- W empik go
Wieczory czwartkowe opowiadania o cudach przyrody i znakomitrzych odkryciach naukowych, młodocianemu wiekowi poświęcone - ebook
Wieczory czwartkowe opowiadania o cudach przyrody i znakomitrzych odkryciach naukowych, młodocianemu wiekowi poświęcone - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 396 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WARSZAWA.
Nakład Gebethnera i Wolffa.
Äîçâîëåíî Öåíçóðîþ.
Âàðøàâà 10 Íîÿáðÿ 1870 ã.
W Drukarni J. Ungra, przy ulicy Nowolipki Nr 2406 (nowy 3).
WIECZÓR PIERWSZY.
Para,–Barometr.–Ciężkość powietrza.
Było to w jesieni. W pokoju wcześnie się ściemniło. Zapalono lampy; na kominku ogień płonął. Przy kominku, na dużym fotelu siedział gospodarz domu. Młody jeszcze, lecz ciężkiem dotknięty kalectwem, nigdy on fotela tego nie opuszczał. Miał obie nogi sparaliżowane – A jednak humor jego nic natem nie cierpiał. Zawsze był wesół i ożywiony. Nie nudził się nigdy, chociaż mieszkał samotnie, bo lubił niezmiernie książki i miał ich zawsze zapas spory. Miał też licznych przyjaciół, którzy go odwiedzali, ale najmilszemi gośćmi dla niego, były dzieci jego siostry.
Troje ich było. Zygmuś najstarszy miał lat dwanaście, Jadwisia dziesięć skończyła, a najmłodszy Kazio, ósmy rok zaczął dopiero..
Wieczory czwartkowe.
Dzieci także kochały serdecznie wujaszka, i co czwartku, bo to był dzień rekreacyi, cały wieczór spędzały u niego. Dnia tego zawsze wyglądały niecierpliwie, bo u wujaszka bawiły się wybornie. Można tam było biegać, hałasować ile się podobało, wujaszka to wszystko bawiło; śmiał się waz z niemi, a chociaż sam ruszyć się nic mógł, często im do pustoty konceptów poddawał.
Trzeba i to dodać, że dzieci nigdy nie przebierały miary, i pobiegawszy, poswawoliwszy troche, zasiadały przy fotelu wujaszka. On lubił niezmiernie z niemi rozmawiać i zawsze miał im coś ciekawego do opowiedzenia.
Oto dziś właśnie był czwartek i gwar i ruch powstał w mieszkaniu wujaszka, bo dzieci już przybyły i rozgościły się natychmiast jak w domu. U wujaszka wszystko było na ich rozkazy. Papier, ołówki, nożyczki. On był pewny, że dzieci nic nie popsują-, nic potrzebnego nie rusza „ więc swoboda była zupełna.
Wujaszek odłożył książkę, którą czytał przed ich przybyciem, z upodobaniem patrzył na swoich małych przyjaciół, a że na wszystko baczna zwacał uwagę, spostrzegł, że Kazio co chwila zbliża się do samowara, który właśnie służący postawił na stole.
Wujaszek. Kaziu, nie stój przy samowarze; możesz się oparzyć.,
Kazio. O nie wujaszku, ja się nie oparzę, będę bardzo ostrożny.
Wujaszek. Ale coż ty tam robisz? czy nie możesz sobie obrać innego miejsca do zabawy?
Kazio. Kiedy bo widzi wujaszek, w innem miejscu niema pary.
Wujaszek. A cóż ty masz z para do czynienia? Kazio. Mój wujaszku, jabym tak rad wiedzieć jakim to sposobem para może wozy posuwać. Niech tylko wujaszek zobaczy; zrobiłem sobie malutki wózeczek z papieru, postawiłem go na samowarze tam gdzie naj-więcęj pary. Taki leciuteczki mój wózeczek, pary tak dużo, myślałem że od razu poleci; ale gdzie tam, ani się poruszył. O, widzi wujaszek, zmokł i przewócił się. Nie, już ja niewiem co tu robić.
Jadwisia. Bo może to papier był zanadto cienki. Poczekaj, ja mam karty, spróbuj jeszcze z kart, zrób wózeczek, może już poleci.
Zygmuś. Co też wam w głowie. Wara się zdaje że to tak łatwo: wystrzydz wózek, postawić na parze i zaraz poleci. To zupełnie inaczej się urządza. Do tego sa osobne machiny.
Kazio. A jakże to się urządza? Mój Zygmusiu, żebyś ty mi powiedział.
Zygmuś. Czyżbyś ty potrafił to zrobić? Jechałeś przecież koleją, i widziałeś lokomotywę; zróbże taką.
Jadwisia. I cóż tam nadzwyczajnego. Wóz, jak każdy wóz, tylko że na sześciu kołach. To tylko sztuka jak on się posuwa.
Zygmuś. Aha! to właśnie cała sztuka.
Wujaszek
przemysłu
Kazio
rozumiem
Jadwisia. O! ten Zygmuś od kiedy zaczął się uczyć ułamków, to już myśli, że wszystkie rozumy pojadł. Poczekaj, niechno my się nauczymy robić lokomotywy, to przecież coś więcej jak ułamki.
Wujaszek. Ja wcale nie obiecuję was tego nauczyć. Za pomocą samowara nie zrobicie jeszcze lokomotywy.
Kazio. A może wujaszku; malutka możeby się udało. Zygmuś. Co temu malcowi w głowie. Kozio. Zobaczymy, zobaczymy. Niech ja się tylko dowiem jak to się robi.
Wujaszek. Oto już herbata na stole. Zasiądzmyż do niej żwawo, a po herbacie zaczynam opowiadanie.
Fotel wujaszka zatoczono do stołu, a dzieci uszczęśliwione, przez cały czas rozmawiały tylko o parze i o przyrzeczonem opowiadaniu. Kazio tak się spieszył ze swoja herbata że się o malonie sparzył. Skończyli nakoniec. Wujaszka z fotelem znowu zatoczono do kominka, dzieci bliziuteńko zasiadły i z natężoną uwagą słuchały.
Wujaszek. Wiecież wy moje dzieci co to jest para?
Kazio. O! ja wiem wujaszku. To jest woda, taż sama co się gotuje. Jak się ogrzeje, to się z niej robi para i wylatuje w powietrze.
Jadwida. Ja nieraz rękę trzymałam w parze. Taka potem była mokra, jak gdybym ją w wodę włożyła.
Zygmuś. Mój Boże, któżby już o tem niewiedział?
Wujaszek Widzicie; wam to się zdaje taką prostą rzeczą. A jednak, bardzo niedawno dopiero się ludzie o tem przekonali, że para jest tą samą wodą i znowu w wodę się zamienia jak ostygnie. Dawniej, wszyscy uczeni nawet myśleli, że woda wząca zamienia się w powietrze i dla tego z powietrzem się łączy.
Kazio. Uczeni? O! to już ja trochę więcej wiem od tych uczonych.
Wujaszek. To prawda. Ale nie trzeba być znowu zbytecznie zarozumiałym. Wiecie także o tem, że i inno ciała podobnie jak woda mogą się w parę zamienić.
Jadwisia. Ciała? Alboż woda ma ciało wujaszku?
Wujaszek. W nauce moje dzieci, wszystko co tylko jest na świecie, każda rzecz, największa i najdrobniejsza, nazywa się ciałem. Ziemia nasza jest ciałem i z ciał różnych się składa. Kropelka mgły jest także ciałem, bo i ona ma swoje miejsce malutkie na świecie. Nie potrzebuję wam mówić, że ciała są bardzo rozmaite, bo wy dobrze wiecie o tem, jak trudno jest znaleźć dwie rzeczy zupełnie do siebie podobne. Są jednak między niemi pewne podobieństwa. Naprzykład między drzewem i żelazem, jest ogromna różnica; ale drzewo równie jak żelazo można dzielić na kawałki, a tym kawałkom nadać jaką chcemy postać, więc drzewo, żelazo, kamienie, są to ciała staie, Z wodą wcale co innego. Musisz ją wlać w beczkę lub w karafkę żeby się utrzymała; kształtu niema żadnego, zawsze się tylko rozpływa.
Zygmuś. O przepraszam wujaszka. Jak woda zamarznie, to można ja także rąbać na kawałki i będzie miała kształty rozmaite.
Wujaszek. Bo wtenczas kiedy zamarznie, staje się już ciałem stałem.
Jadwisia. A kiedy jest zwyczajną woda, to jak się nazywa?
Wujaszek. Ciałem płynnem. Widzicie wice że jedno i to samo ciało, może się zamienić ze stałego w płynne a z płynnego w stałe. Nie dosyć natem, bo ono jeszcze i trzecia postać może przybrać. Woda naprzykład może się zamienić w parę.
Kazio. Ale woda i para to wszystko jedno. Wujaszek. I lód także. A przecież widzisz dobrze, że lód możesz rąbać na kawałki, a wodę musisz w beczce trzymać. Z para to jeszcze trudniejsza sprawa; nie utrzymałbyś jej w żadnem naczyniu. Czyż niewidzieliście jak się woda gotuje av garnku? Para ciągle wylatuje w powietrze i żeby garnek dłużej na ogniu potrzymać, toby i kropli wody w nim nie zostało; bo woda ogrzana, zamienia się w ciało lotne, to jest w parę.
Jadwisia. Lotne, dla tego że leci; nieprawdaż wujaszku?
Wujaszek. Tak. Ciała lotne rozpraszają się na wszystkie strony; nie dość jest trzymać je w naczyniach tak jak płyny, trzeba jeszcze te naczynia dobrze zamykać, bo inaczej uciekną, nikt ich nie dogoni. Otóż to się nazywa trojakie skupienie ciał. Widzicie że jedno i toż:
samo ciało przybiera postacie rozmaite, może być stałem, płynnem i lotnem.
Jadwisia. A, to prawda. I lód jest wodą, i woda jest woda i para jest woda.
