Więcej niż ona. Więcej. Tom 2 - ebook
Więcej niż ona. Więcej. Tom 2 - ebook
Czy każdy zasługuje na drugą szansę?
Logana i Amandę połączył jeden wspaniały wieczór, który mógł być dla nich początkiem czegoś wyjątkowego. Jednak chłopak wszystko zepsuł.
Amanda czekała na jego telefon, jakikolwiek sygnał, że też o niej myśli. Niestety Logan zerwał z nią kontakt tym samym łamiąc jej serce.
Teraz ich drogi ponownie się przecinają i jak szybko się okaże, żadne z nich nie pogodziło się z tym, że ich znajomość zakończyła się w taki sposób. Mimo to Amanda nie chce już go znać. Bedzie miała jednak utrudnione zadanie – Logan ma zostać jej współlokatorem.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66134-97-3 |
Rozmiar pliku: | 961 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Więcej niż ona to drugi tom serii Więcej, który należy czytać po tomie pierwszym, noszącym tytuł Więcej niż my.
Więcej niż my
Mikayla
Wystarczyła jedna noc, by zakończyła się moja bajka.
A może właśnie wtedy się zaczęła. Oto moja opowieść
o przyjaźni i miłości, o złamanym sercu i pożądaniu,
o sile potrzebnej, by przyznać się do słabości.
Jake
Tamtej nocy poznałem dziewczynę. Dziewczynę smutną, zrozpaczoną, dziewczynę piękniejszą niż wszystkie.
Ona śmiała się przez łzy, a ja pokochałem ją całym sercem.
Oto nasza historia o tym, jak być może
żyli długo i szczęśliwie.
Miał rację. Nie było istotne,
czy minęło sześć miesięcy, czy sześć lat.
Nie mogłam już przecież cofnąć tego, co się stało.
Nie mogłam zmienić przyszłości.
Nie mogłam jej nawet przewidzieć.
Ta jedna noc.
Jedna noc i wszystko się zmieniło.
To było coś o wiele więcej niż tylko zdrada.
Tragedia.
Śmierć.
Morderstwa.
Ale też to uczucie…
To przemożne wrażenie, że oszalałam.Prolog
Przeszłość
Impreza na pożegnanie lata przed wyjazdem na studia
– Co jest grane, do cholery? – spytał Cam.
– Nie mam pojęcia, stary.
Były chłopak Micky właśnie się jej oświadczył, a potem wyszli razem z przyjęcia. Nim ktokolwiek zdołał przemówić Jake’owi do rozsądku, ten już zamawiał taksówkę.
Reszta z nas siedziała oniemiała. Rozglądałem się wokół, czy jednak gdzieś tu jej wciąż nie ma. Miałem tylko nadzieję, że nic jej nie jest i nie wyjdzie za tego typka. Zachował się wobec niej jak dupek, a ona zdecydowanie zasługiwała na kogoś lepszego niż facet, który potraktował ją jak gówno.
– Martwisz się o nią?
Odwróciłem się powoli w stronę Cama, który siedział kilka metrów ode mnie. Nogi wyciągnął przed siebie i skrzyżował je w kostkach. Marszcząc brwi, przyglądał mi się z ciekawością.
– No, martwię się – odpowiedziałem, spoglądając mu prosto w twarz. I niemal już wiedziałem, co się teraz stanie. Wyprostowałem się odruchowo, spiąłem, czekając na wyzwanie, z którym przyjdzie mi się teraz zmierzyć, bo przecież wiedziałem, jakie pytanie padnie.
– Kochasz ją, nie?
I choć przecież się tego spodziewałem, gdy usłyszałem te słowa, poczułem się tak, jakby mnie ktoś kopnął w brzuch. Patrzyłem na niego uważnie, szukając jakichś oznak zniesmaczenia, gdy wyznam mu prawdę.
– No tak, stary. Chyba tak.
Wpatrywał się we mnie chyba z godzinę, choć tak naprawdę było to tylko kilka sekund. Potem zrobił wydech, zdjął czapkę, zmierzwił sobie włosy i znów ją założył.
– No. – Westchnął. – Ja też.
– Co takiego?! – Mało się nie wydarłem. Obejrzałem się w stronę stojącej ledwie kilka metrów od nas Lucy. Miałem tylko nadzieję, że nie usłyszała tego, co powiedział właśnie ten jej skretyniały chłopak.
– Ja też ją kocham – powtórzył, a ja spiorunowałem go wzrokiem. – Znaczy, nie taką miłością, jaką darzę Lucy, oczywiście.
