Więcej niż my - ebook
Więcej niż my - ebook
Serce, które zostało złamane i szansa, żeby je poskładać na nowo
Kiedy Mikayla żegnała się z rodzicami przed wymarzonym balem na zakończenie liceum, nie przypuszczała, że ten wieczór zrujnuje jej życie.
Bajkowa noc zmieniła się w prawdziwy koszmar. Dziewczyna utraciła wszystkich, których kochała. W zaledwie kilka godzin jej cały świat się zawalił.
Świadkiem jej nieszczęścia był nowo poznany chłopak, Jake. To właśnie on i jego rodzina okazali jej wsparcie, którego tak potrzebowała.
Czy w pustym sercu Mikayli znajdzie się miejsce na miłość?
Czy w jej sercu jest miejsce na WIĘCEJ?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66134-63-8 |
Rozmiar pliku: | 868 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mikayla
Kończę szykować się o piętnaście minut za wcześnie. Patrzę w lustro, żeby się upewnić, że wszystko jest, jak należy. Nie jestem specjalnie piękna. Na pewno nie tak piękna, jak Megan (moja najlepsza przyjaciółka). Mam naturalnie oliwkową cerę i oczy w kształcie migdałów, bo w jednej czwartej jestem Filipinką (od strony mamy). W żyłach taty płynie trochę irlandzkiej, trochę szkockiej krwi. Ma metr osiemdziesiąt wzrostu, natomiast mama jest drobniutka, takie metr pięćdziesiąt w kapeluszu. Ja na szczęście jestem gdzieś pośrodku.
Nie jestem na tyle naiwna, żeby się łudzić, iż moja popularność w szkole wynika z wyglądu albo zajęć pozalekcyjnych. Jestem oczytana, ale nie aż tak, żeby uchodzić za nieprzystosowaną społecznie. Na listę popularnych ludzi trafiłam po prostu ze względu na znajomości. Moja najlepsza przyjaciółka jest główną cheerleaderką, a mój przystojny chłopak James to kapitan drużyny koszykarskiej.
Spoglądam raz jeszcze w lustro. Jestem gotowa na szkolny bal.
Otwieram drzwi do sypialni i prawie wpadam na stojących w korytarzu rodziców. Rejestruję te ich miny, które mają sugerować, że cokolwiek zaraz powiedzą, oczekują, iż wezmę to sobie do serca. Tata otoczył mamę ramieniem. Mojej dziewięcioletniej siostry Emily nigdzie jakoś nie widać. Rodzice robią zgodny krok w przód, a ja cofam się odruchowo.
Teraz to mnie naprawdę zaniepokoili.
Idę tak tyłem krok za krokiem, aż muszę usiąść na krawędzi łóżka. Podnoszę wzrok, a wtedy oni puszczają się i siadają po obu moich stronach.
Tata głośno wzdycha i kręci głową.
– Kochanie, mamy ci z matką coś do powiedzenia.
Patrzę na mamę, ale odwraca wzrok. Jest wyraźnie zdenerwowana.
Cholera.
– Doszliśmy do wniosku – ciągnie tata – że ponieważ za dwa tygodnie kończysz szkołę i już od kilku miesięcy masz ukończone osiemnaście lat… Cóż, chodzi mi o to, że uznaliśmy oboje, że najwyższy czas, byśmy powiedzieli ci o czymś bardzo ważnym.
Główkuję rozpaczliwie, o czym on w ogóle mówi, a potem nagle doznaję olśnienia: jestem adoptowana.
Wiedziałam. Zawsze byłam jakaś inna. Mniej azjatycka, niż powinnam, i naprawdę nie wiem, skąd się wziął ten mój nos. Nikt w rodzinie nie ma takiego nosa. O Boże! Kim są moi prawdziwi rodzice? I co z Emily…? Czy ona także jest adoptowana?
– Mikaylo? – Tata przerywa mój szalony ciąg myślowy.
Przymykam oczy w nadziei, że w ten sposób jakoś zniosę to, co mają mi do powiedzenia.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Kiwam głową, ale wciąż zaciskam powieki.
– Mikaylo… – Urywa na dłuższą chwilę. – Chłopcy mają penisa…
Otwieram szeroko oczy. Moi rodzice duszą się od powstrzymywanego śmiechu. Mama jest już czerwona jak burak. Piorunuję ich wzrokiem, mrużę wściekle oczy i czekam, aż mój puls się uspokoi.
Mam ochotę przyłożyć własnemu tacie.
Przecież wiem dobrze, że on to wymyślił. To w jego stylu. Mama w życiu by czegoś takiego nie uknuła.
Już mam wstać i odwrócić się w ich stronę, kiedy do pokoju wpada Emily z wielkim Justinem Bieberem wyciętym z kartonu. Chowa się za nim i rechocze. Wymachując kartonową postacią, zaczyna śpiewać:
– And I was like penis, penis, penis, ohhhhh! Like penis, penis, penis, nooooo! Like penis, penis, penis, ohhhhh! I thought you’d always be mine, mine!
