Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wieczory wołyńskie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wieczory wołyńskie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 280 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Ci­sza wie­czor­na i ta pora dnia na wsi mają w so­bie coś nie­wy­sło­wie­nie uro­cze­go… Nie tyl­ko czło­wiek, zwie­rzę­ta na­wet zda­ją się czuć ten mo­ment uro­czy­sty po­że­gna­nia ze świa­tłem i słoń­cem. Nad­cho­dzą­ca ciem­ność prze­ra­ża i za­smu­ca jak­by przy­po­mi­na­ła nie­prze­spa­ną noc w któ­rej to­nie pa­mięć po za nami, a prze­czu­cie, w strasz­li­wej przy­szło­ści. Ale po­mi­mo smut­ku ja­kim na­pa­wa i nie­po­ko­ju któ­rym kar­mi, chwi­la ta przy­no­si z sobą słod­ką ja­kąś tę­sk­no­tę. Czło­wiek, naj­mniej przy­wy­kły do du­ma­nia, za­my­śla się, wzdy­cha i ty­sią­ce drob­no­stek przy­wo­dzi mu na pa­mięć wszyst­kie wie­czo­ry jego ży­cia, za nie­mi całe ży­cie pra­wie.

Wsta­ją upio­rem z mo­gi­ły dnie ja­sne i czar­ne, na­dzie­je, po­ry­wy, za­wo­dy, roz­sta­nia chwi­lo­we i wie­ku­iste, spo­tka­nia po la­tach wie­lu i wszyst­ko co się stra­ci­ło. A któż strat nie ma w to­reb­ce, któ­rą na zbo­la­łych nosi bar­kach?

Mło­dość co już ża­łu­je, ma jesz­cze spo­dzie­wać się cze­go; sta­rość je­że­li ma­rzy, to chy­ba o in­nym a lep­szym świe­cie.

Któż z was nie prze­dumał wie­czo­ra na wsi i nie przy­po­mni so­bie wra­żeń wła­snych na wi­dok na­tu­ry, co się do snu jak dzie­cię spo­koj­nie ukła­da, gdy bied­ny czło­wiek sam je­den z nie­po­ko­jem w du­szy, po­trze­bu­je za­pła­kać, po­mo­dlić się, znu­żyć aby mu sen za­mknął wy­mę­czo­ne po­wie­ki.

Ma ży­cie ta­jem­ni­cze po­cie­chy swo­je w sa­mych bo­le­ściach nie­ule­czo­nych i tę­sk­no­cie na któ­rą wie­czy­ście cho­ru­je. Łza jest roz­ko­szą, zby­tek cię­ża­ru ulgę spra­wia swym nad­mia­rem. Czu­je­my w nim zwia­sto­wa­nie prze­si­le­nia i obiet­ni­cę spo­czyn­ku.

Nie wiem za­praw­dę dla cze­go, ale wie­czór ze wszyst­kich pór dnia zda­je mi się naj­przy­jem­niej­szą. Jest to chwi­la uspo­ko­je­nia, wy­tchnie­nia, zwró­ce­nia w sie­bie, i po­li­czyw­szy chwi­le każ­de­go ży­cia szczę­śli­we, naj­wię­cej by się mię­dzy nie­mi zna­la­zło wie­czo­rów. Umysł pod­bu­dzo­ny wal­ką i pra­cą dnia, rzeź­wiej­szy jest i ochot­niej­szy niż rano, a nie tak za­sty­głe ser­ce z ja­kiem wsta­je­my z nocy; fan­ta­zja roz­wi­ja skrzy­dła, pa­mięć na­wet do głę­bi po­ru­szo­na ży­wiej się krzą­ta, wy­no­sząc z ko­mó­rek co skrzęt­nie so­bie uzbie­ra­ła.