Gapiłem się na niego, zupełnie już niczego nie rozumiejąc, a on ciągnął swój wywód:
– Micky… Ona po prostu jest już teraz jedną z nas. Więc rozumiem, że coś do niej czujesz. Trudno by było nie czuć, szczególnie po tym wszystkim, co przeszła. Ale nie wydaje mi się, żebyś ją tak kochał. Nie w ten sposób w każdym razie. Myślę, że kochasz ją tak, jak kochasz Lucy i Heidi. Trochę jak siostrę czy coś. To potrzeba dbania o nie, chronienia ich, rozumiesz? Albo w każdym razie… Chodzi mi o to, że gdyby coś się ze mną stało, chciałbym, żebyś zaopiekował się Lucy. – Urwał. – Czy to, co gadam, w ogóle ma sens?
Powoli pokręciłem głową.
Znów zrobił długi wydech, potem wyprostował się trochę na krześle i spojrzał w niebo, jakby szukał odpowiednich słów. Po chwili znów na mnie patrzył.
– Czy Lucy opowiadała ci kiedyś, jak się poznaliśmy? – Spojrzał ukradkiem na Lucy, która stała właśnie przy lodówce turystycznej i gadała z dziewczynami.
– Powiedziała tylko, że pomagałeś trenować jej młodszych braci i że po śmierci jej mamy zacząłeś przychodzić, żeby pomagać u niej w domu.
Wzrok Cama znów wrócił do mnie.
– Bo jej się wydaje, że tak właśnie było… Ale tak naprawdę wpadła mi w oko od razu, gdy tylko ją zobaczyłem. Siedziała na trybunach z braćmi. I wtedy po raz pierwszy tak naprawdę ją ujrzałem. W jednej ręce miała książkę, a drugą ogarniała maluchy, które bez przerwy czegoś od niej chciały. – Cam zachichotał cicho. – Dosłownie właziły jej na głowę. Mimo to ani na chwilę nie oderwała oczu od książki. Pamiętam, że kompletnie mnie zamurowało i gapiłem się na nią chyba przez cały mecz. Przedtem mignęła mi może kilka razy w szkole i zawsze wydawała mi się dość urocza. Sam wiesz, taki typ uroczej-nieśmiałej.
Pokiwałem głową. Tak, taka właśnie była Lucy.
– Przez pierwszy tydzień słowem się do niej nie odezwałem. A potem przez kilka tygodni każdego dnia usiłowałem podejść do niej w szkole i zagadać, ale byłem kłębkiem nerwów. To było cholernie dziwne, bo przecież tak poza tym to nadal byłem tym pewnym siebie dupkiem, stosunkowo popularnym w szkole sportowcem. A jednak przy tej cichej dziewczynie z nosem w książce zupełnie zapominałem języka w gębie. Po paru tygodniach spojrzałem rano w lustro, a weź pod uwagę, że miałem wtedy z piętnaście lat, i powiedziałem do odbicia: „Dziś jest ten dzień. Dziś do niej zagadasz”. Kiedy wszedłem na boisko, byłem pewien, że będzie jak zwykle siedziała na trybunach, ale nie było ani jej, ani jej braci. Dopiero wtedy dowiedziałem się o jej mamie. O raku i o tym, że umiera. To znaczy, wtedy już umarła.
Słuchałem uważnie każdego jego słowa.
– Poszedłem więc na pogrzeb i tylko na nią patrzyłem – ciągnął Cam. – Siedziała w pierwszym rzędzie, wśród braci, a najmłodszego trzymała w ramionach. Oni płakali, ale ona nie. Trzymała ich za ręce, ocierała im łzy, ale sama nie uroniła ani jednej. Kiedy poszedłem potem do niej na stypę, jej braćmi zajmowali się akurat inni ludzie. Wtedy ją zobaczyłem. Schowała się w pralni. Stała tyłem do wszystkich i płakała. Nie zawodziła, nie szlochała, tylko cicho płakała. Pamiętam, jak podszedłem do niej, dłonie mi się pociły, cały byłem w nerwach. Czułem, jak mi krew dudni w uszach, a całe ciało drży… Podszedłem bliżej, a ona chyba mnie usłyszała, bo nagle odwróciła się, spojrzała na mnie oczami pełnymi łez, a potem po prostu się do mnie przytuliła. Przygarnąłem ją więc do siebie, ale ledwie zdołałem wydukać swoje imię. Potem przez kilka miesięcy przychodziłem do jej domu codziennie po szkole i w weekendy, kiedy tylko mogłem, byle jakoś pomóc. I choć czułem oczywiście potrzebę, by ją chronić i jej pomagać, było to coś więcej niż to. Chciałem po prostu być przy niej. Najlepiej cały czas, kurwa. I wiem, że to brzmi dość tandetnie, ale… – Urwał, bo podeszła Lucy. Siadła mu na kolanach, a on poprawił się tak, żeby było im wygodnie, dał jej buziaka w policzek i ciągnął swoją opowieść: – Po prostu było mi przy niej dobrze, rozumiesz? Chciałem być przy niej, gadać, wygłupiać się, właściwie cokolwiek. A to wszystko jeszcze zanim zaczęliśmy się obściskiwać, że już o seksie nie wspomnę. O cholernie niesamowitym seksie.
Lucy się uśmiechnęła.
– Chodzi mi tylko o to… – powiedział Cam. – O to, że o ile nie czujesz tego wszystkiego do Micky… – Lucy obróciła głowę w moją stronę niepokojąco raptownie, ale Cam poklepał ją uspokajająco po nodze. – O ile nie czujesz tego wszystkiego… Nerwów, tej potrzeby, żeby cały czas przy niej być, tęsknoty, gdy tylko znika ci z oczu… Całego zestawu… To nie jest miłość. W sensie nie taka miłość-miłość. To… – Zamyślił się i popatrzył w niebo. – To bardziej miłość typu Logan-Lucy – dodał.
Lucy uśmiechnęła się do mnie wesoło.
Milczałem.
Zszokowany.
W końcu spytałem tylko:
– Gdzieś ty się, kurwa, podziewał całe miesiące temu? Trzeba było wtedy walnąć mi to kazanie, dupku.
– Odpieprz się – powiedział Cam i wybuchnął śmiechem.
A Lucy zaczęła się wydurniać – spojrzała w dal, uniosła pięść w górę i wymachiwała nią triumfalnie, cicho śpiewając na melodię Macho Mana:
– Logan kocha Lucy.
*
Godzinę później wracałem właśnie do naszej paczki po rozmowie z DJ-em i nagle ją zobaczyłem – pierwszy raz od tamtej nocy. Tak myślałem, że może tu być, ale i tak poczułem o wiele większy ból, niż się spodziewałem. Stała z jakimiś dziewczynami niedaleko ogniska Jamesa i jego znajomych. Co było logiczne, bo przecież skończyli tę samą szkołę.
Chciałem z nią porozmawiać, może wyjaśnić, co się stało – najlepiej bez wchodzenia w szczegóły. Ruszyłem w jej stronę, ocierając spocone dłonie o dżinsy. Zacząłem strzelać sobie palcami – taki mój głupi nawyk, którego starałem się pozbyć. Właściwie to już się go pozbyłem, ale jednak wracał przy dużych nerwach. Albo przy dziewczynach. A dokładnie to przy tej jednej dziewczynie.
Gdy podszedłem bliżej, rozmowa ucichła. Alexis, jej przyjaciółka, chwyciła dwie pozostałe dziewczyny i rzuciła do nich:
– Chodźcie!
Po czym skutecznie je gdzieś odciągnęła.
I w ten sposób, po raz pierwszy od miesięcy, znaleźliśmy się sam na sam. I choć to zabrzmi cholernie głupio, zatęskniłem za nią. I piekielnie się denerwowałem. Znów otarłem dłonie o dżinsy i przesunąłem sobie baseballówkę na tył głowy, żeby mieć lepszy widok.
– Hej. – Zmusiłem się do niepewnego machnięcia do niej na powitanie, po czym schowałem ręce do kieszeni.
– Hej, Matthews. – Skinęła mi głową. Miała nieodgadnioną minę. Chyba nie była zachwycona, ale też nie była ani smutna, ani zła.
– Ja… tego… Co tam u ciebie?
Zrobiła głęboki wdech, ale nic na to nie odpowiedziała. Staliśmy tak, patrząc na siebie. Prawda jest taka, że w ciągu ostatnich dwóch miesięcy odgrywałem sobie tę chwilę w głowie mnóstwo razy i za każdym razem miałem coś do powiedzenia, jakiś rodzaj przemyślanego planu, żeby w ogóle się do mnie znów odezwała. Ale teraz – gdy wreszcie przed nią stałem – zabrakło mi słów.
Został tylko cholerny żal.
– Amanda! – Przerwał nam jakiś typek za nią. Odwróciła głowę w jego kierunku.
Spojrzałem ponad jej ramieniem w stronę faceta. Baseballówkę miał zsuniętą nisko na czoło i wpatrywał się w komórkę. Było ciemno. Nie potrafiłem dojrzeć, kto to, ani jak wygląda.
– Gotowa? Zmywamy się? – Nawet nie podniósł na nią wzroku.
Obróciła się powoli z powrotem w moją stronę, a nasze oczy się spotkały. Spojrzała na mnie spokojnie, jakby chciała się upewnić, że dobrze usłyszę jej słowa.
I usłyszałem. Głośno i wyraźnie.
– Tak, kochanie, jak dla mnie możemy już iść – powiedziała, nie odrywając ode mnie wzroku. – Nic mnie tu nie trzyma.