Staram się ze wszystkich sił nie roześmiać, na wypadek gdyby była to jedna z tych sytuacji, które są śmieszne dla nas, ale niewłaściwe dla dziewięciolatki. Spoglądam na rodziców, żeby sprawdzić ich reakcję.
Mama chichocze, a tata zaczyna jakoś dziwacznie pląsać. Podejrzewam, że ma to być dougie.
– You know you love me, I know you caaaare! – zawodzi tata.
Nie potrafię się już dłużej powstrzymać od śmiechu. Ruszam po schodach, bo w tej sytuacji chyba lepiej będzie, żebym na Megan i Jamesa poczekała na dole. Idę, kręcąc głową na to rodzinne szaleństwo, ale oni oczywiście pędzą za mną, włącznie z kartonowym Justinem Bieberem, i nawet mama śpiewa na cały głos:
– And I was like penis, penis, penis, ohhhhh! Like penis, penis, penis, nooooo! Like penis, penis!
Drzwi wejściowe otwierają się na oścież.
– Co jest, kuuuuu… – Megan milknie na widok Emily (i Biebera).
James drapie się po głowie.
– Czy wy śpiewacie właśnie o penisach? Czy to piosenka Justina Biebera?
Moja rodzina ryczy ze śmiechu. Tak, wszyscy są pomyleni, ale bardzo ich kocham.
*
Dobre dziesięć minut zajmuje nam zrobienie zdjęć, w dodatku tata oczywiście musi wszystkim opowiedzieć, jak im się udało mnie nabrać. Wreszcie jedziemy do Bistro – włoskiej restauracji w centrum Hickory. Słynie ona z hałaśliwych imprez i wielkich stołów dla dużych grup. Jest wprost idealna na kolację przed szkolnym balem.
Kiedy wchodzimy do środka, zauważamy, że przy kilku innych stołach siedzą ludzie w naszym wieku i również są wystrojeni. Nie znamy ich, pewnie chodzą do jakichś innych szkół. Atmosfera jest gęsta od erotycznego napięcia, zapachu tanich perfum i produktów do włosów. Dokładnie tak, jak powinno być przed balem.
Znajdujemy nasz stolik i siadamy z kumplami Jamesa z drużyny, Andrew i Seanem, oraz z ich dziewczynami.
Megan postanowiła iść na bal sama. Nie żeby nikt jej nie zapraszał – chyba z miliard chłopaków chciało z nią iść. Ale Megan powiedziała, że woli zachować sobie więcej możliwości, a nie iść na bal z byle przystojniakiem, bo zawsze może się okazać, że to jakiś dupek, i jeszcze musiałaby się z nim przespać (to jej słowa).
Gadamy o niczym, aż przychodzi kelner i zbiera zamówienia. W restauracji jest głośno, jak to w sali pełnej nastolatków. Gdy kelner ma już wszystkie nasze zamówienia, James nagle wstaje.
– Gdzie tu jest toaleta? Muszę się odlać. Ten szampan z limuzyny ciśnie mi na pęcherz.
Cały James. Uroczy jak zawsze.
– Pokażę ci, bo i tak muszę iść do ubikacji. Majtki cisną mnie w tyłek – oświadcza głośno Megan.
Ruszają w stronę toalet na tyłach restauracji.
Rozmawiam właśnie z Andrew o nowej sali gimnastycznej, którą mają zbudować w szkole, kiedy czuję, że coś mi cieknie po plecach. Zamieram na sekundę, a potem obracam się i widzę, że wpatruje się we mnie jakiś typek w smokingu. Oczy ma jak spodki, a w dłoni trzyma kufel z połową piwa. Drugie pół z pewnością płynie mi właśnie po plecach.
– O cholera, mała. Przepraszam – mówi dupek z oczami jak spodki.
Mała? Serio? Co za palant.
– Chryste, Logan. Czy musisz znów się zachowywać jak skończony dupek? – mówi jego kumpel, stojący tuż za nim. Ma brytyjski akcent. Albo południowoamerykański. Albo może australijski, czy coś.
Logan odwraca się w jego stronę, ale robi to tak szybko, że ręką z resztą piwa wali w szeroką pierś kolegi. Browar chlusta na śnieżnobiałą koszulę wystającą spod smokingu. Logan próbuje zdusić śmiech. Chłopak z akcentem jęczy zniecierpliwiony, odsuwa Logana na bok i rusza na tył restauracji, pewnie do łazienki.
– Ej no, nie obrażaj się, Jakey! – woła za nim ubawiony Logan.
Wstaję, żeby pójść do ubikacji i zobaczyć, czy da się jeszcze uratować tę sukienkę – i tę noc – ale dupek Logan zastępuje mi drogę. Lustruje mnie od stóp do głów, po czym obchodzi mnie powoli dookoła. Zatrzymuje się tuż przede mną z małym, chytrym uśmieszkiem na ustach.
– Witam, witam, damulko – mówi.
