- W empik go
Wiedza chrześcijańska i bezbożna wobec zadań społecznych - ebook
Wiedza chrześcijańska i bezbożna wobec zadań społecznych - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 476 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zdarza się niekiedy w krainie sfinksów i hieroglifów, gdzie świetna niegdyś a dziś wzgardzona cywilizacya zagrzebała się w tajemniczych ruinach, że archeologowie, ryjąc się w odwiecznych gruzach Teb lub Memfisu, znajdują rozproszone szczątki nieużywanych dziś narzędzi, a nie umiejąc odgadnąć ani celu, ani sposobu połączenia tych rozlicznych cząstek, ukazują na nie z uśmiechem politowania, jako na nieudolny okaz początkującej mechaniki. A jednak, gdyby się im udało wskrzesić jednego z tych zabalsamowanych mieszkańców granitowych sarkofagów, co lat tysiące już w nich przegościli, jakimże rumieńcem wstydu zapłonąćby musieli ci niedomyślni mędrkowie, gdyby ów świadek lekceważonej przeszłości, co sam może narzędzia tego był wynalazcą, jednym wyrazem dźwignia i ukazaniem ręką na szczyty piramid objaśnił im, iż za jego to właśnie pomocą słabe ramię człowieka olbrzymie te głazy pod chmury niemal wznieść zdołało.
Coś podobnego dzieje się też dzisiaj w łonie zadowolonej z siebie, sekularyzowanej cywilizacyi w stosunku do katolickiego Kościoła. Lekkomyślne niedowiarki spoglądają na pomniki jego działalności z uśmiechem politowania, jakby na pierwobytne jakieś cywilizacyjne narzędzie, które w kolebce chyba oświaty pewne usługi ludzkości oddać mogło. A jednak, gdyby nieuprzedzonem spojrzeć na nie chcieli okiem, jakżeby łatwo poznali, że Kościół to właśnie dał w rękę ludzkości ową dziwnej potęgi i skuteczności dzwignię, co z ruin pogańskiego Rzymu i z chaotycznego barbarzyńskich nąjazdów zamętu wzniosła te olbrzymie cywilizacyi gmachy, co chlubę ludzkości dziś stanowią. Urągając mądrości, której nie pojmują, i zamykając dobrowolnie oczy na światło, coby im tajemnicę żywotności i trwania chrześcijańskich instytucyj objaśniło, nieoględni ci reformatorowie wolą albo całkiem pomijać najważniejsze bytu zadania, albo bawić się w tak płoche przypuszczenia, iż roztropne nawet dziecko bezzasadności ich dopatrzyć jest w stanie. To też codzień prawie nowe powstają hipotezy, wywracając wczorajsze przypuszczenia na to, by same zamienione zostały przez jutrzejsze mrzonki, coraz to dalej odprowadzając zbłąkane umysły od zapoznanej, lecz niezmiennej w istocie swojej, prawdy. W tym coraz bardziej wikłającym się labiryncie wiedzy do tego już niemal przyszło, iż sam fakt chrześcijańskiej cywilizacyi i rzeczywista norma jej rozwoju stały się, dla wykolejonej z torów swych nauki, równie tajemniczą zagadką, jak owa cywilizacya egipska, co rzuciwszy swe pomniki na pastwę ciekawości potomnych wieków, klucz do ich objaśnienia w niezbadanych zamknęła hieroglifach.
Patrząc na obecny stan owego obozu, co wypisawszy postęp i nieograniczoną swobodę na swych sztandarach, całkiem już z chrześcijańską tradycyą zerwał, niepodobna nie być uderzonym owym chaotycznym zamętem zasad i dążności, jaki panuje we wszystkich niemal krajach, w łonie klas oświeconych. Rzecby można, iż za naszych czasów ponowiło się to, co zaszło przy budowaniu wieży Babel: tylko obecnie już nie języki, ale same pojęcia pomieszane zostały tak, że ci nawet, co tem samem mówią narzeczem do porozumienia przyjść już nie mogą. Co dla jednego jaśniejszem od słońca się zdaje, dla drugiego niezgłębioną jest tylko ciemnością; co jeden upragnioną swobodą, drugi swawolą, inny zaś niewolniczem jarzmem zowie; gdzie jedni zbawienny rozwój i postęp upatrują, tam drudzy cofanie się a nawet powrót do barbarzyństwa widzą. Dość wymienić wiarę w Objawienie, wszechwładztwo ludu, sekularyzacyę społeczeństwa, by przekonać się, jak różne, a nawet wręcz przeciwne ocenienie tegoż pojęcia usłyszymy. Umysły powierzchowne nic nadzwyczajnego nie upatrują w tem tak pospolitem dziś zjawisku, przypisując je samej naturze ludzkiego rozumu, a stare przysłowie: »co głowa to rozum« wydaje się im aż nadto dostatecznem jego objaśnieniem. Komu jednak nie tajno, iż dziejowy pochód ludzkości na polu czynu jest wcieleniem tylko i wprowadzeniem w życie oderwanych idei, jakie się w głowach przewodniczących cywilizacyjnemu pochodowi wylęgły, i to w głowach o kilka pokoleń niekiedy od obecnego odległych, ten nie może nie być przejętym zgrozą na widok tego zamętu w świecie idei, po którym w bliższej lub dalszej przyszłości musi koniecznie straszny jakiś społeczny przewrót nastąpić, skoro grożąca burza w porę zażegnaną nie zostanie. Mamyż zresztą potrzebę dowodzić tej konieczności, patrząc własnemi oczyma na wciąż ponawiające się wysiłki skrajnych stronnictw, dążących do radykalnego zburzenia wszystkich podstaw nowożytnego towarzyskiego ustroju. Któż wobec knowań Komuny i Nihilizmu ośmieli się zaprzeczyć, iż stoimy rzeczywiście na wulkanie? Jeśli ostateczna katastrofa dotąd nie nastąpiła, to dzięki jedynie organicznej sile chrześcijańskiego społeczeństwa, którego śmiertelna nawet niemoc odrazu obalić nie zdoła; niebezpieczeństwo wszakże niebezpieczeństwem pomimo to być nie przestaje.
Lecz jakże, zapyta zapewne czytelnik, zapobiedz tak głęboko już dziś zagnieżdżonej gangrenie? Jeden jest tylko, odpowiadamy, środek, a mianowicie: praca nad usunięciem ze świata idei owego zamętu pojęć, który, przenosząc się stopniowo w dziedzinę życia praktycznego, tak groźne sprawia spustoszenie. Z zamącenia i pomieszania pojęć wyrodził się we wszystkich gałęziach wiedzy mniej lub więcej wyraźny sceptycyzm, co osłabiając ufność w dawniejsze zasady i dawniejszą naukową metodę, upoważnia śmielsze umysły do nieoględnego rzucania się na nowe jakieś, chociażby najbardziej hazardowne tory, tak w dziedzinie myśli jako też i życia praktycznego. Chcąc przeto ogólnemu rozstrojowi skuteczną położyć tamę, potrzeba przedewszystkiem w oderwanym świecie idei tak jasne i niewątpliwe postawić zasady, iżby usunąć zdołały chwiejność i zwątpienie z każdej dziedziny wiedzy, ściśle określając tak stopień pewności, do jakiego w tym przedmiocie dojść można, jako też ostateczną granicę, której rozum ludzki o własnych siłach nigdy przekroczyć nie zdoła. Z samej natury rzeczy studya te doprowadzają nas do znalezienia dla każdej gałęzi nauk najwłaściwszej metody, która, w zakresie możliwej pewności, doprowadzić jest zdolna do najdalszych krańców przedmiotowej wiedzy.
Tak postawiona kwestya sprowadza się, jak widzimy, do znalezienia niezachwianej podstawy pewności dla wszelkiej ludzkiej wiedzy, gdyż bez tej naukowej podwaliny, panującego obecnie zamętu pojęć żadną miarą usunąćbyśmy nie zdołali. I przeciwnie: gdyby się nam udało znaleść w każdej dziedzinie wiedzy tak oczywisty probierz prawdy, iżby wszelką usuwał wątpliwość, zmuszając niejako najbardziej rozróżnione umysły do zgodzenia się na też same ostateczne wywody, jak logika n… p… lub matematyka zmusza nas do uznania za niewątpliwą prawdę wniosków, ściśle z pewników rozumu wysnutych; wówczas usunęlibyśmy stanowczo z łona oświeconego społeczeństwa ów rozkładający czynnik, co grozi mu nieuchronnym kataklizmem. I nie jest to ani nasz osobisty, ani wyjątkowy pogląd. Owszem: kwestya pewności stanowiła zawsze dla ludzkiego rodzaju jedno z najżywotniejszych zagadnień, które w rozmaitych epokach cywilizacyjnego rozwoju społeczeństwa najznakomitsze zaprzątało umysły, ilekroć zwłaszcza plaga sceptycyzmu nawiedzała umiejętności niwę. Badając dzieje przeszłości, widzimy, iż wówczas tylko umysłowi kierownicy ludzkości mało się tą kwestya zajmowali, kiedy znalezione i powszechnie przyjęte, chociażby jednostronne jej rozwiązanie, zaspakajało umysły i do załatwienia tak indywidualnych jak i ogólnych potrzeb jakkolwiek wystarczało. Lecz, ilekroć ludzkość przechodziła krytyczną jaka epokę, gdzie wczorajsza prawda w przeświadczeniu ludów w proch się rozpadała, jutrzejsza zaś jeszcze się z chaosu sprzecznych pojęć wyłonić nie zdołała, wnet kwestya pewności stawała przed areopagiem myślicieli z całą grozą swego Janusowego oblicza, co patrząc z niepokojem po za siebie i przed siebie, tam ruiny, tu zamęt tylko dopatruje.
Nie trzeba być pessymistą, by przyznać, że obecne też pokolenie jedną z takich krytycznych epok przeżywa, i że dziś… więcej niż kiedy, powszechnie uznane podwaliny prawdy są potrzebne. Dość rzucić okiem na moralny i naukowy stan cywilizowanego świata, dość przypatrzyć się nurtującym go prądom, dość porównać zwłaszcza charakter ostatnich trzech stuleci z młodzieńczemi wiekami chrześcijańskich społeczeństw, by przekonać się, że trawi nas duchowa niemoc, co wszelkie pierwiastki społecznej, naukowej i religijnej jedności rozkłada, i wszelką podstawę, na której odnalezioną prawdę ugruntowaćby można, systematycznie wywraca. Kiedy Syn Boży, nie już pod zasłoną figur i proroczych obietnic, jak to miało miejsce w Starym Testamencie, lecz jasno i dokładnie ukazał odkupionemu rodzajowi ludzkiemu tak cel ostateczny, do którego ma zmierzać, jak i wiodące doń drogi, młoda społeczność chrześcijańska z wiarą i ufnością wędrowała przez długie wieki do ukazanej sobie mety, nie troszcząc się wcale o to, aby każdy krok swój wytłómaczyć sobie naukowo. Święci czynili cuda, prorocze wygłaszali przepowiednie, przez zachwycenia i widzenia wewnętrzne najpoufalej obcowali z Bogiem, lecz nikogo to nie dziwiło, gdyż nadprzyrodzone te objawy były tylko prze – dłużeniem tego nadnaturalnego porządku, o którym każdy czytał w Ewangelii. Nikt nawet nie szukał naukowego faktów tych objaśnienia, gdyż wszyscy uważali to za rzecz bardzo prostą, iż Ten, co stworzył człowieka na swe podobieństwo i cudem wcielenia go odkupił, mógł też w każdej chwili wchodzić z nim w nadprzyrodzony stosunek. Jakiemi zaś środkami i za pośrednictwem jakich organów dokonywało się owo tajemnicze z Bogiem obcowanie, uważano to za kwestyę tak niewłaściwą, a nawet zuchwałą, jak badanie wszystkich dla rozumu niedostępnych tajemnic wiary.
W wiekach średnich, gdy napływ barbarzyńców przerwał normalny rozwój zaszczepionej na pniu pogańskim chrześcijańskiej cywilizacyi, wnosząc do zachodniej Europy całkiem nieokrzesane żywioły, ciemne te i niesforne hordy chętnie przyjmowały od Kościoła ową pełną pociechy naukę, co im wiekuiste przyrzekała szczęście w Niebie, na ziemi zaś podawała niezbędne uspołecznienia warunki. Zachwycone pięknością i obszarem tych nadziemskich widnokręgów, jakie Chrystyanizm przed ich wzrokiem roztaczał, młodzieńcze te ludy z dziecięcą prostotą, ale i z dziecięcą też miłością przyjmowały Królestwo Boże, którego osiągnięcie za główny cel życia uważały, wierząc niezachwianie, iż tylko wierne pełnienie religijnych obowiązków do zamierzonej mety doprowadzić je zdoła.
Zakładając sobie tym sposobem tenże sam cel ostateczny i temiż samemi zmierzając doń drogami, nietylko wszystkie chrześcijańskie społeczeństwa lecz i wszystkie niemal pojedyńcze osoby, jeśli nie zawsze w praktyce, to przynajmniej w zasadzie, uznawały też samą podwalinę prawdy, tak w prywatnych jak i w publicznych stosunkach, podwaliną zaś tą był Chrystus.
Wiara tych w stal zakutych rycerzy była tak żywa, a cześć dla Ewangelii tak bezwarunkowa, że nie wahali się oni uznawać w ciągu wielu wieków objawionej religii za jedyny nieomylny probierz wszelkiej prawdy, odwołując się do powagi Kościoła we wszystkich kwestyach spornych, tak religijnych jako też społecznych i naukowych. Przejęci nieograniczoną czcią i ufnością dla Namiestnika Chrystusowego, pozostawiali oni Kościołowi rozstrzyganie sporów tak politycznych między monarchami i państwami, jak i naukowych, pomiędzy uniwersytetami i pojedyńczymi doktorami, wyrok zaś władzy kościelnej chociażby nie dogmatyczny, bywał przyjmowany z synowskiem posłuszeństwem i niezmiernie rzadko zdarzały się wypadki, by strona obżałowana poddać się mu nie chciała.
Dopiero w miarę stygnięcia wiary i pierwotnej gorliwości w społeczeństwach chrześcijańskich, a coraz to większego rozwielmożnienia się interesów bytu doczesnego, samowolniejsze umysły poczynają coraz bardziej wyzwalać się z pod opieki i przewodnictwa Kościoła, szukając innych rozjemców i innych podstaw dla zorganizowania szkoły, sądownictwa i samego społecznego ustroju. Oddawna już objawiający się antagonizm między władzą świecką i duchowną, doznając chętnego poparcia od filozofów i publicystów, rozogniał się coraz to więcej, rozszerzając też szranki, w których zawzięty bój się toczył. Książęca purpura podała rękę akademickiej todze, by wspólnemi siłami obalić ostatecznie powagę Kościoła i odziedziczyć po nim berło panowania w dziedzinie nauki, moralności i prawodawstwa. Pociski posypały się zewsząd na Stolicę Apostolską i jej obrońców, a każde pokolenie czyniło nową szczerbę w jednolitej dotąd warowni Kościoła. Władza świecka wkraczała coraz zuchwalej w dziedzinę czysto duchowną, uniwersytety zaś i szkoły, wyzwoliwszy się całkiem z pod kontroli duchownej, stały się wkrótce rozsadnikiem najprzewrotniejszych doktryn, obleczonych urokiem nowości i swobody.
Wyłączenie Kościoła od bezpośredniego wpływu na ustrój społeczeństwa, odbiło się wnet złowrogo na wszystkich gałęziach życia towarzyskiego. Spory polityczne, nie mając powszechnie uznanego rozjemcy, musiały być rozstrzygane jedynie siłą oręża. Traktaty międzynarodowe, oparte na świętości przysięgi, utraciły wnet swą siłę, skoro upadła wiara w pomstę Bożą na wiarołomców. Rządy, nie mogąc ufać wierności swych poddanych, skoro poszanowanie władzy przestało być cnotą obowiązującą w sumieniu, musiały się oprzeć bądź na sile zbrojnej, którą zamieniły w policyę i żandarmeryę, bądź na liczebnej przewadze mass, zjednanych datkiem, pochlebstwem i ułudnemi obietnicami.
Zrazu wrogowie Kościoła głosili, że chodzi im tylko o wyzwolenie społeczeństwa z pod rządów teokratycznych, lecz że względem religii nie karmią żadnego uprzedzenia; niebawem wszakże poczęto występować otwarcie przeciwko samej nauce Kościoła: wyszydzano cuda i tajemnice wiary, zaprzeczano prawdziwości objawienia, moralność zaś chrześcijańską za niemożebną, a nawet szkodliwą ogłaszano. Nie dziw też, że w dalszym rozwoju owego antichrześcijańskiego prądu, samej możebności wszelkiego nadprzyrodzonego stosunku z Bogiem zaprzeczono. Aż wreszcie posunięto się do tego stopnia szaleństwa, iż przedstawiciele najucywilizowańszego niby w świecie narodu, obaliwszy naprzód tron i ołtarze, samo istnienie Boga pod głosowanie poddali!!!
Jakkolwiek odtąd rewolucyjne szały nieraz na zewnątrz poskramiane bywały i powracano pozornie do dawnych społecznych i państwowych instytucyj, w gruncie wszakże idea, co przewrót wywołała, nigdy panować nie przestała, gdyż coraz jawniej w całym cywilizowanym świecie, na miejscu wszechwładztwa Boga, wszechwładztwo ludu stawiano tak, iż dziś we wszystkich niemal państwach, tak monarchicznych jak i republikańskich ciała obradujące przywłaszczyły sobie prawo rozstrzygania większością głosów wszelkich, nawet religijnych kwestyj, jak gdyby prawda, dobro i sprawiedliwość mogły być zależne od ilości białych lub czarnych gałek.
Dość spojrzeć bezstronnie na obecny stan państw cywilizowanych, by ocenić jak niepowetowane szkody wyrządziło społeczeństwu owo występne wyrugowanie Boga ze wszystkich stosunków towarzyskich. Dla dogodzenia osobistej lub narodowej ambicyi sprawujący rządy gwałcą traktaty, wzniecają rokosze w sąsiednich państwach, ćwiertują całe kraje i dzielą się łupem, jakby upolowaną zwierzyną, pokrywając te bezprawia pozorem szerzenia cywilizacyi, rozpościerania opieki nad uciemiężonemi ludami, lub położenia końca grożącej zarazą anarchii. We własnych przytem państwach nie uwzględniają ani interesów, ani praw podwładnych sobie ludów; niszczą najzbawienniejsze instytucye, schlebiają panującym w społeczeństwie, chociażby najzgubniejszym prądom; ilekroć zaś mają potrzebę ugodzić stojącego na legalnym gruncie przeciwnika, wnet kują odpowiedne prawo, by gwałt zamierzony konstytucyjną formą osłonić. O uwzględnieniu praw Kościoła i zaspokojeniu potrzeb sumienia wiernych, mowy nawet nie ma: dawno już podobne domagania się nazwano zuchwałem wdzieraniem się duchowieństwa w dziedzinę państwowego zarządu i napiętnowano wzgardliwem klerykalizmu mianem.
Czytając nowożytne dzieje i zastanawiając się nad tem, na co się własnemi patrzy oczyma, któż nie przyzna, iż większa część europejskich rządów, zapoznawszy obowiązki swe względem Boga i społeczeństwa, troszczy się jedynie o rozszerzenie granic państwa, o umocnienie swej własnej władzy i powiększenie krajowego bogactwa przez jak największy rozwój handlu i przemysłu, zbyt mało albo nic wcale nie czyniąc dla chwały Bożej i wiekuistych interesów ludzkości. Rządy te, chrześcijańskie jeszcze z imienia, lecz pogańskie duchem, stosownie do chwilowego interesu, jużto sprzysięgają się z demagogią przeciw Kościołowi, a posuwając aż do nikczemności swą mniemaną cześć dla wszechwładztwa ludu, ciskają mu pod nogi złoto przekupstwa, kadzidło pochlebstw, a w potrzebie i krew niewinnych ofiar, byle pozyskać dla swych widoków tę najgroźniejszą dziś potęgę, co stanowi i wywraca rządy'; jużto przerażone tym potwornym sojuszem, co miecz Damoklesa nad własną ich zawiesza głową, występują zbrojne próskrypcyą i więzieniem, a jeśli to nie wystarcza –