Cofnęła się o kilka kroków, po czym odwróciła się i poszła w jego stronę. On, wciąż wpatrując się w komórkę, otoczył ją ramieniem. Objęła go w talii, podniosła wzrok i coś do niego powiedziała. Dopiero wtedy schował komórkę do kieszeni i spojrzał na nią w dół. Przekręcił sobie czapkę tył na przód, pochylił się i ją pocałował.
A ja odwróciłem wzrok.
Bo nie mogłem tego, kurwa, znieść.
I wtedy właśnie zrozumiałem, jak to jest stracić to wszystko, czego się nawet nie miało.Jeden
Teraz
Półtora roku później
Na studiach wszystko wyglądało dokładnie tak, jak to sobie przedtem wyobrażałem. Mieszkałem w domu bractwa studenckiego, co było spoko.
Kilka miesięcy po naszym wyjeździe, Jake i Micky byli już razem. Tak oficjalnie. I cieszyłem się ich szczęściem. Zupełnie szczerze. Bo Cam miał rację. Nie kochałem jej. Nie tak, jak mi się przez jakiś czas zdawało.
Słyszałem kiedyś, jak Amanda powiedziała Micky, że też wybiera się tu na studia, ale nie mieliśmy nigdy okazji obgadać szczegółów. Co było dość beznadziejne, bo teraz szukałem jej wszędzie – na zajęciach, na terenie kampusu, w okolicznych sklepach i knajpach, w których mogła się przecież zatrudnić. I nic. Nigdzie jej nie było.
Mógłbym niby spytać Micky. Nieraz mnie już kusiło, tylko że… Gdyby Amanda chciała jej o tym powiedzieć, już dawno by to zrobiła, a ja dostałbym wpierdol. Czyli celowo jej nie powiedziała.
I tak szukałem dzień za dniem, a jej nigdzie nie było. I byłem coraz bardziej wkurzony na siebie za to, co jej zrobiłem. A ze złością radziłem sobie tak, jak potrafiłem. Mój sposób na wszystko: dziewczyny.
Baseball, imprezy, dziewczyny i seks skutecznie zajmowały mi czas. Zostawało go ledwie tyle, ile było potrzeba na naukę. Gdybym miał z czegoś zrezygnować, to pewnie z baseballu. Ale tak szczerze, to najchętniej zrezygnowałbym z tego wszystkiego, gdyby tylko to oznaczało, że mógłbym ją znów zobaczyć.Dwa
Pierwsze spotkanie
Przeszłość
Wiosną przed wyjazdem na studia
Pierwszy raz ujrzałem ją w domu Jake’a, na stypie po pogrzebie rodziny Mikayli. Dla mnie była jak światło w ciemności. Ciekawe, czy Micky myślała tak kiedyś o Jake’u.
*
– Przepraszam.
Jej głos był tak cichy, że niemal jej nie usłyszałem. Ale kiedy się obróciłem, zobaczyłem, że stoi na środku kuchni Andrewsów z talerzami w dłoniach i czeka, aż coś powiem lub zrobię.
W końcu jakiś dźwięk przedostał się przez moje gardło, ale za diabła nie pamiętam, co powiedziałem.
Pamiętam tylko ją.
Jak stała tam niepewna sytuacji. Jej przygryziona dolna warga, jej zmarszczone brwi.
Wskazała mi coś głową.
– Muszę je tam odstawić.
– Hę?
– Do zlewu. Za tobą. Muszę je tam odstawić – wyjaśniła mi powoli, jakby mówiła do dziecka.
Uniosła talerze wyżej i czekała.
Nie ruszyłem się jednak z miejsca, gapiąc się na nią bezwstydnie. Chyba nawet nie ukrywałem, że pożeram ją wzrokiem, bo gdy w końcu moje spojrzenie dotarło do jej twarzy, zobaczyłem, że się rumieni.
Ale starała się nie uśmiechnąć.
– Ruszysz się wreszcie? – syknęła.
Odpowiedziałem na to kpiącym uśmiechem i powoli przesunąłem się na bok.
Zrobiła dwa kroki do przodu i nagle się potknęła – choć naprawdę nie było na czym. Talerze runęły na ziemię i rozprysły się na kawałki. Oboje natychmiast się po nie schyliliśmy, tak szybko, że zderzyliśmy się głowami.
– Cholera – szepnęła, rozcierając sobie głowę.
– Kurwa – zakląłem, robiąc to samo.
Zacząłem zbierać potrzaskane talerze, gdy nagle zobaczyłem krew.
– Laska, ty krwawisz – powiedziałem.
Podniosła na mnie wzrok i nasze spojrzenia się spotkały.
I tak ją zapamiętałem.
Jej twarz była tak blisko mojej, że czułem jej oddech.
– Co? – Spojrzała na swoją rękę, jej źrenice rozszerzyły się i jęknęła: – O Boże!
A do tego pisk, jakby była małą dziewczynką. Zacisnęła powieki, wystawiła rękę przed siebie i wymachiwała nią tak rozpaczliwie, że krew kapała na całą podłogę.
– Nie mogę patrzeć na krew. Znaczy, mogę, ale nie chcę. Zrób z tym coś! – nawijała, zapominając o oddychaniu. – Mówię serio, wpadam w panikę na widok krwi. Zatrzymaj krwotok! O Boże! Będę wymiotować! Odsuń się! – Chciała wstać, ale zamarła i chwyciła mnie za koszulę. Nie patrząc na mnie, błagała: – Nie, nie odsuwaj się… Zrób coś z tym. Proszę! – W końcu spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach. – Chyba zemdleję. O Boże. O Boże.
– Hej. – Próbowałem ją jakoś uspokoić. – Wszystko będzie dobrze, jestem przy tobie. – Podtrzymując jej ramię, pomogłem jej wstać. Ale nie udało mi się powstrzymać chichotu.
– To nie jest śmieszne. Ostrzegam, że będę rzygać, jeśli na to spojrzę.
Nadal miała panikę wymalowaną na twarzy. Była zupełnie blada. I dopiero wtedy dotarło do mnie, że ona nie żartuje. Oraz że jest nieznośnie urocza.
– Nie patrz na rękę, skup się na mojej twarzy – poradziłem jej.
I tak zrobiła.
– Boli?
Powoli pokiwała głową, nie odrywając wzroku od moich oczu.
– Okej, to teraz spróbuję to obejrzeć, ale powiedz mi, jeśli zaboli, dobrze?
Kolejne powolne skinienie.
W końcu udało mi się oderwać wzrok od jej oczu i spojrzeć na jej palec.
– Wystarczy zwykły plaster.
Posprzątałem bałagan z podłogi, a ranną zaprowadziłem do łazienki, bo tam znajdowała się apteczka. Kazałem jej usiąść na blacie.
Gdy już przykleiłem jej plaster, znów na nią spojrzałem.
– W porządku?
Pokiwała głową, przygryzając wargę.
– Dzięki – wybąkała cicho. – Kim ty w ogóle jesteś? Lekarzem czy coś? – Uśmiechnęła się szeroko, machając przy tym nogami.
– Czy coś.
– W każdym razie wielkie dzięki. I przepraszam, że tak spanikowałam na tę całą krew. Po prostu… hmm… nie przepadam za jej widokiem. – Skrzywiła się i zrobiła zdegustowaną minę.
Wpatrywałem się w nią, w te jej wielkie, błękitne oczy. Jej jasnobrązowe włosy były rozpuszczone. To był jedyny raz, kiedy je takie widziałem.
I nagle doznałem olśnienia. Że ta dziewczyna nie jest zwyczajnie urocza. Jest po prostu zajebista.
Znów przygryzła wargę, a ja nie mogłem oderwać od niej oczu. Chciałem ją pocałować. Chciałem, żeby moje usta dotknęły jej. I to bardzo. Z jakiegoś powodu ubzdurało mi się, że mogę zrobić to, co zrobiłem zaraz potem – pewnie dlatego, że byłem przecież Boskim Loganem Matthewsem, szkolnym półbogiem, i leciały na mnie wszystkie laski z okolicy.
Pochyliłem się więc, żeby ją pocałować. Zdążyłem jeszcze zobaczyć, że jej oczy rozszerzają się w lekkiej panice, nim nasze usta się spotkały, a jej kolano wbiło mi się bezlitośnie w jaja. Zwinąłem się z bólu, z trudem łapiąc oddech.
Chwyciłem się rozpaczliwie za obity interes, żeby jakoś uśmierzyć ból. Nadal nie mogłem normalnie oddychać, ale bardzo starałem się przynajmniej nie upaść na podłogę i nie popłakać. Zeskoczyła z blatu i pochyliła się, żeby mi spojrzeć w oczy.
– Po pierwsze, nawet cię nie znam. Po drugie, jesteśmy na stypie. Po trzecie, skończony dupek z ciebie – powiedziała.
Palcem pchnęła mnie w czoło tak mocno, że zatoczyłem się do tyłu.
Otworzyła drzwi łazienki i zatrzasnęła je za sobą. Gdy tylko upewniłem się, że są zamknięte, padłem na podłogę i zacząłem się na niej kołysać jak dziecko. Ból był cholernie nieznośny.
*
Udało mi się wreszcie wrócić na patio do reszty, gdy nagle usłyszałem jej głos:
– Cześć, Mikayla. Przyjmij moje kondolencje. – Nerwowy śmiech. – Kurczę, jak to sztywno brzmi. Ale przecież wiesz, co chcę powiedzieć, prawda?
Micky się roześmiała.
– Cześć, Amanda, co tam u ciebie?
Amanda.
Przestałem w ogóle słuchać, o czym mówi reszta, i tylko się na nią gapiłem. Nie była seksowną dziewczyną. Nie z tych ewidentnie seksownych. To było coś więcej. Coś o wiele więcej.
*
Gdy tylko wyszła, wiedziałem, że muszę ją znaleźć.
Wypadłem przed dom. Stała na chodniku, wciskając pilota, który właśnie otwierał jakąś gównianą czerwoną hondę civic.
Pognałem za nią jak szalony.
– Amanda! – ryknąłem.
Obróciła się i zamarła.
Zatrzymałem się ledwie kilka centymetrów od niej, byłem zasapany od biegu.
– Muszę mieć twój numer – powiedziałem.
– Słucham? – Parsknęła śmiechem.
– Daj mi swój numer, bo muszę zabrać cię na randkę. – Próbowałem zastosować mój podobno olśniewający uśmiech.
– Hm… Nie. – Odwróciła się, żeby otworzyć samochód.
– Co? – wybąkałem, a w moim głosie chyba słychać było zdumienie.
– Nie – powtórzyła.
– Dlaczego nie? – Teraz to już się wkurzyłem. – Przecież proszę tylko o numer telefonu.
Odwróciła się znów w moją stronę i fuknęła wściekle:
– Nie, dupku. – Przewróciła oczami. – Nie prosiłeś o numer. Ty go zażądałeś. – Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów. – Kim ty w ogóle jesteś?
– Nazywam się Logan Matthews. – Wyciągnąłem rękę, żeby uścisnąć jej dłoń.
Spojrzała na nią, pokręciła głową, prychnęła, a potem znów popatrzyła mi w twarz.
– Tym bardziej nie.
– Co? Dlaczego nie? Daj mi choć jeden dobry powód – wycedziłem. Nie wiedziałem w sumie, dlaczego tak mnie to wkurzyło, że ona mnie nie chce. Ale prawda była taka, że byłem wściekły i czułem, że muszę wygrać tę sprzeczkę czy co to w ogóle, kurwa, było.
– Bo nie.
– To żaden powód.
– Bo mam chłopaka.
– Nie, nie masz. – Pokręciłem głową i skrzyżowałem ręce na piersi.
– Bo jesteś dupkiem.
– Prawda, ale to nadal żaden powód.
– Bo wolę dziewczyny.
Otaksowałem ją spojrzeniem i oblizałem wargę.
– Jak dla mnie bomba.
Zrobiła głęboki wdech i westchnęła głośno.
– Niech ci będzie. – Wystawiła rękę, więc podałem jej komórkę.
Na mojej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech, bo właśnie, kurwa, wygrałem i już się nie mogłem doczekać, aż mi za to zapłaci. Oddała mi komórkę i wskoczyła do swojego samochodu. Patrzyłem chwilę, jak odjeżdża.
Amanda.
Gdy zniknęła, spojrzałem na telefon. Zobaczyłem otworzoną apkę do robienia notatek.
„Możesz pomarzyć, dupku. Znajdź sobie jakąś inną frajerkę do zaliczenia home runu”.Trzy
Teraz
Do pierwszego meczu w tym sezonie zostały nam już tylko trzy tygodnie, próbowałem więc nadrobić naukę, zanim baseball zajmie mi cały czas wolny. Baseball – to nie dla mnie. Wcale nie byłem najlepszym łapaczem w grupie. Zdecydowanie nie będę w wyjściowym składzie. W drużynie znalazłem się tylko dlatego, że kumpluję się z Jakiem i od trzech lat gramy razem. Trenerom się wydaje, że mamy jakąś specjalną więź na boisku czy inne gówno – coś w rodzaju tajemniczej komunikacji. Prawda jest natomiast taka, że Jake Andrews jest tak zajebisty, że mógłby rzucać piłkę do ściany i nadal byłby genialnym miotaczem. Zostałem w drużynie, bo gra pozwalała mi nie myśleć przez chwilę o innych sprawach. Przede wszystkim mobilizowała mnie do dbania o kondycję. Baseball na pewno nie był moją pasją, a już tym bardziej nie wiązałem z nim swojej przyszłości.
*
Właśnie wychodziłem z biblioteki, gdy zobaczyłem Micky, Lucy i tę trzecią dziewczynę. Spojrzałem jeszcze raz, bo to przecież niemożliwe…
– Lucy! Micky!
Ktoś syknął na mnie, żebym się zamknął.
Miałem to gdzieś.
Lucy i Micky od razu się odwróciły.
I ona też.
Amanda.
Jasna cholera.
Gdy ruszyłem w ich stronę, nogi miałem jak z waty.
Nie mogłem oderwać wzroku od Amandy. Wyglądała niby tak samo, a jednak inaczej. Sam nie wiem. Na mój widok zrobiła wielkie oczy, po czym szybko spuściła wzrok. Podszedłem do dziewczyn i dopiero wtedy rzuciłem na powitanie:
– Hej.
Powiedziałem to do nich wszystkich, ale nadal nie potrafiłem oderwać oczu od Amandy.
– Logan. – Micky parsknęła śmiechem i pstryknęła mi palcami przed nosem. To wyrwało mnie z transu. Gdy w końcu udało mi się oderwać wzrok od Amandy i spojrzeć na Micky, ujrzałem jej drwiący uśmiech.
Lucy zaczęła chichotać.
– Co robisz? – spytała, usiłując powstrzymać równie kpiący uśmieszek. Spojrzałem natychmiast na Amandę, ale ona wciąż wpatrywała się w podłogę. Bawiła się paskami od plecaka.
– Nic, miałem jakieś pierdoły do załatwienia, i tyle. A co wy porabiacie, ślicznotki?
Dopiero kiedy Micky parsknęła śmiechem i znów zamachała mi rękoma przed oczami, dotarło do mnie, że gapię się na Amandę. Odepchnąłem jej dłonie i spojrzałem na nią ze złością. Przestała chichotać, za to uśmiechnęła się i trąciła Amandę łokciem.
– Amando – powiedziała, a ona w końcu podniosła wzrok. – Znasz może Logana? – ciągnęła z uśmiechem od ucha do ucha.
Dłonie zaczęły mi się pocić, odruchowo znów strzelałem sobie każdym palcem po kolei. W uszach dudniło tętno. Kątem oka zarejestrowałem zdezorientowane spojrzenie Lucy, ale i tak nie potrafiłem oderwać wzroku od Amandy. Schowałem dłonie do kieszeni, czekając na jej reakcję. Przecież coś musi powiedzieć. Cokolwiek. Chociaż tyle, że mnie pamięta. Ale kiedy w końcu podniosła wzrok, nic takiego nie usłyszałem.
– Nie. Nie miałam przyjemności. – Udała, że spogląda na zegarek. – Muszę już lecieć. Chłopak miał po mnie przyjechać, a wiem, że się dziś spieszy. Na razie, dziewczyny – powiedziała szybko i odeszła.
– Nie zapomnij, że we wtorek mamy klub książki! – zawołała za nią Lucy.
Amanda tylko uniosła dłoń na znak, że ją słyszała.
Zrobiłem wydech. Nawet nie miałem świadomości, że wstrzymywałem oddech.
Lucy wzięła mnie pod ramię i ruszyliśmy w stronę parkingu.
– Logan, tylko mi nie mów, że z nią też spałeś. To dobra dziewczyna – zaczęła marudzić.
– Co?! Nie. Nie spałem z nią. Przysięgam.
– To dobrze. – Zachichotała.
Otoczyłem je obie ramionami.
– To na czym polega ten wasz klub książki? Siedzicie razem, czytacie nieprzyzwoite książki i wachlujecie sobie nawzajem waginy? Bo jak tak, to wchodzę w to!
– Logan! – warknęła na mnie Lucy, a Micky w tej samej chwili walnęła mnie w brzuch.
Wsiadły do samochodu Micky i odjechały.
Rozejrzałem się za moim autem. Przypomniałem sobie, że zaparkowałem je przecież po drugiej stronie parkingu. Ruszyłem więc w tamtą stronę i wtedy ujrzałem Amandę. Siedziała na przystanku autobusowym i rozmawiała przez telefon. Zacząłem się zastanawiać, czy powinienem podejść i spróbować zagadać, czy raczej zostawić ją w spokoju.
Na dźwięk moich kroków podniosła wzrok, ale gdy zobaczyła, że to ja, zrzedła jej mina.
– Muszę kończyć, Lexi. Zadzwonię później… No… Tego… Pa, pa.
Spojrzała na mnie, unosząc brwi.
– Hej. – Pytającym gestem wskazałem miejsce obok niej na ławce.
Przygryzła wargę i odwróciła wzrok.
– To wolny kraj, Matthews. Możesz robić, co chcesz.
Wkurzyło mnie to, że mówi do mnie po nazwisku. Jakby nawet nie pamiętała mojego imienia. Albo jakby zupełnie jej nie zależało.
– A więc jednak mnie pamiętasz? Nie to powiedziałaś do…
– Chyba sobie żartujesz! – Odwróciła się natychmiast w moją stronę. – To przecież nie ja… – Urwała nagle, przymknęła oczy i zmusiła się do wyrównania oddechu.
Patrzyłem na nią zdezorientowany.
– Wiesz co, Matthews? Po prostu zostaw mnie w spokoju, dobra? Nikt nie musi wiedzieć, że byliśmy razem… czy cokolwiek to było. Po prostu zostaw mnie w spokoju. Proszę cię. – Ponownie spuściła wzrok i wbiła go w swoje dżinsy.
Nie wiedziałem, co na to powiedzieć. Otworzyłem usta, ale zabrakło mi słów. Wyciągnąłem rękę, żeby ująć jej dłoń, ale wyrwała mi się.
– Amanda. – Westchnąłem. – Przepraszam – wyszeptałem szczerze.
Całe jej ciało się spięło, nim na mnie znów spojrzała.
– Za późno, Logan. – Powoli pokręciła głową. – Za późno, kurwa.
Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, podjechał samochód, a ona natychmiast zerwała się z ławki i zarzuciła plecak na ramię.
– Powinnam pewnie powiedzieć, że miło cię było znów zobaczyć, Matthews, tylko że zdecydowanie nie było miło.
Milczałem, gdy wsiadała do tego samego gównianego jeepa, którego znałem już z jej zakończenia szkoły.
Siedziałem i patrzyłem, jak odjeżdża.
Znowu.Cztery
Pomoc
Przeszłość
Początek lata przed studiami
Minął tydzień, odkąd poznałem ją u Jake’a w domu, ale wciąż nie mogłem przestać o niej myśleć. Zupełnie zapomniałem, że przecież chodziła do szkoły z Micky, więc nie spodziewałem się jej na zakończeniu roku. Cholernie się ucieszyłem na jej widok.
*
Stała na chodniku po drugiej stronie i rozmawiała z jakąś dziewczyną. Obie były już ubrane w togi na zakończenie szkoły. Przeszedłem przez ulicę i stanąłem za nią. Na mój widok jej przyjaciółka urwała w pół zdania.
– Co jest? – spytała ją Amanda.
– No, no – powiedziałem. – Założę się, że kogo jak kogo, ale mnie się tu dziś nie spodziewałaś.
Powoli odwróciła głowę i zmroziła mnie spojrzeniem.
– Czego chcesz, Matthews?
Zachichotałem.
Powieka jej drgnęła.
Co jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło.
– Naprawdę nie wiem, czemu się na mnie gniewasz – powiedziałem, usiłując ukryć rozbawienie. – Chciałem ci tylko zadać proste pytanie. To nic złego. – Wzruszyłem ramionami i schowałem ręce do kieszeni.
Uniosła brwi wyczekująco.
Więc powiedziałem:
– Twój numer? Tym razem na serio.
– Nie. Znowu. Tym razem na serio.
To, że mnie nie chciała, sprawiało tylko, że pragnąłem jej jeszcze bardziej. Kiedy właśnie miałem jej powiedzieć, że nie przyjmuję odmowy, podjechał nagle ten gówniany, stary jeep. Chłopak za kierownicą odsunął w nim dach, z tyłu siedziały jeszcze dwie osoby. Wszyscy w togach.
– Hej. – Ucieszyła się na ich widok koleżanka Amandy.
Kierowca skinął jej głową, po czym mnie zauważył. Zmrużył oczy. Nic nie powiedział, ale popatrzył na mnie wrogo.
Odpowiedziałem mu tym samym.
– Zadzwonię potem – rzuciła Amanda do koleżanki.
Uściskała ją pospiesznie, minęła mnie i wskoczyła na miejsce pasażera. Patrzyłem za nią, gdy odjeżdżali. Nawet się nie obróciła.
– Znaczy, chcesz jej numer, tak? – spytała nagle jej koleżanka.
Odwróciłem się w jej stronę i odruchowo potarłem szczękę dłonią. Zdezorientowany zlustrowałem ją od stóp do głów.
– A co? – bąknąłem. – Dasz mi go?
– Jestem Alexis, tak na marginesie. I tak, dam. – Wyciągnęła dłoń, więc podałem jej moją komórkę.
– A jej chłopak? – Wskazałem głową miejsce, z którego przed chwilą odjechał samochód.
Podniosła na mnie wzrok w połowie wpisywania numeru.
– To nie był jej chłopak.
Oddała mi komórkę, a ja tym razem upewniłem się, że wpisała numer i mnie nie nabiera tak jak poprzednim razem Amanda.
Podziękowałem jej i ruszyłem do swojego samochodu. Gdy tylko wsiadłem, wyciągnąłem komórkę i wysłałem esemes.
Logan: À propos tej kolacji na naszej pierwszej randce: jakieś życzenia?
Amanda: Zabiję Alexis.