Odpycham go na bok i ruszam do łazienki. Mam na sobie czarną sukienkę wiązaną na szyi z odkrytymi plecami, więc nie włożyłam stanika, bo byłoby go widać. Mam nadzieję, że piwo zalało mi tylko ciało, a nie samą sukienkę. Poproszę Megan, żeby mi po prostu wytarła plecy. Chłopak z akcentem raczej nie będzie miał tak łatwo z tą koszulą.
Skręcam w korytarz, który prowadzi do łazienek, i zamieram. Megan wychodzi właśnie z damskiej toalety. Poprawia sukienkę, włosy ma zupełnie potargane, a szminkę rozmazaną wokół ust. Chichocze i wyciąga ręce w stronę jakiegoś chłopaka, którego pewnie przed chwilą poderwała.
Megan to ucieleśnienie erotycznych marzeń każdego faceta. Jest bardzo atrakcyjna – długonoga, niebieskooka blondynka. Uwielbia seks i nigdy sobie nie żałuje. Dlatego właściwie nie jestem szczególnie zaskoczona, że choć siedzieliśmy w Bistro od ledwie piętnastu minut, moja przyjaciółka wyprawiała już nie wiadomo co z jakimś przypadkowym facetem w publicznej toalecie.
Gdy podchodzę bliżej, zupełnie zaskakuje mnie jednak, że wcale nie kładzie rąk na jakimś przygodnym chłopaku. Kładzie je na Jamesie. Moim chłopaku. Wyciera mu właśnie swoją szminkę z ust. Przenoszę wzrok na jego ręce, które znajdują się na wysokości krocza. James wsuwa koszulę w spodnie i zapina rozporek.
Robi mi się niedobrze i zaczynam się krztusić – chyba dość głośno, bo oboje patrzą w moją stronę. Odwracają się w tej samej chwili i widzę to niemal jak na zwolnionym filmie – ich wielkie oczy i otwierające się ze zdumienia usta.
Jakby byli zdumieni, że to ja zakłóciłam im ich intymną chwilę po seksie.Dwa
Jake
Jestem w łazience i robię, co mogę, żeby uratować poplamioną piwem koszulę, która lepi mi się do ciała. Ale nic tu się właściwie nie da zrobić. Koszula jest spisana na straty.
Zdejmuję marynarkę i zaczynam rozpinać guziki koszuli. Mam tylko nadzieję, że podkoszulek, który mam pod spodem, się nie pobrudził. Będę musiał pobiec do domu i przebrać się w nową koszulę. Na szczęście mama zawsze jest przygotowana na tego typu sytuacje i przyszykowała zapasowe ubranie.
Nadal nie mogę uwierzyć, że Logan zrobił to tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę tej dziewczyny. Znaczy, kumam – też ją zauważyłem, gdy tylko weszła do knajpy, uśmiechając się do tego gościa, którego trzymała za rękę. Ale przecież przyszła z innym chłopakiem, co chyba jest wystarczającym sygnałem, żeby sobie odpuścić. Jednak nie dla Logana. Gdy tylko jej chłopak, czy kto to tam był, na chwilę zniknął, Logan ruszył do ataku. Poszedłem z nim dla śmiechu. Nie tak miało się to skończyć. Przewracam oczami do odbicia w lustrze. Będę wyglądał jak skończony dupek, kiedy wyjdę teraz z łazienki w samych spodniach i podkoszulku. Pieprzony Logan.
Otwieram drzwi i zamieram. Znów ją widzę, ale nie jest to już ta sama dziewczyna, która weszła przed chwilą do Bistro. Jej oczy lśnią od powstrzymywanych łez i jest wściekła. Uchyliłem drzwi na tyle, żeby móc ją obserwować, ale nie wyszedłem jeszcze na korytarz. Piorunuje wzrokiem kogoś, kto stoi poza moim polem widzenia.
Robię ostrożny krok do przodu i dostrzegam, że dziewczyna wpatruje się w parę, która stoi przed drzwiami do damskiej ubikacji. Ci dwoje wyglądają z kolei, jakby czas się zatrzymał. Blondynka jest zupełnie rozczochrana, sukienkę ma przekrzywioną, a dłonie trzyma na twarzy jakiegoś chłopaka. Nie widzę go dobrze, bo stoi do mnie tyłem. Ale zauważam, że poprawia spodnie. Jest raczej oczywiste, że właśnie zaliczyli szybki numerek w kiblu. Przynajmniej ich bal będzie wart zapamiętania.
Już mam sobie pójść, gdy nagle słyszę cichy głos dziewczyny:
– Od jak dawna? – pyta dziwnie beznamiętnym tonem.
Facet obraca się i dopiero teraz widzę, kim jest ten dupek. To jej chłopak. A w każdym razie tak zakładam, bo to ten palant, z którym tu przyszła.
– Od jak dawna? – pyta ponownie trochę głośniej, ale nadal tym samym tonem bez emocji.
– Kochanie… – mówi chłopak i wyciąga rękę w jej stronę.
– Od dwóch lat – odpowiada w tej samej chwili blondynka.
Spoglądam z powrotem na tę uroczą brunetkę i czekam na jej reakcję. Czuję, że powinienem stąd zniknąć, bo jestem świadkiem czegoś zbyt intymnego. Ale nogi wrosły mi w podłogę. Nie mam pojęcia dlaczego, ale nie potrafię oderwać od nich wzroku i odejść. Chcę strzelić temu palantowi za to, że wywołał na twarzy dziewczyny taką rozpacz. Nikt nie zasługuje na takie traktowanie. Szczególnie ona. Czuję potrzebę ochronienia jej, choć przecież nawet jej nie znam.
Od dwóch lat? Oni sobie chyba kpią.
Chłopak robi krok w jej stronę, odwracając się od blondynki, która teraz wpatruje się wściekle w tył jego głowy.
– Kochanie… – mówi typek, a ja zaciskam pięści. – Kocham cię, Mikayla.
Co?
– Co?! – wrzeszczą obie dziewczyny.
Brunetka i jej chłopak patrzą teraz na blondynkę.
– Zamknij się, Megan! – krzyczą zgodnie.
– Megan – mówi brunetka i robi głęboki wdech. – Przecież jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Co jest, kurwa? – Łzy ciekną jej po twarzy.
Megan patrzy na nią, a potem na dupka.
– Przykro mi, Mick. – Wzrusza ramionami. Widać, że nie jest jej ani trochę przykro. Odchodzi, mijając mnie po drodze.
Nie odezwałem się jeszcze ani słowem. Nie ruszyłem się z miejsca.
Mikayla i jej chłopak wpatrują się w siebie. Żadne z nich wciąż nie zauważyło, że stoję tu obok jak jakiś podglądacz.
– Jezu, James – szepcze Mikayla. Teraz jej głos drży. – Jestem z tobą od czterech lat, do cholery, a ty przez połowę tego czasu pieprzyłeś się z moją najlepszą przyjaciółką!
James w milczeniu ociera łzę. A ten to niby dlaczego, kurwa, płacze?
– A ty to niby czemu, kurwa, płaczesz? – pyta go wściekle Mikayla. James się wzdryga.
No właśnie, Mikaylo.
– Od czterech lat nawet nie spojrzałam na żadnego innego. Byłam ci wierna nawet wtedy, gdy cię akurat nie było, kiedy w ogóle byś się nie dowiedział, bo tak bardzo cię kochałam! – Teraz to już na niego wrzeszczy. Mówi jasno, bez ogródek. Już nie jest tą załamaną dziewczyną, którą była przed chwilą. Widać, że się wściekła. – Były też inne?
– Nie! Przysięgam.
Cisza. Słychać tylko ich ciężkie oddechy.
– Dlaczego ona?
– Weź, Micky. Po co masz wysłuchiwać tych bzdur? Chodźmy na bal i zabawmy się, dobra? – Ma chyba teksański akcent.
– Dlaczego ona? – pyta ponownie Mikayla.
Chłopak wzdycha z rezygnacją.
– Pamiętasz, jak kilka lat temu mieliśmy mecz na wyjeździe i nasza drużyna nocowała tam na miejscu, żeby następnego dnia kibicować cheerleaderkom, które też akurat miały turniej?
– Wtedy, kiedy nie mogłam z tobą pojechać, bo taty akurat nie było w mieście, a mama i siostra były chore? – pyta cicho dziewczyna, patrząc w podłogę.
Chłopak kiwa głową.
– No wtedy, Micky. To było takie głupie. My… Był alkohol. Ona mnie chciała. Jakoś nie myślałem. Znaczy, myślałem, ale nie głową.
– I potem przez cały ten czas…? Boże, ile razy wy…?
Chłopak wzdryga się na to pytanie.
– Przepraszam, kochanie.
– Nie mów tak do mnie!
– Przepraszam, Micky. – Wzdycha. – Ona po prostu… Nie wiem. Zawsze mnie chciała i wszystko było takie łatwe.
– Co? – mówi cicho dziewczyna. Jednak po chwili w jej oczach znów pojawia się ten błysk wściekłości. – Co?! – powtarza już głośniej. – Czy ty próbujesz to teraz zrzucić na mnie? Niby kiedy ja cię nie chciałam? Dawałam ci zawsze, jak chciałeś! Nigdy ci nie odmówiłam, nigdy! Co? Nie byłam dość łatwa? Bo musieliśmy się ukrywać, czekać, aż nie będzie rodziców albo rodzeństwa? Wymykać do hotelu albo samochodu? A ona mieszka tuż obok i to z mamą, której nigdy nie ma w domu? To dlatego było łatwiej? Co jest z tobą nie tak, James? – Bierze głęboki wdech, a potem nagle robi wielkie oczy. – O Boże… Zabezpieczałeś się? Wiesz, ona naprawdę była z mnóstwem facetów… z mnóstwem. I to tylko jeśli liczyć tych, o których wiem. Nie biorę tu pod uwagę tych, o których mi nawet nie mówiła… – Urywa. – James…?
