- W empik go
Wieczory jesienne: Opowiadanie matki - ebook
Wieczory jesienne: Opowiadanie matki - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 413 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A. Z. Dąbrowę.
Kraków.
Nakład G. Gebethnera i Spółki.
1889.
Nauką i pieniędzmi drudzy się zbogacą:
Mądrość musisz sam z siebie własną dobyć pracą".
Mickiewicz.
Lubimy towarzystwo? prawda, – ale jak tu pójść gdzie, lub gości zaprosić, kiedy deszcz drobny, przejmujący pada bezprzestannie, – wiatr szumi żałośnie, a czasem zrywa się tak gwałtownie, że i człowieka mógłby przewrócić.
A jednak mamy przyjaciół, którzy nie boją się słoty ni wichru, ani zimowej śnieżycy. Ci przyjdą do nas chętnie, – spójrzmy tylko w odległą przeszłość, wywołajmy z niej dawno zamierzchłe postacie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pokój nasz się zaludni. A jakie towarzystwo! jaki gwar! każdy opowiada dzieje swojego życia, niezwykłe przygody, odległe wyprawy; wieczory jesienne schodzą niepostrzeżenie, bo raźno idzie gawęda.
Cóżto za radość dla opowiadającego, gdy na twarzach słuchaczów znać zaciekawienie a z nią w młodocianych sercach roznieci się miłość do wszystkiego co piękne, wzniosłe i szlachetne, budząc w nich zapał do szczerej a poczciwej pracy.
A. Z. D.
Warszawa, d. 12/12 1888.I.
Dzieci się nudzą – Matka znajduje lekarstwo na nudy – i zaczyna opowiadanie – Kraj – Plemię – Naród – Słowianie – Jakim sposobem dochodzą nas wiadomości o ludziach, co żyli bardzo dawno przed nami?
– Stasiu, jakże możesz tak ziewać, że cię aż w trzecim słychać pokoju!
– Przepraszam matunię, ale tak mi się ogromnie nudzi, że już nie wiem co robić. – To mówiąc Staś, zerwał się z krzesełka i przysunął do wchodzącej matki.
– Mamuniu, trzeba mu dać lekarstwo, bo go nudzi, jeszcze gotów zachorować. Co mama przynieść każe?
– Jaka ta Helenka usłużna! zaraz lekarstwo; przecież ja nie mówię, że mię nudzi, tylko, że mi nudno, bo tak ciągle deszcz pada.
– Ach, to prawda, że okropnie nudno, kiedy deszcz pada – ozwała się siedząca w kąciku za stołem Marynia.
– To i Marynia tutaj! i także narzeka na nudy? Tegom się nie spodziewała; taka duża jak ty panienka, to nietylko, że sama nudzić się nie powinna, ale i młodsze rodzeństwo tak zająć, żeby nie wiedziało nawet, coto są nudy.
– Ach, moja matuniu, ja się nigdy nie nudzę, – ozwała się z zakłopotaniem dziewczynka – ale od kilku dni deszcz tak ciągle pada i pada; trudno wyjrzeć z pokoju, to gdy pokończę lekcye i robotę, to mi bardzo smutno. Wyjrzę oknem wszędzie woda i błoto; ani sposób wyjść i pobiegać.
– A ja to wcale się nie nudzę; ciągle biegam za mamą około gospodarstwa.
– Zapewne, moja Helciu, ty się nie nudzisz, ale za to nudzisz mamę. I jabym tak chciał chodzić za mamą, ale ciekawy jestem bardzo, czyby to ładnie było, gdybyśmy tak wszyscy troje chodzili, gdzie się tylko mama ruszy.
– Możebyście i chodzili, gdybym wam na to pozwoliła.
– Żeby to nam mama co ładnego opowiedziała, tobyśmy już na deszcz nie narzekali.
– Masz słuszność Stasiu! Matuniu, opowiedz nam jaką bajkę; choćby o strachach, ja się bać nie będę.
– Paradna ta Helenka, siedzi tak bliziutko mamy i jeszcze zapewnia, że się bać nie będzie.
– Alboż to nam kiedy mama o strachach opowiada? – ozwała się Marynia, która jako dwunastoletnia dziewczynka chciała sobie nadawać pewną powagę względem młodszego rodzeństwa. Ale matuniu, – dodała – naprawdę, to byłoby bardzo dobrze; żeby nam matunia co opowiedziała.
