Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wieczory jesienne: Opowiadanie matki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wieczory jesienne: Opowiadanie matki - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 413 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Opo­wia­da­nie mat­ki przez

A. Z. Dą­bro­wę.

Kra­ków.

Na­kład G. Ge­be­th­ne­ra i Spół­ki.

1889.

Na­uką i pie­niędz­mi dru­dzy się zbo­ga­cą:

Mą­drość mu­sisz sam z sie­bie wła­sną do­być pra­cą".

Mic­kie­wicz.

Lu­bi­my to­wa­rzy­stwo? praw­da, – ale jak tu pójść gdzie, lub go­ści za­pro­sić, kie­dy deszcz drob­ny, przej­mu­ją­cy pada bez­prze­stan­nie, – wiatr szu­mi ża­ło­śnie, a cza­sem zry­wa się tak gwał­tow­nie, że i czło­wie­ka mógł­by prze­wró­cić.

A jed­nak mamy przy­ja­ciół, któ­rzy nie boją się sło­ty ni wi­chru, ani zi­mo­wej śnie­ży­cy. Ci przyj­dą do nas chęt­nie, – spójrz­my tyl­ko w od­le­głą prze­szłość, wy­wo­łaj­my z niej daw­no za­mierz­chłe po­sta­cie, jak za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdż­ki, po­kój nasz się za­lud­ni. A ja­kie to­wa­rzy­stwo! jaki gwar! każ­dy opo­wia­da dzie­je swo­je­go ży­cia, nie­zwy­kłe przy­go­dy, od­le­głe wy­pra­wy; wie­czo­ry je­sien­ne scho­dzą nie­po­strze­że­nie, bo raź­no idzie ga­wę­da.

Cóż­to za ra­dość dla opo­wia­da­ją­ce­go, gdy na twa­rzach słu­cha­czów znać za­cie­ka­wie­nie a z nią w mło­do­cia­nych ser­cach roz­nie­ci się mi­łość do wszyst­kie­go co pięk­ne, wznio­słe i szla­chet­ne, bu­dząc w nich za­pał do szcze­rej a po­czci­wej pra­cy.

A. Z. D.

War­sza­wa, d. 12/12 1888.I.

Dzie­ci się nu­dzą – Mat­ka znaj­du­je le­kar­stwo na nudy – i za­czy­na opo­wia­da­nie – Kraj – Ple­mię – Na­ród – Sło­wia­nie – Ja­kim spo­so­bem do­cho­dzą nas wia­do­mo­ści o lu­dziach, co żyli bar­dzo daw­no przed nami?

– Sta­siu, jak­że mo­żesz tak zie­wać, że cię aż w trze­cim sły­chać po­ko­ju!

– Prze­pra­szam ma­tu­nię, ale tak mi się ogrom­nie nu­dzi, że już nie wiem co ro­bić. – To mó­wiąc Staś, ze­rwał się z krze­seł­ka i przy­su­nął do wcho­dzą­cej mat­ki.

– Ma­mu­niu, trze­ba mu dać le­kar­stwo, bo go nu­dzi, jesz­cze go­tów za­cho­ro­wać. Co mama przy­nieść każe?

– Jaka ta He­len­ka usłuż­na! za­raz le­kar­stwo; prze­cież ja nie mó­wię, że mię nu­dzi, tyl­ko, że mi nud­no, bo tak cią­gle deszcz pada.

– Ach, to praw­da, że okrop­nie nud­no, kie­dy deszcz pada – ozwa­ła się sie­dzą­ca w ką­ci­ku za sto­łem Ma­ry­nia.

– To i Ma­ry­nia tu­taj! i tak­że na­rze­ka na nudy? Te­gom się nie spo­dzie­wa­ła; taka duża jak ty pa­nien­ka, to nie­tyl­ko, że sama nu­dzić się nie po­win­na, ale i młod­sze ro­dzeń­stwo tak za­jąć, żeby nie wie­dzia­ło na­wet, coto są nudy.

– Ach, moja ma­tu­niu, ja się nig­dy nie nu­dzę, – ozwa­ła się z za­kło­po­ta­niem dziew­czyn­ka – ale od kil­ku dni deszcz tak cią­gle pada i pada; trud­no wyj­rzeć z po­ko­ju, to gdy po­koń­czę lek­cye i ro­bo­tę, to mi bar­dzo smut­no. Wyj­rzę oknem wszę­dzie woda i bło­to; ani spo­sób wyjść i po­bie­gać.

– A ja to wca­le się nie nu­dzę; cią­gle bie­gam za mamą oko­ło go­spo­dar­stwa.

– Za­pew­ne, moja Hel­ciu, ty się nie nu­dzisz, ale za to nu­dzisz mamę. I ja­bym tak chciał cho­dzić za mamą, ale cie­ka­wy je­stem bar­dzo, czy­by to ład­nie było, gdy­by­śmy tak wszy­scy tro­je cho­dzi­li, gdzie się tyl­ko mama ru­szy.

– Mo­że­by­ście i cho­dzi­li, gdy­bym wam na to po­zwo­li­ła.

– Żeby to nam mama co ład­ne­go opo­wie­dzia­ła, to­by­śmy już na deszcz nie na­rze­ka­li.

– Masz słusz­ność Sta­siu! Ma­tu­niu, opo­wiedz nam jaką baj­kę; choć­by o stra­chach, ja się bać nie będę.

– Pa­rad­na ta He­len­ka, sie­dzi tak bli­ziut­ko mamy i jesz­cze za­pew­nia, że się bać nie bę­dzie.

– Al­boż to nam kie­dy mama o stra­chach opo­wia­da? – ozwa­ła się Ma­ry­nia, któ­ra jako dwu­na­sto­let­nia dziew­czyn­ka chcia­ła so­bie nada­wać pew­ną po­wa­gę wzglę­dem młod­sze­go ro­dzeń­stwa. Ale ma­tu­niu, – do­da­ła – na­praw­dę, to by­ło­by bar­dzo do­brze; żeby nam ma­tu­nia co opo­wie­dzia­ła.

– Z ocho­tą, moje dzie­ci. Cóż­by wam opo­wie­dzieć, żeby was praw­dzi­wie za­cie­ka­wi­ło i za­ję­ło?

