- W empik go
Widoki familijne - ebook
Widoki familijne - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 299 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Proszę o miejsce gdzie się tytuniu niecali, dodał podróżny nieśmiało, widząc nieukontentowanie konduktora.
Konduktor przypomniał sobie, że jeśli nie z grzeczności, io dla chleba trzeba być grzecznym; na słowa – drożnego; nic nieodpowiedział, tylko przejrzawszy kilka ogonów, otworzył do jednego drzwiczki, i rozkazującym giestem dał znak podróżnemu, że tutaj przeznacza mu miejsce.
Zaledwie podróżny stanął wewnątrz wagonu, i bilet swój konduktorowi okazał, zatrzasnęły się za nim drzwiczki, a silna piszczałka lokomotywy dała znać, że pociąg rusza.
Jakoż w samej rzeczy ruszył pociąg w tej chwili. Podróżny był zmuszony tym ruchem usiąść, bo zaczął tracić równowagę….. obejrzał się w koło siebie, ale niestety, nie ujrzał nigdzie wolnego miejsca! Miał do wyboru między pudłem i dużą torbą z jednej strony, a damskiemi kapeluszami z drugiej strony, które w poetycznym bezładzie leżały. Jedno i drugie było niebezpieczne. Mogł pognieść i potłuc rzeczy drogie, mogł i sam sobie sprawić nieprzyjemną sytuację…. a tu równowaga była z każdą chwilą coraz więcej zagrożoną…
Bardziej niżeli ruch pociągu zagrażały tej równowadze kilka par bardzo pięknych oczu, które z ciekawością na niego patrzały, i złośliwy uśmiech na wypadek jakiego niepowodzenia gotowały..
Podróżny widział jedno niebezpieczeństwo i drugi?, i jeszcze nie wiedział „ co z dwojga złego wybrać, gdy nagle wagon mocniej niżeli zwykle o wystającą szynę uderzyła i podróżnego do innego punktu oparcia zmusił.
Najmniej niebezpieczeństwa przedstawiało mu miejsce naprzeciw pięknej szatynki. Natem miejscu nie było ani torby, ani pudełek, tylko kilka łokci sukni, która widocznie do szatynki należała.
Zmuszony ostatnim ruchem, usiadł natem miejscu, i usiadł zręcznie i szczęśliwie. Nietylko bowiem nie sprawił sukni żadnego uszczerbku, ale nawet nie pogniótł małych nóżek, które ukryte pod tą suknią na poduszce spoczywały. Dowiedział się dopiero o tem niebezpiecznem sąsiedztwie, gdy młoda szatynka trochę zmieszana, zwrotu swej sukni i tego co pod nią było, zażądała.
Podróżny zmieszał się także i podniósł się czemprędzey aby to słuszne żądanie szatynie umożliwić, przyczem nie uszedł jego uwadze nadzwyczaj mały bucik prunelowy, który z chwilowej lokacji do swojej właścicielki śpiesznie powracał.
– Bardzo przepraszam za moją niezręczność, rzekł podróżny, uderzając głową o żelazną galeryjkę.,*
– Ja przepraszam pana, odpowiedziała młoda szatynka, okrywając należytą draperją mały, popielaty bucik, który nie chciał się schować.
W tej chwili zatrzeszczało pudło….
– Paulisiu! twoje buciki! – zawołała szatynka z przestrachem.
Słowa te wymówione były do pięknej, młodziutkiej blondynki, która obok szatynki siedziała.
Podróżny przestraszył się drugich bucików, wstał z pękającego pudła, i znowu uderzył głową o żelazną galeryjkę.
– Zlituj się Salomeo! – odparła z bolesnym wyrazem na twarzy blonśynka, jakby ją czoło zabolało, – przecież buciki moje mniej są warte od….
I dokończyła – rumieńcem.
Gdy podróżny ten rumieniec ujrzał, był już blizko żelaznej galeryjki, aby się po raz trzeci uderzyć, gdy siedząca po jego stronie sędziwa matrona, kilka torb do siebie przysunęła, i tym sposobem zakończyła niewygodną jego pozycję.
Podróżny z dwoma guzami na czole, podziękował matronie i usiadł. Nieobawiał się teraz ani bucików z małą wewnątrz nóżką, ani pudła z bucikami wewnątrz, prawdopodobnie jeszcze mniejszemi.
Powoli spojrzał na właścicielki tych okrutnych bucików.
Spojrzenia nie udały mu się.
Zaledwie bowiem oczy od dywanika pod nogami do połowy wagonu podniósł, spotkał sięz czarnemi oczami szatynki.
Spuścił je nagle na dywanik.
Po chwili podniósł je znowu, i znowu…. spotkał się z modremi oczami blondynki.
Teraz chciał wykonać marsz flankowy, i przesunął oczy po ścianach wagonu, jakby chciał przez szybę na świat patrzeć. Zamiarem jednakiego było przypatrzenie się sędziwej matronie, prawdopodobnej właścicielce blondynki, szatynki i trzech torb podróżnych; ale w tej chwili zamiast profilu staruszki, ujrzał parę burych oczu, które z wielkiem wytężeniem na niego patrzały.
Podróżny spostrzegł, że jest na raz przez trzy pary oczu badanym.
Podobna sytuacja sprawia zawsze dziwne uczucie. W takiej chwili jest się podobnym do zagadkowej monety, którą bierze wekslarz do ręki, ogląda wierzytelne znaki na wszystkie strony, i po chwili cedzi przez zęby:.
– To…. warte…. tyle a tyle.
Takiego wyroku mogł się podróżny w tej chwili spodziewać, chociażby mu otwarcie nie był wypowiedziany słowami.
Podobna chwila zawsze niepokoi.
Czujemy obawę aby nas nie oceniono za nizko, a czasem znowu drażni nas nadzieja, że możemy się sprzedać za wyższą cenę….
Podobne sytuacje przychodzą bardzo często w podróżach. Są ludzie, którzy nawet w przewidywaniu takich sytuacij, zaopatrują się w pewne środeczki, aby nieznajomym ulżyć trudnej roboty odgadywania.
W tym celu pewien młody podróżujący hrabia, którego prababka rodziła się z książąt, miał na lasce, parasolu i pierścionkach, na cygarnicy i pugilaresie, a nawet i w kapeluszu – koronę książęcą z paliuszem.
Nieznajomi poznali odrazu że – książę.
Pewien właściciel małego folwarczku, który zaledwie od zagonowej szlachty trochę się wyróżniał, miał zawsze z sobą w podróży kufry i tłumoki z koroną hrabiowską.
– Żeby Niemcy gbury byli trochę grzeczniejsi! tłumaczył się czasem przed znajomymi….
Pewien prosty oszust i gracz w karty, jeździł także z koroną hrabiowską, póki sędzia i cały trybunał nie przekonali go, że oprócz wielu rzeczy, wartość rzeczywistą mających, przywłaszczył także sobie ten idealnej wartości tytuł….
Podróżny siedzący między trzema damami, nie miał żadnych tych oznak. Na lasce ze słoniową rączką, była wprawdzie tarcza misternie wyrobiona, ale na tej tarczy była rozpaczliwa próżnia. Miał także i sygnet na palcu, ale na sygnecie była tylko jedna duża cyfra. Cygarnica, pugilares i chustka do nosa,
Babunia uznała teraz za stosowne zbliżyć się do wnuczek i coś im powiedzieć. Skorzystał z tego Wiktor. Wziął sąsiada pod ramię i zapytał:
– Zlituj się, powiedz mi co bliższego o moich towarzyszkach podróży! Gdy człowiek dobrze się nie zna, to rozmowa jest nader trudna…
– Co chcesz wiedzieć, masz wszystko przed sobą!–odpowiedział z uśmiechem sąsiad. W tej chwili ozwał się nieubłagany dzwonek.
– Ale coś więcej. Coś więcej mipowiedZj mówił Wiktor do odchodzącego.
– Coś więcej?…. Tam do kata, nie wiem gdzie mój wagon!…. Coś więcej? Cóż ci moge w tej chwili powiedzieć?…. Gdzie jest numer 54?…. Bądź ostrożnym, bo się złowisz… na słodką, bardzo słodką ponętę… Bądź zdrów!
Tu wskoczył sąsiad do wagonu.
III.
Po odejściu pociągu stał Wiktor długi czas na peronie, i patrzył zamyślony na sine kłęby dymu, które przecudownie odbijały się w przezroczy majowego powietrza… Tam w dali jak czarny płaz posuwał się zwolna pociąg, i niknął coraz więcej w sinych mgłach…
Wiktor myślał o dziwnem swojem spotkaniu w podróży, myślał o niedomówionych słowach sąsiada, o pięknej szatynce i aniołkowatej Paulisi, która młodą duszą swoją boleje nad brzydkim, zepsutym światem!….
Powoli zaczęła mu się rozjaśniać sytuacja.
Nazwisko jakiem sąsiad nazwał panią Hortensją było mu dobrze znanem. Powtarza się ono często na kartach dziejów, chociaż nie zawsze pochlebnie.
Przypomniał sobie, że zaraz na pierwszy rzut oka poznał w staruszce pewien typ rodowy dawnych dygnitarzy rzeczpospolitej, i że to spostrz e-żenie nieomyliło go.