Wujaszek. Tak, zawsze ta samą… wodą. Ale czemuż inaczej wygląda kiedy jest lodem, a inaczej kiedy jest wodą… lub parą? Ażeby to wytłumaczyć, uczeni powiadają, że żadne ciało nie jest jednolita bryla, ale każde składa się z malutkich cząsteczek. Weźmy naprzykład kawał cukru. Ten kawał można podzielić na mnóstwo mniejszych kawałeczków, a każdy kawałeczek utłuc na proszek. Z tego proszku nakoniec oddzielają się tak drobne pyłki, że ich oko dojrzeć nie może. Otóż to każde ciało składa się z takich pyłków niedojrzanych. Czy to więc lód, czy woda, czy para, cząsteczki pozostają te same, a tylko inaczej są skupione. W lodzie przylegają szczelnie jedne do drugich i trzymają się z sobą mocno. W wodzie słabiej daleko są złączone i dla tego woda tak łatwo przelewać się daje i rozdzielać, a w parze cząsteczki te zupełnie odstają, od siebie i rozpraszają się na wszystkie strony. Prawie każde ciało możnaby zamienić z stałego w płynne, a z płynnego w lotne. Używają, też ludzie do tego różnych sztucznych sposobów. Metale nawet topia, zamieniając je w płyny.
Zygmuś. Wujaszku, czy z tych metali roztopionych i para zrobić się może, tak zupełnie jak z wody?
Wujaszek. Czemuż nie. Tylko że na to potrzeba wielkiego gorąca. U nas w kuchni, nie stopiłoby się ani złoto ani srebro, a tem bardziej pary byśmy z nich otrzymać nie mogli.
Jadwisia. Alboż to można zrobić większe gorąco jak to co jest u nas w kuchni?
Wujaszek. Widzisz przecież że służąca najspokojniej rzuca żelazo w największy żar, bo wie dobrze że się nie stopi i nie ulotni, tylko się rozgrzeje.
Jadwisia. A cóż to się robi wujaszku ażeby żelazo mogło się roztopić?
Wujaszek. Powoli, nie wszystkoż od razu można wytłumaczyć. Poźniej kiedyś dowiesz się i o tem. Teraz powiem wam jeszcze, jaki to wpływ ma ciepło na wszystkie ciała w ogólności. Wiecie dobrze że latem, daleko trudniej wciągnąć rękawiczki aniżeli zimą. A dla czego? Bo latem ręka jest większa, rozszerza się od ciepła. Wszystkie ciała mają te własność. Sztaba żelazna rozciąga się na ogniu, woda wybiega z garnka, chociaż przedtem wybornie się w nim mieściła. W najwyższym stopniu posiadają tę własność ciała lotne. Woda kiedy się zamieni w parę, to się rozszerza tak ogromnie, że z jednej kwarty wody będzie tysiąc kilkaset kwart pary. Nie wielkiego na to rozumu potrzeba ażeby pojąć, że kilkaset kwart pary, nie może się pomieścić w tem samem naczyniu, gdzie się kwarta wody mieściła. Nieprawdaż? Jeżeli postawimy wodę na ogniu w naczyniu otwartem, to wszystka w powietrze uleci; ale sprobójmyż zamknąć naczynie. O! ta własność rozszerzania się, którą nazywają siłą prężności, tak jest wielką, że słusznie siłą się nazywa. Jeśli para nie znajdzie w naczyniu żadnego otworu, którymby wyjść mogła, rozsądzi je niezawodnie, choćby było najmocniejsze.
Zygmuś. Ach wujaszku! I pomyśleć że to wszystko robią, te malutkie, drobniutkie pyłki kiedy im przyjdzie chętka odskakiwać od siebie.
Wujaszek, A jednak tak jest. Kiedy znów skupia się i ścisną, między sobą, to ich rozdzielić niepodobna. Żelazo ogrzać trzeba żeby osłabić spójność jego cząsteczek i podzielić je na kawałki. Ale nie myśl żeby to jak ty powiadasz od chętki zależało. Bóg nadał tym pyłkom prawa, od których one odstąpić nie mogą. Raz zbadawszy takie prawo, człowiek panuje nad niemi, posługuje się ich siłą. Bo Bóg dając siły pyłkom, dał człowiekowi rozum i wole, pozwolił mu własnem usiłowaniem zbadać i przywłaszczyć sobie te siły.
Jadwisia. O mój wujaszku! doprawdy, żeby to me wujaszek mówił, nigdybym, nigdy nie uwierzyła, że te pyłeczki drobniuchne takie dziwne rzeczy wyrabiają.
Kazio. To Wisła naprzykład tak sobie płynie, dla tego że jej pyłki nie dobrze do siebie przystają. Bo Wisła cała, złożona jest z drobniutenieczkich pyłeczków. Nieprawdaż wujaszku?
Wujaszek. Te pyłki moje dzieci składają światy, których ogromu wzrok nasz objąć nie może. Ale zarazem każdy z tych pyłków jest światem małym, którego znów dojrzeć nie możemy. Mikroskopy dziwne tam odkrywają rzeczy. Dostrzegają miljony istot żyjących, całkiem niewidzialnych dla oka naszego, tak jak teleskopy w przestrzeniach niebieskich siedzą niezmierne ogromy i obszary. Więc człowiek zdumiony, sam już nie wie co jest większym cudem, czy te ogromne światy, czy te pyłki niedojrzane. A największym może, to ten porządek, ta zgoda, przez które Bóg wszechmocny to wszystko utrzymuje. To też ludzie którzy badają przyrodę i zbliska przypatrują się dziełom Bożym, mimowolnie i sami przejmują się tym duchem i na twarzy ich nawet zazwyczaj odbija się łagodność i spokój.
Zygmuś. Wujaszku, ja wiem co to jest teleskop. To jest coś nakształt tej lornetki, którą mama do teatru bierze. Wszystko przez te szkiełka tak wyraźnie widać. Otoż to i astronomowie patrzą sobie przez szkła podobne na księżyc, na gwiazdy i widzą na nich różne ciekawe rzeczy. Tylko że w tych prawdziwych teleskopach, szklą muszą być w lepszym daleko gatunku i wszystko ogromnie powiększają. Mikroskop, to także nic innego tylko szkło powiększające. Ojciec obiecał zaprowadzić nas do gabinetu i pokazać muchę przez mikroskop. Powiada ojciec, że są takie mikroskopy na świecie, w których mucha wygląda tak wielka jak baran.
Kazio. Ależ to trzeba ostrożnie patrzyć, żeby się czasem nie rzuciła; toż żeby taka straszna mucha na nosie usiadła….
Zygmuś. A cóż to za dzieciak z tego Kazia! Czyż ty myślisz że ona się powiększa naprawdę.
Kazio. Aha! to się tak tylko wydaje! Jakże to szkiełko może taką, sztukę zrobić, żeby się wszystko wielkie zdawało?
Zygmuś. Albo ja wiem. Jabym i sam rad się o tem dowiedzieć. To ciekawa rzecz.
Wujaszek. Jest to rzeczywiście, bardzo ciekawe i zajmujące. Później kiedyś opowiem wam i o tem. Ale ciekawszem jeszcze od tych szkiełek, jest to co przez nie obaczyć można. Jak ci się zdaje Kaziu, ile to takich malutkich zwierzątek, które tylko przez mikroskop dojrzeć można, pomieściłoby się na główce od szpilki?
Kazio. Na główce od szpilki? O, pewnie ze dwadzieścia sztuk, a może i więcej; to takie maleństwo być musi.
Wujaszek. O! i znacznie więcej. Na główce od szpilki wiele miljonów tych dziwTnych stworzeń by się pomieściło.
Kazio. Miljonów? to strach! I to żyje i rusza się? Wujaszku, czy to się rusza takie bydlątko?
Wujaszek. Kusza się, i bardzo żwawo. Wystaw sobie że każde z nich ma członki. Pomyślcie tylko jaka to jest drobność tych cząsteczek z których się wszystkie ciała składają, kiedy taka istotka mogłaby się jeszcze podzielić na różne części, a każda z tych części na cząsteczki;
Jadwisia. O mój Boże! Jakich też to ciekawych i dziwnych rzeczy ci uczeni ludzie mogą się napatrzyć.
Kazio. Wujaszku, jak urosnę, to będę uczonym. Będę mial teleskopy, mikroskopy.
Jadwisia. To już wtenczas nie będziesz nigdy się złościł, bo wujaszek powiada że tacy uczeni ludzie zawsze są łagodni i grzeczni.
Wujaszek. Ale podobno miałeś zamiar koleje budować?
Kazio. Ach prawda! Ale bo ja już o kolejach zapomniałem.
Wujaszek. Więc wóemy do nich. Otoż jak wam mówiłem cala siła pary na rozszerzaniu czyli prężeniu zależy. Ażeby miała tę siłę, trzeba wodę w kotle zamknąć i ogrzać. Wtenczas ona zamieniając się w parę, zaczyna się ogromnie rozszerzać i musi koniecznie się wydobyć z ciasnego swego więzienia; popycha z niezmierną gwałtownością wszystko co jej stanie na drodze, choćby to były nawet całe rzędy wozów.
Kazio. Teraz już wiem wujaszku. Trzeba mieć kocioł bardzo mocny, nalać woda i zalutować na wszystkie strony, potem ogrzać i….
Wujaszek. I cóż dalej? to go z pewnością para rozsadzi i nie dalekobyś zajechał.
Zygmuś. Wujaszku, mnie się zdaje że w kotle musi być otwór, a w tym otworze coś takiego co para musi popchnąć żeby się wydobyć, a to coś, popchnie znowu wozy.
Wujaszek. Wybornie Zygmusiu; już jesteś na dobrej drodze. Idzie tylko o to, żeby to coś jak ty powiadasz, popychało raz po raz i jednostajnie. Ale poczekajcie, zrobimy wprzód małe doświadczenie. Zygmusiu, patrz, oto tam na szafie leży okrągłe, długie pudełko blaszane; przystaw sobie krzesło, wyciągnij rękę, cóż, dostaniesz? o! już z ciebie duży chłopiec. Podąjże mi je. Dobrze. Był to kiedyś jakiś futerał; teraz już popsuty, pokrywka odłamana, ale dno jeszcze się mocno trzyma. Teraz ty Kaziu otwórz szafę kredensową, tam na dole są różne korki. Wybierz najgrubszy. O, ten będzie dobry, patrzcie jak wybornie dochodzi. Jadwisia poda mi szklankę z wodą. Zaraz będziemy mieli próbę jak to para popycha zawady po drodze.
Wujaszek nalał wody w pudełko blaszane, potem je zatknął mocno korkiem i położył na kominku przy o-gnity. Dzieci wszystkie razem zbliżyły się do kominka i patrzyły ciekawie.
Wujaszek. O! nie tak blizko, oddalcie się troche. Do ognia nigdy zbliżać się nie potrzeba.
Kazio. Ale wujaszku, nie zobaczymy nic zdaleka. Wujaszek. Bądźcie spokojni, zobaczycie wszystko. Ten który pierwszy powziął myśl zastosowania pary do jazdy, powziął ją właśnie patrząc na taką dziecinną zabawkę. Widział jak dzieci w rurki blaszane nalewały wody, a zatknąwszy je korkiem, kładły na ogień. Kiedy się woda rozgrzała….
Nie dokończył wujaszek, bo w tejże samej chwili, korek wypadł z łoskotem z kominka i poleciał aż na drugi koniec pokoju, a z blaszanego pudełka buchnęła para. Jadwisia krzyknęła z przestrachu, bo była troche lękliwa, Kazio pobiegł korka poszukać, a Zygmuś wolał z tryumfem: A co! czy nie mówiłem! Trzeba żeby coś było takiego, co para popchnie.
Jadwisia. O! nie chwal sio Zygmusiu. Pochwalił cię wujaszek, to już ci się zdaje żeś wszystko odgadł. Widzisz, korek wyleciał, ale nic nie popchnął. Musi tam jeszcze być wiele, wiele innych rzeczy ażeby wozy posuwać się mogły.
Wujaszek wyjął tymczasem obcęgami pudełko blaszane z kominka, wylał z niego resztę wody gorącej i położył żeby ostygła.
Kazio przynosząc korek. Oto wystrzelił! Aż pod szafę zaleciał! Aż się Jadwisia przelękła. ?e też te kobiety tak się lękają wszystkiego.
Jadwisia. A jaki to z ciebie odważny mężczyzna. Pamiętasz wczoraj, kiedy ojciec posłał cię po książkę do ciemnego pokoju?
Wujaszek. A! panno Jadwigo, ploteczki! Kazio. A co, zawstydził cię wujaszek. Jadwisia. Już nic nie powiem wujaszku. Ale może wujaszek nam teraz wytłumaczy jak to tam w lokomotywie; czy także jest korek, co tak strzela do wozów żeby leciały?
Wujaszek. Poczekaj, poczekaj. Oto już nasza rurka ostygła. Teraz, wystawcie sobie taką rurę dużą, metalową, zamkniętą na wszystkie strony, ale mającą otworki różne, które można odmykać i wpuszczać niemi i wy puszczać parę. Ta rura nazywa się walcem. W tę rurę wchodzi także, tak jak tu korek, tłok który przesuwa się po niej z jednego końca na drugi. Wystawcież sobie, że do tego tłoka jest trzon przytwierdzony i Avy-chodzi jedną stroną walca aż na zewnątrz. Wszystko to tak szczelnie przystaje jedno do drugiego, że para nie wydobędzie się z walca bez pozwolenia, a nawet powietrze do niego się nie dostanie. Patrzcież teraz; oto jest drut. Przytwierdzam go do korka; przez środek przesuwam, z jednej strony zaginam żeby się trzymał mocno. Teraz korek wsuwam głęboko w rurkę. Drut przedstawia trzon tłoka. Wyobraźcież sobie, że po tamtej stronie tłoka jest rurka poprzeczna i że tą rurką wpada do walca para, z kotła napełnionego wodą, który jest także szczelnie zamknięty. Więc pary leci dużo i niemając się gdzie pomieścić, wypycha tłok, a z tłokiem trzon się posuwa naprzód. Teraz wypuszcza się parę drugą rurką i walec znowu próżny, a tłok na drugim końcu. Aż tu znowTu inna rurka z przeciwnej strony wpuszcza parę na tłok i ta ciśnie go napowót a za nim trzon. I tak ciągle, para na przemiany ten tłok pędzi z jednego końca na drugi i trzon posuwa się za nim. Teraz wystawcie sobie koło, korbą opatrzone. Wszak wiecie co to jest korba. Czy widzieliście szlifierza? Jeśli go kiedy spotkacie, przypatrzcie się dobrze. On ma właśnie takie koło z korbą; nogą porusza korbę i kolo kręci tym sposobem. Otoż co szlifierz robi poruszając noga, tegoż samego dopełnia trzon owego tłoka, popy – chany ciągle to w tę to w ową stronę. On porusza korbę, z którą jest drugim końcom swoim połączony i koło się obraca. Czy pojęliście mnie?
Zygmuś. O! wybornie wujaszku. Niech tylko wujaszek posłucha, ja to wszystko powtórzę najdokładniej. Więc jest naprzód kocioł z wodą zamknięty doskonale; jest potem walec także zamknięty, a w nim tłok z długim wystającym trzonem. Z kotła do walca idą rurki i para niemi wpada tak sztucznie, że kiedy tłok jest po jednaj stronie, to go para naciska na drugą, a kiedy tam zaleci, to ta para ucieka sobie, a inna wpada, ciśnie go z drugiej strony i on tak jak między młotem a kowadłem, musi latać przez całą długość walca. Trzon znowu, przy wiązany jest do korby; poruszając się, porusza korbę, korba kręci koło i wóz jedzie.
Kazio. Już teraz i ja rozumiem. Ale proszę wujaszka, czy to do każdego koła musi być taki walec i taka cala maszynerya?
Wujaszek. Alboż to w powozie, do każdego koła osobnego konia zaprzęgasz? Najogromniejszy pociąg, wiezie dwa takie konie parowe, to jest dwa walce, które poruszają dwa koła środkowe u lokomotywy. Po środku lokomotywy jest duży kocioł. Urządzenie tego kotła bardzo jest ciekawe. Potrzeba wam wiedzieć, że im mocniej wodę ogrzać, tem więcej pary z niej się wydziela i tem silniejszą jest prężność tej pary. Pojmujecie, że na kolci żelaznej ważną jest bardzo rzeczą, ażeby jak najmniejsza ilość wody dała siłę potrzebną do ciągnienia wozów, bo trudno jest zabierać z sobą wielkie zapasy wody. Dla tego wymyślono kocioł taki, w którym przez środek przechodzą rurki z jednego końca do drugiego. Tych rurek jest bardzo wiele i kiedy ogień podłożą, wpada płomień i dym gorzey w te rurki, one się rozpalają, a wodn tym sposobem ze wszystkich stron ogrzana wydaje ogromną ilość pary, któraby niezawodnie kocioł rozerwała, gdyby nic klapa bezpieczeństwa.
Zygmuś. A cóż to jest klapa bezpieczeństwa wujaszku?
Wujaszek. Qtóż to właśnie jest wynalazek wielkiego znaczenia. Bez tej klapy, użycie, pary więcej by niebezpieczeństw przedstawiało aniżeli korzyści. Bo jak tu wymiarkować, żeby woda tyle tylko pary wydala ile potrzeba do poruszenia tłoka? Toż jej byle poddać ognia, a ona by się tak rozhulała że i tłok by latał jak azalony i kocioł by się roztrzaskał. Ażeby temu zapobiedz, robi się w kotle otwór i zamyka go się klapą tak mocno, żeby para, otworzyć tej klapy nie mogła, póki ma o tyle tylko siły ile potrzeba do poruszania tłoka. Ale jak tylko siła ta nad miarę wzrośnie, natychmiast klapę podnosi i para zbyteczna wylatuje w powietrze. Klapa zapada znowu, bo jej ciężar tak jest wyrachowany, że go para dźwignąć nic może, chyba wtenczas kiedy już nadto jest silna i mogłaby kocioł rozerwać. Czyście to dobrze zrozumieli?
Zygmuś. O! ja wybornie wujaszku. Za nich nie ręczę.
Jadwisia. Tobie się zawsze zdaje że ty jeden wszystko rozumiesz. Czemużbyśmy nic zrozumieli. Kaziu, nieprawdaż że ty rozumiesz?
Kazio. Doskonale. To tak zupełnie jak w tem pudelku ojca, co to go trzeba pocisnąć żeby się otworzyło. Ja cisnę, cisnę z całej siły i nie moge otworzyć, a ojciec tylko dotknie i już otwarte.
Jadwisia. Otoż to tak i para. Póki jest tylko tak silną jak ty, to niemoże klapy otworzyć, ale kiedy już taka jak ojciec, klapa się zaraz podnosi.
Zygmuś. Dobre porównanie! Wiec jak ma tyle siły co Kazio, to wiezie cały pociąg.
Jadwisia. A ty zaraz chwytasz za słowa.
Wujaszek. I owszem, i owszem. Bardzo dobre porównanie. Widzę że rozumiecie. A ty Kaziu, jeżeli trwasz w zamiarze budowania lokomotywy, nie zapomnij o klapie bezpieczeństwa.
Kazio. Wujaszek się śmieje, a ja muszę koniecznie spróbować. Tę rurkę mi wujaszek daruje, nieprawdaż? to będzie walec; korek jest; nawet z drucikiem, to i tłok z trzonem gotowy… Jeszczeby tylko kociołka….
Zygmuś. Ol ten Kazio nigdy fantazyi nie traci. Czy wujaszek myśli że on żartuje? On na serjo myśli że to tak wszystko się da urządzić; maleńki walec, maleńki kociołek i kolej będzie. Ale żart na stronę wujaszku, co to za mądry był człowiek, ten co to wszystko – wymyślił, wykombinował. Gdzieś to ja nawet o tem czytałem że go ludzie mieli za warjata i w klatce zamykali, za to że parą chciał ich wozić. Ale już dobrze nie pamiętam; wujaszek pewnie dokładniej nam to wszystko opowie.
Wujaszek. Już to o tem zamykaniu w klatce, tyle wam tylko powiem, że to jest bajeczka, w którą dotąd wielu ludzi wierzy, Rzeczywiście żył we Francyi w początkach siedemnastego wieku, uczony człowiek nazwiskiem Salomon de Caus. Ten pisał o różnych przedmiotach, a także o własnościach pary; ale wszystko to bardzo niedokładnie, bo nawet tak jak wszyscy współcześni jemu uczeni, był przekonany że woda ogrzana w powietrze się zamienia. O tym to Salomonie de Caus powiadają, że go miał Kardynał Richelieu–naówczas wszechwładny minister Francyi, zamknąć w domu warjatów, za to że mu się swoim wynalazkiem naprzykrzał. Ale to bajka, daleko później zmyślona.
Kazio. A któż to wujaszku wymyślił, te walce i tłoki i kotły i całą tę maszynerją?
Wujaszek. Naprzód, nic myśl że jeden człowiek wykonał to wszystko od razu, tak jak jest dziś w użyciu. Na to wiele głów się składało. Najpóźniej zastosowano parę do jazdy. Już oddawna walce i tłoki obracały koła rozmaitych machin, statki nawet parowe żeglowały po morzu, kiedy pierwsze koleje budowa? zaczęto.
Zygmunt
dowcipnych przyrządów
powietrzu żęcie się najłatwiej przekonać, jak to się ona staje widzialny. Wszak wiecie że zimą, kiedy się w chłodnem miejscu oddycha, to para z ust wychodzi. Kiedy ludzie w mróz chodzą po ulicach, wyglądają niby lokomotywy; każdemu para z ust bucha. A dla czego to?
Kazio. Dla tego że zima.
Wujaszek. Dobrze. Ale czemuż latem nie widać tej pary?
Jadwisia. Bo latem ciepło wujaszku.
Wujaszek. Otoż właśnie. Powietrze zawsze jednakowe z ust wychodzi i zimą i latem, zawsze jest w niem para; ale latem ciepło i nie widać jej wcale, zimą, ostudza się wychodząc z ust i zamienia się w widoczne kropelki. Kiedy woda jest mocno ogrzana, oddzielają się te pyłeczki niedojrzane o których mówiliśmy wyżej i rozpychają się z wielką, siłą. Para może być o wiele silniejszą od powietrza.
Jachcisia. Od powietrza wujaszku? Alboż powietrze ma jaką siłę? tego to już nic a nic nie rozumiem.
Zygmuś. Coś ja o tem słyszałem wujaszku, ale nie bardzo dokładnie
Kazio. Ja nawet nie słyszałem nigdy. A czy to i powietrze zamykać potrzeba w jakiem naczyniu, żeby miało siłę?
Wujaszek. Przeciwnie, potrzeba je wypędzać z naczynia.
Jadwisia. A to jakieś dziwne rzeczy wujaszku!
Wujaszek. Uprzedzałem was, źe jeżeli chcecie dobrze zrozumieć działanie pary, musicie wprzód poznać niektóre prawa przyrody. W pierwszych machinach parowych, ta siła powietrza, która się ciężkością, powie-trzokręgu nazywa, większe prawie miała znaczenie, aniżeli sama para. Ale i o tem ludzie niedawno się dowiedzieli, że powietrze jest ciężkie. Uczeni byli długo tego przekonania, że ono nic a nic nie waży.
Kazio. Już jabym się tego także nie domyślił. Ale co to może mieć do machin parowych?
Zygmuś. Lepiejbyś nie przerywa!… Jabym już tak chciał przyjść do tego, jakie to były nąjpierwsze machiny parowe i kto to je zrobił.
Wujaszek. Musisz wprzód się dowiedzieć, kto zrobił pierwszy barometr.
Zygmuś. Barometr wujaszku? To już i ja zaczynam się dziwić, bo coż może mieć barometr do parowych machin?
Wujaszek. Cierpliwości kochanku. Tak to te wiadomości naukowe, za ręce się trzymają. Chcesz wiedzieć jedno, to musisz i drugie zrozumieć. Słuchajcież mnie teraz uważnie. Powietrze jest ciałem, chociaż jest tak przezroczyste, że my go wcale nie widzimy przed sobą, a jednak ono ma nawet kolor. Wiecież jaki?
Zygmuś. Wiem wujaszku. Błękit nieba to jest powietrze.
Jadwisia. Ja także o tem słyszałam. Ale czemuż ono tu na ziemi nie jest takie ładne, niebieskie?
Wujaszek. Wystaw sobie moja Jadwisiu, gazę niebieską bardzo przezroczystą. Jeśli ją na czem rozwiesisz, to kolor jój niebieski przedstawi ci się bardzo niewyraźnie, ale złóżże ją kilkanaście razy, tak żeby gaza jedna na drugiey leżała, a zobaczysz różnicę. Toż samo się dzieje z powietrzem, tam w górze widzisz ogromną massę powietrza, widzisz całą jego grubość, bo powietrze otacza ziemie mniej więcej na ośm mil grubości.
Z ciężkością jego rzecz się ma tak samo. Ono jest lekkie niezmiernie, ale wystawcież sobie taką massę osmiomilową, choćby najlżejszego ciula. Wszak i wata jest lekka, ale zacznij że ją układać arkusz na arkuszu, choćby tylko pod sufit, ile to ona zaważy. Powietrze więc swoim ciężarem wszystko na ziemi przygniata. Teraz zróbmy male doświadczenie, a pewny jestem, że pojmiecie mnie wybornie. Zygmusiu, podaj mi ten krążek drewniany; weź świder i przekręć w nim dziurkę, ale porządną, na wylot. A ty Kaziu przynieś tę piasecznicę. Dobrze. Czy już dziurka przekręcona? wybornie, majster z ciebie Zygmusiu. Połóż że teraz krążek na piasku i mocno przyciśnij. Coż się stało? Krążek wszędzie piasek przygniótł jednakowo, ale nie mógł go przygnieść w tem miejscu gdzie jest dziurka, i oto patrzcie, piasek się tu wcisnął i dziurka pełna piasku. Teraz podnieś krążek ostrożnie; w około piasek ugnieciony, a pośrodku mała kupka podniosła się w górę. Wszak prawda, że to łatwo zrozumieć dla czego? Teraz pójdźcie wszyscy do okna gdzie wisi mój barometr i przypatrzcie mu się bardzo uważnie. Wszak znacie rtęć, wiecie że to jest metal płynny, to jest, że się przelewa tak jak woda. Widzicie że u dołu jest miseczka z rtęcią, a w tę miseczkę wchodzi rurka szklanna w której jest także rtęć. Widzicie, że rurka łączy się z miseczką, jakimże sposobem rtęć się nie wyleje do niey, ale sterczy w rurce tak zupełnie jak ta kupka piasku w piasecznicy? Wiecież coby to trzeba zrobić, żeby ta rtęć spadła do miseczki? Dość by było urwać łebek rurce. Niechby tylko był w niej otwór u góry, jużby się rtęć nie utrzymała, ten słupek osunąłby się w tej samej chwili. Tylko proszę cię mój Kaziu, nie rób tego doświadczenia, możesz mi na słowo zawierzyć.
Kazio. O wujaszku! toż piękne wujaszek ma o mnie wyobrażenie.
Jadwisia. A ja tyle razy patrzyłam na ten barometr i nigdy mi na myśl nie przyszło dla czego to tak.
Wujaszek. Ileż to jest rzeczy, na które patrzysz codziennie, a nigdy sobie nie zadasz tego prostego pytania, dlaczego to tak?
Zygmuś. A na coby to się przydało, żebym ja się pytał sam siebie? Już ja wolę wujaszka zapytać.
Wujaszek. Ba! wujaszka. Otoż był to Włoch jeden nazwiskiem Torricelli. Ten, patrząc na to, że pompa z której wyciągnięto powietrze, wciąga w siebie wodę do pewnej wysokości, chciał sobie przyczynę tego zjawiska wytłumaczyć. Ale nie miał tak mądrego wujaszka, któryby mu to objaśni! w sposób zadowalniający. I trudna sprawa, bo żaden wujaszek o tem W owym czasie nic wiedział. A było to w pierwszej połowie siedmnastego wieku. Mówią że Torricelli poznawszy się z uczniami Galileusza, znakomitego badacza przyrody, który już nie żył w owym czasie, dowiedział się od nich, że Galileusz wspominał im nieraz, że powietrze jest ciężkie. Jak posłyszał to tylko Torricelli, zaraz mu przyszło na myśl, czy nie powietrze to czasem tak ciśnie i gniecie wodę naokoło pompy, że ona tylko tam wcisnąć się może, gdzie powietrza niema, to jest w rurę, z której powietrze wyciągnięto. Przypomnijcie sobie piasek i krążek przedziurawiony.
Zygmuś. Ach prawda wujaszku, to zupełnie to samo. Kazio. Wujaszku, ja dobrze nie rozumiem; jakaż to jest ta pompa i jak ona pompuje wodę?
Wujaszek. Patrz, oto jest słomka; włóż ją jednym końcem w szklankę wody, a drugim wciągaj oddech. Coż się robi?
Kazio. Pije się woda wujaszku. Wujaszek. Widzisz, pompujesz sobie do ust wodę ze szklanki. Jakimże sposobem ta woda idzie do góry? Kazio. Bo ja ją wciągam wujaszku. Wujaszek. Czemże tyją ciągniesz? sznurkiem, czy co?
Zygmuś. Wujaszku ja to rozumiem. On powietrze wyciąga ze słomki, a woda w nią wchodzi, tak jak piasek w dziurkę kiedym go krążkiem przycisnął.