– Z ochotą, moje dzieci. Cóżby wam opowiedzieć, żeby was prawdziwie zaciekawiło i zajęło?
– Ach, matuniu, niech nam mama opowie, co mama robiła jak była dzieckiem, jak się bawiła, jaki miała ogródek, jakie lalki; – prosiła Helenka – albo baśń, co mama chce – dodała.
– Matuniu, lepiej o tem, Jakto mama z babcią i dziadkiem jeździła do cioci, i Jakto babcia opowiadała rozmaite rzeczy ze swoich lat dziecinnych.
– Daj pokój Maryniu, mama opowie, co zechce, ale ja to najlepiej lubię, kiedy mama opowiada o tym dziadku czy pradziadku, coto chodził na wojnę i takich rozmaitych cudów waleczności dokazywał. On nawet podobno mieszkał kiedyś tutaj, w tej samej wiosce i tym samym domu, co my teraz, prawda mamo?
– Prawda, mój synu, przecież wam to już kiedyś mówiłam, ale chcąc wam wszystkim trojgu dogodzić, musiałabym zacząć na raz trzy opowiadania, co już jest zupełnem niepodobieństwem. Muszę więc opowiedzieć coś takiego, w czem będzie i baśń prześliczna, i najzupełniejsza prawda, i dużo wojen; a wszystko to będzie opowiadanie o miejscach i osobach, które nas bardzo a bardzo obchodzą.
– Och, jaka ta mamunia dobra! to będzie baśń
cudowna – wołała Helenka. I w przewidywaniu owej cudownej baśni, zarzuciła pieszczotliwie rączki na szyję ukochanej matki.
– Dajno pokój Helenko, – wołał Staś – bo mamie przeszkadzasz, a ja jestem bardzo ciekawy.
– Cieszę się, że jesteś ciekawy, ale przedewszystkiem powiedz mi, mój synu, czy kochasz tę wioskę, w którejś się urodził i wychowujesz, to jest naszę Zagrodę?
– Mamuniu, a jakżebym jej nie kochał, kiedy tutaj mieszka i mama, i tatko; kiedy tatko tutaj pracuje, a ziemia naszej Zagrody daje nam tyle zboża i owoców.
– I tyle kwiatków, – dorzuciła Helenka – i jest także Małgosia, co się ze mną bawi.
– Alboż to tylko dlatego mamy kochać Zagrodę, że jest jakaś twoja Małgosia? – ozwała się Marynia. – Przecież oprócz twojej Małgosi, jest jeszcze dużo i innych ludzi, poczciwych wieśniaków, którzy w takiej ciężkiej pracy uprawiają ziemię. Więc wszystko, co nas otacza, to nas zajmuje. Ja kocham to wszystko, bo to wszystko nasze, i ziemia, i las, i woda, i niebo nad nami; i kościołek, i krzyż przy drodze. A wszak i przed nami tacy sami żyli tutaj ludzie, co uprawiali tę ziemię, a potem dla nas ją zostawili?
– Tak, moja córko. Z tego, co mówicie, widzę, że wszyscy troje miłujecie tę naszę Zagrodę, z czego się cieszę niewypowiedzianie; bo kto ma taką serdeczną miłość do rodzinnej wioski, lub miasta, to zrozumie doskonale, że naokoło tego rodzinnego miejsca jest jeszcze duża przestrzeń ziemi, na której mieszka naród, co takim samym, jak my, mówi językiem, i pracuje jak może, ażeby tę ziemię zbogacić i zostawić ją dla tych, co po nim na niej osiędą.
– Matuniu, ja nietylko kocham naszę Zagrodę, ale tak daleko, daleko, aż poza Kraków, bo tam mieszka ciocia.
– Jakto, Helenko, kochasz tylko te miejsca, gdzie mieszka ciocia, a tam gdzie stryjek, za Lublinem, to tamtej strony już nie kochasz?
– Daj pokój Stasiu, przerywasz mamie, przecież nietylko tam, gdzie mieszka stryjek i ciocia, ale i za Kaliszem, gdzie mieszka wujaszek, to i tamte strony nas obchodzą – ozwała się Marynia. – Ale matuniu, wszakże nas nietylko Kraków, Lublin i Kalisz, ale cały kraj powinien obchodzić?