Czło­wiek wca­le nie jest jed­na­kim z koń­ca w ko­niec dnia na­wet! Każ­da go­dzi­na bar­wę mu swo­ją daje, każ­da chwi­la nań wpły­wa. – Ja go lu­bię naj­le­piej wie­czo­rem, a czę­sto mi się tra­fia­ło po­zna­nych w tej po­rze, na­za­jutrz rano spo­tkać tak od­mien­nych, żem mu­siał nocy cze­kać, by ich so­bie wy­tłu­ma­czyć.

Wie­czo­ra­mi też naj­czę­ściej zbie­ra­li­śmy się i zbie­ra­my z to­wa­rzy­sza­mi i przy­ja­ciół­mi na słod­kie, po­wol­ne lub żywe we­dle uspo­so­bie­nia roz­mo­wy dłu­gie, w któ­rych naj­go­ręt­sze nie­raz za­gad­nie­nia chwi­li na stół wy­cho­dzi­ły. I czy to za­sie­dli­śmy na gan­ku w Gród­ku lub Hu­bi­nie, czy w ogród­ku Ży­to­mier­skie­go domu, czy­śmy cho­dzi­li po bul­wa­rach Wi­leń­skich… ileż to wspo­mnień z tych prze­cha­dzek i roz­kosz­nych umy­sło­wych za­baw na­szych!…

Nie­ste­ty! Z to­wa­rzy­szów ser­decz­nych, z wspól­ni­ków tych za­baw nie­win­nych, iluż już w gro­bie, za ilu się mo­dle­my, przy­mu­sze­ni my­ślą szu­kać ich po za świa­tem… Z przy­ja­ciół Wi­leń­skich mało po­zo­sta­ło na świe­cie, a i tych los roz­pró­szył, i spo­tkaw­szy się czy­by­śmy się po­zna­li, czy by przy­sta­ły do sie­bie dło­nie, ser­ca? Jak dwie gę­śle, na­stro­jo­ne jed­na­ko­wo, któ­re­by prze­po­dró­żo­wa­ły ze śpie­wa­kiem dłu­go i da­le­ko, a ze­szły się po la­tach wie­lu, po­dob­no by i ser­ca in­a­czej dziś w każ­dym za­gra­ły. Jed­nym ści­snę­ły je chło­dy, dru­gim wy­su­szy­ły go­rą­ca, roz­mięk­czy­ły łzy, stward­ni­ło ży­cie, i dźwięk ich już dziś cale inny….

Po­wier­ni­cy mło­do­ści spo­waż­nie­li i śmie­ją się z daw­nych ba­śni, z dro­gich tych dzie­ciństw ma­lucz­kich, któ­rych pa­mię­ci póź­niej­sze nie za­cie­ra­ją czy­ny i dum­ne za­mia­ry. Gdzie­że­ście daw­ni przy­ja­cie­le?

Z tych z któ­ry­mi tak mile w ogród­ku Gró­dec­kim spę­dza­łem wie­czo­ry, ś… p. Igna­cy Ho­ło­wiń­ski spo­czy­wa w wil­got­nej zie­mi nad Newą, po­czci­wy Ju­styn Ma­jew­ski na gó­rzy­stym cmen­ta­rzu w Dub­nie, nie­od­ża­ło­wa­ny Ka­zi­mierz Ko­mor­nic­ki przy ko­ściół­ku w Taj­ku­rach… nie chcę już li­czyć ich wię­cej.

Dłu­gi to sze­reg ca­łu­no­wych go­ści prze­su­nął mi się przed oczy­ma! Nie­chże ich pa­mię­ci po­świę­co­ne będą te kar­ty, z któ­rych wie­le przy­po­mni roz­mo­wy ja­kie­śmy daw­niej pro­wa­dzi­li z sobą: z tobą czci­god­ny hr. Sta­ni­sła­wie Cho­ło­niew­ski, Ale­xan­drze Wi­cher­ski, z wami po­czci­wi dru­ho­wie moi któ­rych tu imion nie wy­mie­nię, bo was da­le­kie przy­sy­pa­ły mo­gi­ły, i świat za­po­mniał, i swoi się za­par­li.

Pa­mięt­ne­mi wszak­że sło­wa wa­sze, my­śli, zda­nia, i wal­ki ja­kie­śmy nie­raz zwo­dzi­li z sobą, w do­brej wie­rze, ła­god­nie bo­ju­jąc o praw­dę, nie o zwy­cięz­two dla mi­ło­ści wła­snej.

Nie­raz wśród tych roz­praw wci­snę­ło się wspo­mnie­nie, opis prze­jazd­ki, rys cha­rak­te­ru, tak jak w tej książ­ce wmie­sza się może coś z ży­cia, do­świad­cze­nia i pa­mią­tek. Na­tchnio­na ża­lem za przy­ja­cioł­mi smut­ną ona być musi, ale któż dziś we­so­łym być może?RYSY WO­ŁY­NIA.

Pięk­na to kra­ina ten nasz Wo­łyń roz­le­gły, z jed­nej stro­ny o Bug, z dru­giej o brze­gi Te­te­ro­wa opar­ty, gra­ni­czą­cy z Ru­sią ha­lic­ką i Wo­ta­mi a la­sa­mi Mińsz­czy­zny; gdzie­in­dziej sta­ło­by go na wiel­kie księ­stwo udziel­ne, a pan Bóg ni­cze­go tu nie ską­pił by so­bie wy­star­czyć po­tra­fi­ło. Spław­ne rze­ki, ogrom­ne lasy, łany uro­dzaj­ne, ka­mień, wę­giel, mamy pod ręką, wszyst­ko cze­go du­sza a ra­czej cze­go cia­ło za­pra­gnąć może. Na­wet pa­mią­tek uro­czy­stych tego nie­opła­co­ne­go klej­no­tu, wię­cej u nas niż w pro­win­cjach są­sied­nich, za­mczysk, mo­gił, po­dań, pra­sta­rych sie­kier ka­mien­nych i świe­żych jesz­cze le­d­wie z krwi oschłych gro­bo­wisk. Na Boga! cze­goż tu nie ma! dzie­je świet­ne, prze­szłość wspa­nia­ła, chleb, po­ezja, nie zby­wa na ni­czem! Jest tu i step w min­ja­tu­rze, i góry kto je lubi, i pusz­cze, i bło­ta, i po­le­sie strasz­li­we, i pia­ski z wy­dma­mi, i czar­no­ziem po­dol­ski, jed­nem sło­wem co kto za­pra­gnie, co so­bie kto wy­bie­rze. Kraj cały ma­low­ni­czy i uroz­ma­ico­ny, a lud­ność na­wet zbie­gła się tu ze wszyst­kich świa­ta krań­ców aby na ni­czem nam nie zby­wa­ło.

Oprócz wo­ły­nia­ków wła­ści­wych, mamy tu i osa­dy Ma­zu­rów, i wsie całe sta­ro­wier­ców ru­skich, i ko­lon­je nie­miec­kie, i ży­dow­skie wio­ski, i Ta­ta­rów, i Ka­ra­imów. Ży­wioł miej­sco­wy na­tu­ral­nie prze­wa­ża, ale może nie bez wpły­wu na lud­ność ogól­ną jest ta mie­sza­ni­na ras i po­ko­leń. Są po­da­nia o ca­łych wio­skach nie­gdyś Ta­ta­ra­mi za­sie­dlo­nych, póź­niej wsią­kłych, w Ruś na­szą, po­twier­dza­ją­ce się ry­sa­mi miesz­kań­ców do dziś dnia.

I tak jak nie­gdyś chwa­li­ło się Wil­no że w niem nie­dzie­le chrze­ścia­nie, so­bo­tę ży­dzi, a pią­tek ma­ho­me­ta­nie świe­ci­li, my tak­że po­wie­dzieć mo­że­my, że te trzy dni ob­cho­dzim. Fi­zjo­gnom­ja kra­ju ja­ke­śmy wspo­mnie­li, naj­dziw­niej uroz­ma­ico­na… W Ko­wel­skiem, w Owruc­kiem płasz­czy­zny, lasy, trzę­sa­wi­ska, bło­ta, rów­ni­ny, kraj mało uro­dzaj­ny, smut­ny, ale nie bez wdzię­ku; w po­środ­ku, koło Łuc­ka, Dub­na, Ostro­ga kraj wzgór­ko­wa­ty, we­so­ły, ży­zny, prze­cię­ty la­ska­mi, oży­wio­ny wo­da­mi, na­je­żo­ny mo­gi­ła­mi i zam­ka­mi; da­lej pod Krze­mień­cem góry ma­low­ni­cze, a nad Te – te­ro­wem i Słu­czą ska­ły wśród zie­le­ni gra­ni­to­we po­sęp­ne, w ogrom­nych leża Ja­wach.

Nig­dzie nie brak wody, rzek, rze­czu­łek, je­zior i sta­wów nad któ­rych brze­ga­mi sie­dzą sio­ła i mia­stecz­ka. Sa­mym opi­sem Wo­ły­nia pod wzglę­dem jego cha­rak­te­ry­sty­ki i ma­low­ni­czo­ści nie wiem wie­le stron mo­gli­by­śmy za­peł­nić, lecz je­den po­ciąg ołów­ka le­piej by to wy­ra­ził nad dłu­gi sze­reg słów chłod­nych. A co wspo­mnień wszę­dzie! co dzie­jów, i co przy­lgłe­go do ruin ży­cia! Po­cząw­szy od tej hi­sto­rij nie­roz­plą­ta­nej cza­sów za­mierz­chłych któ­rej pierw­szym ba­da­czem był Jan Po­toc­ki, aż do wspo­mnień cza­sów któ­rych ży­wym świad­kiem i hi­stor­jo­gra­fem był Ochoc­ki – co pa­mią­tek, i ja­kie nie­wy­czer­pa­ne skar­by za­byt­ków! Jest z cze­go snuć pieśń, le­gen­dę, po­wieść, dzie­je, pa­mięt­nik, ob­ra­zy i po­są­gi.

Nad Wło­dzi­mie­rzem i Łuc­kiem Woj­sieł­ko­we, Lu­bar­to­we, Świ­dry­gieł­ło­we i Wi­tol­do­we ula­tu­ją imio­na; nad Czar­to­ryj­skiem hi­stor­ją domu ksią­żę­ce­go nad Krze­mień­cem imię Bony i Czac­kie­go; w Ostro­gu cała ro­dzi­na ksią­żąt kró­lu­je jesz­cze; w Kor­cu peł­ne gro­by męż­nych Ko­rec­kich; w Wi­śniow­cu Ko­ry­bu­tów i Mnisz­chów le­d­wie się ście­ra­ją na­zwi­ska, a co ro­dzin zga­słych ztąd wy­szło, ilu mę­żów, ilu wo­dzów, ile sła­wy i ofiar!… któż to po­li­czy…

Ko­leb­ką bo­ha­te­rów moż­na­by na­zwać te zie­mię któ­ra żni­wem wiel­kiem wy­si­lo­na, dziś, nie­ste­ty! ro­dzić prze­sta­ła. I nie krwi nam za­bra­kło z któ­rej szli mę­żo­wie wiel­cy, ale Bóg od­wró­cił oczy i ska­zał na ten spo­czy­nek sa­mot­ny… Kto wie za co? może za nie­po­sza­no­wa­nie dzie­jów, może za nie­po­słu­szeń­stwo na­tchnie­nia jego, może za bluź­nier­stwo Nie­mi­ry­cza, może za gor­szą jesz­cze zdra­dę tych co z krwi na­szej po­cho­dząc, du­cha się na­sze­go za­par­li.

Do­syć że zam­ki leżą w ru­inach, w gru­zach ko­ścio­ły, w za­po­mnie­niu cmen­ta­rze i cno­ty sta­re, a my na po­bo­jo­wi­sku wie­ków uśmiech­nię­ci, szwar­go­cząc po fran­cu­sku, lor­ne­tu­je­my tyl­ko z da­le­ka prze­szłość na­szą, nie­śmie­jąc się jej do­tknąć, aby glan­so­wa­nych nie po­wa­lać rę­ka­wi­czek.

Szczę­śli­wy i bied­ny kraj za­praw­dę! bo­ga­ty we wszyst­ko co Bóg dać mógł, jeno mu ocho­ty do ży­cia bra­ku­je. Su­ro­wo obe­szły się z nim losy, ale też on sam nie­li­to­ści­wym dziś so­bie.

Po­zo­sta­li­śmy da­le­ko od wszyst­kich, i wle­cze­my się le­d­wie po­wo­li śla­da­mi od­ra­dza­ją­ce­go się ży­cia; ja­kaś gnu­śność ści­snę­ła nam ser­ce, obo­jęt­ność zmro­zi­ła uczu­cia, szy­der­stwo za­tru­ło za­pał wszel­ki, i tak po­glą­da­my na wczo­raj i ju­tro, jak­by jed­no ni dru­gie do nas nie na­le­ża­ły.

Ale o lu­dziach póź­niej, te­raz tyl­ko o kra­ju mó­wić mamy. Ża­den łac­niej nie mógł na­tchnąć ar­ty­sty;

prze­cież my ich mamy naj­mniej, i wy­jąw­szy jed­ne­go So­snow­skie­go któ­ry wpraw­dzie za wie­lu star­czy, nie wiem kim by­śmy się po­chlu­bi­li. Ukra­ina ma całą szko­łę po­etów, my i jed­ne­go do­tąd nie­uro­dzi­li­śmy so­bie na­sze­go wła­sne­go, choć za­praw­dę po­ezja po go­ściń­cach się wala. Tam ży­wioł lu­do­wy na­tchnął śpie­wa­ków, tu by był po­wi­nien szla­chec­ki lub pań­ski…. Nie brak nam pi­sa­rzy, ale ci nie no­szą pięt­na kra­ju któ­ry ich uro­dził, i wo­łyń­skie­mi na­zwać się nie mogą. Zie­mia ży­zna i po­ło­że­nie han­dlo­we, są­siedz­two kró­le­stwa i Ga­li­cji w któ­rych rol­nic­two znacz­nie się ostat­nie­mi cza­sy udo­sko­na­li­ło, po­win­ny były wy­wo­łać po­pra­wę go­spo­dar­stwa, i tej jed­nak nie wi­dzi­my. Usi­ło­wa­nia są cząst­ko­we, drob­ne, nie mają cią­gu, a ogół tak go­spo­da­rzy jesz­cze, jak za cza­sów gdy Sta­ro­wol­ski nas opi­sy­wał, gdy Rzą­czyń­ski ży­zność tej kra­iny za­le­cał.

Nie miał­bym tego wca­le za złe, gdy­by obo­jęt­ność na grosz to­wa­rzy­szy­ła za­nie­dba­niu, a pra­ca i usil­ność gdzie­in­dziej się zwra­ca­ły; ale ten brak ży­cia jest we wszyst­kich ży­cia sfe­rach.

Tak samo han­del od­da­li­śmy do­bro­wol­nie w ręce ży­dow­skie, tak samo mało ob­cho­dzi nas byt spo­łecz­ny i jego przy­szłość. Wszy­scy ży­je­my so­bie, i trosz­czym się tyl­ko o naj­bliż­sze ju­tro. Tym­cza­sem tro­chę sta­ra­nia i po­świę­ce­nia, pro­win­cja ta łac­no by do naj­świet­niej roz­wi­ja­ją­cych się po­li­czyć mo­gła. Są środ­ki, cze­ka­ją one tyl­ko na wolę któ­ra­by je w ruch wpra­wi­ła.

Chcąc bli­żej za­po­znać nas sa­mych i ob­cych z tym Wo­ły­niem, któ­ry dziś tak twar­dym snem usy­pia prze­bie­gnę z wami kraj ten od gra­ni­cy kró­le­stwa do brze­gu ki­jow­skie­go, środ­kiem naj­pięk­niej­szym i z daw­na naj­licz­niej za­miesz­ka­nym.

Pra­wie od sa­me­go Bugu, wjeż­dża­jąc od Uj­ścia rze­ki Ługu do nie­go, z wy­jąt­kiem ma­łych ka­wał­ków pia­sczy­stych, zie­mia się po­czy­na dziw­nie ży­zna i pod psze­ni­cę stwo­rzo­na. Wzgó­rzów nie wie­le, rów­ni­ny sto­czy­ste, ga­ja­mi i gdzie­nieg­dzie pięk­ne­mi la­sa­mi to­war­ne­mi prze­cię­te, po­ło­że­nie wdzięcz­ne. Pierw­szem mia­stecz­kiem któ­re się uka­zu­je na sa­mej gra­ni­cy, jest nędz­ny do­syć Uści­ług, je­den z por­tów naj­znacz­niej­szych na Bugu, do któ­re­go kro­cie fur ze zbo­żem dążą nie­mal przez rok cały, w któ­rym ob­ra­ca­ją się mil­jo­ny, nie ma­ją­cy prze­cie ani do­brych ma­ga­zy­nów zbo­żo­wych, ani po­rząd­niej­szych do­mów, ani po­zo­ru za­moż­ne­go. W do­dat­ku pali się co roku i co­raz lich­szy od­ra­dza z po­pio­łów.

Wiel­ki go­ści­niec, wio­dą­cy prze­zeń do kró­le­stwa, przy­stań znacz­niej­szej czę­ści han­dlu zbo­żo­we­go Wo­ły­nia, po­win­ny go były uczy­nić ogni­skiem han­dlo­wem i wpły­nąć na pod­nie­sie­nie jego; tym­cza­sem jest to jed­na z naj­bied­niej­szych mie­ścin w oko­li­cy.

Ru­iny pa­ła­cu na gó­rze, wid­no z pro­mu któ­ry po­dróż­nych prze­wo­zi, i mury po-ka­pu­cyń­skie­go ko­ścioł­ka, oto w nim je­dy­ne za­byt­ki lep­sze­go sta­nu. Wpo­środ­ku daw­na ko­mo­ra i parę mu­ro­wa­nych do­mów, ot i wszyst­ko. Drew­nia­ne kra­mi­ki, drew­nia­ne nie­wy­god­ne karcz­my, chat­ki i kle­cie ży­dow­skie skła­da­ją resz­tę mie­ści­ny, wład­ną­cej prze­cie tar­giem zbo­żo­wym ogrom­nej pro­win­cji. Jest to do po­ję­cia trud­nem lecz praw­dzi­wem; a nie wie­my na­wet cze­mu to przy­pi­sać. Po da­le­ko po­rząd­niej­szych mia­stecz­kach kró­le­stwa przy­jeż­dża­ją­cy tu po­dróż­ny, z trud­no­ścią po­jąc może cze­mu ma przy­znać to opusz­cze­nie i ubó­stwo, a ra­czej nie­dbal­stwo w oczy bi­ją­ce. Ale to zwia­stun sta­nu, w ja­kim cała nie­mal zo­sta­je pro­win­cja, w któ­rej wszę­dzie spo­ty­ka­my sia­dy prze­szło­ści ży­wej, a te­raź­niej­szo­ści ob­umar­łej.

Za­le­d­wie o wiorst kil­ka­na­ście od­le­gły sta­ry gród Wło­dzi­mierz, pa­mięt­ny za­bi­ciem Woj­sieł­ka, wy­sta­wia tyl­ko ogrom­ne ru­iny, a wśród nich naj­lich­sze mia­stecz­ko drew­nia­ne, po­bu­do­wa­ne na­pręd­ce i bez sta­ra­nia, nie­dba­le…. Jest to prze­cie, mi­ja­jąc hi­sto­rycz­ne mia­sta zna­cze­nie, sto­li­ca po­wia­tu, nie­gdyś je­den z naj­waż­niej­szych gro­dów, dziś w zu­peł­nym upad­ku. Dziw­nie tu od­bi­ja­ją te mas­sy mu­rów wspa­nia­łych, ogo­ło­co­nych z da­chów, ster­czą­ce wy­so­ko przy drob­nych kieł­kach w któ­rych za­miesz­ka­ło no – we po­ko­le­nie, czy nie dba­jąc o ju­tro, czy w ju­tro nie wie­rząc. Tu po­czy­na się już wra­że­nie któ­rem kar­mi cały nasz Wo­łyń pra­wie za­smu­co­ne oczy prze­jeż­dża­ją­ce­go: gru­zy, zwa­li­ska, ru­mo­wi­ska, ru­iny, a na nich ubo­gie le­d­wie le­pian­ki. Przez te opu­sto­szo­ne mury dmie wiatr znisz­cze­nia na wy­lot, po­ra­sta je ziel­sko i tra­wa, gdzie­nieg­dzie błysz­czy w nich okien­ko, zwia­stu­ją­ce że tam ktoś miesz­ka, ale nad gło­wą jego nie ma da­chu, a z pod nóg wy­dar­to pod­ło­gi. O pa­miąt­ki nie py­taj, rzad­ko się ich do­wiesz od przy­by­sza któ­ry ich nie ba­dał, a ju­tro po­wę­dru­je da­lej obo­jęt­nie.

Kogo tu Ste­pan­ko­wic­kie ko­nie z kró­le­stwa do Uści­łu­ga od­wio­zły, a pocz­tą pu­ścił się na Wo­łyń, musi jesz­cze prze­być czy­ściec w Uści­łu­gu na sta­cji pocz­to­wej po­gra­nicz­nej, na któ­rej cze­ka go spi­sek zwy­czaj­ny by go obe­drzeć. Pocz­ta tu­tej­sza naj­nie­go­dzi­wiej utrzy­ma­na sła­wi się tem, że naj­bez­wstyd­niej zdzie­ra każ­de­go przy­by­wa­ją­ce­go, a fur­ma­ni w mia­stecz­ku, bę­dą­cy z nią w zmo­wie, nie­do­zwa­la­ją wy­szu­kać in­nych środ­ków wy­do­by­cia się z tej jamy, z któ­rej wy­je­chać nie prze­pła­ciw­szy się ży­dom nie­po­dob­na. By­wa­ły wy­pad­ki że po­dróż­ni sta­li tu po dni kil­ka i w koń­cu za­cię­tym sta­ro­za­kon­nym ha­racz na­le­żą­cy uiścić mu­sie­li.

Z Wło­dzi­mie­rza do Łuc­ka po nad go­ściń­cem prze – jeż­dżą się kraj mier­nie uro­dzaj­ny, wzgór­ko­wa­ty, le­si­sty, ale z nie­go nie moż­na są­dzie o tej stro­nie. Wo­ły­nia. Zie­mia z obu bo­ków wiel­kiej dro­gi da­le­ko jest ży­zniej­sza od pró­bek któ­re się tu spo­ty­ka­ją. W stro­nie tak­że po­zo­sta­ją sta­re sa­dy­by tu­tej­sze: Zim­ne z sta­ro­żyt­ną cer­kwią, Sie­lec Czac­kich, Po­ryck, nie­gdy dzie­dzic­two Ta­de­usza… Sam trakt cią­gnie się mało za­lud­nio­nym kra­jem, i kil­ka tyl­ko kar­czem, roz­sia­nych nad nim, prze­ry­wa jego mo­no­ton­ją.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: