- W empik go
Wieczory wołyńskie - ebook
Wieczory wołyńskie - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 280 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cisza wieczorna i ta pora dnia na wsi mają w sobie coś niewysłowienie uroczego… Nie tylko człowiek, zwierzęta nawet zdają się czuć ten moment uroczysty pożegnania ze światłem i słońcem. Nadchodząca ciemność przeraża i zasmuca jakby przypominała nieprzespaną noc w której tonie pamięć po za nami, a przeczucie, w straszliwej przyszłości. Ale pomimo smutku jakim napawa i niepokoju którym karmi, chwila ta przynosi z sobą słodką jakąś tęsknotę. Człowiek, najmniej przywykły do dumania, zamyśla się, wzdycha i tysiące drobnostek przywodzi mu na pamięć wszystkie wieczory jego życia, za niemi całe życie prawie.
Wstają upiorem z mogiły dnie jasne i czarne, nadzieje, porywy, zawody, rozstania chwilowe i wiekuiste, spotkania po latach wielu i wszystko co się straciło. A któż strat nie ma w torebce, którą na zbolałych nosi barkach?
Młodość co już żałuje, ma jeszcze spodziewać się czego; starość jeżeli marzy, to chyba o innym a lepszym świecie.
Któż z was nie przedumał wieczora na wsi i nie przypomni sobie wrażeń własnych na widok natury, co się do snu jak dziecię spokojnie układa, gdy biedny człowiek sam jeden z niepokojem w duszy, potrzebuje zapłakać, pomodlić się, znużyć aby mu sen zamknął wymęczone powieki.
Ma życie tajemnicze pociechy swoje w samych boleściach nieuleczonych i tęsknocie na którą wieczyście choruje. Łza jest rozkoszą, zbytek ciężaru ulgę sprawia swym nadmiarem. Czujemy w nim zwiastowanie przesilenia i obietnicę spoczynku.
Nie wiem zaprawdę dla czego, ale wieczór ze wszystkich pór dnia zdaje mi się najprzyjemniejszą. Jest to chwila uspokojenia, wytchnienia, zwrócenia w siebie, i policzywszy chwile każdego życia szczęśliwe, najwięcej by się między niemi znalazło wieczorów. Umysł podbudzony walką i pracą dnia, rzeźwiejszy jest i ochotniejszy niż rano, a nie tak zastygłe serce z jakiem wstajemy z nocy; fantazja rozwija skrzydła, pamięć nawet do głębi poruszona żywiej się krząta, wynosząc z komórek co skrzętnie sobie uzbierała.
Człowiek wcale nie jest jednakim z końca w koniec dnia nawet! Każda godzina barwę mu swoją daje, każda chwila nań wpływa. – Ja go lubię najlepiej wieczorem, a często mi się trafiało poznanych w tej porze, nazajutrz rano spotkać tak odmiennych, żem musiał nocy czekać, by ich sobie wytłumaczyć.
Wieczorami też najczęściej zbieraliśmy się i zbieramy z towarzyszami i przyjaciółmi na słodkie, powolne lub żywe wedle usposobienia rozmowy długie, w których najgorętsze nieraz zagadnienia chwili na stół wychodziły. I czy to zasiedliśmy na ganku w Gródku lub Hubinie, czy w ogródku Żytomierskiego domu, czyśmy chodzili po bulwarach Wileńskich… ileż to wspomnień z tych przechadzek i rozkosznych umysłowych zabaw naszych!…
Niestety! Z towarzyszów serdecznych, z wspólników tych zabaw niewinnych, iluż już w grobie, za ilu się modlemy, przymuszeni myślą szukać ich po za światem… Z przyjaciół Wileńskich mało pozostało na świecie, a i tych los rozprószył, i spotkawszy się czybyśmy się poznali, czy by przystały do siebie dłonie, serca? Jak dwie gęśle, nastrojone jednakowo, któreby przepodróżowały ze śpiewakiem długo i daleko, a zeszły się po latach wielu, podobno by i serca inaczej dziś w każdym zagrały. Jednym ścisnęły je chłody, drugim wysuszyły gorąca, rozmiękczyły łzy, stwardniło życie, i dźwięk ich już dziś cale inny….
Powiernicy młodości spoważnieli i śmieją się z dawnych baśni, z drogich tych dzieciństw maluczkich, których pamięci późniejsze nie zacierają czyny i dumne zamiary. Gdzieżeście dawni przyjaciele?