– Rzecz naturalna, moja Maryniu. Przecież tak, jak wy macie krewnych w Krakowskiem, Lubelskiem i Kaliskiem, tak znów ciocia, stryjek i wujaszek mają krewnych w Poznańskiem(1), około Warszawy i w bliskości Wilna (2), Kamieńca (3), Żytomierza (4) i Kijowa (5);
–- (1) Poznań, miasto nad Wartą; główne miasto W. ks. poznańskiego.
(2) Wilno, nad Wilią, miasto gubernialne.
(3) Kamieniec Podolski, nad Smotryczem, wpadającym do Dniestru; główne miasto gub.podolskiej.
(4) Żytomierz, nad Irpienią, wpadającą do Dniepru, główne miasto gub… wołyńskiej.
(5) Kijów, nad Dnieprem, główne miasto gub… kijowskiej.
a ci ich krewni, mają znów krewnych w innych stronach, około innych miast. A więc, chociaż nie znamy ani tych okolic, ani tych ludzi, którzy tam mieszkają, jednak oni nas obchodzą, bo obchodzą naszych krewnych; mówią takim samym, jak my językiem, mają taką same religią, zwyczaje i obyczaje, należą więc do tego samego, co i my narodu.
– Matuniu, ja to niby wiem, ale nie umiałbym jednak powiedzieć, gdyby mnie kto zapytał, coto jest naród?
– Oj Stasiu, Stasiu, a przecież mama tylko co mówiła, że naród, to są mieszkańcy jakiegoś kraju, którzy mówią jednakowym językiem, mają takie same zwyczaje i obyczaje, oraz jednakowe prawa – rzekła poważnie Marynia.
– Ale mama mówiła: kraj, kraj, a ja nie wiem co to znaczy kraj; czy to to samo, co wieś, tak, jak Zagroda – pytała Helenka.
– Nie, moje dziecko; Zagroda jestto tylko malutka część kraju; a bardzo dużo takich wiosek, dużo miast i miasteczek wraz z górami i rzekami, nazywamy krajem. Kraj zaś nasz nazywa się Polską. Otóż właśnie, ponieważ lubicie słuchać o tem, co się działo dawniej w naszej Zagrodzie, i kto w niej mieszkał, ponieważ zaciekawia was, gdy opowiadałam o moich latach dziecinnych, o babci, o dziadzi, zaciekawi was i to zapewne, jacy ludzie mieszkali dawniej w całym naszym kraju; jak oni krzątali się, żeby zakładać wsie i miasta, jak łączyli się razem, aby takich wsi i miast bronić od nieprzyiaciela; jakto z początku szło im wszystko trudno, a potem coraz to łatwiej. Słowem, tak iak opowiadałam o swoich latach dziecinnych, tak rozpocznę opowiadanie o latach dziecinnych naszego kraju i narodu.
– Matuniu, albożto kraj i naród, także ma swoje lata dziecinne?
– A rozumie się, moja Maryniu. Czyż ty myślisz, że w naszym kraju od razu stanęły takie piękne domy i kościoły, i lud umiał tak sobie we wszystkiem radzić, ziemię uprawiać i narzędzia zrobi, i obronić się, żeby jaki zły człowiek nie zabrał jego własności. Nie, moje dzieci, wszystko to bardzo powoli przychodziło, tak, jak wam wogóle przychodzą1 wszystkie wiadomości i nauki. Naród więc nasz, tak jak i każdy inny, bardzo wielu rzeczy sam dochodził, innych zaś uczył się od sąsiadów. Nim wam jednak powiem, jakimto sposobem naród nasz nauczył się tego wszystkiego i stał się narodem, muszę wam powiedzieć, że pochodzi on z plemienia słowiańskiego.
– Ale matuniu, co to znaczy plemię, czyto to samo co naród?
– Nie, moja Helciu: plemię, jestto kilka, lub kilkanaście tysięcy ludzi spokrewnionych ze sobą a zostających pod przewodnictwem najstarszego lub najdzielniejszego zpomiędzy siebie, którego zwą naczelnikiem. Narodem zaś nazywamy mieszkańców każdego kraju, używających jednej mowy, mających prawa, cywilizacyą, oświatę i zostających pod jedną władzą czyli rządem. Z jednego zaś plemienia może utworzyć się wiele narodów, które chociaż sobie pokrewne, odmiennie się jednak nazywają.
– To tak samo, matuniu, jak ciocia Zosia, ciocia Józia, i tatko wszyscy są dziećmi dziadzi i babci, a tatko nazywa się Zagrodzki, ciocia Zosia Poleska, a ciocia Józia…
– Doskonałe zrobiłeś porównanie, mój synu. Bo tak, jak ciocia Zosia i ciocia Józia, chociaż inaczej się niż my nazywają, należą jednak do jednej z nami rodziny, tak samo i Słowianie, chociaż rozdzielili się i poprzybierali rozmaite nazwy, jużto od miejsc, w których osiedli, jużto od wodzów, których sobie obrali, należą jednak do jednego wielkiego plemienia, czyli rodu Słowian. A łatwo to zaraz poznać, bo i z postaci są do siebie podobni, a obyczaje, zwyczaje, religią i niektóre urządzenia mieli jednakie. Przedewszystkiem zaś wszyscy używali jednakowej mowy, która, chociaż napozór się różniła, jednak między sobą wszyscy zrozumieć się mogli; i dlatego właśnie nazwani są Słowianami, to jest, że mieli jednakowe słowo, czyli mowę.
– Ale to mateczko chyba już bardzo dawno, bo ja nie słyszałem, żeby się kto teraz Słowianinem nazywał.
– Wszystkie, mój synu, narody pochodzące od Słowian, nazywają się narodami Słowiańskiemi, czyli Słowianami; a więc i ty jesteś Słowianinem, a my Słowiankami. Ale rzeczywiście Słowianie od bardzo dawna osiedlili się w Europie; a przecież wiesz coto jest Europa?
– Och, nawet i ja wiem – rzekła Helcia. – Europa to jest jedna z pięciu części świata; w której iest bardzo dużo krajów i dużo mieszka narodów, a w samym środku Europy leży kraj nasz, i my mieszkamy – wyrecytowała prędko dziewczynka.
– Doskonale, moja dziecino. Ale nim wam powiem, jakto się naród nasz utworzył, najpierw muszę wskazać jakąto ogromną przestrzeń w Europie zajmowali Słowianie.
– Maryniu, zapal lampę, bo trzeba wam to wskazać na mapie, czyli wyobrażeniu Europy.
– Otóż widzicie, Słowianie osiedlili się na tej całej przestrzeni, pomiędzy morzem Baltyckiem, Adryatyckiem i Czarnem; na zachód zaś mieli rzekę Elbę czyli Labę, wpadającą do morza Niemieckiego, czyli Północnego, a na wschód ciągnęli się po rzekę Wołgę (1). Tych Słowian jest bardzo dużo; podzielili się oni na liczne pokolenia i dali początek wielu narodom. Przedewszystkiem zaś, zajmują nas w tej chwili Polanie, od których nazwę narodową wywodzimy.
–- (1) Całą tę przestrzeń koniecznie trzeba zobaczyć na mapie Europy i tym sposobem przedstawić sobie, jakito ogrom ziemi zajmują, ludy słowiańskie, prócz tego, dla lepszego zapamiętania oznaczyć na tablicy granice Słowiańszczyzny, choćby tylko napisaniem nazwisk: m. Niemieckiego i Bałtyckiego od północy, Adryatyckiego i Czarnego od południa, Łaby od zachodu, a Wołgi i Uralu od wschodu.
– A czyto dawno, jak byli ci Polanie?
– Trudno to na pewno oznaczyć, moja Helenko, ile lat temu, jak Polanie zaczęli zakładać swoje osady; utrzymują jednakże, że to miało być w VI wieku po narodzeniu Chrystusa.
– Oj, oj, Jakto już dawno! to już XIII wieków, bo teraz mamy wiek XIX – rzekła Marynia.
– Trzynaście wieków, czyto 13 lat? – zapytała Helenka.
– Go też ty mówisz, Helciu! – rzekł Staś zgorszony niewiadomością siostrzyczki. – Trzynaście lat, to byłoby bardzo niedawno; a XIII wieków, to bardzo dawno, bo każdy wiek ma lat sto; a więc jest już 1300 lat. Oj, oj, mateczko, to naprawdę bardzo dawno! A któż to może wiedzieć, co się wtedy działo, kiedy nikt z tych ludzi nie żyje?
– Zapewne, mój Stasiu, że nikt lat tyle żyć nie może; ale przecież ci ludzie pozostawili po sobie jakieś ślady, to jest pamiątki. To grobowce, które teraz odkopują i znajdują w nich broń, rozmaite narzędzia i szczątki ubrania; to pomniki, które układali na cześć swoich wojowników. Z tychto właśnie przedmiotów, znajdowanych w owych grobowcach, rozjaśnia nam się przeszłość dawnych mieszkańców naszej ziemi, bo dowiadujemy się, czem oni się zajmowali, jakich używali narzędzi i broni, jak się ubierali, słowem, jak żyli. Prócz tego, starzy ludzie zawsze lubią opowiadać o swej przeszłości, więc też opowiadali swoim dzieciom, jakto im było trudno pierwsze zakładać gospodarstwa i walczyć z nieprzyjaciołmi. Te dzieci dorosłszy, opowiadały znów swoim dzieciom, i tak pierwotne dzieje przechodząc z ust do ust, przeszły aż do nas. Zresztą, Słowianie od południa i zachodu mieli sąsiadów mających zawsze ochotę na zawojowanie ich ziemi; otóż, ci sąsiedzi pilnie patrzyli, co się dzieje u Słowian, a prowadząc wojny, zapisywali sobie nawet, jacyto byli ci Słowianie, jakto oni wojowali; jaką mieli bron, jakie mieli obyczaje, aby w następnej wojnie skorzystać z tego, i przypatrzywszy się, łatwiej ich zawojować. A chociaż oni nieraz z wielką niechęcią się wyrażali o Słowianach, jednak ze świadectwa tych sąsiadów najwięcej się dowiadujemy. Bo tak jak wy nie pamiętacie swoich dowcipów, żarcików i psot, któreście wyprawiali, będąc maleńkiemi dziećmi, i tylko wam ktoś starszy o tem opowiadał, tak i naród nie pamięta swojego dzieciństwa, tylko się o niem od innych dowiaduje.
Później, kiedy naród był już coraz mądrzejszy, znaleźli się tacy, co spisywali wszystkie ważniejsze wypadki. Ci spisujący nazywali się kronikarzami, a ich księgi kronikami. I oto widzicie, z tych pamiątek, podań czyli tradycyi, z tych wiadomości powziętych od sąsiadów, a nareszcie własnych kronik, doszliśmy do tego, że mamy bardzo zajmującą i ciekawą historyą naszego narodu, którą codziennie wam opowiadać będę.II.
Osiedlenie się Polan – Lech – Gniazdo orłów – Gniezno – Kmiecie – Opole – Gmina – Pierwotni Słowianie i rozmaite ich zajęcia.
– A ja ci powiadam, że mieszkali – wołała uporczywie Helenka, zasiadając z powagą na kanapie.
– A ja ci powiadam, że nie mieszkali – mówił Staś, chodząc po pokoju.
– I któżto taki? – zapytała wchodząc matka.
– Oto, widzi mamunia, Staś koniecznie się upiera, że w naszej Zagrodzie nie mieszkali Słowianie – szczebiotała Helenka.
– Tak, a Marynia żartuje, że i dotąd mieszkają – rzekł Staś, siadając jak wczoraj u stóp matki.
– Najpierw, mój synu, Marynia wcale nie żartuje, że i teraz mieszkają, bo przecież, jak wiesz, my wszyscy pochodzimy od Słowian.
– Ale kiedy, mamuniu, mnie wcale o to nie idzie, co się teraz dzieje; tylko chciałbym się dowiedzieć, gdzie najpierw osiedliło się pokolenie Słowian, od którego naród nasz swój początek wywodzi.
– A! jeżeli ci o to idzie, mój synu, to co innego. Chcąc jednak, abyście doskonale zrozumieli, gdzie się te pokolenia osiedlały, trzeba przedewszystkiem zapalić lampę i wskazać na mapie (1). Otóż widzicie, utrzymują, że tutaj nad Dnieprem, rzeką wpadającą do morza Czarnego, mieszkali Polanie, którzy w VI wieku po Chrystusie, byli bardzo niepokojeni przez jakieś nowe ludy przybyłe z Azyi. Nie mogąc im się oprzeć, Polanie musieli uchodzić ze swoich siedzib i szukać innego przytułku. Wędrując tak ciągle na północo-zachód, doszli pomiędzy rzekę Wartę (2) a jezioro Gopło i nieopodal zaczęli zakładać osady; a że ziemia, z której wyszli, miała ogromne pola i równiny, więc i oni od tych pól Polanami się nazwali. Że zaś, nawet gdy wieśniacy idą do roboty, to zawsze jest między nimi jakiś starszy i rozumniejszy, który im wskazuje, co mają robić, więc też i Polanie mieli ten rozum i obrali sobie wodza, który ich przyprowadził. Wodzem tym był Lech i od niego nazwali się Lechitami. W całej okolicy około Gopła znaleźli ogromne lasy, zaczęli je więc wycinać, aby sobie zbudować schronienie. Na jednem drzewie znaleźli gniazdo orłów;
–- (1) Patrz mapę Nr. 1. Atlas Lelewela.
(2) Warta wpada do Odry, a Odra uchodzi do morza Nie-
Lech w tem miejscu założył osadę, którą nazwano Gnieznem.
– A z orłami co się stało? bo jeżeli w tem gnieździe były małe orlęta, to się pozabijały, jak drzewo upadło – rzekła Helenka.
– Nie troszcz się o los orląt, moja Helenko. Orzeł się nie zabił, chociaż jeszcze fruwać nie umiał. A byłto prześliczny ptak biały i lśniący, jak srebro. Lech wyjął go z gniazda, podniósł do góry i rzekł: to jest ptak śmiały i odważny, a zarazem szlachetny, i dlatego króluje nad wszystkiemi ptakami; a więc i my bracia bądźmy, jak orły, po których obejmujemy dziedzictwo. Walczmy śmiało i odważnie, lecz nie uciskajmy słabszych, a jako orły wśród ptaków, tak my zapanujmy wśród Słowian. I odtąd Polanie wzięli sobie orła białego za godło czyli znak, pod którym walczyć i zwyciężać mieli. Białych orłów niema w naszym kraju, lecz owo gniazdo i orzeł jestto tylko piękna legienda, według której biały orzeł pozostał pięknym bardzo symbolem czyli znakiem, który sobie Polanie obrali.
– Ja, mamuniu, jeszcze się uczyłam, że ten Lech miał dwóch braci, Czecha i Rusa, którzy także byli dowódcami. Czech ze swoimi poszedł na południo-zachód i dał początek Czechom, a Rus pozostał około Dniepru i dał początek Rusinom. Ale to wszystko ma być tylko taka bajka.
– To też dobrze, bo mi mama obiecała baśń – ozwała się Helenka.
Tak, moja Maryniu, ten Lech, orły, jak wam iuź mówiłam, i wiele jeszcze innych opowieści są tylko fantazyą; dlatego też pierwotne dzieje naszego narodu nazywają się historyą bajeczną. Te wszystkie baśnie powstały z tego powodu, że pierwotne dzieje dochodzą do nas tradycyą czyli opowiadaniem, do którego każdy coś dodał lub ujął. To jednak rzecz pewna, że te narody, którym miał dać początek Lech, Czech i Rus, istnieją dotąd, i że pochodzą z jednego wielkiego plemienia Słowian. Lecz Polan było niemało, a i ziemi pięknej, niezajętej przez nikogo, było podostatkiem. To też każdy brał sobie kawał tej ziemi, budował na niej jak mógł i umiał; uprawiał pole, i taki osadnik nazywał się kmieciem, czyli posiadaczem roli. Kilka lub kilkanaście osad kmiecych, położonych blisko siebie, nazywano opolem. Kilkanaście takich osad stanowiło gminę, którą zarządzał najstarszy i najrozumniejszy: i takieto gminy były zawiązkiem późniejszego państwa i narodu. Bo państwo to oznacza kraj, w którym naród słucha nadanych praw i ulega woli zarządzającego czyli nadającego te prawa. Kiedy zaś nieprzyjaciel napadał, wtedy obierali zpomiędzy siebie najodważniejszego i najmędrszego: ten ich prowadził na wojnę. Taki dowódca najczęściej po wojnie, przywłaszczał sobie rządy; wszyscy musieli go słuchać, a więc powstali tak zwani panowie, czyli panujący; ci zaś, co bili się i bronili granic kraju, nazwani zostali rycerzami i szlachtą. Że zaś w owym czasie nie znano jeszcze prochu, a więc i takiej broni jak dzisiaj, któraby zdaleka rzucała pociski, a więc walczący nacierali na siebie z bliska, zagrzewając się rozmaitemi okrzykami do walki. Niemcy więc podczas bitwy wołali: szlacht, szlacht, to jest "bitwa"; uderzali na naszych, którzy od tego wyrazu: szlacht, szlachtą zostali nazwani.
– Mamuniu, a ja czytałam, że wyraz "szlachta" to pochodzi od tego, że Polanie byli w boju bardzo szlachetni i nigdy na bezbronnych nie napadali.
– I tak utrzymują, moja Maryniu; a niema żadnej w tem pewności. Wiemy to tylko: że kmieć jest najpierwszym zawiązkiem narodu, a podczas napadu nieprzyjaciół, każdy chwytał za bron i szedł dla obrony granic kraju; po wojnie zaś, każdy wracał do swoich zajęć około roli. Gdy jednak okazało się, że podczas wojny pola były nieobsiane, bo pozostałe kobiety i dzieci nie mogły temu podołać – urządzono się w ten sposób, że kiedy jedni bili się z nieprzyjaciołmi, inni piklowali roli i przysposabiali, żeby wszystkiego było podostatkiem dla tych, co bronią kraju. Ci walczący czyli rycerze coraz to większej nabierali władzy, i nad kmieciami panowali. Kmieć jednak zajmował niepoślednie miejsce w narodzie, a chociaż z czasem coraz to cięższe nakładano na niego obowiązki i opłaty, na kmieciach jednak opierał się dobrobyt i potęga kraju.
I teraz wieśniaków pracujących około roli nazywają częstokroć kmiotkami czyli kmieciami, a chociaż stanowisko ich zupełnie różne od dawniejszych kmieci, zasługują oni na poszanowanie, bo gdyby nie ich ciężka praca, ziemia nie dostarczałaby nam tylu bogactw i darów.
– Moja mamuniu, to z początku żadnych miast nie było, tylko same wioski, kiedy wszyscy zajmowali się rolą? – pytała ciekawie Marynia.
– Naturalnie, że z początku nie było miast takich jak teraz; znasz przecież przysłowie: "Nie odrazu Kraków zbudowano". Ale właśnie z tych osad, jakto później zobaczycie, wytworzyły się grody, to jest miejsca otoczone rowem i wałem czyli ogrodzone, a później powoli zaczęły się wznosić miasteczka i miasta.
– Ale, proszę mamy, jeżeli wszyscy zajmowali się rolą, to kto robił narzędzia do uprawy roli i broń na wojnę? – pytał Staś ciekawie.
– Albo kto im szył odzienie? – dodała Helenka.
– Nim na to odpowiem, muszę wam najpierw powiedzieć moje dzieci, żebyście pierwotnych Słowian nie wyobrażali sobie takimi, jakimi dziś są wogóle wszyscy ludzie ucywilizowani.
Słowianie żyjący z naturą, częstokroć pod gołem niebem, silni, rozrośli, zupełnie się różnili od dzisiejszych wydelikaconych swoich potomków, i inne też mieli potrzeby. Przedewszystkiem więc zaspokoję Helenkę, która ma kłopot, kto im szył odzienie, a nie namyśliła się, z czegoto oni je szyli? Muszę więc sprostować niedokładność twego pytania i powiedzieć, że najpierwotniejszą odzieżą, jak wogóle u wszystkich ludów, tak i u Słowian, była skóra zwierząt; zwierzę zabito, mięso zjedzono, a z oczyszczonej skóry zrobiono sobie odzienie; tak jak i my teraz robimy szuby i kożuchy, tylko, że wtedy nie troszczono się wcale ani o piękną wyprawę skóry, ani o jej krój, ani też o pokrycie jakimś materyałem. Poźniej doszli do znajomości lnu i konopi, do użytku jaki można mieć z wełny, a więc przemyślne kobiety zaczęły robić tkaniny i szyć odzież, i w bardzo odległych czasach znajdujemy ślady takiej roboty. Teraz słusznie Staś mógłby mi powiedzieć, zkądto oni wzięli broń do zabicia tych zwierząt? Otóż znowu mu powiem, że broń tę, również jak i narzędzia rolnicze, każdy sam sobie wyrabiał. Bo przecież wiesz, że nie cały rok uprawia się rolę i wojny nie prowadzi się bezprzestannie. Gdybym wam zaczęła opowiadać, jakim to oni doszli do tego sposobem, musiałabym zaprzestać opowiadania historyi naszego narodu, a rozpocząć historyą wynalazków; dlatego też ograniczę się tylko na powiedzeniu, że tak broń, jak narzędzia rolnicze ogromnie się różniły od teraźniejszej pięknej i błyszczącej broni, i doskonale wyrobionych narzędzi. Że zaś, jak wiecie, nie wszyscy mają jednakowe do wszystkiego zdolności, jeden więc umiał lepiej wystrugać jakiś przedmiot z drzewa, a drugi ukuć go z żelaza; jeden miał zamiłowanie do uprawy roli, a drugi do lepienia garnków. Z tego powstało, że ci, co umieli dobrze zrobić broń, robili ją dla siebie i dla drugich; ten znów, komu się udało zrobić lepszy pług, lub jakieś inne narzędzie, zaczął się w tem doskonalić, i robił je nietylko dla siebie, ale i dla innych, którzy znów w zamian oddawali mu wyroby swej pracy. Zresztą widzicie dzisiejszych wieśniaków, jakto oni umieją sobie radzić w gospodarstwie i każdy sam sobie potrafi sklecić chatę od biedy, i stół wyciosać i około narzędzi rolniczych poprawić. Tak samo i nasi przodkowie z początku radzić sobie sami musieli, zanim doszli do takiego podziału pracy, że każdy czemś innem się zajmował.
– Wie mamunia, ja to sobie wyobrażam, że ci pierwotni Słowianie to musieli tak wyglądać, jak teraz nasi wieśniacy – rzekła Marynia. – Tacy opaleni, ze spracowanemi rękami.
– Zapewne, moja Maryniu, napozór niezłe robisz porównanie; jednakże wieśniacy nasi, jakkolwiek przyzwyczajeni do pracy i zahartowani na wiele niewygód, nie są jeszcze tak silni i wytrwali, jak byli pierwotni Słowianie, którzy z wieloma przeciwnościami walczyć musieli. Najpierw, ogromne obszary ziemi pokryte były tak gęstemi lasami, że chcąc je przejść, trzeba było torować sobie drogę, to jest, wycinać drzewa i krzewy, zpomiędzy których wysuwał się co chwila jaki zwierz, niedźwiedź, wilk lub dzik i groził śmiałkowi, co burzył jego spokojność. Trzeba więc było walczyć z owemi zwierzętami, które jakkolwiek dawały pożywienie i odzież, a więc stanowiły bogactwo, zmuszały jednak ludzi do walki. To też ci, co osiadali wśród wielkich lasów, zajmowali się polowaniem; ci, co osiedlili się wśród pól i łąk, najpierw zajmowali się rolnictwem; ci, co nad brzegiem morza, zajmowali się połowem ryb, czyli rybołówstwem. Mieszkający wśród gór, zaczęli je rozkopywać, szukać, czy nie znajdą czego pożytecznego, a znalazłszy żelazo, doszli do jego użytku, a następnie poczęli wyrabiać z niego broń i inne przedmioty. Potem dopiero to łodziami przez rzeki i jeziora, to utorowanemi drogami, rozwozili swoje produkty, wymieniając je u sąsiadów na inne. Mieszkańcy znad brzegów morza puszczali się dalej łodziami i z innemi narodami prowadzili handel, przywożąc znów od nich pożyteczne rzeczy. I tymto sposobem coraz więcej rozpowszechniał się przemysł. Ale zarazem i niemało biedy spadało na Słowian.
– A jakato bieda, proszę mamy?
– Cicho, daj pokój Helenko, bo to teraz pewnie będą wojny.
– Będą, mój synu i niejedne, ale już dziś o nich nie usłyszycie.