, próbuje pokazać, że jesteśmy najlepszymi na świecie przyjaciółkami, które potrafią wspólnie zorganizować świetne imprezy dla licealistów, jednak gdyby dobrze się przypatrzeć, ta lodowa piękność na co dzień żywi do mnie jawną niechęć i pogardę. Sama nie wiem, skąd się biorą tacy ludzie.
A skoro przy sławach jesteśmy. Nie zdziwi Was pewnie fakt, że największym przystojniakiem, do którego wzdychają uczennice Prywatnego Liceum Poniatowskiego, jest kapitan drużyny koszykarskiej. Mogę z miejsca wymienić tytuły zarówno filmów, jak i książek, gdzie zadufany w sobie kapitan zachowuje się niczym wypuszczony między ludzi goryl – od razu zaczyna zaciekle walczyć z innymi pozbawionymi mózgu napakowanymi mięśniakami o zaznaczenie jak największego terytorium, a zaliczone dziewczyny traktować jak zwycięskie trofea.
Ale nie tak zachowuje się Marcel Głowacki. Wysoki, muskularny, z szerokimi barami i szlachetnym spojrzeniem piwnych oczu. Marcel gra na pozycji silnego skrzydłowego i mówi się, że jest odkryciem zeszłego sezonu. Ma jedną z najwyższych średnich w szkole, a jego ulubionym przedmiotem, z którego zdobywa laury na olimpiadach, jest chemia. Przed nim swoje drzwi otworzyły najbardziej znane uczelnie w kraju, mające w swoim programie najlepsze profile zarówno sportowe, jak i chemiczne.
Tam, gdzie jest Marcel, można znaleźć jego cień – Jarka Kownackiego.
Marcel i jego jasnowłosy przyjaciel są w klasie maturalnej i od przyszłego roku będą już studentami.
I bez względu na to, co mówią ludzie w szkole czy znajomi rodziców, jesteśmy tylko przyjaciółmi, którzy lubią przebywać w swoim towarzystwie. Niektórzy najwidoczniej uznają, że rozmawianie ze sobą w czasie przerw i siedzenie przy tym samym stole podczas lunchu, wspólne powroty ze szkoły i pojawianie się razem na szkolnych uroczystościach oraz imprezach wyraźnie wskazują na to, że ja i Marcel jesteśmy parą szczęśliwie zakochanych nastolatków. Wyobraźcie sobie, jak frustrujące jest słuchanie ciągłych westchnień typu: „Och, jaka z was urocza para!”, „Ślicznie wyglądacie razem!”, „Nel i Marcel, nawet wasze imiona idealnie komponują się ze sobą!”, albo „Tak, oczywiście, jesteście tylko przyjaciółmi”.
Poważnie. Kij wetknęła w mrowisko największa plotkara w naszej dzielnicy, pani Staszak. Gdy usłyszałam jej ostatni komentarz, mój sok pomarańczowy, który akurat piłam, trafił z powrotem do szklanki. Dobrze, że Marcel odciągnął mnie od tego wstrętnego, trzystukilowego babska, bo przysięgam na wszelkie świętości, że moi rodzice musieliby wpłacić sporą kaucję za zwolnienie ich córki z aresztu po napaści na bezbronną kobietę.
Jak się okazuje, Olga, która powinna trzymać moją stronę, twardo obstaje przy swoim. Twierdzi, że Marcel sam sprawia wrażenie zainteresowanego czymś więcej niż tylko przyjaźnią. Sama się nad tym zastanawiałam, bo niby dlaczego nie zaprzecza tym pomówieniom z takim samym uporem jak ja?
Łączy nas tylko i wyłącznie szczera i oddana przyjaźń, koniec, kropka. Przeważnie to właśnie z moich ust słyszą ludzie, gdy grzecznie prostuję fakty, co jednak nie brzmi chyba wiarygodnie, jeśli tylko ja zaprzeczam temu związkowi, prawda?
Właśnie zdałam sobie sprawę, że moje życie szkolne przypomina chory serial młodzieżowy o wielce ambitnym i błyskotliwym zakończeniu.
Otrząsnęłam się z zamyślenia i wyszarpnęłam Oldze resztkę mojego napoju.
– Powiedz mi – zaczęła, odrzucając mokre od potu włosy. Widać w krótkich czarnych szortach i obszernej białej bluzce z motywem kwiatowym również może być gorąco. – Masz zamiar zapisać się na te same koła przedmiotowe co w zeszłym roku?
– Prawdopodobnie, a co?
Zerknęłam na nią z ukosa. Anielski uśmiech rozlał się po jej twarzy i mogłam się założyć, że za ciemnymi okularami czaił się błagalny wzrok. Natychmiast poprawiłam własne i spojrzałam znowu przed siebie.
– Jeśli chodzi o kwestię cheerleaderek, to mówię zdecydowane nie.
– Nelka! Obiecałaś, że pomyślisz nad tym przed rozpoczęciem nowego roku.
– Jak słusznie zauważyłaś, powiedziałam: pomyślę, a nie, że się zapiszę.
– Czyli czeka mnie kolejny rok samotnej walki z Werą – westchnęła teatralnie i po chwili dodała: – Mam nadzieję, że w czasie wakacji w Alpach złamała nogę. Albo chociaż rękę. Bo raczej szczęście nie dopisuje mi w aż tak wielkim nadmiarze, by nieprzewidziany upadek i wywołany przez to wstrząs mózgu zmienił jej życie i podejście do świata – dokończyła z przekąsem, robiąc przy tym krzywą minę.
Prychnęłam głośno, dziękując Opatrzności, że nie miałam w tym momencie niczego w ustach.
– Olga, nie mów tak. Poza tym Wera w zeszłym semestrze zapisała się do mojego klubu teatralnego. Nie dostała żadnej wielkiej roli na letnie przedstawienie z okazji balu absolwentów, ale drżę na myśl o tym, co może się zdarzyć w tym roku. Więc z łaski swojej nie mów mi o katordze, jaką przechodzisz na próbach. Ty pracujesz z nią fizycznie. Ja będę musiała znosić ją także psychicznie, a na dodatek skazana jestem na słuchanie jej śpiewu. Profesor Filińska mówiła coś o musicalu zimowym.
– Okej, wygrałaś. – Uniosła pojednawczo dłonie. – Ale nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile cierpliwości kosztują mnie treningi. Chyba w tym roku zapiszę się na jakąś terapię. Już to widzę! Ja i osiem nieznanych mi osób, plus zabójczo przystojny terapeuta.
Nagle zeskoczyła z barierki i stanęła przede mną ze słodką miną, jej tajną bronią, zarezerwowaną jedynie dla tych nielicznych ludzi, którym chciała się przypodobać.
– Cześć, nazywam się Olga Chmielowska, tylko nie mówicie do mnie Oluś, cholernie mnie to irytuje i za samo brzmienie tego imienia jestem gotowa zabić. Jestem tutaj, ponieważ mam zaburzenia psychopatyczne ze skłonnościami morderczymi. Po każdym treningu z moją równolatką, której mózg ominęła ewolucja, mam ochotę udusić ją, podpalić blond farbowane włoski, zdjąć skalp, powyrywać sztuczne paznokcie i pociachać resztki jej zdeformowanego ciała zardzewiałym i tępym nożem na maleńkie, obrzydliwie paskudne kawałeczki. A, i w przyszłym tygodniu organizuję imprezę, wpadniecie?
Olga idealnie odegrała scenkę, używając mojego pogiętego kartonowego kubka po mrożonej herbacie jako obiektu swojej agresji. Po chwili z gracją poprawiła włosy i wzięła głęboki oddech, wracając do swojego przesłodzonego tonu, który można było określić jako landrynkowy.
– Czy czeka mnie za to krzesło elektryczne?
Próbując opanować śmiech i jednocześnie nie spaść z barierki, sapnęłam:
– Zachowaj mózg Wery. Widząc jego wielkość, każdy sąd cię uniewinni.
– Oby.
Znowu zaśmiałyśmy się na cały głos, lecz chwilę później zostałyśmy zagłuszone przez wielkiego czarnego Hummera H3, który z głośnym rykiem wjechał na wolne miejsce za nami. Westchnęłam zadowolona, widząc wyłaniającego się z samochodu wysokiego bruneta w ciemnych okularach i drogich ciuchach.
– Witaj, przystojniaku – zagadnęłam zalotnie, przyglądając się jego wystudiowanym ruchom. Zbliżał się z rozbrajającym uśmiechem i chwilę później zostałam nagrodzona mocnym uściskiem silnych ramion.
– Siostrzyczko, z dnia na dzień stajesz się coraz piękniejsza! – zawołał nad moją głową Michał, mierząc mnie powłóczystym spojrzeniem, jednak zaraz jego wzrok skierował się na Olgę. Z wrażenia aż ściągnął okulary zamaszystym ruchem. Pewnie laski w Warszawie padają jak muchy za każdym razem, gdy robi coś takiego. – A niech mnie... Olga?! Mała Oldzia Chmielowska?
Dziewczyna zawstydziła się i spuściła wzrok, ale nic nie powiedziała na uszczypliwą formę imienia. Również i ją uściskał Michał.
– Bez przesady, nie widzieliśmy się zaledwie rok –
zaśmiała się delikatnie, choć dobrze wiedziałam, że w duszy skacze jak mała dziewczynka, a ów uścisk i całus w policzek uskrzydliły ją na resztę wieczoru.
– Dziewczyno, nawet nie wiesz, jak się zmieniłaś! Obie się zmieniłyście! Dobrze, że wróciłem do miasta. Będę musiał pouczyć wszystkich waszych kolegów i znajomych, w jakiej odległości powinni się trzymać.
Michał Augustyniak, mój najstarszy braciszek i jednocześnie zdolny programista, obecnie pracował w jednym z banków, w głównej siedzibie w Warszawie. Na ostatnim roku studiów wygrał konkurs na staż, pisząc innowacyjny program do obsługi baz danych. Trochę trudno wyobrazić sobie tego wystrojonego w najlepszy garnitur gogusia, który jako nastolatek wykręcał najdziksze numery znajomym i sąsiadom. Teraz pełnił funkcję odpowiedzialnego wicedyrektora.
Miał dwadzieścia cztery lata, więc jego i Olgę dzieliło sześć lat różnicy. Ich relacje widać było jak na dłoni, tak na siebie działali! Kiedy byli blisko siebie, powietrze aż całe iskrzyło.
– Mówiłeś, że przylecisz o dwudziestej – zwróciłam się z wyrzutem do brata, tym samym odwracając jego uwagę od Olgi. – Mieliśmy jechać po ciebie z rodzicami na lotnisko.
– Komitet powitalny? Transparenty, radosne okrzyki i tona chusteczek do ocierania łez szczęścia, bo syn marnotrawny powrócił? – Wyszczerzył się, oślepiając bielą zębów.
– Tato już telefonował do prezydenta miasta, by ten dzień uczynić świętem i zamknąć ulice. Właśnie rozwieszają flagi w pobliżu dworca głównego.
– Przeczuwałem to – sapnął sarkastycznie, udając, że ociera pot z czoła. – Dlatego zrezygnowałem z lotu i wsiadłem w samochód. Swoją drogą, ojciec będzie cholernie zazdrosny, widząc to cacuszko. I kiedy chciałem wstąpić po kwiaty dla mamy – tu zrobił przerwę i usadowił się między mną a Olgą, otaczając nas ramionami – zauważyłem dwie piękne dziewczyny wylegujące się na słońcu, więc postanowiłem je uwieść i zaciągnąć do domu jako trofea przywiezione z podróży.
– Dobra, jedźmy już, bo twoje ego podrywacza zostanie zmiażdżone przez mój bezlitosny sarkazm, braciszku.
Zapakowałyśmy się do samochodu i ruszyłyśmy, kierując się za czarnym wozem Michała.
Prawda, rodzice będą mieć niespodziankę. Oboje nie mogli się już doczekać przyjazdu pierworodnego.
Naprawdę nie dopuszczałam do siebie myśli, że kiedyś oddalę się od nich na tyle, by działać zgodnie z własnym sumieniem, a raczej sercem, czym zasłużę sobie na ich krytykę i ostre słowa.
A jednak ten czas nieubłaganie nadchodził...
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------