Z tych z którymi tak mile w ogródku Gródeckim spędzałem wieczory, ś… p. Ignacy Hołowiński spoczywa w wilgotnej ziemi nad Newą, poczciwy Justyn Majewski na górzystym cmentarzu w Dubnie, nieodżałowany Kazimierz Komornicki przy kościółku w Tajkurach… nie chcę już liczyć ich więcej.
Długi to szereg całunowych gości przesunął mi się przed oczyma! Niechże ich pamięci poświęcone będą te karty, z których wiele przypomni rozmowy jakieśmy dawniej prowadzili z sobą: z tobą czcigodny hr. Stanisławie Chołoniewski, Alexandrze Wicherski, z wami poczciwi druhowie moi których tu imion nie wymienię, bo was dalekie przysypały mogiły, i świat zapomniał, i swoi się zaparli.
Pamiętnemi wszakże słowa wasze, myśli, zdania, i walki jakieśmy nieraz zwodzili z sobą, w dobrej wierze, łagodnie bojując o prawdę, nie o zwycięztwo dla miłości własnej.
Nieraz wśród tych rozpraw wcisnęło się wspomnienie, opis przejazdki, rys charakteru, tak jak w tej książce wmiesza się może coś z życia, doświadczenia i pamiątek. Natchniona żalem za przyjaciołmi smutną ona być musi, ale któż dziś wesołym być może?RYSY WOŁYNIA.
Piękna to kraina ten nasz Wołyń rozległy, z jednej strony o Bug, z drugiej o brzegi Teterowa oparty, graniczący z Rusią halicką i Wotami a lasami Mińszczyzny; gdzieindziej stałoby go na wielkie księstwo udzielne, a pan Bóg niczego tu nie skąpił by sobie wystarczyć potrafiło. Spławne rzeki, ogromne lasy, łany urodzajne, kamień, węgiel, mamy pod ręką, wszystko czego dusza a raczej czego ciało zapragnąć może. Nawet pamiątek uroczystych tego nieopłaconego klejnotu, więcej u nas niż w prowincjach sąsiednich, zamczysk, mogił, podań, prastarych siekier kamiennych i świeżych jeszcze ledwie z krwi oschłych grobowisk. Na Boga! czegoż tu nie ma! dzieje świetne, przeszłość wspaniała, chleb, poezja, nie zbywa na niczem! Jest tu i step w minjaturze, i góry kto je lubi, i puszcze, i błota, i polesie straszliwe, i piaski z wydmami, i czarnoziem podolski, jednem słowem co kto zapragnie, co sobie kto wybierze. Kraj cały malowniczy i urozmaicony, a ludność nawet zbiegła się tu ze wszystkich świata krańców aby na niczem nam nie zbywało.
Oprócz wołyniaków właściwych, mamy tu i osady Mazurów, i wsie całe starowierców ruskich, i kolonje niemieckie, i żydowskie wioski, i Tatarów, i Karaimów. Żywioł miejscowy naturalnie przeważa, ale może nie bez wpływu na ludność ogólną jest ta mieszanina ras i pokoleń. Są podania o całych wioskach niegdyś Tatarami zasiedlonych, później wsiąkłych, w Ruś naszą, potwierdzające się rysami mieszkańców do dziś dnia.
I tak jak niegdyś chwaliło się Wilno że w niem niedziele chrześcianie, sobotę żydzi, a piątek mahometanie świecili, my także powiedzieć możemy, że te trzy dni obchodzim. Fizjognomja kraju jakeśmy wspomnieli, najdziwniej urozmaicona… W Kowelskiem, w Owruckiem płaszczyzny, lasy, trzęsawiska, błota, równiny, kraj mało urodzajny, smutny, ale nie bez wdzięku; w pośrodku, koło Łucka, Dubna, Ostroga kraj wzgórkowaty, wesoły, żyzny, przecięty laskami, ożywiony wodami, najeżony mogiłami i zamkami; dalej pod Krzemieńcem góry malownicze, a nad Te – terowem i Słuczą skały wśród zieleni granitowe posępne, w ogromnych leża Jawach.
Nigdzie nie brak wody, rzek, rzeczułek, jezior i stawów nad których brzegami siedzą sioła i miasteczka. Samym opisem Wołynia pod względem jego charakterystyki i malowniczości nie wiem wiele stron moglibyśmy zapełnić, lecz jeden pociąg ołówka lepiej by to wyraził nad długi szereg słów chłodnych. A co wspomnień wszędzie! co dziejów, i co przylgłego do ruin życia! Począwszy od tej historij nierozplątanej czasów zamierzchłych której pierwszym badaczem był Jan Potocki, aż do wspomnień czasów których żywym świadkiem i historjografem był Ochocki – co pamiątek, i jakie niewyczerpane skarby zabytków! Jest z czego snuć pieśń, legendę, powieść, dzieje, pamiętnik, obrazy i posągi.
Nad Włodzimierzem i Łuckiem Wojsiełkowe, Lubartowe, Świdrygiełłowe i Witoldowe ulatują imiona; nad Czartoryjskiem historją domu książęcego nad Krzemieńcem imię Bony i Czackiego; w Ostrogu cała rodzina książąt króluje jeszcze; w Korcu pełne groby mężnych Koreckich; w Wiśniowcu Korybutów i Mniszchów ledwie się ścierają nazwiska, a co rodzin zgasłych ztąd wyszło, ilu mężów, ilu wodzów, ile sławy i ofiar!… któż to policzy…
Kolebką bohaterów możnaby nazwać te ziemię która żniwem wielkiem wysilona, dziś, niestety! rodzić przestała. I nie krwi nam zabrakło z której szli mężowie wielcy, ale Bóg odwrócił oczy i skazał na ten spoczynek samotny… Kto wie za co? może za nieposzanowanie dziejów, może za nieposłuszeństwo natchnienia jego, może za bluźnierstwo Niemirycza, może za gorszą jeszcze zdradę tych co z krwi naszej pochodząc, ducha się naszego zaparli.
Dosyć że zamki leżą w ruinach, w gruzach kościoły, w zapomnieniu cmentarze i cnoty stare, a my na pobojowisku wieków uśmiechnięci, szwargocząc po francusku, lornetujemy tylko z daleka przeszłość naszą, nieśmiejąc się jej dotknąć, aby glansowanych nie powalać rękawiczek.
Szczęśliwy i biedny kraj zaprawdę! bogaty we wszystko co Bóg dać mógł, jeno mu ochoty do życia brakuje. Surowo obeszły się z nim losy, ale też on sam nielitościwym dziś sobie.
Pozostaliśmy daleko od wszystkich, i wleczemy się ledwie powoli śladami odradzającego się życia; jakaś gnuśność ścisnęła nam serce, obojętność zmroziła uczucia, szyderstwo zatruło zapał wszelki, i tak poglądamy na wczoraj i jutro, jakby jedno ni drugie do nas nie należały.
Ale o ludziach później, teraz tylko o kraju mówić mamy. Żaden łacniej nie mógł natchnąć artysty;
przecież my ich mamy najmniej, i wyjąwszy jednego Sosnowskiego który wprawdzie za wielu starczy, nie wiem kim byśmy się pochlubili. Ukraina ma całą szkołę poetów, my i jednego dotąd nieurodziliśmy sobie naszego własnego, choć zaprawdę poezja po gościńcach się wala. Tam żywioł ludowy natchnął śpiewaków, tu by był powinien szlachecki lub pański…. Nie brak nam pisarzy, ale ci nie noszą piętna kraju który ich urodził, i wołyńskiemi nazwać się nie mogą. Ziemia żyzna i położenie handlowe, sąsiedztwo królestwa i Galicji w których rolnictwo znacznie się ostatniemi czasy udoskonaliło, powinny były wywołać poprawę gospodarstwa, i tej jednak nie widzimy. Usiłowania są cząstkowe, drobne, nie mają ciągu, a ogół tak gospodarzy jeszcze, jak za czasów gdy Starowolski nas opisywał, gdy Rzączyński żyzność tej krainy zalecał.
Nie miałbym tego wcale za złe, gdyby obojętność na grosz towarzyszyła zaniedbaniu, a praca i usilność gdzieindziej się zwracały; ale ten brak życia jest we wszystkich życia sferach.
Tak samo handel oddaliśmy dobrowolnie w ręce żydowskie, tak samo mało obchodzi nas byt społeczny i jego przyszłość. Wszyscy żyjemy sobie, i troszczym się tylko o najbliższe jutro. Tymczasem trochę starania i poświęcenia, prowincja ta łacno by do najświetniej rozwijających się policzyć mogła. Są środki, czekają one tylko na wolę któraby je w ruch wprawiła.
Chcąc bliżej zapoznać nas samych i obcych z tym Wołyniem, który dziś tak twardym snem usypia przebiegnę z wami kraj ten od granicy królestwa do brzegu kijowskiego, środkiem najpiękniejszym i z dawna najliczniej zamieszkanym.
