Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wieczory czwartkowe opowiadania o cudach przyrody i znakomitrzych odkryciach naukowych, młodocianemu wiekowi poświęcone - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wieczory czwartkowe opowiadania o cudach przyrody i znakomitrzych odkryciach naukowych, młodocianemu wiekowi poświęcone - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 396 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

opo­wia­da­nia o cu­dach przy­ro­dy i zna­ko­mit­szych od­kry­ciach na­uko­wych, mło­do­cia­ne­mu wie­ko­wi po­świe­co­ne przez sta­re­go przy­ja­cie­la dzie­ci.

WAR­SZA­WA.

Na­kład Ge­be­th­ne­ra i Wolf­fa.

Äîçâîëåíî Öåíçó­ðîþ.

Âàðøàâà 10 Íîÿáðÿ 1870 ã.

W Dru­kar­ni J. Ungra, przy uli­cy No­wo­lip­ki Nr 2406 (nowy 3).

WIE­CZÓR PIERW­SZY.

Para,–Ba­ro­metr.–Cięż­kość po­wie­trza.

Było to w je­sie­ni. W po­ko­ju wcze­śnie się ściem­ni­ło. Za­pa­lo­no lam­py; na ko­min­ku ogień pło­nął. Przy ko­min­ku, na du­żym fo­te­lu sie­dział go­spo­darz domu. Mło­dy jesz­cze, lecz cięż­kiem do­tknię­ty ka­lec­twem, nig­dy on fo­te­la tego nie opusz­czał. Miał obie nogi spa­ra­li­żo­wa­ne – A jed­nak hu­mor jego nic na­tem nie cier­piał. Za­wsze był we­sół i oży­wio­ny. Nie nu­dził się nig­dy, cho­ciaż miesz­kał sa­mot­nie, bo lu­bił nie­zmier­nie książ­ki i miał ich za­wsze za­pas spo­ry. Miał też licz­nych przy­ja­ciół, któ­rzy go od­wie­dza­li, ale naj­mil­sze­mi go­ść­mi dla nie­go, były dzie­ci jego sio­stry.

Tro­je ich było. Zyg­muś naj­star­szy miał lat dwa­na­ście, Ja­dwi­sia dzie­sięć skoń­czy­ła, a naj­młod­szy Ka­zio, ósmy rok za­czął do­pie­ro..

Wie­czo­ry czwart­ko­we.

Dzie­ci tak­że ko­cha­ły ser­decz­nie wu­jasz­ka, i co czwart­ku, bo to był dzień re­kre­acyi, cały wie­czór spę­dza­ły u nie­go. Dnia tego za­wsze wy­glą­da­ły nie­cier­pli­wie, bo u wu­jasz­ka ba­wi­ły się wy­bor­nie. Moż­na tam było bie­gać, ha­ła­so­wać ile się po­do­ba­ło, wu­jasz­ka to wszyst­ko ba­wi­ło; śmiał się waz z nie­mi, a cho­ciaż sam ru­szyć się nic mógł, czę­sto im do pu­sto­ty kon­cep­tów pod­da­wał.

Trze­ba i to do­dać, że dzie­ci nig­dy nie prze­bie­ra­ły mia­ry, i po­bie­gaw­szy, po­swa­wo­liw­szy tro­che, za­sia­da­ły przy fo­te­lu wu­jasz­ka. On lu­bił nie­zmier­nie z nie­mi roz­ma­wiać i za­wsze miał im coś cie­ka­we­go do opo­wie­dze­nia.

Oto dziś wła­śnie był czwar­tek i gwar i ruch po­wstał w miesz­ka­niu wu­jasz­ka, bo dzie­ci już przy­by­ły i roz­go­ści­ły się na­tych­miast jak w domu. U wu­jasz­ka wszyst­ko było na ich roz­ka­zy. Pa­pier, ołów­ki, no­życz­ki. On był pew­ny, że dzie­ci nic nie po­psu­ją-, nic po­trzeb­ne­go nie ru­sza „ więc swo­bo­da była zu­peł­na.

Wu­ja­szek odło­żył książ­kę, któ­rą czy­tał przed ich przy­by­ciem, z upodo­ba­niem pa­trzył na swo­ich ma­łych przy­ja­ciół, a że na wszyst­ko bacz­na zwa­cał uwa­gę, spo­strzegł, że Ka­zio co chwi­la zbli­ża się do sa­mo­wa­ra, któ­ry wła­śnie słu­żą­cy po­sta­wił na sto­le.

Wu­ja­szek. Ka­ziu, nie stój przy sa­mo­wa­rze; mo­żesz się opa­rzyć.,

Ka­zio. O nie wu­jasz­ku, ja się nie opa­rzę, będę bar­dzo ostroż­ny.

Wu­ja­szek. Ale coż ty tam ro­bisz? czy nie mo­żesz so­bie obrać in­ne­go miej­sca do za­ba­wy?

Ka­zio. Kie­dy bo wi­dzi wu­ja­szek, w in­nem miej­scu nie­ma pary.

Wu­ja­szek. A cóż ty masz z para do czy­nie­nia? Ka­zio. Mój wu­jasz­ku, ja­bym tak rad wie­dzieć ja­kim to spo­so­bem para może wozy po­su­wać. Niech tyl­ko wu­ja­szek zo­ba­czy; zro­bi­łem so­bie ma­lut­ki wó­ze­czek z pa­pie­ru, po­sta­wi­łem go na sa­mo­wa­rze tam gdzie naj-wię­cęj pary. Taki le­ciu­tecz­ki mój wó­ze­czek, pary tak dużo, my­śla­łem że od razu po­le­ci; ale gdzie tam, ani się po­ru­szył. O, wi­dzi wu­ja­szek, zmokł i prze­wó­cił się. Nie, już ja nie­wiem co tu ro­bić.

Ja­dwi­sia. Bo może to pa­pier był za­nad­to cien­ki. Po­cze­kaj, ja mam kar­ty, spró­buj jesz­cze z kart, zrób wó­ze­czek, może już po­le­ci.

Zyg­muś. Co też wam w gło­wie. Wara się zda­je że to tak ła­two: wy­strzydz wó­zek, po­sta­wić na pa­rze i za­raz po­le­ci. To zu­peł­nie in­a­czej się urzą­dza. Do tego sa osob­ne ma­chi­ny.

Ka­zio. A jak­że to się urzą­dza? Mój Zyg­mu­siu, że­byś ty mi po­wie­dział.

Zyg­muś. Czyż­byś ty po­tra­fił to zro­bić? Je­cha­łeś prze­cież ko­le­ją, i wi­dzia­łeś lo­ko­mo­ty­wę; zrób­że taką.

Ja­dwi­sia. I cóż tam nad­zwy­czaj­ne­go. Wóz, jak każ­dy wóz, tyl­ko że na sze­ściu ko­łach. To tyl­ko sztu­ka jak on się po­su­wa.

Zyg­muś. Aha! to wła­śnie cała sztu­ka.

