Widok na Manhattan - ebook
Widok na Manhattan - ebook
Holly i Lukas znają się od dziecka. Lukas zakochał się w Holly, lecz wyjechał, gdy ona postanowiła poślubić ich wspólnego przyjaciela. Po kilku latach wraca do Nowego Jorku, zamierza otworzyć tu galerię sztuki. Spotyka Holly, która jest wdową i usiłuje rozpocząć nowe życie – chce wyjechać jako nauczycielka do Afryki. Lukas czuje, że tym razem musi ją zatrzymać przy sobie…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3034-6 |
Rozmiar pliku: | 681 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
‒ Wychodzenie za mąż jest wyczerpujące! – jęknęła do swej towarzyszki Althea Halloran, a właściwie Althea Rivera Smith Moore z domu Halloran, wsiadając do taksówki, która miała je zawieźć do Brooklynu.
‒ Właśnie dlatego powinno się wychodzić za mąż tylko raz! – syknęła szwagierka Holly, wsuwając się do auta tuż za nią – Te wszystkie sukienki były koszmarne!
Wzdrygnęła się na samą myśl o elektryzujących kreacjach, które przymierzały przez cały dzień na kolejny ślub Althei. Zresztą dokładnie to samo przeżywały przed poprzednimi ceremoniami.
‒ Przysięgam, że to ostatni raz. Po prostu jestem zbyt impulsywna – usprawiedliwiała się słabo panna młoda. – Tym razem będzie inaczej, bo Stig jest inny.
Od czasu, kiedy osiem lat temu Holly poślubiła Matta, brata Althei, szwagierka trzy razy stawała na ślubnym kobiercu i równie szybko lądowała na rozprawach rozwodowych. Jednak szwedzki hokeista Stig Mikkelsen istotnie w niczym nie przypominał swych poprzedników: introwertycznego lekarza, ekstrawertycznego maklera giełdowego ani nadętego pana profesora. Niespodziewanie wdarł się w życie Althei jakieś pół roku temu i od razu na dobre w nim zagościł, nie chcąc słuchać o jej poprzednich niepowodzeniach. Dzięki niemu stał się prawdziwy cud – Althea znów zaczęła być sobą: pogodną, czarującą, uśmiechniętą dziewczyną sprzed trzech nieudanych, krótkotrwałych małżeństw.
Już choćby dlatego wszyscy błogosławili Stiga, a Holly zacisnęła zęby i zgodziła się „po raz ostatni” być świadkową. Nie pomogło to jednak w kupieniu odpowiednich sukien za pierwszym podejściem.
‒ Na drugą wyprawę zabierzemy Stiga. On nam coś wybierze.
‒ Naprawdę miły z niego facet.
A jeśli jeszcze chodzi kupować sukienki z przyszłą żoną, to pewnie wkrótce zostanie świętym.
‒ I ma fajnych kumpli.
‒ Za to dziękuję. Nie jestem zainteresowana.
‒ Daj spokój. Nawet nie wiesz, co chciałam powiedzieć.
‒ Czyżby?
‒ Holly! Nie masz nawet trzydziestu lat. Całe życie przed tobą.
‒ Wiem.
O niczym innym nie myślała chyba tak często jak o tym.
Nagle Althea ścisnęła ją za rękę.
‒ Dobrze wiem, że ci go brak. Wszyscy za nim tęsknimy.
Miała oczywiście na myśli swego brata Matta. Męża Holly. I sens jej życia.
Matt Halloran miał tylko trzydzieści lat i wszelkie atuty. Był przystojnym, uroczym i inteligentnym psychologiem dziecięcym, kochającym swą pracę. I życie. Uwielbiał też narciarstwo, podróże, astronomię, koszykówkę i hokeja. Zachwycał go Nowy Jork i ich pierwsza kawalerka na Manhattanie na piątym piętrze bez windy. Ale oszalał też na punkcie ich pierwszego mieszkania w wieżowcu w Brooklynie z widokiem na rzekę Hudson.
Najbardziej zaś kochał swoją żonę.
To właśnie powiedział jej w pewien sobotni poranek prawie dwa i pół roku temu, wychodząc pograć z kolegami w kosza.
‒ Kocham cię, Holly.
Holly przeciągnęła się leniwie, nie zamierzając wstawać z łóżka.
‒ Możesz mi to zaraz udowodnić.
‒ Kusicielka. Wracam w południe. Wtedy pogadamy.
Niestety, jak się okazało, była to ich ostatnia rozmowa.
Dwie godziny później Matt Halloran już nie żył. Zabił go nigdy niezdiagnozowany tętniak. Cichy, podstępny zabójca, który czai się, by zaatakować we właściwym momencie. Matt pod sam koniec meczu wykonał genialny rzut spod kosza i natychmiast padł martwy na podłogę.
W tym samym momencie zawalił się świat Holly.
Na początku nie potrafiła uwierzyć. Każdy tylko nie Matt. Był zdrowy jak koń, nie chorował. Nie mógł tak po prostu umrzeć. Silny, wysportowany, miał przed sobą całe życie. A teraz? To ona miała przed sobą całe życie, puste, bez niego. Nie było jej łatwo. Przez pierwszych parę miesięcy musiała panować nad płaczem. Nie mogła płakać, bo przed nią siedziała cała wpatrzona w nią pytająco klasa. Wszystkie dzieciaki doskonale znały Matta, który wraz z Holly uczył je w soboty podstaw kajakarstwa. Uczestniczyły więc milcząco w żałobie, również starając się zrozumieć, co się właściwie stało. To dla nich przestała się mazać, pławić w żałobie, przykleiła uśmiech i ruszyła dalej. Bo pewnie tego oczekiwałby od niej również Matt, który był psychologiem.
Po jakimś czasie życie zaczęło pozornie wracać do normalności. Pozornie – bo dla niej już nigdy nic nie będzie normalne bez Matta. I chociaż całkiem nieźle sobie radziła, nie spodziewała się, że rodzina i znajomi będą ją wkrótce chcieli wyswatać. Dla niej bowiem mężczyźni przestali istnieć.
Jednak pętla zaciskała się coraz bardziej. Brat Holly, Greg, prawnik z Bostonu, nasyłał na nią samotnych kolegów. Rodzice Matta powtarzali w kółko, że ich syn na pewno nie chciałby dla niej samotności. Nawet jej matka, zgorzkniała rozwódka, kazała jej chodzić na imprezy dla singli.
Wtedy postanowiła się bronić i zaczęła się pokazywać publicznie ze znajomym, aby najbliżsi uznali, że posłuchała ich rad. Paul McDonald był psychologiem jak Matt, ale nie interesowały go związki. Rozwiódł się wiele lat wcześniej i na tematy związane z małżeństwem wypowiadał się nader cynicznie. Jednak sposób okazał się skuteczny, bo nawet Althea zauważyła, że Holly znów wychodzi z domu i umawia się na randki.
W rzeczywistości zaś Holly przyznała się sama przed sobą do pustki przepełniającej jej życie i braku jakichkolwiek celów. Wpadła więc na pomysł, żeby aplikować o pracę za pośrednictwem Korpusu Pokoju. Dość szybko zaoferowano jej wyjazd na dwa lata na posadę nauczycielki na małej wysepce gdzieś na południowym Pacyfiku. W wakacje miała zacząć pierwsze przedwyjazdowe szkolenie na Hawajach.
‒ I jak tam? Paul nie wybił ci z głowy wyjazdu? – zapytała Althea.
‒ Nie.
‒ Ktoś powinien. Potrzebny ci facet, z którym będziesz się liczyła. Paul jest zbyt łagodny. Mężczyzna musi stanowić dla ciebie wyzwanie. Jak Lukas Antonides.
‒ Co takiego?! – Holly przebudziła się nagle z letargu. – Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?!
‒ A więc pamiętasz Lukasa! – zatriumfowała szwagierka.
‒ Owszem, pamiętam.
‒ Łaziłaś za nim krok w krok!
‒ Co za bzdury! Zawsze „łaziłam” tylko za Mattem! – Ale Matt nigdy nie odstępował Lukasa.
Lukas Antonides zamieszkał w sąsiedztwie, kiedy Matt miał jedenaście lat, a mieszkająca nieopodal Holly dziewięć, i od razu stał się postacią legendarną.
‒ Och, ten Lukas! – rozmarzyła się Althea. – Ależ z niego był ogier! Zresztą nadal jest.
‒ Skąd wiesz? Przecież wyprowadził się na drugi koniec świata!
Matt nieprzerwanie śledził koleje losu przyjaciela. Po Ameryce były Grecja, Szwecja, Francja i ostatecznie Australia.
Po śmierci męża Holly otrzymała kartę z kondolencjami podpisaną odręcznie „Lukas” i przynajmniej nie musiała się martwić, że spotkają się na pogrzebie. Nigdy za sobą nie przepadali pomimo tak bliskiego im obojgu Matta. Czemu rozmawiać o nim po tylu latach? Niech sobie spokojnie poluje na kangury!
‒ Przecież Lukas wrócił! Nie czytałaś w „Nowościach”?
‒ Nie.
Zbliżał się koniec roku szkolnego i Holly nie czytała nic poza ostatnimi sprawdzianami i wypracowaniami uczniów. A „Nowości” nie czytywała w ogóle. Był to lokalny magazyn opisujący życie celebrytów, który zafascynował Altheę po zaręczynach ze Stigiem, gdy pierwszy raz sama się w nim znalazła, w charakterze narzeczonej znanego sportowca.
‒ To żałuj! Świetny artykuł! Lukas był na rozkładówce. W swoim biurze. A obok cała wielka historia. O nim, jego fundacji i galerii, którą otwiera.
‒ Fundacja? Galeria? O co chodzi?
‒ Lukas zajmuje się działalnością charytatywną i otwiera galerię, tutaj, w Nowym Jorku. Będzie to galeria sztuki australijskiej, nowozelandzkiej i ogólnie rejonu Pacyfiku.
‒ Lukas Antonides?!
Holly zdumiało skojarzenie tego człowieka ze sztuką, a już wyobrażenie go sobie jako działacza na rzecz dobroczynności mogło tylko oznaczać nadciągającą apokalipsę.
‒ Owszem. Pisali o nim w tym tygodniu. Był nawet na okładce. Dziwne, że nie zauważyłaś. Galeria będzie w SoHo. Pokazywali przykłady obrazów i rzeźb. Wyglądają bardzo trendy. Myślę, że przyciągną zainteresowanie. Zresztą sam Lukas też.
‒ Wspaniale.
‒ Holly, co ty właściwie masz przeciw Lukasowi? Przecież się przyjaźniliście.
‒ Lukas był przyjacielem Matta.
W dzieciństwie pojawienie się Lukasa wywróciło życie Holly do góry nogami. Wcześniej byli z Mattem nierozłączni, później stała się przyjaciółką „na doczepkę”. Kiedy ojciec Lukasa jechał na żagle, zabierał tylko chłopaków. „Idź się pobawić z Martą!” – mówiono jej. Marta była bliźniaczką Lukasa i uwielbiała rysować. Holly nie potrafiła narysować kreski bez użycia linijki, grała za to w nogę i łapała żaby. Fascynowało ją wszystko, co fascynowało chłopców. A przede wszystkim Matta.
Antonides był jego przeciwieństwem. Groźny, nieprzewidywalny, zachwycał i przerażał w podobny sposób jak tygrysy bengalskie.
Holly nigdy nie umiała go zignorować. Jeśli to prawda, że wrócił, tym lepiej, że ona wyjeżdża.
‒ Lukas podobno dorobił się fortuny na wydobyciu opali w Australii i ma obecnie koneksje na całym świecie. Zastanów się nad nim. To znaczy… weź go pod uwagę. Jest jeszcze przystojniejszy. Emanuje zwierzęcym magnetyzmem. Chodzący seksapil.
‒ Gorętszy od Stiga?
‒ Nikt nie jest gorętszy od Stiga! Ale warto, żebyś wróciła do Lukasa… choćby powspominać dawne czasy.
‒ Dziękuję bardzo. – Holly rozpaczliwie myślała nad zmianą tematu, gdy z radością zauważyła, że taksówka dojechała już do Brooklynu i za chwilę znajdzie się na jej ulicy.
Althea wzruszyła ramionami.
‒ Zresztą, jak sobie chcesz. Ja bym bez namysłu zamieniła Paula na Lukasa!
‒ Ależ, nie krępuj się!
‒ Spokojnie, mam swojego faceta.
Też kiedyś miałam, ze smutkiem pomyślała Holly. Nie odezwała się jednak. Sięgnęła tylko do torebki, żeby zapłacić za taksówkę.
‒ Zostaw to! Ja stawiam. Przecież jeździłyśmy z mojego powodu. Może w następną sobotę pójdzie nam lepiej.
‒ W następną sobotę jedziemy z klasą na kajaki.
‒ No tak, zapomniałam. Nie pojechałaś dzisiaj. A więc… pewnie zabiorę Stiga. Przecież sama niczego nie załatwię.
Sądząc po strojach, jakie wybierała na trzy poprzednie śluby, raczej wiedziała, co mówi. Ale czy to ważne?
‒ Kochanie, to twoja uroczystość i na pewno zdecydujesz najlepiej. A ja dostosuję się w stu procentach.
Althea przytuliła szwagierkę.
‒ Wspaniała z ciebie kumpela, Hol, przetrwałaś ze mną trzy imprezy. Wiem, że ci ciężko, wszystkim nam ciężko, nigdy nic nie będzie już takie samo… ale Matt na pewno chciałby, żebyś żyła normalnie i była znów szczęśliwa. Przecież sama wiesz…
Oczy Holly zabłysły podejrzanie. Tak, to prawda. Matt nigdy nie myślał negatywnie, zawsze skupiał się na pozytywach i radził sobie ze wszystkim, nawet gdy było bardzo źle. I oczywiście spodziewałby się tego samego po niej.
‒ Tak więc, kochanie, uwierz, że pewnego dnia pojawi się ktoś odpowiedni – kontynuowała Althea. ‒ Podobnie jak Stig, który zagościł w moim życiu, gdy straciłam już wszelką nadzieję.
‒ Pewnie tak – bąknęła Hol i wysiadła pośpiesznie z taksówki.
‒ No pewnie, że tak! I nigdy nic nie wiadomo. Może to jednak będzie Lukas? – zachichotała pod nosem szwagierka.
Lukas Antonides zazwyczaj świetnie się czuł w Nowym Jorku. Natychmiast dopasowywał się do jego tempa, hałasu, pstrokacizny kolorów. Tym razem jednak wywoływały u niego tylko migrenę. A może to nie one, lecz pozostałe okoliczności życiowe?
Niby przywykł do ciężkiej pracy, ryzyka i brania odpowiedzialności za siebie. Ba, nawet na nich wyrósł. Ale zawsze wiedział, że w każdej chwili może wstać i ruszyć dalej. Teraz wcale nie chciał niczego zmieniać, zostawiać swojej galerii ani donikąd się przenosić, lecz zupełnie nie radził sobie psychicznie z odpowiedzialnością za innych ludzi. Wolał już prostą, fizyczną orkę.
Poza tym była jeszcze mama, która od dnia jego przyjazdu z Australii na dźwięk każdego damskiego imienia wypowiedzianego przy jakiejkolwiek okazji cała zamieniała się w słuch i pytała charakterystycznym tonem: „Czy to jest właśnie twoja narzeczona?”. W sumie nic dziwnego! Wszystkie typowe greckie matki postępowały dokładnie tak samo. Do tej pory skupiała się na reszcie rodzeństwa, teraz przyszedł czas na niego, bo został jedynym kawalerem.
‒ Mamo, ożenię się, gdy będę gotowy! – zbywał ją, nie wdając się w szczegóły i nie przyznając, że w ogóle nie widzi się w roli męża ani ojca.
Jednak najgorsza w nowej sytuacji okazała się chyba odpowiedzialność za innych. Najpoważniejszą przyczyną nieustającej migreny Lukasa była rosnąca sterta podań o granty w Fundacji MacClintocka. W instytucji, za którą był całkowicie odpowiedzialny!
‒ Kładę jeszcze parę kolejnych aplikacji – oznajmiła jakby na zawołanie, z delikatną ironią w głosie Serafina, jego sekretarka.
Migrena pogłębiała się z każdą chwilą. Lukas nie nadawał się do papierkowej roboty, był klasycznym człowiekiem czynu. Jeśli w coś wierzył, angażował się bezgranicznie. Dlatego na przykład sam zajął się remontem biurowca w SoHo, który kupił trzy miesiące temu.
I tak oto nieżyjący już Skeet MacClintock poznał się na Lukasie doskonale; jego ekscentryczny przyjaciel i mentor w kwestiach zawodowych związanych z wydobyciem opali wiedział, że jeśli odpowiednio zaangażuje się i umotywuje młodego człowieka, ten nie cofnie się przed żadnym zadaniem. W taki sposób Lukas zgodził się wbrew sobie poprowadzić fundację „Podaj rękę potrzebującemu” i opiniować podania o granty.
Przecież dawno temu to właśnie Skeet podał Lukasowi rękę w potrzebie…
Lukas Antonides uśmiechnął się słabo do Serafiny.
‒ Dziękuję – powiedział.
‒ To jeszcze nie koniec.
‒ Domyślam się, ale oszczędź mi szczegółów.
Dałby wiele, żeby się znaleźć gdziekolwiek indziej, ale był to winien Skeetowi.
Sześć lat temu stary, zrzędliwy MacClintock, żyjący na obczyźnie nowojorczyk, uratował zdrowie psychiczne młodziutkiego, w gorącej wodzie kąpanego Antonidesa, oferując mu pewnego rodzaju stabilizację. Pozornie po prostu zatrudnił go u siebie w kopalni na australijskim odludziu, gdzie bywało piekielnie gorąco lub potwornie zimno. Skeet mógł w każdej chwili wyrzucić Lukasa, ale i on sam mógł w każdym momencie odejść, co czasem czynił, zaciągając się na całe miesiące do pracy na szkunery lub jachty, nigdy nie obiecując, że jeszcze wróci i samemu w to nie wierząc. Jednak wydobycie opalu miało dlań w sobie coś tak magnetycznego, że zawsze wracał, by znów móc w nocy sypiać spokojnie, a w dzień czuć się dobrze. Życie ze Skeetem, który nigdy niczego nie oczekiwał, układało się pomyślnie. Nawet kiedy starszy człowiek zachorował. Na sam koniec miał tylko jedno życzenie.
‒ Będziesz wykonawcą mojego testamentu… ‒ wysapał pewnego dnia ‒ …to znaczy… po wszystkim… zajmiesz się moimi sprawami.
Lukas chciał gorąco zaprotestować, że nie będzie takiej potrzeby, lecz Skeet, który traktował go trochę jak syna, był realistą. Czy można w takiej sytuacji odmówić?
Sądząc po spartańskich warunkach, w jakich mieszkali, MacClintock nie wyglądał na milionera. Nic bardziej mylnego! Miał niesamowity zmysł do interesów i zbił fortunę na opalach, a potem nauczył swoich sztuczek Lukasa. Jednak nawet Lukas nie spodziewał się odłożonych funduszy na powstanie fundacji na rzecz nowojorczyków, którzy potrzebowali „kogoś, kto w nich uwierzy na tyle, by odważyli się uwierzyć w siebie”! Nikt nie podejrzewałby MacClintocka o to, że w głębi duszy jest sentymentalny.
I tak oto, odkąd „Nowości” nagłośniły kwestię fundacji, listonosze nie nadążali z wnoszeniem na górę poczty. Wtedy to Lukas poznał prawdziwą wartość swej pięćdziesięcioletniej sekretarki. Serafina Delgado, prywatnie bardzo rozsądna matka siedmiorga odchowanych dzieci, potrafiła zorganizować pracę sekretariatu, zapanować nad chimerycznymi artystami i potraktować priorytetowo najważniejsze podania, jednocześnie z uśmiechem odbierając telefony. W ten sposób Lukas podejmował tylko ostateczne decyzje, czego życzył sobie Skeet.
‒ A skąd, do diabła, będę wiedział, kto naprawdę zasłużył na wsparcie?! – irytował się młodzieniec jeszcze za życia starszego człowieka.
‒ Będziesz wiedział! Wybieraj tych, którzy przypomną ci mnie.
Pomysł na fundację zrodził się w głowie Skeeta, kiedy był niewierzącym w siebie dwudziestolatkiem. Zakochał się wtedy w bogatej dziewczynie z Nowego Jorku i jako biedak nie śmiał się jej oświadczyć. Opowiedział swoją historię Lukasowi niedługo przed śmiercią, choć przez parę lat rozmawiali tylko o sprawach kopalni, o futbolu i piwie. Powiedział mu też, że wątpienie w siebie bardzo się nie opłaca. Sam powrócił do tamtej dziewczyny, gdy stanął na nogi finansowo – niestety Millicent była już mężatką. Lukas śmiał się, że nie ma ochoty być swatem w Nowym Jorku, lecz Skeet wytknął mu, że wszystko upraszcza.
‒ Wielu ludzi ma marzenia, ale nie ma jaj, by je spełnić – powiedział. – Sam wiesz najlepiej.
Czyżby Skeet na pozór pozbawiony sentymentów dopatrzył się w życiu Lukasa tchórzliwej ucieczki przed przeszłością na drugi koniec świata?
Nagle Lukas Antonides z premedytacją wyrwał się z ogarniającej go fali wspomnień i zmusił się do czytania podań. Być może, spojrzawszy na kalendarz, na którym czerwonym kwadracikiem zaznaczono początek czerwca, uświadomił sobie, że za dwa tygodnie upływa ostateczny termin składania aplikacji. Trzeba się więc zmobilizować!
Tylko dlaczego wciąż zamykają mu się oczy?
‒ Dzwoniła Grace.
‒ Co takiego? – Lukas szybko podniósł głowę.
‒ Prosi, żeby zabrać ją od babci przed ósmą. Spałeś?
‒ Skądże! – zaprotestował, choć sądząc po ustawieniu wskazówek zegara nad jego głową, to właśnie robił przez ostatnią godzinę.
Fakt! Na śmierć zapomniał o Grace. Dziewczyna była wnuczką Millicent, niedoszłej narzeczonej Skeeta. Poznali się przy okazji wykonywania jego testamentu. Czyżby MacClintock próbował zza grobu wyswatać Lukasa?
‒ Na pewno wszystko w porządku?
‒ Jasne. Tylko się nudzę.
‒ Spotkaj się z Grace – zaśmiała się po matczynemu Sera.
‒ Nie mogę. Muszę to skończyć. Ale na ciebie chyba już czas.
‒ Owszem, ale też jeszcze przejrzę parę podań.
Po wyjściu sekretarki wstał i, przechadzając się po gabinecie, usiłował wykrzesać w sobie zapał na kolację z Grace. A przecież wcale nie powinien się do tego zmuszać!
Grace Marchand była cudowna i wszyscy za nią przepadli. Znała pięć języków, skończyła dwa kierunki, historię sztuki i muzealnictwo. Była przepiękną blondynką o błękitnych oczach i przypominała swoją babcię sprzed pięćdziesięciu lat. Skeet zakochałby się w niej od razu.
Lukas umówił się z nią kilka razy i nawet zabrał ją na parę rodzinnych imprez. Była bardzo… przydatna. Nie dlatego jednak, że wzbudziła w jego matce nadzieję, bo zupełnie nie zamierzał jej poślubić, lecz dlatego, że była niebywale obyta. A on w swej nowej roli życiowej szefa fundacji często nie wiedział na przykład, jakich sztućców użyć do ryby czy krewetek i nie miał zielonego pojęcia o sztuce. Jednym słowem, potrzebował krótkich korepetycji w nowych kręgach.
Do gabinetu ponownie weszła Sera.
‒ Myślałem, że już się zbierasz.
‒ Tak. Ale kończyłam podania. Jest jedno, które zdecydowanie powinieneś zobaczyć.
‒ Nie dziś! Mam już dość! Doskonale wiem, że co drugi mieszkaniec Nowego Jorku spodziewa się, że damy mu pół miliona dolarów!
‒ Nie ta pani. Ona chce tylko… pół łodzi!
‒ Pół czego?! – wykrzyknął z niedowierzaniem i podbiegł do Sery, dosłownie wyrywając jej kopertę z rąk.
Tylko jedna kobieta na całym bożym świecie mogła chcieć od niego połowy łodzi! Holly!
Holly… Po tylu latach. Lukas nagle przestał być senny i znudzony. Z nabożeństwem wpatrywał się w odręczny podpis pod listem.
Holly Montgomery Halloran
Pewne, czytelne pismo. Jak osoba, która napisała list. Papier firmowy szkoły. St. Brendan’s School w Brooklynie. Tam, gdzie uczy. Tak mówił mu Matt parę lat temu.
List był krótki, lecz Lukas nie zdążył go przeczytać, bo z koperty wypadła także fotografia łodzi, która pochłonęła całą jego uwagę. Poczuł nagły przypływ bólu, tęsknoty i żalu. Gdy ostatnio widział tę łódź na żywo, Matt naprawiał kadłub… a maszt czekał na remont… wszędzie było pełno zgniłego drewna.
Opadł bezsilnie na fotel.
‒ To twoja łódź? – zapytała cicho Sera.
‒ W połowie – wyszeptał.
‒ Sądziłam, że znasz tę kobietę – przyznała sekretarka, która oczywiście musiała przeczytać list przed Lukasem. – No dobrze, to zajmij się Holly i łodzią, a ja idę. Do jutra.
Nie odpowiedział ani się nie poruszył. Czekał tylko, by zostać sam na sam ze wspomnieniami o Holly. Zamknął oczy.
Dziewięcioletnia Holly, sama skóra i kości, i cała masa charakteru; trzynastoletnia Holly biegnie po plaży, nabrała już trochę kształtów. Holly w wieku piętnastu lat, przepiękne kasztanowe włosy i nieoczekiwanie duże piersi. Siedemnastoletnia Holly wpatrzona miłośnie w Matta; osiemnastoletnia Holly tymi samymi olbrzymimi, błękitnymi oczami wpatruje się z nienawiścią w Lukasa, bo to przez niego Matt złamał nogę. Dwa tygodnie później Holly w noc swego balu maturalnego, jedyny raz w życiu uśmiechnięta do i dla Lukasa… na łodzi jego ojca i potem…
Lukas wyrwał się z letargu i zaczął łapczywie czytać krótki list – pierwszą wiadomość od Holly Halloran od ponad dziesięciu lat.