– Zawsze używałem prezerwatyw. Wiem, że dupek ze mnie, ale wiedziałem, że się puszcza, a z tobą… Ty zawsze byłaś na tabletkach, więc nigdy nie musieliśmy się zabezpieczać, a nie chciałem ryzykować. Kochanie, musisz…
– Chcesz przez to powiedzieć, że nie chciałeś dać się przyłapać?
– Mikayla, przepraszam. – Wzdycha. Ma przynajmniej na tyle przyzwoitości, żeby zabrzmiało to szczerze. – Zdołasz mi to kiedykolwiek wybaczyć? Wiesz, mieliśmy przecież pójść razem na studia. Planowaliśmy wspólną przyszłość…
– O Boże! – wyrywa się nagle Mikayli. Na jej twarzy widać panikę. – Twój pierwszy raz, James?
Facet się wzdryga. Nieznacznie, ale oboje to zauważamy.
– Nasz pierwszy raz. W hotelu, w moje urodziny. To wcale nie był dla ciebie pierwszy raz, prawda?
Ten człowiek wspiął się na nowe wyżyny chamstwa.
– Boże, ty udawałeś! I te wszystkie kłamstwa… Ale ja jestem głupia! – krzyczy Mikayla.
Zapada cisza, która ciągnie się bez końca. Chłopak chyba czuje, że już naprawdę nie może powiedzieć nic, co w jakikolwiek sposób polepszyłoby sytuację.
Dziewczynie nie udaje się już powstrzymywać dłużej łkania, a wtedy on podchodzi bliżej, żeby ją pocieszyć. Staram się w ogóle nie ruszać. On ją przytula, ona płacze w jego objęciach. Po minucie wyrywa się i odpycha go.
– Nie byłam dość dobra w łóżku? O to ci chodzi? Źle to robiłam? – Jej głos jest teraz bardzo smutny. – Jeśli nie chciałeś ze mną być, mogłeś po prostu ze mną zerwać, James. Nie musiałeś mnie zdradzać. I to tyle razy, i to z moją najlepszą przyjaciółką. Wystarczyło powiedzieć, że już nie chcesz ze mną być, a miałbyś wszystkie dziewczyny, jakich byś tylko zapragnął. Nie musiało tak być. – Zadziera głowę, patrzy mu w oczy i szepcze: – Nie musiałeś łamać mi serca.
Coś ściska mnie w piersi na te słowa. Po ich twarzach ciekną łzy.
Dziewczyna prostuje się i unosi głowę.
– Idź już, James. W tej chwili nie mogę nawet na ciebie patrzeć.
– Mikayla, proszę – błaga chłopak.
– Proszę cię, James. Po prostu idź.
W końcu odchodzi posłusznie, mijając mnie, bo nadal stoję tam i nie potrafię się ruszyć.
Patrzę, jak dziewczyna opiera się o ścianę i jej ciało powoli się poddaje. Osuwa się na podłogę i zaczyna cicho łkać, zasłaniając sobie rękoma głowę, żeby skryć się przed światem.
Nie ma pojęcia, że wciąż tu stoję. Muszę coś zrobić. Muszę ją pocieszyć. Upewnić się, że jakoś sobie z tym poradzi. A może powinienem raczej pójść za tamtym dupkiem i go skopać?
Wychodzę z łazienki na korytarz.
Odchrząkuję.
Podnosi wzrok zaskoczona.
– Cholera jasna! Chłopak z akcentem?! Ile z tego widziałeś?Trzy
Mikayla
Nie mogę uwierzyć, że ten chłopak z akcentem właśnie był świadkiem całego tego zajścia. Jest mi okropnie wstyd, głównie dlatego, że jestem skończoną idiotką, skoro dałam się tak długo nabierać.
– Słabo wyszło, nie? – rzuca, jakby na pocieszenie.
Ma głęboki głos, zupełnie niepasujący do nastolatka. Niski, zachrypnięty głos dojrzałego mężczyzny. Głową wskazuje mi podłogę obok. Kiwam na zgodę, ale nawet na niego nie patrzę.
– A więc: twój chłopak to dupek, a twoja najlepsza przyjaciółka to samolubna dziwka – mówi, siadając obok mnie.
Mimo wszystko parskam śmiechem.
– Trafne podsumowanie. – Pociągam nosem.
– A ja jestem Jake. – Trąca mnie w bok łokciem, ale patrzy prosto przed siebie. Nie ma już tej koszuli od smokingu. Czyli piwo jednak zupełnie ją zniszczyło. A ja nie wiem nawet, jak wygląda moja sukienka. Nie miałam kiedy tego sprawdzić. Patrzę w dół na satynę.
– Mikayla – przedstawiam się sukience.
– No, tyle to się już domyśliłem.
Siedzimy chwilę w milczeniu, po czym on odchrząkuje. Może ma taki nerwowy nawyk. Nie wiem. Jeszcze raz odchrząkuje, więc w końcu spoglądam w lewo na jego profil. Wyczuwa, że na niego patrzę, i obraca głowę w moją stronę.
Po raz pierwszy mogę mu się porządnie przyjrzeć. Jest niesamowicie przystojny w taki męski, a nie chłopięcy sposób – jakby w jedną noc mógł zapuścić z dziesięć centymetrów zarostu. Uśmiecha się do mnie, a potem szybko odwraca głowę.
Zapatrzyłam się na niego. Cholera.
– A więc… – zaczyna. – Cała jesteś wystrojona, ale nie masz dokąd pójść, co?
Co to za akcent?
– No, na to wygląda. Hej! Yyy… skąd jesteś? – Nagle muszę to wiedzieć.
Przez chwilę wygląda na zdezorientowanego.
– A, mój akcent? Jest australijski, ale jestem stąd. To długa historia.
– Aha.
– A więc… – Znów zaczyna. Dłonią trze kark. Ma ciemnobrązowe włosy, które kręcą mu się na czole. I układają w charakterystyczny sposób, który świadczy o tym, że pewnie zawsze ma na głowie czapkę baseballową. Oczywiście oprócz sytuacji, gdy akurat śpi albo wybiera się na szkolny bal. – Idziesz na bal? – pyta.
– No. – Wzdycham. – Znaczy… no, szłam. Teraz to chyba już nie mam na to siły.
– Na swój czy na jakikolwiek bal?
Wzruszam ramionami.
– Sama jeszcze nie wiem. Muszę to wszystko przetrawić, rozumiesz?
– Okej… Wiesz… – Znów odchrząkuje. – Wiesz, możesz iść na mój. Mam jeden zbędny bilet, a żal by było, gdyby taka ładna sukienka się zmarnowała. Tak na marginesie, wyglądasz pięknie. – Szybko patrzy w moją stronę, a potem natychmiast spuszcza wzrok.
James nigdy nie komentował mojego wyglądu.
– Słowo daję, że nie jestem żadnym psycholem – ciągnie. – Wynajęliśmy limuzynę na całą noc, więc w każdej chwili będziesz mogła wrócić do domu, jeśli będziesz miała dość balu albo mnie. – Śmieje się. – Boże, pewnie masz mnie za jakiegoś świra. To mój kumpel, Logan, wylał na ciebie to piwo… – Kręci głową. – Swoją drogą, przepraszam za niego. Czasem zachowuje się jak kretyn – nawija. – Słuchaj, chodzi po prostu o to, że nie można pozwalać złym ludziom decydować o tym, kiedy się dobrze bawisz, a kiedy nie. Spędź ten wieczór ze mną i moimi znajomymi. Przynajmniej dzięki temu nie będziesz za dużo myślała o… tym wszystkim. Po prostu myślę, że może…
– Okej – wchodzę mu w słowo.
– Hę?
– Okej – powtarzam. Patrzę w te jego niebieskie oczy, a on się uśmiecha… uśmiechem, od którego z pewnością większość dziewczyn mdleje albo zdejmuje majtki. Tylko że ja nie należę do tej większości.
Kiwa głową.
– Dobra… To ja tylko im powiem, co się stało…
– Hej, stary, co jest, kurwa? Zniknąłeś na całe wieki. Już cię miałem… – Logan zamiera. Chyba dopiero teraz się zorientował, że siedzimy razem, i zarejestrował moją minę.
– Daj nam chwilę – mówi Jake.
– Jasne, stary, nie ma sprawy. – Logan zaczyna się wycofywać.
– Powinienem pewnie pójść im powiedzieć, co się dzieje. Znaczy, na pewno nie będą mieli nic przeciwko temu, żebyś do nas dołączyła, ale zapewne będą chcieli wiedzieć dlaczego. Mogę im coś nakłamać, jeśli chcesz, ale myślę, że nie zrobi im to różnicy. Od ciebie zależy, co im powiem.
– Spoko. – Uśmiecham się do niego. – Możesz im powiedzieć prawdę. Tylko trochę się odświeżę i zaraz do was przyjdę, dobra?
– Jasne – odpowiada z tym swoim mocnym akcentem.
*
Po dziesięciu minutach spędzonych w łazience znów wyglądam właściwie normalnie. Mam tylko nadzieję, że w tym czasie znajomi Jake’a zadali mu już wszystkie pytania, jakie mieli. Nie chcę im niszczyć tej nocy, ale nie chcę też bagatelizować tego, co się stało.
Moja komórka wciąż drży od telefonów i esemesów od Jamesa. A od Megan nic. Ani jednej wiadomości. Mam dwa nieodebrane połączenia od rodziców i esemesa od mamy, która pyta, czy wszystko w porządku, bo James dzwonił do nich kilka razy. Odpisuję jej, że wszystko dobrze i że opowiem im, jak wrócę do domu. Piszę, że ich kocham, bo tak jest, a dzisiejsza sytuacja tylko jeszcze bardziej mi to uświadomiła.
Kilka sekund później dostaję esemesa od mamy:
My ciebie też, kochanie. Baw się dobrze! Emily jęczy o lody. Kupimy ci te z ciasteczkami. Będą czekać na ciebie w zamrażarce. Jeśli będę spała, obudź mnie, to zjemy razem.
Już się nie mogę doczekać – odpisuję jej.
Wychodzę z toalety i wracam do restauracji. Jake czeka na mnie z przyjaciółmi w holu. Odwracają się w moją stronę i uśmiechają, gdy podchodzę, ale przecież właściwie ich nie znam, więc nie wiem nawet, czy to szczere uśmiechy.
Jake kładzie mi rękę na plecach, żeby mnie poprowadzić, jednak chyba nie spodziewał się, że zastanie tam gołą skórę. Czuję, jak się odruchowo spina.
– Gotowa? – pyta.
Kiwam głową i uśmiecham się do niego.
Odpowiada tym samym.
– No to chodźmy – mówi.
*
Gdy już siedzimy w limuzynie, Logan wychodzi jeszcze na papierosa. Czekając na niego, przedstawiamy się sobie. Po chłopakach widać, że to sami sportowcy. Ten naprzeciwko mnie wygląda znajomo – może gra w koszykówkę i widziałam go na jakimś meczu z naszą szkołą. Chodziłam na wszystkie mecze Jamesa.
– Mam na imię Heidi – mówi blondynka, która siedzi mu na kolanach. – A to jest Dylan.
Dylan kiwa mi szybko głową, ale zaraz wraca wzrokiem do swojej dziewczyny. Rozmowny facet, nie ma co.
– Nie przejmuj się, on zawsze jest taki cichy. – Heidi wzrusza ramionami. – Lubi okazywać mi, jaka jestem dla niego ważna, poprzez niepatrzenie na inne laski dłużej niż sekundę. Słodkie, ale bywa czasem trochę niezręcznie, jak ktoś go nie zna.
– „Go” siedzi tuż obok, Heids – zauważa Dylan, przewracając oczami.
– Dobrze wiedzieć, że są tacy faceci na świecie – stwierdzam, patrząc przez okno.
– O cholera! – jęczy Heidi. – Ale ze mnie idiotka. – Wali się dłonią w czoło. – Przepraszam, Mikaylo. Naprawdę nie miałam nic złego na myśli.
– Nie szkodzi. – Uśmiecham się do niej. – Serio.
– Ja jestem Cameron albo po prostu Cam – odzywa się facet siedzący obok nich. Heidi chyba ulżyło, gdy się na nim skupiłam. – A ta mała dama – dodaje Cam, wskazując dziewczynę po drugiej stronie Jake’a – to Lucy.
Lucy odrywa wzrok od czytnika e-booków i uśmiecha się nieśmiało.
– Cześć, Mikaylo. Miło cię poznać – mówi cicho, po czym natychmiast wraca do książki.
Patrzę na Camerona, ale on tylko wzrusza ramionami.
– Kończy właśnie jakąś niesamowitą książkę. Nie może się od niej oderwać. Już się przyzwyczailiśmy. Zawsze czyta w najdziwniejszych sytuacjach. Prawda, kochanie? – Ostatnie zdanie mówi trochę głośniej, żeby w ogóle zwróciła na niego uwagę.
Co? Cam i Lucy są razem?
– No, no – mamrocze Lucy, wciąż wpatrując się w książkę.
– Mam największego kutasa, jakiego w życiu widziałaś, prawda, kochanie? – Cam już teraz dosłownie wrzeszczy, żeby tylko na niego spojrzała.
Wszyscy w samochodzie wybuchają śmiechem, włącznie ze mną. Siedzący obok mnie Jake kręci głową.
– No, kochanie. Słyszę każde twoje słowo i zaprzeczyłabym, gdyby to nie była prawda, ale masz rację. W życiu nie widziałam większego, słowo daję – mówi Lucy z drwiącym uśmieszkiem, ale nadal nie odrywa wzroku od czytnika.
– Och, uwielbiam cię, kochanie. Idealna odpowiedź! – Cam cieszy się jak głupi.
– Ale, kochanie – dodaje Lucy, wciąż patrząc w ekran – przecież nie widziałam żadnego poza twoim, więc nie mam zupełnie żadnego porównania. Mógłby to być najmniejszy kutas świata, a ja i tak bym się nie połapała. A teraz daj mi w spokoju skończyć książkę.
Wszyscy znów się śmieją. Heidi pochyla się, żeby przybić piątkę z Lucy, która przybija ją z pełnym entuzjazmem.
Uśmiecham się do niej. Ta Lucy jest niezła.
– Co czytasz?
Podnosi wzrok znad ekranu i rumieni się lekko.
– Yyy… Morze spokoju. To taka fajna autorka…
– Katja Millay, prawda? Josh Bennett jest po prostu boski – przerywam jej.
Uśmiecha się do mnie od ucha do ucha, jakby w końcu znalazła kogoś, z kim może o tym porozmawiać. W głębi duszy czuję to samo, bo nikt z moich znajomych nie czyta książek, które lubię.
– Żebyś wiedziała! To moja nowa książkowa miłość. – Udaje, że mdleje z wrażenia, i przyciska czytnik do serca. Cam kręci głową.
– Założę się, że teraz zupełnie inaczej patrzysz na każdy drąg – mówię, udając rozmarzenie.
W samochodzie zapada cisza, po czym nagle wszyscy, łącznie z Lucy, wybuchają śmiechem. Dopiero wtedy dociera do mnie, jak to zabrzmiało.
– Nie! – krzyczę. – Miałam na myśli… No wiecie, drągal, kawałek drewna, bo Josh buduje różne drewniane rzeczy.
Z przejęcia zaczynam rozpaczliwie gestykulować. Wszyscy skupiają wzrok na moich dłoniach i śmieją się jeszcze głośniej. Spoglądam w dół i mało nie umieram ze wstydu. Kto by pomyślał, że gesty mające ilustrować rzeźbienie nogi od krzesła są tak podobne do walenia konia?
Jęczę z zażenowania i próbuję ukryć twarz za ramieniem Jake’a. Znam tego chłopaka od niecałej godziny, a mimo to czuję się już przy nim bardzo swobodnie.
Śmieją się jeszcze ze mnie, kiedy drzwi do limuzyny się otwierają i wsiada Logan.
– Z czego się śmiejecie? – Rozgląda się po wszystkich, ale nikt jakoś nie pali się do wyjaśnień. – Dobra, możecie mi nie mówić.
Patrzy, jak usiedliśmy. Najrozsądniej by zrobił, gdyby zajął miejsce naprzeciwko mnie, ale zamiast tego wciska się obok, przez co musimy się wszyscy ścieśnić, aż niemal siedzę Jake’owi na kolanach. Lucy niby wciąż czyta, ale jakoś domyśla się, co się dzieje, i bez słowa przesiada się na kolana Cama. Uśmiecham się do niej z wdzięcznością. Ona jest trochę do mnie podobna.
– Powiedz mi, jak doczytasz do końca – mówię do niej.
– Już prawie – odpowiada i pokazuje mi palcem, żebym była cicho. Potem robi wielkie oczy, więc już wiem, że skończyła. – No nie! – krzyczy.
– No tak. – Kiwam głową. – To moja ulubiona książka.
– Musimy zostać najlepszymi przyjaciółkami od książek, co?
– Dobra – zgadzam się ze śmiechem.
– O czym one w ogóle gadają? – Logan patrzy to na mnie, to na Lucy. Nikt się nie odzywa. – Hej, tyyy… – Trąca moją nogę swoją.
– Ona ma na imię Mikayla, dupku – mówi Jake, nieco mocniej przyciągając mnie do siebie.
– Mikaylo. – Logan kiwa głową. – Muszę cię przeprosić za tę drakę z browarem… Zachowałem się jak gówniarz. Zupełnie nie pomyślałem…
– Hej – przerywam mu i macham ręką. – Spoko. W ogóle się tym nie przejmuj. Właściwie to pewnie powinnam ci podziękować. Gdybyś nie wylał na mnie tego piwa, nie poszłabym do łazienki i nie zobaczyłabym tego, co zobaczyłam. Pewnie teraz byłabym na własnym balu. Tańczyłabym z moim niby to idealnym chłopakiem, zupełnie nieświadoma tego, że od dwóch lat pieprzy się za moimi plecami z moją najlepszą przyjaciółką. – Usiłuję skwitować to uśmiechem, ale aż się trzęsę ze złości.
W samochodzie zapada niezręczna cisza. Jake powoli zsuwa rękę i przestaje mnie obejmować. Pewnie uznał mnie za jakąś wariatkę. Już mam go przeprosić, gdy odzywa się Lucy:
– Na twoim miejscu porysowałabym mu samochód kluczykami – mówi. Wszyscy patrzą na nią, po czym powoli odwracają się w moją stronę.
Powinnam ją wyśmiać, potraktować jej słowa jak żart między koleżankami. Ale nie udaje mi się powstrzymać uśmiechu.
– Hmm, tak się składa, że akurat nawet mam jego kluczyki przy sobie. I wiem, że jego pikap stoi pod jego domem, w którym nikogo teraz nie ma.
Spoglądam na Jake’a. Uśmiecha się i patrzy na mnie kątem oka.
– Chwileczkę – przerywa ciszę Cam. – Czy ty naprawdę powiedziałaś, że masz jego kluczyki, wiesz, gdzie stoi samochód, i wiesz też, że nikogo tam nie ma?
Powoli kiwam głową, spoglądając po kolei na każdego.
– Oj, oj, oj! – woła śpiewnie Heidi.
– Operacja Masakra! – obwieszcza głośno Dylan, ściągając Heidi ze swoich kolan i sadzając ją obok.
W ciągu zaledwie dwóch sekund chłopakom udaje się jakimś cudem przesunąć wszystkie dziewczyny na jedną stronę limuzyny, a sami zbierają się w drugim kącie i po cichu nad czymś debatują.
– Co oni robią? – pytam Heidi, ale odpowiada mi Lucy:
– Zaufaj nam. Lepiej, żebyś nie wiedziała. W ten sposób będzie większa zabawa.