Prawie od samego Bugu, wjeżdżając od Ujścia rzeki Ługu do niego, z wyjątkiem małych kawałków piasczystych, ziemia się poczyna dziwnie żyzna i pod pszenicę stworzona. Wzgórzów nie wiele, równiny stoczyste, gajami i gdzieniegdzie pięknemi lasami towarnemi przecięte, położenie wdzięczne. Pierwszem miasteczkiem które się ukazuje na samej granicy, jest nędzny dosyć Uściług, jeden z portów najznaczniejszych na Bugu, do którego krocie fur ze zbożem dążą niemal przez rok cały, w którym obracają się miljony, nie mający przecie ani dobrych magazynów zbożowych, ani porządniejszych domów, ani pozoru zamożnego. W dodatku pali się co roku i coraz lichszy odradza z popiołów.
Wielki gościniec, wiodący przezeń do królestwa, przystań znaczniejszej części handlu zbożowego Wołynia, powinny go były uczynić ogniskiem handlowem i wpłynąć na podniesienie jego; tymczasem jest to jedna z najbiedniejszych mieścin w okolicy.
Ruiny pałacu na górze, widno z promu który podróżnych przewozi, i mury po-kapucyńskiego kościołka, oto w nim jedyne zabytki lepszego stanu. Wpośrodku dawna komora i parę murowanych domów, ot i wszystko. Drewniane kramiki, drewniane niewygodne karczmy, chatki i klecie żydowskie składają resztę mieściny, władnącej przecie targiem zbożowym ogromnej prowincji. Jest to do pojęcia trudnem lecz prawdziwem; a nie wiemy nawet czemu to przypisać. Po daleko porządniejszych miasteczkach królestwa przyjeżdżający tu podróżny, z trudnością pojąc może czemu ma przyznać to opuszczenie i ubóstwo, a raczej niedbalstwo w oczy bijące. Ale to zwiastun stanu, w jakim cała niemal zostaje prowincja, w której wszędzie spotykamy siady przeszłości żywej, a teraźniejszości obumarłej.
Zaledwie o wiorst kilkanaście odległy stary gród Włodzimierz, pamiętny zabiciem Wojsiełka, wystawia tylko ogromne ruiny, a wśród nich najlichsze miasteczko drewniane, pobudowane naprędce i bez starania, niedbale…. Jest to przecie, mijając historyczne miasta znaczenie, stolica powiatu, niegdyś jeden z najważniejszych grodów, dziś w zupełnym upadku. Dziwnie tu odbijają te massy murów wspaniałych, ogołoconych z dachów, sterczące wysoko przy drobnych kiełkach w których zamieszkało no – we pokolenie, czy nie dbając o jutro, czy w jutro nie wierząc. Tu poczyna się już wrażenie którem karmi cały nasz Wołyń prawie zasmucone oczy przejeżdżającego: gruzy, zwaliska, rumowiska, ruiny, a na nich ubogie ledwie lepianki. Przez te opustoszone mury dmie wiatr zniszczenia na wylot, porasta je zielsko i trawa, gdzieniegdzie błyszczy w nich okienko, zwiastujące że tam ktoś mieszka, ale nad głową jego nie ma dachu, a z pod nóg wydarto podłogi. O pamiątki nie pytaj, rzadko się ich dowiesz od przybysza który ich nie badał, a jutro powędruje dalej obojętnie.
Kogo tu Stepankowickie konie z królestwa do Uściługa odwiozły, a pocztą puścił się na Wołyń, musi jeszcze przebyć czyściec w Uściługu na stacji pocztowej pogranicznej, na której czeka go spisek zwyczajny by go obedrzeć. Poczta tutejsza najniegodziwiej utrzymana sławi się tem, że najbezwstydniej zdziera każdego przybywającego, a furmani w miasteczku, będący z nią w zmowie, niedozwalają wyszukać innych środków wydobycia się z tej jamy, z której wyjechać nie przepłaciwszy się żydom niepodobna. Bywały wypadki że podróżni stali tu po dni kilka i w końcu zaciętym starozakonnym haracz należący uiścić musieli.
Z Włodzimierza do Łucka po nad gościńcem prze – jeżdżą się kraj miernie urodzajny, wzgórkowaty, lesisty, ale z niego nie można sądzie o tej stronie. Wołynia. Ziemia z obu boków wielkiej drogi daleko jest żyzniejsza od próbek które się tu spotykają. W stronie także pozostają stare sadyby tutejsze: Zimne z starożytną cerkwią, Sielec Czackich, Poryck, niegdy dziedzictwo Tadeusza… Sam trakt ciągnie się mało zaludnionym krajem, i kilka tylko karczem, rozsianych nad nim, przerywa jego monotonją.