– Ach, ma­tu­niu, niech nam mama opo­wie, co mama ro­bi­ła jak była dziec­kiem, jak się ba­wi­ła, jaki mia­ła ogró­dek, ja­kie lal­ki; – pro­si­ła He­len­ka – albo baśń, co mama chce – do­da­ła.

– Ma­tu­niu, le­piej o tem, Jak­to mama z bab­cią i dziad­kiem jeź­dzi­ła do cio­ci, i Jak­to bab­cia opo­wia­da­ła roz­ma­ite rze­czy ze swo­ich lat dzie­cin­nych.

– Daj po­kój Ma­ry­niu, mama opo­wie, co ze­chce, ale ja to naj­le­piej lu­bię, kie­dy mama opo­wia­da o tym dziad­ku czy pra­dziad­ku, coto cho­dził na woj­nę i ta­kich roz­ma­itych cu­dów wa­lecz­no­ści do­ka­zy­wał. On na­wet po­dob­no miesz­kał kie­dyś tu­taj, w tej sa­mej wio­sce i tym sa­mym domu, co my te­raz, praw­da mamo?

– Praw­da, mój synu, prze­cież wam to już kie­dyś mó­wi­łam, ale chcąc wam wszyst­kim troj­gu do­go­dzić, mu­sia­ła­bym za­cząć na raz trzy opo­wia­da­nia, co już jest zu­peł­nem nie­po­do­bień­stwem. Mu­szę więc opo­wie­dzieć coś ta­kie­go, w czem bę­dzie i baśń prze­ślicz­na, i naj­zu­peł­niej­sza praw­da, i dużo wo­jen; a wszyst­ko to bę­dzie opo­wia­da­nie o miej­scach i oso­bach, któ­re nas bar­dzo a bar­dzo ob­cho­dzą.

– Och, jaka ta ma­mu­nia do­bra! to bę­dzie baśń

cu­dow­na – wo­ła­ła He­len­ka. I w prze­wi­dy­wa­niu owej cu­dow­nej ba­śni, za­rzu­ci­ła piesz­czo­tli­wie rącz­ki na szy­ję uko­cha­nej mat­ki.

– Daj­no po­kój He­len­ko, – wo­łał Staś – bo ma­mie prze­szka­dzasz, a ja je­stem bar­dzo cie­ka­wy.

– Cie­szę się, że je­steś cie­ka­wy, ale przedew­szyst­kiem po­wiedz mi, mój synu, czy ko­chasz tę wio­skę, w któ­rejś się uro­dził i wy­cho­wu­jesz, to jest na­szę Za­gro­dę?

– Ma­mu­niu, a jak­że­bym jej nie ko­chał, kie­dy tu­taj miesz­ka i mama, i tat­ko; kie­dy tat­ko tu­taj pra­cu­je, a zie­mia na­szej Za­gro­dy daje nam tyle zbo­ża i owo­ców.

– I tyle kwiat­ków, – do­rzu­ci­ła He­len­ka – i jest tak­że Mał­go­sia, co się ze mną bawi.

– Al­boż to tyl­ko dla­te­go mamy ko­chać Za­gro­dę, że jest ja­kaś two­ja Mał­go­sia? – ozwa­ła się Ma­ry­nia. – Prze­cież oprócz two­jej Mał­go­si, jest jesz­cze dużo i in­nych lu­dzi, po­czci­wych wie­śnia­ków, któ­rzy w ta­kiej cięż­kiej pra­cy upra­wia­ją zie­mię. Więc wszyst­ko, co nas ota­cza, to nas zaj­mu­je. Ja ko­cham to wszyst­ko, bo to wszyst­ko na­sze, i zie­mia, i las, i woda, i nie­bo nad nami; i ko­ścio­łek, i krzyż przy dro­dze. A wszak i przed nami tacy sami żyli tu­taj lu­dzie, co upra­wia­li tę zie­mię, a po­tem dla nas ją zo­sta­wi­li?

– Tak, moja cór­ko. Z tego, co mó­wi­cie, wi­dzę, że wszy­scy tro­je mi­łu­je­cie tę na­szę Za­gro­dę, z cze­go się cie­szę nie­wy­po­wie­dzia­nie; bo kto ma taką ser­decz­ną mi­łość do ro­dzin­nej wio­ski, lub mia­sta, to zro­zu­mie do­sko­na­le, że na­oko­ło tego ro­dzin­ne­go miej­sca jest jesz­cze duża prze­strzeń zie­mi, na któ­rej miesz­ka na­ród, co ta­kim sa­mym, jak my, mówi ję­zy­kiem, i pra­cu­je jak może, aże­by tę zie­mię zbo­ga­cić i zo­sta­wić ją dla tych, co po nim na niej osię­dą.

– Ma­tu­niu, ja nie­tyl­ko ko­cham na­szę Za­gro­dę, ale tak da­le­ko, da­le­ko, aż poza Kra­ków, bo tam miesz­ka cio­cia.

– Jak­to, He­len­ko, ko­chasz tyl­ko te miej­sca, gdzie miesz­ka cio­cia, a tam gdzie stry­jek, za Lu­bli­nem, to tam­tej stro­ny już nie ko­chasz?

– Daj po­kój Sta­siu, prze­ry­wasz ma­mie, prze­cież nie­tyl­ko tam, gdzie miesz­ka stry­jek i cio­cia, ale i za Ka­li­szem, gdzie miesz­ka wu­ja­szek, to i tam­te stro­ny nas ob­cho­dzą – ozwa­ła się Ma­ry­nia. – Ale ma­tu­niu, wszak­że nas nie­tyl­ko Kra­ków, Lu­blin i Ka­lisz, ale cały kraj po­wi­nien ob­cho­dzić?

– Rzecz na­tu­ral­na, moja Ma­ry­niu. Prze­cież tak, jak wy ma­cie krew­nych w Kra­kow­skiem, Lu­bel­skiem i Ka­li­skiem, tak znów cio­cia, stry­jek i wu­ja­szek mają krew­nych w Po­znań­skiem(1), oko­ło War­sza­wy i w bli­sko­ści Wil­na (2), Ka­mień­ca (3), Ży­to­mie­rza (4) i Ki­jo­wa (5);

–- (1) Po­znań, mia­sto nad War­tą; głów­ne mia­sto W. ks. po­znań­skie­go.

(2) Wil­no, nad Wi­lią, mia­sto gu­ber­nial­ne.

(3) Ka­mie­niec Po­dol­ski, nad Smo­try­czem, wpa­da­ją­cym do Dnie­stru; głów­ne mia­sto gub.po­dol­skiej.

(4) Ży­to­mierz, nad Ir­pie­nią, wpa­da­ją­cą do Dnie­pru, głów­ne mia­sto gub… wo­łyń­skiej.

(5) Ki­jów, nad Dnie­prem, głów­ne mia­sto gub… ki­jow­skiej.

a ci ich krew­ni, mają znów krew­nych w in­nych stro­nach, oko­ło in­nych miast. A więc, cho­ciaż nie zna­my ani tych oko­lic, ani tych lu­dzi, któ­rzy tam miesz­ka­ją, jed­nak oni nas ob­cho­dzą, bo ob­cho­dzą na­szych krew­nych; mó­wią ta­kim sa­mym, jak my ję­zy­kiem, mają taką same re­li­gią, zwy­cza­je i oby­cza­je, na­le­żą więc do tego sa­me­go, co i my na­ro­du.

– Ma­tu­niu, ja to niby wiem, ale nie umiał­bym jed­nak po­wie­dzieć, gdy­by mnie kto za­py­tał, coto jest na­ród?

– Oj Sta­siu, Sta­siu, a prze­cież mama tyl­ko co mó­wi­ła, że na­ród, to są miesz­kań­cy ja­kie­goś kra­ju, któ­rzy mó­wią jed­na­ko­wym ję­zy­kiem, mają ta­kie same zwy­cza­je i oby­cza­je, oraz jed­na­ko­we pra­wa – rze­kła po­waż­nie Ma­ry­nia.

– Ale mama mó­wi­ła: kraj, kraj, a ja nie wiem co to zna­czy kraj; czy to to samo, co wieś, tak, jak Za­gro­da – py­ta­ła He­len­ka.

– Nie, moje dziec­ko; Za­gro­da je­st­to tyl­ko ma­lut­ka część kra­ju; a bar­dzo dużo ta­kich wio­sek, dużo miast i mia­ste­czek wraz z gó­ra­mi i rze­ka­mi, na­zy­wa­my kra­jem. Kraj zaś nasz na­zy­wa się Pol­ską. Otóż wła­śnie, po­nie­waż lu­bi­cie słu­chać o tem, co się dzia­ło daw­niej w na­szej Za­gro­dzie, i kto w niej miesz­kał, po­nie­waż za­cie­ka­wia was, gdy opo­wia­da­łam o mo­ich la­tach dzie­cin­nych, o bab­ci, o dzia­dzi, za­cie­ka­wi was i to za­pew­ne, jacy lu­dzie miesz­ka­li daw­niej w ca­łym na­szym kra­ju; jak oni krzą­ta­li się, żeby za­kła­dać wsie i mia­sta, jak łą­czy­li się ra­zem, aby ta­kich wsi i miast bro­nić od nie­przy­ia­cie­la; jak­to z po­cząt­ku szło im wszyst­ko trud­no, a po­tem co­raz to ła­twiej. Sło­wem, tak iak opo­wia­da­łam o swo­ich la­tach dzie­cin­nych, tak roz­pocz­nę opo­wia­da­nie o la­tach dzie­cin­nych na­sze­go kra­ju i na­ro­du.

– Ma­tu­niu, al­boż­to kraj i na­ród, tak­że ma swo­je lata dzie­cin­ne?

– A ro­zu­mie się, moja Ma­ry­niu. Czyż ty my­ślisz, że w na­szym kra­ju od razu sta­nę­ły ta­kie pięk­ne domy i ko­ścio­ły, i lud umiał tak so­bie we wszyst­kiem ra­dzić, zie­mię upra­wiać i na­rzę­dzia zro­bi, i obro­nić się, żeby jaki zły czło­wiek nie za­brał jego wła­sno­ści. Nie, moje dzie­ci, wszyst­ko to bar­dzo po­wo­li przy­cho­dzi­ło, tak, jak wam wo­gó­le przy­cho­dzą1 wszyst­kie wia­do­mo­ści i na­uki. Na­ród więc nasz, tak jak i każ­dy inny, bar­dzo wie­lu rze­czy sam do­cho­dził, in­nych zaś uczył się od są­sia­dów. Nim wam jed­nak po­wiem, ja­kim­to spo­so­bem na­ród nasz na­uczył się tego wszyst­kie­go i stał się na­ro­dem, mu­szę wam po­wie­dzieć, że po­cho­dzi on z ple­mie­nia sło­wiań­skie­go.

– Ale ma­tu­niu, co to zna­czy ple­mię, czy­to to samo co na­ród?

– Nie, moja Hel­ciu: ple­mię, je­st­to kil­ka, lub kil­ka­na­ście ty­się­cy lu­dzi spo­krew­nio­nych ze sobą a zo­sta­ją­cych pod prze­wod­nic­twem naj­star­sze­go lub naj­dziel­niej­sze­go zpo­mię­dzy sie­bie, któ­re­go zwą na­czel­ni­kiem. Na­ro­dem zaś na­zy­wa­my miesz­kań­ców każ­de­go kra­ju, uży­wa­ją­cych jed­nej mowy, ma­ją­cych pra­wa, cy­wi­li­za­cyą, oświa­tę i zo­sta­ją­cych pod jed­ną wła­dzą czy­li rzą­dem. Z jed­ne­go zaś ple­mie­nia może utwo­rzyć się wie­le na­ro­dów, któ­re cho­ciaż so­bie po­krew­ne, od­mien­nie się jed­nak na­zy­wa­ją.

– To tak samo, ma­tu­niu, jak cio­cia Zo­sia, cio­cia Jó­zia, i tat­ko wszy­scy są dzieć­mi dzia­dzi i bab­ci, a tat­ko na­zy­wa się Za­grodz­ki, cio­cia Zo­sia Po­le­ska, a cio­cia Jó­zia…

– Do­sko­na­łe zro­bi­łeś po­rów­na­nie, mój synu. Bo tak, jak cio­cia Zo­sia i cio­cia Jó­zia, cho­ciaż in­a­czej się niż my na­zy­wa­ją, na­le­żą jed­nak do jed­nej z nami ro­dzi­ny, tak samo i Sło­wia­nie, cho­ciaż roz­dzie­li­li się i po­przy­bie­ra­li roz­ma­ite na­zwy, już­to od miejsc, w któ­rych osie­dli, już­to od wo­dzów, któ­rych so­bie ob­ra­li, na­le­żą jed­nak do jed­ne­go wiel­kie­go ple­mie­nia, czy­li rodu Sło­wian. A ła­two to za­raz po­znać, bo i z po­sta­ci są do sie­bie po­dob­ni, a oby­cza­je, zwy­cza­je, re­li­gią i nie­któ­re urzą­dze­nia mie­li jed­na­kie. Przedew­szyst­kiem zaś wszy­scy uży­wa­li jed­na­ko­wej mowy, któ­ra, cho­ciaż na­po­zór się róż­ni­ła, jed­nak mię­dzy sobą wszy­scy zro­zu­mieć się mo­gli; i dla­te­go wła­śnie na­zwa­ni są Sło­wia­na­mi, to jest, że mie­li jed­na­ko­we sło­wo, czy­li mowę.

– Ale to ma­tecz­ko chy­ba już bar­dzo daw­no, bo ja nie sły­sza­łem, żeby się kto te­raz Sło­wia­ni­nem na­zy­wał.

– Wszyst­kie, mój synu, na­ro­dy po­cho­dzą­ce od Sło­wian, na­zy­wa­ją się na­ro­da­mi Sło­wiań­skie­mi, czy­li Sło­wia­na­mi; a więc i ty je­steś Sło­wia­ni­nem, a my Sło­wian­ka­mi. Ale rze­czy­wi­ście Sło­wia­nie od bar­dzo daw­na osie­dli­li się w Eu­ro­pie; a prze­cież wiesz coto jest Eu­ro­pa?

– Och, na­wet i ja wiem – rze­kła Hel­cia. – Eu­ro­pa to jest jed­na z pię­ciu czę­ści świa­ta; w któ­rej iest bar­dzo dużo kra­jów i dużo miesz­ka na­ro­dów, a w sa­mym środ­ku Eu­ro­py leży kraj nasz, i my miesz­ka­my – wy­re­cy­to­wa­ła pręd­ko dziew­czyn­ka.

– Do­sko­na­le, moja dzie­ci­no. Ale nim wam po­wiem, jak­to się na­ród nasz utwo­rzył, naj­pierw mu­szę wska­zać ja­ką­to ogrom­ną prze­strzeń w Eu­ro­pie zaj­mo­wa­li Sło­wia­nie.

– Ma­ry­niu, za­pal lam­pę, bo trze­ba wam to wska­zać na ma­pie, czy­li wy­obra­że­niu Eu­ro­py.

– Otóż wi­dzi­cie, Sło­wia­nie osie­dli­li się na tej ca­łej prze­strze­ni, po­mię­dzy mo­rzem Bal­tyc­kiem, Ad­ry­atyc­kiem i Czar­nem; na za­chód zaś mie­li rze­kę Elbę czy­li Labę, wpa­da­ją­cą do mo­rza Nie­miec­kie­go, czy­li Pół­noc­ne­go, a na wschód cią­gnę­li się po rze­kę Woł­gę (1). Tych Sło­wian jest bar­dzo dużo; po­dzie­li­li się oni na licz­ne po­ko­le­nia i dali po­czą­tek wie­lu na­ro­dom. Przedew­szyst­kiem zaś, zaj­mu­ją nas w tej chwi­li Po­la­nie, od któ­rych na­zwę na­ro­do­wą wy­wo­dzi­my.

–- (1) Całą tę prze­strzeń ko­niecz­nie trze­ba zo­ba­czyć na ma­pie Eu­ro­py i tym spo­so­bem przed­sta­wić so­bie, ja­ki­to ogrom zie­mi zaj­mu­ją, ludy sło­wiań­skie, prócz tego, dla lep­sze­go za­pa­mię­ta­nia ozna­czyć na ta­bli­cy gra­ni­ce Sło­wiańsz­czy­zny, choć­by tyl­ko na­pi­sa­niem na­zwisk: m. Nie­miec­kie­go i Bał­tyc­kie­go od pół­no­cy, Ad­ry­atyc­kie­go i Czar­ne­go od po­łu­dnia, Łaby od za­cho­du, a Woł­gi i Ura­lu od wscho­du.

– A czy­to daw­no, jak byli ci Po­la­nie?

– Trud­no to na pew­no ozna­czyć, moja He­len­ko, ile lat temu, jak Po­la­nie za­czę­li za­kła­dać swo­je osa­dy; utrzy­mu­ją jed­nak­że, że to mia­ło być w VI wie­ku po na­ro­dze­niu Chry­stu­sa.

– Oj, oj, Jak­to już daw­no! to już XIII wie­ków, bo te­raz mamy wiek XIX – rze­kła Ma­ry­nia.

– Trzy­na­ście wie­ków, czy­to 13 lat? – za­py­ta­ła He­len­ka.

– Go też ty mó­wisz, Hel­ciu! – rzekł Staś zgor­szo­ny nie­wia­do­mo­ścią sio­strzycz­ki. – Trzy­na­ście lat, to by­ło­by bar­dzo nie­daw­no; a XIII wie­ków, to bar­dzo daw­no, bo każ­dy wiek ma lat sto; a więc jest już 1300 lat. Oj, oj, ma­tecz­ko, to na­praw­dę bar­dzo daw­no! A któż to może wie­dzieć, co się wte­dy dzia­ło, kie­dy nikt z tych lu­dzi nie żyje?

– Za­pew­ne, mój Sta­siu, że nikt lat tyle żyć nie może; ale prze­cież ci lu­dzie po­zo­sta­wi­li po so­bie ja­kieś śla­dy, to jest pa­miąt­ki. To gro­bow­ce, któ­re te­raz od­ko­pu­ją i znaj­du­ją w nich broń, roz­ma­ite na­rzę­dzia i szcząt­ki ubra­nia; to po­mni­ki, któ­re ukła­da­li na cześć swo­ich wo­jow­ni­ków. Z tych­to wła­śnie przed­mio­tów, znaj­do­wa­nych w owych gro­bow­cach, roz­ja­śnia nam się prze­szłość daw­nych miesz­kań­ców na­szej zie­mi, bo do­wia­du­je­my się, czem oni się zaj­mo­wa­li, ja­kich uży­wa­li na­rzę­dzi i bro­ni, jak się ubie­ra­li, sło­wem, jak żyli. Prócz tego, sta­rzy lu­dzie za­wsze lu­bią opo­wia­dać o swej prze­szło­ści, więc też opo­wia­da­li swo­im dzie­ciom, jak­to im było trud­no pierw­sze za­kła­dać go­spo­dar­stwa i wal­czyć z nie­przy­ja­cioł­mi. Te dzie­ci do­ro­sł­szy, opo­wia­da­ły znów swo­im dzie­ciom, i tak pier­wot­ne dzie­je prze­cho­dząc z ust do ust, prze­szły aż do nas. Zresz­tą, Sło­wia­nie od po­łu­dnia i za­cho­du mie­li są­sia­dów ma­ją­cych za­wsze ocho­tę na za­wo­jo­wa­nie ich zie­mi; otóż, ci są­sie­dzi pil­nie pa­trzy­li, co się dzie­je u Sło­wian, a pro­wa­dząc woj­ny, za­pi­sy­wa­li so­bie na­wet, ja­cy­to byli ci Sło­wia­nie, jak­to oni wo­jo­wa­li; jaką mie­li bron, ja­kie mie­li oby­cza­je, aby w na­stęp­nej woj­nie sko­rzy­stać z tego, i przy­pa­trzyw­szy się, ła­twiej ich za­wo­jo­wać. A cho­ciaż oni nie­raz z wiel­ką nie­chę­cią się wy­ra­ża­li o Sło­wia­nach, jed­nak ze świa­dec­twa tych są­sia­dów naj­wię­cej się do­wia­du­je­my. Bo tak jak wy nie pa­mię­ta­cie swo­ich dow­ci­pów, żar­ci­ków i psot, któ­re­ście wy­pra­wia­li, bę­dąc ma­leń­kie­mi dzieć­mi, i tyl­ko wam ktoś star­szy o tem opo­wia­dał, tak i na­ród nie pa­mię­ta swo­je­go dzie­ciń­stwa, tyl­ko się o niem od in­nych do­wia­du­je.

Póź­niej, kie­dy na­ród był już co­raz mą­drzej­szy, zna­leź­li się tacy, co spi­sy­wa­li wszyst­kie waż­niej­sze wy­pad­ki. Ci spi­su­ją­cy na­zy­wa­li się kro­ni­ka­rza­mi, a ich księ­gi kro­ni­ka­mi. I oto wi­dzi­cie, z tych pa­mią­tek, po­dań czy­li tra­dy­cyi, z tych wia­do­mo­ści po­wzię­tych od są­sia­dów, a na­resz­cie wła­snych kro­nik, do­szli­śmy do tego, że mamy bar­dzo zaj­mu­ją­cą i cie­ka­wą hi­sto­ryą na­sze­go na­ro­du, któ­rą co­dzien­nie wam opo­wia­dać będę.II.

Osie­dle­nie się Po­lan – Lech – Gniaz­do or­łów – Gnie­zno – Kmie­cie – Opo­le – Gmi­na – Pier­wot­ni Sło­wia­nie i roz­ma­ite ich za­ję­cia.

– A ja ci po­wia­dam, że miesz­ka­li – wo­ła­ła upo­rczy­wie He­len­ka, za­sia­da­jąc z po­wa­gą na ka­na­pie.

– A ja ci po­wia­dam, że nie miesz­ka­li – mó­wił Staś, cho­dząc po po­ko­ju.

– I któż­to taki? – za­py­ta­ła wcho­dząc mat­ka.

– Oto, wi­dzi ma­mu­nia, Staś ko­niecz­nie się upie­ra, że w na­szej Za­gro­dzie nie miesz­ka­li Sło­wia­nie – szcze­bio­ta­ła He­len­ka.

– Tak, a Ma­ry­nia żar­tu­je, że i do­tąd miesz­ka­ją – rzekł Staś, sia­da­jąc jak wczo­raj u stóp mat­ki.

– Naj­pierw, mój synu, Ma­ry­nia wca­le nie żar­tu­je, że i te­raz miesz­ka­ją, bo prze­cież, jak wiesz, my wszy­scy po­cho­dzi­my od Sło­wian.

– Ale kie­dy, ma­mu­niu, mnie wca­le o to nie idzie, co się te­raz dzie­je; tyl­ko chciał­bym się do­wie­dzieć, gdzie naj­pierw osie­dli­ło się po­ko­le­nie Sło­wian, od któ­re­go na­ród nasz swój po­czą­tek wy­wo­dzi.

– A! je­że­li ci o to idzie, mój synu, to co in­ne­go. Chcąc jed­nak, aby­ście do­sko­na­le zro­zu­mie­li, gdzie się te po­ko­le­nia osie­dla­ły, trze­ba przedew­szyst­kiem za­pa­lić lam­pę i wska­zać na ma­pie (1). Otóż wi­dzi­cie, utrzy­mu­ją, że tu­taj nad Dnie­prem, rze­ką wpa­da­ją­cą do mo­rza Czar­ne­go, miesz­ka­li Po­la­nie, któ­rzy w VI wie­ku po Chry­stu­sie, byli bar­dzo nie­po­ko­je­ni przez ja­kieś nowe ludy przy­by­łe z Azyi. Nie mo­gąc im się oprzeć, Po­la­nie mu­sie­li ucho­dzić ze swo­ich sie­dzib i szu­kać in­ne­go przy­tuł­ku. Wę­dru­jąc tak cią­gle na pół­no­co-za­chód, do­szli po­mię­dzy rze­kę War­tę (2) a je­zio­ro Go­pło i nie­opo­dal za­czę­li za­kła­dać osa­dy; a że zie­mia, z któ­rej wy­szli, mia­ła ogrom­ne pola i rów­ni­ny, więc i oni od tych pól Po­la­na­mi się na­zwa­li. Że zaś, na­wet gdy wie­śnia­cy idą do ro­bo­ty, to za­wsze jest mię­dzy nimi ja­kiś star­szy i ro­zum­niej­szy, któ­ry im wska­zu­je, co mają ro­bić, więc też i Po­la­nie mie­li ten ro­zum i ob­ra­li so­bie wo­dza, któ­ry ich przy­pro­wa­dził. Wo­dzem tym był Lech i od nie­go na­zwa­li się Le­chi­ta­mi. W ca­łej oko­li­cy oko­ło Go­pła zna­leź­li ogrom­ne lasy, za­czę­li je więc wy­ci­nać, aby so­bie zbu­do­wać schro­nie­nie. Na jed­nem drze­wie zna­leź­li gniaz­do or­łów;

–- (1) Patrz mapę Nr. 1. Atlas Le­le­we­la.

(2) War­ta wpa­da do Odry, a Odra ucho­dzi do mo­rza Nie-

Lech w tem miej­scu za­ło­żył osa­dę, któ­rą na­zwa­no Gnie­znem.

– A z or­ła­mi co się sta­ło? bo je­że­li w tem gnieź­dzie były małe or­lę­ta, to się po­za­bi­ja­ły, jak drze­wo upa­dło – rze­kła He­len­ka.

– Nie troszcz się o los or­ląt, moja He­len­ko. Orzeł się nie za­bił, cho­ciaż jesz­cze fru­wać nie umiał. A był­to prze­ślicz­ny ptak bia­ły i lśnią­cy, jak sre­bro. Lech wy­jął go z gniaz­da, pod­niósł do góry i rzekł: to jest ptak śmia­ły i od­waż­ny, a za­ra­zem szla­chet­ny, i dla­te­go kró­lu­je nad wszyst­kie­mi pta­ka­mi; a więc i my bra­cia bądź­my, jak orły, po któ­rych obej­mu­je­my dzie­dzic­two. Walcz­my śmia­ło i od­waż­nie, lecz nie uci­skaj­my słab­szych, a jako orły wśród pta­ków, tak my za­pa­nuj­my wśród Sło­wian. I od­tąd Po­la­nie wzię­li so­bie orła bia­łe­go za go­dło czy­li znak, pod któ­rym wal­czyć i zwy­cię­żać mie­li. Bia­łych or­łów nie­ma w na­szym kra­ju, lecz owo gniaz­do i orzeł je­st­to tyl­ko pięk­na le­gien­da, we­dług któ­rej bia­ły orzeł po­zo­stał pięk­nym bar­dzo sym­bo­lem czy­li zna­kiem, któ­ry so­bie Po­la­nie ob­ra­li.

– Ja, ma­mu­niu, jesz­cze się uczy­łam, że ten Lech miał dwóch bra­ci, Cze­cha i Rusa, któ­rzy tak­że byli do­wód­ca­mi. Czech ze swo­imi po­szedł na po­łu­dnio-za­chód i dał po­czą­tek Cze­chom, a Rus po­zo­stał oko­ło Dnie­pru i dał po­czą­tek Ru­si­nom. Ale to wszyst­ko ma być tyl­ko taka baj­ka.

– To też do­brze, bo mi mama obie­ca­ła baśń – ozwa­ła się He­len­ka.

Tak, moja Ma­ry­niu, ten Lech, orły, jak wam iuź mó­wi­łam, i wie­le jesz­cze in­nych opo­wie­ści są tyl­ko fan­ta­zyą; dla­te­go też pier­wot­ne dzie­je na­sze­go na­ro­du na­zy­wa­ją się hi­sto­ryą ba­jecz­ną. Te wszyst­kie ba­śnie po­wsta­ły z tego po­wo­du, że pier­wot­ne dzie­je do­cho­dzą do nas tra­dy­cyą czy­li opo­wia­da­niem, do któ­re­go każ­dy coś do­dał lub ujął. To jed­nak rzecz pew­na, że te na­ro­dy, któ­rym miał dać po­czą­tek Lech, Czech i Rus, ist­nie­ją do­tąd, i że po­cho­dzą z jed­ne­go wiel­kie­go ple­mie­nia Sło­wian. Lecz Po­lan było nie­ma­ło, a i zie­mi pięk­nej, nie­za­ję­tej przez ni­ko­go, było po­do­stat­kiem. To też każ­dy brał so­bie ka­wał tej zie­mi, bu­do­wał na niej jak mógł i umiał; upra­wiał pole, i taki osad­nik na­zy­wał się kmie­ciem, czy­li po­sia­da­czem roli. Kil­ka lub kil­ka­na­ście osad kmie­cych, po­ło­żo­nych bli­sko sie­bie, na­zy­wa­no opo­lem. Kil­ka­na­ście ta­kich osad sta­no­wi­ło gmi­nę, któ­rą za­rzą­dzał naj­star­szy i naj­ro­zum­niej­szy: i ta­kie­to gmi­ny były za­wiąz­kiem póź­niej­sze­go pań­stwa i na­ro­du. Bo pań­stwo to ozna­cza kraj, w któ­rym na­ród słu­cha nada­nych praw i ule­ga woli za­rzą­dza­ją­ce­go czy­li na­da­ją­ce­go te pra­wa. Kie­dy zaś nie­przy­ja­ciel na­pa­dał, wte­dy obie­ra­li zpo­mię­dzy sie­bie naj­od­waż­niej­sze­go i naj­mę­dr­sze­go: ten ich pro­wa­dził na woj­nę. Taki do­wód­ca naj­czę­ściej po woj­nie, przy­własz­czał so­bie rzą­dy; wszy­scy mu­sie­li go słu­chać, a więc po­wsta­li tak zwa­ni pa­no­wie, czy­li pa­nu­ją­cy; ci zaś, co bili się i bro­ni­li gra­nic kra­ju, na­zwa­ni zo­sta­li ry­ce­rza­mi i szlach­tą. Że zaś w owym cza­sie nie zna­no jesz­cze pro­chu, a więc i ta­kiej bro­ni jak dzi­siaj, któ­ra­by zda­le­ka rzu­ca­ła po­ci­ski, a więc wal­czą­cy na­cie­ra­li na sie­bie z bli­ska, za­grze­wa­jąc się roz­ma­ite­mi okrzy­ka­mi do wal­ki. Niem­cy więc pod­czas bi­twy wo­ła­li: szlacht, szlacht, to jest "bi­twa"; ude­rza­li na na­szych, któ­rzy od tego wy­ra­zu: szlacht, szlach­tą zo­sta­li na­zwa­ni.

– Ma­mu­niu, a ja czy­ta­łam, że wy­raz "szlach­ta" to po­cho­dzi od tego, że Po­la­nie byli w boju bar­dzo szla­chet­ni i nig­dy na bez­bron­nych nie na­pa­da­li.

– I tak utrzy­mu­ją, moja Ma­ry­niu; a nie­ma żad­nej w tem pew­no­ści. Wie­my to tyl­ko: że kmieć jest naj­pierw­szym za­wiąz­kiem na­ro­du, a pod­czas na­pa­du nie­przy­ja­ciół, każ­dy chwy­tał za bron i szedł dla obro­ny gra­nic kra­ju; po woj­nie zaś, każ­dy wra­cał do swo­ich za­jęć oko­ło roli. Gdy jed­nak oka­za­ło się, że pod­czas woj­ny pola były nie­ob­sia­ne, bo po­zo­sta­łe ko­bie­ty i dzie­ci nie mo­gły temu po­do­łać – urzą­dzo­no się w ten spo­sób, że kie­dy jed­ni bili się z nie­przy­ja­cioł­mi, inni pi­klo­wa­li roli i przy­spo­sa­bia­li, żeby wszyst­kie­go było po­do­stat­kiem dla tych, co bro­nią kra­ju. Ci wal­czą­cy czy­li ry­ce­rze co­raz to więk­szej na­bie­ra­li wła­dzy, i nad kmie­cia­mi pa­no­wa­li. Kmieć jed­nak zaj­mo­wał nie­po­śled­nie miej­sce w na­ro­dzie, a cho­ciaż z cza­sem co­raz to cięż­sze na­kła­da­no na nie­go obo­wiąz­ki i opła­ty, na kmie­ciach jed­nak opie­rał się do­bro­byt i po­tę­ga kra­ju.

I te­raz wie­śnia­ków pra­cu­ją­cych oko­ło roli na­zy­wa­ją czę­sto­kroć kmiot­ka­mi czy­li kmie­cia­mi, a cho­ciaż sta­no­wi­sko ich zu­peł­nie róż­ne od daw­niej­szych kmie­ci, za­słu­gu­ją oni na po­sza­no­wa­nie, bo gdy­by nie ich cięż­ka pra­ca, zie­mia nie do­star­cza­ła­by nam tylu bo­gactw i da­rów.

– Moja ma­mu­niu, to z po­cząt­ku żad­nych miast nie było, tyl­ko same wio­ski, kie­dy wszy­scy zaj­mo­wa­li się rolą? – py­ta­ła cie­ka­wie Ma­ry­nia.

– Na­tu­ral­nie, że z po­cząt­ku nie było miast ta­kich jak te­raz; znasz prze­cież przy­sło­wie: "Nie od­ra­zu Kra­ków zbu­do­wa­no". Ale wła­śnie z tych osad, jak­to póź­niej zo­ba­czy­cie, wy­two­rzy­ły się gro­dy, to jest miej­sca oto­czo­ne ro­wem i wa­łem czy­li ogro­dzo­ne, a póź­niej po­wo­li za­czę­ły się wzno­sić mia­stecz­ka i mia­sta.

– Ale, pro­szę mamy, je­że­li wszy­scy zaj­mo­wa­li się rolą, to kto ro­bił na­rzę­dzia do upra­wy roli i broń na woj­nę? – py­tał Staś cie­ka­wie.

– Albo kto im szył odzie­nie? – do­da­ła He­len­ka.

– Nim na to od­po­wiem, mu­szę wam naj­pierw po­wie­dzieć moje dzie­ci, że­by­ście pier­wot­nych Sło­wian nie wy­obra­ża­li so­bie ta­ki­mi, ja­ki­mi dziś są wo­gó­le wszy­scy lu­dzie ucy­wi­li­zo­wa­ni.

Sło­wia­nie ży­ją­cy z na­tu­rą, czę­sto­kroć pod go­łem nie­bem, sil­ni, roz­ro­śli, zu­peł­nie się róż­ni­li od dzi­siej­szych wy­de­li­ka­co­nych swo­ich po­tom­ków, i inne też mie­li po­trze­by. Przedew­szyst­kiem więc za­spo­ko­ję He­len­kę, któ­ra ma kło­pot, kto im szył odzie­nie, a nie na­my­śli­ła się, z cze­go­to oni je szy­li? Mu­szę więc spro­sto­wać nie­do­kład­ność twe­go py­ta­nia i po­wie­dzieć, że naj­pier­wot­niej­szą odzie­żą, jak wo­gó­le u wszyst­kich lu­dów, tak i u Sło­wian, była skó­ra zwie­rząt; zwie­rzę za­bi­to, mię­so zje­dzo­no, a z oczysz­czo­nej skó­ry zro­bio­no so­bie odzie­nie; tak jak i my te­raz ro­bi­my szu­by i ko­żu­chy, tyl­ko, że wte­dy nie trosz­czo­no się wca­le ani o pięk­ną wy­pra­wę skó­ry, ani o jej krój, ani też o po­kry­cie ja­kimś ma­te­ry­ałem. Po­źniej do­szli do zna­jo­mo­ści lnu i ko­no­pi, do użyt­ku jaki moż­na mieć z weł­ny, a więc prze­myśl­ne ko­bie­ty za­czę­ły ro­bić tka­ni­ny i szyć odzież, i w bar­dzo od­le­głych cza­sach znaj­du­je­my śla­dy ta­kiej ro­bo­ty. Te­raz słusz­nie Staś mógł­by mi po­wie­dzieć, zkąd­to oni wzię­li broń do za­bi­cia tych zwie­rząt? Otóż zno­wu mu po­wiem, że broń tę, rów­nież jak i na­rzę­dzia rol­ni­cze, każ­dy sam so­bie wy­ra­biał. Bo prze­cież wiesz, że nie cały rok upra­wia się rolę i woj­ny nie pro­wa­dzi się bez­prze­stan­nie. Gdy­bym wam za­czę­ła opo­wia­dać, ja­kim to oni do­szli do tego spo­so­bem, mu­sia­ła­bym za­prze­stać opo­wia­da­nia hi­sto­ryi na­sze­go na­ro­du, a roz­po­cząć hi­sto­ryą wy­na­laz­ków; dla­te­go też ogra­ni­czę się tyl­ko na po­wie­dze­niu, że tak broń, jak na­rzę­dzia rol­ni­cze ogrom­nie się róż­ni­ły od te­raź­niej­szej pięk­nej i błysz­czą­cej bro­ni, i do­sko­na­le wy­ro­bio­nych na­rzę­dzi. Że zaś, jak wie­cie, nie wszy­scy mają jed­na­ko­we do wszyst­kie­go zdol­no­ści, je­den więc umiał le­piej wy­stru­gać ja­kiś przed­miot z drze­wa, a dru­gi ukuć go z że­la­za; je­den miał za­mi­ło­wa­nie do upra­wy roli, a dru­gi do le­pie­nia garn­ków. Z tego po­wsta­ło, że ci, co umie­li do­brze zro­bić broń, ro­bi­li ją dla sie­bie i dla dru­gich; ten znów, komu się uda­ło zro­bić lep­szy pług, lub ja­kieś inne na­rzę­dzie, za­czął się w tem do­sko­na­lić, i ro­bił je nie­tyl­ko dla sie­bie, ale i dla in­nych, któ­rzy znów w za­mian od­da­wa­li mu wy­ro­by swej pra­cy. Zresz­tą wi­dzi­cie dzi­siej­szych wie­śnia­ków, jak­to oni umie­ją so­bie ra­dzić w go­spo­dar­stwie i każ­dy sam so­bie po­tra­fi skle­cić cha­tę od bie­dy, i stół wy­cio­sać i oko­ło na­rzę­dzi rol­ni­czych po­pra­wić. Tak samo i nasi przod­ko­wie z po­cząt­ku ra­dzić so­bie sami mu­sie­li, za­nim do­szli do ta­kie­go po­dzia­łu pra­cy, że każ­dy czemś in­nem się zaj­mo­wał.

– Wie ma­mu­nia, ja to so­bie wy­obra­żam, że ci pier­wot­ni Sło­wia­nie to mu­sie­li tak wy­glą­dać, jak te­raz nasi wie­śnia­cy – rze­kła Ma­ry­nia. – Tacy opa­le­ni, ze spra­co­wa­ne­mi rę­ka­mi.

– Za­pew­ne, moja Ma­ry­niu, na­po­zór nie­złe ro­bisz po­rów­na­nie; jed­nak­że wie­śnia­cy nasi, jak­kol­wiek przy­zwy­cza­je­ni do pra­cy i za­har­to­wa­ni na wie­le nie­wy­gód, nie są jesz­cze tak sil­ni i wy­trwa­li, jak byli pier­wot­ni Sło­wia­nie, któ­rzy z wie­lo­ma prze­ciw­no­ścia­mi wal­czyć mu­sie­li. Naj­pierw, ogrom­ne ob­sza­ry zie­mi po­kry­te były tak gę­ste­mi la­sa­mi, że chcąc je przejść, trze­ba było to­ro­wać so­bie dro­gę, to jest, wy­ci­nać drze­wa i krze­wy, zpo­mię­dzy któ­rych wy­su­wał się co chwi­la jaki zwierz, niedź­wiedź, wilk lub dzik i gro­ził śmiał­ko­wi, co bu­rzył jego spo­koj­ność. Trze­ba więc było wal­czyć z owe­mi zwie­rzę­ta­mi, któ­re jak­kol­wiek da­wa­ły po­ży­wie­nie i odzież, a więc sta­no­wi­ły bo­gac­two, zmu­sza­ły jed­nak lu­dzi do wal­ki. To też ci, co osia­da­li wśród wiel­kich la­sów, zaj­mo­wa­li się po­lo­wa­niem; ci, co osie­dli­li się wśród pól i łąk, naj­pierw zaj­mo­wa­li się rol­nic­twem; ci, co nad brze­giem mo­rza, zaj­mo­wa­li się po­ło­wem ryb, czy­li ry­bo­łów­stwem. Miesz­ka­ją­cy wśród gór, za­czę­li je roz­ko­py­wać, szu­kać, czy nie znaj­dą cze­go po­ży­tecz­ne­go, a zna­la­zł­szy że­la­zo, do­szli do jego użyt­ku, a na­stęp­nie po­czę­li wy­ra­biać z nie­go broń i inne przed­mio­ty. Po­tem do­pie­ro to ło­dzia­mi przez rze­ki i je­zio­ra, to uto­ro­wa­ne­mi dro­ga­mi, roz­wo­zi­li swo­je pro­duk­ty, wy­mie­nia­jąc je u są­sia­dów na inne. Miesz­kań­cy znad brze­gów mo­rza pusz­cza­li się da­lej ło­dzia­mi i z in­ne­mi na­ro­da­mi pro­wa­dzi­li han­del, przy­wo­żąc znów od nich po­ży­tecz­ne rze­czy. I tym­to spo­so­bem co­raz wię­cej roz­po­wszech­niał się prze­mysł. Ale za­ra­zem i nie­ma­ło bie­dy spa­da­ło na Sło­wian.

– A ja­ka­to bie­da, pro­szę mamy?

– Ci­cho, daj po­kój He­len­ko, bo to te­raz pew­nie będą woj­ny.

– Będą, mój synu i nie­jed­ne, ale już dziś o nich nie usły­szy­cie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: