- W empik go
Wiedeńska kawa - ebook
Wiedeńska kawa - ebook
Ta minipowieść poetycka to historia fikcyjnego, austriackiego, ambitnego malarza Jakoba Mosera, żyjącego w 1910 roku w Wiedniu, w czasach słynnych austriackich malarzy. Ta książka to opis życia Jakoba, które obfituje w liczne relacje z kobietami, jak również to ukazanie stosunku Jakoba do sztuki malarskiej. Moser maluje obrazy każdego rodzaju, sięgając po różne style i techniki. Jego obrazy są albo cudownie piękne albo szkaradnie obrzydliwe. Czy droga życiowa Mosera doprowadzi go do spełnienia?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-421-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W lipcu 1910 roku, wysoki, średniej budowy, czarnowłosy i o wyraźnych rysach twarzy, Jakob Moser kończył 38 lat. Nie był to już wiek zbyt młody, ale nie był też zaawansowany. Odpowiedni na to, aby nadal zajmować się, tym, czym się zajmował, czyli malarstwem i aby nawet ustatkować się, co jednak w żaden sposób nie dochodziło do skutku i było ku temu wiele powodów. Teraz właśnie siedział, z jedną z kolejnych, swoich, kobiet, Eleną Leitner, na werandzie swojego mieszkania, zlokalizowanego przy Sonnenfelsgasse, w samym centrum tętniącego życiem Wiednia. Wiednia, który zachwycał konglomeratem splątanych ze sobą ulic, odmalowanymi niedawno kamienicami, feerią kawiarenek i pubów, Wiednia, który był prawdziwym skupiskiem nie tylko intelektualnej, ale również artystycznej elity. Tu tworzyli najciekawsi malarze, najlepsi dramaturdzy, najbardziej znani pisarze. Tu żył, od urodzenia zresztą, i tworzył, także Moser, podpatrując najlepszych i ucząc się od nich. Teraz jednak nie robił tego, teraz siedział z Eleną na balkonie swojego mieszkania i popijał popołudniową kawę, chowając głowę pod kapeluszem — był sam środek lata. Lata w Wiedniu nie były nadto gorące, nie były też chłodne, ale odczuwało się pewną duszność. Moser miał zresztą wrażenie, jakby ta duszność wychodziła z głębi niego samego, jakby to on dusił się wewnętrznie, nie tylko w sensie fizycznym, lecz także w sensie duchowym. Takie stany odczuwał kilka razy w ciągu roku, również i teraz, ale nie znajdował dla nich ani odpowiedniego określenia ani przyczyny. Ale może wydawało mu się. W jego przypadku trudno powiedzieć, co było prawdą, a co jedynie fantasmagorią, od dłuższego czasu bowiem poruszał się na granicy dwóch rzeczywistości, świata realnego i świata fantazji, który zresztą sam stwarzał poprzez sztukę. Wracając jednak do kawy, a może bardziej do Eleny. Była ona kolejną z wielu jego kobiet, kobiet, które pojawiały się w życiu Mosera i zamiast wnosić do niego spokój i ład, wnosiły niepokój i bałagan. A przy każdej następnej wydawało się, że będzie inaczej. A może to Jakob miał już ten bałagan w sobie, dlatego jego związki rozrywały się po kilkunastu spotkaniach, pośpiesznym seksie, słownych przepychankach i gwałtownych, towarzyszących im emocjach? Elena, którą poznał ostatnio, była kobietą w wieku czterdziestu dwóch lat, ekscentryczną, ognistą, nieco wybuchową. Z pewnością można było o niej powiedzieć, że miała charakter, który w jakiś sposób odbijał się również w jej wyglądzie — była ruda, dobrze zbudowana i wysoka. Elena także zajmowała się malarstwem. Tworzyła obrazy w nowoczesnej formie, których celem było przedstawienie uwikłania kobiety w relacje z mężczyznami, tak więc większość jej prac przedstawiała splątane ze sobą nagie lub ubrane ciała, zazwyczaj bardzo delikatnie namalowane. Jej malarstwo nie zdobywało może światowego poklasku, ale w Wiedniu było zauważane, a nawet często cenione. Odnosiła ona w malarstwie nawet większe sukcesy niż sam Moser, chociaż jego malarstwo w niczym jej malarstwu nie ustępowało. W Wiedniu, w ówczesnym czasie, podobało się to, co nowatorskie, nietypowe, wysublimowane. Podziwiano Gustawa Klimta, Egona Schiele, Oskara Kokoszkę, Alfreda Kubina. Większość młodych malarzy gromadziła się wokół nich albo starając się ich naśladować albo próbując z ich malarstwa wyprowadzić swój własny styl. Tylko nie Jakob. Jakobowi nie było dane być ich uczniem. W zasadzie stał częściowo w opozycji wobec ówczesnych trendów, nie starał się ani nikogo kopiować ani z nikogo czerpać, starał się wytworzyć jak najbardziej własny styl i w tym stylu tworzył unikalne obrazy na niemalże każdy temat: kwiaty, pejzaże, martwą naturę, portrety i architekturę. Teraz jednak siedział wraz z Eleną w swoim mieszkaniu, na balkonie, i rozmawiał z nią nie o pogodzie tego dnia, nie o panującym w mieście tłoku i zgiełku, ale właśnie o sztuce. Praktycznie każda minuta, każda godzina i każdy dzień jego życia były przesycone koncentrowaniem się na sztuce. I co się w tym koncentrowaniu zawierało? Były to impulsy, emocje, nastroje, pragnienia, odczucia i fantazje, a dalej — skondensowane dawki myśli Jakoba, zazwyczaj w postaci zapisywanych przez niego w notatniku refleksji nad jakimiś cytatami związanymi ze sztuką albo w postaci własnych wniosków, odnoszących się z jednej strony do malarstwa, a z drugiej strony do życia, gdyż — według Jakoba — sztuka łączyła się z życiem całkowicie i nierozłącznie. Jakob, kiedy wstawał, myślał o tym, w jaki sposób sztuka zdeterminuje jego dzień. Patrzył na dzbanek z mlekiem, filiżankę i talerzyk, na którym leżała świeża bułeczka i zaraz widział ten obraz przełożony na płótno. Jadł, a równocześnie rozkładał każdą barwę na wielość odcieni farb i wyobrażał sobie, co by tam mógł odjąć lub dodać, jak to zrobić inaczej, w jakim stylu to pociągnąć. Że na przykład całkiem surrealistycznie albo raczej kubistycznie, albo może ekspresjonistycznie, albo jednak impresjonistycznie. Potem zaś, kiedy przystępował do właściwej pracy, również myślał o sztuce, nie tylko w sensie technicznym, czyli jak coś wykonać, ale również w sensie duchowym — kiedy zaczynał pracę zawsze czuł, że następuje jakieś, swoistego rodzaju, połączenie jego duszy z wyższą jaźnią, ze wszechświatem, z duchem sztuki i starał się poczuć, jak przez niego, przez czubek jego głowy, dalej przez jego ciało, a wychodząc rękami i stopami, jak spływa życiodajna energia, jak otwiera się jego intuicja i jak na płótnie zaczyna się dziać właśnie to, co ma się zadziać. Kiedy kończył pracę przed wieczorem, zanim zrobiło się ciemno, rzeczywiście na chwilę zapominał o sztuce, ale nadal jakby miał ją w sobie, co więcej, czuł się do tego stopnia natchniony, że wydawało mu się, iż porusza się w jakiegoś rodzaju śnie, a nie w rzeczywistości. Półprzytomny jadł obiadokolację i — zmęczony — siadał, zazwyczaj na werandzie, aby — obserwując spacerujących ludzi — śledzić własne, filozoficzne, myśli dotyczące życia, że jest ono takie i takie, a może jeszcze całkiem inne. Albo wychodził na spacer po mieście czy też po parku, ale wówczas też kształty i kolory śledziły go. Nawet ciemną nocą, bo tym bardziej ciemną nocą, miasto wyglądało zawadiacko i uroczo, i łącznie z rozlanym na chodnikach światłem lamp i ludźmi, stłoczonymi za szybami kawiarenek, tym bardziej nadawało się ono do bezpośredniego „przełożenia go” na płótno, gorzej z parkiem, który późnym wieczorem przypominał jedynie ciemną breję. Tak więc Jakob, kiedy nie tworzył, myślał o sztuce, kiedy nie myślał o sztuce — tworzył, a kiedy ani nie tworzył, ani nie myślał o sztuce i tak zewsząd atakowało go wszystko to, co było ze sztuką związane. W efekcie jego życie od wielu lat, odkąd zainteresował się malarstwem, w jakiś sposób było zaburzone. I teraz również, siedząc z Eleną na balkonie, rozmawiał o sztuce.
— Nie jestem zadowolona ze swoich ostatnich prac, chciałabym, aby miały one więcej lekkości, delikatności, powabu. Mam wrażenie, że są przyciężkawe, że rysunek nie jest dokładny, zbyt się śpieszyłam, za szybko chciałam skończyć. — stwierdziła Elena.
— Elena, nie zawsze będzie tak, że wszystko, co stworzymy, będzie nam się podobać. Widzisz, sztuka to przedziwna materia, kiedy w nią wchodzisz, zamyślasz końcowy rezultat, ale nigdy nie jesteś w stanie być go pewien. Sztuka to szybciej droga niewiedzy niż wiedzy. — zdefiniował sztukę Moser.
— Och, Jakob, ty zawsze umiesz mnie pocieszyć! Pragnę, aby moja sztuka rozwijała się i zdobyła rynki europejskie! Twojej zresztą też należy się w tym udział! — wykrzyknęła Elena.
— Na mnie przyjdzie właściwy moment i czas. Niedostrzeżeni wypłyną na szerokie wody, a popularni pójdą w zapomnienie, fortuna kołem się toczy. — roztoczył swoją wizję Jakob.
— Jakie masz plany na dzisiejszy wieczór? — zapytała niespodziewanie Elena.
— Nie mam planów. Mój plan to spędzić go z Tobą. Chodźmy na spacer. Przeczytałem wczoraj na plakacie, że w jednej z galerii malarskich można obejrzeć prace pewnego młodego, zdolnego malarza, który wydaje mi się dość interesujący. Może byśmy się tam udali i zobaczyli, co wymalował? — zaproponował Moser.
— Dobrze. — zgodziła się Elena.
Relacja Jakoba i Eleny, tak jak rozmowy o sztuce, toczyła się różnymi drogami. Raz było w niej dobrze, kiedy to oboje zbliżali się do siebie i oddawali się sobie w miłosnym akcie, innym znów razem popadali w jakiegoś rodzaju dysharmonię, nie mogli się ze sobą w ogóle porozumieć. Ona uwielbiała tworzyć i kiedy zaczynała pracować, nie było możliwości, aby do niej podejść, aby ją przytulić, aby się do niej odezwać. On zaś był nie tyle natchniony przez sztukę, co nawet nią opętany — kiedy pracował, był w takim amoku, że nic do niego nie docierało. Ona z sukcesami malarskimi, on — bez nich, choć paradoksalnie mogłoby być na odwrót. Oboje z temperamentem, oboje z silną osobowością — ścierali się. Po gładkich rozmowach, następowały te pełne niepokoju, wzajemnych oskarżeń, bezzasadnych zniewag — tak samo, jak nie mogli wytrzymać bez siebie, w równym stopniu często mieli siebie całkowicie dość. No i ta zazdrość. Bo Jakob Moser, mimo tego, iż sam siebie cenił i uważał swoje malarstwo za dobre, nie mógł się jak dotąd uporać z tym, że nie jest ceniony ani w środowisku artystycznym ani w społeczeństwie. Owszem, próbował kilkakrotnie doprowadzić do wystawienia swoich prac w miejskich galeriach sztuki, jednak odmawiano mu, często bez podania przyczyn. Kiedy zaś zapraszał do swojego mieszkania przypadkowych przechodniów, aby wyrazili swoją opinię na temat jego prac, zazwyczaj obserwował jedynie konsternację na ich twarzach. Mówili albo że to zbyt awangardowe albo że obrazoburcze albo że nie wygląda tak jak u Klimta i na tym się kończyło. Tak więc w dziedzinie malarskiej Jakob był spełniony sam dla siebie, ale niedoceniony społecznie. Odczuwał z tego powodu jakiegoś rodzaju niedosyt, smutek, a może nawet — lekką zapaść psychiczną. Wydawało mu się bowiem, że sztuka istnieje nie tylko w duszy i oczach tego, kto ją tworzy, ale także w oczach innych, kiedy zostaje przez nich uznana, a tego uznania nijak nie udawało mu się zdobyć. Wierzył jednak w swoje dzieła i cały czas kontynuował swoje działania.Rozdział 2
Jakob Moser „Malarskie wariacje”. Taki tytuł miał Moser wciąż przed oczyma, kiedy myślał o tym, pod jaką nazwą mógłby ująć większość swoich obrazów. Bo większość była jakiegoś rodzaju wariacjami. Nawet jeśli był to realizm, nigdy nie był to realizm taki, jak u innych, zawsze to była jakaś interpretacja rzeczywistości dokonywana przez Mosera, daleka od tego, co zapisało się już w historii malarstwa. Jakob Moser. Chciałby móc dumnie wypowiedzieć to imię i nazwisko, a tymczasem czuł, że jest coś, co blokuje go przed tym, a tym czymś był stały brak wystaw jego malarstwa, nikłe zainteresowanie wiedeńskich środowisk artystycznych jego twórczością i skromne wernisaże, urządzane wyłącznie u niego w mieszkaniu. Wernisaże, na których pojawiali się wprawdzie niektórzy znani ówcześnie malarze, ale wszyscy oni wstrzymywali się z wydawaniem jednoznacznej opinii odnośnie prac Mosera, najczęściej określając je jako warsztatowo poprawne, tematycznie wyczerpujące, miejscami oryginalne. Tego dnia Jakob pracował nad portretem pewnej kobiety, który nie był zwykłym portretem, ale bardziej jakiegoś rodzaju fantazją Mosera, w wyniku której rysy tej kobiety zostały jedynie delikatnie zarysowane czarną farbą na wielobarwnym tle. Z pozoru tak prosta praca, wymagała nie tylko odpowiedniego doboru farb i ukształtowania ciekawego malarsko tła, ale również precyzyjnego oddania rysów kobiety. Tym razem Moser malował z fotografii, choć częściej zdarzało mu się pracować z modelką, czasem zaś modelkami były jego kolejne kobiety. Teraz, kiedy pracował nad tym portretem, próbował skupić całą swoją uwagę na przyglądaniu się twórczej materii, na dokładnym odwzorowywaniu twarzy, na tym, gdzie położyć cień, a gdzie światło. Pracował w milczeniu i nie śpieszył się. Pracował w skupieniu i w całości oddawał się sztuce. Miał przy tym wrażenie, że czas stanął, że zatrzymał się, a on wraz z nim. Robił sobie jedynie przerwę na herbatę białą jaśminową i aby przyjrzeć się temu, co tworzył, skomentować to na głos i nieco poprawić. Kiedy kolejne dzieło sztuki było gotowe, pozostawiał je do wyschnięcia na sztaludze, a potem zdejmował je ze sztalugi i kładł je przy ścianie, obok wielu innych, już skończonych, dzieł. W jego pracach było zaś coś wyjątkowego, coś unikalnego, coś niezwykłego. Gdyby ktoś wszedł do pracowni Mosera w czasie, gdy Moser malował, zastałby go nierzadko w całkiem dziwnych pozach przy sztaludze lub skulonego na podłodze, gdyż większe formaty prac musiał opracowywać, kładąc płótno bezpośrednio na podłodze. Płótno, wokół którego chodził, które oglądał z wielu różnych stron, na którym malunek tysiąckrotnie poprawiał, aż do uzyskania najbardziej pożądanego efektu. Nie było malarstwa, w którym się specjalizował. Lubił każdy temat i znał każdą technikę, ale najczęściej tworzył coś na pograniczu iluzji i realizmu, coś, co było w stanie przykuć uwagę każdego, kto miałby możliwość obejrzenia jego obrazów. Niestety grono tych osób było nader wąskie, właśnie z uwagi na to, że Moser nie był dopuszczany do wystaw na terenie całej Austrii, zyskał bowiem miano odszczepieńca i dziwaka, zarówno w malarstwie, jak i w życiu. Ta etykietka przylgnęła do niego i nie był w stanie niczego zmienić w odbiorze swojej osoby. I nawet jeśli część jego obrazów wyglądała podobnie do tych, które tworzyli jemu ówcześni, kiedy tylko pojawiał się w jakiejś galerii sztuki, aby porozmawiać z jej kierownikiem odnośnie możliwości wystawienia swoich prac i przedstawiał się jako Jakob Moser, mógł być na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewien, że tej możliwości nie uzyska. Smucił się z tego powodu i nie wiedział, jak odwrócić ten proces i czym sobie zasłużył na tak złe traktowanie, ale niewiele mógł zrobić w tej sprawie. Portret kobiety, który malował tego dnia był zaś jakiegoś rodzaju kwintesencją kobiet, które pojawiały się w jego życiu. To była trochę twarz Eleny, trochę twarz jego matki, a trochę twarz jakiejś innej kobiety. Z Eleną jednak nie widział się od paru dni, bo znów się pokłócili. Zazwyczaj Elena ostentacyjnie się wówczas wyprowadzała, po czym, gdy emocje opadały, nagle pojawiała się z powrotem, a to niby po to, aby pożyczyć lepsze pędzle, a to rzekomo po to, aby poradzić się Jakoba, jak malować. Jakob zawsze wówczas okazywał pełną łagodność i wyrozumiałość, pożyczał jej pędzle i doradzał jej, a potem ona nagle zostawała u niego na noc, kochali się i wszystko wracało do względnej normy, ale nie na długo.
— Czyli sądzisz, że nie jestem dobrą malarką? — pytała Elena Mosera, kiedy znów zaczynali rozmawiać ze sobą.
— Tego nie powiedziałem, stwierdziłem jedynie, że — moim zdaniem — twoim pracom daleko jest do doskonałości i wymagają ciągłej, ciągłej poprawy. — odpowiadał Moser rzeczowo.
— Ale sam przed chwilą powiedziałeś, że jestem beznadziejna w tym. — zarzucała mu Elena.
— Nic takiego nie powiedziałem — oponował Jakob.
— Ja dobrze słyszałam. — podkreślała Elena.
— To musiałaś się jednak przesłyszeć. — zaprzeczał Moser.
— Nie przesłyszałam się, ty teraz kłamiesz, a ja wychodzę. — stwierdzała Elena, zabierała swoje rzeczy i rzeczywiście wychodziła.
Tego typu rozmowy między Eleną a Jakobem, zdarzały się co chwilę i sprawiały, że ta — z pozoru ułożona — relacja między dwoma artystami, pękała wręcz w szwach. Nie tylko nie zgadzali się oni na polu malarstwa, gdzie Elena preferowała minimalizm formy i delikatność, Jakob zaś — jej zdecydowaną ekspresyjność, nie tylko oboje mieli własne zdanie co do malarstwa drugiego, ale też nie zgadzali się co do stylu życia. Wówczas, gdy Jakob najchętniej zaszywał się w domowym zaciszu, aby ciągle pracować, Elena chciała podróżować, zwiedzać zabytki, odwiedzać galerie sztuki, bywać na bankietach, spotykać się z artystami, zajadać się tortami i czuć, jak smakuje kawa i wino w każdym mieście. Stanowili oni w zasadzie dwa odmienne typy. Jakob był introwertyczny, spokojny i całkowicie oddany materii sztuki, którą traktował jako jedyny cel swojego życia, Elena zaś ekstrawertyczna, burzliwa i sztukę traktująca wyłącznie jako zabawę. Jakob widział Elenę jako osobę, która nie była artystką, tylko rzemieślniczką, bo według niego prawdziwy artysta jest całkowicie poświęcony sztuce, myśli o niej dniem i nocą i intensywnie pracuje. Elena zaś widziała w Jakobie oszołoma, w którego głowie sztuka urastała do rangi obsesji i który nie był w stanie choć na chwilę o niej zapomnieć. Dlatego, początkowo dość intensywny kontakt między nimi, powoli się wykruszał.Rozdział 3
W swoim, trzypokojowym mieszkaniu, położonym przy Sonnenfelsgasse, w samym centrum Wiednia, Jakob Moser mieszkał sam, a w chwilach, gdy spotykał jakąś kobietę, z którą był, zazwyczaj ona się do niego wprowadzała. W jednym z pokojów miał sypialnię, w drugim pokój gościnny, trzeci służył mu za pracownię malarską, gotował i jadał w kuchni, mył się w łazience. Gotowanie było chyba najbardziej niepożądaną pośród domowych czynności, które musiał sam wykonać, czynności takich jak robienie zakupów, sprzątanie i pranie. Gotowanie zajmowało Jakobowi najwięcej czasu, dlatego częściej chodził po prostu do Bar Löffel und Gabel, zlokalizowanego dokładnie na ulicy, na której mieszkał i tam się żywił niż gotował w domu. A nawet właściwie to nie dbał o siebie, nie myślał o sobie, nie pamiętał. Jadł to, co akurat miał w lodówce, kupował w sklepach to, co przypadkowo wpadło mu w oko, wiecznie zamyślony, ciągle nieobecny, przechodził jezdnię w miejscach niedozwolonych, zapominał zamknąć mieszkanie, zostawiał odkręconą wodę w łazience. Sztuka doprowadziła go do stanu, w którym nie myślał o niczym innym, jak tylko o niej, w którym chciał się całkowicie jej oddać, w którym ona była jego przewodniczką, jego sensem życia, jego celem. Większość swojego czasu spędzał właśnie w swoim mieszkaniu, masowo wręcz produkując kolejne dzieła, masowo, ale nie na szybko. Wręcz przeciwnie — potrafił jednemu obrazowi poświęcić miesiąc, dopracowując go co do milimetra, ale w międzyczasie przygotowywał też inne. Ostatnio pracował nad cyklem martwych natur. Z radością ustawiał różnego rodzaju kompozycje, a to świeże jabłka, obok pietruszki i selera oraz złotawego naczynia na olej i małego wazonika z kwiatami, a to znowu pomarańcze na srebrnej paterze, obok truskawek i winogron, a do tego wino w kieliszku i już można było przystępować do pracy. Potrafił namalować dziesięć wersji jednego i tego samego ustawienia martwej natury, tylko po to, aby sprawdzić, jak dalece może pójść jego fantazja i w jaki jeszcze, inny sposób może zinterpretować dany temat. I powstawały wówczas obrazy oniryczne i ekspresyjne, impresjonistyczne i realistyczne, klasyczne i awangardowe. I można by powiedzieć, że niczego więcej do życia mu nie brakowało, ale nie było to do końca prawdą. Jakob Moser, tak samo jak od sztuki, w jakiś sposób uzależniony był od kobiet. Elena nie była jego pierwszą, lecz może dziesiątą, a może piętnastą kobietą, z którą się połączył i z którą relacja była w jakiś sposób nieudana. W temacie miłości, można powiedzieć, że rzeczywiście miał swoistego pecha, spotykał kobiety, które do niego nie pasowały, gryzły się z nim, po czym albo one jego porzucały albo on je. Kobiety te nie wytrzymywały z nim, nie mogły zaakceptować ani jego nadmiernego skupienia na sztuce ani tego, że bywał wybuchowy, zdenerwowany, nieobliczalny, ani tego, że będąc z jedną kobietą, już oglądał się za inną, a przede wszystkim tego, że zaszywał się w swoim pokoju, aby pracować i potem więcej czasu poświęcał swojej pracy niż im. Każda kobieta, z którą był, wyczuwała w nim jakiś rodzaj dziwnej oziębłości, pewnego oddalenia, jakiegoś odseparowania się jego osoby od życia. Miały z nim seks, uwielbiały go i kochały, ale nie czuły, że z jego strony płynie do nich prawdziwa miłość. Raz był względem nich przyjazny, to znowu innym razem oziębły. Kiedy kończył dane dzieło i podobało mu się ono, potrafił zasypać swoją kobietę pocałunkami, kiedy coś nie wychodziło tak, jak tego chciał — był burkliwy, nieprzystępny i trudny. Częściej odpowiadał półsłówkami niż pełnymi zdaniami, tak że musiały one w jakiś sposób nauczyć się go czytać, aby w ogóle móc z nim przestawać, aby wytrzymać z nim. A ponieważ relacje z reguły nie polegają na tym, aby jedynie z kimś wytrzymać, kobiety te rezygnowały, odchodziły od niego. Tak stało się również z Eleną. W jeden z piątków po prostu spakowała rzeczy i powiedziała:
— Mam Ciebie już serdecznie dość. Wyprowadzam się, wynoszę, uciekam. Nadal pozostaję przy opinii, że moje malarstwo jest lepsze od twojego, jest delikatne, harmonijne, dobrze skomponowane. Nie dogaduję się z Tobą, nie mogę Ciebie znieść, ciągle się kłócimy. Wracam do siebie, wyjeżdżam.
I jedyne, co usłyszała od Jakoba w odpowiedzi na swój monolog, to krótkie:
— Rób jak uważasz.Rozdział 4
W jeden z letnich dni Moser wyszedł ze swojego mieszkania położonego przy Sonnenfelsgasse i — przecinając Rotemturmstrasse — trafił pod Römermuseum, minął Hoher Markt, z centralnie osadzoną Josephsbrunnen i skierował się do dzielnicy żydowskiej. Tam odwiedził Stadttempel, Altes Rothaus, Ruprechtkirche, Uhrenmuseum, Museum Judenplatz. Przy czym najbardziej zaciekawił go niewielki Ruprechtkirche, w którym dawno już nie był. Kościół ten, z wierzchu niezbyt okazały — w środku kusił barwnymi witrażami. Jakob nie zabawił w nim jednak długo, bo w chwilę potem wstąpił do Café Duftende Magnolie, w której wypił kawę Maria Theresa i spędził kilka godzin na sporządzaniu notatek o sztuce, po czym, tą samą trasą, wrócił do domu. Nie minęło wiele czasu, może miesiąc, może dwa, a w mieszkaniu Mosera pojawiła się kolejna kobieta. Tę z kolei poznał w jednym z barów, do których chadzał, wówczas gdy z niego wychodził. Ona była tam kucharką i właśnie wyszła na przerwę. Wpadli na siebie i od słowa do słowa zaprosił ją na kolację. Sarah Auer, bo tak nazywała się ta kobieta, miała około trzydziestu lat i była pulchną, energiczną blondynką o prostych rysach i prostym zachowaniu. Moser sam nie wiedział, co go w niej ujęło, czy może to samotność już tak go docisnęła, że sam z siebie zaproponował jej spotkanie, czy może pustka po Elenie. Zresztą, ilekroć kończyły się jego związki, ilekroć zostawał sam, szybko, jakby nawet bezmyślnie, ładował się w kolejną relację. Nie mógł znieść pustki w mieszkaniu, nie mógł żyć bez miłości fizycznej, nie mógł żyć bez rozmów. Jednocześnie, za każdym razem, kiedy był w związku, w jakiś sposób dusił się, w jakiś sposób to go uwierało, rozdrażniało i przeszkadzało mu. Nie był dobrym psychologiem, właściwie w ogóle nie interesował się psychologią, tylko żył i może to był błąd, bo w swoim własnym życiu nie potrafił w relacjach odnaleźć samego siebie. Męczył się zarówno, kiedy był w relacji, jak i wtedy, kiedy ją porzucał bądź kiedy ona kończyła się wraz z decyzją jego partnerki. Tego dnia, daleki od jakichkolwiek rozważań, które mógłby z pewnością przeprowadzić na swój temat i które to rozważania z pewnością dałyby mu jakieś wskazówki co do tego jak żyć, pełen nowej energii, udał się na spotkanie z Sarah. Usadowili się w samym Hotelu Sacher, i choć Moser nie dysponował ogromnymi sumami pieniędzy, żyjąc dość skromnie z majątku pozostawionego mu przez jego ojca, na drogie kolacje, od czasu do czasu, było go stać. Moment, w którym postawiono na stole Tafelspitz, Moser uznał za odpowiedni do rozpoczęcia konwersacji.
— I jak Ci się wiedzie w życiu, młoda damo? — Moser zagadał do Sarah.
— A bardzo dobrze, dziękuję, pracuję sumiennie w restauracji jako kucharka, a w weekendy odpoczywam. — odpowiedziała grzecznie Sarah.
— Nie miałabyś ochoty w jeden z takich weekendów udać się ze mną na spacer? — zaproponował Jakob.
— Z pewnością, miałabym. — odpowiedziała Sarah z ognikami radości w oczach.
— Doskonale, a więc na najbliższą sobotę jesteśmy już umówieni. — ustalił Moser.