Wu­ja­szek

prze­my­słu

Ka­zio

ro­zu­miem

Ja­dwi­sia. O! ten Zyg­muś od kie­dy za­czął się uczyć ułam­ków, to już my­śli, że wszyst­kie ro­zu­my po­jadł. Po­cze­kaj, nie­chno my się na­uczy­my ro­bić lo­ko­mo­ty­wy, to prze­cież coś wię­cej jak ułam­ki.

Wu­ja­szek. Ja wca­le nie obie­cu­ję was tego na­uczyć. Za po­mo­cą sa­mo­wa­ra nie zro­bi­cie jesz­cze lo­ko­mo­ty­wy.

Ka­zio. A może wu­jasz­ku; ma­lut­ka mo­że­by się uda­ło. Zyg­muś. Co temu mal­co­wi w gło­wie. Ko­zio. Zo­ba­czy­my, zo­ba­czy­my. Niech ja się tyl­ko do­wiem jak to się robi.

Wu­ja­szek. Oto już her­ba­ta na sto­le. Za­siądz­myż do niej żwa­wo, a po her­ba­cie za­czy­nam opo­wia­da­nie.

Fo­tel wu­jasz­ka za­to­czo­no do sto­łu, a dzie­ci uszczę­śli­wio­ne, przez cały czas roz­ma­wia­ły tyl­ko o pa­rze i o przy­rze­czo­nem opo­wia­da­niu. Ka­zio tak się spie­szył ze swo­ja her­ba­ta że się o ma­lo­nie spa­rzył. Skoń­czy­li na­ko­niec. Wu­jasz­ka z fo­te­lem zno­wu za­to­czo­no do ko­min­ka, dzie­ci bli­ziu­teń­ko za­sia­dły i z na­tę­żo­ną uwa­gą słu­cha­ły.

Wu­ja­szek. Wie­cież wy moje dzie­ci co to jest para?

Ka­zio. O! ja wiem wu­jasz­ku. To jest woda, taż sama co się go­tu­je. Jak się ogrze­je, to się z niej robi para i wy­la­tu­je w po­wie­trze.

Ja­dwi­da. Ja nie­raz rękę trzy­ma­łam w pa­rze. Taka po­tem była mo­kra, jak gdy­bym ją w wodę wło­ży­ła.

Zyg­muś. Mój Boże, któż­by już o tem nie­wie­dział?

Wu­ja­szek Wi­dzi­cie; wam to się zda­je taką pro­stą rze­czą. A jed­nak, bar­dzo nie­daw­no do­pie­ro się lu­dzie o tem prze­ko­na­li, że para jest tą samą wodą i zno­wu w wodę się za­mie­nia jak osty­gnie. Daw­niej, wszy­scy ucze­ni na­wet my­śle­li, że woda wzą­ca za­mie­nia się w po­wie­trze i dla tego z po­wie­trzem się łą­czy.

Ka­zio. Ucze­ni? O! to już ja tro­chę wię­cej wiem od tych uczo­nych.

Wu­ja­szek. To praw­da. Ale nie trze­ba być zno­wu zby­tecz­nie za­ro­zu­mia­łym. Wie­cie tak­że o tem, że i inno cia­ła po­dob­nie jak woda mogą się w parę za­mie­nić.

Ja­dwi­sia. Cia­ła? Al­boż woda ma cia­ło wu­jasz­ku?

Wu­ja­szek. W na­uce moje dzie­ci, wszyst­ko co tyl­ko jest na świe­cie, każ­da rzecz, naj­więk­sza i naj­drob­niej­sza, na­zy­wa się cia­łem. Zie­mia na­sza jest cia­łem i z ciał róż­nych się skła­da. Kro­pel­ka mgły jest tak­że cia­łem, bo i ona ma swo­je miej­sce ma­lut­kie na świe­cie. Nie po­trze­bu­ję wam mó­wić, że cia­ła są bar­dzo roz­ma­ite, bo wy do­brze wie­cie o tem, jak trud­no jest zna­leźć dwie rze­czy zu­peł­nie do sie­bie po­dob­ne. Są jed­nak mię­dzy nie­mi pew­ne po­do­bień­stwa. Na­przy­kład mię­dzy drze­wem i że­la­zem, jest ogrom­na róż­ni­ca; ale drze­wo rów­nie jak że­la­zo moż­na dzie­lić na ka­wał­ki, a tym ka­wał­kom nadać jaką chce­my po­stać, więc drze­wo, że­la­zo, ka­mie­nie, są to cia­ła sta­ie, Z wodą wca­le co in­ne­go. Mu­sisz ją wlać w becz­kę lub w ka­raf­kę żeby się utrzy­ma­ła; kształ­tu nie­ma żad­ne­go, za­wsze się tyl­ko roz­pły­wa.

Zyg­muś. O prze­pra­szam wu­jasz­ka. Jak woda za­mar­z­nie, to moż­na ja tak­że rą­bać na ka­wał­ki i bę­dzie mia­ła kształ­ty roz­ma­ite.

Wu­ja­szek. Bo wten­czas kie­dy za­mar­z­nie, sta­je się już cia­łem sta­łem.

Ja­dwi­sia. A kie­dy jest zwy­czaj­ną woda, to jak się na­zy­wa?

Wu­ja­szek. Cia­łem płyn­nem. Wi­dzi­cie wice że jed­no i to samo cia­ło, może się za­mie­nić ze sta­łe­go w płyn­ne a z płyn­ne­go w sta­łe. Nie do­syć na­tem, bo ono jesz­cze i trze­cia po­stać może przy­brać. Woda na­przy­kład może się za­mie­nić w parę.

Ka­zio. Ale woda i para to wszyst­ko jed­no. Wu­ja­szek. I lód tak­że. A prze­cież wi­dzisz do­brze, że lód mo­żesz rą­bać na ka­wał­ki, a wodę mu­sisz w becz­ce trzy­mać. Z para to jesz­cze trud­niej­sza spra­wa; nie utrzy­mał­byś jej w żad­nem na­czy­niu. Czyż nie­wi­dzie­li­ście jak się woda go­tu­je av garn­ku? Para cią­gle wy­la­tu­je w po­wie­trze i żeby gar­nek dłu­żej na ogniu po­trzy­mać, toby i kro­pli wody w nim nie zo­sta­ło; bo woda ogrza­na, za­mie­nia się w cia­ło lot­ne, to jest w parę.

Ja­dwi­sia. Lot­ne, dla tego że leci; nie­praw­daż wu­jasz­ku?

Wu­ja­szek. Tak. Cia­ła lot­ne roz­pra­sza­ją się na wszyst­kie stro­ny; nie dość jest trzy­mać je w na­czy­niach tak jak pły­ny, trze­ba jesz­cze te na­czy­nia do­brze za­my­kać, bo in­a­czej uciek­ną, nikt ich nie do­go­ni. Otóż to się na­zy­wa tro­ja­kie sku­pie­nie ciał. Wi­dzi­cie że jed­no i toż:

samo cia­ło przy­bie­ra po­sta­cie roz­ma­ite, może być sta­łem, płyn­nem i lot­nem.

Ja­dwi­sia. A, to praw­da. I lód jest wodą, i woda jest woda i para jest woda.

Wu­ja­szek. Tak, za­wsze ta samą… wodą. Ale cze­muż in­a­czej wy­glą­da kie­dy jest lo­dem, a in­a­czej kie­dy jest wodą… lub parą? Aże­by to wy­tłu­ma­czyć, ucze­ni po­wia­da­ją, że żad­ne cia­ło nie jest jed­no­li­ta bry­la, ale każ­de skła­da się z ma­lut­kich czą­ste­czek. Weź­my na­przy­kład ka­wał cu­kru. Ten ka­wał moż­na po­dzie­lić na mnó­stwo mniej­szych ka­wa­łecz­ków, a każ­dy ka­wa­łe­czek utłuc na pro­szek. Z tego prosz­ku na­ko­niec od­dzie­la­ją się tak drob­ne pył­ki, że ich oko doj­rzeć nie może. Otóż to każ­de cia­ło skła­da się z ta­kich pył­ków nie­doj­rza­nych. Czy to więc lód, czy woda, czy para, czą­stecz­ki po­zo­sta­ją te same, a tyl­ko in­a­czej są sku­pio­ne. W lo­dzie przy­le­ga­ją szczel­nie jed­ne do dru­gich i trzy­ma­ją się z sobą moc­no. W wo­dzie sła­biej da­le­ko są złą­czo­ne i dla tego woda tak ła­two prze­le­wać się daje i roz­dzie­lać, a w pa­rze czą­stecz­ki te zu­peł­nie od­sta­ją, od sie­bie i roz­pra­sza­ją się na wszyst­kie stro­ny. Pra­wie każ­de cia­ło moż­na­by za­mie­nić z sta­łe­go w płyn­ne, a z płyn­ne­go w lot­ne. Uży­wa­ją, też lu­dzie do tego róż­nych sztucz­nych spo­so­bów. Me­ta­le na­wet to­pia, za­mie­nia­jąc je w pły­ny.

Zyg­muś. Wu­jasz­ku, czy z tych me­ta­li roz­to­pio­nych i para zro­bić się może, tak zu­peł­nie jak z wody?

Wu­ja­szek. Cze­muż nie. Tyl­ko że na to po­trze­ba wiel­kie­go go­rą­ca. U nas w kuch­ni, nie sto­pi­ło­by się ani zło­to ani sre­bro, a tem bar­dziej pary by­śmy z nich otrzy­mać nie mo­gli.

Ja­dwi­sia. Al­boż to moż­na zro­bić więk­sze go­rą­co jak to co jest u nas w kuch­ni?

Wu­ja­szek. Wi­dzisz prze­cież że słu­żą­ca naj­spo­koj­niej rzu­ca że­la­zo w naj­więk­szy żar, bo wie do­brze że się nie sto­pi i nie ulot­ni, tyl­ko się roz­grze­je.

Ja­dwi­sia. A cóż to się robi wu­jasz­ku aże­by że­la­zo mo­gło się roz­to­pić?

Wu­ja­szek. Po­wo­li, nie wszyst­koż od razu moż­na wy­tłu­ma­czyć. Po­źniej kie­dyś do­wiesz się i o tem. Te­raz po­wiem wam jesz­cze, jaki to wpływ ma cie­pło na wszyst­kie cia­ła w ogól­no­ści. Wie­cie do­brze że la­tem, da­le­ko trud­niej wcią­gnąć rę­ka­wicz­ki ani­że­li zimą. A dla cze­go? Bo la­tem ręka jest więk­sza, roz­sze­rza się od cie­pła. Wszyst­kie cia­ła mają te wła­sność. Szta­ba że­la­zna roz­cią­ga się na ogniu, woda wy­bie­ga z garn­ka, cho­ciaż przed­tem wy­bor­nie się w nim mie­ści­ła. W naj­wyż­szym stop­niu po­sia­da­ją tę wła­sność cia­ła lot­ne. Woda kie­dy się za­mie­ni w parę, to się roz­sze­rza tak ogrom­nie, że z jed­nej kwar­ty wody bę­dzie ty­siąc kil­ka­set kwart pary. Nie wiel­kie­go na to ro­zu­mu po­trze­ba aże­by po­jąć, że kil­ka­set kwart pary, nie może się po­mie­ścić w tem sa­mem na­czy­niu, gdzie się kwar­ta wody mie­ści­ła. Nie­praw­daż? Je­że­li po­sta­wi­my wodę na ogniu w na­czy­niu otwar­tem, to wszyst­ka w po­wie­trze ule­ci; ale spro­bój­myż za­mknąć na­czy­nie. O! ta wła­sność roz­sze­rza­nia się, któ­rą na­zy­wa­ją siłą pręż­no­ści, tak jest wiel­ką, że słusz­nie siłą się na­zy­wa. Je­śli para nie znaj­dzie w na­czy­niu żad­ne­go otwo­ru, któ­rym­by wyjść mo­gła, roz­są­dzi je nie­za­wod­nie, choć­by było naj­moc­niej­sze.

Zyg­muś. Ach wu­jasz­ku! I po­my­śleć że to wszyst­ko ro­bią, te ma­lut­kie, drob­niut­kie pył­ki kie­dy im przyj­dzie chęt­ka od­ska­ki­wać od sie­bie.

Wu­ja­szek, A jed­nak tak jest. Kie­dy znów sku­pia się i ści­sną, mię­dzy sobą, to ich roz­dzie­lić nie­po­dob­na. Że­la­zo ogrzać trze­ba żeby osła­bić spój­ność jego czą­ste­czek i po­dzie­lić je na ka­wał­ki. Ale nie myśl żeby to jak ty po­wia­dasz od chęt­ki za­le­ża­ło. Bóg nadał tym pył­kom pra­wa, od któ­rych one od­stą­pić nie mogą. Raz zba­daw­szy ta­kie pra­wo, czło­wiek pa­nu­je nad nie­mi, po­słu­gu­je się ich siłą. Bo Bóg da­jąc siły pył­kom, dał czło­wie­ko­wi ro­zum i wole, po­zwo­lił mu wła­snem usi­ło­wa­niem zba­dać i przy­własz­czyć so­bie te siły.

Ja­dwi­sia. O mój wu­jasz­ku! do­praw­dy, żeby to me wu­ja­szek mó­wił, nig­dy­bym, nig­dy nie uwie­rzy­ła, że te py­łecz­ki drob­niuch­ne ta­kie dziw­ne rze­czy wy­ra­bia­ją.

Ka­zio. To Wi­sła na­przy­kład tak so­bie pły­nie, dla tego że jej pył­ki nie do­brze do sie­bie przy­sta­ją. Bo Wi­sła cała, zło­żo­na jest z drob­niu­te­niecz­kich py­łecz­ków. Nie­praw­daż wu­jasz­ku?

Wu­ja­szek. Te pył­ki moje dzie­ci skła­da­ją świa­ty, któ­rych ogro­mu wzrok nasz ob­jąć nie może. Ale za­ra­zem każ­dy z tych pył­ków jest świa­tem ma­łym, któ­re­go znów doj­rzeć nie mo­że­my. Mi­kro­sko­py dziw­ne tam od­kry­wa­ją rze­czy. Do­strze­ga­ją mil­jo­ny istot ży­ją­cych, cał­kiem nie­wi­dzial­nych dla oka na­sze­go, tak jak te­le­sko­py w prze­strze­niach nie­bie­skich sie­dzą nie­zmier­ne ogro­my i ob­sza­ry. Więc czło­wiek zdu­mio­ny, sam już nie wie co jest więk­szym cu­dem, czy te ogrom­ne świa­ty, czy te pył­ki nie­doj­rza­ne. A naj­więk­szym może, to ten po­rzą­dek, ta zgo­da, przez któ­re Bóg wszech­moc­ny to wszyst­ko utrzy­mu­je. To też lu­dzie któ­rzy ba­da­ją przy­ro­dę i zbli­ska przy­pa­tru­ją się dzie­łom Bo­żym, mi­mo­wol­nie i sami przej­mu­ją się tym du­chem i na twa­rzy ich na­wet za­zwy­czaj od­bi­ja się ła­god­ność i spo­kój.

Zyg­muś. Wu­jasz­ku, ja wiem co to jest te­le­skop. To jest coś na­kształt tej lor­net­ki, któ­rą mama do te­atru bie­rze. Wszyst­ko przez te szkieł­ka tak wy­raź­nie wi­dać. Otoż to i astro­no­mo­wie pa­trzą so­bie przez szkła po­dob­ne na księ­życ, na gwiaz­dy i wi­dzą na nich róż­ne cie­ka­we rze­czy. Tyl­ko że w tych praw­dzi­wych te­le­sko­pach, szklą mu­szą być w lep­szym da­le­ko ga­tun­ku i wszyst­ko ogrom­nie po­więk­sza­ją. Mi­kro­skop, to tak­że nic in­ne­go tyl­ko szkło po­więk­sza­ją­ce. Oj­ciec obie­cał za­pro­wa­dzić nas do ga­bi­ne­tu i po­ka­zać mu­chę przez mi­kro­skop. Po­wia­da oj­ciec, że są ta­kie mi­kro­sko­py na świe­cie, w któ­rych mu­cha wy­glą­da tak wiel­ka jak ba­ran.

Ka­zio. Ależ to trze­ba ostroż­nie pa­trzyć, żeby się cza­sem nie rzu­ci­ła; toż żeby taka strasz­na mu­cha na no­sie usia­dła….

Zyg­muś. A cóż to za dzie­ciak z tego Ka­zia! Czyż ty my­ślisz że ona się po­więk­sza na­praw­dę.

Ka­zio. Aha! to się tak tyl­ko wy­da­je! Jak­że to szkieł­ko może taką, sztu­kę zro­bić, żeby się wszyst­ko wiel­kie zda­wa­ło?

Zyg­muś. Albo ja wiem. Ja­bym i sam rad się o tem do­wie­dzieć. To cie­ka­wa rzecz.

Wu­ja­szek. Jest to rze­czy­wi­ście, bar­dzo cie­ka­we i zaj­mu­ją­ce. Póź­niej kie­dyś opo­wiem wam i o tem. Ale cie­kaw­szem jesz­cze od tych szkie­łek, jest to co przez nie oba­czyć moż­na. Jak ci się zda­je Ka­ziu, ile to ta­kich ma­lut­kich zwie­rzą­tek, któ­re tyl­ko przez mi­kro­skop doj­rzeć moż­na, po­mie­ści­ło­by się na głów­ce od szpil­ki?

Ka­zio. Na głów­ce od szpil­ki? O, pew­nie ze dwa­dzie­ścia sztuk, a może i wię­cej; to ta­kie ma­leń­stwo być musi.

Wu­ja­szek. O! i znacz­nie wię­cej. Na głów­ce od szpil­ki wie­le mil­jo­nów tych dziwT­nych stwo­rzeń by się po­mie­ści­ło.

Ka­zio. Mil­jo­nów? to strach! I to żyje i ru­sza się? Wu­jasz­ku, czy to się ru­sza ta­kie by­dląt­ko?

Wu­ja­szek. Ku­sza się, i bar­dzo żwa­wo. Wy­staw so­bie że każ­de z nich ma człon­ki. Po­my­śl­cie tyl­ko jaka to jest drob­ność tych czą­ste­czek z któ­rych się wszyst­kie cia­ła skła­da­ją, kie­dy taka istot­ka mo­gła­by się jesz­cze po­dzie­lić na róż­ne czę­ści, a każ­da z tych czę­ści na czą­stecz­ki;

Ja­dwi­sia. O mój Boże! Ja­kich też to cie­ka­wych i dziw­nych rze­czy ci ucze­ni lu­dzie mogą się na­pa­trzyć.

Ka­zio. Wu­jasz­ku, jak uro­snę, to będę uczo­nym. Będę mial te­le­sko­py, mi­kro­sko­py.

Ja­dwi­sia. To już wten­czas nie bę­dziesz nig­dy się zło­ścił, bo wu­ja­szek po­wia­da że tacy ucze­ni lu­dzie za­wsze są ła­god­ni i grzecz­ni.

Wu­ja­szek. Ale po­dob­no mia­łeś za­miar ko­le­je bu­do­wać?

Ka­zio. Ach praw­da! Ale bo ja już o ko­le­jach za­po­mnia­łem.

Wu­ja­szek. Więc wó­e­my do nich. Otoż jak wam mó­wi­łem cala siła pary na roz­sze­rza­niu czy­li prę­że­niu za­le­ży. Aże­by mia­ła tę siłę, trze­ba wodę w ko­tle za­mknąć i ogrzać. Wten­czas ona za­mie­nia­jąc się w parę, za­czy­na się ogrom­nie roz­sze­rzać i musi ko­niecz­nie się wy­do­być z cia­sne­go swe­go wię­zie­nia; po­py­cha z nie­zmier­ną gwał­tow­no­ścią wszyst­ko co jej sta­nie na dro­dze, choć­by to były na­wet całe rzę­dy wo­zów.

Ka­zio. Te­raz już wiem wu­jasz­ku. Trze­ba mieć ko­cioł bar­dzo moc­ny, na­lać woda i za­lu­to­wać na wszyst­kie stro­ny, po­tem ogrzać i….

Wu­ja­szek. I cóż da­lej? to go z pew­no­ścią para roz­sa­dzi i nie da­le­ko­byś za­je­chał.

Zyg­muś. Wu­jasz­ku, mnie się zda­je że w ko­tle musi być otwór, a w tym otwo­rze coś ta­kie­go co para musi po­pchnąć żeby się wy­do­być, a to coś, po­pchnie zno­wu wozy.

Wu­ja­szek. Wy­bor­nie Zyg­mu­siu; już je­steś na do­brej dro­dze. Idzie tyl­ko o to, żeby to coś jak ty po­wia­dasz, po­py­cha­ło raz po raz i jed­no­staj­nie. Ale po­cze­kaj­cie, zro­bi­my wprzód małe do­świad­cze­nie. Zyg­mu­siu, patrz, oto tam na sza­fie leży okrą­głe, dłu­gie pu­deł­ko bla­sza­ne; przy­staw so­bie krze­sło, wy­cią­gnij rękę, cóż, do­sta­niesz? o! już z cie­bie duży chło­piec. Po­dąj­że mi je. Do­brze. Był to kie­dyś ja­kiś fu­te­rał; te­raz już po­psu­ty, po­kryw­ka odła­ma­na, ale dno jesz­cze się moc­no trzy­ma. Te­raz ty Ka­ziu otwórz sza­fę kre­den­so­wą, tam na dole są róż­ne kor­ki. Wy­bierz naj­grub­szy. O, ten bę­dzie do­bry, pa­trz­cie jak wy­bor­nie do­cho­dzi. Ja­dwi­sia poda mi szklan­kę z wodą. Za­raz bę­dzie­my mie­li pró­bę jak to para po­py­cha za­wa­dy po dro­dze.

Wu­ja­szek na­lał wody w pu­deł­ko bla­sza­ne, po­tem je za­tknął moc­no kor­kiem i po­ło­żył na ko­min­ku przy o-gni­ty. Dzie­ci wszyst­kie ra­zem zbli­ży­ły się do ko­min­ka i pa­trzy­ły cie­ka­wie.

Wu­ja­szek. O! nie tak bliz­ko, od­dal­cie się tro­che. Do ognia nig­dy zbli­żać się nie po­trze­ba.

Ka­zio. Ale wu­jasz­ku, nie zo­ba­czy­my nic zda­le­ka. Wu­ja­szek. Bądź­cie spo­koj­ni, zo­ba­czy­cie wszyst­ko. Ten któ­ry pierw­szy po­wziął myśl za­sto­so­wa­nia pary do jaz­dy, po­wziął ją wła­śnie pa­trząc na taką dzie­cin­ną za­baw­kę. Wi­dział jak dzie­ci w rur­ki bla­sza­ne na­le­wa­ły wody, a za­tknąw­szy je kor­kiem, kła­dły na ogień. Kie­dy się woda roz­grza­ła….

Nie do­koń­czył wu­ja­szek, bo w tej­że sa­mej chwi­li, ko­rek wy­padł z ło­sko­tem z ko­min­ka i po­le­ciał aż na dru­gi ko­niec po­ko­ju, a z bla­sza­ne­go pu­deł­ka buch­nę­ła para. Ja­dwi­sia krzyk­nę­ła z prze­stra­chu, bo była tro­che lę­kli­wa, Ka­zio po­biegł kor­ka po­szu­kać, a Zyg­muś wo­lał z try­um­fem: A co! czy nie mó­wi­łem! Trze­ba żeby coś było ta­kie­go, co para po­pchnie.

Ja­dwi­sia. O! nie chwal sio Zyg­mu­siu. Po­chwa­lił cię wu­ja­szek, to już ci się zda­je żeś wszyst­ko od­gadł. Wi­dzisz, ko­rek wy­le­ciał, ale nic nie po­pchnął. Musi tam jesz­cze być wie­le, wie­le in­nych rze­czy aże­by wozy po­su­wać się mo­gły.

Wu­ja­szek wy­jął tym­cza­sem ob­cę­ga­mi pu­deł­ko bla­sza­ne z ko­min­ka, wy­lał z nie­go resz­tę wody go­rą­cej i po­ło­żył żeby osty­gła.

Ka­zio przy­no­sząc ko­rek. Oto wy­strze­lił! Aż pod sza­fę za­le­ciał! Aż się Ja­dwi­sia prze­lę­kła. ?e też te ko­bie­ty tak się lę­ka­ją wszyst­kie­go.

Ja­dwi­sia. A jaki to z cie­bie od­waż­ny męż­czy­zna. Pa­mię­tasz wczo­raj, kie­dy oj­ciec po­słał cię po książ­kę do ciem­ne­go po­ko­ju?

Wu­ja­szek. A! pan­no Ja­dwi­go, plo­tecz­ki! Ka­zio. A co, za­wsty­dził cię wu­ja­szek. Ja­dwi­sia. Już nic nie po­wiem wu­jasz­ku. Ale może wu­ja­szek nam te­raz wy­tłu­ma­czy jak to tam w lo­ko­mo­ty­wie; czy tak­że jest ko­rek, co tak strze­la do wo­zów żeby le­cia­ły?

Wu­ja­szek. Po­cze­kaj, po­cze­kaj. Oto już na­sza rur­ka osty­gła. Te­raz, wy­staw­cie so­bie taką rurę dużą, me­ta­lo­wą, za­mknię­tą na wszyst­kie stro­ny, ale ma­ją­cą otwor­ki róż­ne, któ­re moż­na od­my­kać i wpusz­czać nie­mi i wy pusz­czać parę. Ta rura na­zy­wa się wal­cem. W tę rurę wcho­dzi tak­że, tak jak tu ko­rek, tłok któ­ry prze­su­wa się po niej z jed­ne­go koń­ca na dru­gi. Wy­staw­cież so­bie, że do tego tło­ka jest trzon przy­twier­dzo­ny i Avy-cho­dzi jed­ną stro­ną wal­ca aż na ze­wnątrz. Wszyst­ko to tak szczel­nie przy­sta­je jed­no do dru­gie­go, że para nie wy­do­bę­dzie się z wal­ca bez po­zwo­le­nia, a na­wet po­wie­trze do nie­go się nie do­sta­nie. Pa­trz­cież te­raz; oto jest drut. Przy­twier­dzam go do kor­ka; przez śro­dek prze­su­wam, z jed­nej stro­ny za­gi­nam żeby się trzy­mał moc­no. Te­raz ko­rek wsu­wam głę­bo­ko w rur­kę. Drut przed­sta­wia trzon tło­ka. Wy­obraź­cież so­bie, że po tam­tej stro­nie tło­ka jest rur­ka po­przecz­na i że tą rur­ką wpa­da do wal­ca para, z ko­tła na­peł­nio­ne­go wodą, któ­ry jest tak­że szczel­nie za­mknię­ty. Więc pary leci dużo i nie­ma­jąc się gdzie po­mie­ścić, wy­py­cha tłok, a z tło­kiem trzon się po­su­wa na­przód. Te­raz wy­pusz­cza się parę dru­gą rur­ką i wa­lec zno­wu próż­ny, a tłok na dru­gim koń­cu. Aż tu znow­Tu inna rur­ka z prze­ciw­nej stro­ny wpusz­cza parę na tłok i ta ci­śnie go na­po­wót a za nim trzon. I tak cią­gle, para na prze­mia­ny ten tłok pę­dzi z jed­ne­go koń­ca na dru­gi i trzon po­su­wa się za nim. Te­raz wy­staw­cie so­bie koło, kor­bą opa­trzo­ne. Wszak wie­cie co to jest kor­ba. Czy wi­dzie­li­ście szli­fie­rza? Je­śli go kie­dy spo­tka­cie, przy­pa­trz­cie się do­brze. On ma wła­śnie ta­kie koło z kor­bą; nogą po­ru­sza kor­bę i kolo krę­ci tym spo­so­bem. Otoż co szli­fierz robi po­ru­sza­jąc noga, te­goż sa­me­go do­peł­nia trzon owe­go tło­ka, popy – cha­ny cią­gle to w tę to w ową stro­nę. On po­ru­sza kor­bę, z któ­rą jest dru­gim koń­com swo­im po­łą­czo­ny i koło się ob­ra­ca. Czy po­ję­li­ście mnie?

Zyg­muś. O! wy­bor­nie wu­jasz­ku. Niech tyl­ko wu­ja­szek po­słu­cha, ja to wszyst­ko po­wtó­rzę naj­do­kład­niej. Więc jest na­przód ko­cioł z wodą za­mknię­ty do­sko­na­le; jest po­tem wa­lec tak­że za­mknię­ty, a w nim tłok z dłu­gim wy­sta­ją­cym trzo­nem. Z ko­tła do wal­ca idą rur­ki i para nie­mi wpa­da tak sztucz­nie, że kie­dy tłok jest po jed­naj stro­nie, to go para na­ci­ska na dru­gą, a kie­dy tam za­le­ci, to ta para ucie­ka so­bie, a inna wpa­da, ci­śnie go z dru­giej stro­ny i on tak jak mię­dzy mło­tem a ko­wa­dłem, musi la­tać przez całą dłu­gość wal­ca. Trzon zno­wu, przy wią­za­ny jest do kor­by; po­ru­sza­jąc się, po­ru­sza kor­bę, kor­ba krę­ci koło i wóz je­dzie.

Ka­zio. Już te­raz i ja ro­zu­miem. Ale pro­szę wu­jasz­ka, czy to do każ­de­go koła musi być taki wa­lec i taka cala ma­szy­ne­rya?

Wu­ja­szek. Al­boż to w po­wo­zie, do każ­de­go koła osob­ne­go ko­nia za­przę­gasz? Naj­ogrom­niej­szy po­ciąg, wie­zie dwa ta­kie ko­nie pa­ro­we, to jest dwa wal­ce, któ­re po­ru­sza­ją dwa koła środ­ko­we u lo­ko­mo­ty­wy. Po środ­ku lo­ko­mo­ty­wy jest duży ko­cioł. Urzą­dze­nie tego ko­tła bar­dzo jest cie­ka­we. Po­trze­ba wam wie­dzieć, że im moc­niej wodę ogrzać, tem wię­cej pary z niej się wy­dzie­la i tem sil­niej­szą jest pręż­ność tej pary. Poj­mu­je­cie, że na kol­ci że­la­znej waż­ną jest bar­dzo rze­czą, aże­by jak naj­mniej­sza ilość wody dała siłę po­trzeb­ną do cią­gnie­nia wo­zów, bo trud­no jest za­bie­rać z sobą wiel­kie za­pa­sy wody. Dla tego wy­my­ślo­no ko­cioł taki, w któ­rym przez śro­dek prze­cho­dzą rur­ki z jed­ne­go koń­ca do dru­gie­go. Tych ru­rek jest bar­dzo wie­le i kie­dy ogień pod­ło­żą, wpa­da pło­mień i dym go­rzey w te rur­ki, one się roz­pa­la­ją, a wodn tym spo­so­bem ze wszyst­kich stron ogrza­na wy­da­je ogrom­ną ilość pary, któ­ra­by nie­za­wod­nie ko­cioł ro­ze­rwa­ła, gdy­by nic kla­pa bez­pie­czeń­stwa.

Zyg­muś. A cóż to jest kla­pa bez­pie­czeń­stwa wu­jasz­ku?

Wu­ja­szek. Qtóż to wła­śnie jest wy­na­la­zek wiel­kie­go zna­cze­nia. Bez tej kla­py, uży­cie, pary wię­cej by nie­bez­pie­czeństw przed­sta­wia­ło ani­że­li ko­rzy­ści. Bo jak tu wy­miar­ko­wać, żeby woda tyle tyl­ko pary wy­da­la ile po­trze­ba do po­ru­sze­nia tło­ka? Toż jej byle pod­dać ognia, a ona by się tak roz­hu­la­ła że i tłok by la­tał jak aza­lo­ny i ko­cioł by się roz­trza­skał. Aże­by temu za­po­biedz, robi się w ko­tle otwór i za­my­ka go się kla­pą tak moc­no, żeby para, otwo­rzyć tej kla­py nie mo­gła, póki ma o tyle tyl­ko siły ile po­trze­ba do po­ru­sza­nia tło­ka. Ale jak tyl­ko siła ta nad mia­rę wzro­śnie, na­tych­miast kla­pę pod­no­si i para zby­tecz­na wy­la­tu­je w po­wie­trze. Kla­pa za­pa­da zno­wu, bo jej cię­żar tak jest wy­ra­cho­wa­ny, że go para dźwi­gnąć nic może, chy­ba wten­czas kie­dy już nad­to jest sil­na i mo­gła­by ko­cioł ro­ze­rwać. Czy­ście to do­brze zro­zu­mie­li?

Zyg­muś. O! ja wy­bor­nie wu­jasz­ku. Za nich nie rę­czę.

Ja­dwi­sia. To­bie się za­wsze zda­je że ty je­den wszyst­ko ro­zu­miesz. Cze­muż­by­śmy nic zro­zu­mie­li. Ka­ziu, nie­praw­daż że ty ro­zu­miesz?

Ka­zio. Do­sko­na­le. To tak zu­peł­nie jak w tem pu­del­ku ojca, co to go trze­ba po­ci­snąć żeby się otwo­rzy­ło. Ja ci­snę, ci­snę z ca­łej siły i nie moge otwo­rzyć, a oj­ciec tyl­ko do­tknie i już otwar­te.

Ja­dwi­sia. Otoż to tak i para. Póki jest tyl­ko tak sil­ną jak ty, to nie­mo­że kla­py otwo­rzyć, ale kie­dy już taka jak oj­ciec, kla­pa się za­raz pod­no­si.

Zyg­muś. Do­bre po­rów­na­nie! Wiec jak ma tyle siły co Ka­zio, to wie­zie cały po­ciąg.

Ja­dwi­sia. A ty za­raz chwy­tasz za sło­wa.

Wu­ja­szek. I owszem, i owszem. Bar­dzo do­bre po­rów­na­nie. Wi­dzę że ro­zu­mie­cie. A ty Ka­ziu, je­że­li trwasz w za­mia­rze bu­do­wa­nia lo­ko­mo­ty­wy, nie za­po­mnij o kla­pie bez­pie­czeń­stwa.

Ka­zio. Wu­ja­szek się śmie­je, a ja mu­szę ko­niecz­nie spró­bo­wać. Tę rur­kę mi wu­ja­szek da­ru­je, nie­praw­daż? to bę­dzie wa­lec; ko­rek jest; na­wet z dru­ci­kiem, to i tłok z trzo­nem go­to­wy… Jesz­cze­by tyl­ko ko­cioł­ka….

Zyg­muś. Ol ten Ka­zio nig­dy fan­ta­zyi nie tra­ci. Czy wu­ja­szek my­śli że on żar­tu­je? On na ser­jo my­śli że to tak wszyst­ko się da urzą­dzić; ma­leń­ki wa­lec, ma­leń­ki ko­cio­łek i ko­lej bę­dzie. Ale żart na stro­nę wu­jasz­ku, co to za mą­dry był czło­wiek, ten co to wszyst­ko – wy­my­ślił, wy­kom­bi­no­wał. Gdzieś to ja na­wet o tem czy­ta­łem że go lu­dzie mie­li za war­ja­ta i w klat­ce za­my­ka­li, za to że parą chciał ich wo­zić. Ale już do­brze nie pa­mię­tam; wu­ja­szek pew­nie do­kład­niej nam to wszyst­ko opo­wie.

Wu­ja­szek. Już to o tem za­my­ka­niu w klat­ce, tyle wam tyl­ko po­wiem, że to jest ba­jecz­ka, w któ­rą do­tąd wie­lu lu­dzi wie­rzy, Rze­czy­wi­ście żył we Fran­cyi w po­cząt­kach sie­dem­na­ste­go wie­ku, uczo­ny czło­wiek na­zwi­skiem Sa­lo­mon de Caus. Ten pi­sał o róż­nych przed­mio­tach, a tak­że o wła­sno­ściach pary; ale wszyst­ko to bar­dzo nie­do­kład­nie, bo na­wet tak jak wszy­scy współ­cze­śni jemu ucze­ni, był prze­ko­na­ny że woda ogrza­na w po­wie­trze się za­mie­nia. O tym to Sa­lo­mo­nie de Caus po­wia­da­ją, że go miał Kar­dy­nał Ri­che­lieu–na­ów­czas wszech­wład­ny mi­ni­ster Fran­cyi, za­mknąć w domu war­ja­tów, za to że mu się swo­im wy­na­laz­kiem na­przy­krzał. Ale to baj­ka, da­le­ko póź­niej zmy­ślo­na.

Ka­zio. A któż to wu­jasz­ku wy­my­ślił, te wal­ce i tło­ki i ko­tły i całą tę ma­szy­ner­ją?

Wu­ja­szek. Na­przód, nic myśl że je­den czło­wiek wy­ko­nał to wszyst­ko od razu, tak jak jest dziś w uży­ciu. Na to wie­le głów się skła­da­ło. Naj­póź­niej za­sto­so­wa­no parę do jaz­dy. Już od­daw­na wal­ce i tło­ki ob­ra­ca­ły koła roz­ma­itych ma­chin, stat­ki na­wet pa­ro­we że­glo­wa­ły po mo­rzu, kie­dy pierw­sze ko­le­je bu­do­wa? za­czę­to.

Zyg­munt

dow­cip­nych przy­rzą­dów

po­wie­trzu żę­cie się naj­ła­twiej prze­ko­nać, jak to się ona sta­je wi­dzial­ny. Wszak wie­cie że zimą, kie­dy się w chłod­nem miej­scu od­dy­cha, to para z ust wy­cho­dzi. Kie­dy lu­dzie w mróz cho­dzą po uli­cach, wy­glą­da­ją niby lo­ko­mo­ty­wy; każ­de­mu para z ust bu­cha. A dla cze­go to?

Ka­zio. Dla tego że zima.

Wu­ja­szek. Do­brze. Ale cze­muż la­tem nie wi­dać tej pary?

Ja­dwi­sia. Bo la­tem cie­pło wu­jasz­ku.

Wu­ja­szek. Otoż wła­śnie. Po­wie­trze za­wsze jed­na­ko­we z ust wy­cho­dzi i zimą i la­tem, za­wsze jest w niem para; ale la­tem cie­pło i nie wi­dać jej wca­le, zimą, ostu­dza się wy­cho­dząc z ust i za­mie­nia się w wi­docz­ne kro­pel­ki. Kie­dy woda jest moc­no ogrza­na, od­dzie­la­ją się te py­łecz­ki nie­doj­rza­ne o któ­rych mó­wi­li­śmy wy­żej i roz­py­cha­ją się z wiel­ką, siłą. Para może być o wie­le sil­niej­szą od po­wie­trza.

Jach­ci­sia. Od po­wie­trza wu­jasz­ku? Al­boż po­wie­trze ma jaką siłę? tego to już nic a nic nie ro­zu­miem.

Zyg­muś. Coś ja o tem sły­sza­łem wu­jasz­ku, ale nie bar­dzo do­kład­nie

Ka­zio. Ja na­wet nie sły­sza­łem nig­dy. A czy to i po­wie­trze za­my­kać po­trze­ba w ja­kiem na­czy­niu, żeby mia­ło siłę?

Wu­ja­szek. Prze­ciw­nie, po­trze­ba je wy­pę­dzać z na­czy­nia.

Ja­dwi­sia. A to ja­kieś dziw­ne rze­czy wu­jasz­ku!

Wu­ja­szek. Uprze­dza­łem was, źe je­że­li chce­cie do­brze zro­zu­mieć dzia­ła­nie pary, mu­si­cie wprzód po­znać nie­któ­re pra­wa przy­ro­dy. W pierw­szych ma­chi­nach pa­ro­wych, ta siła po­wie­trza, któ­ra się cięż­ko­ścią, po­wie-trzo­krę­gu na­zy­wa, więk­sze pra­wie mia­ła zna­cze­nie, ani­że­li sama para. Ale i o tem lu­dzie nie­daw­no się do­wie­dzie­li, że po­wie­trze jest cięż­kie. Ucze­ni byli dłu­go tego prze­ko­na­nia, że ono nic a nic nie waży.

Ka­zio. Już ja­bym się tego tak­że nie do­my­ślił. Ale co to może mieć do ma­chin pa­ro­wych?

Zyg­muś. Le­piej­byś nie prze­ry­wa!… Ja­bym już tak chciał przyjść do tego, ja­kie to były nąj­pierw­sze ma­chi­ny pa­ro­we i kto to je zro­bił.

Wu­ja­szek. Mu­sisz wprzód się do­wie­dzieć, kto zro­bił pierw­szy ba­ro­metr.

Zyg­muś. Ba­ro­metr wu­jasz­ku? To już i ja za­czy­nam się dzi­wić, bo coż może mieć ba­ro­metr do pa­ro­wych ma­chin?

Wu­ja­szek. Cier­pli­wo­ści ko­chan­ku. Tak to te wia­do­mo­ści na­uko­we, za ręce się trzy­ma­ją. Chcesz wie­dzieć jed­no, to mu­sisz i dru­gie zro­zu­mieć. Słu­chaj­cież mnie te­raz uważ­nie. Po­wie­trze jest cia­łem, cho­ciaż jest tak prze­zro­czy­ste, że my go wca­le nie wi­dzi­my przed sobą, a jed­nak ono ma na­wet ko­lor. Wie­cież jaki?

Zyg­muś. Wiem wu­jasz­ku. Błę­kit nie­ba to jest po­wie­trze.

Ja­dwi­sia. Ja tak­że o tem sły­sza­łam. Ale cze­muż ono tu na zie­mi nie jest ta­kie ład­ne, nie­bie­skie?

Wu­ja­szek. Wy­staw so­bie moja Ja­dwi­siu, gazę nie­bie­ską bar­dzo prze­zro­czy­stą. Je­śli ją na czem roz­wie­sisz, to ko­lor jój nie­bie­ski przed­sta­wi ci się bar­dzo nie­wy­raź­nie, ale złóż­że ją kil­ka­na­ście razy, tak żeby gaza jed­na na dru­giey le­ża­ła, a zo­ba­czysz róż­ni­cę. Toż samo się dzie­je z po­wie­trzem, tam w gó­rze wi­dzisz ogrom­ną mas­sę po­wie­trza, wi­dzisz całą jego gru­bość, bo po­wie­trze ota­cza zie­mie mniej wię­cej na ośm mil gru­bo­ści.

Z cięż­ko­ścią jego rzecz się ma tak samo. Ono jest lek­kie nie­zmier­nie, ale wy­staw­cież so­bie taką mas­sę osmio­mi­lo­wą, choć­by naj­lżej­sze­go ciu­la. Wszak i wata jest lek­ka, ale za­cznij że ją ukła­dać ar­kusz na ar­ku­szu, choć­by tyl­ko pod su­fit, ile to ona za­wa­ży. Po­wie­trze więc swo­im cię­ża­rem wszyst­ko na zie­mi przy­gnia­ta. Te­raz zrób­my male do­świad­cze­nie, a pew­ny je­stem, że poj­mie­cie mnie wy­bor­nie. Zyg­mu­siu, po­daj mi ten krą­żek drew­nia­ny; weź świ­der i prze­kręć w nim dziur­kę, ale po­rząd­ną, na wy­lot. A ty Ka­ziu przy­nieś tę pia­secz­ni­cę. Do­brze. Czy już dziur­ka prze­krę­co­na? wy­bor­nie, maj­ster z cie­bie Zyg­mu­siu. Po­łóż że te­raz krą­żek na pia­sku i moc­no przy­ci­śnij. Coż się sta­ło? Krą­żek wszę­dzie pia­sek przy­gniótł jed­na­ko­wo, ale nie mógł go przy­gnieść w tem miej­scu gdzie jest dziur­ka, i oto pa­trz­cie, pia­sek się tu wci­snął i dziur­ka peł­na pia­sku. Te­raz pod­nieś krą­żek ostroż­nie; w oko­ło pia­sek ugnie­cio­ny, a po­środ­ku mała kup­ka pod­nio­sła się w górę. Wszak praw­da, że to ła­two zro­zu­mieć dla cze­go? Te­raz pójdź­cie wszy­scy do okna gdzie wisi mój ba­ro­metr i przy­pa­trz­cie mu się bar­dzo uważ­nie. Wszak zna­cie rtęć, wie­cie że to jest me­tal płyn­ny, to jest, że się prze­le­wa tak jak woda. Wi­dzi­cie że u dołu jest mi­secz­ka z rtę­cią, a w tę mi­secz­kę wcho­dzi rur­ka szklan­na w któ­rej jest tak­że rtęć. Wi­dzi­cie, że rur­ka łą­czy się z mi­secz­ką, ja­kim­że spo­so­bem rtęć się nie wy­le­je do niey, ale ster­czy w rur­ce tak zu­peł­nie jak ta kup­ka pia­sku w pia­secz­ni­cy? Wie­cież coby to trze­ba zro­bić, żeby ta rtęć spa­dła do mi­secz­ki? Dość by było urwać łe­bek rur­ce. Nie­chby tyl­ko był w niej otwór u góry, już­by się rtęć nie utrzy­ma­ła, ten słu­pek osu­nął­by się w tej sa­mej chwi­li. Tyl­ko pro­szę cię mój Ka­ziu, nie rób tego do­świad­cze­nia, mo­żesz mi na sło­wo za­wie­rzyć.

Ka­zio. O wu­jasz­ku! toż pięk­ne wu­ja­szek ma o mnie wy­obra­że­nie.

Ja­dwi­sia. A ja tyle razy pa­trzy­łam na ten ba­ro­metr i nig­dy mi na myśl nie przy­szło dla cze­go to tak.

Wu­ja­szek. Ileż to jest rze­czy, na któ­re pa­trzysz co­dzien­nie, a nig­dy so­bie nie za­dasz tego pro­ste­go py­ta­nia, dla­cze­go to tak?

Zyg­muś. A na coby to się przy­da­ło, że­bym ja się py­tał sam sie­bie? Już ja wolę wu­jasz­ka za­py­tać.

Wu­ja­szek. Ba! wu­jasz­ka. Otoż był to Włoch je­den na­zwi­skiem Tor­ri­cel­li. Ten, pa­trząc na to, że pom­pa z któ­rej wy­cią­gnię­to po­wie­trze, wcią­ga w sie­bie wodę do pew­nej wy­so­ko­ści, chciał so­bie przy­czy­nę tego zja­wi­ska wy­tłu­ma­czyć. Ale nie miał tak mą­dre­go wu­jasz­ka, któ­ry­by mu to ob­ja­śni! w spo­sób za­do­wal­nia­ją­cy. I trud­na spra­wa, bo ża­den wu­ja­szek o tem W owym cza­sie nic wie­dział. A było to w pierw­szej po­ło­wie siedm­na­ste­go wie­ku. Mó­wią że Tor­ri­cel­li po­znaw­szy się z ucznia­mi Ga­li­le­usza, zna­ko­mi­te­go ba­da­cza przy­ro­dy, któ­ry już nie żył w owym cza­sie, do­wie­dział się od nich, że Ga­li­le­usz wspo­mi­nał im nie­raz, że po­wie­trze jest cięż­kie. Jak po­sły­szał to tyl­ko Tor­ri­cel­li, za­raz mu przy­szło na myśl, czy nie po­wie­trze to cza­sem tak ci­śnie i gnie­cie wodę na­oko­ło pom­py, że ona tyl­ko tam wci­snąć się może, gdzie po­wie­trza nie­ma, to jest w rurę, z któ­rej po­wie­trze wy­cią­gnię­to. Przy­po­mnij­cie so­bie pia­sek i krą­żek prze­dziu­ra­wio­ny.

Zyg­muś. Ach praw­da wu­jasz­ku, to zu­peł­nie to samo. Ka­zio. Wu­jasz­ku, ja do­brze nie ro­zu­miem; ja­każ to jest ta pom­pa i jak ona pom­pu­je wodę?

Wu­ja­szek. Patrz, oto jest słom­ka; włóż ją jed­nym koń­cem w szklan­kę wody, a dru­gim wcią­gaj od­dech. Coż się robi?

Ka­zio. Pije się woda wu­jasz­ku. Wu­ja­szek. Wi­dzisz, pom­pu­jesz so­bie do ust wodę ze szklan­ki. Ja­kim­że spo­so­bem ta woda idzie do góry? Ka­zio. Bo ja ją wcią­gam wu­jasz­ku. Wu­ja­szek. Czem­że tyją cią­gniesz? sznur­kiem, czy co?

Zyg­muś. Wu­jasz­ku ja to ro­zu­miem. On po­wie­trze wy­cią­ga ze słom­ki, a woda w nią wcho­dzi, tak jak pia­sek w dziur­kę kie­dym go krąż­kiem przy­ci­snął.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: